Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-03-2017, 13:09   #121
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Zatracał się.

Był jednością z tym miejscem. Nie zwracał uwagi na zimny opar lepiący się do pozostałości po jego ciele. Stare kości pękały pod naporem jego stóp, ich ostre krawędzie boleśnie wpijały się w pięty.

A on tylko szedł przed siebie, zasłuchany w pieśń. Przez całą drogę krajobraz się nie zmieniał, z każdym krokiem dystans wydawał się zwiększać, choć było to jedynie złudzenie. W tej krainie wszystko bowiem wyglądało niemal identycznie. Ponuro, szaro, wszystko ziało śmiercią, jak i sam Percival. Nie była to jednak podróż bez końca.

Dostrzegł wreszcie pieśniarza czy pieśniarkę, płeć ciężko było określić, lecz to nie miało znaczenia. Postać wyglądała groźnie, choć bardziej jakby miała zrobić krzywdę sobie niż jemu. Bez znaczenia. Istota nie dostrzegła Percivala, nie była zainteresowana otoczeniem, zupełnie pochłaniała ją własna pieśń.

Wtedy zauważył za postacią jakiś kształt, choć był ukryty w ciemnych zaroślach, przykuwał uwagę. Podszedł bliżej i ujrzał drewniany tron, a jego ciało przeszyła jakaś ekscytacja, tak obca dla tego miejsca. Postanowił go zbadać. Wydobyć z zarośli. Chciał go zobaczyć w pełni okazałości. Może nawet poczuć jego władzę?
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 16-03-2017, 22:13   #122
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Simeon zwany Czarnym Drzewem był jednym z Wieloświatowców. Tym, który knuł własne intrygi. Tym, który kierował się własnymi ambicjami. Jeden z Dziesiątki, który niczym toksyczny powój dusił i tłamsił niezauważony innych. Niczym niebezpieczny ciernikorzew wrastał niezauważony w zdrową tkankę rebelii przeciwko Dominatorowi sącząc w nią swoje jady. Pod uśmiechem przyjaciela skrywał się sztylet zdrady. Imię otrzymał po tym, jak zdradził Męczennicę i Męczennika wydając ich na pastwę płomieni.

Był niczym Czarne Drzewo rosnące w Lasach Szaleństwa na granicy Gór Rozłąki. Te drzewo, w cieniu którego można było medytować by poznać wielkie sekrety. Lub, co zdarzało się częściej, by stracić zdrowy rozsądek i popaść w obłęd.

Taki był Simeon Czarne Drzewo. I było wiadomym, że kiedy Koło się obróci i Róża zacznie krwawić powróci razem z resztą aby znów zatruć wszystkich swymi kłamstwami.

Moor Cardiashi. Moor Verranto.


CELINE „CZYSTA FALA”

Celine podeszła bliżej z każdym krokiem czując się… pewniej. Widok potężnego torsu, brutalnej pół –ludzkiej pół – ptasiej, drapieżnej twarzy budził w niej wspomnienia. Widok masywnych skrzydeł, grających pod ogorzałą skórą mięśni, widok szponiastych łap. To wszystko budziło wspomnienia.
Podeszła bliżej, a władca Gniazda, Jóns zwany Krukiem, wyszedł jej na spotkanie. Kroczył dumnie, władczo , jak ktoś pewnie swojej siły.

Nad nimi, pod wysokim sklepieniem, wirowały kruki, kracząc dziko, opętańczo. Dźwięki wydobywające się z ich dziobów były tak bardzo ludzkie, że Celine poczuła dziwny niepokój. Jeszcze dwa kroki i Jóns stanął przy niej. Górując nad nią o dobre dwie głowy.

Pachniał jak zwierzę. Ale nie był to zapach nieprzyjemny. Wręcz przeciwnie. Oszałamiał ją, budził w niej dreszcz pożądania nad którym trudno jej było zapanować. A potem nagle Jóns przykucnął przy niej, poruszył skrzydłami które zamknęły się nad nią, niczym pierzasta kopuła.

Znalazła się tuż przy nim czując gorąco wydobywające się z ciała władcy Jónsavahr. A potem pomiędzy nią a władcą Gniazda przepłynęła fala energii. Oślepiająca, czysta i potężna. Wbiła się w ciało Celine niczym ładunek elektryczny, wypełniając ciało bólem, który wyrwał z jej gardła bolesny, niemal zwierzęcy skowyt. Przed oczami eksplodowały jej gwiazdy i na chwilę straciła przytomność.

Gdy ją odzyskała nie była już Celine Cenis. Była … czymś więcej. Czystą Falą.
Wypełniała ją dziwna moc. Lumina, która umożliwiała jej na … kontrolę wody. Nie do końca wiedziała, na czym to polega, ale intuicyjnie czuła, że może poruszać falami, rozkazywać rzeką, a nawet … zmienić się w czystą wodę. Była… boginią. Lub czymś, co można było określić tym mianem.

- Trzymałem ją dla ciebie, Czysta Falo. Twoją Luminę. Ja dotrzymałem swojej części umowy. Teraz twoja kolej.

Spojrzała na niego nie bardzo wiedząc co ma na myśli.

- Maska. Musisz mi powiedzieć, czy mam stanąć u jego boku, czy rzucić mu wyzwanie. Zawsze byłaś rozważna. Zawsze potrafiłaś wybrać to, co dla nas najlepsze. I mimo, że Maska ma twoją pamięć i część luminy, to jednak nie zabrał ci twej przezorności i mądrości. Doradź mi, przyjaciółko. Jak kiedyś. Bo czuję się rozdarty!

Kruki krakały. Bliskość Jónsa przytłaczała. Oszałamiała. Podobnie jak odzyskane moce i świadomość tego, że … stała się w znacznej części kimś innym.

LIDIA HRYSZENKO

Skręciła kark Tarro i ruszyła w drogę. W kierunku przeciwnym do tego, który proponował oślizły zdrajca.

Nie czuła niczego. Zabiła. Trudno. Stało się.

Teren, po którym się poruszała, był dość jałowym, lecz nie pozbawionym roślinności, pustkowiem. Licznie poprzecinaną uskokami tektonicznymi wyżyną w barwach zieleni i brązów.

Nie bardzo wiedziała, dokąd zmierza. Nie bardzo wiedziała, dokąd mogła się udać.

Po dwóch godzinach zaczynała żałować podjętej decyzji. Zabiła jedyne osoby, które mogły jej cokolwiek powiedzieć o tym świecie. Świecie w którym poruszała się po omacku i w którym najwyraźniej była kimś ważnym i potężnym.

Wędrowała długo, aż słońce skryło się za widnokręgiem i zrobiło się zbyt ciemno, by maszerować. Poczuła zmęczenie, głód i pragnienie. Zagubiona pośród wzgórz i rozpadlin usłyszała nagle dziwny dźwięk. Metaliczny, jak klekotanie łańcuchów a potem szuranie ciężkich stóp po kamienistym gruncie.
Szybko wskoczyła za jakąś skałę i po chwili w świetle wstającego na wschodzie księżyca o chorobliwie niebieskawej barwie ujrzała dziwną postać wyłaniającą się z mroku.

