Zatracał się.
Był jednością z tym miejscem. Nie zwracał uwagi na zimny opar lepiący się do pozostałości po jego ciele. Stare kości pękały pod naporem jego stóp, ich ostre krawędzie boleśnie wpijały się w pięty.
A on tylko szedł przed siebie, zasłuchany w pieśń. Przez całą drogę krajobraz się nie zmieniał, z każdym krokiem dystans wydawał się zwiększać, choć było to jedynie złudzenie. W tej krainie wszystko bowiem wyglądało niemal identycznie. Ponuro, szaro, wszystko ziało śmiercią, jak i sam Percival. Nie była to jednak podróż bez końca.
Dostrzegł wreszcie pieśniarza czy pieśniarkę, płeć ciężko było określić, lecz to nie miało znaczenia. Postać wyglądała groźnie, choć bardziej jakby miała zrobić krzywdę sobie niż jemu. Bez znaczenia. Istota nie dostrzegła Percivala, nie była zainteresowana otoczeniem, zupełnie pochłaniała ją własna pieśń.
Wtedy zauważył za postacią jakiś kształt, choć był ukryty w ciemnych zaroślach, przykuwał uwagę. Podszedł bliżej i ujrzał drewniany tron, a jego ciało przeszyła jakaś ekscytacja, tak obca dla tego miejsca. Postanowił go zbadać. Wydobyć z zarośli. Chciał go zobaczyć w pełni okazałości. Może nawet poczuć jego władzę?
__________________ See You Space Cowboy... |