Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-03-2017, 22:47   #171
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny

Belsdorf
teraźniejszość
Po przebudzeniu Aldric czuł się fatalnie. Bolała go głowa i wszystkie możliwe mięśnie. Kilka godzin snu, nawet w wygodnym łóżku, to za mało żeby wynagrodzić ciału wysyłek poprzednich dni, jak i pobudkę i nie lada spacerek w środku nocy. Poza tym, przez poprzednie lata przywykł do twardego posłania, i nawet najprostsze łóżko było nie tyle luksusem, co niedogodnością. Niewielką, ale jednak. Oczywiście, mógł spać na podłodze, i czasem tak robił, chciał jednak za wszelką cenę powrócić do normalności, a spanie w łóżku to jedna z tych codziennych czynności, które w jego oczach właśnie o tym świadczyły.

Obudził się jako ostatni, krótko po Mortizie.Prawda, mógł spać dłużej, wszak nie zamierzali wyjeżdżać dnia dzisiejszego, nawet jeśli krasnolud cudownie ozdrowiałby przez noc. Nie mógł jednak odpędzić myśli, że wydarzenia ostatniej nocy nie dadzą o sobie zapomnieć, szczególnie, że Ulryka nadal nie wróciła, z tego co usłyszał. A jak sprawa zaginięcia Ulryki ,to i sprawa jej fizycznej transformacji, oraz bestii mieszkającej w lesie - czy minotaur był jedynym pomiotem Chaosu w okolicy? Co z pozostałymi, domniemanymi, wilkołakami? Ludzie mogą chcieć odpowiedzi, a to łatwo mogło przerodzić się w kolejny problem, a Aldricowi dziwnie zaczęło zależeć na dobru tutejszej wspólnoty. Od momentu, w którym mu zaufali i oddali się pod jego rozkazy podczas poszukiwań, potraktował to wszystko bardzo poważnie i wziął na siebie odpowiedzialność za nich, nie tylko na czas łowów, jak się teraz okazało. Ciążyło mu ich dobro, chociaż w gruncie rzeczy niczego im nie zawdzięczał. Było to dziwne, i nieco niepokojące - nie wiedział, czy powinien zaakceptować przyszywaną odpowiedzialność, czy się jej wyzbyć.

Zastanawiał się nad tym podczas śniadania, tylko jednym uchem słuchając Mortiza, aż zdecydował, że nie będzie się zbyt mocno wczuwał w rolę, jaką na siebie nałożył. Miejscowi mieli swoje sprawy, swoje zmartwienia, a on miał swoje. Teraz musiał skupić się na odzyskaniu tożsamości. Ale czy odzyska tym też łaskę Sigmara? Nie wiedział, ale na tym zależało mu znacznie bardziej niż na samym nazwisku. Musiał teraz myśleć o sobie, aby później móc dbać o innych. Dlatego zamiast odwiedzić Antona i wypytać o Ulrykę, zamiast pójść pocieszyć Bene, zamiast wypytać o inne zagrożenia czyhające w lesie, o których słyszał wczoraj w karczmie, zdecydował, że pójdzie z Mortizem do kapłanek Shallya i dowie się, jak bardzo opóźni się ich wyprawa.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 11-03-2017, 10:21   #172
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Moritz od początku dnia myślał tylko o klasztorze, Grimmie i leczeniu swojej przypadłości. Wstał, lekko zamyślony umył się i wyszykował. Kiedy jadł śniadanie nie rozglądał się tylko cały czas myślał. Niedługo po nim do głównej sali trafił Aldric, którego zamyślony czeladnik obdarował uśmiechem. Nie mieli zbyt wiele czasu aby cieszyć się z tego, że Aldric żyje, a Moritz nawet nie podejrzewał, że jego kompan zapewne niedługo go opuści. Znowu. Zaraz po zjedzeniu śniadania wspólnie ruszyli do klasztoru, przed którym ponownie z pokorą Wagner począł kołatać.
Aldric najwyraźniej nie tylko martwił się o stan Grimma, bardziej niż chciał to przyznać, ale i musiał dowiedzieć się, co za kurację zafunduje sobie Wagner i jak długo może ona trwać. W końcu mieli nadrzędny cel w swej podróży i pewne ograniczenia czasowe. Drzwi w wielkiej bramie uchyliły się szybko, nie musieli długo czekać.

- Jam jest Moritz Wagner, moja Pani. - powiedział czeladnik głośno kiedy tylko przykuł czyjąś uwagę. - W nocy z moim kompanem przybyłem i chciałbym zbadać co z nim. Poza tym mam sprawę bardzo osobistą i nie cierpiącą zwłoki.

- Niech będzie pochwalona Shallya na wieki wieków. - odrzekła odźwierna, ta sama krótko ostrzyżona mniszka, którą zeszłej nocy widział Moritz.

Zapraszającym gestem, aby podążyli za nią, poprowadziła Stirlandczyków. Wirydarz, zajmujący dziedziniec okrążony krużgankami opactwa, był sielsko ujmujący. Choć przykryty śniegiem zdradzał rzędy wiecznie zielonych krzewów do pasa rosnących w kształt labiryntu, tu i ówdzie zieleniejącego się liśćmi spod czap białego puchu. Zostali zaprowadzeni do klasztornego przedsionka. Miejsca, które Bauer wiedział, iż było przejściowym, gdzie świeccy spotykali się w konsekrowanymi. Starsza kapłanka w schludnej szacie siedziała skromnie z rękoma spoczywającymi na kolanach. Siwe, długie włosy przepasała biała chusta na czole, tak, aby grube i wciąż gęste włosy nie spadały jej na twarz.

- Witajcie. Jestem siostra Anastazja. Przełożona zgromadzenia. Czy wasz towarzysz krasnolud jest… szaleńczym awanturnikiem szukającym śmierci w walce? - zapytała bez ogródek. - Co się nazywają “zabójcami”?

- Witam Panią. - powiedział kłaniając się lekko Wagner. - Nie. Nic z tych rzeczy. Grimm niegdyś zajmował się rzemiosłem, a później zaczął parać się wojaczką. Można by rzec, że był najemnikiem, ale jak to krasnolud honorowym. To, że został tak zranionym wynika wyłącznie z faktu, że chciał się pozbyć z okolicy bestii straszliwej. Działał dla dobra miejscowej ludności. Prawda, że nie powinien z potworem mierzyć się samotnie, ale taki już jest nasz Grimm. Prędzej narazi siebie aniżeli innych. Postąpił może nieco lekkomyślnie, ale “zabójcą” na pewno nie jest, moja Pani.

- Słyszałam o jego walce. Lekkomyślnej. Myślałyśmy, że to ten typ samobójczych desperatów. - wyjaśniła. - Jest na obserwacji. Doznał poważnych uszkodzeń czaszki. Nie wiemy jeszcze czy mózg, czyli to co jest w głowie, nie ma zaburzeń. Na szczęście jego, jedna z sióstr jest lekarzem chirurgiem i usunęła fragment strzaskanej kości.

- Czy…? - Wagner bał się o to zapytać. - Czy on ma problemy z pamięcią? Czy będzie nas pamiętał i wiedział kim jest? - Moritz bał się czegoś więcej niż zaników pamięci.

- Tego jeszcze nie wiemy. Nie chcieliśmy męczyć go rozmową. Potrzebuje odpoczynku. Opactwo zaś potrzebować będzie datku na pokrycie kosztu niezwykle cennego metalu szlachetnego jeśli mamy przykryć nim uszczerbek czaszki. Wasz towarzysz ma dziurę w głowie.

- O jakim konkretnie datku mówimy? - odezwał się Aldric, pierwszy raz odkąd przekroczyli próg zakładu. To miejsce niepokoiło go, chociaż nie był w stanie określić przyczyny tego niepokoju.

- Nie mniej niż czterdzieści koron.

- Oczywiście uiścimy datek. Zdrowie Grimma oraz… inna sprawa są dla nas bardzo ważne. W zasadzie przychodzę też w swojej sprawie, moja Pani. - powiedział Wagner. - Od pewnego czasu walczę z alkoholizmem. Ciężko mi o tym mówić, ale wpadłem w nałóg kiedy myślałem, że mój najlepszy przyjaciel zginął. Kiedy okazało się, że Aldric żyje… - pokazał ręką na towarzysza Moritz. - Byłem niezmiernie rad, ale alkoholizm pozostał, a ja nie potrafię przeżyć bez niego dnia. Wiem, że to poważne i nie robię sobie żartów. Chce z tego wyjść. Pomogą mi siostry? Jestem gotów na ciężką i pełną wyrzeczeń pracę… - dodał z pokorą czeladnik.

- Co prawda zajmujemy się innego typu zaburzeniami, lecz alkoholizm to również choroba umysłu. Twoje ciało jest zatrute. Kuracja potrwa trzy-cztery tygodnie aby oczyścić ciało. Nad umysłem, to praca na całe życie. Już nigdy móc nie będziesz pić alkoholu. Oczekujemy datku 5 koron za każdy tydzień pobytu. Nasze dotacje z Middenheim zostały znacznie uszczuplone w ostatnich latach, a utrzymanie opactwa jest kosztowne.

- Oczywiście. Uiszczę odpowiedni datek i obiecuję przykładać się. Chciałbym aby moja psychika zyskała na tyle na sile abym mógł przeciwstawić się nałogowi. - powiedział z przejęciem Wagner. - Mogę zacząć już dzisiaj? - zapytał Moritz będąc najwyraźniej gotowym.

- Dobrze. Niech pan przyjdzie, kiedy będzie gotowy. Nie będzie odwiedzin, ani opuszczania opactwa podczas leczenia.

- Dobrze. - powiedział Wagner. - Obiecałem karczmarzowi wykonać deseczki z nowym jadłospisem, a zatem najpierw je wykonam, a później wrócę do opactwa. Myślę, że do wieczora powinienem się uwinąć. - dodał czeladnik pamiętając o swojej pracy. - Chodźmy przyjacielu. - powiedział do Aldrica. - Musimy przedyskutować kilka spraw. - zwrócił się jeszcze do siostry. - Dziękuję za pomoc zarówno dla przyjaciela, jak i dla mnie. - skinął kulturalnie.


Wagner miał do pogadania z resztą. Chciał zebrać 40 Koron na opłacenie leczenia Grimma i wykonać jadłospisy dla karczmarza. Liczył, że uwinie się do wieczora i będzie mógł jeszcze tego dnia zacząć kurację. Wiedział, że jako osoba którą się stał nie było sensu kontynuować podróży, a może nawet egzystencji. Nie chciał już zawsze przepijać wszystkiego co miał, patrzeć na świat przez skrzywione szkło powiększające i mówić w sposób, którym niegdyś się brzydził. Wiedział, że jeżeli miał oczyścić swoje nazwisko to musiał się skupić, a nie mógł tego zrobić póki pił więcej niż powinien. Wedle tego co mówiła siostra Anastazja nie będzie mógł pić już nigdy więcej. Szkoda. Jeżeli jednak tak miało być to tak będzie. I Wagner zrobi wszystko aby w tym wytrzymać aż do końca…
 
Lechu jest offline  
Stary 11-03-2017, 13:41   #173
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
- Eeeeej! A ja?! W łeb jebnięty, nie pojebany jestem! I gdzie może rzeczy, do nędzy kurwy?! Odwiązałby mnie może kto?! - zawołał do zakonnicy, choć pod czaszką czuł chór kościelnych dzwonów.