Idący był przygarbiony, niósł w rękach latarnię, którą przyświecał sobie drogę. Mierzył może metr osiemdziesiąt, lecz kroczył przygarbiony ciężarem skorupy, którą opasywał klekoczący łańcuch. Dziwny podróżny zakutany był w ciężkie, powłóczyste szaty. W oczy Lisi rzucały się też sękate łapska na pewno nie należące do człowieka.

Stworzenie szło powoli, wręcz ociężale nucąc dziwną melodię. W jakiś sposób kojarzyło się Lidii z kimś, kto pielgrzymuje przez te pustkowia. Kimś, kto zapewne lepiej zna ten świat niż ona.

TOBIAS GREYSON

- Tunel – odpowiedziała kobieta poruszając wodą w sadzawce. – Możesz skorzystać z Tunelu. To magiczne ścieżki prowadzące do innych miejsc. Jesteś kimś, kto ma moc by władać Tunelem. Kimś, kto potrafi przebudzić jego moc .
Nie musiał pytać. Pani Liści i Traw jakby czytała mu w myślach. W pewien sposób wydawało mu się to nawet bardzo prawdopodobne.

- Najbliższy znajduje się w głębi Jesiennego Lasu. Mogę …

Nie dokończyła zdania. Zamarła nagle z dłonią zanurzoną w sadzawce. A potem odskoczyła z krzykiem przerażenia, płosząc wirujące wokół niej ogniki.
Woda zabulgotała paskudnie, jak uwalniana w pospiechu treść jelitowa. Spieniła się i zadymiła, a potem nagle wybrzuszyła formując w kształt paskudnej, rogatej istoty ociekającej błotem. Istota miała śpiczastą, kościstą twarz i bezduszne, zimne oczy.

- Nieładnie, Pani Liści i Traw – usta potworka wydęły się szkaradnie. – Maska nie będzie zadowolony. Ukrywasz kogoś, kogo chce gościć w swojej twierdzy. Potrafisz to wyjaśnić?

Pani Liści i Traw milczała wpatrując się z nadzieją w Tobiasa.

- Proszę – zjawa odwróciła paskudną twarz w stronę Greysona. – Oto wrócił, zagubiony zdrajca. Miło cię widzieć. Przynajmniej wiesz, jak masz na imię?
Tobias miał wrażenie, że świat wokół niego zwolnił. Że jest tutaj tylko on i ta nienaturalna, wynaturzona postać stojąca w zbrukanej wodzie.

ENOCH OGNISTY

Var Nar Var uśmiechnął się słysząc jego słowa. A potem poklepał Enocha po ramieniu. Mocno. Po męsku i przyjacielsko.

- Nim wróci Me’Ghan ze Wzgórza chciałbym omówić jeszcze jedną sprawę – powiedział wódz Ludu Nar. – Pamiętasz ją. Blada. Wyniosła. Z ciasną cipką, którą jednak chętnie użyczała naszym wojownikom.

Imię budziło w Enochu wspomnienia. Niemiłe wspomnienia. Pełne ognia. Krzyków i krwi. Ale jednocześnie czuł, że … kiedyś polegał na niej. Na tej, którą Var Nar Var nazwał Me’Ghan ze Wzgórza.

- Chodź ze mną. Napijemy się czegoś mocnego. Spłuczemy z ust smak popiołu i grzechów.

Enoch ruszył za barbarzyńskim wodzem.

W milczeniu dotarli do jednej z chat stojącej na uboczu osady. Weszli do środka. Do sporej izby urządzonej w sposób prosty lecz funkcjonalny. Var wskazał gościowi jedno z krzeseł, sam zaś, po uzbrojeniu się w spory dzbanek mocnej gorzałki, zajął miejsce naprzeciwko. Podał garnek Enochowi odbijając skórzaną zatyczkę. Pozwolił, by Enoch napił się pierwszy. Mocnej wódki o smaku przepalanych owoców głogu. Alkohol był wysokoprocentowy i nieźle rozgrzewał gardło.

- Chcę porozmawiać o władzy – powiedział Var Nar Var. – Gdy ruszymy na Maskę. Gdy obaliły jego dominację świat będzie potrzebował nowego przywódcy. Kogoś, kto pomoże mu podnieść się z powojennych zgliszczy. Pomoże w odbudowie. Wiemy wszyscy, że to Wieloświatowcy, tacy jak ty, będą decydowali o nowym obliczu Dominium. Chcę tutaj i teraz wiedzieć, czy mogę liczyć na twoje poparcie, Enochu. Mimo tego, co się wydarzyło w przeszłości. Wiem, że mam w Tob ie przyjaciele. Tak jak ty masz przyjaciela we mnie. Może jest to szorstka przyjaźń, ale przynajmniej jest szczera. Niekłamana. A to dla mnie wiele znaczy.

Nim Enoch zdołał otworzyć usta, drzwi do izby otworzyły się z hukiem i stanął w nich Graw Nar Graw.

- Wodzu! – zahuczał tubalnie. – Przybyła posłanka z Ludu Niri. Jóns zdradził. Kurwiec jebany! Zaatakował ziemie Ludu Niri. Zabił wiele wojowniczek. Mówi się, że przyłączył się do Maski. Jónsavahr przepuścił prawdziwą armię Szarpaczy i Szwędaczy. Zgniłoskórzy wkraczają na ziemie naszych sojuszników. Zrobisz coś z tym!

- Czy są jakieś wieści od Cahr Nar Cahra? – Var Nar Var poderwał się z siedzenia.
- Nie. A czemu pytasz?
- Bo poszedł tam wczoraj z Meg’Ghan ze Wzgórza.
- Jebię.
- Trzeba zwołać wojowników. Pokazać siostrom i barciom z Ludu Niri, że protekcja Ludu Nar to nie tylko puste obietnice. Enoch! Chcesz zabrać wojowników czy weźmiesz kilku rębaczy i odszukasz Me’Ghan ze Wzgórza pośród ścieżek Ludu Niri?

Pytanie zawisło w powietrzu domagając się szybkiej decyzji. A ta smakowita przepalanka domagała się wypicia.

BJARNLAUG JÓNSDÓTTIR

Jóns wytrzymał jej spojrzenie. Jego pokryta bliznami, zwierzęca twarz pozostawała bez wyrazu. Tak samo jak ciemne oczy skrywające w sobie dobrze jej znane szaleństwo. Przez chwilę milczał, jakby ważył w myślach jej słowa a potem wybuchnął ochrypłym, dzikim śmiechem, od którego do lotu pod sufitem wzbiły się spłoszone i zaniepokojone kruki.

Władca Jónsavahr śmiał się dziko przez długi czas. A potem ucichł nagle. W Sali tronowej zapanowała cisza.

- Bjarnlaug – podszedł do niej blisko, na wyciągnięcie dłoni. – Moja piękna, dzika, szalona córko. Wiem, że popełniłem błąd obdarzając cię tak silną mocą. Wszywając serce w ciało tej Wieloświatowej, która uwierzyła naszej sprawie.

