|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
11-03-2017, 08:53 | #41 |
Reputacja: 1 | "Old friends new problems" Strife obudził się rano, nie zapamiętał nic z tego, co mu się śniło. Jeśli mu się cokolwiek śniło. Słyszał, jak ktoś w kuchni się krząta. I ktoś wydawał wyrazy dźwiękonaśladowcze odgłosu strzałów pistoletu: - jeb jeb jeb! - Phil, przestań się wygłupiać i odłóż tą maskę! - usłyszał też karcenie ze strony kobiety. - Nie jestem Phil, bejbe, jestem Terminatorem! - oraz głos jego fana. - Yo! - teraz było głośniej, mały znajdował się bliżej pokoju. Chyba drzwi ktoś nie domknął, bo słychać go było dość wyraźnie, no i Strife mógł zobaczyć szczelinę o tym fakcie świadczącą. Strife mruknął coś niewyraźnie przewracając się na bok. Nic z tego już dalej nie pośpi. Wstał więc, po czym założył spodnie. Górę zostawił nagą, niech gospodyni popatrzy sobie na alfę, chociaż raz na dekadę. Odsunął delikatnie drzwi i przeszedł przez próg. - Dziń dybry. - Rzucił z uśmiechem, patrząc co łepek wyrabia. - Dobry, dobry - gospodyni powitała regularnego, sama w tym czasie przyrządzała kanapki i krzątała się w kuchni. Strife napotkał łepka z jego własną maską na facjacie. Oczy nie świeciły mu się jak Strife’owi, ale za to w podobnym stylu broił, tylko że własnym drewnianym mieczem. Młody stanął mu na drodze, wymierzył w niego miecz i dudnił chrapliwym głosem słynnego Lorda Vader: - You shall not pass, betch! Hende hoch i na kolana. - nawet taki einstein jak Strife skapnąłby się, że mały się bawi. - OH NOES! Bitte nicht shisse! - Gabriel padł na kolana i na nich podpełznął do młodego. - Ty musisz być kozakiem znanym jako Strife! Nie krzywdź mam dzieci którym muszę wysyłać alimenty! - Grał udając ofiarę. - Więc się streszczaj z wypłatą, a potem wyczyścisz mi furę. Bytch - młody dudnił głosem podobnym do głosu Strife’a, lecz nieco wyższym z racji tego, iż był to chłystek, który jeszcze na mutację głosu miał kilka lat. Tymczasem telefon Strife’a zaczął dzwonić. Któż to mógł do niego dzwonić? - Hola? Kto mnie dzwoni?- rzekł odbierając telefon. Głos się zgadza, pomyślał długouchy po drugiej stronie łącza, to znaczy, że jego znajomy wciąż jest w posiadaniu telefonu który mu kupił. “Wyrzucił mnie z kontaktów? Wciąż jest opętany?” -Zafara.- przedstawił się. Strife wydał z siebie westchnięcie radości - ZAAAFUUUUU!! Ziomeczku kuuurwa tęskniłem. Co masz na sobie? - świrował jak zwykle, wiedząc że Zafara i tak mu wszystko powoli wytłumaczy w jakim celu dzwoni. Ta jedna wypowiedź w zupełności wystarczyła by duch pustyni uzyskał pewność, że ma do czynienia z oryginałem, a nie jakimś uzurpatorem, który tylko pożyczył sobie ciało narwanego anioła. -Wciąż masz ten tatuaż z gwiazdą?- zapytał jak zwykle przechodząc od razu do rzeczy. - Ano… po co pytasz? - Odpowiedział jedną ręką odpierając sztychy, drewnianego miecza. -Wiem gdzie są drzwi z dokładnie tym samym symbolem. Pomyślałem że może cię to zainteresować. -[i] Wszystko fajno ale ja nawet nie wiem gdzie jestem. Wiec troche lipa, na ten moment.[i]- Westchnął smutno. -[i] Ale wstępnie mnie zainterere, bro.[i]- dodał po chwili. -Rozumiem. Zadzwoń jak się znajdziesz, to się umówimy.- zaproponował koledze Zafara. Drzwi będą musiały poczekać, ale była jeszcze jedna sprawa którą chciał poruszyć. -Pamiętasz co się z tobą działo podczas testu? Rozmawialiśmy ale nie byłeś sobą. - Tak pi razy drzwi… prawie wcale, a zresztą gdzie ty jesteś? Może jak zamieć opadnie przylece do ciebie. Wiesz umiem latać… - Pochwalił się po czym dodał szeptem. - Jestem aniołkiem rehmehmbhurr? - Telefon mu się wyślizgnął, ale na czas delikatnym wykopem posłał go w powietrze i złapał, po czym znów ramieniem go przycisnął do ucha. -Powinieneś się pozbyć tego piętna. Kto wie bez jakiej części ciała obudzisz się następnym razem.- dżin postanowił obrazowo uświadomić znajomego o powadze sytuacji, to czego doświadczał gunslinger nie było już zwykłym urwaniem filmu po alkoholu czy prochach. -Jestem w centrum handlowym *hsskrrrtffff* w *fffttffrr*- podał swoją aktualną lokalizację, potem w głośniku rozległy się jakieś trzaski. -Pamiętam.- zapewnił kiedy dziwne odgłosy ustały. -Uważaj na świecący śnieg, dotykanie go sprawia ból i zakłóca umiejętności oparte na shinsoo. -[]i Gdzie kurwa? Powtórz bo zacieło. - “poprosił” po czym zawołał do gospodyni. - Jakaś pobliska osada z centrum handlowym gdzie jest? - -Centrum handlowe Qubic w Lakton.- Zafara zgodnie z prośbą powtórzył. Sądząc po dalszej wypowiedzi Strife nie był sam i miał pod ręką kogoś kto mógł go pokierować. - Nie ruszej sie stamtąd dzisiej tam bede, nie wiem za ile ale bedo. Trzym się. - Rzucił naprędce rozłączając się. Gdy Strife skończył rozmawiać, szczyl Philip jadł śniadanie, już bez maski na twarzy. Gunslingerowi jego atrybut oddała gospodyni domowa. Młody konsumował kanapki z kiełbasą i szynką. Strife’owi natomiast nikt kanapek nie zrobił, ale mógł się sam obsłużyć. Na stole miał kromki, masło, ser, szynkę, mięso i pomidory. Talerz też. No i kubek. Z czajnika wydobywała się para, co oznaczało, że woda została zagotowana. Jak Strife chciał sobie zrobić herbatę czy kawę zbożowa, to też musiał się sam obsłużyć. Wszak nie trafił do ekskluzywnego dubajskiego hotelu, tylko do jakichś szaraczków mieszkających na głębokiej prowincji albo zapadłej wsi, a to co dostał, musiało mu starczyć. - Do Qubica jest daleko, ale do telebudki już nie. - stwierdził młody. - Mogę pokazać, gdzie się idzie, ale nie wyjdę na zewnątrz - powiedział to zdanie szybko, po czym wrócił do konsumowania kanapek. Strife obsługując się przy kuchni rzucił do młodego. - Panie, pokaż mnie pan w którą stronę do telyportu to se polecę na szybkości. - Anioł nie zrobił sobie kanapek, jedynie ponakładał sobie składniki na talerz, zalał herbatę i podszedł do stołu. - To jak miszczu, wiesz?- Uniósł brew zerkając na dzieciaka święcącymi ślepiami. Młody ugryzł kawałek kanapki, po chwili zaczął gadać: - Yjheh sza htodohe - przełknął, po czym poprawił. - Za stodołę, potem przejść polną ścieżką, tyle że ta jest teraz zasypana, więc najlepiej podążać koło najbliższych drzew. Nie ma ich wiele, to się nie zgubisz. Cały czas. Jak je przejdziesz, to potem powinieneś zobaczyć niedaleko nich taką białą budkę z gwiazdą, to to jest najbliższy teleboks. - wyjaśnił młody, sięgnął po herbatę i wysiorbał jej społy łyk. Napychając się jak knur, wskazał palcem w stronę stodoły. - Czylhi htam phrosto ghit. - Przełknął po czym dodał. - Umiem latać więc luuuz. - Machnął ręką. - Nho whahne tam - potwierdził młodzik. - Ae - przełknął i dodał po chwili. - jakby się okazało, że jest rozwalone, to możesz spróbować dalej podlecieć. Może ci to zajmie parę godzin, ale dotrzesz. Dalej prosto. Dlatego to Piętro jest zajebiste, wszę~ - Philip, jak ty się wyrażasz?! - matka młodego usłyszała wulgaryzm z ust młodego, zdaje się, że na Strife’a też spojrzała z lekką dezaprobatą… ale Strife miał to w piździe, cytując klasyka filozofii stonogowskiej. - No, normalnie no! - żachnął się młodzik, westchnął i poprawił po chwili swój język, ale ewidentnie nie z własnej, nieprzymuszonej woli. - Wszędzie leci się prosto. Najbliższy będzie prosto po tym, kawał drogi, ale takie budki da się rozpoznać z daleka. - Philip dokończył swoją wypowiedź.* - Dziekówka za info i Pani domu za posiłek. - Puścił jej oczko, po czym odłożył naczynia na miejsce, dopił na szybkości herbatę parząc sobie język. Zabrał maskę i płaszcz następnie zabrał się za zapinanie klamr na buciorach. Dwie minuty później był już gotowy. Pożegnał się z młodym, gospodynią oraz gospodarzem. Dla takiego gościa jak on było to coś niecodziennego tak miłe ugoszczenie. Fajnie było widzieć że jeszcze tacy ludzie są. Wyszedł na zewnątrz i bez chwili namysłu przybrał swoją prawdziwą formę. Wstęgi światła ułożyły się w skrzydła gdy przyjął tak kozacką posturę jak to tylko możliwe Machnął im ręką po czym z odgłosem odrzutowca wystrzelił w górę i zaczął lecieć w stronę teleportu. Sunąc przez chmury wyciągnął telefon i puścił sobie muzykę. Przez odgłos przecinanego wiatru gówno słyszał więc zaniechał tego pomysłu. Kręcąc piruety, beczki i co tam jeszcze chciał rozglądał się za swoim celem. W byciu aniołem było o tyle zajebiste to że można było latać, to było niezapominanie i jedyne w swoim rodzaju uczucie. Wreszcie ujrzał swój cel, ale był zatłoczony kotliło się tam od cholery istot, większych czy mniejszych. Godzina psu w dupę, musiał znaleźć kolejny. Bez żadnych dodatkowych atrakcji znalazł kolejną pustą i czekającą na użycie. Wylądował naprędce odmieniając się w swoją tandetniejszą postać i wlazł w teleport. - Qubicu… kubikjuu… Cubajkiuu… - Powtórzył trzykrotnie z różnym akcentem, po czym rozbiło go na cząsteczki i rzuciło w cholerę.