Kobieta zamknęła drzwi.
Po kwadransie do celi weszła inna zakonnica. Również w podeszłym wieku. Kiedyś musiała być całkiem ładną kobieta jak na ludzkie standardy.

- Masz w sobie dużo złości i agresji. - powiedziała spokojnie. - Uspokój się, bo ci jakieś naczynie krwionośne pęknie. Masz poważne obrażenia głowy.

Krasnolud zamrugał. Najpierw go wkurwiali, a potem dziwili się, że wkurwiony.
- Boście do łóżka przywiązali mnie! Wolny jako spokojniejszy byłbym - warknął głośno khazad.

- Wszystko będzie dobrze. Musisz teraz odpoczywać. Siostra Gretchen zaraz nakarmi śniadaniem.

- Sam zjem - warknął nieprzyjaźnie.

Pani starsza zamknęła za sobą drzwi.
Śniadanie przyszło niebawem z tą zakonnicą, która wcześniej wyniosła z celi chudzielca.
Stanęła z miską przy łożu, zaczerpnęła drewnianą łychą i podała jasnobrązową kaszę z kawałkami suszonych śliwek.

- Jedz, jedz. - powiedziała przybliżając łyżkę do brody krasnoluda. - Póki ciepłe.

- Nieuprzejmym nie chciałbym być, ale... - zaczął Arno odkręcając głowę.
- ... odwiązać proszę mnie, wyjść albo! - wydarł się.

- Wszystko w swoim czasie. Nie jesteś głodny? - zapytała życzliwie.

- Teraz jest całkiem dobry na to czas - odparł nadal wzbraniając się od jedzenia.

Zakonnica posmutniała i ruszyła do wyjścia.

Hammerfist już widział tę dobroć. Najpierw przed światem zrobią z niego wariata, a potem sprawią, że faktycznie tak się stanie. Albo na odwrót.
No i jeszcze ta brejowata papka. On już dwa razy nabrał się na dobre, sponsorowane jedzonko. Raz prawie zmutanciał, a drugi prawie się przekręcił razem z innymi. Nie ważne czy tylko na jakiś czas, czy na stałe.

Kiedy tylko zakonnica wyszła spróbował wysunąć się z pasów, kierując się w górę łóżka.
A jak usunąć upierdliwą koszulkę? Się zobaczy. Wszystko po kolei.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 11-03-2017, 14:43   #174
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ludzie (i nie tylko ludzie) z różnych powodów wracali do domów o różnych porach. Gdyby to było duże miasto, Kaspara nie zdziwiłby zbytnio widok mężczyzny, powracającego do swego domu. Wielkie miasta oferowały dużo rozrywek, szczególnie dla mężczyzn. To jednak była wioska - zadupie, gdzie bez bardzo ważnego powodu nikt w nocy nie wystawiał nosa z chałupy. A jak już, to zrobił to w licznym towarzystwie. Co zatem robił karczmarz? Gdzie się włóczył po nocy? Wszak nie szukał Ulryki...

Kaspar ubrał się szybko i jeszcze szybciej zszedł na dół.
- Dzień dobry - powiedział niezbyt głośno, wchodząc do głównej sali. - Skąd Sigmar prowadzi? - spytał.
- A witaj, witaj. U Antona byłem sprawdzić czy Ulryka się znalazła. - Westchnął. - Śniadanie wam gotować?
- I co? Znalazła się? - zainteresował się Kaspar. - A ze śniadaniem poczekam nieco, bo inni śpią jeszcze. Wcześnieście się do niego wybrali. - Nawiązał do poprzedniego tematu.
- Chyba nie - odparł karczmarz. - W chacie u nich cisza. Gdyby była myślę, że bym to zobaczył lub usłyszał.

W tym momencie do jadalni wkroczył Detlef, ubrany jedynie w koszulę i pantalony. Ten nietypowy strój zdziwił nieco Kaspara, jednak tego nie skomentował.
Detlef od razu zainteresował się propozycją karczmarza i zamówił dwa śniadania. Oczywiście nie oba dla siebie.
Jaja na boczku to było coś, co Kaspar mógł bez problemu zaakceptować. A do tego...
- Kozie mleko - powiedział. - Byle było gorące, w sam raz na zimno czające się za drzwiami.
- Co tu się dzieje? Czemuś wstał i czemuś go wypytujesz? - Detlef zapytał konspiracyjnie Kaspara, gdy karczmarz zniknął w kuchni.
- Karczmarz dopiero teraz wrócił do gospody i kłamie, mówiąc że sprawdzał, czy Ulryka wróciła do domu - odparł równie cicho Kaspar. - Na śniegu widać ślady tylko w jedną stronę, do karczmy.
- Gdy tylko zjemy, pójdę sprawdzić, skąd przyszedł, póki nikt nie zadepcze śladów - dodał.
 
