Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-03-2017, 05:14   #65
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 9 - Goście.

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; kanały przy zachodniej dolinie; 500 m do Checkpoint 2
Czas: dzień 1; g 31:40; 35 min + 60 min do Checkpoint 2 (Brown)


Miejsce: zach obrzeża krateru Max; sawanna przy zachodniej dolinie; 2500 m do Checkpoint 1
Czas: dzień 1; g 31:40; 80 + 60 min do Checkpoint 1 (Black)




Brown 0 i Black 8



Nerwy, strach, przyśpieszone oddechy, chlupot śmierdzącej brei pod butami, skrzeki i syki pogoni za plecami, promień światła z przebijający się przez otwarty właz, ostatnie nerwowe ruchy stłoczonych nagle ludzi przy zabłoconych i zakrwawionych szczeblach drabinki studzienki co raz bliższe chrobotanie i oddechy pogoni potworów, cienie przemykające się przez żółtozieloną plamę lighsticka, ostatnie buty śmignięta nad włazem i metaliczny trzask zamykanego włazu. Uderzeni czegoś ciężkiego od spodu. A potem chrobot i bliskie wściekłe syczenie wytłumione przez pokrywę studzienki. Brzmiało jak drapanie szponami po włazie od spodu. Ile mieli czasu? Przebiją się te poczwary przez ten właz? Może tak. A może nie. Ile im to zajmie jeśli tak? Znajdą jakieś inną drogę? A może przegoniły intruzów i nie będą ich ścigać? Tego ludzie wciąż ciężko łapiący oddech po ostatnich szaleńczym wyścigu o życie nie wiedzieli. Ale wiedzieli, że ten etap wygrali. Byli żywi i wolni! Wszyscy! Byli na powierzchni!


Pierwsze wrażeniem była powszechna ulga. Udało się! Wbrew wszystkiemu udało się! Wszyscy to odczuwali i okazywali choć każde na swój sposób. Latynoski żołnierz który pomógł Karlowi na sam koniec zatrzasnąć właz odskoczył od niego, że opadł na tyłek i odpełzła tak o jakieś dwa standardowe kroki patrząc w napięciu czy właz wytrzyma i dobywając swoją ostatnią broń jaką miał. Nóż. Wycelował nim we właz jakby bał się, że ten od razu nie wytrzyma naporu bestii. Ale wytrzymał. Chociaż na początku. Zmęczonym ruchem opadł więc do końca na plecy kładąc się na wygrzanym asfalcie i na chwilę zasłaniając twarz ramieniem jakby chronił ją od nadmiaru światła słonecznego.


Ten drugi żołnierz z pistoletem przykląkł i wycelował swój pistolet we właz podobnie jak kolega nóż. Gdy właz wciąż trzymał opadł dłońmi na czworaka nadal ciężko oddychając. Splunął na asfalt i podniósł się bardziej do pionu siadając na podwiniętych pod siebie nogach. Kręcił głową wciąż nie spuszczając wzroku z drapanego od wewnątrz włazu.


Karl wycelował pistolet choć chyba z nerwów bo magazynek skończył mu sie jeszcze przed eksplozją ostatniego granatu zapalającego tam w tunelach. Westchnął ciężko i z wyraźną ulgą wznosząc twarz ku niebu z dominującą kulą Yellow zasłaniającą sporą część nieboskłonu o wiele bardziej niż rodzima gwiazda systemu Relict. Przymknął oczy ciesząc się chwilą odzyskanej wolności i promieniami ciepła na twarzy.


Black 8 najbardziej zdawała sobie sprawę z faktu spokoju i ciszy jaki wokoło panował. Nie licząc skrobania pazurów po włazie. Byli sami. Reszta pewnie tego nie rejestrowała tak bardzo jak ona ale wiedziała, że gdy wieki temu z 10 minut temu schodziła w drugą stronę studzienki gdzieś tutaj gdzie teraz leżeli, siedzieli, klęczeli i stali ocaleńcy z tej wyprawy do kanałów stała jeszcze trójka Parchów w kolorze kodowej czerni. A teraz widziała ich jedynie na holomapie Obroży. Byli gdzieś w dżungli prawie już dotarli do tego klubu co byli umówieni z grupą “niebieskich”.


Sztuczny głos lektora z obroży przerwał milczenie. Chyba wszyscy spojżeli na złotookiego Parcha i jego gadającą Obrożę. - Jesteś Parchem. Obie jesteście. - odezwał się ten siedzący żołnierz jakby dopiero teraz, w świetle dnia i spokoju zauważył charakterystyczne Obroże na szyjach obydwu kobiet. Wydawał się być całkiem zdzwiony tym odkryciem. Jego zdziwienie jednak nie umywało się do reakcji Karla na słowa Black 8 i widok swoich rzeczy.


- Znasz Sarę? To mój holo. I Nova. - wydawał się być bardzo zdzwiwiony biorąc do ręki swój smartfon i rewolwer. Oglądał je przez chwilę jakby to były niesamowite rzadkie artefakty z innego świata. - O matko Sara! - w końcu nagle jakby przełamał się ze stuporu jakby dotarło do niego co oznacza jego holo we własnej dłoni. Zresztą akurat w tym momencie sprzęt ożył wibracjami dając znać, że przesłał jakąś wiadomość. Karl stracił panowanie nad sobą i błyskawicznie wcisnął przycisk i mały aparacik nagle wyświetlił komunikującą się osobę. Półprzezroczysty obraz blondynki ukazywał jakby złapano ją w kompletnym zaskoczeniu w połowie ruchu. Jak zwierzę w nocy złapane reflektorami pojazdu. Przez jakieś pół drgnienia przyśpieszonego rytmu serca dwoje ludzi patrzyło na siebie w osłupieniu i skrajnym niedowierzaniu. Zareagowali prawie jednocześnie.


- Karl! - krzyknęło holo blondynki z drugiej strony wykonując mało skoordynowany ruch jakby nie mogła się zdecydować czy bez sensu próbować złapać obraz holo jak żywego rozmówcę a sięgnięciem przyłożeniem dłoni do serca.


- Sara! - policjant był równie impulsywny i mało sensowny gdy wolną dłonią wciąż trzymającą rewolwer właściwie włożył w wyświetlany obraz jakby chciał dotknąć twarzy kobiety z drugiej strony. Obraz zareagował jak zwykle zakłóceniami w odbiorze więc cofnął dłoń by chociaż widzieć kobietę po drugiej stronie.


- Oh Karl ty żyjesz! Tak się bałam! Wróć Karl! Tylko o to cię proszę, wróć do mnie! - blondynce której chyba poza pierwszym momentem pierwszego totalnego zaskoczenia zbierało się na erupcję trzymanych dotąd na wodzy emocji i w końcu znalazła ujście. Rozryczała się i ciałem jej zaczęły targać spazmy płaczu.


- Nie bój się wrócę. Wrócę do ciebie! Nic mi nie jest! Naprawdę! - policjant zaczął mówić spokojniej niż kobieta i nie rozpłakał się. Ale głosem i twarzą też szarpały skrajne emocje i w oczach coś mu się szkliło. Dłonią z rewolwerem wykonywał ruchy jakby chciał uspokoić albo pogłaskać czy chociaż dotknąć kobietę po drugiej stronie ale przez holo nie było to możliwe. Zaczął iść po asfalcie rozmawiając chwilę z blondynką po drugiej stronie więc nie słychać już było tak wyraźnie o czym rozmawiali ale kłębiącą się od emocji mimikę twarzy i mowę ciała, barwę głosu było widać i u niego gdy widzieli go całego z bliska i u niej mimo, że widać było niewiele więcej niż popiersie i gestykulujące gwałtownie dłonie.


- No cześć dziewczyny. Jestem Johan. Dzięki za pomoc. Przykro mi z powodu waszych kolegów. Ja pierdolę… - siedzący na asfalcie żołnierz z pistoletem odezwał się gdy Karl i jego rozmowa przestała przykuwać jego uwagę. Na koniec pokręcił głową przenosząc twarz z jednej, na drugą z kobiet i w końcu na właz który nagle zrobił się jakiś cichy.


- A ja jestem Elenio. Z Armii. A on jest marynarz. - latynoski żołnierz podniósł się opierając się dłońmi o gorący asfalt ale nadal siedział na nim tyłkiem. Wskazał leniwym ruchem głowy na siedzącego żołnierza. Teraz w świetle dnia pod warstwą brudu ich mundury i pancerze wydawały się bardzo podobne i oznaczenia były z trudem czytelne. Jednak gdy to powiedział i wiedziało się już czego szukać to faktycznie nosił na sobie umundurowanie Armii a Johan marines Floty. - Zabiłbym za prysznic teraz. - powiedział smętnie patrząc na swój żałosny wygląd.


- Widzę, że chłopaki przyłożyli się do roboty. - powiedział marine rozglądając się po pobojowisku. - Ja pierdolę. Już myślałem, że nas friendly fire rozwali jak zaczęli. - pokręcił głową widząc krajobraz księżycowego zniszczenia. Zaczął podnosić się do pionu. Zadarł głowę do góry obserwując ruch na nieboskłonie. Black 8 zorientowała się, że oprócz krążącego na niebie drona “trójki” znalazł się jakiś inny.


http://www.unmannedsystemstechnology...1617069630.jpg



- Ja myślałem, że po nas jak nas na dole gnidy dorwały. - westchnął Elenio też wstając na własne nogi. Spojrzał na gliniarza który zaczynał wracać o nich przez co znów stawał się zrozumiały.


- Słuchaj Saro muszę już kończyć. Muszę jeszcze zadzwonić do Svena. A widzę, że bateria zdycha. Więc jeśli bym nie odpowiadał to bateria pewnie mi zdechła. Rozumiesz Saro? Nic mi nie będzie. Po prostu bateria się rozładowała bo nie miałem kiedy podładować od wczoraj. - usłyszeli wyraźniej o czym rozmawiają gdy Karl zrobił nawrót i znów zaczął się do nich zbliżać. Teraz brzmiał już poważniej i bardziej panował nad swoją twarzą i głosem. Wyglądało jakby zawczasu chciał przygotować i uspokoić Sarę na milczenie ze swojej strony i uspokoić jej niepokój na ile to możliwe.


- Dobrze Karl, rozumiem. Poczekam tu na ciebie. Poczekam na was wszystkich. Przygotuję wszystko. Tylko wróć Karl. Kocham cię Karl. - dziewczyna o blond włosach znów wydawała się być bliska płaczu ale tym razem wydawała się też bardziej panować nad sobą niż przed chwilą.


- Wiem Saro. Wiem i czuję to. Czuję to cały czas jak tu jestem. Nie bój się będzie dobrze. I też cię kocham Saro. Muszę kończyć. Bateria zaraz padnie. - policjant też wydawał się być bardziej opanowany, zdecydowany i silniejszy niż przed chwilą w chwili słabości. Rozłączył się w końcu z połączenia i szybko wybrał następny numer. W ruchach widać było zniecierpliwienie i pośpiech.


- O kurwa Karl?! Żyjesz! Ja pierdolę człowieku myśleliśmy, że wszystkich was dorwały! Ale wiedziałem, że jakby się komuś miało udać to tobie! Jesteś cały? Komuś jeszcze się udało? - połączenie nagle zabłysło twarzą znajomego już Black 8 Svena. Twarz była zmęczona, brudna i spocona o mokrych krótkich włosach ale na widok rozmówcy po pierwszym szoku niedowierzania wystrzelił z siebie serię błyskawicznych pytań.


- Jest ze mną Mahler i Patino. I dwie dziewczyny z Parchów. Słuchaj bo mi zaraz bateria zdechnie. Możecie nas ewakuować? Jesteśmy przy Z445. Słabo z bronią i ammo. Mamy dwie poważniejsze lufy i trochę granatów na piątkę. - Karl mówił szybko zerkając na wskaźnik naładowania baterii i na twarz kumpla po drugiej stronie. Słowa gliniarza szybko wytłumiły radość drugiego gliniarza bo twarz mu spoważniała.