__________________ "My common sense is tingling..." |
11-03-2017, 20:03 | #42 | ||||
Reputacja: 1 | Tam i z powrotem Noc minęła Zafarze raczej spokojnie, a wręcz nudno, mając na uwadze przygodę w labiryncie i pomijając pojedyncze podmuchy puszków z shinso, które to czasem pokuły białofutrzastego. Zaczął się nowy dzień, który objawił, że magicznego śniegu ani trochę nie ubyło. Co więcej, jeśli nie chciał utyrać się tym puchem, to Zafara musiałby się wrócić do podziemi albo chociaż spróbować przypomnieć sobie lekcje na temat tworzenia tarcz i ścian z shinso, które to miał w akademii dla regularnych. A jak chciał się upaćkać w shinso, to nikt mu tego nie bronił. Zafara siedział po turecku w wejściu i czekał chcąc się przekonać czy śnieg nie zacznie przypadkiem topnieć rozwiązując w ten sposób jego problem z poruszaniem się. Oczywiście śnieg przy ujemnej temperaturze ani myślał się rozpuszczać. Aby do tego doszło coś musiało się zmienić, miłośnik gorącego piasku liczył, że tym czymś będzie wschód słońca. Jako istota niezwykle cierpliwa, a także pozbawiona celów, których wypełnienie wymagałoby pośpiechu, względnie spokojnie przeczekał do rana. Niestety nawet jeśli dobroczynny wpływ ciepłych promieni byłby mu w stanie pomóc wciąż musiało upłynąć sporo czasu zanim to nastąpi. Każdy inny shinsoista na jego miejscu rozwiązałby problem używając podstawowej techniki jaką jest builder, ale Zafara nigdy buildera używać nie potrafił. Nie tak jak inni. Jego wersja zamiast tworzyć z shinso obiekty solidne na podobieństwo materialnych, przekształcała materię tak, że nie stanowiła ona przeszkody większej niż mgła. Zawsze uważał to za bardziej przydatne, szczególnie, że w przeciwieństwie do większości znajomych z akademii on nie potrzebował tarczy, z łatwością unikając wszelkich fizycznych zagrożeń poprzez zmianę stanu swego ciała. Mogąc unosić się swobodnie nie potrzebował też środka transportu jakim mogła stać się latająca platforma... aż do teraz. Być może gdyby się skupił? I tak nie miał nic innego do roboty. Wrócił myślami do początków swojego pobytu w wieży próbując stworzyć płytę z shinsoo wystarczająco dużą i solidną by mogła go unieść. Czasu mu nie brakowało, mógł próbować tyle razy ile miał ochotę, aż do skutku. Pierwsze próby tak jak można było się spodziewać okazały się nieudane, płyta tak jak zwykle posiadała właściwości dematerializujące. Potem przez dłuższą chwilę Zafarze nie udało się stworzyć niczego, shinsoo rozwiewało się po okolicy. Ostatecznie jednak cierpliwość się opłaciła i za którymś razem powstała solidna płyta wielkości tej chodnikowej, która była w stanie unieść jego materialne ciało. Upewniwszy się że nowy twór zachowuje się dokładnie tak jak powinien, shinsoista wgramolił się na niego i lewitował w stronę drogi, poruszając się niczym na wyjątkowo małym i sztywnym latającym dywanie. Zafara dość szybko przetransportował się na drogę i zauważył znaczne zmniejszenie natężenia ruchu drogowego. Jak poprzedniego dnia cały czas jeździły po niej i nad nią pojazdy, tak dziś sporadycznie coś po niej przejeżdżało i to głównie odśnieżarki lub straż. Parę razy dojrzał, jak po niebie latały białe helikoptery, a raz zobaczył czarnego poduszkowca lecącego w kierunku, z którego duch przyleciał na swoim własnym, pierwszym od dłuższego czasu Builderze. Właśnie kiedy dotarł do drogi builder zniknął i nieszczęsny futrzak zaliczył twarde lądowanie na tyłku. Na szczęście przejeżdżający wcześniej pług oczyścił asfalt z magicznego śniegu całkiem dobrze i prawie nie bolało. Musiał przyznać iż nie spodziewał się, że jego podwózka zniknie tak szybko, konstrukty które zwykle tworzył spokojnie wytrzymywały trzy kwadranse, a ten rozpadł się po niecałych piętnastu minutach. Będzie musiał bardziej uważać. Stworzył następną platformę, po tym jak raz mu się udało nie było to już takie trudne. Stanął na niej i podryfował poboczem w stronę miasta, co jakiś czas tworząc świeży builder i przechodząc na niego. W centrum handlowym pod którym spotkał Jednookiego musi być jakiś punkt naprawy telefonów, a także orzechy. Im bliżej był miasta tym bardziej widoczna była praca słóżb porządkowych tak że dość szybko mógł zrezygnować z buildera i przemieszczać się normalnie. Gdzieniegdzie wciąż było widać skutki nienaturalnej nawałnicy w postaci powywracanych drzew, latarni, zniszczonych bilboardów czy porozbijanych okien, ale życie toczyło się dalej. Bez większych problemów znalazł odpowiednie miejsce i oddał telefon do naprawy, uprzejmy pan w okularach poinformował go że będzie do odbioru za godzinę. Wypytawszy o to jak powinno się ładować urządzenia własnym shinsoo i czy nie ma czasem ładowarek ułatwiających ten proces Zafara, dowiedział się że takie urządzenia jak najbardziej są i nabył jedno z nich w cenie 250 kredytów. Wszystko na piątym piętrze wydawało się jakieś tańsze. Potem udał się do części spożywczej. Po dość gruntownym przetrząśnięciu działu z bakaliami wyhaczył mix orzechów, zawierający zarówno orzechy laskowe, włoskie, brazylijskie i jeszcze jakieś inne. Znając zamiłowanie Raziji do nowych smaków powinny być w sam raz również dla Mii. Kiedy telefon był już naprawiony podładował go przy pomocy nowej ładowarki, sprawdził czy nikt nie próbował się z nim skontaktować, a potem zdecydował się zadzwonić do Strife’a. Jeśli gunslinger jest jeszcze w jakimś stopniu sobą powinna go zainteresować informacja o gwieździe, identycznej jak ta która zdobiła jego ciało, znajdującej się w podziemiach. *** Strife się rozłączył w ogóle nie zastanawiając się nad tym czy Zafara ma ochotę na niego czekać stercząc cały dzień w centrum handlowym i to w dodatku takim jakimś biednym. A może ma inne plany i kiedy anioł wreszcie się pojawi już dawno go tu nie będzie? Właściwie to gunslinger wcale się nie pomylił zakładając, że Zafara poczeka. Nie miał żadnych innych planów. Spojrzał na taflę lustra zdobiącego powierzchnię jednej z kolumn podtrzymujących strop, prosto w oblicze martwego Afaza. Białofutrzasty naprawdę wyglądał teraz bardziej martwo, brakowało w jego spojrzeniu tej złośliwej pasji, niezachwianej pewności siebie, zastąpiła to zwykła dla shinsoisty obojętność przypominająca niemal znudzenie. Dziwnie było patrzeć na to cudze, a jednak w jakimś stopniu wciąż swoje oblicze. Zamiast gapić się w lustro duch postanowił bardziej produktywnie spędzić czas i do paczki przysmaków dla szczura dokupić zgrzewkę przysmaków dla Strifea. Ze znalezieniem odpowiedniego piwa na promocji nie miał problemów, dodali nawet plastykową szklankę. Przyjrzenie się ofertom lokalnego biura podróży tylko utwierdziło byłego dżina w przekonaniu, że na tym piętrze nie ma czego szukać poza lasami, górami i śniegiem. -Przepraszam.