Kerm jest offline  
Stary 14-03-2017, 19:33   #175
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Ulriczeit, 2521 roku K.I.
Wielkie Księstwo Middenlandu,
Las przy Belsdorfie, Gospodarstwo


Ślady butów karczmarza były wyraźne. Śnieg nie padał w czasie, gdy Kaspar szedł przez wieś i zapewne było podobnie, kiedy kroczył tędy gospodarz Basiora. Trop wiódł boczną drogą uskakującą od głównej tuż przed lasem. Stirlandczyk przeszedł dobrych kilka mil. Wioseczka i opactwo dawno zniknęły za białymi grzbietami podgórza. Pod lasem stała w małej przesiece przysadzista chata. Gospodarstwo otaczał sześciostopowy płot, lecz brama była otwarta. Przy wrotach na podwórze Kaspar dostrzegł dwa rodzaje śladów. Jeden należał do karczmarza i wiódł stamtąd do wioski. Drugim były sanie zaprzężone w jednego konia. Pojazd zawitał do gospodarstwa kierując się wprost do sporej stodoły. Z komina domu unosiła się wąska, prosta stróżka szarego dymu na bezchmurnym i bezwietrznym niebie.



Ulriczeit, 2521 roku K.I.
Wielkie Księstwo Middenlandu,
Belsdorf, Opactwo Sióstr Shallya
Oddział Zamknięty dla Wariatów


Hammerfist wił się jak gibki piskorz, a raczej opasły sum, lecz pas upinający krasnoluda pod brzuchem trzymał solidnie do żelaznego łoża. Po kwadransie walki, wciągania i naprężania bebechu, napinania wszystkich mięśni i mozolnego wiercenia się, uparty khazad wygiął klamrę pasa przy uchwycie ramy posłania. Znowu wciągnął powietrze, później wszystkie wypuścił, aby zrobić się dwakroć chudszym i tak szarpnął, że pasek z trzaskiem trzepnął w ścianę po drugiej stornie posłania przeleciawszy krasnoludowi przed oczami. Arno dysząc z umęczenia dźwignął się do siadu. Fikuśna koszula krępowała go i nie bardzo wiedział jak się jej pozbyć. Materiał był bardzo wytrzymały a po bokach pod pachami kątem oka dostrzegł to, czego wcześniej nie miał jak. Z tyłu kaftan miał również klamry ze skórzanymi paskami. Po kilku próbach wiedział, że nie da rady ot tak zwyczajnie, na siłę, podrzeć odzienia, aby wyswobodzić się. Skrepowane ręce uniemożliwiały mu tak wiele, lecz nikt nie związał mu nóg. Zeskoczył bosymi stopami na zimną, posadzkę ułożoną z białych kamieni. Podszedł do drzwi. Nie było żadnego uchwytu, ani klamki a zawiasy trzymały drewniane deski od zewnątrz. Zamknięte. Zaryglowane od korytarza. Krasnolud padł na kolana, przycisnął pliczek do posadzki i zajrzał groźnym okiem przez szparę u progu na zewnątrz. Na korytarzu nie wiele się zmieniło. Jakiś wariat stał nosem do ściany jak zaklęty w posag zdradzając się tylko mruganiem, że jest z krwi i kości. Ktoś siedział w oddali na ławie i kiwał się niczym koń na biegunach, do przodu i do tyłu. Młoda zakonnica prowadziła ostrożnie starszą kobietę w białej nocnej koszuli do jednej z cel.


Ulriczeit, 2521 roku K.I.
Wielkie Księstwo Middenlandu,
Belsdorf, Karczma Basior


Kiedy Hammerfist chodził rozmyślając po celi, a Kaspar stał u progu gospodarstwa, reszta Stirlandczyków była w karczmie, Winkiel w pokoju po piętrze, z przygryzionym w kąciku ust językiem, starannie zajmował się sporządzaniem wzoru na kartę dań, wedle którego krasnolud miał rzeźbić w desce, a na posłaniu obok siedział spokojnie Aldric dla odprężenia czyszcząc i ostrząc siekierę.




 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 14-03-2017 o 22:01.
Campo Viejo jest offline  
Stary 18-03-2017, 15:59   #176
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Khazad wiercił się i stękał, zaś pas naprzemiennie naprężał się i owe napięcie tracił, by w końcu strzelić sprzączką.

Leżąc patrzył przez chwilę na efekty swoich działań. Przynajmniej nie przywiążą go ponownie. Kiedy jednak usiadł, stwierdził, iż problem z koszulą jest poważniejszy niż przypuszczał. Materiał był wytrzymały i wyposażony w skórzane pasy z klamrami. Szarpnął kilka razy, lecz bez skutku. Podczas tych zabiegów jedynym efektem było mocniejsze zaciśnięcie się koszuli. Plugawy wynalazek.

Pokręcił bolącą głową i stanął na nogach. Początkowo czuł się nieco dziwnie i sądził, że tak właśnie mogą czuć się marynarze stawiający na lądzie pierwsze kroki od wielu miesięcy. Niemniej już po kilku ostrożnych krokach wszystko wróciło do normy.

Solidne drzwi były kolejną przeszkodą. Wszystko znajdowało się od zewnętrznej strony: zawiasy, klamki i rygle.
Przycisnął się do podłogi, aby spojrzeć pod drzwiami na to, co działo się po drugiej stronie i stwierdził, że w zasadzie prawie dokładnie to samo, co widział kiedy były otwarte.