Szponiasta dłoń zatrzymała się na jej ciele, zacisnęła boleśnie wokół drobnej piersi. Z miejsca, gdzie ptasie szpony przebiły skórę, popłynęły smużki krwi.

- To był wielki błąd. Wiele ich popełniłem, lecz ten był największy. Zgodzisz się ze mnę.

Chciała odpowiedzieć, lecz gdy otworzyła usta ten skrzydlaty potwór zacisnął pazury na jej skórze, z siłą która połamała jej kości, rozszarpała ciało wyrywając z jej ust tylko skowyt bólu. Poczuła, jak szpony ojca wnikają głębiej, dziurawią miękką powłokę płuc napełniając je krwią. Zakrztusiła się gwałtownie.

Odsunął się od niej powoli ciesząc jej męczarnią. Widziała to w jego oczach.

- Twój czas minął, wyrodna córko. Dałem ci szansę, lecz odrzuciłaś ją. Zabiłaś swoje siostry. Tego nie wybaczymy ci nigdy. Niedługo do Gniazda przybędzie inna Wieloświatowa. A gdy tak się stanie, wyrwę ci serce i dam jej pożreć w rytuale Moor Verranto. Przejmie twoje moce stając się najpotężniejszą z Dziesiątki. A ty, zdradziecka córko, będziesz gniła w lochu, bez serca, zastanawiając się, kiedy nadejdzie śmierć. Ostateczność. A ja będę zaglądał do ciebie co dnia. Aż pojmiesz, jak wielki gniew we mnie wzbudziłaś. Jak ci się podoba los, jaki ci zgotowałem.

Uderzył ją lekko w twarz. Samymi pazurami zostawiając na policzku trzy głębokie, ociekające krwią ślady.

- Zabrać ją ! – rzucił do kobiet w maskach i odwrócił się do Bjarnlaug plecami.

Kiedy jej siostry zajęły się rozkuwaniem ją z więzów miała chwilę by coś powiedzieć. Błagać o litość? Zaatakować? Nie wiedziała.

MEGAN HILL

Duch kobiety spojrzał na nią badawczo. Spojrzeniem, która wydawało się przenikać na wskroś duszę Megan. Na niemal żywej twarzy pojawił się życzliwy uśmiech.

- Szukasz siebie. Szukasz swojej tożsamości. Chociaż to nie do końca jest tak, że jej potrzebujesz. Teraz, kiedy Koło się obróciło, wszystko może potoczyć się inaczej. Nie musisz uparcie szukać tego, czym byłaś. Podążać swoim tropem który znikł ponad tysiąc lat temu. Możesz ukształtować się na nowo. Jak glina w rękach rzeźbiarza. Stać się kimś, kim wcześniej nie byłaś. Tylko od ciebie zależy, którą drogę wybierzesz i jaką ścieżką podążysz.

Duch poruszył się, zafalował, jak mgła na wietrze.

- Nie szukaj, lecz twórz. Nie odtwarzaj, lecz kształtuj. Może w tym tkwi ścieżka, którą musisz podążyć. Wiesz jak umarłam?

Kobieta zapytała niespodziewanie. Megan pokręciła głową.

- Ponieważ podążyłam wyznaczoną mi przez innych drogą. Kazali mi walczyć, nienawidzić, nawet kochać. A ja ulegałam. Kształtowali mnie, jak rzeźbiarz glinę, a ja byłam podatna. Przybyli Szarpacze Maski. W nocy. W blasku Zdrajcy. Spadli z ogniem i żelazem, a my walczyliśmy. Dzielnie odpieraliśmy atak za atakiem, aż przybył Lud Nar. Przełamali linie wroga nie zważając na śmierć, bo przecież już zapłacili cenę, której żaden inny Lud nie odważył się zapłacić. Ani Niri, ani Burro, ani Uver, ani nawet szaleni Yozdar. Żaden. Tylko Lud Nar. Zaślepiony nienawiścią. Zwiedziony i oszukany. Niczym glina w rekach rzeźbiarza. Simeona Czarne Drzewo. Mój Lud został ocalony dzięki poświęceniu Nar, ale ja zginęłam. Broniłam Totemu Niedźwiedziej Matki. Zaślubiona jej do śmierci. I połączona z nią nawet po tym, jak żelazne ostrze Szarpacza pozbawiło mnie życia. Bo byłam jak glina. Dałam się kształtować.

Duch zamilkł.

- Wiesz do czego zmierzam, Me’Ghan ze Wzgórza. Ty, która zawsze wybierałaś trafnie. Wiesz, co mam na myśli?

Gdzieś zza jaskini, przez szum wodospadu przedostał się jakiś głos. Odległy krzyk. To był Cahr Nar Cahr. I chyba wołał ją.


ARIA TARANIS

Wyskoczyła przez okno. Tak cicho i sprawnie jak tylko potrafiła. I znów zaskoczyła ją łatwość, z jaką dokonała tego czynu.

Znalazła się na dziedzińcu. Gdzie trwała w najlepsze ostra rąbanina. Naprawdę ostra.

Nie bito się na pięści – o nie! Walczono na śmierć i życie używając do tego wymyślnych broni, których zadaniem było okaleczać, dziurawić ciała, miażdżyć kości, rąbać mięso.

Na jej oczach jakiś mężczyzna w skórzanym pancerzu roztrzaskał toporem twarz jakiegoś nieszczęśnika. Aria widziała jak w rozbryzgu spienionej krwi szybują zęby nieszczęśnika, a z rozrąbanej czaszki wystrzeliwuje brudna fontanna czegoś ciemnobrązowego. Kawałek dalej jakiś nieszczęśnik wył opętańczo próbują zatamować wypływającą z brzucha krew i bebechy. Szybko wskoczyła w cień, schodząc z oczu zabijających się ludzi i nagle zobaczyła kolejnego trupa. Leżącego w kałuży krwi na ziemi.

I podobnie jak wcześniej, znów uderzyło w nią jakieś wspomnienie, które wypłynęło nagle, bez ostrzeżenia. Dwa obrazy – ten rzezi i ten w głowie, zlały się w jedno i przez chwilę, zamiast brodatego zbrojnego ujrzała półnagiego młodzieńca o czarnych włosach leżącego bezwładnie na ziemi.

Na jego widok coś w Arii zadrgało konwulsyjnie. Zawyło opętańczo. Łzy wypełniły jej oczy, zupełnie niechciane i nie bardzo wiedząc, co robi, doskoczyła do mężczyzny próbując przywrócić go do życia lub przytomności. Rozpaczliwie i desperacko.

Zatraciła się na jakiś czas, nim zorientowała się, że szarpie mężczyznę zupełnie niepodobnego do tego, którego widziała w swojej wizji.

Mężczyznę przebitego włócznią na wylot i bez wątpienia martwego.

Zszokowana rozejrzała się wokół. Nikt się nie podnosił. Nikt nie wstawał z martwych, a śmierć tych wszystkich ludzi wyglądała aż nazbyt realistycznie.
I nagle ujrzała jakiegoś mężczyznę pędzącego prosto w jej stronę. Mężczyzna uzbrojony był w miecz, ciało osłaniał tarczą a hełm skrywał jego twarz, jednak jednego była pewna – biegł, by przeszyć ją ostrzem.