- No będzie ciężko Karl. Nie mamy nikogo w tamtym rejonie. Wy byliście w osłonie jak was zdjęło kurwy rozsypały się po okolicy. Są już w mieście. Wycofujemy się ze wschodnich rejonów. - Karl słysząc wieści przymknął na chwilę oczy i otarł brudne czoło z potu i śmierdzącej, ciemnej mazi szybko zasychającej w tych tropikach. Sven też nie miał radosnej miny informując kumpla o sytuacji. - Poczekaj, skoczę do sztabu! Nie rozłączaj się! Wszyscy z zachodniej blokady jesteście MIA! - krzyknął nagle Sven i obraz zaczął migotać jakby drugi gliniarz zerwał się do biegu. Głos też mu drgał jak zawsze gdy ktoś próbował rozmawiać podczas biegu.


- Sven, zabierz Sarę! Zabierz ją do siebie! Słyszysz?! Ona jest u nas w domu zabierz ją stamtąd! Zrobisz to dla mnie Sven!? - Karl też zaczął krzyczeć gdy chciał być usłyszany przez biegnącego człowieka po drugiej stronie.


- Spróbuję! Ale tu też jest chujnia z grzybnią! - krzyknął w odpowiedzi biegnący gliniarz. - Mam człowieka! Mam kontakt! Mam kontakt z zachodniej blokady! Mam żywego! - darł się po drugiej stronie drugi gliniarz najwyraźniej do kogoś kogo już widział. - Właśnie z nim rozmawiam! Potrzebują ewakuacji! Musimy… - i w tym momencie kontakt się urwał gdy trzymane holo zamarło pozbawione energii. Zarówno policjant jak i pozostali żołnierze wpatrywali się jeszcze chwilę w martwe już urządzenie w zabrudzonej dłoni mężczyzny jakby właśnie zgasła w nich jakaś cząstka nadziei na wykaraskanie się z sytuacji.


Wszyscy już stali zgrupowani w jednej grupce. Słabo stali z bronią. Black 8 reprezentowała najpoważniejszą siłę ognia, ze swoim karabinem ale słabo stała z amunicją. Podziemna walka osuszyła jej zapasy. Został jej mag wpięty w broń i jeden w zapasie. Nóż, pistolet i trochę różnych granatów. Brown 0 po użyczeniu Karlowi swojego pistoletu który też został bez naboi po walce w kanałach miała w rezerwie już tylko jeden mag by go ponownie uzupełnić. Oraz swój automat kilka magów do niego i dwa granaty zapalające. Trójka mężczyzn miała łącznie jeden lekki pistolet Vinogradovej i ciężki rewolwer Karla i w tej chwili obydwa były puste. Były też dwa drony nad ich głowami. Brown 0 wiedziała, że powinna dać radę podpiąć się pod nie ale musiałaby mieć panel sterowniczy operatora lub podobny bo samym patrzeniem nic zdziałać nie mogła.


Niewesoła była też sprawa z medykamentami jakich właściwie wszyscy potrzebowali. Mundurowi użyli resztki swoich zapasów jakie jeszcze mieli przy sobie. Ogólnie najlepiej pod względem zachowania siły wyszła chyba Nash która wydawała się tylko draśnięta. Nieźle też wyszli z potyczki Karl i Johan. Najgorzej prezentowali się Maya i Elenio. Czas uciekał. Brown 0 zostało z pół godziny czasu by dotrzeć do Checkpoint 2 z chociaż jednym ze stojących obok niej mężczyzn. Co więcej Checkpoint wydawał się w tej chwili najpewniejszym adresem do zdobycia ekwipunku. Był na odległość bliżej niż widoczna nadal blokada choć położony był w dżungli więc nie był widoczny bezpośrednio. Tak samo jak to co się w niej kryje. No jeszcze była godzina rezerwy dla spóźnialskich gdzie już liczono czas do następnego Checkpoint ale jeszcze była rezerwa by dotrzeć spóźnionym do wskazanego punktu. Parchy na swoich obrożach widziały pozycję pozostałych Parchów. Grupka czerwonych była oddalona od nich o jakieś 300 - 400 m w dżungli i prawie już podchodziła pod okolicę klubu. Pozostali z grupki niebieskich świecili znacznikami w samym klubie o jakieś pół kilometra od nich. Do Checkpoint 2 Brown miała jakieś pół kilometra choć bardziej na północny wschód niż wschód jak do lokalu zajętym przez resztę grupki Black. Można było iść po drodze co powinno być szybsze niż na przełaj przez dżunglę choć trasa była nieco dłuższa.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Haven; 2250 m do Checkpoint 1
Czas: dzień 1; g 31:40; 80 + 60 min do Checkpoint 1




Black 1, 2, 5, 7 (niebiescy)




Black 7 wydawał się jednak bardziej zaciekawiony “czymś do wyruchania ewentualnie spalenia” niż zimnym piwem. Wydawał się też zaciekawiony kręcącym się ponętnie tyłeczkiem w pancerzu z różowiutkim elementami też chyba właśnie tak pod podobnym kątem ale ostatecznie wybrał bramkę z penetracją kurwich dziur w zaproszeniu. Zabrał jednak ze sobą zimne szkło dopijając je po drodze. Bradley widziała przez okna jak sylwetka drugiego operatora ciężkiego pancerza wspomaganego unosi się z siedzenia i rusza w podobnym kierunku co przed chwilą Diaz. Po chwili zniknął jej z oczu unosząc do ust coraz bardziej pustą szklankę ale widziała jeszcze i jego i dwójkę na holomapie.


Bradley słyszała nadchodzący pancerz wspomagany zanim go zauważyła wyłaniającego się zza rogu korytarza. Dyskrecja i skrytość bowiem nie leżała do mocnych stron pancerzy wspomaganych. Zwalista sylwetka biomechanicznych, opancerzonych mięśni kroczyła nieśpiesznie przez korytarz popijając piwo ze szklanki. - Ooo… Z nią bym chętnie zagrał. Albo o nią. - uśmiechnął się z zadowoleniem Ortega widząc efektowną i jakże zachęcającą reklamę. Cisnął pustą szklankę i ta rozbryzgnęła się efektownie o ścianę zostawiając mokry ślad. Black 7 popatrzył w dół schodów. - Tam może być ciasno. Mam nadzieję. - powiedział po chwili zastanowienia zezując nieco wyżej na wizerunek kobiety prezentującej swoje wdzięki w tak zachęcający sposób i znów patrząc w dół schodów. Schował karabin maszynowy do przywieszki a sam zdjął z niej tarczę i miecz.


Ruszył człapiąc pancerbutami po schodach wypełniając swoją zwalistą sylwetką większość przejścia. Zeszli we dwójkę na sam dół przy czym Black 7 nie omieszkał pewnie celowo stąpnąć na łeb pomniejszego xenosa rozgniatając go. Na dole okazało się wcale nie tak ciasno. Plamy światła i ciemności przetykały się nawzajem. Tam gdzie było światło było najczęściej o ciepłych stonowanych barwach z chyba firmową czerwienią z licznymi wstawkami czerni jako dominującą barwą co jasno kontrastowało z błękitem i bielą o poziom wyżej. Tam gdzie jednak światło nie dochodziło dominował mrok i tu już użyteczne było oświetlenie taktyczne zamontowane na broni albo noktowizory.


Stali przez chwilę przy zejściu ze schodów wodząc wzrokiem, mieczem i lufami po otoczeniu. Ale panował bezruch. A ktoś czy coś o ile nie był głuchy powinien usłyszeć jak nie odgłos rozbijanej przed chwilą szklanki to schodzący po schodach pancerz wspomagany. Chociaż może i nie? Tu też nadal grała muzyka choć inna niż piętro wyżej. To co widzieli przed sobą przypominało kasyno pełne automatów, stołów do gry zasnutych zielonym suknem i pokratkowanymi numerami, ruletki i chyba większość najpopularniejszych gier jakie można było znaleźć w szanującym się lokalu tego typu.


Ruszyli we dwójkę przez ten czerwony poziom. Znów nigdzie nie widać było ciał ludzi ani żywych ani umarłych. Ale ślady walki były zauważalne. Przewrócone stoły, połamane krzesła, marynarka zawieszona wciąż na oparciu krzesła, torebka postawiona obok rozłożonych sztonów na stole, butelki, popielniczki, szklanki chrzęszczące pod butami Parchów tak samo jak łuski. Nawet jakąś broń znaleźli leżącą w czerwonej już zaschniętej kałuży a potem kolejną. Krew ta czerwona i ta żółtawa, truchła xenos, porzucone szklanki ze stojącą lub wylaną zawartością, zwabiły już trochę much i podobnych padlinożerców ale nadal było ich skromnie w porównaniu do ukropu na zewnątrz.


Usłyszeli jednak coś. Nie byli pewni co. Dźwięk jakiś. Gdzieś tam z głębi pomieszczenia. Jakby coś trzasnęło, pękło albo upadło. Zlokalizowali drzwi z oznaczeniem loży dla VIPów.


- Nic nie słychać przez ten łomot. - mruknął Black 7 na kanale niebieskich wpatrzony w podejrzane drzwi. Muzyka waliła z głośników które ocalały więc brzmiała rejonami skupionymi wokół nich. Co prawda ciszej niż na górnym i głównym pokładzie do tanecznych zabaw ale jednak nadal w zauważalnym stopniu maskowała ciche dźwięki. Minęli drzwi i za nimi ukazał się korytarz. Nawet dość długi gdzieś na pół tuzina drzwi z każdej strony. W samym korytarzu mało które światło działało a jak działało to o barwie wytłumionych pomarańczy więc z założenia pewnie miała tu panować przydymiona i erotyczna atmosfera. Drzwi prezentowały różny poziom otwarcia od całkowicie zamkniętych, poprzez różnej proporcji przymkniętych aż po rozwalone na oścież. Jedne były nawet wyrwane i leżały na korytarzu. Dywan był zasnuty porzuconymi ubraniami, zgubionymi pantoflami, nawet była porzucona taca z przewróconymi już pustymi szklankami i wysypanymi orzeszkami.


Plamy światła dawały jednak pokoje w których paliło się światło więc gdy drzwi były otwarte rozświetlały korytarz chociaż kawałek. Gdy je mijali widać było wszelakie kanapy gdzie goście siedzieli na nich a dziewczyny tańczyły dla nich kusząc ich oczy swoimi wdziękami a przy zgodzie chęci, interesów i zasobności Klucza pewnie nie tylko oczy i wyobraźnia klientów były zaspokajane. Minęli chyba pospiesznie opuszczone jacuzzi z wciąż zapraszająco bąblującą wodą, pokoje z charakterystycznymi łóżkami do masażu.


https://revenantpublications.files.w...0/dsc00125.jpg



W nozdrza Diaz uderzał zapach rozlanych kosmetyków, olejków eterycznych krwi i strachu. Te dwa ostatnie były wyczuwalne gdzieś na pograniczu świadomości wspomagane głównie zmysłem wzroku rejestrującym ślady zniszczeń. Przestrzeliny, zakrwawione ubrania i takie oznaczają poważny krwotok i takie powierzchowne. Ślady ludzkich dłoni na drzwiach i ścianach odciśnięte w jakimś brudzie, krwi ale i szponiaste chlasięca nieludzkich łap. Znów trzask. Koniec korytarza i kolejne drzwi. Muzyka została za drzwiami teraz już zdawała się być znacznie przytłumiona. Otwarli kolejne drzwi. Poczekalnia z wygodnymi kanapami. Wyjścia do różnych pokoi. Znów większość otwarta. Dyskretne ciemno czerwone światło. Wystrój pokoi tutaj już jawnie był przeznaczony do penetrowania przelotnych znajomości w różnorakich wariantach długotwałości, liczebności, fantazji i gadżeciarstwa. Tu też dominował chaos pospiesznej ewakuacji i pobojowiska. W jednym z pokoi rzucały się w oczy zakrwawione dyby. Z ich strony wciąż wystawały z nich kurczowo zaciśnięte pięści. Ale ramiona zwisały zakrwawionymi kikutami z drugiej strony wciąż leniwie ściekając na olbrzymią plamę krwi i ludzkich resztek na podłodze.


Znów usłyszeli ten dźwięk. Teraz brzmiało jak popiskiwanie, chroboty, trzaski i stukania. I oddech. Jakieś zduszone sapanie. Diaz i Ortega ostrożnie wychylili się zza kolejnych drzwi. Większe pomieszczenie. Skryte prawie całkowicie w mroku. I jakieś dźwięki. Ruch! Na końcu! Przy samej ziemi. Schody na dół. I napis nad nimi: DO SCHRONU, ze strzałką w dół. Tam już nie było widać co jest ale brzmiało jakby coś tam na tych schodach było. Brakowało im z dwudziestu czy trzydziestu kroków do tych schodów. Na tym pustym pomieszczeniu znaleźli też ciała. Kilka xenos. Martwych. Ale też i ludzkich. Ludzkie kończyny. Ciała które były tak rozbebeszone jakby stanowiły czyjś masakratyczny posiłek. Zaledwie o kilka kroków od ich butów leżała głowa jakiejś dziewczyny. Włosy, kręgosłup, żyły i smugi krwi ciągnęły się z jej szyi poszarpanymi ochłapami. Tutaj dominującą wonią była woń krwi, śmierci i rozkładu.


Coś tam chrobotało na tych schodach do Schronu. Ale też wyłapali jakiś inny dźwięk. Siorbanie? Chlipanie? Brzmiał zdumiewająco ludzko. Diaz i Ortega spojrzeli na siebie znacząco ale widocznie oboje to usłyszeli. Rozejrzeli się po mrocznym pomieszczeniu. I wtedy ją zobaczyli. Wśród tych wszystkich ciał, martwoty i ciszy, w chaosie śmierci, rzezi i zniszczenia spojrzały na nich pełne przerażenia ale żywe ludzkie oczy. Żywa! Oczy miała mokre i zeszpecone rozmazanym makijażem spływającym po policzkach. Knebel w ustach uniemożliwiał jej artykułowaną mowę. Do tego była chyba jakoś przykuta do w małym basenie i trzęsła się z zimna cała. Dotąd chyba udawało jej się jakoś pozostać nie wykrytą ale gdy spostrzegła, że nawiązała kontakt wzrokowy z innymi ludźmi nie wytrzymała. Zawyła rozpaczliwie na ile pozwalał jej knebel. Szarpnęła swoimi więzami rozchlapując wodę ale nie dała rady uwolnić się z niewoli. Jej reakcja wywołała prawie od razu kolejną. Chrobot pazurów po podłodze. Coś trzasnęło rozbijając jakby drzwi i zbliżając się błyskawicznie. Naga, spętana ofiara wierzgnęła rozpaczliwie ciałem i głową gdzieś w bok w stronę skąd dochodziły dźwięki czegoś co wreszcie ją namierzyło. Ze schodów nadal dochodziły te trzaski i pocharkiwania jakby nic sie nie zmieniło w otoczeniu. Diaz widziała, że na jej firmowy miotacz to lala nie ma szans nie oberwać. Za mało tam miejsca było by mieć pewność, że nie oberwie.


Black 5 została sama w barze odkąd siódemka poszedł z dwójką na zwiedzanie klubu o poziom niżej. Słyszała jak operator pancerza wspomaganego marudzi na głośną muzykę na dole. Właściwie to miała do dyspozycji pilota. Dla kogoś kto umiał operować panelami i pilotami o wiele bardziej skomplikowanych maszyn latających opanowanie systemu nie było specjalnie trudne. Jakby jej się chciało pewnie mogłaby pobawić się światłem, muzyką czy hologramami. Właściwie to ciekawe skąd tu nadal było światło przy takich zniszczeniach dookoła.


Bradley przeszperała co się dało w okolicy lokalu. Widziała, że coś dwójka i siódemka nadal przemieszczają się na dole zwiedzając pomieszczenia o poziom niżej. Za to na wyświetlaczu widziała też, że zbliża się większość grupy czerwonych. Szli dżunglą więc mimo, że dzieliło ich trochę ponad sto metrów od siebie jeszcze nie było ich widać. Ale pewnie niedługo tu dojdą. Właściwie ten night club był całkiem spory. Na tyle, że były szanse, że posiada ambulatorium lub podobny punkt doraźnej a dyskretnej pomocy klientom którzy przekroczyli swój limit a ambulanse przed lokalem źle się ludziom kojarzyły i psuły renomę klubu. Choć trzeba by znaleźć. Chyba, że chciała być pierwszą witającą Graeffa, Mathiasa i Zcivickiego.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; dżungla; 2250 m do Checkpoint 1
Czas: dzień 1; g 31:40; 80 + 60 min do Checkpoint 1




Black 4, 6, 0 (czerwoni)



Trójka czerwonych nie czekała aż podejrzane latadełko się do nich zbliży na odległość dokładniejszego rozpoznania czy strzału. Przebiegli prędko otwartą przestrzeń kryjąc się w dżungli. Tam mogli odsapnąć i poczuć się w miarę bezpiecznie. Przed wykryciem z góry. Choć teraz znaleźli się w terenie którego od początku Black 0 radził unikać. Teren był gęsty i sprzyjał ukrywaniu się a nie wykrywaniu. Odległość ograniczała się do kilkunastu, czasem kilkudziesięciu metrów ale to najczęściej w pionie i na wyższych partiach lasu. Im niżej tym było gęściej i momentami widoczność sięgała kilku kroków albo była taka gęstwa, że było widać tyle ile sięgnęło ramię odgarnąć ten gąszcz. Szli w napięciu oczekując zasadzki na każdym kroku. Strach było myśleć jak by znaleźć w tej gęstwie taka biominę jakie niedawno mijali na zdemolowanej sawannie.


https://images2.alphacoders.com/252/252842.jpg


Pod baldachimiem wiecznie zielonej dżungli panował półmrok z rzadka przecinany promieniami słońca i najczęściej takie plamy światła nie docierały na półzgniłą ściółkę najniższej partii lasu jakim maszerowali. Pokonywali jednak kolejne metry, dziesiątki i setki metrów. Oddalali się stopniowo od wejścia do kanału do jakiego weszła Black 8. I coraz bardziej zbliżali się do lokalu gdzie nadal przebywali niebiescy. Zostało im jakieś półtorej setki metrów do night club z czego ostatnie pół setki powinna być już łatwizna po otwartym terenie. Tak wynikało z holomapy. Wiedzieli, że znacznik oznaczającą Black 8, Brown 0 i trzy znaczniki celów wydostały się w końcu z kanałów. Wskaźniki Brown 0 szalały świadcząc, że balansuje na granicy życia i śmierci. Black 8 też oberwała ale widocznie była w lepszym stanie. Po chwili wykresy zaczęły się uspokajać gdy pewnie sytuacja się tam uspokoiła i lecznicza biochemia poszła w ruch. Trójka czerwonych była już prawie o 300 - 350 przed nimi. Nie widzieli ich bezpośrednio tak samo jak budynku lokalu zajętego przez niebieskich ani nawet skraju dżungli. A ten powinien być wedle mapy już jakieś 100 m przed nimi. Na razie jednak nic go nie zwiastowało.


Za to zwiastowało co innego. Ruch. Szmery. Idący na czele Black 4 dał znak pozostałej dwójce. Po chwili zorientowali się co jest grane. Człowiek. Żywy. Jakiś starszawy grubcio o tatuśkowatym wyglądzie jakiegoś księgowego. W optyce wzmacniającej wzrok częstej jednak u naukowców. W brudnym od otaczającej zieleni i podartym garniturze. Rozglądał sie trwożliwie. I co prawda często rozglądał się dookoła ale jeszcze częściej chyba szukał czegoś w gęstwinie. Odgarniał trawy, zaglądał w krzaki, między korzenie i w ogóle wyglądało jakby coś zgubił. Żadnej widocznej broni nie posiadał. Sprawiał wrażenie kompletnie zagubionego i zdezorientowanego. No i szukającego czegoś mimo to. Starszy mężczyzna miał swoje zajęcie i jeszcze pewnie nie zauważył trójki obserwatorów ukrytych w zaroślach mimo, że dzieliło ich z kilkanaście metrów.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline