Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2017, 23:26   #130
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację

Bree miało w sobie niepowtarzalnego. Ciężko było to uchwycić, ale ilekroć się do niego zbliżało chciało się udać między lokalne wzgórza i pomyszkować trochę wśród kamieni i po zagajnikach. Albo legnąć na trawie pośród starych drzew i przymknąć oczy. Przygryzać kiełek świerka, który wyrasta tu od dziesiątek lat. Czuć na twarzy niezmienny chłodny wietrzyk odwiecznie nadciągający od północy. Albo wręcz odwrotnie pobłądzić trochę bez celu między uliczkami rzadkiej zabudowy miasteczka. Bree bowiem było jedynym znanym Hilly miastem Dużych Ludzi. A właśnie Duzi Ludzie fascynowali ją najbardziej. Nie elfy, choć trzeba im oddać co elfie. Nie krasnoludy. A to dobre… krasnoludy! A właśnie ci dawni Duzi Ludzie, o których czytała w skradzionej z biblioteczki Brandyhallu książce pełnej ilustracji. Dzielni rycerze. Piękne damy. Szarmanccy rozbójnicy. Czyż nie oni właśnie w tym samym miejscu co Bree niegdyś żyli? Czyż ci Duzi Ludzie, którzy tu żyją teraz, to nie są właśnie ich dalecy, dalecy potomkowie. Przecież w żyłach tego brudnego pasterza może płynąć krew jakiegoś szlachetnego księcia. A ta kobiecina co pranie rozwiesza wśród swoich prababek mogła mieć przecież jakąś panią w takiej szerokiej sukni, co tak śmiesznie na koniu siedziała. Bree było dla Hilly ostatnią żywą namiastką tamtych czasów, które tak bardzo chciała zobaczyć. Och jakże Malborn potrafił obrócić tę piękną wizję w ziejący nudą stek jakichś przydługich słów, nazw i dat…

I znów to zrobiła. Odkąd przekroczyli most elfów, obiecała sobie, że nie będzie o nim myśleć i zamartwiać się tym czy cały i zdrowy. I udało jej się to. Jednego dnia do tej pory. Wywróciła oczami i popędziła kuca za Thyrim i Lorelei.



Gościna w sławnej gospodzie Bromunda Butterburra przypadła Hilly do gustu. Gospodarz zresztą też, choć musiała rozczarować go, że nie po drodze jej teraz do Shire i niestety listu nikomu nie dostarczy. Zresztą nawet nie miałaby i komu. Jak zaraz sobie zresztą wyobraziła którąkolwiek z odnóg rodziny Oldbucków na służbie w Rozbrykanym Kucyku, to stwierdziła, że to naprawdę byłby zły pomysł. Ani by się pan Butterburr obejrzał, a miałby zajazd pełen hałaśliwych, niezbyt schludnych i zawsze przemądrzałych hobbitów.

Ogłoszenia przeczytała bez specjalnego entuzjazmu, choć zatrzymała się na dłużej przy eskorcie. Najdalej na wschód wysunięta karczma Shire? O ile się nie myliła to było to Bucklebury. I jakiś głosik podpowiadał jej, że może warto zajrzeć do tego miejsca. Zdusiła go jednak. Nie po to w końcu udało się jej wyrwać z Shire by wrócić tam po niespełna dwóch miesiącach. Nie obyłoby się wtedy też od odwiedzin w “Oldhallu”. A tego… No cóż. Musiała to przyznać przed sobą otwarcie. Umarłaby chyba ze wstydu przedstawiając Thyriemu i Lorelei wujków, ciotki i rodzeństwo.
Dlatego też rada z gościny postanowiła mimo wszystko dnia następnego ruszyć prosto na północ. A potem przyszedł Doby. I postanowienia zadrżały w posadach.

***

- A ten, którego Cyrnanem zwali, a który hersztem był tej czeredy kaprawej, zawołał na zbójów swoich “Do mnie! Do mnie!”. Ale nie było już komu wodza swego wesprzeć. Nie było!
Lutnia jak na zawołanie zagrała w dramatyczne tembry.
Hilly dokonała odkrycia. Miała talent aktorski. Uwydatniał się on dopiero po trzeciej… nie… czwartej pincie. Ale jak już się uwydatnił to z przytupem. Stojąc bowiem wraz z Dobbym na złączonych ze sobą dwóch stołach karczemnych, odgrywali właśnie scenę ratunku jaki Zielona Kompania udzieliła krasnoludom z Błekitnych Gór. Dobby poza odgrywaniem ról, przygrywał na swojej lutni pobudzając wyobraźnię licznych słuchaczy. Hilly zaś zarówno odgrywała jak i wzięła na siebie obowiązek narratora. A także dzierżonym w prawej ręce kuflem dodawała sobie weny, lub częstowała nią Dobby’ego.
- Mówi do ciebie Wielki Żołądek Amosie! Duch grot i podziemnych pieczar!

***

Zapewne ktoś tak przemądrzały jak jakiś zupełnie hipotetyczny Strażnik Północy z zacięciem do cyferek, powiedziałby, że finał tego wieczoru będzie dla hobbitki srogim wspomnieniem. Myliłby się jednak. Hobbici bowiem, sztukę biesiadnej zabawy opanowali najlepiej ze wszystkich ras i konsekwencje nadużywania tychże zabaw, były im zupełnie nieznane. Tym natomiast razem gdy noc już zapadła głęboka Hilly z opartą o kolana głową nadal przygrywającego na lutni Dobby’ego, siedziała na dachu Rozbrykanego Kucyka i z zamkniętymi oczami śniła na jawie jego melodię. W pewnym jednak momencie otworzyła oczy i poczochrała hobbita po kędzieżawej czuprynie.
- Wie pan co, panie Underhill? Tak sobie siedziałam i zupełnie niespodziewanie naszła mnie nieprzeparta chęć, żeby gdzieś się teraz włamać.


 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline