Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2017, 07:31   #4
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Do we know what we do?




Mieszkanie D. przy Strawberry street, popołudnie
Okolica, w której mieszkała runnerka nie uległa zmianie. Jednak przy miejscu w którym ostatnio przebywał, wydawała się niemal jak dzielnica klasy wyższej. Gdy zbliżali się do zaułka, w którym D. zawsze prosiła o parkowanie, dwójka zakapturzonych artystów maziających ściany neosprayem odwróciła się i zaczęła uciekać. Nie było wiadomo dokładnie dlaczego, bo żadno z trójki i połówki podróżujących nie zamierzało za nimi biec.
Dziwnym trafem, w zaułku brakowało oświetlenia ulicznego. Pod ścianami walało się więcej śmieci niż Luc pamiętał. Śmieci nasuwały jednoznaczne skojarzenia, lecz gdy Luc się przyjrzał dokładniej wyglądały na dokładnie poukładane. Stare bezużyteczne części niemal wysypywały się z dwóch dużych kontenerów przeżartych rdzą. Tam gdzie sączący się często z nieba drobny deszcz przedostał się przez szczeliny ulicy, pojawiły się wybrzuszenia ukazując konstrukcje pod asfaltem.

Kyle ciągle kręcił nosem na zabieranie Aliego w takie miejsce, ale Mazz uciszyła go zwykłym “szz” jak krnąbrne dziecko. To z kolei z jakiegoś powodu rozbawiło chłopca, który roześmiał się głośno choć krótko. Wydawał się podekscytowany wizytą, trzymał dzielnie na kolankach przenośną tackę z kubkami kawy. Nalegał na zakup dwóch dla D. oraz woreczka słodyczy i kilku paczek żelków.

D. otworzyła im tyle wejście ubrana w neonowe, niebieskie legginsy i czarną bluzę. Chyba wsunęła się w znoszone glany na tak cienkiej i zjechanej zelówce, że prawie wygladały jak balerinki. Ali pisnął powitanie i smyrknął do środka pod jej ramieniem jakby był u siebie, a dziewczyna uchyliła drzwi nieco szerzej robiąc zapraszający gest do środka.
- Hej. Właź.
Odwróciła się zaczynając piąć się po schodach, jakie wcześniej synek pokonał niemal biegiem. Wyraźnie czuł się swobodnie w warsztacie nastolatki.
- Wiele ci zawdzięczam D. Ali, pomoc Halo w wyciągnięciu mnie…
- Nie ma sprawy. Cieszę się, że mogłam pomóc ojcu mojego ucznia. -
Zaśmiała się nieco nerwowo oglądając przez ramię na Heena kroczącego za nią w górę schodów. Ten na razie nie dodawał nic więcej, póki nie dotarli na górę, do ‘centrum’ informatycznego dziewczyny.

- Halo przekazał ci o czym chcę pogadać? - spytał w końcu.
- Nie wdawał się w szczegóły. Mówił, że chcesz pomówić. - D. opadła na swój fotel, i zanim zdążyła wskazać drugi, Ali pociągnął ojca za rękę.
- Zobac, zobac tu - pisnął z radością na buzi.
Poszedł za nim. Rozmowa jaką chciał przeprowadzić była raczej ciężkiego kalibru, więc nie było by dobrze walić prosto z mostu. Alisteirowi zaś należało się trochę zainteresowania, po ostatnich wydarzeniach. Zresztą Lucifer sam był ciekaw co mały tu wyprawiał. Uśmiechnął się do runnerki robiąc przepraszający gest i skupił się na tym co pokazać chciał mu dzieciak. Ten zaś zaczął pokazywać swoje twory: małe roboty z części uprzednio złożonych, mały dron oraz duma i ukoronowanie jego małej kolekcji: T-Rex z czegoś co w pierwszej chwili przypominało Lucowi zawiasy. Widać było, że mały nie robił ich samodzielnie. Nie brał też pełnej odpowiedzialności ale pokazywał ojcu co zrobił sam i co i jak działa. Dinozaur chodził i machał przednimi krótkimi łapkami, ryczał i błyskał oczami. D. od czasu do czasu wtrącała się i pomagała małemu gdy ten zapomniał profesjonalnej terminologii. Ali mówił zaś tak szybko, chcąc przekazać tacie wszystko na raz, że ledwo łapał oddech i nie pozwalał Lucowi się oddalić. Zastępował drogę i przyglądał ciągle sprawdzając, czy Heen senior jest i słucha go.

Słuchał.

Szczerze przy tym chwalił chłopca i dopytywał z ciekawością o jakieś szczegóły.
Choć od specjalistycznej wiedzy pękała mu głowa, co było o tyle śmieszne, że niuanse technologiczno-elektroniczne tłumaczył mu zaaferowany sześciolatek. Emocje w reakcji Heena były jedynie trochę przesadzone, bo naprawdę był pod wrażeniem. Gdy on miał tyle lat co Alisteir nowinkami były komputery osobiste i telefony komórkowe. Wspomniał miny Marka, dziadka, gdy mały Luciferek pokazywał mu co zrobił na kompie. Mark w życiu nie potrafił opanować tej technologii na tym poziomie co dzieciaki przełomu XX i XXI wieku. Gdy on miał sześć lat gdzieś tam w Europie miała zaczynać się wojna. Duża. W tych czasach jedyną elektronika było radio.
A ten mały smyk robił rzeczy jakie nie śniły by się trzem starszym pokoleniom Heenów wychowujących się w czasach sprzed technologicznej eksplozji XXI wieku.

- Mogę się napić? - wtrąciła nastolatka, która w między czasie wyszła na parę minut z kubkami i zapasem słodyczy. Wracała właśnie niosąc miskę z żelkami chociaż ich ilość zdawała się mniejsza niż to co przynieśli w darach.
- Jasne, to dla ciebie. - Solos skinął głową, po czym wziął chłopca za rękę i usiadł w fotelu. Mały wgramolił mu się na kolana.
- Cóż, to… to była duża pomoc, jak dla taty ucznia. Lubisz…? Lubisz Hello Kitti i inne te japońskie mangi, D.? - nawiązał do 'wystroju' prywatnego zakątka VR Kici-Runnerki.
- Aha. - Zachichotała pod nosem. - Szczególnie te “inne” - rzuciła lekko ironicznie chociaż przyjacielsko. Łyknęła kawy i podsunęła żelki do Aliego na co chłopiec zanurzył łapkę i wyciągnął pełną garść. Nie był nieśmiały. Podsunął jednego żelka ojcu, a resztę zaczął ładować do paszczy.
- Robótki dla Matrixa, to tak tylko na boku, czy coś głębiej? - Heen wziął smakołyk do ust też się uśmiechając. Uważnie obserwował przy tym reakcję dziewczyny.
- Robótki dla tego co dobrze płaci zawsze w cenie. - Uśmiechnęła się nieśmiało i lekko ostrożnie wsadzając żelkowego zająca do buzi.
- Wiesz co się stało D. Od Halo. Chcę dobrać się im do dupy. Mam na nich haki, za posłużenie się w sprawie rzeźnika matką Aliego. Za fingowanie mojej śmierci i wrzucenie do Chell. Za tworzenie stref typu Chell i handel dragami. - Lucifer mówił spokojnie, choć lekko w nim buzowało. - Sam też nie jestem ulicznym frajerem. Strefy korpowojen w Azji, potrafię co nieco. Mamy chyba zbieżne cele z Twoimi przyjaciółmi z M. Ja mogę im pomóc, a z ich pomocą zrobić to co zamierzam.