Serce załomotało jej w piersi dziko.


PERCIVAL KENT

Przerwanie plątaniny wyschniętych krzewów i gałęzi, które trzymały mebel w swoich objęciach nie było zadaniem łatwym i po chwili dłonie Percivala spływały krwią. W końcu jednak udało mu się osiągnąć zadowalający efekt i ujrzał siedzisko w całej okazałości.

Tron był piękny.
Przypominał zamek a rzeźbienia na drewnie połączonym w jakiś dziwny sposób z kamieniem tylko potęgowały ten efekt. Oparcie tronu przyozdabiał jakiś herb – smok z dziwacznymi skrzydłami, lub jakieś podobne do niego zwierzę.

Nagle zdyszany Kent zorientował się, że pieśń ucichła. Odwrócił się gwałtownie i ujrzał, że pieśniarz czy też pieśniarka przygląda mu się badawczo w dziwnej pozycji.

- Żywy w Puszczy Moor Ghul. Ale nie do końca ożywiony. Ciekawe, ciekawe co zrobi.

Stworzenie nie mówiło do Kenta lecz do siebie.

I wtedy, gdzieś z daleka, z głębi puszczy ciszę przerwał agonalny, przeraźliwy wrzask. Rozedrgany, bolesny, szybko stłumiony krzyk. A potem znów zapanowała cisza.

- Dół znów zapełnił się mięsem – załkał – załkała istota, znów bardziej do siebie niż do Percivala. – Niefortunnie. Niefortunnie.
 
Armiel jest offline  
Stary 17-03-2017, 15:22   #123
 
Szkuner's Avatar
 
Reputacja: 1 Szkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputację
- Ty głupia suko! - przywalił jej tak zwyczajnie, po chłopsku, zaciśniętą pięścią w drobne ząbki. Od uderzenie pękła sikając krwią górna warga, dolna zaś nie wytrzymała bolesnego upadku. Matka, kochająca mama jak gdyby nigdy nic - smażyła w kuchni swoje pyszne naleśniki. Nawet nie spojrzała w ich kierunku, bała się Jónsa, wspaniałego, idealnego ojca. - Puściłaś się zdziro, myślisz, że pozwolę ci tak bezczelnie siedzieć pod moim dachem? Oddychać rodzinnym powietrzem? Że będę karmił i niańczył tego szkaradnego bękarta, coo?! - kopał ją niczym piłkę, starała się odsunąć od jego ciosów jak najdalej, lecz on targnął córkę za blond włosy i cisnął o kuchenny stół. Był na tyle solidny, że ledwo drgnął, zaś twarzyczka delikatnej Bjarnlaug ulegała sile potężnego Jónsa.
Jej kształtną buzię, na której niebiańsko błyszczały szerokie, tonące we łzach oczy, ujął w swoje oślizgłe dłonie, ścisnął komicznie, wywołując paskudny ból. Przyzwyczaiła się do srogiej, ojcowskiej ręki. To jednak było czymś nowym, rozpłakała się, szlochała, błagała piskliwie, aby ten już skończył, lecz on tylko śmiał się tak okropnie, obelżywie śliniąc się przy tym jak najprymitywniejsze zwierze. Ojciec, rodziciel potraktował ją jak kupę gówna. Jak zabawkową lalę, treningowy worek. Za dziecko, które chciała pokochać.
*
*
Poprzysięgła, że nie będzie błagać o litość, nigdy Jónsa, nigdy jej ojca. Wspomnienia wróciły z ogromnym impetem, zagryzła obolałe i popękane wargi, wbiła oczy w muskularny kark mężczyzny. Bohater koszmarów, które budziły ją każdej cholernej nocy. Ten psychopata-zwyrodnialec, przez którego stała się tym kim jest. Morderczynią, wyrzutkiem, sierotą okaleczoną przez rodziciela.
Nie było już nic prócz siły, której niewyczerpane źródło tkwiło w czystej nienawiści i żądzy okrutnej, błyskawicznej zemsty. Czym bowiem przy tak silnym pragnieniu jest śmierć? Śmiesznym, żałosnym paprochem, pomiotem, ulotną iskrą.
Myślała, że minęły godziny, lecz po prawdzie czasu nie tknęły ni sekundy. Jeszcze nie skończył zdania, a Bjarnlaug wzbierając w sobie resztki nieludzkiej mocy, zła i gęstego bestialstwa - z kłami i szponami rzuciła się na niego, będąc już tylko i wyłącznie drapieżcą. Ptakiem, którego żądza wyzwolenia jest mocniejsza od śmierci. Zgnieść, połamać kark. Rozerwać krtań i tętnicę, niech leje się krew mówię! Jego krew mam widzieć! Niech latają skrawki skóry, piór, ojcowskich tkanek! Krraa! Do kości! Obgryźć do bielutkich kości!

 

Ostatnio edytowane przez Szkuner : 17-03-2017 o 15:25.
Szkuner jest offline  
Stary 20-03-2017, 13:41   #124
Adi
Keelah Se'lai
 
Adi's Avatar
 
Reputacja: 1 Adi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputację
Amerykanka podeszła bliżej wielkiej postaci jaką był władca Jónsavahr, nie czuła strachu, bardziej zaciekawienie masywną postacią, nie czuła lęku przed nim, oj nie czuła. Była wręcz nim zachwycona, jakby się nie widzieli tylko kilka lat. Wyszedł jej naprzeciw. Stanęli przed sobą. Ona drobna, niska i wątła. On wielki, barczysty, mocarny, ze skrzydłami. Poczuła jakby oddech na plecach. Zadarła głowę do góry wpatrując się w jego oczy, jakby byli połączeni. Ona “Czysta Fala” i on władca Jónsavahr. Nad nią krakały kruki. Tak głośno i tak wyraźnie, jakby je mogłą zrozumieć. Jakby mówiły ludzkim głosem. Poczuła jego zapach, zwierzęcy, ale nie odpychający, taki bardziej przyjemny. Jakby świeżo co wyszedł spod prysznica. Zapach niemal zapierający dech w piersi. Jóns przykucnął do blondynki i objął ją skrzydłami, czuła się częścią jego. Częścią Jónsa. Wtuliła się w jego masywne ciało jakby chciała poczuć jego ciepłotę ciała i woń. Między nią a Jónsem zaświeciła się piękna mała kuleczka światła, która po chwili weszła w jej duszę. Ból był nie do wytrzymania, ale jakby czuła, że musi go wytrzymać, że to da jej taką potęgę, że żaden człowiek nie mógłby o tym marzyć. Wydała z siebie skowyt niemal przypominający jastrzębia, a potem ustało. Straciła przytomność. Nie wiedziała, gdzie się znajdowała, przez chwilę nie wiedziała co się stało. Odzyskawszy trochę wigor poczuła, że nie jest już tą samą Celine Cenis. Wiedziała, że coś się zmieniło. Na lepsze. Tak na lepsze. Czuła moc, potężną moc, z którą musi sobie poradzić. Wewnętrznie czuła się jak Posejdon w żeńskim wydaniu, że może spowodować falę tsunami, zmieniać biegi rzek, mórz, oceanów, a nawet sama zmienić się w czystą wodę. Potęga mocy wykraczała poza pojmowanie Celine. Raczej Czystej Fali, tak się teraz nazywa. Wstała. Spojrzenie z podłoża przeniosła na Jónsa.
-Moją Luminę? - zapytała nie rozumiejąc znaczenia tego słowa. Jaka umowa? Później jej się coś przypomniało jak kobieta, wspominała coś o umowie.
-Maska. Zgładź ją, a ja przystanę u twego boku i razem położymy kres tej wojnie - powiedziała Czysta Fala. Jak wspomniała jej kobieta w masce “Miejsce u swojego boku i, gdy już upadnie Maska, pragnie byś przyjęła jego oświadczyny, jak kiedyś, i stała się Matką Gniazda.” Tak Celine chce zostać Matką Gniazda i wraz z Jónsem obalić Maskę jak i rządzić zwykłymi śmiertelnikami.
-Znajdziesz dla mnie miejsce u twego boku, panie? - zapytała i skłoniła się przed obliczem Jónsa. Czekała na odpowiedź.
 
__________________
I am a Gamer. Not, because i don't have a life. But because i choose to have Many.
Discord: Adi#1036

Ostatnio edytowane przez Adi : 20-03-2017 o 13:46. Powód: Drobna korekta
Adi jest offline  
Stary 23-03-2017, 10:02   #125
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
Atak na ziemie Niri, śmierć wojowniczek i katastrofa z zawieruszoną gdzieś na terenie działań wojennych Me’Ghan… w samą porę. Pytanie Var Nar Vara go nieprzyjemnie zaskoczyło, tak było przedwczesne. Pomimo “szczerej, choć szorstkiej przyjaźni”, co do której miał pewne wątpliwości, nie miał zamiaru się deklarować. “Dzielenie skóry na niedźwiedziu” pomyślał z niechęcią o nazbyt wybujałej wyobraźni wodza ludu Nar, który jak się okazało jednak nie potrzebował otuchy. Raczej wiadra zimnej wody na otrzeźwienie. W tej chwili, jeszcze zanim się to wszystko jeszcze tak naprawdę zaczęło, nie miał ochoty dawać temu szczwanemu lisowi ani jednego ani drugiego. Z ulgą przyjął nagłą zmianę tematu. Popatrzył twardo w oczy Nar Vara i szybko zadecydował:
- Me’Ghan jest ważniejsza. Ruszam jej pomóc. - Pociągnął głęboki łyk cudownego napoju i marszcząc brwi dodał
- A dzban tego zabieram w drogę.
Var Nar Var zaśmiał się rubasznie i nieco obłąkańczo.
- Nawet dwa, jeśli potrzebujesz. Weź kilku ludzi. Wybierz ich. Myślę że Graw Nar Graw będzie idealnym wyborem. reszta, wedle twego uznania, Enoch Var Enoch.
Uśmiechnął się tylko, bo wiedział, że przydałoby się więcej niż dwa. Może innym razem, choć patrząc na Var Nar Vara miał dziwne przeczucie, że różnie z tym może być.
- Jasne, że tak. - przytaknął wodzowi ludu Nar. - Nie ma co zwlekać - tym razem skierował się do Graw Nar Grawa. - Z wyborem ludzi zdaję się na ciebie. Ruszamy, jak tylko będziecie gotowi. - Po cichu miał nadzieję, że to nie znaczy za dziesięć minut.
 
cyjanek jest offline  
Stary 24-03-2017, 12:19   #126
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Powinnam iść z tym, co ja uważam za słuszne, podejmować moje decyzje, nie oglądać się do tyłu, przyjmować to, czego doświadczam. – podsumowała wypowiedź kobiety Megan.
Ale to oznaczało też, że ma zaakceptować tą całą sytuację. Przyjąć, ze może już nie zdoła wrócić do sobie. Pogodzić się z tym. Pozwolić sobie na przeżycie żałoby po dawnym życiu. Czy miała na to czas?
- Czy zabicie Maski coś zmieni? – dopytała jeszcze.
- Tak. Maska będzie martwym. Przestanie rządzić Dominium.
- I rozpęta się walka o władzę?
- Zapewne tak się stan
ie - zgodziła się. - Zawsze tak się dzieje. Władza nie znosi próżni.
Pokiwała głową, powoli. Światy mogły byc inne, ale mechanizmy pozostawały te same.
- Mój towarzysz mnie wzywa. Muszę iść.
- Skoro musisz, to idź. Nie mogę cię zatrzymać. Nie należysz do żywych ale też nie należysz do martwych
.
Zatrzymała się w pół kroku.
Dokładnie tak - potwierdziła. - Utknęłam. Rozważę Twoje rady. dziękuję za czas.

Odwróciła się i zaczęła wycofywać w stronę wyjścia z jaskini.
Miała mętlik w głowie. Spotkanie - które miało jej coś naświetlć - tylko nasiliło wątpliwości. I strach. Bo wyglądało na to, że jej “Tutaj” jest właśnie w tym świecie z trzema księżycami. Czy jej się to podoba, czy nie. Nie podobało. Przyszła jej do głowy jeszcze jedna myśl.
- Znasz sposób, żebym wróciła tam, skąd mnie tu ściągnięto? - dopytała,
- Kiedy nadejdzie ten czas i Potęgi tak zdecydują, wrócisz do Wieloświata. Zawsze tak było.
- Hmm.. pewnie nie wiadomo, czym się kierują, prawda?

Pokiwała głową. Nie musiała nic więcej dodawać. Możliwe, że nic więcej po prostu nie wiedziała.

Megan wyszła z jaskini, przeszła przez wodospad i wyszła na brzeg. Poszukała wzrokiem Cahr Nar Cahra.
Nie był sam. Na dole trwała walka z kilkunastoma przeciwniczkami. Dobrze jej znanymi kobietami w maskach. Widać było, że mają znaczną przewagę nie tylko liczebną, ale i taktyczną. Cahr Nar cahr dostał dwie lub trzy z nich - ich nieruchome ciała leżały w kałuży krwi nad brzegiem, ale sam najwyraźniej miał problem. Stracił, jak jej się wydawało, jedną dłoń, a cały korpus ociekał mu krwią. Zapewne jego własną.
Najwyraźniej zbytni przeciągnęła rozmowę w jaskini i przybyła w ostatniej chwili.

Oczywiście pamiętała, że po śmierci zmartwychwstanie. Skoro jednak będzie porąbany na kawałki, drobne kawałki, albo straci głowę – czy jego ciało zrośnie się, czy pozostanie żywe w kawałkach? To było ważne pytanie, Megan nieco za późno uświadomiła sobie, że powinna je była zadać wcześniej.
Teraz nie było na to czasu. Nie myślała, reagowała.
Krzyknęła gardłowo, wyciągając topór. Lumina pulsowała w jej palcach , czuła jej ciepło. Krzyknęła jeszcze raz, a potem skoczyła w stronę Cahr Nar Cahra. Sięgnęła toporem , starając się zahaczyć jego przeciwniczki. Nie myślała. Pozwoliła, żeby ciało działało samo. *
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 24-03-2017, 18:09   #127
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
To było nawet miłe uczucie, znaleźć w tej martwej krainie coś intrygującego. Tron był kunsztownie wykonany, był porzuconym dziełem jakiegoś mistrza. Przykuwał wzrok, przykuwał myśli.

Nagłe poruszenie wyrwało go z otumanienia. To tajemnicza persona zwróciła w końcu na niego swoją uwagę. Porzuciła śpiew i przyglądała mu się bacznie, pierwszy raz okazując zainteresowanie. Choć jej wygląd nie był przyjemny dla oka, nie odrzucała Kenta. On sam teraz wyglądał jak marny zlepek kości oraz mięsa. Nie obawiał się jej. Może powinien? W oddali rozległ się krzyk, który szybko ucichł.

- Ktoś ty w ogóle? - spytał bez entuzjazmu, w puszczy Moor Gul nawet on zdawał się nie mieć emocji. - I o jaki dół chodzi?

- Jestem Sopor - odparła postać - Tak mnie zwą. A ty? Kim ty jesteś?

- Kent Vall - przedstawił się - Co tu robisz? Utknąłeś jak ja?

- Nie. Ja wyśpiewuje pieśni martwym i czekam, aż przybędą, by mnie objąć swymi ramionami. I nie. Nie utknęłam. - Pieśniarka była więc kobietą. Mocno zaakcentowała ostatnie słowo. Możliwe, że ją uraził, bo brzmiała w bardzo nieprzyjemny sposób.

Chrząknął, zdając sobie sprawę ze swojego błędu. Wydawało mu się, że zapiekły go policzki. Ulotna chwila wstydu, zakłopotania, którego nie brakowało w jego życiu w Ameryce. - No tak. A kiedy umarli do ciebie przyjdą, co potem?

- Odejdę z nimi - wyjaśniła - Tam gdzie powinnam.

- Aha - skwitował bez cienia emocji - a ten tron? Wiesz czym jest - zerknął na niego pożądliwie - Niemal czuć jego siłę.

- Zawsze tutaj był. Ale nie jest mój.

- W takim razie czyj?

- Może twój? - zapytała retorycznie - Może kogoś innego? Nie mam pojęcia... Ja tylko śpiewam dla cieni i tańczę dla nich. Sama.

Pieśniarka zaczynała go męczyć, snuła odpowiedzi w usypiający dla niego sposób. Żałował, że podjął rozmowę, więc postanowił jej nie ciągnąć. Szkoda, że nikt nie przygotował go na to, co będzie miało miejsce po zjedzeniu krwawego plastra miodu. Zresztą, prawie już o tym nie myślał.

Pogładził oparcie tronu palcami. Może faktycznie jest mój? I postanowił na nim usiąść.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 25-03-2017, 11:30   #128
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Wieloświatowiec nie czuł strachu, może nie było to racjonalne ani mądre, kiedy nadal wiedział tak mało. Może w jakiś sposób było mu to obojętne kim jest ten paskudny jegomość. Miał cholernie dosyć grania pod czyjeś dyktando. Miał dość kiedy co chwilę ktoś grał asem w jego losie a on trzymał jedynie szalonego i nieobliczalnego Jokera w ręku.

- Moja obecność tutaj jest wbrew woli władczyni tych ziem. Koło się obraca, Róża krwawi. Czego chcesz sługo Maski? - starał się wytrzymać spojrzenie maszkary.

- Ciebie - odpowiedział stwór.

- A skąd wyniuchałeś, że tutaj jestem? - Tobias wpatrywał się w gościa a potem zagrał starym ludzkim numerem. Przeniósł wzrok nad jego ramię i udał zaskoczenie i przerażenie mimiką swej twarzy licząc, że niechciany gość zaciekawi się i spojrzy za siebie. Chwilę, która pozwoli mu przerwać tą rozmowę i zniknąć. W co głęboko wierzył.

- Zostałeś zdradzony … - sztuczka zadziałała. Posłaniec Maski odwrócił się gwałtownie z zaskoczeniem na swojej paskudnej gębie.

Nie było chwili do stracenia. Greyson szybko przykucnął i odbił się po skosie do tyłu. Chciał skoczyć szybko, chciał skoczyć daleko. Podejrzewał, że to była tylko forma takiego połączenia ale nie miał pewności, nie chciał ryzykować. Mogło się okazać, że stwór przybył to jakąś formą mostu, drogi i zaraz go chapnie.

Tak wiele usłyszał a tak mało rozumiał. Lumina, Zdrajca…. “Był zdrajcą. Czy w tym swoim zapomnianym wcieleniu dopuścił się czegoś co teraz wydawało się dla niego tak odpychające. Może ta zdrada to było mniejsze zło, może dzięki temu udało się obalić poprzednika Maski. Może

Zdrajca…

Skoczył.

Poszybował wysoko, cudem mijając porastające wyspę drzewa. Lądując uderzył o jakąś gałąź, stracił kontrolę nad lotem i gruchnął w miękki piasek, tuż przy brzegu jeziora na którym znajdowała się wyspa. Nic mu się nie stało.

Wstał i otrzepał się.

- Jesteś zdrajcą, zostałeś zdradzony… - marudził przy tej czynności pod nosem - Już nikomu nie można wierzyć. Nikt nie uwierzy tobie. W co ja się wpakowałem….? Cholera i jeszcze gadam do siebie jak jakiś wariat - zamilkł bojąc się, że zaraz wybuchnie szaleńczym śmiechem.

Już miał zakrzyknąć imię Triki kiedy powstrzymał się. Nie chciał zdradzać swojego położenia, nie wiedział komu ufać poza sobą. Nadal czuł sympatię do Pani Liści i Traw i jej małego ludu ale wolał nie odkrywać żadnej smutnej prawdy czy narażać ich na niebezpieczeństwo.

Ruszył w głąb wyspy starając się omijać miejsce z którego dopiero co nawiał, gdyby zmuszał go do tego obrany kierunek.

Wyspa, jak się okazało, nie była duża. Po kilkudziesięciu krokach przedzierania się przez urokliwy lasek znów stanął nad brzegiem jeziora.

Akrobata stał przez chwilę nie wiedząc co zrobić. Zgodnie ze słowami Pani Liści i Traw powinien znajdować się tunel. Tylko jak miał go znaleźć? Czy to był fizyczny tunel czy jakaś duchowa czy inna mistyczna wędrówka z przeniesieniem ducha i ciała. Tego nie wiedział.

Spróbował.

Może nie miał Luminy, może miał jej tylko fragment. Musiał się jednak stąd wydostać. Nie chciał narażać ludu, który choć trochę mu pomógł. Zamknął oczy, starał się otworzyć na inne bodźce. Skupił się na tym, że chce odnaleźć tunel.

Nie miał swojej pamięci.

Miał jednak potężne pragnienie. Chęć wydostania się. Chęć ucieczki przed Maską.

Tunel.

Tego chciał.

Czekał.

Nic się nie działo. Zupełnie nic. Poza odgłosami przyrody. W końcu znudzony czekaniem zanurkował w wodzie. Kiedy zanurzał się pod powierzchnią jeziora kątem oka ujrzał jakiś błysk za sobą. Migotanie skrzydełek. Trikia lub któraś z jej siostrzyczek pędziła zapewne w jego stronę.
Woda zamknęła się nad nim. Znalazł się w podwodnym królestwie - czystego piachu, drobnych ryb o srebrzystych łuskach i dziwnej roślinności zdominowanej przez korzenie i wodorosty. Jak w akwarium.

Tobias przez chwilę przyglądał się roślinności i stworzeniom wodnym po czym wynurzył głowę na zewnątrz i wypuścił resztki trzymanego w ustach powietrza przyglądając się zbliżającej się Sylfidzie.

To była Trikia. Leciała jak mały koliberek wrzeszcząc coś hałaśliwie, ale przez wodę w uszach jej nie rozumiał.

- Co? - przechylił głowę by woda wyleciała z ucha i mógł ją w końcu usłyszeć.

- Cyco! - wrzasnęła piskliwym głosem na cały regulator. - Gdzie uciekasz?! Napędziłeś nam stracha. Tamten już znikł był. Fik, mik, znikł. Tyle. Możesz wracać. Maska jest daleko. Nie dobiegniesz do niego za szybko. Nie śpiesz się tak.

Uśmiechnął się szeroko i dopłynął do brzegu po czym wolno wyszedł z wody.

- Ładnie tutaj. Narażam jednak Twoją władczynię i was wszystkie na niebezpieczeństwo swoim pobytem. Czas żeby sobie poszedł. Właśnie szukałem tego tunelu o którym wspominała Pani Liści i Traw.

- Tunelu? Tutaj? Głuptasek z ciebie. Niby duży, a taki niemądry.

- Co się dziwisz? Niby skąd miałem wiedzieć gdzie on jest? Pani Liści i Traw mówiła tylko, że znajdę go w głębi Jesiennego lasu więc poszedłem w głąb i dotarłem tutaj - wyjaśnił jej ociekając wodą - Co to była za maszkara? I jak do cholery się tutaj znalazła? - zerknął oczekująco na dziewczynę.

- Jesienny Las jest po drugiej stronie jeziora, panie wielkoludzie. I ciągnie się na wiele, wiele mil w każdą stronę. Dzieeeeeesiątek mil. I nie wiem o jaką maszkarę ci chodzi. Widziałam tylko, jak skaczesz w górę, jak … jak…. jak … - zabrakło jej słowa. - A potem biegniesz przez las i wskakujesz do wody. Więc wołałam z całych sił, byś mnie usłyszał. Co się stało?

- Nie widziałas tego gościa co stał w wodzie? - zdziwił się - Zresztą nieistotne. Muszę się zbierać. Narażam was z każdą chwilą na niebezpieczeństwo. Gdzie jest Pani Liści i Traw? Chce się z nią pożegnać i podziękować za gościnę….. Marzę też o tym by się przebrać - zmienił na sam koniec temat patrząc po sobie.

- Jest w sercu wyspy. Znaczy Pani Liści i Traw. A co do ubranek, no niestety, nie mamy tak wielkich.

Nie spodziewał się w tej sprawie niczego innego więc ruszył za Trikią by spotkac się z jej Panią.

Pani Liści i Traw siedziała nad jeziorkiem, które już było spokojne. Pani Liści i Traw wyraźnie spokojna nie była. Raczej przestraszona.

- Wróciłeś. To dobrze. Musisz zawezwać innych. Nim przybędą sługi Maski. Pomożesz nam, prawda?

- Wybacz Pani, nie wiem kto to był, nie znam jego zdolności ani mocy więc wolałem nie wchodzić z nim w interakcje - wytłumaczył się władczyni tych ziem ze swojego nagłego zniknięcia - Jak chcesz bym wezwał innych? Mówisz o dziesiątce? Nie wiem jak to zrobić… Sama mówiłaś, że nie mam Luminy. Ja…. ja mogę zostać by Wam pomóc ale raczej skończe jako więzień Maski niż uratuje Was. Może lepiej dać jasny sygnał, że opuściłem twoje państwo a Wy się ukryjecie. Chcesz walczyć? - spojrzał na Panią Liści i Traw.

- Nie jesteśmy wojowniczkami - westchnęła - A Maska dysponuje armią Szarpaczy i Rozdzieraczy. Twoja ucieczka wydaje się być najlepszym rozwiązaniem ale nie ma pewności czy uchroni nas przed zemstą Maski. Chyba że… wykonasz ją tak, by wyglądało jakbyśmy chciały cię powstrzymać lecz nam się nie udało.

- Co proponujesz? Ja nie znam możliwości Maski. Poświęcisz coś co zwiększy moją wiarygodność ucieczki a Wam da żelazne alibi, że mi nie pomogłyście a wręcz teraz pałacie do mnie żądzą zemsty? - rzucił z niewiedzy - Nie wie jak inaczej. Mogę dać się Wam poranić… mogę oddać się w wasze ręce ale daj mi proszę jakąś możliwość na ucieczkę przydupasom Maski, choćby na ich oczach. Mnie szukają choć zawiniłem jedynie tym, że jestem. Mogę Wam zrobić krzywdę tylko dlatego, że istnieje. Zatem podpowiedz mi Pani Liści i Traw czy istnieje jakieś inne wyjście niż oddanie mnie w ich ręce by Tobie i Twojemu ludowi nie stała się żadna krzywda?

- Nie sądzę. Ale przecież nie będziemy w stanie cię powstrzymać przed ucieczką. Nie jesteśmy tak potężne.

- Co zatem proponujesz? - Tobias popatrzył uważnie na Panią Liści i Traw.

- Uciekaj. Trikia pokaże ci drogę do Tunelu. A potem walcz o nas. Walcz razem z Ludem Nar i sojusznikami, jakich zdobędziesz.

Słuchając słów kobiety emocje malowały się jedynie w oczach Tobiasa. Rozszerzył źrenice słysząc deklaracje Pani Liści i Traw. Wykonał dwa kroki zbliżając się do niej i złożył pocałunek na jej policzku. Nie wyprostował się jednak a szepnął do jej ucha.

- Obiecuję Ci Pani Liści i Traw, że będę walczył dla i za Ciebie i Twój lud. Gdyby okazało się, że Maska skrzywdzi choć jedno z Was nie znajdę dla niej i jej wyznawcy żadnej litości. Zgładzę ją bądź zginę próbując. Pokochałem was za to co dla mnie zrobiliście kiedy najbardziej potrzebowałem pomocy. Ślubuję Ci to i nie złamie tego słowa nawet to kim kiedyś byłem i co zrobiłem.

Wyprostował się.

- Twój czy nie będzie Ci zapomniany - powiedział już na głos - Pomimo wielkiego daru jakim mnie obdarzyłaś chcę prosić Cię o coś jeszcze… Czy Trikia może wędrować ze mną jako moja towarzyszka i mój przewodnik? O ile się również na to zgodzi?