- zwrócił się do jednej z pracownic- Czy taki śnieg jak dzisiaj jest tu częstym zjawiskiem?[/i] Owa jedna z pracownic przyjrzała się uważnie Zafarze. - Śnieg bywa tu całkiem często, ale jeśli o takie zamiecie, to takich zamieci już dawno nie uświadczyliśmy. -[i]a więc jednak się zdarzają.[/]- podsumował Zafara nie wiadomo czy zadowolony z tego, że nie trafił na jakieś nadnaturalne zjawisko mogące skutkować rozpadem piętra, czy wręcz przeciwnie nieszczęśliwy, że coś tak nieprzyjemnego jak świecący śnieg może być czymś zupełnie naturalnym. - W czym mogę pomóc? - pracownica zdołała się ogarnąć, bowiem jak na oko Zafary, to ta chyba jeszcze nie do końca się obudziła, kto wie, czy w przerwie nie drzemała gdzieś na zapleczu. -Wie pani jak go zneutralizować?- białofutrzasty wciąż mówił o śniegu, który wciąż mógł mu uprzykrzać życie na zewnątrz. - W zneutralizowaniu całego śniegu z okolicy? - głos ni to rozbawiony, jakby kobieta nie była pewna, czy dobrze usłyszała pytanie. - Nasze biuro nie zajmuje się tym problemem. Tutaj bardziej przydałby się ranker - pani uśmiechnęła się niewinnie, po drodze próbując ukryć swoje niedospanie. Shinsooista oczywiście bardzo chętnie pozbyłby się całego śniegu na raz, ale wiedział, że to raczej średnio możliwe, chodziło mu bardziej o zneutralizowanie działania białego paskudztwa na jego osobę co też doprecyzował. -Chciałbym zneutralizować ból jaki towarzyszy kontaktowi ze śniegiem i jego negatywny wpływ na moje umiejętności. Pani stłumiła ziewnięcie, starała się nie dawać poznać po sobie, że się nie wyspała. - Nie wiem, jak się go neutralizuje, nie znam się na tym. Ale wiem, że można się do niego przyzwyczaić, kwestia zahartowania. Po jakimś czasie nie czuje się bólu. Ale to też zależy od osobistych preferencji - gdybała na głos. Duch pustyni zdecydowanie preferował trzymać się z dala od śniegu. Teleport rzucił Strife’a prosto do centrum handlowego. Flaki mu powywracało ale nie pozwolił śniadaniu się wydostać na wierzch. Zwalczając potrzebę rzygania, usiadł na ławeczce i napisał smsa do Zafary. Cytat:
Odpowiedź nadeszła całkiem szybko. Cytat:
- Hooh. - Podszedł do doniczki z dużym krzewem by w nią zajrzeć. Do śmietnika ciecia. Za lade fast foodu. Do Fontanny. - Czitujesz! - Wrzasnął rozglądając się dookoła. -Nieprawda. Dałem ci wskazówki.- oznajmił głos, zupełnie niepodobny do głosu Zafary, jakieś pięć metrów za gunslingerem, a kiedy ten się odwrócił zobaczył dziwną istotę opartą o kolumnę. Nieznajomy miał psią głowę, kozie rogi i długie puszyste królicze uszy opadające na ramiona. Od bosych stóp aż do trójkątnego nosa pokryty był białym futrem, którego większość skrywała czarno biała szata, w jakiej nie powstydziłby się pokazać niejeden geniusz zła. W jednej ręce trzymał zgrzewkę piwa, którą teraz nieco uniósł zapewne sugerując iż była to jedna z wspomnianych wskazówek, w drugiej zaś smartfona z raczej niecodziennym piaskowym kolorem obudowy identycznego jak ten należący do czerwonego shinsooisty. Ponadto przy pasie miał nie jeden a dwa sztylety w ozdobnych wysadzanych klejnotami pochwach, których design anioł o ile poświęcił swojemu znajomemu choć odrobinę uwagi powinien kojarzyć. Nie dało się jednak ukryć, że poza tymi drobnymi szczegółami, nowy osobnik nijak nie przypominał dawnego Zafary. - Lol Zafu a tobie co się stało? Piwo pijesz? - Zbliżył się do ducha pustyni i jedyną ręką trącił go w bark. - Tak serio to dobrze cię widzieć. - wyszczerzył się pod maską. Oczy gabriela zwężyły się na moment. - W sumie to każdy może tak powiedzieć… mogłeś zabrać Zafie telefon. I te błyskotki też. Dobra chuj w to, paranoi dostaje, ostatnio dużo rzeczy chcę mnie zabić. Do tego te pierdolone sny, których nigdy nie pamiętam. - Nie wspomniał już o tym że ćpać mu się chciało jak cholera. -Zabiłem i zjadłem tego który mnie opętał, przez to wyglądam jak on.- padła odpowiedź na pierwsze pytanie jak zwykle zwięzła i rzeczowa. -Nie, to dla ciebie.- zgrzewka została przekazana gunslingerowi, przynajmniej kiedy miał zajętą rękę nie mógł ducha pustyni nią trącać. -To naprawdę ja. Wiem o twoim tatuażu i potrafię zrobić to- zapewnił białofutrzasty na dowód otwierając portal do bardzo ciemnego korytarza z metalowymi ścianami. -Gdzieś tam są drzwi, szczury nas poprowadzą.- wyjaśnił lakonicznie, a potem kiedy Strife zajął się piwem, napisał smsa do Jednookkiego. Cytat:
Cytat:
- No kurwa. - łowca zabrał zgrzewkę od Zafary i przełożył ją sobie pod prawą pachę, a jedyną ręką od razu złapał za puszkę i zgrabnym ruchem ją otworzył. Odchylił delikatnie maskę i opróżnił całką puszkę. Bęknął obrzydliwie i już zabierał sie za kolejną. - Prowadź. Duch pustyni nie dał się prosić i od razu wkroczył w przejście wprost do tego samego miejsca gdzie odpoczywał z R. | ||||
31-03-2017, 09:05 | #43 |
Reputacja: 1 |
__________________ Ostatnio edytowane przez Ardel : 31-03-2017 o 09:08. |
05-04-2017, 14:00 | #44 |
Reputacja: 1 | Yin Reflexion
__________________ Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't. Na emeryturze od grania. |
21-04-2017, 19:49 | #45 |
Reputacja: 1 | Podróż do wnętrza ziemi Wszystko wydawało się podobnie zjebanie na tym Piętrze jak na poprzednim, tyle że w inną stronę: pogoda była chujowa i to w dodatku ze zbyt dużą ilością śniegu na zewnątrz, i z mrozem i jak pod psem. Ta myśl przyświecała Zafarze i Strife’owi (tylko o tym jeszcze nie wiedzieli). Białofutrzasty machnięciem ręki otworzył portal w galerii, przy czym nie obeszło się bez gapienia się wielu stworzeń znajdujących się w pobliżu na pojawienie się portalu. - ...ty, patrz, ktoś sobie kupił podręczny portal? - a może to ranker? - ...ty, no może… - urywki rozmowy dotarły do uszu Zafary, a Strife myślami był w wyimaginowanym, magicznym, tajnym burdelu, który być może znajdował się w podziemnym labiryncie. Dwójka regularnych znalazła się w podziemiach. - ...ty, a może to są ci… od Setzera, ci jego kumple? - po co ten chuj by ich tutaj przysyłał? To Piętro to chuj, dupa i kamieni kupa. - no wiesz…~ Gwar rozmów urwał się gwałtownie, kiedy przejście pomiędzy galerią handlową a tajemniczym podziemnym kompleksem, zostało zamknięte. Od razu zrobiło się też znacznie ciemniej. Jedynym źródłem światła pozostała diodka w telefonie Zafary, na szczęście dla Strife'a nie na długo. Władca portali szybko otworzył kolejną bramę, tym razem bez pary, by zagwarantować im, używając terminologi z gier komputerowych: bezpieczny checkpoint do którego mogliby wrócić gdyby coś poszło nie tak. Owal rozsiewał wkoło delikatną niebieską poświatę. Chwilę potem jakieś trzydzieści centymetrów nad głową gunslingera pojawił się miniaturowy okrągły portalik emanujący słabym pomarańczowym blaskiem, również bez pary. Możliwe że oprócz odmiennego wyglądu długouchy zyskał także szczątkowe poczucie humoru. - Zafu jesio sie musisz wiele nauczyć. - Beknął donośnie i wyrzucił drugą już opróżnioną puszkę piwa. - Lumen! - rzekł a nad ich głowami pojawiła się kula światła wielkości piłki koszykowej. - Czego tu szukamy? - Dopytał i otworzył trzecią puszkę. Były dżin wyłączył niepotrzebną już latarkę i schował telefon do ATS'u. -Wiem.- przyznał rację kompanowi. -Najpierw szczurów. Poprowadzą nas. Tylko nie rób im krzywdy.- przedstawił pierwszy punkt planu i skupił się na odnalezieniu shinsoo wszystkich żywych istot w okolicy. - Heh szczury… żółwie ninja też? - Rzekł prześmiewczo pociągąjąc parę dużych łyków z puszki, z każdym ściskając ją coraz bardziej. Dwójka regularnych ruszyła się z miejsca, nie spotykając ku ewentualnemu rozczarowaniu Strife’a żadnych żółwi ninja ani wielkiego gadającego szczura w kimonie. Za to na każdym kroku towarzyszył im zaduch, ciasnota i ciemności, rozpraszane przez kulę światła stworzoną przez Strife’a. Ta lepiej rozpraszała ciemności niż kula ognia R., ale nie rozwiązywała problemu wilgoci. Zresztą Zafara nie wyczuwał w promieniu paruset kroków ani krztyny życia, tylko kurz, kurz i jeszcze raz kurz. Shinso było bardziej zagęszczone niż na powierzchni, ale żadnej anomalii poza tym nie wyczuwał, przynajmniej w pobliżu. Mistrza szczurów też nie wyczuwał, pewnie poszedł gdzieś w pizdu. Bardziej jednak przydałyby się jego tresowane czy może raczej uczone szczury, których to też nie wyczuł, by były blisko. Idąc dalej, Zafara dostrzegł pety po papierosach - jeszcze pachniały wypalonym niskiej klasy tytoniem. Jak dotychczas był to najświeższy ślad, jeszcze z wczorajszego dnia. Możliwe, że R. zostawiła te ślady, ale shinsoista nie dostrzegał w tym żadnego tajnego przekazu ani nie doznał przy tym cudownego olśnienia - najpewniej R. po prostu była palaczką i tyle. Zafara wyliczył, że ilość petów stanowiła jedną wypaloną paczkę. Strife’owi zaś wydawało się, że coś w oddali błysnęło, jakby od latarki. Kto to był? - E! Stój kurwa bo zabije!. - Ryknął, ale nie wyglądał jakby miał cokolwiek zrobić. Odwrócił się jedynie do Zafary i wyszeptał przysłaniając puszką usta. - Mind games…- dopił przedostatnie piwo i rzucił puszkę sobie pod nogi. -Nie wyczuwam żadnych żywych istot w pobliżu.-powiedział Zafara wcale nie przestraszony nagłym wybuchem kolegi. Doskonale wiedział co anioł ma na myśli, w końcu sam słyszał śmiech Legion, który nie mógł być niczym innym jak tylko omamem. -Wczoraj Jednooki zostawił mnie z regularną, przedstawiającą się jako R.-długouchy wskazał na porozrzucane pety. -Chowa się tu przed rankerami, tutejsze szczury uważają, że "ziemia się na nią gniewa" i stąd trzęsienie oraz świecący śnieg na górze. Szuka tych samych drzwi co my.-wyjaśnił, a potem uznał, że skoro w pobliżu nikogo nie ma czas przenieść się gdzie indziej. Otworzył portal do korytarza, w którym pokonał i pogrzebał trójgłowego mutanta. -[i]To najdalszy korytarz do którego dotarłem. - Hoooooooo...no dobra, daj mnie chwile. - Strife, nadziurkował ostatnią puszkę i szybko przytknął ją sobie do ust, po czym otworzył zawleczke. Ciśnienie wypluło całe piwo wprost do jego gardła. Sztuczka której się nauczył od meneli w swoim świecie. - No dobra, *hyp* Można iść, i tak chciałem przetestować tą nowiutką protezę. -Strife przywołał ATS z którego wyciągnął nową prawicę. Bez dłuższego zwlekania “wpiął” ja do kikuta, co spowodowało mała dawkę bólu gdy nerwy się połączyły. Następnie serafiny już spoczywały w jego rękach i był gotów coś zastrzelić. Zafara zdążył się wcześniej przekonać jak bardzo tunel może być niebezpieczny toteż puścił uzbrojonego anioła przodem. Błysk, który dostrzegł Strife, poza błyszczeniem, nie zrobił nic, zresztą ten szybko zniknął z pola widzenia. Zafara zaś wyszukiwał szczurów, ale nie wyczuł ich w pobliżu. Po drodze przypominał sobie drogi, które przebył w tym labiryncie. Po drodze napotkał kolejne wypalone pety. Ostatecznie okazało się, że pomoc szczurów nie była potrzebna, gdyż jakimś trafem Zafara i Strife dotarli do magicznych drzwi, do których shinsoista chciał się dostać. - Sezamie otwórz się! - Rzucił prześmiewczo wyniosłym głosem anioł. Widząc że to nie dało efektu westchnął do długouchego. - Próbowałem wszystkiego. - Zafara spodziewał się, że osiągnięcie celu nastręczy im nieco więcej trudności, tymczasem nie potrzebowali przewodnika, nie trafili na żadne agresywne kreatury, golemy czy anomalie shinsoo, nawet się nie zgubili, ot zwykły pozbawiony atrakcji spacer i oto stali przed kamiennymi wrotami. Teraz trzeba było dowiedzieć się jaką skrywały tajemnicę. Były dżin zaczął od obejrzenia znaleziska. Szukał inskrypcji, płaskorzeźb, klamek, czy też dźwigni, wszystkiego co mogłoby pomóc mu odkryć, co jest po drugiej stronie drzwi i jak je otworzyć. Cyknął też kilka fotek. -Spróbój rękami.- poradził gunslingerowi. - Dobre, tego nie próbowałem - gunslinger podrapał się nową protezą po czerepie. - Ale jak ten nie pójdzie, to jebnę z kopa. Splunął w obie łapy, bo czym wymierzył dwa piękne ciosy w ścianę. - I jebut~! - a po chwili do tego dołączył kop Chucka Norrisa… w momencie, gdy “Sezam” “postanowił” strollować Strife’a, gdyż przejście się otworzyło, a noga Strife’a przeszyła powietrze. - Hahaaa! Zafu! Jedziemy, kurwa - po czym zamaszyście ruszył na dół, ale przy okazji rozległo się łupnięcie. - Au, się jebłem. - po chwili dodał. - Nierówno tutaj - stwierdził, po czym Strife stworzył kulę światła i pełen zapału popruł na dół… po schodach - starych, kamiennych i dość mocno zakurzonych. Tutaj Zafara żyjątek nie uświadczył, ale tunel dokądś prowadził… i shinsoista wyczuł zapach energii. Dotychczas zupełnie mu nieznanej. Nie umiał tego opisać, ale nie czuł tak silnego natężenia shinso, nawet od niektórych rankerów. Ale Strife zdawał się nie mieć tego problemu, ten jak gdyby nigdy nic szedł na dół jak na jakiś spacer. Czy to przez znak, jaki miał na plecach? Duch pustyni nie przejawiał aż takiego entuzjazmu, co było dla niego całkowicie normalne, poza tym shinsoo na pradawnej klatce schodowej było tak gęste że miał problemy z poruszaniem, jakby brnął w kisielu. -Zwolnij trochę.- poprosił anioła, nie chciał zostać z tyłu i stracić go z oczu. Ślady shinsoo wskazywały, że R udało się dotrzeć aż pod same drzwi, a także, że tam właśnie została zatrzymana. Wkraczali na nieznany grunt po którym od wieków nikt nie stąpał. - Zafu? - spytał się Strife… jakby nie widział Zafary. Rozglądał się dookoła, nawet zerknął do tyłu… ale Strife nie widział go! Tak się zachowywał. Do momentu jak nie wpadł na Zafarę. - O kurwa, sorry, Zafu. - w ostatniej chwili anioł chwycił shinsoistę za rękę, w tym samym momencie były dżin wyczuł, że powietrze stało się mniej gęste, ale tylko wtedy, gdy łowca go przytrzymał; gdy puścił - Zafara znów stał się “niewidzialny”, a opór wzrósł. - Hehe, ale to śmiszne. Jesteś - chwycił. - ni ma cię - puścił. - Jesteś. Ni ma cię. -Jestem.- powiedział długouchy zaciskając palce na przedramieniu kolegi, nie zamierzał puszczać. -Ten tatuaż to przepustka. - Te, faktycznie. A chciałem zawody zrobić w biegach. I przeszli tak, że Zafara trzymał Strife’a za ramię. - Te, Zafu, wiedziałem, że przeszłeś na gejnię. Ale żeby nie było, nie interesują mnie chłopcy. - zarechotał anioł. Przyzwyczajony do podobnych odzywek duch nie zareagował skupiając się bardziej na otoczeniu i na tym dokąd prowadziły ich tajemnicze schody. -Nie zostawiaj mnie dobrze?- poprosił, jeśli tatuaż był biletem wstępu to nie powinno go tu w ogóle być. Nie chciał sprawdzać czy to miejsce ma jakieś inne zabezpieczenia przeciw nieproszonym gościom niż działające wybiórczo drzwi. - Bu! - Strife udawał, że zamierza odłączyć Zafa. - Tylko nie rób dziwnych ruchów. - rzucił półgębkiem. - Trochę chujowe te rury, jakby dali trochę wody, to mógłby być z tego niezły akwapark - stwierdził, oglądając ściany. Strife był trochę zręczniejszy od Zafary, w momencie, jak mieli się poślizgnąć, gunslinger zgrabnie przeskoczył na pobliską skałę. - Ej, Zafu, pozjeżdżamy? - Strife wpadł na głupi pomysł zjechania na dół na sporym kamieniu. -Nie.- Zafara był stanowczo przeciwny podobnym wygłupom, nie tu i nie teraz. - Ej, weź nie pierdol. Zjeżdżamy. Długouchy wiedział, że kłótnia z gunslingerem nie ma sensu dlatego korzystając ze swoich zdolności przemienił kamień, który miał robić za ślizgacz w kupę gruboziarnistego piachu. - Ej, kurwa, Zafu, psujesz zabawę! - zamarudził Strife. - Teraz to mogę się co najwyżej odlać z nudów. Odwróć głowę - jedną ręką zasłaniając oczy Zafarze jak wścibskiemu dzieciakowi, a protezą gmerał przy zamku, po chwili faktycznie oddał mocz na kupę piasku. - To tak na wszelki wypadek - dodał wesoło, zapinając spodnie. Po tym zeszli dalej na dół, a mokry niezbyt przyjemnie pachnący piasek poszedł z nimi. - Weź Zaf, odstaw tamto gówno - burknął Strife. Chyba był zły za to, że Zafara popsuł mu fajną deskę. -Weź nie sikaj do mojego piasku.- władca piasku chyba poczuł się urażony całkowitym brakiem szacunku do jego ukochanych drobinek. - Zafu, bo cię w nim zostawię - Strife pogroził Zafarze palcem. - I zostaniesz tu sam. Chcesz tego? -Chcę ci pomóc pozbyć się tego tatuażu.- odpowiedział długouchy, a to co przypominało teraz bardziej zawartość kociej kuwety niż narzędzie godne mieszkańca pustyni przestało się poruszać i zaległo na stopniach za nimi. - Zafu - mruknął Strife, nieco oburzony. - Spierdoliłeś mi zabawę, powinienem ci dać za to kopa w dupę. Ale jak się upierasz, to zostawię to na potem - po czym zszedł na dół, wraz z Zafarą. - Ale nie zapomnę. A Zafara, wlokąc się za gunslingerem był pewien (jak go mniej więcej znał), że Strife i tak wcześniej czy później zapomni, a jeśli nie to skończy sam na zadupiu. |
24-04-2017, 08:32 | #46 |
Reputacja: 1 |
__________________ |
04-05-2017, 00:43 | #47 |
Reputacja: 1 | Niewiele zmieniło się w życiu Yoshidy od kiedy zadomowił się w kasynie. Młodzieniec wciąż pomagał ochronie w pozbywaniu się co gorszych natrętów, dalej żył sobie luksusowo na koszt właściciela, a w wolnym czasie błąkał się po ulicach sektora w poszukiwaniu silnych przeciwników. Problem w tym, że coraz trudniej było ich znaleźć. Połowa typów, którzy mu się teraz trafiali uciekali na sam jego widok, a druga połowa była tak słaba, że może lepiej byłoby gdyby też wiedzieli kiedy się zwinąć i nie robić mu złudnej nadziei. Zbliżając się do kasyna dopił energetyka i zgniatając puszkę rzucił ją za siebie w stronę pobliskiego kosza. Ta odbiła się od jego krawędzi po czym z cichym pluskiem wpadła do kałuży na ulicy, jednak Yo nawet nie obejrzał się ani nie czekał, aby sprawdzić czy trafi. Wszedł do środka i skierował się do windy, która po zeskanowaniu specjalnej karty zabierała go prosto do jego pokoju. Prowadził wolne od trosk życie, o którym marzyła nie jedna istota - szczególnie w obecnych czasach, a jednak nie mógł odpędzić od siebie uczucia pustki. - Muzyka - rzucił wychodząc z windy wprost do swojego apartamentu. Pomieszczenie natychmiast wypełniło się ostrym brzmieniem gitary, które w obecnym momencie spowodowało, iż tylko natychmiast pożałował swojej decyzji i krzywiąc się z niezadowolenia naprędce wydał drugie polecenie głosowe - Wyłącz! - zapadła cisza, po której pierwsze skrzypce przejął rytmicznie uderzający w okna deszcz. Yoshida opadł na kanapę i wbił wzrok w widok za szybą. Znużony wszechogarniającą nudą pogrążył się we własnych myślach dopóki dźwięk przychodzącego połączenia nie ściągnął go na ziemię. -Lepiej żeby to było coś dobrego - Oznajmił do słuchawki, odbierając telefon. Dzwonił do niego… M4tt. Kojarzył gościa i nic dziwnego, była to znajoma morda i częsty bywalec w kasynie, w którym pracował Yo. Tak się fortunnie składało, że bywał w godzinach wieczornych i zdarzało mi się za sensowną cenę naprawić sprzęt Yoshidzie, kiedy szef nie miał czasu czy głowy, żeby szukać fachowców do naprawy sprzętów ochroniarzowi. Czasem też pogadali o innych rzeczach, np. M4tt był całkiem dobrze poinformowany, co gdzie można kupić, komu warto sprzedać wpierdol, żeby uzyskać korzyści majątkowe bądź strategiczne. Należał do tego grona honorowych klientów, co przepuszczali sporo hajsu w ich lokalu, niekoniecznie wygrywając jakieś fortuny. Koleś nie szczycił się wzrostem i zapewne powodzeniem u pań - był niższy od Yoshidy, grubszy na tyle, że jego waga niebezpiecznie zbliżała się do otyłości oraz nosił okulary z grubymi szkłami. Jeszcze brakowało tylko młodzieńczego trądziku oraz tłustych włosów. Te akurat utrzymywał we względnym porządku, ale jak każdy szanujący się facet nie używał grzebienia - chyba że dołączony by był do sześciopaka. Więc miewał włosy zawiązane byle jak w koński ogon, zdarzało mu się nosić rozciągnięte koszule w kratę i workowate, łatane spodnie oraz skórzane buty, bo nie miał czasu przywiązywać się do tak pierdołowatych rzeczy jak schludne ubranie, kiedy były ciekawsze rzeczy jak sprzęt czy co by tutaj shakować. Uwielbiał też do pewnego czasu pierdolić technicznym slangiem, szczęśliwie Yoshida oduczył go tego robić - przynajmniej w jego towarzystwie, więc koleś stał się mniej uciążliwym znajomym dzięki temu. Niemniej nie miewał w zwyczaju często dzwonić. Robił to tylko raz i to wtedy, jak było jakieś “emerdżęsy”. Yoshida nie wiedział dokładnie, skąd to słowo się wzięło, ale domyślał się, że oznacza jakąś grubą akcję, przynajmniej tak wynikało z gadania M4tt’a. Ciekawe, co to mogło tym razem być. W tym smutnym jak pizda mieście “emerdżęsy” było na wagę złota… lub nawet więcej (M4tt mówił wówczas o jakimś “suspędzie”, cokolwiek to było). Yo odebrał połączenie, przez szum przebijał się M4tt, lekko dyszący. - No… siemasz Yo. - mała przerwa na złapanie oddechu. - Słuchaj, będę u was... w lokalu za jakieś piętnaście minut - wyglądało na to, że M4tt tam, skąd dzwonił, biegł. Przy jego wadze nie mógł raczej obejść się bez małych problemów. - I będę miał sprawę… do ciebie. Słuchaj no, bo muszę gdzieś zniknąć… przynajmniej do rana - dyszał do telefonu. Chwila przerwy nastała w przekazie, zanim Yo zdołał się odezwać, M4tt nadawał dalej, gdy złapał oddech. Mówił dość szybko. - Nie będę kręcić, jest chujnia. Wpadłem w kłopoty, pewien koleś chce mnie zajebać, wiszę mu sporo hajsu, a ja nie znam nikogo innego poza tobą, co mógłby mu się postawić. A ja potrzebuję trochę więcej czasu, żeby dorobić kesza. To jak, pomożesz koledze? Szarowłosy milczał przez chwilę, upewniając się, że z drugiej strony nie padną już żadne inne słowa po czym rzucił tylko krótkim, beztroskim - Jasne. - Po prawdzie, to nie usłyszał nawet połowy rzeczy pośpiesznie wybełkotanych przez M4atta, bo ciężko było mu skupić uwagę na rozmowach gdy nie widział swojego rozmówcy - właśnie dlatego szef prowadził z nim telekonferencję. Zrozumiał jednak, iż ten ma jakiś problem, a większość problemów z jakimi do niego przychodzono łączyła się z obiciem komuś mordy, więc dodając dwa plus dwa wychodziło mu cztery czyli będzie mógł się nieco rozerwać. Przy okazji uświadomił sobie, że od jakiegoś momentu wpatruje się w paznokcie u prawej dłoni. Trzeba będzie je obciąć ~ pomyślał, rozłączając się bez uprzedzenia i wstając, aby się szybko ogarnąć. Jakieś 10 minut później ruszył do wyjścia z zamiarem odebrania M4atta z dołu, gdy tylko przybędzie do kasyna. Zatrzymał się przechodząc koło lustra i spojrzał na swoje odbicie. Ubrany w czarne dresowe spodnie, tego samego koloru zapinaną bluzę z kapturem i białe sportowe buty nie powinien wyróżniać się jakoś szczególnie z tłumu. Będąc stosunkowo niski, szczupły, o bladej cerze nie sprawiał również groźnego wrażenia. Nie na pierwszy rzut oka. Przejechał palcami po bliźnie zdobiącej lewe, krwistoczerwone oko i uśmiechnął się lekko pod nosem. - Ciekawe co byś powiedziała widząc mnie teraz - mruknął sam do siebie, po czym wszedł do windy i zjechał na dół. Yoshida czekał sobie w miarę spokojnie, jak na okoliczności. W tym momencie padał deszczyk, lecz chłopakowi to nie przeszkadzało. Minęło pięć minut, a znajomka dalej ni widu ni słychu. Odczekał więc kolejne pięć minut, lecz dalej nie było go widać. Yoshida już ruszał w kierunku kasyna, kiedy usłyszał bieg połączony z dyszeniem. M4tt nie należał do atletów. Przystojniaków też nie, ale to akurat Yoshidę chuj obchodził. M4tt nie szczycił się też wzrostem ani figurą. Miał znaczną nadwagę, był nieco niższy nawet od Yoshidy, ale za to około dwa razy szerszy w pasie. Jego okrągła głowa niemal pozbawiona szyi była czerwona jak burak, a chłop dyszał, jakby przebiegł ultramaraton i miał za niebawem paść na ziemię. Był też cały mokry, nie tylko od deszczu, ale i potu, a czarne kręcone włosy były przylizane, ale w wyniku wysiłku. Czerwona koszula i dżinsy były całe mokre i kleiły mu się do ciała. - Zgubiłem… ich, ale… uf… nie na długo - wydyszał M4tt. - Ze mną wszystko jest git… Uf… tylko jestem gruby jak świnia - tłumaczył się nieco weselszym tonem, ale szybko z niego zszedł. Obejrzał się za siebie. - Ale dość gadania. Muszę się ukryć… Jest ich grupka. Po wszystkim~ - M4tt urwał, po czym gwałtownie obejrzał się za siebie. - Są niedaleko! Szybko, ukryj mnie! -Masz - Rzekł Yo, podając niespiesznie grubemu swoją kartę - Wejdź do kasyna i użyj jej w windzie dla personelu, a zabierze Cię prosto do mojego pokoju. - wyjaśnił pozbawionym zmartwień tonem z lekkim uśmiechem na twarzy. -Rozgość się, a Ja niedługo przyjdę. M4tt nie zamierzał się wykłócać, zresztą ani nie miał na to czasu ni pomyślunku, o co by się niby wykłócać. Natychmiast zabrał, wręcz wyszarpał “kuponik” z ręki Yoshidy i pospiesznie udał się do kasyna, znikając z widoku z ulicy. Deszcz cały czas padał, wkrótce Yoshida usłyszał mimo deszczowego szumu tupot i chlupot. - ...grubas wlazł do kasyna, widziałem go~ - urywki rozmowy dotarły do uszu Yoshidy, zanim chłopak rzucił dokładniej okiem w kierunku źródła syku. |
19-05-2017, 12:28 | #48 |
Reputacja: 1 |
__________________ Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't. Na emeryturze od grania. Ostatnio edytowane przez Ryo : 19-05-2017 o 12:30. |
22-05-2017, 18:20 | #49 |
Reputacja: 1 | Yoshida
Mea Minęło kilka dni, znacznie spokojniejszych niż dzień z burzą śnieżną, choć śniegu wcale jakoś nie chciało ubyć. Były też nudniejsze, ale bez towarzystwa gburów i innych knurów. Mea większość czasu spędzała je w pensjonacie, chociaż towarzystwa do rozmów tam zbytnio nie uświadczyła ani się nie zapoznawała. Były dwie osoby, z którymi nawiązała kontakt jakikolwiek: gospodyni i Thomas.
__________________ Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't. Na emeryturze od grania. |
04-06-2017, 14:44 | #50 |
Reputacja: 1 | Stać! Nie strzelać! Widok był doprawdy niesamowity, Zafara zdecydowanie nie spodziewał się, że na końcu starożytnych rozpadających się schodów znajdą całe miasto, w dodatku sprawiające wrażenie zamieszkałego. Jedyne co stało im na drodze, by zacząć zwiedzać ten cud architektury i ewentualnie poznać jego mieszkańców, to niewielkie przewężenie. W normalnych warunkach duch pustyni po prostu zdematerializowałby się i przeszedłby przez skałę. Tym razem sprawa była nieco bardziej skomplikowana, przez ekstremalne stężenie shinsoo nie byłby w stanie przeniknąć na drugą stronę, zresztą musiał cały czas trzymać Strife’a za rękę. Wątpił też by udało mu się chwilowo powiększyć otwór przy pomocy dematerializacji, ale to nie był problem, miał w zanadrzu jeszcze inną sztuczkę. Zanim anioł stracił zainteresowanie podziwianiem widoków i zabrał się za rozwalanie otoczenia, długouchy postawił przed nimi portal, a potem jakieś półtora metra dalej otworzył kolejny tym razem znacznie mniejszy. -Chodź. Pokażę ci coś.- powiedział do kolegi i pociągnął go przez pierwszy owal. Zadziwiony Strife rozglądał się, jak przestrzeń wokół nich rośnie (a raczej to oni maleli). Nie czaił, co jest grane. - E, Zafu, co jest? Czemu to wszystko rośnie? Mimo wszystko Strife przywołał niebiański oręż, prawdopodobnie myślał, że to sprawka mhrocznego dziada, którego Zafara miał się pozbyć. Pomruczał sobie pod nosem słowa pewnej słynnej i jednocześnie ulubionej piosnki, żeby sprowokować Legion do ujawnienia się, ale do niczego takiego nie doszło. Tym razem to futrzasty zdziwił się zachowaniem Strife’a, pomimo drobnych problemów dotarli do końca dziury. I tutaj Zafara miał dobre przeczucie, że po drugiej stronie nie było żadnej platformy, zamiast niej - pod nimi zionęła bezdenna przepaść, do której wpadały strumienie płynnego światła… shinso! Natrafili na rzeki pełne płynnego shinso! Ileż oni, regularni, mogliby porobić zapasów energii na następne piętra! Gorzej, że nie mieli w ogóle do czego ich przelać, nie mieli ich jak przechować, a wedle wiedzy i przeczucia Zafary gdyby przechodzili pod tymi strumieniami shinso, to by ich żywcem wręcz zjarało albo eksplodowali niczym po wybuchu potężnej bomby będąc jednocześnie w jej bezpośrednim sąsiedztwie. Chyba że Strife’a nie wypierdzieliłby puszki po piwie, to już prędzej mieliby jak przechować, gorzej z przekierowaniem tego strumienia mocy do tego małego prowizorycznego kontenera, zwłaszcza przy ich poziomie mocy, który… cóż, nie odbiegał znacząco od typowego regularnego klasy E. Zafara wyczarował energetyczną płytę, gorzej, że wyglądała na taką, co ulegała wszechobecnemu zwiększonemu natężeniu shinso - musieliby szybko przelecieć. Co więcej~ ciszę przerwały wystrzały z broni Strife’a, który teraz w rękach trzymał snajperkę z laserowym celownikiem. Ciężko było powiedzieć, czy coś zranił, ale stało się jasne, do czego strzelał. Horda przerośniętych nietoperzy, która chyba nie lubiła nieproszonych gości, kierowała się właśnie na nich, a Strife zmieniał snajperkę w karabin maszynowy, żeby wystrzelać te pokraki. Shinsoo! Całe wodospady płynnego shinsoo! Ilość którą wchłonął z ciała białego lisa, a którą uważał w tamtym momencie za prawdziwą ucztę, była niczym w porównaniu z tym co właśnie widział i co wyczuwał swoim szóstym zmysłem. Gdyby zdołał pożywić się choć ułamkiem tej mocy byłby niezwyciężony, starł by na proch Legion, jej kompanów i każdego kto ośmieliłby się mu sprzeciwić z wysiłkiem nie większym niż przy pstryknięciu palcami! Zafara potrząsnął głową wracając do rzeczywistości. Otaczająca go energia była tak skoncentrowana, że gdyby nie przepustka, którą dzielił ze Strife'em, zastygłby w miejscu jak zanurzony w bardzo bardzo gęstym kisielu. Jego ciało nie było w tej chwili w stanie wchłonąć ani odrobiny więcej, zbliżenie się do wodospadu na odległość, która pozwoliłaby umieścić jeden portali w strumieniu tworząc swego rodzaju magiczny kurek, oznaczało pewną śmierć. Niemniej zostawienie portalu w jaskini nawet z dala od wodospadów wciąż było dobrym pomysłem. Teraz jednak co innego przykuło uwagę ducha pustyni. Stadko nietoperzy nie wiedzieć czemu zmierzało w ich stronę, nie wyglądali przecież na owady i wciąż byli od nich znacznie więksi. Postanowił nieco wspomóc gunslingera. Anulował oba portale, które pozwoliły im się zmniejszyć i postawił przed sobą niczym tarczę nowy tak, że przejście do miejsca gdzie odpoczywał z Ryo było otwarte w stronę nietoperzy. Nie przeszkadzało to aniołowi strzelać, ale latającym ssakom powinno porządnie zamieszać w główkach. Nagle ich posiłek zniknął zastąpiony przez wejście do tunelu. Długouchy pociągnął Strife'a na builder, który stworzył wcześniej, jednocześnie poruszając otwartym portalem tak żeby wciąż ich osłaniał. Rozpoczęli pośpieszną podróż w stronę miasta, platforma na której stali mogła rozpłynąć się w powietrzu w każdej chwili. -Jeśli builer zniknie nie puszczaj mnie i użyj swoich skrzydeł.- władca piasku i przetrzeni przedstawił plan awaryjny zastanawiając się po co wpakował się w ten cały ambaras. - Lecimy, Zafu! Lecimy! hehe - okazało się, że nietoperze nie były ich największym problemem, wleciały w większości do portalu utworzonego przez Zafarę. Gorzej było z utrzymywaniem dwóch tworów naraz oraz nie puszczeniem Strife’a. W pewnym momencie ku niezadowoleniu Zafa, platforma się rozpadła, a portal gwałtownie przesunął się w dół, lecz Strife złapał białofutrzastego w locie i wylądował na ziemi. Ich przybycie nie zostało nie zauważone. Zostali bowiem otoczeni przez hordę wysokich łuskowatych stworzeń podobnych do jaszczurek. Otoczyły ich dwa rzędy liczące po ponad dwudziestu osobników, uzbrojonych w skórzane zbroje i włócznie, za tymi oddziałami znajdowali się strzelcy uzbrojeni w prymitywne kusze. Wszystkie bronie były wymieszone w nich. - Sssstać~! Co wy sssa jedni! - syknął najwyższy stwór znajdujący się w drugim rzędzie. Wnosząc po zbroi odmiennej od innych, chyba był dowódcą tutejszego oddziału. Ciemnożółte gadzie ślepa wpatrywały się wrogo w dwójkę przybyszy, a trójpalczasta dłoń była gotowa do dania znaku strzału czy ataku na ‘intruzów’. Strife był gotów do odpyskowania, a w dodatku nie schował swojej broni, którą też miał zamiar powitać tubylców. -Możesz mnie już postawić.- powiedział shinsooista. Anioł był tak zaaferowany pojawieniem się jaszczuroludzi, że zapomniał iż wciąż trzyma kudłatego kolegę pod pachą. -Nazywam się Zafara-przedstawił się długouchy kiedy jego bose stopy nareszcie dotknęły podłoża-[/i] a to jest Strife. Przybyliśmy z powierzchni. Sprowadził nas tu ten znak. [/i]- wyjaśnił jak zwykle krótko i węzłowato. Miał nadzieję, że to wystarczy by odwrócić uwagę wszystkich zainteresowanych od planów wzajemnego zrobienia sobie krzywdy i skieruje ją na właściwe tory. -Strife pokaż im tatuaż. Chyba Strife tego nie dosłyszał, wypalił jedno z dział pod nogi najbliższego jaszczura, a w podzięce szef tutejszej szajki wydał ostry świszczący dźwięk - co Zafara zrozumiał jako komendę ataku. I w tym samym czasie rozległ się dźwięk dzwonu gdzieś z głębi miasta wymieszany z przekleństwami Strife’a w języku aniołów. Anioł zarabiając kilka bełtów w tors poranił poważnie kilku jaszczurów, lecz gdyby tego było jeszcze za mało, stało się coś dziwniejszego. Rozległ się jeszcze jeden dźwięk dzwonu, tym razem z innej części podziemnej metropolii. Gady rzuciły się na Strife’a, Zafarę również pochwyciły, a w tym samym czasie… ATSy Strife’a i Zafara się ujawniły. Białofutrzasty zobaczył coś, co powinno być niemożliwe - z Translatora strzelca rozległ się trzask i pojawiło się pęknięcie w magicznej sferze! Wkrótce doszła seria takich pęknięć i trzasków, aż ATS Strife’a rozpadł się na kawałki, które spadły na ziemię, a zawartość jego Kieszeni posypała się na ziemię! Sam Zafara dosłyszał trzaski we własnym ATSie - jego kula również zaczęła się rozpadać! Gdy tak się stało, przedmioty znajdujące się w ATSie wypadły na grunt, a po jego Kieszeni została tylko sterta rozbitej szklanej kuli! Gady ich nagle puściły, anioł upadł na jedno kolano, jedną ręką trzymał się na przebity tors, drugą podtrzymywał się, niczym hardcore, który za wszelką cenę nie chciał dać się śmierci. Z jego ust na ziemię skapnęło kilka kropel złocistej krwi. Oderwał dłoń od ciała, przywołał broń, celując nią w gady, ale ręka mu drżała, a działo tak średnio utrzymywało swoją formę. Strife skrzywił się, nogi mu zadrżały, a uzbrojenie rozpadło się na świetliste kulki. Strife rzecz jasna puścił Zafarę, a ten wnet mógł z łatwością zauważył, że wszechobecna aura go tak nie przytłacza. Ale rozpadający się ATS, co z pewnością nie należało do normalnych zjawisk, coś co zaprzeczało temu, co wyniósł z akademii dla regularnych, oraz dźwięki metalowych instrumentów muzycznych zwiastowały coś, co z pewnością obróci wspinaczkę dwójki regularnych o sto osiemdziesiąt, a nawet pięćset czterdzieści stopni - i to z mocnym pierdolnięciem o ziemię. Czy to był koniec drogi ku spełnieniu ich marzeń? Wszystko działo się bardzo szybko i dla długouchego shinsooisty było całkowicie pozbawione sensu. Dlaczego Strife musiał zacząć rozpierduchę? Przyszli tu żeby dowiedzieć się skąd wziął się tajemniczy symbol, strzelanie do tubylców w żaden sposób nie przybliżało ich do osiągnięcia celu. Nawet gdyby anioł był w stanie zabić wszystkich jaszczuroludzi, zupełnie nic by w ten sposób nie zyskali. Z początku były dżin po prostu patrzył. Dopiero kiedy dotarło do niego jak poważna jest sytuacja i że Strife najprawdopodobniej zaraz zginie, zdecydował się interweniować. Korzystając z tego, że rozpadnięcie się niewidocznych do tej pory ATSów było dla gadów takim samym zaskoczeniem jak i dla nich, dzięki czemu na chwilę odzyskał swobodę ruchów, czym prędzej dopadł do anioła i otworzył portal pod ich stopami prosto do centrum handlowego. Jednocześnie zmusił myślą wysypany ze swojej rozbitej kieszeni piach by zgarnął porozrzucane rzeczy i przywołał go do siebie. Świat dwójki regularnych obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni a potem z mocnym łupnięciem, w chmurze piachu i rupieci wylądowali na zimnej świeżo wyczyszczonej posadzce galerii. Portal zgasł odcinając drogę ich prześladowcom. -Trzymaj się, dzwonię po karetkę.- powiedział długouchy podnosząc się na czworaki i sięgając po obtłuczony zapiaszczony smartfon. Na szczęście urządzenie działało. Czekając na połączenie z numerem alarmowym starał się ogarnąć obrażenia kolegi. Zafara poruszył uwagę poszczególnych przechodniów, niektórzy z nich w panice rzucili rzeczy, które mieli przy sobie i uciekli w popłochu z galerii. Część pracowników zaskoczona nagły pojawieniem się dwójki regularnych, w tym jednego poważnie rannego, obserwowała zajście. Białofutrzasty starał się znieść spojrzenia, strach i inne reakcje przechodniów (byli tacy mistrzowie, co zamiast pomóc mieli czelność nagrywać całe zajście!). Dodzwonił się na pogotowie, całe szczęście. Postarają się szybko przyjechać na podany adres. Spoko. Szczęśliwie nie wszyscy przechodnie tak przysłowiowo srali w gacie na widok postrzelonego gościa i drugiego gościa będącego całym i zdrowym, ale sytuacja i tak była napięta, zwłaszcza, że podszedł jakiś ochroniarz, rosły gad przypominający nosorożca, wysoki na dobre 2.5 metra, i szeroki mniej więcej na tyle samo. - Co tu się stało? - zadał pytanie Zafarze, spoglądając uważnie na około, to na Strife’a. - Pomoc wezwana? Strife coś bredził i klnął pod nosem, ale patrząc na reakcje ochroniarza - on ni w ząb nie rozumiał, o co chodziło aniołowi tak dokładniej. -Tak.-odpowiedział władca piasku na drugie pytanie, sięgając po sztylet i zabierając się za usuwanie odzieży, która utrudniała dostęp do ran. Nie miał czasu ani ochoty na opowiadanie co się stało tylko po to żeby zaspokoić czyjąś ciekawość. -Apteczka.- poprosił, jeśli ochroniarz się zainteresował to niech się na coś przyda i chociaż przyniesie bandaże, nie wiadomo ile potrwa zanim pomoc dotrze na miejsce, trzeba było zatamować krwawienie. Ochroniarz ujawnił swojego ATSa, przywołał przez niego kogoś po apteczkę, sam nie odszedł z miejsca. - Wiesz, kto poranić twój kompan? -Wiem jak wyglądają, nie wiem kim są.- odpowiedział Zafara odsuwając na bok przesiąknięty złotą krwią strzęp czarnego podkoszulka. - Mówić, co wiesz - ochroniarz powiedział spokojnym, ale stanowczym nieco dudniącym głosem. - Wezmę służby, oni ich móc wówczas złapać. Parę minut później przyleciała… przyleciało coś na kształt latającej meduzy, zostawiło apteczkę i w akompaniamencie pisków i zgrzytów odleciało. - Oni się tutaj pojawili, tak znienacka - zaskrzeczała jakaś babcia z tłumu. - Ja nie widziałam napastników. - Nikt nie widział, babcia ma rację. - jakiś młodzieniaszek zawtórował babci. Kilka stworzeń potwierdziło tę wersję w zakłopotaniu. - Ale przeszli przez portal, to kto wie, gdzie mogli ich zaatakować. Ochroniarz spojrzał uważniej na Zafarę. - Gdzie się to wszystko zdarzyć? - zapytał. - Ja wiedzieć, że szok, lecz trzeba coś czynić. Długouchy nie zwracał uwagi na zbierający się tłumek całą swoją uwagę skupiając na jak najefektywniejszym wykorzystaniu swojej wiedzy o pierwszej pomocy. Szybko wyciągnął z przyniesionego przez meduzę pudełka jałowe opatrunki, przyłożył w odpowiednich miejscach stabilizując strzałę. -Uciskaj.-polecił bełkoczącemu coś bez sensu Strifeowi kładąc jego dłoń na gazie i zabrał się za bandażowanie. -Daleko stąd, pod ziemią. Nie zdołacie tam wejść.- odpowiedział ochroniarzowi, wbrew pozorom daleki od szoku. Krótka relacja Zafara podziałała na ochroniarza niczym szklanka zimnej wody wylana na głowę. Podczas zajmowania się rannym, półprzytomnym Strife’m, jakaś starsza, korpulentna kobieta zrzędziła: - To przecież oczywiste. Banda gówniarzy. Te całe Szczury - ostatnie słowo wymówiła tak, jakby ktoś pod jej nos podłożył łajno. - pewnie się pobili między sobą, jak zwykle. Ochroniarz nie przejął się słowami baby, póki słowa te były tylko przysłowiowym pierdoleniem o Chopinie. - A jak wy tam przejść w takim razie? - zapytał z pewną dozą podejrzliwości. Zafara dosłyszał lekki rumor w oddali, od strony wejścia do galerii. Dzięki Bogu, może nie będzie musiał udzielać wywiadu panu “Nosorożcowi”. Ale do tego jeszcze trochę drogi. Strife już na nic nie reagował, oczy miał zamknięte i wyglądał, jakby przysnął i miał wyjebane na wszystko dookoła - pomijając bełty w brzuchu. Walczący o życie kolegi shinsoista miał już dość odpowiadania na bzdurne pytania. Postanowił zignorować ciekawskiego typa, uprzedzoną do szczurów babcie i wszystkich innych, którzy nie byli wezwaną do rannego pomocą medyczną. Odwrócił głowę w stronę z której dobiegły go nagłe dźwięki. Może to oni? Lepiej żeby to byli oni bo Strife już odpływał. Całe szczęście. “Oni”. Zabrali Strife’a, pytając po drodze tylko o ważniejsze rzeczy, a następnie odeszli od zbiegowiska. Co niektórzy jeszcze obserwowali zajście, ale tłum się powoli rozchodził. Ochroniarz pozostał przy Zafarze, chociaż shinsoista nie bardzo sobie życzył akurat jego towarzystwa. Dlatego też udawał że zwalistego osobnika zwyczajnie nie ma. Zdematerializował się pozwalając by złota krew którą cały był utytłany opadła na podłogę, rozkazał swemu wiernemu piaskowi by zebrał jego i Strifea przedmioty pomijając pokaźną kolekcję świerszczyków i jakieś podejrzane proszki, a potem skierował się do szpitala. |