- Wiem co się stało. -
Kiwnęła głową żując żelka z zacięciem i obserwując Aliego. - Wiesz, wiem co i jak z Tobą - wzruszyła ramionami jakby to było coś oczywistego - inaczej bym nie przyjęła Aliego tutaj. Co do dobierania się, masz spore szanse. Sprawdziłam Twój profil już wcześniej. - Uśmiechnęła się nieśmiało chowając głowę między ramionami. - M. już wcześniej był zainteresowany. Jeśli jesteś na to całkiem zdecydowany, skontaktuję cię, ale masz mało czasu. Liczę, że kilka dni na to by się zorientowali, że wróciłeś z zaświatów.
- Pewnie nawet mniej. Mogą się zorientować w każdej chwili, bo Chell huczy mocno, a chcę ich pieprznąć znienacka. Działać trzeba jak najszybciej, by im zrobić rush, a nie uderzać w przygotowanych.
- Mhm. Czyli jesteś pewien? -
upewniła się raz jeszcze. - Co z Twoją rodziną? Mogą się dopieprzyć do nich. Szczególnie jeśli zejdziesz do M…
- Moja rodzina jest na drugim końcu świata. Literalnie. Do Kiry nie będą mogli, gdy na wierzchu będzie sprawa rzeźnika. Ali będzie przy mnie. Brat pewnie wróci do Aussi. Co do reszty… Halo, Mazz, oni potrafią o siebie zadbać i też chyba ich ściąga w tę stronę. -
Urwał. - Wcześniej chciałem podejść Matrix z zupełnie innej strony, wiesz? A potem zobaczyłem co wyprawia rząd i policja. Jestem pewien D.
- Z jakiej strony? -
zapytała dziewczyna podwijając nogi w fotelu i jednocześnie przebierając palcami, wystukując komendy.
- Jeżeli wiesz kim jestem, to się pewnie domyślasz. Jeżeli nie, to nie ma to znaczenia.
- Spotkanie za 20 minut. -
D. przesunęła wzrokiem po Alim. - Jesteś pewien, że to wszystko chcesz omawiać teraz i tutaj? Twój brat jest na zewnątrz. Może powinieneś mu powiedzieć jak sprawy się mają i zachęcić do wyjazdu?
- Mhm… spotkanie tu?
- Tak chyba najbezpieczniej. Ali, może pójdziesz na górę, co? -
spytała malucha.
- Leć. - Solos zawtórował jej. - Ja skoczę na zewnątrz do Mazz i wujka Kyle’a i wrócę za kwadrans.
Malec wyglądał na rozczarowanego i ucieszonego jednocześnie. Zabujał się na Lucowym kolanie niepewny co robić dalej. Zachęcony przez D. podreptał na górę oglądając się kilka razy na ojca, który pomachał mu dłonią.




