Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2017, 12:49   #22
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
***

Hotel Róża Kairu - dotarli tu po drodze kupując mapę i rozkoszując się swoją obecnością. Pierre jak zwykle tulił Victorię do siebie, całował jej usta, szyję i policzki… szeptał swe wyuzdane plany na temat tego co będą robić razem w pokoju. Na jakich meblach i w jakich pozycjach. Jego dłonie wodziły po jej udach i brzuchu… i piersiach. Orłow za bardzo lubił przewagi jakie dawała mu ta rola. A Carmen słuchała go z uśmiechem, nachylając uszka, by lepiej słyszeć. Nawet nie musiała udawać, że niektóre z tych wizji ją zawstydzają. Tuliła wtedy twarz do szyi męża, próbując ukryć swoje płonące lica.
Dotarli po chwili do pokoju, czule przytuleni do siebie. Jak prawdziwie zakochana para. Autentyczności ich zachowaniu dodawał fakt, że w obojgu kłębiły się gwałtowne emocje niczym chmury przed burzą.
- Więc… pomijając pokera nie masz żadnych planów i resztę dnia możemy spędzić na wywoływaniu plotek?- mruknął jej “mąż” żartobliwie.
- Przynajmniej do powrotu mojej kuzynki - Carmen spojrzała na niego groźnie, starając się utemperować. Ponieważ jednak Orłow był wybitnie odporny na jej “braki aprobaty”, dodała - Może chociaż wynajmiemy sobie łaźnię i się trochę wymoczymy... moglibyśmy też powspominać. - uśmiechnęła się kocio.
- Możemy…- cmoknął delikatnie ucho Carmen stając za nią i wodząc powoli dłońmi po brzuchu i udach dziewczyny. Przez ubranie co prawda, ale bardzo zachłannie. -... jeśli masz ochotę. Zaraz wydam polecenie Janusowi.-
Puścił więc niechętnie żonę i wyszedł na korytarz, by poinformować deus ex machinę o swych planach.
Carmen tymczasem postanowiła skorzystać z okazji i... wybiegła na balkon. Rozejrzała się, po czym z psotnym wyrazem twarzy zaczęła wspinać się po fasadzie budynku na jego dach. Skoro Orłow chciał ją mieć... niech pogoni za króliczkiem.
- Panienko… panny zachowanie stanowi zagrożenie dla życia pani i bezpieczeństwa publicznego.- odezwał się Janus poprzez głośniki zamontowane w gargulcach. Niektóre posągi ruszyły łapami próbując złapać niesforną kokietkę.- Już zawiadomiłem pani męża i zaraz zawia…- Janus przerwał wypowiedź, ale nie zaprzestał łapania samej Carmen.
Dziewczyna zmarszczyła nos. Po raz kolejny deus ex machina psuła jej zabawę na wysokości.
- Oczywiście, Janusie, już schodzę. - powiedziała ugodowo, po czym wskoczyła na balkon, gdzie Janus nie miał swoich czujników i tam z barierki wybiła się, by skoczyć na balkon budynku po przeciwnej stronie wąskiej uliczki.

Szalone i lekkomyślne działanie, ryzykowne… bo odległość była spora. Niemniej wiedza o tym ryzyku pompowało adrenalinę w żyły Carmen. I świadomość, że Orłow będzie poirytowany, będzie polującym na nią drapieżnikiem, który będzie chciał ją dopaść. Będzie w tym stanie, w którym podniecał ją najbardziej. Musiała mocno wybić, bo ulica była szeroka i chwytając się barierki balkon przeciwnego budynku poczuła w rękach cały swój ciężar. Ale udało się. Znowu udowodniła sobie, że jest najlepsza.
Nie chcąc być zauważoną przez właścicieli balkonu, przylgnęła szybko do ściany, opierając pośladki o głowę jakiegoś gargulca. Dopiero wtedy odwróciła się i spojrzała na okna apartamentu, wypatrując Jana Wasilijewicza w nich.
Nie zauważyła tam mężczyzny, gdy łapała oddech i starała się uspokoić bicie serca. Nie wszedł na balkon, nie wszedł do pokoju. Dostrzegła go jednak, jak wybiegał z hotelu i pędził w kierunku budynku, na którego ozdobie Carmen obecnie zasiadała. Był taki jakiego pamiętała z akcji, szybki i gwałtowny. Drapieżny kot w ruchu.
Zaśmiała się pod nosem i nie zwracając uwage na to, że wiatr unosi jej spódnicę, zaczęła wspinać się na dach budowli nim ktoś inny zwróci uwagę na nietypowy element ozdobny fasady, jakim była.
Dotarcie na górę budynku zajęło jej trochę czasu. Ozdoby na tym budynku nie zdarzały się często, jak i nie było aż tyle w nim szczelin, by mogła wspinać się z regularną prędkością. Niemniej dotarła na nieco płaski dach rozgrzany egipskim słońcem, zanim przybył tu jej mąż i rozejrzała się za możliwością kolejnego skoku. Miała ochotę poruszać się bardziej niż tylko biodrami pod ciężarem Orłowa. No i kiedy indziej będzie mieć okazję, by zwiedzić dachy Kairu. Tego pozazdrościłby jej niejeden akrobata z cyrku... gdyby mogła się pochwalić swoimi podróżami.
Nie był to trudny wybór, bowiem miała możliwość tylko jednego bezpiecznego kierunku ucieczki. Tylko jedna uliczka była dość wąska, by mogła bezpiecznie przeskoczyć na kolejny budynek. I tak uczyniła. Szybko i gwałtownie się rozpędzając. I po skoku widząc jak jej mąż wychodzi na dach i rusza za nią… starając się ją dogonić. Pomachała mu wesoło. Była w swoim żywiole. Tutaj pomiędzy dachami, mimo że nie było ochrony przed piekielnym słońcem, dało się oddychać. Wiatr raz po raz rozwiewał włosy i spódnicę dziewczyny, gdy czekała, aż Orłow przymierzy się do kolejnego skoku. Ona już miała gotową drogę ucieczki. Gdy tylko Jan znalazł się na tym samym dachu, ona skoczyła dalej na kolejny.
A potem na kolejny i kolejny… czując pęd powietrza we włosach i zerkając za sobą na podążającego za nią uparcie męża z roziskrzonym wzrokiem. Bieg i skok, kolejny dach. Powoli zaczęła odczuwać zmęczenie tym uciekaniem, a co więcej… zaczęła się oddalać od Orłowa. Jeszcze trochę i zgubi swego upartego małżonka. Ale czy tego właśnie chciała?
Postanowiła, że da mu szansę... choć niewielką. Za kolejnym załamaniem dachu, gdy zniknęła mu na chwilę z oczu, zamiast przeskoczyć na kolejny dach, prześlizgnęła się za komin. Tutaj przyczaiła się. Jeśli Orłow jej nie zauważy, planowała bezczelnie wrócić do hotelu i tam w pełni triumfu oczekiwać agenta caratu.

Pędzący dachami mężczyzna powoli się zbliżał przeskakując po dachach. Nie na oślep jak się okazało. Gdy nagle znikła mu z oczu, zwolnił i zaczął się rozglądać szukając śladu. Dostrzegł jej cień… przy kominie i doskoczył odcinając jej drogę ucieczki. Chwycił za ramiona przyciskając do komina i sarknął gniewnie.
- Coś ty wymyśliła? Jak my teraz wyglądamy w oczach hotelowej obsługi?-
Co prawda wątpiła, by ktoś ją widział, sam Janus przecież powiedział, że poinformował tylko jej męża, ale uśmiechnęła się bezczelnie.
- Ukarzesz mnie za to? - spytała, unosząc dumnie podbródek.
- Przełożę przez kolano i dam po pupie. Jak niegrzecznej dziewczynce.- odparł wystawiając język Po czym dodał cicho. .- Nie kuś mnie Carmen.-
Odetchnął głęboko pytając.- Mogę wiedzieć czemu uciekałaś?-
- Po prostu słucham twoich rad. Rozkoszuję się chwilą... na swój sposób. - rozejrzała się - Tu jest mój świat, drogi mężu. Kilkanaście stóp nad ziemią, bez smrodu i zgiełku, gdzie jedno spojrzenie w dół sprawia, że czujesz wartość swojego życia. - uśmiechnęła się do niego - Chciałeś mnie poznać. Taka więc jestem…
- Taka jest Carmen… nie Victoria.- Jan nachylił się i pocałował czule jej usta, potem wodził wargami po szyi. Czuła przez ten pocałunek jaki jest spięty. Jak bestia na łańcuchu, szarpiąca się i próbująca zerwać.- Zaczynam mieć do ciebie słabość.-
Nie skomentowała tego. Po prostu odpowiedziała ustami na jego pocałunek, a potem delikatnie polizała jego wargi. Spojrzała mu w oczy. Wiedziała, że oszalała, że to co robi jest nielogiczne, ale Kair miał swoistą magię, której uległa. A może to wcale nie miasto, może to ten mężczyzna, któremu teraz zarzuciła ramiona na szyję i którego włosy odgarniała ze spoconego czoła?
- Carmen… - szepnął cicho i znów pocałował dziewczynę rozkoszując się jej wargami.- … powinniśmy… wracać… powinienem ci… powiedzieć… pokazać… chciałaś się… kąpać?-
Powinność powinnością, a jego dłonie zagarnęły jej pośladki dociskając jej ciało do siebie. Trzymał ją zachłannie i całował równie zachłannie.
- Powinniśmy... - zgodziła się wwiercając języczkiem między jego wargi i przyciągając do siebie jego twarz delikatnie.
- Straszna jesteś…- jęknął niczym zalęknione kocię, ale jego dłonie zachowywały się bardzo odważnie podciągając jej spódnicę do góry, zachłannie i drapieżnie. Nie przerywał też pocałunków.
- Ale przecież ja nic nie robię... nawet nie musiałeś mnie gonić... - drwiła z niego, wyciągając się zmysłowo. Ponieważ już wcześniej pozbawił ja bielizny, teraz po prostu oparła łydkę na ramieniu mężczyzny i uśmiechnęła się szelmowsko, wiedząc jaki widok przed nim roztoczyła.
- Więc co chciałeś mi powiedzieć... czy tam pokazać?
- W tej… chwili…- palce mężczyzny przesunęły się po jej udzie, aż do prowokacyjnie odsłanianych skarbów dziewczyny. Dotarł do punkcika rozkoszy Carmen masując go leniwie acz mocno.- Chcę… - przełknął ślinę.- ...chcę...zdjąć z ciebie spódniczkę rozścielić ją… posiąść ciebie tu na dachu… bardzo.-
- Brzmi jak plan godny prawdziwego agenta. Choć może warto by również twoje spodnie poprzytulały się ze spódniczką. Nie bądź egoistą mój drogi... - przyciągnęła jego głowę i szepnęła do ucha - Więc jak chcesz bym cię nazywała tu i teraz?
- A jakbyś mnie chciała nazywać…-wymruczał cicho Jan, jedną dłonią rozpinając spodnie… a drugą pieszczotliwie rozpalając ciało dziewczyny dotykiem w jej wrażliwym miejscu.- Chcę byś... odczuwała… satysfakcję z mówienia… do mnie.
- Do którego ciebie? - nie ustępowała, wodząc językiem po płatku jego ucha.
- Tu na dachu jest Carmen i jest Jan…- wymruczał w odpowiedzi Orłow, sięgając palcami głębiej między uda kochanki.- Victorii jakoś nie wyobrażam sobie na dachach.
- Jasne...zwalaj na Victorię - zachichotała po czym odsunęła nieco się od jego twarzy. Spojrzała Orłowowi w oczy, po czym szepnęła - Zatem weź mnie Janie. Tutaj. W naszym świecie.
Spodnie mężczyzny… osunęły się w dół, bielizna też. Przytrzymując Carmen w tak akrobatycznej pozie, Orłow przycisnął swym ciałem akrobatkę do komina i przeszył swym berłem wyzwalając mimowolny jęk rozkoszy. Usta kochanka wodziły po jej obojczykach i dekolcie gorsetu, dłoń muskała ową prowokacyjnie zarzuconą na ramię nogę. Był zbyt niecierpliwy, by móc trzymać się swego planu, zbyt zaślepiony pożądaniem, zbyt gwałtowny… taki, jaki ją rozpalał w snach i na jawie.
To była jego nagroda za złapanie jej. Nie oponowała, nie przeciwstawiała się. Jej ciało było chętne i wilgotne. Carmen złapała się tylko na wszelki wypadek komina, jęcząc pożądliwie za każdym razem, gdy dociskał ją mocniej do rozgrzanych słońcem cegieł.
Jak zwykle w takich chwilach, czuła jego drapieżne pieszczoty, na swym ciele. Czuła jego twardą obecność w sobie… czuła jego delikatność i dzikość zarazem. I czuła narastającą z każdym ich ruchem ekstazę. Nawet niewygodna pozycja dodawała iskier ich wspólnym igraszkom. Aż do wybuchowego finału.
Po nich Orłow pocałował ją czule w usta dodając.- Tracę przy tobie głowę, wiesz?-
- Nie tylko głowę - zebrała trochę jego soków na palce, których krople padły nawet na brzuch akrobatki. Następnie oblizała je, patrząc mężczyźnie prosto w oczy.
Przyglądał się powoli jej działaniom… jego wzrok wędrował za jej palcami znów stając się drapieżny. Jego nozdrza poruszały się jak rozjuszonej bestii. Prowokowała go, choć nie do walki.Osunął się w dół, klęknął zsuwając jej nogę ze swego ramienia. Trzymając za biodra obrócił nagle brzuchem do komina… cokolwiek planował, ta władczość miała swój urok. I świadomość, że pragnie ją do szaleństwa. Rozsuwany zamek u jej spódnicy znalazł się w zasięgu jej dłoni. Materiał opadł na dach. Carmen poczuła ciepło słońca na swych nagich pośladkach. I masujące je dłonie mężczyzny. I wilgotny język muskający czubkiem skórę jej pupy.
- Ale może jednak skorzystamy z tej kąpieli? - próbowała oponować, choć nie wydawała się specjalnie przekonana. Przymknęła powieki. Cała czujność, która cechowała kontakty z Orłowem, gdzieś zniknęła. Teraz Carmen po prostu wylegiwała się w słońcu, rozkoszując jego promieniami i dotykiem mężczyzny - władczym, a zarazem czułym.
- Później… skoro tu jesteśmy, to Kair.- musnął językiem okolice podstawy kręgosłupa akrobatki.-.. jest tu, a Abydoss.- podczas tego jego obrazowego wykładu na temat geografii, jego język schodził w dół pomiędzy półkulami jej pośladków dochodząc, aż do obszaru przeznaczonego na bardziej… wyuzdane figle. Takie, których jeszcze od nie nie doświadczyła.
Musnął czubkiem języka owe wrota zakazanych rozkoszy.-... tu. Sprawdziłem na mapie, jedyna możliwość do pokonania tej drogi, to szybka kolej parowa. A to oznacza, że… będziemy cię mogli z Gabrielą pilnować ze Skylorda. Będziesz musiała jednak w dużej mierze, polegać na sobie.- palce mężczyzny przesunęły się po jej udzie i zaczęły delikatnie muskać jej intymn obszar pobudzając zmysły.- Powinnaś się jednak przygotować na dłuższą samotną misję. Przybędziemy z pomocą w razie kłopotów, ale może to nam… trochę zająć. Przydałby się też jakiś widoczny z daleka sygnał alarmowy.-
Carmen przygryzła wargę, nie wiedząc czy bardziej ma ochotę uciec, czy poddać się pieszczocie. Na szczęście on pewnie trzymał jej pośladki, uniemożliwiając podjęcie pierwszej decyzji. Jęknęła cichutko.
- A kiedy uznam, że... mam już wszystkie... informacje? - zapytała jakoś tak niepewnie.
- Masz bardzo kuszący tyłeczek…- wymruczał Orłowe nie przestając wodzić językiem między jej pośladkami, a czasami schodząc nim niżej.- A nie wiem… najbezpieczniej dla podtrzymania legendy byłoby, gdybyś wróciła do stęsknionego męża pod dwóch dniach pobytu na wykopaliska. No chyba, że to by było coś.. pilnego… wtedy, mam nadzieję że Gabriela będzie miała coś takiego dla ciebie, co będzie użyteczne w szybkim powiadomieniu nas.-
- W porządku... - zagryzła zęby na dłoni, by stłumić rozkoszne wycie, które wydzierało się z jej gardła - Chyba mam wszystkie... instrukcje.
- Tak…?- wymruczał Jan poruszając palcami w intymnym zakątku przytrzymywanej dłonią kochanki i wodząc językiem po jej pośladkach.- To co teraz? Na co masz ochotę… słodka Carmen. Bo chyba wiesz dobrze, że ja mam ochotę na ciebie.-
- Ja... em... naprawdę się powinnam wykąpać przed wieczorem... wiesz? - raz po raz gryzła dłoń. Nie mogła nic poradzić na to, że mięśnie pośladków i ud same się napinały i jakby wypychały jej ciało w objęcia kochanka.
- To się wykąpiesz…- zaśmiał się cicho Jan nie przerywając słodkiej tortury jej ciała. Delikatnie ukąsił zębami skórę pośladków Carmen i przytulił do jej pupy swój policzek.- Nie będę udawał… Naprawdę ciężko mi się oderwać od ciebie.-
- A ja myślałam, że agenci caratu słyną z opanowania... - zamruczała, przeciągając się zmysłowo pod jego dotykiem.
- Ty sprawiasz, że jest to trudne. - znów poczuła pocałunki jego na swych pośladkach, a i palce w jej intymnym zakątku zaczęły się żwawo i energicznie poruszać. Było to silne i wyraźne doznanie, a choć jej kochankowi brak było finezji dotyku Yue, to czy mogła narzekać? Przecież to tą bardziej zwierzęcą stroną swej natury Orłow rozpalał ogień w jej lędźwiach. I teraz owe wyraźne ruchy palców prowadziły ją do ekstazy.
Oddychała coraz ciężej. To było czyste wariactwo. Kiedy ta misja się skończy, możliwe że znów będą wrogami i będą na siebie polować. To, co teraz robili, było tak bardzo nieprofesjonalne i pierwotne... że aż pociągające. Dlatego właśnie zwolniła wszelkie hamulce. Dlatego ryzykowała, że ktoś ją zobaczy w trakcie wspinaczki i dlatego teraz leżała na rozgrzanym słońcem dachu, pozwalając agentowi caratu penetrować jej najbardziej intymne, najbardziej wstydliwe zakątki ciała.
- Wejdź we mnie... - wymruczała, chcąc poczuć go w sobie nawet za cenę bólu.
- Nie ułatwiasz mi…- odparł Orłow z trudem panując nad głosem. Przez chwilę dręczył ją niepewnością, jedynie ruchami palców rozpalając jej zmysły, nim się przełamał mówiąc. - Na czworaka.-
No tak… najbardziej zwierzęca z pozycji, pasująca niemal do zwierzęcych figli na środku rozgrzanego kairskiego dachu.
Jęknęła, lecz... nie posłuchała go.
- Nie... - odparła z uśmiechem, kręcąc prowokacyjnie pupą. Jeśli chciał ją wziąć, musiał ją zdobyć.
- Jesteś… straszna…- jęknął chwytając jej pośladki drapieżnie i zaciskając na nich dłonie niczym imadło. Uwięziony tyłeczek Carmen był celem, jego podboju...i po chwili czuła jak jest podbijana. Jak zdobywa jej pupę powoli ją przeszywając swą twardą obecnością. Bolało nieco, ale te doznania mieszały się odczuwanym przez nią podnieceniem i rozkoszą wypełnienia jego twardą obecnością. Był delikatny… jego ruchy były powolne, by nie sprawiać jej bólu i dać czas na oswojenie się z tym intruzem w jej wyuzdanym zakątku rozkoszy.
-Mmmmmm ja? Straszna? - oddychała ciężko, starając się panować nad swoim ciałem na tyle, by nie spinać niepotrzebnie mięśni. Wiedziała, że teraz nie ma już odwrotu. Musiała mu ulec. - A co powiesz... o sobie?
- Nie… potrafię… oprzeć się… tobie.- jęknął coraz mocniej napierając biodrami i sprawiając, że Carmen czuła go coraz wyraźniej. Tak jak i narastającą falę rozkoszy. Jego dłonie zaciskały się na jej ciele, szturmy stawały się coraz intensywniejsze, a samej Carmen ciężko było utrzymać jęki i krzyki rozkoszy w swym ciele. Raz po raz ich ciała wiły się w wyuzdanym tańcu rozkoszy, coraz bliższe spełnienia. Dziewczyna przymknęła oczy, całkowicie oddając się lubieżnościom, których wcześniej nie doświadczyła i pewnie nie pozwoliłaby na nie nikomu poza tym właśnie mężczyzną. Jan Wasilijewicz Orłow działał na nią jak lep na muchy, jak światło na ćmę. Zupełnie przestało ją obchodzić, że może się przy tym spalić. Jej zmysły szalały, a biodra wychodziły naprzeciw kochankowi.
Jeszcze kilka ruchów jego bioder… gwałtownych i dzikich, przeszywających ją bólem i rozkoszą. Jeszcze kilka ruchów i oddał jej trybut łagodząc otarcia jej ciała i wprawiając w głośną ekstazę. Ostatniego jęku nie utrzymała w sobie, ogłaszając głośno swą rozkosz i chwaląc talenty kochanka.
- Przepraszam… straciłem głowę.- wymruczał Orłow tuż po tych intensywnych figlach. - Powinniśmy już wrócić i się wykąpać. I Gabriela pewnie ma coś co złagodzi twój dyskomfort.-
Jęknęła przewracając się na plecy. Odruchowo ręką osłoniła oczy od słońca.
- Jakiś ty opiekuńczy... - wymruczała nie wiadomo czy w formie żartu, czy przytyku.
- Jak kochający mężuś…- nachylił się by pocałować jej dekolt, ale zawahał nagle. Choć niewątpliwie go kusiło, to jednak głowa przesunęła się wyżej i pocałował ją w czoło.
Prychnęła. Pełna boleści starała się zdusić w sobie jęki - tym razem już nie rozkoszy, lecz obolałego ciała i mięśni. Starając się też nie siadać na razie na pupie, powoli zaczęła się ubierać.
- Znieść cię ? Zanieść cię do hotelu?- zapytał cicho przyglądając się dziewczynie. Po czym sam zaczął się ubierać.
- A mam cię walnąć? - odparła, fucząc na niego niczym kotka. Jej duma nie mogłaby tego znieść. Była też przyzwyczajona do bólu ścięgien i mięśni po próbach. Nieraz przecież spadła z drążka czy nawet z liny. Po prostu tym razem bolało ją... gdzieś indziej.
- Jeśli ci to poprawi humor.- odparł z uśmiechem Orłow, kończąc ubieranie się. Przyglądał jej się tym swoim łakomym spojrzeniem. -Jesteś wyjątkowa, agentko Stone. Jedyna w swoim rodzaju. Więc… idziemy po dachach, czy wracamy jak cywilizowani ludzie?-
Na myśl o skokach nagle zakręciło jej się w głowie. Przytrzymała się komina i spojrzała na mężczyznę spode łba. Cholera... wciąż był tak samo przystojny i pociągający. Westchnęła.
- Wróćmy normalnie. Jakbyśmy szli... ze spaceru. - zadecydowała.

Jak dzielny rycerz, Orłow zajął się wszystkim. Wyłamał zamek na dachu i sprawdziwszy bezpieczeństwo, pomógł jej zejść z dachu. Potem było już łatwiej i nawet ciekawie. Przespacerowali się bowiem do hotelu, a jej “mężuś” przez całą drogę trzymał swą wybrankę za rączkę, jakby byli parą zadurzonych w sobie nastolatków. Co było… urocze w pewien sposób. Dawało Carmen tą iluzję, że… są zakochaną parą. Że oprócz wzajemnej fascynacji i pożądania, że oprócz misji, łączy ich miłość… taka klasyczna w miłość z tanich romansów sprzedawanych pensjonarkom. Coś do czego oboje w ogóle nie pasowali.
Pławiła się w tym jednak, odzyskując w ten sposób siły.
- Czy możemy od razu iść do łaźni? - zapytała go, po czym dodała - Chociaż może nie powinnam zabierać cię ze sobą…
- Nie powinnaś kochanie, ale i tak tam z tobą pójdę.- odparł z uśmiechem Orłow całując w policzek.- Obiecuję, że będę grzeczny… że postaram się być grzeczny.-
Po czym spytał Janusa, czy ich zamówiona łaźnia jest już gotowa.
- Oczywiście… proszę podążać za światełkami.- wyjaśnił konstrukt.
- A czy kuzynka mojej żony Janine… już wróciła?- zapytał Jan Wasilijewicz.
- Jeszcze nie…- stwierdziła deus ex machina.
- To proszę ją powiadomić, gdzie jesteśmy jak wróci.- stwierdził Orłow i ruszył wraz z Carmen za świecącymi strzałkami w podłodze.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline