Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2017, 21:40   #90
kinkubus
 
kinkubus's Avatar
 
Reputacja: 1 kinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputację
Tazok rozłożył koc przy wejściu. Nie był do końca pewien, czy widział więcej Pożeraczy Dusz. Wolał, żeby ktoś siedział na posterunku. Najlepiej Azmodan, żeby coś go wpieprzyło w pierwszej kolejności, ale nawet nie można było zaufać, że to nie on sprowadza na nich te wszystkie poczwary.
Hobgoblin przyjrzał się pościeli, jaką mieli inni. Spał w gorszych warunkach, ale to nie przeszkadzało mu zazdrościć. Też wolałby walnąć się na miękkie i przykryć, a tak... musiał wybrać jedno albo drugie... Wizja spania na posadzce jednak szybko rozwijała wątpliwości.
Wszystko w porządku? — łagodny i cichy głos Johanny rozbrzmiał tuż za jego plecami, do których to dziewczyna podeszła niemal bezszelestnie. Uśmiechnęła się nawet lekko, jak nigdy dotąd.
Nie.
Tazok odpowiedział krótko i treściwie, zgodnie z prawdą. Przy czym niekoniecznie kobieta musiała zdawać sobie sprawę z tego, iż zadała pytanie tak ogólne, że nie dało się na nie odpowiedzieć inaczej, jeśli było się hobgoblinem który w życiu nie miała czasu na pogaduszki. Nie rozumiał tego wyrazu kurtuazji, który był jedynie pretekstem do zaczęcia konwersacji.
Chodź — powiedział, wstając. — Chcę z tobą porozmawiać.
Ze mną? — zdziwiła się brunetka, patrząc na Tazoka czarnymi niczym węgielki oczami. Daleko za nią stał Azmodan, przyglądając się malunkowi na ścianie i choć nie zwracał na Johannę uwagi, ta czuła się bezpieczniej będąc w zasięgu jego wzroku. Z drugiej strony Tazok piętro niżej stanął w jej obronie, albo przynajmniej ona tak to odebrała. Teraz i tutaj pomagał z pułapkami. Mimo groźnego wyglądu jakoś nigdy nie próbował jej wykorzystać, ani skrzywdzić. Po długiej chwili namysłu, Johanna kiwnęła twierdząco głową, gotowa ruszyć za hobgoblinem. Nie chciała jednak oddalać się zanadto.
A wiesz gdzie jest Roland? — spytała jeszcze nie mogąc wzrokiem odnaleźć blondyna.
Nie wiem — odparł Tazok, wychodząc do sąsiedniej komnaty z pułapkami.

Poczekał na Johannę, rozglądając się dookoła. Zastanawiał się, czy nie powinni na czas odpoczynku włączyć mechanizmy pułapek... Wreszcie wlepił w kobietę swoje czerwone ślepia i skrzyżował ręce na piersi.
Z kim teraz jesteś?
Noo… z wami. — odpowiedziała zacinając się przy tym i spoglądając na hobgoblina zdziwiona. Nie bardzo rozumiała, o co mu chodzi i o co ją pyta.
Przynajmniej póki co… a potem, to nie wiem. Chyba zostanę na piętrze trzecim…
Po co? — padło drugie pytanie.
Bo nie mam celu by iść dalej. Nie zależy mi by wędrować między kręgami — odparła poważnie.
Nie zależy ci, by wydostać się z piekła?
Nie. — wzruszyła ramionami. — Czemu w ogóle pytasz?
Nagle Tazok przygwoździł kobietę do ściany, trzymając mocno za jej ramiona. Przekrzywił lekko szczękę i pokazał kły, zbliżając lekko twarz w jej stronę. Wyglądał na wściekłego, jednak Johanna zdawała się na to nie reagować. Spodziewałby się po niej lamentu, krzyku i lęku, a zamiast tego otrzymał wyraz obojętności. Być może jedyne, co dostrzegł, to lekkie zaskoczenie, ale nie więcej.
Po co to robisz? — spytała łagodnym, spokojnym tonem głosu, patrząc odważnie prosto w jego twarz. Ręce miała swobodnie ułożone wzdłuż ciała, nie próbując nawet odepchnąć mężczyzny. W jej pytaniu było można wyczuć powagę.
Żeby zobaczyć, jak się zachowasz. Ale nie boisz się mnie, więc dopóki nie będę chciał naprawdę cię zabić, niczego nie sprawdzę. Masz w sobie odwagę i ogień by walczyć, ale zamiast skupić się na jego rozpaleniu, wolisz chować się po kątach. Czego się boisz? Czego można się tutaj bać? Śmierci? Krzywdy? Nic gorszego w życiu cię nie spotka. Pogodzenie się z tym wszystkim jest słabością, którą powinnaś zwalczać. Wybierasz wieczną mękę od wolności?
Nie chcę być dla was ciężarem. Boję się, że przeze mnie wszystko trafi szlag. Gdy zostanę z Azmodanem, nie będę musiała się martwić, że przeze mnie ktoś zginie, zostanie ranny lub będzie cierpiał. Poza tym, nie wiem czy jestem w stanie istnieć w towarzystwie Rolanda, który tak bardzo się zmienił. Właściwie, to po mojej śmierci na planie materialnym nic się nie zmieniło. Życie tutaj czy tam jest takie samo.
Zostaniesz z Azmodanem? Nie żartuj sobie. Sama pakujesz się w większe bagno, niż jesteś teraz. Ocknij się i zacznij patrzeć przed siebie, a nie ciągle wypominasz sobie co było za życia. Pieprzyć wiedźmiarza, sama musisz się zmienić, albo przepadniesz jako kolejna anonimowa dusza w odmętach piekieł.
Poluzował wreszcie uścisk, chociaż nie puścił.
Zacznij martwić się o siebie i wybierz co dla ciebie będzie najlepsze. Ale nie bądź głupia, nie oddawaj się pod opiekę diabłu. Nie oddawaj się pod opiekę nikomu. Chciałbym, żebyś poszła ze mną, ale nie ZA mną. Niezależnie, czy zostanę w tej grupie, czy nie.
Kobieta zdziwiła się jeszcze bardziej, niż dotychczas. Widać było, że trawi ją jakieś zmartwienie. Jej usta rozwarły się chcąc coś powiedzieć, jednak prócz jęknięcia nie wydobyło się z jej gardła żadne słowo, zupełnie jakby zrezygnowała z odpowiedzi, którą miała na końcu języka. Mimo to nie odmówiła sobie powiedzenia czegokolwiek, musiała po prostu trochę pomyśleć. Samo to, że hobgoblin stał zbyt blisko, było niepokojące, jednak nie na tyle, aby odczuwała strach. W sumie to nawet zastanawiała się, czy zechciałby ją zabić; tu i teraz, tak po prostu. Posadzić na tronie, przywiązać do niego, założyć koronę na głowę i ją zostawić. Pozwolić na ukojenie i wieczny spokój.
Johanna do tej pory patrzyła na niego, jakby jej myśli odleciały do innego zagadnienia. Potrząsnęła głową i ocknęła się, wciąż jednak patrzyła na mężczyznę. Teraz jednak była bardziej obecna, niż przed paroma chwilami.
Nie rozumiem po co mnie chcesz przy sobie — wydusiła w końcu krótko, choć miała w myślach cały potok słów do wydobycia.
Mów. Wyduś to z siebie. Wszystko. Trzeba tobą potrząsnąć, żeby wreszcie odważyła się mówić?
Tak też zrobił, potrząsnął lekko Johanną, jakby próbował wybrać resztki z butelki.

Johanna chwilę stała zaciskając drobne dłonie w piąstki. Patrzyła gdzieś przed siebie, czyli na tors Tazoka, ale nic nie mówiła. On potrząsał nią i szturchał, jakby była jakąś durną zabawką, która grzechocze przy każdym, mocniejszym szarpnięciu. Ta jednak stała niewzruszona, choć on mógł dostrzec, jak się w niej gotuje. Nie przestawał. Trzymając ręce na ramionach wprawiał wątłe ciało w kołysanie, a te się temu poddawała. Jej włosy drgały wraz z nią całą, czuła się jak kukiełka w nadwornym teatrzyku, nad którą się znęcają ku uciesze gawiedzi. W pewnym momencie kobieta nie wytrzymała. Dłonią uderzyła w nadgarstek Tazoka, strącając jego rękę z barku.
Ale czego wy wszyscy ode mnie chcecie, ciekawi was czemu się zabiłam czy o co ci chodzi?! — uniosła się kobieta, co nie uszło uwadze osobom będącym w niedalekiej odległości. Tazok mógł się spodziewać, że niedługo ktoś przyjdzie sprawdzić, co się dzieje.
Może ja po prostu nie mam ochoty tego pamiętać, a ilekroć zasypiam przeżywam to wszystko jeszcze raz. Za każdym razem gdy się kładę odpocząć, męczę się dręczona przez obcych, zapijaczonych mężczyzn, którzy uznali, że w ten sposób zemszczą się za czyny mojego brata, że odbiorą sobie zapłatę w sposób, jaki uważali za właściwy. Wszystko mi więc jedno, czy teraz mnie wykończysz, czy zdechnę później. Wszystko mi jedno, czy będę służyć demonowi czy łazić za wami przeszkadzając wam, a wy będziecie tylko potykać się o moją bezużyteczność. I kurewsko mi wszystko jedno, czy obudzę się rano, czy może pozostanę w tym śnie na wieczność, czując jak każdy po kolei pieprzy mnie i śmieje mi się prosto w twarz — z każdym kolejnym słowem, jej głos unosił się coraz bardziej, a oczy szkliły się łzami, prawie jak zawsze.
Zadowolony jesteś teraz? Już odechciało ci się, bym szła Z tobą?!
Nie musisz iść.
Mówiąc to, podniósł Johannę i przerzucił przez ramię. Nie zważając na to, czy wierzga, zaczął iść północnym korytarzem.
Myślisz, że za mną nie pełzną cienie przeszłości? Nie daj im się pożreć — stanął przy rozwidleniu. — Wschód czy zachód?
Puść mnie, chcę wrócić! — gdyby mówiła tylko o ton głośniej, jej głos niósłby się dalej przez korytarze. Waliła go rękami po plecach, głowie i gdzie tylko sięgała. Próbowała nawet kopać, choć jego chwyt blokował te ruchy buntu.
Zawróć! — zaskamlała gniewnie.
Nie znam takiego kierunku. Skoro ci na niczym nie zależy, to idziemy gdziekolwiek. Może coś nas zeżre.
Spojrzał w swoją lewą, to w prawą, machając przy tym Johanną na boki. Szybko zdecydował, że pójdą na wschód. Nie chciało mu się zawracać te kilka kroków. Jeżeli dobrze rozumiał ułożenie korytarzy, zrobią pętlę i może nawet spotkają Shade'a.
Nie chcę by cię coś zeżarło, przestań! — denerwowała się dalej, bijąc go po plecach. Trzeba było przyznać, że mimo swej wątłej budowy, Johanna miała więcej siły niż Roland. Mimo to nie robiło to na Tazoku większego wrażenia. Ruszył korytarzem przed siebie mając za nic fakt, że korytarze były niebezpieczne i w każdej chwili mogli wdepnąć w pułapkę lub natknąć się na nieprzyjazną bestię.
Wróć się! Znowu zginiesz przeze mnie, zawróć! — jej gniew zaczął pomału przeradzać się w rozpacz i błagalne prośby. Coraz słabiej klepała go piąstką po plecach, jakby już zaczynała się poddawać.
Hobgoblin posadził dziewczynę pod ścianą, na podłodze. Przykucnął przy niej i wytarł jej łzy. Strzepnął dłoń ze słonych kropel, a resztę zlizał.


Obrzydzony twoją słabością
Nie masz prawa, żeby żyć
Znać cię to nienawidzić cię
Ale twoje życie jest twoje, by oddać


Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek płakał. Nawet, gdy byłem żywcem pożerany jako moja kara za krzywdy wyrządzone za życia. Nawet nie wiem ile cykli minęło, zanim się oswobodziłem. Widzisz, żebym był złamany?
Przerwał na chwilę, żeby unieść jej twarz za policzki. Żeby zmusić ją, by patrzyła na jego posmutniałe oczy, jednak tak wielce dalekie od płaczu.
Jestem. Ale tego nie widać. To słabość, którą wykorzysta prawie każdy, szczególnie czart pokroju Azmodana. Chcę, żebyś ze mną poszła, chcę uratować cię od tego diabła. Jesteś przydatna bardziej, niż sądzisz. Przede wszystkim jesteś przydatna mi... widzę w twoich oczach to, co setki razy umknęło przed moim wzrokiem. Płacz do woli, kiedyś cię to zmęczy i przestaniesz. Ale nie masz teraz czasu nad użalaniem się nad sobą, a tym bardziej nad innymi.
Ciężkie łapska Tazoka opadły na ramiona Johanny, ściskając trochę za mocno jak na wątłą dziewczynę. Zmienił się również ton Czarnego Szpona, na bardziej władczy i agresywny, chociaż nie zmienił się jego przygnębiony wyraz twarzy.
Bądź moją ostoją, a ja będę cię chronił, dopóki nie dotrze do ciebie, że możesz obronić się sama. Może mnie znienawidzisz, potem zostawisz, zabijesz, zrobisz co zechcesz. Najważniejsze, żebyś stała się silniejsza i samodzielna.
To co mówił Tazok było podbudowujące, ale początkowo Johanna nie wierzyła jego słowom. Był złą istotą, mimo iż kategoryzowanie innych według rasy nie leżało w naturze kobiety. Słuchała go i obserwowała, jego mimikę, gesty. Nie wyrwała się z żadnego uścisku, choć sprawiał jej ból. Wiele z jego zachowania było dla niej niezrozumiałe, ale zaczynała nabierać pewności, co do prawdomówności mężczyzny. Mogła mu ufać, choć bała się, że jej ocena okaże się błędna, a gdy popełni błąd, ktoś zginie. Wiedziała to.
Nie rozumiem czemu ci na mnie zależy. Nie wiem czego ode mnie chcesz i o co ci chodzi. Czemu niby miałabym być kimś ważnym dla ciebie? Akurat dla ciebie? — odpowiedziała z przekonaniem. Każdy jego gest był dla niej obcy i niecodzienny. Być może, gdyby był człowiekiem, potraktowałaby go inaczej, potrafiła pojąć jego intencje. Przykleiła się plecami do ściany, jakby chciała cofnąć. Był tak blisko, że czuła się niekomfortowo, a jej serce waliło głośno, co dało się wyraźnie słyszeć między chwilami ciszy, jaka między nimi występowała. Johannie ewidentnie brakowało słów, aby móc wyrazić wszystko co ukryte w skołatanych myślach.
Przypominasz mi moje ofiary. Te wszystkie osoby, które umarły, żebym ja mógł się piąć w górę. Jeżeli będę mógł naprawić…
Nie brzmi to pocieszająco... — wtrąciła Johanna.
Widać było, że ta rozmowa stawała się dla hobgoblina coraz trudniejsza, ale chciał brnąć dalej.
Niestety, mógł nie mieć na to teraz czasu. Rozejrzał się. Niedługo coś mogło się zjawić, nieprzyjaznego zapewne.
Dla mnie jesteś przeciwnym światem, a ja dla ciebie. Chcę stawić temu czoła. Skupić się na tym, co jest mi nieznane. Zanim zapomnę, że w ogóle miałem taki pomysł. Wiem jak działa szaleńczy pęd, już tam byłem. To podobne miejsce do twojej rozpaczy, musisz się z niego wyrwać. Do tego jednak potrzebujesz powodu.
Tazok podniósł Johannę, chwytając pod pachami. Dla niego linia między sferami prywatnymi a nie była bardzo cienka i płynna, co niekoniecznie musiało podobać się kobiecie. Nie była jednym z jego hobgoblinich popleczników, których nastawiało się piorąc po mordzie. Odsunął się, dając jej wreszcie miejsce do oddychania.
A co jeśli nagle zapomnisz? — spytała prostując się i poprawiając skąpą, podartą sukienkę, pod którą nic nie miała. Przywykła już do tego, że w łatwy sposób może zostać upokorzona i bez ubrania, ale w tej sytuacji wolała dopilnować dwa razy, by tak się nie stało.
Przestanę cię obchodzić tak szybko, jak zaczęłam. Myślisz o mnie, bo myślisz o sobie. W końcu ci się znudzę, nie jestem interesująca na dłuższą metę. Zostając z Azmodanem zagwarantuję sobie pewność jednego miejsca i sytuacji, nic się nie zmieni, nie będę się bała co moment, że zrobię coś źle i nagle z twojej ulubienicy stanę się zwykłym gównem. Nie jestem tego warta, znajdź kogoś godnego uwagi. Przepraszam — odpowiedziała smutno, czując się lepiej, kiedy dał krok w tył. Ruszyła z powrotem w stronę pokoju, gdzie postanowili odpocząć. Sunęła wolno nogami patrząc w podłogę.
Tazoka kilka razy podczas tej rozmowy już zalewała krew, ale szybko się uspokajał, zanim coś powiedział. Johanna stanowiła niezwykły okaz istoty, która potrafiła doprowadzić najcierpliwszego do szewskiej pasji. Raz mówiła, że je nie zależy, a potem jednak zależało, żeby nikomu nie wchodzić pod nogi. Nic ją nie obchodziło, co zrobiła dobrze, trzymała w głowie wyłącznie wpadki i potknięcia.

Szpon zrównał z nią krok, chwycił za plecy i wyprostował. Tak samo zrobił z głową, którą podniósł drugą ręką, żeby patrzyła przed siebie. Ona miała zamiar być uparta w dążeniach do zniechęcenia hobgoblina, on zaś w tym, żeby wreszcie zmieniła zdanie, które jego zdaniem nie było w ogóle przemyślane i źródło znajdowało wyłącznie w strachu.
W przeciwieństwie do ciebie, ja wiem, czego chcę. Nigdy nie zapomnę. Potrzebuję jednak nowej perspektywy. Ty również, z dala od tej ochronnej bańki. Powiedziałem, że nic nie jest za darmo i nie mam zamiaru tego cofać, daj mi czerpać od siebie, a ja pozwolę ci czerpać ode mnie. Nie wierzę, że nie chcesz wydostać się z piekła, po prostu się tego boisz.
Johanna również zaczynała się złościć. Tupnęła nogą i odwróciła się na pięcie, idąc teraz ponownie w kierunku wschodnim. Nie było nic mądrego w błądzeniu po korytarzach i oddalaniu się od grupy, ale skoro i tak już do tego doszło…
A co ja mogę od ciebie czerpać! To co dawał mi Roland było pomocne, a to, że ty komuś wywalisz z piąchy nie zdoła nic we mnie zmienić. Teraz ma mnie dość i to jest normalne, bo ty też będziesz, ale… ale może mu przejdzie. Nie wiem, jak mam ci ufać? — spytała jakby rzucając słowa w eter. Zatrzymała się gwałtownie i odwróciła przodem do mężczyzny.
Obiecaj mi, że nie spróbujesz skrzywdzić Azmodana. Można ci zaufać?
Ja wiem, co możesz ode mnie czerpać, ale czy nie powinnaś do tego dojść sama? Myślisz, że potrafię tylko bić? Nie bądź krótkowzroczna, nie opieraj się tylko na tym, co widzisz. Przewodziłem armii. Możesz mi zaufać, jeżeli dam ci słowo. Nie łamię danego, nie musiałem wdzierać się na szczyt zdradą, jak większość moich pobratymców.
Spojrzał na korytarz prowadzący na wschód. W tym czasie Johanna chciała coś powiedzieć, jednak jego słowa były szybsze niż jej myśli.
Zróbmy rundkę, jak już tutaj jesteśmy. Sprawdzimy, czy coś nie czai się w cieniu. Dalej korytarz powinien skręcać w prawo i prowadzić do korytarza z którego wchodziliśmy do sali z pułapkami.
Odwrócił się i zaczął iść, ale po chwili się zatrzymał.
Jeżeli to dla ciebie coś znaczy, mogę ci obiecać, że nic nie zrobię Azmodanowi. Szkoda jednak, że o innych walczysz bardziej, niż o siebie. Chociaż może to właśnie jest źródłem z którego czerpiesz siłę...?

Kobieta uśmiechnęła się lekko i nieśmiało. Ucieszyła się nie tylko z obietnicy, ale i dalszych słów Tazoka. Ruszyła za nim z własnej woli, choć nie szła na równi obok, a odrobinę za nim. Była blisko, choć nie wysuwała się na przód. Zastanawiała się co niby mogłaby z niego czerpać, skoro nie miała pojęcia, co go złości? A wydawało jej się, że gniewa się niemal o wszystko. Wciąż była zaskoczona tym, że nie krzyknął na nią ani razu, nie uderzył ani nawet nie próbował tego. Chwilę tak dreptała po cichu, aż w pewnym momencie Tazok poczuł jak drobne palce muskają jego dłoń, wsuwając się w jej głąb, aż w którymś momencie wkradły się całkowicie i chwyciły jego silną rękę. Nie odezwała się słowem, oblewając się momentalnie purpurą na twarzy.
Była to kłopotliwa sytuacja dla Tazoka. Najwięcej czułości okazywał teraz kobiecie - z odwzajemnieniem - która była przeciwieństwem jego samego. Ostatnio tak się silił dla swojej samicy, którą przegrzmocił wystarczająco razy, by być pewnym, że da mu dzieci, które po ojcu będą mogły objąć panowanie nad ziemiami Czarnego Szpona. Z hobgoblinicą jednak, najlepszą i najtwardszą jaką znalazł, nie musiał się pieścić... Ciekawe, czy w ogóle jeszcze żyła? I czy jeśli poległa tamtego pamiętnego dnia w twierdzy, trafiła tak jak on do piekła, czy też bogowie oszczędzili jej tego losu?
Zacisnął dłoń wokół rączki Johanny. Ta westchnęła niegłośno, choć dało się to usłyszeć. Zastanawiała się dłuższą chwilę nad tym, co powiedzieć lub dalej zrobić, bo okolica na pewno nie sprzyjała do takich zachowań. Ona jednak nie chciała w ten sposób nic sugerować, potrzebowała tylko kogoś, kto chciałby ją wesprzeć w różnoraki sposób. Miała nadzieję, że Tazok nie odbierze tego w inny sposób. Na te myśli znowu posmutniała, wyobrażając sobie jak każdego rani, na różne sposoby. Przeszli kawałek i gdy doszli do zakrętu, zauważyli przed sobą idącego w ich kierunku Rolanda, który nie był sam. Wraz z nim szła młoda dziewczyna, której ciało nie było tak wychudzone jak Johanny. Było widać, że rozmawiają ze sobą. Minęła dłuższa chwila, nim Wiedźmiarz dostrzegł hobgoblina i łotrzycę.
Tazokowi nie umknęło, co mogło zdenerwować Johannę. Starał się wyczuć to na jej dłoni, nie zwalniając uścisku, który i tak nie był wystarczająco silny, by kobieta nie mogła w dowolnej chwili po prostu ją wysunąć. Ona jednak nawet nie próbowała tego uczynić. Coś musiała czuć do Rolanda, że tak się na niego piekliła i wspominała kilkukrotnie podczas całej konwersacji, ale nie wiedział dokładnie co. Dołączył do nich w zasadzie wtedy, kiedy między nimi już się psuło.

 

Ostatnio edytowane przez kinkubus : 15-03-2017 o 21:44.
kinkubus jest offline