Zbliżając się do samochodu, Lucifer zauważył, że Ruda i brat milczeli czekając i kurząc papierosy. Wysiedli gdy był już obok.
- Mam spotkanie za jakiś kwadrans z… - nie dokończył. Mazz wiedziała, Kyle nie musiał. - Klamka zapadła… - Objął Mazz i odwrócił się do brata. - Dan… Dan to pierdolony skurwiel. Po prostu zwykła gnida czerpiąca radość z bicia kobiet i dzieci by się dowartościować. - Po solosie nie widać było specjalnie emocji, choć imię Nowozelandczyka wymówił z lekkim drganiem w głosie. - Należy mu się… ale nie ryzykowanie dla tej gnidy sobą. Może to jakieś chichotliwe sprzężenie losu, że po zesłaniu do Chell spotkałem tam tę chorą sadystyczną dziwkę? Ona się nim zajmie, ja potem tylko zrobię resztę. Ale tu Kyle… - Lucifer spojrzał bratu w oczy. - Tu trzeba posprzątać. Policja wystawiająca Kirę rzeźnikowi. Policja pacyfikująca przedmieścia za nic, gdy Ali bawił się z dziećmi. Policja utrzymująca strefy jak Chell i handlująca dragami. Wrzucająca tam ludzi, co mogą im zagrozić… Będziesz w niebezpieczeństwie Kyle, jako mój brat, jak tu zostaniesz. Sam widziałeś do czego są zdolni.
Ruda zacisnęła dłoń na kurtce Luca.
- Idę z Tobą. - Spojrzała w górę na twarz solosa ze znanym wyrazem twarzy “nie próbuj się kłócić”.
- Ale co to znaczy zrobić porządek? - Kyle zaprotestował. - Co Ty zamierzasz? Znowu się rzucisz na rząd, na policję, na megakorpo? Pamiętasz co to znaczy? Byłeś w je… - Machnął gwałtownie ręką nie kończąc. Gniewnie zacisnął szczękę aż skóra na niej zbielała. Zbliżył się do Luca z gniewem na twarzy. - Nie musisz wiecznie zgrywać martyra. Nie wszystko zależy od Ciebie. Zobacz ile możesz stracić! - Wyraźnie miał ochotę potrząsnąć młodszym bratem.
- A co według ciebie miałbym zrobić? - Luc zainteresował się ze sztucznym zaciekawieniem na twarzy. - Cały czas żyć w ukryciu, albo zaciągnąć się do korpo jako - wyciągnął lewe ID - Timothy Govan…? Timothy? Kur… no nic lepszego nie… - pokręcił głową. - Wiedząc że oni wiedzą i łaskawie zezwalają mi, abym tu żył na cenzurowanym. Że przekroczenie średniej w mandatach może doprowadzić do tego, że zechcą mnie zniszczyć. Albo może mam uciekać? Z nNY, w ogóle ze Stanów. Na przykład do Londynu, gdzie może za rok rozbiję się o to samo?
- Co z Alim? Co z Kirą? Co z ojcem? Tak po prostu na to wszystko machniesz ręką i zaczniesz się znowu narażać? W imię czego? Ideałów? Ideały nie zagwarantują Aliemu szkoły, przyszłości. Kto zagwarantuje bezpieczeństwo Kiry w tym wariatkowie? Może ją wyciągną i wrzucą do Chell? W ramach odpłaty?
- Z nas dwóch Ty byłeś zawsze większym urwisem. -
Kyle pokręcił głową jakby Luc gadał durnoty i przesunął niespokojnie dłonią po karku. - Napieprzałeś mnie rowerkiem. Ojciec z Tobą miał problemy, a ja byłem grzecznym kiwaczkiem. Ty teraz robisz spokojnie na maszynach w kopalniach, a ja jestem solo-of-war. Ot bywa, zmieniliśmy się raz, ale w tym wieku znów zmiana? Po raz drugi? Widzisz mnie jako korpo w Well?
- Nie wiem gdzie. Ale chciałbym cię widzieć, a nie zastanawiać się każdego dnia czy jeszcze żyjesz i co dzieje się z Twoim synem. -
Pokręcił głową. - Zabiorę go ze sobą. Ojciec się nim zajmie. Ali będzie miał szansę na … na normalne życie.
Mazz zagryzła dolną wargę nie wcinając się póki co w kłótnię braci.
- Gdyby to było możliwe… - solos położył rękę na ramieniu Kyle’a - to bym sam go wcisnął z Tobą w samolot. Choćby bolało. Ale on nie będzie chciał. Zresztą - spojrzał Kyle’owi w oczy - co rozumiesz przez normalne życie?
- Takie, gdzie mały nie musiałby się martwić gdy ojca mu wcięło a matka u czubków -
warknął sfrustrowany Kyle. - Pamiętasz co sami przeszliśmy z Amandą? To nie było normalne, Ali zasługuje na więcej. Do cholery, my zasługiwaliśmy na więcej. - Nagle oklapł jak pęknięty balon. - Po prostu się martwię - dodał ciszej.
- Aleśmy wyrośli na ludzi, nie? Wolałbyś, aby Ali był takim postrzeleńcem jak ja czy Ty, a może by był jak jeden z tych dwóch korposzczurków co Mazz zrobiła na nich miejscówkę dla nas podczas imprezy w Clockwork? Hm?
- Słuchajcie to nie ma sensu. Nie ma co się kłócić -
wtrąciła się w końcu Ruda. - Kyle, obiecuję przypilnować jego dupsko. I mieć na oku Aliego, ok? Z Kirą to Kyle ma rację - zwróciła się do Luca - Nie wiadomo co wykombinują jak się okaże, że zmartwychwstałeś. Mogą jej użyć jako karty przetargowej. Co im szkodzi wrzucić ją do Chell? - Uniosła brwi. - Wiesz o co mi chodzi, ropuszku.
- Wiem. -
Lucifer zapalił papierosa i uścisnął Kyla za ramię wskazując, że doskonale rozumie brata, nawet jak się z nim nia zgadza. - Ale gdy zniknie lub spadnie jej włos z głowy podczas gdy media będą roztrząsać co nNYPD zrobiło w jej przypadku w sprawie rzeźnika… To jakby palnęli sobie w łeb z shotguna. A jeżeli miałoby jednak dojść do ugody w tej sprawie aby nie wyciągać tego na wierzch, to postaram się o jej ochronę. Chyba, żeby chciała zabrać Aliego i wracać do NZ… ale… cholera, muszę z nią pogadać o tym, a nawet nie wiem w jakim jest stanie.
- Miała być kilka tygodni w wariatkowie. Jeszcze jej trochę zostało do odsiadki -
mruknął brat. - Jeśli zejdziesz do podziemia na bank będą ją obserwować. Nie będziesz mógł się z nią kontaktować, nie będziesz mógł zabrać Aliego do niej. Ona dostanie pierdolca na nowo. Małego nie wspominam.
- Miała być trzy tygodnie w klinice trauma i PTSD. Dziś mijają dwa. I tak będę miał kilka warunków na kooperację z tymi, z którymi się obwąchuję. Jedno to zapewnienie jej bezpieczeństwa być może w podziemiu. I nic nie zrobię, łącznie z zaczęciem wojenki, póki z nią nie pogadam. Poza tym -
solos wykrzywił się - ja już technicznie nie mogę się z nią skontaktować. Z osobami osadzonymi na psycho najczęściej kontakt mogą mieć tylko najbliżsi. A jej mąż nie żyje…
Kyle skinął niechętnie głową.
- I tak uważam, że popełniasz błąd. Zajmę się ojcem i Amandą. Spróbuje ogarnąć NZ. Spróbuj jeśli dasz radę odzywać się choć raz na czas.
- Myślałem, żeby z nim pogadać. Z Mattem. Przez VR, nie tel. Pójdziesz ze mną?
- Myślisz, że zdążymy przed spotkaniem?
- Nie. Myślałem o “po”. Ja tam idę tylko pogadać, a nie zagrzebać się pod ziemią już i od razu.
- No to ok. -
Kyle jakby odetchnął z ulgą. - To jadę do mieszkania. Tam się spotkamy?
- Ok. Uprzedź Matta by ogarnął gdzie może wejść w punkt VR.
- Dobra. Nie daj się w tych negocjacjach. To chodzi o życie wielu osob, Luc.

W odpowiedzi, solos tylko klepnął go w ramię i otworzył drzwi samochodu. Mrugnął przy tym jak w czasach dzieciństwa gdy porozumiewawczo chciał dać do zrozumienia, że wszystko jest pod kontrolą.
Rzadko bywało.

Gdy Kyle odjechał Luc spojrzał na Mazz.
- Wiesz, to dosyć poważny krok…
- To znaczy co? -
Ruda odpowiedziała spojrzeniem.
- No, mówisz, że idziesz ze mną. Chcesz wejść w Matrix?
- Znaczy co?
- powtórzyła zakładając ręce na piersi. - Mam nie iść? - Zmrużyła oczy w wąskie szparki.
Heen nie odezwał się, wiedział co znaczy to spojrzenie.
- Nie, no ja tylko… - w końcu wydukał z siebie, zaciągnął się i rzucił niedopałkiem. - No to chodźmy, co tak stać bedziemy…
Ruda fuknęła gniewnie i pomaszerowała za Heenem.




D. siedziała w pracowni wychlipując ostatnie łyczki kawy z jednorazowego kubka.
- Już jadą. - Uśmiechnęła się machając na powitanie Mazzy i lekko skrępowana zakręciła się w fotelu. - No to jak nastrój przed wielkim spotkaniem? - zaczęła niezręcznie i zagryzła lekko usta.
- Marnie. D. skoro Ty z nimi współpracujesz, może wiesz coś o jednym wydarzeniu. Jakiś czas temu, ktoś chciał włamać się do Matrix, przez jakąś stację na uboczu, z bliska. Runner. średniej klasy. Nie znam nicka pod jakim hasał w VR, tylko imię. Arthur. Wypaliło go przy próbie. Wiesz coś o tym?
Zakręciła śmiesznie nosem:
- Mmmm - podrapała się po skroni - nie kojarzę. Masz tylko to? Nic więcej? - przechyliła kubek i odgięła głowę by wydostać ostatnie kropelki płynu.
- A masz telefon nie cyberware? Nie miałem kiedy odblokować swojego sprzętu jaki mi zagwintowali zsyłając do Chell.
- Uh… -
zamarudziła złażąc z fotela. Mazz w między czasie przyglądała się monitorom wypluwającym z siebie setki danych i od czasu do czasu z cicha popiskujących. Jej mina mówiła dokładnie do samo co myślał wcześniej Luc: dafak?!
Dziewczyna pogrzebała w przepastnych pudłach zalegających pod ścianami mini-warsztatu, w którym babrał się syn solosa. Wygrzebała z nich jednego z wczesnych wersji smartphone’ów Samsunga. Porysowanego, poskrobanego… ale nadal działającego.
- Czekaj, muszę podpiąć kartę.
Pobawiła się chwilę zestawem plastikowych kart dopasowując i mrucząc coś do siebie pod nosem.
W końcu znowu klapnęła w fotelu, zakręciłą się w nim i podpięła telefon do kompa. Klikała coś przez chwilę z prędkością, która Lucowi wskazywała jednoznacznie na wszczepy.
- Masz. - Podała telefon- weteran Heenowi. - Masz darmowe minuty na dwa miesiące. Powinno styknąć. Numer telefonu wrzuciłam pod D.
- Neee, potrzebuję go tylko na jeden telefon… Ocipieje bez odblokowanego sprzętu.

Wystukał numer Edka

- Słucham? - odebrał punk ledwo słyszalny przez dziką muzę lecącą w tle
- Ed, potrzebuję tylko szybkiej info. Data i miejsce akcji gdy wypaliło Arthura, oraz może znasz ksywę pod która działał w sieci i jak mógł się avikować.
- Luc? -
zdziwił się uroczo Rudy. - Co to za numer? Nowy?
- Chwilówka, póki bloka na sprzęt nie zdejmę. No jak? Masz te info?
- No mam. Dokładnie to było 23 sierpnia, zgon oznaczono na 21:12, a jego ksywka to albo -
Edek myślał uporczywie po drugiej stronie - Salvadore albo BladeRunner. Tak wiem… - uprzedził komentarze. - A co?
- Spotkałem dziś znajomka, co może poszperać. Dam ci znać jak coś będę wiedział. A gdzie to było?
- W takim budynku co wygląda na opuszczony przy 47 Adams Ave. Budynek wciśnięty między dwa byłe biurowce. W tej chwili stojące jako puste do wynajmu. Firma podobno była na etapie ogłaszania bankructwa - przez ostatnie pół roku. Nazywali się kurde… czekaj... -
Nożycoręki umilkł na chwilę. - O! Mam! - zawołał ucieszony i podekscytowany tym, że nagle coś się rusza w sprawie kumpla. - Zentar i synowie. Ta firma.
- Dzięki. Trzym się Wielkoludzie! -
Solos rozłączył się zanim punczur mógłby chcieć zadawać jakieś niewygodne pytania.
- 23 sierpnia, okolice 47 Adams Ave i dawnej firmy Zentar & Sons. Runner mógł mieć nick Bladerunner. Albo Salvadore.
- Ok zobaczę co wyskrobię. -
Mruknęła D. - Już są. Zaraz wracamy. Stańcie naprzeciwko wejścia. - Wskazała miejsce i sama ruszyła ku schodom.
- Jak przed plutonem egzekucyjnym - mruknął w odpowiedzi, ale powlókł się we wskazane miejsce.
Ruda spięta prychnęła tylko stając obok.
Oboje wpatrywali się w drzwi.



 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline