Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-03-2017, 08:53   #41
Deadpool
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
"Old friends new problems"

Strife obudził się rano, nie zapamiętał nic z tego, co mu się śniło. Jeśli mu się cokolwiek śniło. Słyszał, jak ktoś w kuchni się krząta. I ktoś wydawał wyrazy dźwiękonaśladowcze odgłosu strzałów pistoletu:
- jeb jeb jeb!
- Phil, przestań się wygłupiać i odłóż tą maskę! - usłyszał też karcenie ze strony kobiety.
- Nie jestem Phil, bejbe, jestem Terminatorem! - oraz głos jego fana. - Yo! - teraz było głośniej, mały znajdował się bliżej pokoju. Chyba drzwi ktoś nie domknął, bo słychać go było dość wyraźnie, no i Strife mógł zobaczyć szczelinę o tym fakcie świadczącą.
Strife mruknął coś niewyraźnie przewracając się na bok. Nic z tego już dalej nie pośpi.
Wstał więc, po czym założył spodnie. Górę zostawił nagą, niech gospodyni popatrzy sobie na alfę, chociaż raz na dekadę. Odsunął delikatnie drzwi i przeszedł przez próg.
- Dziń dybry. - Rzucił z uśmiechem, patrząc co łepek wyrabia.
- Dobry, dobry - gospodyni powitała regularnego, sama w tym czasie przyrządzała kanapki i krzątała się w kuchni. Strife napotkał łepka z jego własną maską na facjacie. Oczy nie świeciły mu się jak Strife’owi, ale za to w podobnym stylu broił, tylko że własnym drewnianym mieczem.
Młody stanął mu na drodze, wymierzył w niego miecz i dudnił chrapliwym głosem słynnego Lorda Vader:
- You shall not pass, betch! Hende hoch i na kolana. - nawet taki einstein jak Strife skapnąłby się, że mały się bawi.
- OH NOES! Bitte nicht shisse! - Gabriel padł na kolana i na nich podpełznął do młodego. - Ty musisz być kozakiem znanym jako Strife! Nie krzywdź mam dzieci którym muszę wysyłać alimenty! - Grał udając ofiarę.
- Więc się streszczaj z wypłatą, a potem wyczyścisz mi furę. Bytch - młody dudnił głosem podobnym do głosu Strife’a, lecz nieco wyższym z racji tego, iż był to chłystek, który jeszcze na mutację głosu miał kilka lat.
Tymczasem telefon Strife’a zaczął dzwonić. Któż to mógł do niego dzwonić?
- Hola? Kto mnie dzwoni?- rzekł odbierając telefon.
Głos się zgadza, pomyślał długouchy po drugiej stronie łącza, to znaczy, że jego znajomy wciąż jest w posiadaniu telefonu który mu kupił. “Wyrzucił mnie z kontaktów? Wciąż jest opętany?”
-Zafara.- przedstawił się.
Strife wydał z siebie westchnięcie radości
- ZAAAFUUUUU!! Ziomeczku kuuurwa tęskniłem. Co masz na sobie? - świrował jak zwykle, wiedząc że Zafara i tak mu wszystko powoli wytłumaczy w jakim celu dzwoni.
Ta jedna wypowiedź w zupełności wystarczyła by duch pustyni uzyskał pewność, że ma do czynienia z oryginałem, a nie jakimś uzurpatorem, który tylko pożyczył sobie ciało narwanego anioła.
-Wciąż masz ten tatuaż z gwiazdą?- zapytał jak zwykle przechodząc od razu do rzeczy.
- Ano… po co pytasz? - Odpowiedział jedną ręką odpierając sztychy, drewnianego miecza.
-Wiem gdzie są drzwi z dokładnie tym samym symbolem. Pomyślałem że może cię to zainteresować.
-[i] Wszystko fajno ale ja nawet nie wiem gdzie jestem. Wiec troche lipa, na ten moment.[i]- Westchnął smutno. -[i] Ale wstępnie mnie zainterere, bro.[i]- dodał po chwili.
-Rozumiem. Zadzwoń jak się znajdziesz, to się umówimy.- zaproponował koledze Zafara. Drzwi będą musiały poczekać, ale była jeszcze jedna sprawa którą chciał poruszyć.
-Pamiętasz co się z tobą działo podczas testu? Rozmawialiśmy ale nie byłeś sobą.
- Tak pi razy drzwi… prawie wcale, a zresztą gdzie ty jesteś? Może jak zamieć opadnie przylece do ciebie. Wiesz umiem latać… - Pochwalił się po czym dodał szeptem. - Jestem aniołkiem rehmehmbhurr? - Telefon mu się wyślizgnął, ale na czas delikatnym wykopem posłał go w powietrze i złapał, po czym znów ramieniem go przycisnął do ucha.
-Powinieneś się pozbyć tego piętna. Kto wie bez jakiej części ciała obudzisz się następnym razem.- dżin postanowił obrazowo uświadomić znajomego o powadze sytuacji, to czego doświadczał gunslinger nie było już zwykłym urwaniem filmu po alkoholu czy prochach.
-Jestem w centrum handlowym *hsskrrrtffff* w *fffttffrr*- podał swoją aktualną lokalizację, potem w głośniku rozległy się jakieś trzaski.
-Pamiętam.- zapewnił kiedy dziwne odgłosy ustały.
-Uważaj na świecący śnieg, dotykanie go sprawia ból i zakłóca umiejętności oparte na shinsoo.
-[]i Gdzie kurwa? Powtórz bo zacieło.
- “poprosił” po czym zawołał do gospodyni. - Jakaś pobliska osada z centrum handlowym gdzie jest? -
-Centrum handlowe Qubic w Lakton.- Zafara zgodnie z prośbą powtórzył. Sądząc po dalszej wypowiedzi Strife nie był sam i miał pod ręką kogoś kto mógł go pokierować.
- Nie ruszej sie stamtąd dzisiej tam bede, nie wiem za ile ale bedo. Trzym się. - Rzucił naprędce rozłączając się.
Gdy Strife skończył rozmawiać, szczyl Philip jadł śniadanie, już bez maski na twarzy. Gunslingerowi jego atrybut oddała gospodyni domowa. Młody konsumował kanapki z kiełbasą i szynką. Strife’owi natomiast nikt kanapek nie zrobił, ale mógł się sam obsłużyć. Na stole miał kromki, masło, ser, szynkę, mięso i pomidory. Talerz też. No i kubek. Z czajnika wydobywała się para, co oznaczało, że woda została zagotowana. Jak Strife chciał sobie zrobić herbatę czy kawę zbożowa, to też musiał się sam obsłużyć. Wszak nie trafił do ekskluzywnego dubajskiego hotelu, tylko do jakichś szaraczków mieszkających na głębokiej prowincji albo zapadłej wsi, a to co dostał, musiało mu starczyć.
- Do Qubica jest daleko, ale do telebudki już nie. - stwierdził młody. - Mogę pokazać, gdzie się idzie, ale nie wyjdę na zewnątrz - powiedział to zdanie szybko, po czym wrócił do konsumowania kanapek.
Strife obsługując się przy kuchni rzucił do młodego. - Panie, pokaż mnie pan w którą stronę do telyportu to se polecę na szybkości. - Anioł nie zrobił sobie kanapek, jedynie ponakładał sobie składniki na talerz, zalał herbatę i podszedł do stołu. - To jak miszczu, wiesz?- Uniósł brew zerkając na dzieciaka święcącymi ślepiami.
Młody ugryzł kawałek kanapki, po chwili zaczął gadać:
- Yjheh sza htodohe - przełknął, po czym poprawił. - Za stodołę, potem przejść polną ścieżką, tyle że ta jest teraz zasypana, więc najlepiej podążać koło najbliższych drzew. Nie ma ich wiele, to się nie zgubisz. Cały czas. Jak je przejdziesz, to potem powinieneś zobaczyć niedaleko nich taką białą budkę z gwiazdą, to to jest najbliższy teleboks. - wyjaśnił młody, sięgnął po herbatę i wysiorbał jej społy łyk.
Napychając się jak knur, wskazał palcem w stronę stodoły.
- Czylhi htam phrosto ghit. - Przełknął po czym dodał. - Umiem latać więc luuuz. - Machnął ręką.
- Nho whahne tam - potwierdził młodzik. - Ae - przełknął i dodał po chwili. - jakby się okazało, że jest rozwalone, to możesz spróbować dalej podlecieć. Może ci to zajmie parę godzin, ale dotrzesz. Dalej prosto. Dlatego to Piętro jest zajebiste, wszę~
- Philip, jak ty się wyrażasz?! - matka młodego usłyszała wulgaryzm z ust młodego, zdaje się, że na Strife’a też spojrzała z lekką dezaprobatą… ale Strife miał to w piździe, cytując klasyka filozofii stonogowskiej.
- No, normalnie no! - żachnął się młodzik, westchnął i poprawił po chwili swój język, ale ewidentnie nie z własnej, nieprzymuszonej woli. - Wszędzie leci się prosto. Najbliższy będzie prosto po tym, kawał drogi, ale takie budki da się rozpoznać z daleka. - Philip dokończył swoją wypowiedź.*
- Dziekówka za info i Pani domu za posiłek. - Puścił jej oczko, po czym odłożył naczynia na miejsce, dopił na szybkości herbatę parząc sobie język. Zabrał maskę i płaszcz następnie zabrał się za zapinanie klamr na buciorach.
Dwie minuty później był już gotowy. Pożegnał się z młodym, gospodynią oraz gospodarzem. Dla takiego gościa jak on było to coś niecodziennego tak miłe ugoszczenie. Fajnie było widzieć że jeszcze tacy ludzie są.
Wyszedł na zewnątrz i bez chwili namysłu przybrał swoją prawdziwą formę. Wstęgi światła ułożyły się w skrzydła gdy przyjął tak kozacką posturę jak to tylko możliwe


Machnął im ręką po czym z odgłosem odrzutowca wystrzelił w górę i zaczął lecieć w stronę teleportu. Sunąc przez chmury wyciągnął telefon i puścił sobie muzykę. Przez odgłos przecinanego wiatru gówno słyszał więc zaniechał tego pomysłu. Kręcąc piruety, beczki i co tam jeszcze chciał rozglądał się za swoim celem. W byciu aniołem było o tyle zajebiste to że można było latać, to było niezapominanie i jedyne w swoim rodzaju uczucie. Wreszcie ujrzał swój cel, ale był zatłoczony kotliło się tam od cholery istot, większych czy mniejszych. Godzina psu w dupę, musiał znaleźć kolejny. Bez żadnych dodatkowych atrakcji znalazł kolejną pustą i czekającą na użycie. Wylądował naprędce odmieniając się w swoją tandetniejszą postać i wlazł w teleport.
- Qubicu… kubikjuu… Cubajkiuu… - Powtórzył trzykrotnie z różnym akcentem, po czym rozbiło go na cząsteczki i rzuciło w cholerę.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline