Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-03-2017, 10:21   #172
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Moritz od początku dnia myślał tylko o klasztorze, Grimmie i leczeniu swojej przypadłości. Wstał, lekko zamyślony umył się i wyszykował. Kiedy jadł śniadanie nie rozglądał się tylko cały czas myślał. Niedługo po nim do głównej sali trafił Aldric, którego zamyślony czeladnik obdarował uśmiechem. Nie mieli zbyt wiele czasu aby cieszyć się z tego, że Aldric żyje, a Moritz nawet nie podejrzewał, że jego kompan zapewne niedługo go opuści. Znowu. Zaraz po zjedzeniu śniadania wspólnie ruszyli do klasztoru, przed którym ponownie z pokorą Wagner począł kołatać.
Aldric najwyraźniej nie tylko martwił się o stan Grimma, bardziej niż chciał to przyznać, ale i musiał dowiedzieć się, co za kurację zafunduje sobie Wagner i jak długo może ona trwać. W końcu mieli nadrzędny cel w swej podróży i pewne ograniczenia czasowe. Drzwi w wielkiej bramie uchyliły się szybko, nie musieli długo czekać.

- Jam jest Moritz Wagner, moja Pani. - powiedział czeladnik głośno kiedy tylko przykuł czyjąś uwagę. - W nocy z moim kompanem przybyłem i chciałbym zbadać co z nim. Poza tym mam sprawę bardzo osobistą i nie cierpiącą zwłoki.

- Niech będzie pochwalona Shallya na wieki wieków. - odrzekła odźwierna, ta sama krótko ostrzyżona mniszka, którą zeszłej nocy widział Moritz.

Zapraszającym gestem, aby podążyli za nią, poprowadziła Stirlandczyków. Wirydarz, zajmujący dziedziniec okrążony krużgankami opactwa, był sielsko ujmujący. Choć przykryty śniegiem zdradzał rzędy wiecznie zielonych krzewów do pasa rosnących w kształt labiryntu, tu i ówdzie zieleniejącego się liśćmi spod czap białego puchu. Zostali zaprowadzeni do klasztornego przedsionka. Miejsca, które Bauer wiedział, iż było przejściowym, gdzie świeccy spotykali się w konsekrowanymi. Starsza kapłanka w schludnej szacie siedziała skromnie z rękoma spoczywającymi na kolanach. Siwe, długie włosy przepasała biała chusta na czole, tak, aby grube i wciąż gęste włosy nie spadały jej na twarz.

- Witajcie. Jestem siostra Anastazja. Przełożona zgromadzenia. Czy wasz towarzysz krasnolud jest… szaleńczym awanturnikiem szukającym śmierci w walce? - zapytała bez ogródek. - Co się nazywają “zabójcami”?

- Witam Panią. - powiedział kłaniając się lekko Wagner. - Nie. Nic z tych rzeczy. Grimm niegdyś zajmował się rzemiosłem, a później zaczął parać się wojaczką. Można by rzec, że był najemnikiem, ale jak to krasnolud honorowym. To, że został tak zranionym wynika wyłącznie z faktu, że chciał się pozbyć z okolicy bestii straszliwej. Działał dla dobra miejscowej ludności. Prawda, że nie powinien z potworem mierzyć się samotnie, ale taki już jest nasz Grimm. Prędzej narazi siebie aniżeli innych. Postąpił może nieco lekkomyślnie, ale “zabójcą” na pewno nie jest, moja Pani.

- Słyszałam o jego walce. Lekkomyślnej. Myślałyśmy, że to ten typ samobójczych desperatów. - wyjaśniła. - Jest na obserwacji. Doznał poważnych uszkodzeń czaszki. Nie wiemy jeszcze czy mózg, czyli to co jest w głowie, nie ma zaburzeń. Na szczęście jego, jedna z sióstr jest lekarzem chirurgiem i usunęła fragment strzaskanej kości.

- Czy…? - Wagner bał się o to zapytać. - Czy on ma problemy z pamięcią? Czy będzie nas pamiętał i wiedział kim jest? - Moritz bał się czegoś więcej niż zaników pamięci.

- Tego jeszcze nie wiemy. Nie chcieliśmy męczyć go rozmową. Potrzebuje odpoczynku. Opactwo zaś potrzebować będzie datku na pokrycie kosztu niezwykle cennego metalu szlachetnego jeśli mamy przykryć nim uszczerbek czaszki. Wasz towarzysz ma dziurę w głowie.

- O jakim konkretnie datku mówimy? - odezwał się Aldric, pierwszy raz odkąd przekroczyli próg zakładu. To miejsce niepokoiło go, chociaż nie był w stanie określić przyczyny tego niepokoju.

- Nie mniej niż czterdzieści koron.

- Oczywiście uiścimy datek. Zdrowie Grimma oraz… inna sprawa są dla nas bardzo ważne. W zasadzie przychodzę też w swojej sprawie, moja Pani. - powiedział Wagner. - Od pewnego czasu walczę z alkoholizmem. Ciężko mi o tym mówić, ale wpadłem w nałóg kiedy myślałem, że mój najlepszy przyjaciel zginął. Kiedy okazało się, że Aldric żyje… - pokazał ręką na towarzysza Moritz. - Byłem niezmiernie rad, ale alkoholizm pozostał, a ja nie potrafię przeżyć bez niego dnia. Wiem, że to poważne i nie robię sobie żartów. Chce z tego wyjść. Pomogą mi siostry? Jestem gotów na ciężką i pełną wyrzeczeń pracę… - dodał z pokorą czeladnik.

- Co prawda zajmujemy się innego typu zaburzeniami, lecz alkoholizm to również choroba umysłu. Twoje ciało jest zatrute. Kuracja potrwa trzy-cztery tygodnie aby oczyścić ciało. Nad umysłem, to praca na całe życie. Już nigdy móc nie będziesz pić alkoholu. Oczekujemy datku 5 koron za każdy tydzień pobytu. Nasze dotacje z Middenheim zostały znacznie uszczuplone w ostatnich latach, a utrzymanie opactwa jest kosztowne.

- Oczywiście. Uiszczę odpowiedni datek i obiecuję przykładać się. Chciałbym aby moja psychika zyskała na tyle na sile abym mógł przeciwstawić się nałogowi. - powiedział z przejęciem Wagner. - Mogę zacząć już dzisiaj? - zapytał Moritz będąc najwyraźniej gotowym.

- Dobrze. Niech pan przyjdzie, kiedy będzie gotowy. Nie będzie odwiedzin, ani opuszczania opactwa podczas leczenia.

- Dobrze. - powiedział Wagner. - Obiecałem karczmarzowi wykonać deseczki z nowym jadłospisem, a zatem najpierw je wykonam, a później wrócę do opactwa. Myślę, że do wieczora powinienem się uwinąć. - dodał czeladnik pamiętając o swojej pracy. - Chodźmy przyjacielu. - powiedział do Aldrica. - Musimy przedyskutować kilka spraw. - zwrócił się jeszcze do siostry. - Dziękuję za pomoc zarówno dla przyjaciela, jak i dla mnie. - skinął kulturalnie.


Wagner miał do pogadania z resztą. Chciał zebrać 40 Koron na opłacenie leczenia Grimma i wykonać jadłospisy dla karczmarza. Liczył, że uwinie się do wieczora i będzie mógł jeszcze tego dnia zacząć kurację. Wiedział, że jako osoba którą się stał nie było sensu kontynuować podróży, a może nawet egzystencji. Nie chciał już zawsze przepijać wszystkiego co miał, patrzeć na świat przez skrzywione szkło powiększające i mówić w sposób, którym niegdyś się brzydził. Wiedział, że jeżeli miał oczyścić swoje nazwisko to musiał się skupić, a nie mógł tego zrobić póki pił więcej niż powinien. Wedle tego co mówiła siostra Anastazja nie będzie mógł pić już nigdy więcej. Szkoda. Jeżeli jednak tak miało być to tak będzie. I Wagner zrobi wszystko aby w tym wytrzymać aż do końca…
 
Lechu jest offline