Po kolei.
Odsunął od siebie problem drzwi, gdyż bardziej palącą kwestią była koszula. Rozejrzał się za czymś co mogłoby być odpowiednio ostre, by przy sporej dawce cierpliwości, przeciąć materiał koszul. Zaakceptowałby nawet odpowiednio chropowatą powierzchnię.
W najgorszym wypadku rozbije lutnię o ścianę i zębami przeniesie kawałek drewna do łóżka, gdzie postara się ów fragment usztywnić. Dzięki temu będzie mógł zrobić sobie bezrękawnik.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 24-03-2017, 17:37   #177
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ktoś w obejściu był, w tej chwili nawet, inaczej z komina nie unosiłby się dym. To znaczyło, że będzie z kim wymienić kilka słów, jako że na wsi, w świetle dnia, raczej witało się gości chlebem, niż widłami czy kłonicą.
Kaspar rozejrzał się by sprawdzić, czy gdzieś w pobliżu nie czai się niechętny gościom kundel, a potem podszedł do drzwi i zastukał.
Odpowiedziała mu cisza - nikt się nie odezwał, nikt nie podszedł do drzwi.

Kaspar zawrócił i ruszył w stronę stodoły.
W stodole również panowała cisza, a na głośno powiedziane "Dzień dobry" nikt nie odpowiedział. Sanie były puste, woźnica gdzieś zniknął, zaś z tyłu, tam, gdzie wożono towar lub pasażerów, były ślady krwi. Ktokolwiek jechał z tyłu - krwawił. Krew zakrzepła i była zmarznięta, ale bynajmniej nie była stara. Raczej z nocy, niż z wieczora.

W stajni nie było już nic do roboty. Kaspar jeszcze raz się rozejrzał dokoła by sprawdzić, czy czasem ktoś, nie wiedzieć czemu, kryje się gdzieś w kącie, po czym ponownie wyszedł na dwór i znów podszedł do chaty.
Jeśli się nie mylił, chata była zamknięta od środka. Zastukał, raczej dla formalności, niż z nadzieją, że ktoś otworzy, a gdy nikt nie odpowiedział, obszedł chatę dokoła.
Drugiego wejścia nie było. Nawet jeśli gdzieś znajdowała się klapa do piwnicy, to była przysypana śniegiem. Kotary w oknach były zasunięte, całkiem jakby wszyscy jeszcze spali. Spali? Na wsi? Gdzie wszyscy chodzą spać z kurami i wstają skoro świt?
A może ten ktoś, ranny, wszedł do środka i zasłabł? A nawet jeśli nie, to dlaczego się chował przed światłem dnia i przed gośćmi?

Chęć pomocy, czy ciekawość? Pewnie to drugie...

Kaspar nie zamierzał ustępować. Kilka razy walnął w drzwi rękojeścią miecza (co pewnie obudziłoby
Skobel był dość mocny i pękł dopiero po czwartej próbie - mocnym uderzeniem barkiem w drzwi.

W środku stała przestraszona Ulryka.
Kaspar stanął jak wryty, z niedowierzaniem wpatrując się w 'znalezisko'.
- Na Taala i Rhyę... szukaliśmy cię pół nocy - powiedział, gdy już odzyskał głos. - Jesteś cała i zdrowa?
- Tak - odrzekła nieufnie.
- Co zamierzasz dalej robić? Zostać tu? - Kaspar rozejrzał się dokoła. - Wrócić do domu? Oddać się pod opiekę Sióstr? Czy ruszyć w świat daleki, gdzie nikt o tobie nic nie będzie wiedzieć?
- Nie wiem.
- Nie powinieneś tu być - dodała.
- W wielu miejscach nie powinienem być - odparł szczerze Kaspar. Równocześnie rozejrzał się dokoła. Słowa dziewczyny zabrzmiały jak ostrzeżenie. - Już stąd idę - obiecał. - Powiedz mi jeszcze, skąd krew na saniach. Jeśli oczywiście możesz.
- Moim zdaniem powinnaś stąd wyjechać jak najdalej - dodał.
- To moja krew. Mam ranę po strzale. Otworzyła mi się - odpowiedziała.
- Pomóc ci jakoś, zanim sobie pójdę i zapomnę o tobie, czy dasz sobie sama radę? - spytał Kaspar.
- Dam radę - Uśmiechnęła się lekko, po raz pierwszy od chwili, gdy Kaspar wkroczył w progi chaty.
- W takim razie... nie było mnie tutaj - powiedział Kaspar. - Ale gdybyś czegoś potrzebowała, to wiesz, gdzie mnie szukać.

Jako że Ulryka nie odpowiedziała, Kaspar skinął głową po czym wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

Przez całą drogę do gospody zastanawiał się, czy powiedzieć kompanom o spotkaniu Ulryki. W końcu doszedł do wniosku, że lepiej będzie, jeśli tajemnica dziewczynki zostanie zachowana.
Przynajmniej na razie.
 
Kerm jest offline  
Stary 26-03-2017, 16:05   #178
 
Evil_Maniak's Avatar
 
Reputacja: 1 Evil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputację

Jeden ze stołów karczmy był stale oblężony przez Detlefa, więc nie trudno było zebrać drużynę w jednym miejscu. Czwórka ludzi usiadła przy stole i raczyła się kawałkami tego co jadł młody Morryta. Wilczy apetyt nie opuszczał go od samego rana, a jego gardziel coraz bardziej przypominał wole. Rozmowę zaczął najbardziej wygadany.

- Słuchajcie, za Grimma musimy dać najmniej czterdzieści koron. Dzielimy na trzy czy na cztery części? - zapytał się patrząc na Morrytę. - Wiem, że nie układa wam się z krasnoludem. Mogę zatem wypłacić za ciebie jeżeli chcesz. Dodatkowo ja trafię do opactwa na dobre dwa czy trzy tygodnie. Moją zniżkę za pracę dla karczmarza przeniosę na tego z nas, który posiedzi u niego najdłużej. Tylko kto poczeka na mnie i Grimma? Póki co ile potrwa jego leczenie nie mamy pojęcia.

- Ja wyruszę pojutrze, o ile pogoda pozwoli - oznajmił Aldric. - Chociaż jeden z nas musi dotrzeć tam na czas.

- Dobra. Ja na pewno zostanę, bo jest okazja do leczenia mnie, no i nie zostawię krasnoluda samego - odparł Wagner nieco zawiedziony, że Aldric chce tak szybko ich opuścić.

- Również wyruszę - odezwał się Detlef. - Nikt nie powinien chodzić samemu po tych zdradliwych lasach. Jeżeli chodzi o pieniądze, wybaczcie, ale nie mam przy sobie takich monet. Życie nowicjusza nie przysparza mi możliwości zarobku. I nie chodzi tu o nasze animozje. Ja jestem skłonny wybaczać i oddać moją ostatnią złotą koronę, jeżeli to nam pomoże.

- Garść złota mogę dołożyć - zaoferował się Kaspar, który, nie da się ukryć, był pewien, że będzie to wyrzucony pieniądz, bowiem sądził, że prędzej czy później krasnolud ponownie wpakuje się w kłopoty, tym razem jeszcze poważniejsze. - Ale nie będę czekać do końca kuracji i również ruszę z Aldrikiem i Detlefem.

- Nie jestem w stanie zabrać ci Detlefie ostatniej sztuki złota - powiedział Wagner. - Jak chcesz to ja mogę ciebie poratować wykładając nieco na waszą podróż - dodał czeladnik. - Ja muszę się zatrzymać, bo nie wiem kiedy będzie okazja się wyleczyć i… ktoś musi zostać z Grimmem. Podobnie jak ja uważacie jego walkę za lekkomyślną, ale nawet jakby chorował na heroiczną głupotę i niekontrolowane, chroniczne gazy to nadal nasz przyjaciel. Chociaż gazy ciężko by było wytrzymać - zaśmiał się Moritz. - Dokąd zmierzacie? Gdzie będę mógł was szukać? Pewniej my wyruszymy nie wcześniej niż za cztery tygodnie, ale podejmiemy wasz trop zgodnie z naszą wiedzą i umiejętnościami.

- Będziemy próbować oczyścić swoje imiona. Przecież taki właśnie cel naszej podróży - Detlef zauważył rzeczowo.

- To wiem, ale pytałem raczej o miejsce niż ideę - powiedział Wagner.

- Krudenwald, tak jak planowaliśmy, a potem dalej do Middenheimu - przypomniał Aldric. - Którędy konkretnie, trudno teraz rzec, ale to nieistotne. Nie musicie iść naszymi śladami, byle do celu.

- Niby tak, ale jak ruszymy dokładnie waszym śladem sprawdzimy przy okazji jak dobra jest nasza maskarada - powiedział Wagner. - Jak stracimy za wiele czasu od razu ruszymy do celu.

Wspólnie ustalili też kilka szczegółów dalszej podróży. Najpierw musieli uzupełnić zapasy na podróż. Czekało ich jeszcze wiele kilometrów srogiej zimy, więc musieli być przygotowani. Postanowili nieco objuczyć Śmierdziulkę dodatkowymi kocami i jedzeniem, sami też są w stanie wypchać torby do granic możliwości. Pozostało jedynie wykonać plan i wymienić uprzejmości przed podróżą.

Detlef wiedział, że jego obżarstwo to problem, a rozwiązanie miał praktycznie pod nosem, ale z tego co mówił Eryk nie było czasu na czekanie. Nowicjusz zastanawiał się nad przywiązaniem Wagnera. Krasnolud nie zasługiwał na taką przyjaźń.

Wilkołaki również nie stanowiły problemu dla mieszkańców. Jeżeli już to były zbawieniem w walce z prawdziwym zagrożeniem. Ten jeden minotaur mógłby wyrządzić więcej zła, niż wilkołaki, które z nim walczyły. Widać Ulryk trzymał piecze nad Belsdorfem.

Detlef chciał opuścić to miejsce jak najszybciej i zrobi to z czystym sumieniem.
 
Evil_Maniak jest offline  
Stary 02-04-2017, 20:58   #179
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Ulriczeit, 2521 roku K.I.
Wielkie Księstwo Middenlandu,
Middenheim


Miasto Białego Wilka górowało nad lasami zbudowane na szczycie wielkiej góry, której wierzchołek Taal spłaszczył uderzywszy pięścią i podarował w prezencie bratu. Wzniesiona twierdza stała się stolicą kultu Ulryka, domem tautegońskich plemion, centrum ulrykańskiego świata. Do miasta wiodły cztery bramy. Z gęstwiny dywanu starego lasu pięły się ku górze cztery akwedukty, mosty zbudowane dzięki kolaboracji kunsztu krasnoludzkiej inżynierii i błyskotliwego geniuszu ludzkiej magii. Podjazd nie był uciążliwy dla wozów, wręcz zadziwiająco łatwy do pokonania mimo tego, że z daleka sugerował karkołomną mordęgę. Widok roztaczający się u podnóża góry obok faktycznego oddawał miastu również w symbolicznej perspektywie tronu hołd miana królującego niepodzielnie nad regionem.

Przekraczający przez wielką bramę, wtuloną między baszty górujące drugie tyle nad dwunasto-metrowym murem, musieli opłacić imperialną „koroną za nóżkę” od każdego i wszystkich zwierząt z wyjątkiem obywateli miasta oraz ulrykańskiego kleru. Zbroje i pancerze nosiło się na ulicach a nie ubierało w nie, a oręż cięższy od lekkich, krótkich mieczy składowany był i księgowany w magazynach straży za paragonem lub w miejscu pobytu, czyli tawernach i zajazdach. Zakaz noszenia powyższej broni i zbroi na ulicach był wszech znanym i obowiązującym prawem.

W Białym Mieście było wiele dystryktów i dużo do zobaczenia dla każdego. Od licznych świątyń imperialnych bóstw, uniwersytetów, bibliotek i muzeów, przez Park Morra, do rynków, bazarów, cyrków, teatrów i sławnego Koloseum Baranbeusza wyliczając tylko kilka spośród wszystkich ciekawych miejsc.



Mondstille, 2521 roku K.I.
Wielkie Księstwo Middenlandu,
Miasto Białego Wilka, rodziny dom von Sternów

Ród von Stern był niegdyś nie tylko jednym z najbogatszych obywateli miasta Białego Wilka, lecz również głęboko zakorzenionym tysiące lat w historię prowincji. Przodkowie wywodzili się z plemienia założycieli Middenheim i podobno byli członkami starszyzny. Obecnie hrabia Rolf von Stern był podeszłym wiekiem wdowcem, którego synów zabrała w dzieciństwie choroba wraz z ich matką.

Choć Chłopcy ze Stirlandu w osobach Detlefa, Moritza, Aldrica i Kasapra stawili się do rezydencji zaraz po przybyciu, to każdy został poinformowany, aby przyjść na Mondstille.

Mondstille było zimowym przesileniem, gdy owa pora roku stała w nadirze. Święto tego dnia było ważnym dla wyznawców kultu Ulryka, lecz nie tylko. Koniec roku symbolizował śmierć przeszłości i narodziny przyszłości. Jedni radośnie dziękowali za dobrodziejstwa błogosławieństw, inni radowali się z odejścia trosk i kłopotów wyglądając z nadzieją ku nowemu. Choć początki wiosny były wciąż daleko na horyzoncie, a zima mocno trzymała ziemię mroźnym uściskiem, to w sercach i modlitwach puszczały pąki. Domy ustrajano dekoracjami z wiecznie zielonych roślin. Rodziny ucztowały wymieniając się życzeniami i prezentami. Festyn Mondstille to czas radosnego dziękczynienia, pokazy sztucznych ogni oraz zimowe gry i zabawy. Te, w których mógł uczestniczyć aktywnie każdy jak na przykład lepienie wilka ze śniegu, rzuty śnieżkami do celu, wyścigi sań i zjazdy z górskich stoków na tarczach, w żeliwnych garncach lub czymkolwiek kto dysponował, oraz te do oglądania, jak Snotling na lodzie, walki ze Zwierzoludźmi, czy też przedstawienia trup aktorskich.

Stirlandczycy stawili się na Mondstille w rezydencji von Sterna i zostali przyjęci przez służbę, która z szacunkiem zaprowadziła wszystkich do biesiadnej sali. Choć Chłopcy ze Stirlandu bywali w wielu miejscach i niejedno widzieli, to nawet mimo surowego żołnierskiego stylu tego domu bił od niego oszczędny przepych skromnie zawstydzający niejeden dom szlachecki czy rezydencję bogatych kupców.

Wysokie drewniane sklepienie trzymały stare kamienne kolumny. Masywny kominek wesoło trzeszczał ogniem płonącego brewiona Taala. Ściany były udekorowane świeżymi zielonymi gałązkami igliwia i liści oraz wiecznie obecnymi tarczami, toporami, mieczami i trofeami. Spośród najokazalszych wyróżniała się głowa rogatego Minotaura oraz popiersie jakby wyskakującej z kamienia Mantikory. Łeb Ogra prowadził bitwę na wzrok z równie szpetną gębą Trolla.

Do sali wiodło kilka drzwi. Kiedy goście zajęli miejsca przy pustym stole, pustym w sensie niezajętych krzeseł, gdyż był suto zastawiony jadłem i napitkiem godnym podniebienia rodziny grafa Toodbringera.

W końcu, nie dając na siebie długo czekać, przyszedł gospodarz w osobie Rolfa von Sterna. Każdy z obecnych Stirlandczyków widział go po raz pierwszy odkąd przybyli do Middenheim. Wyglądem przypominał starego niedźwiedzia ze względu na swój wzrost, jak i budowę grubych kości. Długie białe włosy nieupięte spadały na wciąż szerokie ramiona i krzepkie plecy. Czoło wysokie, nos prosty, gęsta broda z wąsami zakrywała dolną część twarzy, lecz spod krzaczastych brwi patrzyły duże oczy bladego błękitu. Znad kołnierza koszuli wyglądała na szyję szeroka i paskudna blizna po dawno zagojonej ranie. Ubrany był jakby po oficersku a za płaszcz służyła wilcza skóra.

- Witajcie w progach mego domu. Z pewnością wiecie kim jestem, jak również znacie przyczynę mego zaproszenia. Dziękuję za przybycie. Proszę, jedźcie. - zachęcił gestem do częstowania się.

– To będzie dobry rok! - rzekł uroczyście. - Jeden z was przestanie być bękartem, a zacznie Ulrykanem, von Sternem i dziedzicem i nadzieją rodu. Który? To zależy od każdego z was. Ale o tym w swoim czasie. Najpierw opowiedzcie o sobie. - zaproponował rozsiadłszy się w drewnianym tronie u szczytu stołu.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 03-04-2017 o 00:23.
Campo Viejo jest offline  
Stary 08-04-2017, 12:30   #180
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Tak, wiem, że to nie byk.


Middenheim
teraźniejszość
Droga do Krudenwaldu była ciężka, bo choć wyruszyli, gdy tylko opady zmniejszyły się, to już kolejnego dnia śnieżyce na nowo zagościły w tym rejonie Middenlandu. Robili postoje, gdy tylko natrafiali przy drodze na choćby niewielką grotę, wyrwę chroniącą przed wiatrem, czy choćby zagajnik tak gęsty, że pozwalał odetchnąć od wiejącego w pysk wiatru. W samej wsi przywitano ich, cóż, chłodno, nikt jednak nie robił im problemów i gdy obudzili się rankiem w karczmie, z Bauer ulgą stwierdził, że nikt ani ich nie okradł, ani nie poderżnął gardeł. Wbrew temu, czego obawiał się Aldric, brak entuzjazmu nie oznaczał wrogości. Chyba stał się zbyt podejrzliwy...

Dalsza droga była już przyjemniejsza, opady znacząco złagodniały, a sam szlak poprawił się - był szerszy, a śnieg nieco rozgarnięty przez przejezdnych. Ostatniego dnia wędrówki śnieg znowu zaczął prószyć, jednak cel majaczył im już w oddali, a to potrafi dodać człowiekowi nadludzkiej siły.

Wspięli się na górę i ustalili, że od tego momentu trójka towarzyszy musi rozdzielić się i udawać nieznajomych. Dobrze było jednak trzymać się blisko i nie zrywać kontaktu, więc ustalili, że ulokują się w tej samej karczmie. Morryta miał oczywiście alternatywę w postaci świątyni swego boga, ale pierwszy dzień postanowili spędzić razem. Tuż za południową bramą było kilku naganiaczy, którzy przedstawili im pełne spektrum tanich karczm, które reprezentowali. Zdecydowali się na "Byczą Juchę", umiejscowioną we wschodniej części dzielnicy w której się znajdowali, czyli dzielnicy południowej.

Gdy na miejscu spytali obsługującą ich dziewkę o nazwę, ta opowiedziała im o ojcu obecnego właściciela, który rzekomo pochodził z Estali i zapewniał ludziom rozrywkę walcząc z dzikimi zwierzętami na arenie. Nie użyła słowa "gladiator", zamiast tego starała się wynieść jego wyczyny do rangi sztuki. Walka, która przyniosła mu rozgłos w dalekiej krainie była jedna z jego pierwszych potyczek, z ogromnym rozwścieczonym bykiem. Właściciel zwierzęcia chciał je wykastrować, jednak ten nie dał się, zabił trzech pracowników i połamał żebra kolejnym czterem. Cudem zwabiono go do klatki i odsprzedano na arenę, gdzie miał ponieść karę. Ojciec właściciela, mimo kilku poważnych ran, nie tylko zdołał ujść z życiem, ale i ubił bestię, przecinając kilka żył i tętnic. Byk wykrwawił się obficie, ponoć krew całkiem wsiąknęła w arenę dopiero następnego dnia, tyle jej było. W ten sposób ojciec właściciela dostał przydomek "Sangre del Perro", czyli "Bycza Krew". Na jego cześć nazwano karczmę właśnie "Byczą Juchą". Historia byłą ciekawa, tyle że właściciel, którego mieli okazję zobaczyć wieczorem, nie miał ni krzty egzotyki w sobie. Aldric nie oczekiwał autentyzmu po tego typu opowieściach, ale też dało się wymyślić coś bardziej... wiarygodnego.

Bauer zobowiązał się pójść do rzekomego ojca jako pierwszy, już dzień po ich przybyciu do miasta. Nie miał większych problemów z odnalezieniem jego posiadłości, każdy mieszkaniec, czy też częsty bywalec miasta, wiedział, gdzie mieszka ta znamienita persona, jednak nie dane mu było zobaczyć się z właścicielem. Służba obejrzała uważnie jego pierścień i poinformowała,, aby przyszedł dopiero w Mondstille, co oznaczało nieco ponad trzy tygodnie wolnego. Pozostałych odprawiono z tą samą informacją, więc pozostało im zająć się sobą.

Miasto było ogromne i tak zróżnicowane, jak tylko mogło. Aldric pierwsze dwa dni poświęcił na zwiedzaniu go i przy okazji, szukaniu pracy. Tę znalazł szybko, chociaż biorąc pod uwagę ilość miejsc, w których odrzucony został przez swój wygląd albo brak obywatelstwa, tracił już powoli nadzieję. Nie był oto nic wyjątkowego, odśnieżanie ulic, posesji, a nawet dachów, za 42 szylingi tygodniowo. Akurat, żeby przeżyć, a i dokładniej zwiedzi miasto, bo zlecenia są na terenie całego Middenheimu.

Nim zaczął pracę, odwiedził świątynię Sigmara, zadbaną, choć nieporównywalnie mniejszą, niż ta poświęcona Ulrykowi. Czemu się jednak dziwić, w końcu to Jego miasto, Młotodzierżca i jego wpływy musiały być tu przez niego przytłumione.

Ze zdziwieniem odkrył też, jaką frajdę dał mu udział w konkursie rzucania śnieżkami. Co prawda odpadł w drugiej rundzie, jednak powrót do czasów dzieciństwa podniósł go na duchu. Jak nie wiele trzeba...

Trzeciego dnia pobytu zaczął pracę i większość dnia spędzał z łopatą w rękach. Rozmyślał o Rolfie von Sternie, jego dziedzictwie i wpływie całego rodu na Middenheim, oraz o losie, który ową dynastię czekał...
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172