- Nie mogę decydować za nią - powiedziała Pani Liści i Traw wyraźnie wzruszona jego przejawem jego rycerskich obietnic. - Zapytaj ją, ale na pewno ucieszy ją twoja propozycja. Nie chcesz wiedzieć, pod jakim imieniem znało cię Dominium, kiedy w ogniu i krwi upadał Dominator?

Znowu przez chwilę wzrokiem badał jej twarz. Szukając emocji jakie nią targają.

- Powiedz - rzucił krótko.

- Zwali cię Wachlarzem. I nikt nie znał twego prawdziwego imienia.
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 30-03-2017, 21:38   #129
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację

Nie była zbyt przekonana czy zadowolona z ryzykownego pomysłu, który musiała zrealizować, żeby nie umrzeć w tym miejscu, czy to z głodu, czy wcześniej z pragnienia. Co prawda równie dobrze jej śmierć mogłaby oznaczać to, że wylądowałaby w swoim poprzednim świecie - bo właściwie czemu nie? Tyle że z powodu pewnych instynktów samozachowawczych mózg odrzucał tę myśl, traktując ją jako zbyt niepewną i ryzykowną, by trzymać się jej kurczowo.
Z drugiej strony stwór przypominał jej z wyglądu łowców od tej całej Maski i jakoś nie mogła się przełamać. Nie wiedziała na obecną chwilę - czy raczej nie pamiętała - kim jest, co Maska od niej chce i co niby takiego zrobiła dawno temu. Wiedza była ważna. Nawet by się dowiedziała, o co tu chodzi. Tylko… czy chciała się w te intryczki angażować jakkolwiek (i pewnie jeszcze raz)? Wciąż nie była nie tyle niezdecydowana, co zwyczajnie nie przekonana do walki o coś, czego nie rozumiała i nie pamiętała.
Wyłoniła się powoli zza skały, gotowa wskoczyć za nią z powrotem w razie czego. Ręce jej drżały, miała wrażenie, że nogi zmieniły się w ołów, a w gębie zaschło. Ze stresu słowa nie chciały się poskładać w pięknie retoryczną całość. Dziewczyna postanowiła w myślach policzyć do dziesięciu i wtenczas zawołać. Policzyła do dziesięciu… i na natknęła się na blokadę. Nie śmiała się odezwać.
Nic, trzeba spróbować raz jeszcze, raz, dwa, trzy, osiem...
- Em, prze… przepraszam? - zawołała do stwora, ewidentnie niezbyt pewnie. - Możnaprzeszkodzić? - niedobrze, poczerwieniała na gębie, aż ją poliki ze wstydu paliły. Nigdy nie lubiła do kogoś zagadywać, a teraz odbijało się jej to po wielokroć. Sama się zastanawiała, jak mogła być kiedyś kimś ważnym i co takiego po drodze podczas tych rzekomych reinkarnacji poszło nie tak, że stała się kontaktowo i towarzysko totalną niezdarą?
Stwór zatrzymał się wyraźnie zdziwiony.
Spod kaptura zalśniły na nią orzechowe oczy.
Przeszkodzić można? Nie. Ty jednak nie przeszkadza. Nie. Co twoja robi tu?
- Zgubiłam się - odparła Lidia lekko ochrypniętym głosem. - Szukam przełęczy do - przypomniała sobie nazwę miejsca z wizji. - Gawrachar.
- Poszukująca. Ty. Dobrze. Dobrze. Chce latarnię. Jaki grzech dźwiga? Ty? Jaki? Ja znam Gawrachar. To daleko. Bliżej jest Dom Popiołów. Może iść tam. Poszukać.
Twarz Lidii przybrała objawy typowe dla syndromu Facepalm połączonego z WTF, jednak z widoczną przewagą tego drugiego (przy pierwszym brakowało ostentacyjnego wędrowania dłoni na czoło zwieńczonej charakterystycznym plaskiem). Prawie nic nie zrozumiała z tego, co orzekł dziwny wędrowiec. Nie wiedziała, co to Dom Popiołów. Dała sobie chwilę na przetworzenie informacji, które otrzymała od stwora. Na razie nie wiedziała, póki co, za jakie grzechy tutaj trafiła, nie wspominając o tym, że nie miała zwyczaju spowiadać się ze swoich grzechów… komukolwiek, nawet księdzu (pomijając to, że nawet nie chodzała do kościoła).
- Em… Nie rozumiem, co mają grzechy do rzeczy - westchnęła, po czym dodała. - Ale co to Dom Popiołów?
- To szlak pielgrzymów - powiedział stwor. - Droga do zrozumienia. Trudna. każdy z grzech. każdy dźwiga. Dom Popiołów pomaga zajrzeć. Do siebie. Ty rozumie?
- Em… chyba zrozumiałam.
Po chwili Lidia spytała:
- Dokąd się udajesz, wędrowcze?
- Idę od dnia wyklucia po dzień, kiedy wydam ostatni oddech. Ale teraz pielgrzymuję. Pielgrzymuję do Domu Popiołów. zapomnieć. Zrozumieć. Pojąć. A ty, Pytająca istoto?
- Wyruszyłabym do przełęczy prowadzącej do Gawrachar. Ale mogę po drodze zajrzeć do tego Domu Popiołów.
Niech to, ale była głodna i spragniona. Sama była zdziwiona, że wytrzymała tyle czasu bez posiłku i picia. Krótko nad tym myślała, potrzeba dała sama o sobie znać w postaci burczenia w brzuchu.
- A jeszcze wcześniej bym coś zjadła i napiła… - westchnęła.
- Jedzenie i picie. Tak. W Domu Popiołu. Idzie?
- Trochę daleko... ale niech będzie.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 01-04-2017, 00:48   #130
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Chaos. To jedno słowo idealnie opisywało wszystko, co działo się wokół niej. Totalny chaos ogarnął karczmę i ulicę tuż przy niej. Na domiar złego widok rzezi przywołał Arii kolejne wspomnienia z jej dawnego życia. I po raz kolejny nie były to przyjemne wspomnienia. Gdzieś wewnątrz dziewczyny kiełkowało już to podejrzenie wcześniej a teraz kolejna wizja zdawała się potwierdzać jej obawy. Kimkolwiek była i jakkolwiek się nazywała w poprzednim życiu nie była dobrą osobą. Postać, która kształtowała się w oparciu o te wycinki z przeszłości przerażała Taranis i wzbudzała w niej straszne wyrzuty sumienia. Sprawiała, że Aria miała ochotę odciąć się od tego dawnego życia i wyprzeć się czynów, których dokonała.

A potem jakiś mężczyzna rzucił się w jej stronę z mieczem i dziewczyna nie miała już czasu na roztrząsanie przeszłości a musiała się skupić na tutaj i teraz, jeśli chciała przeżyć.

Nie myślała długo, złapała swój plecak i rzuciła się do ucieczki. Panika dodała jej skrzydeł. Dosłownie. Strach sprawił, że Aria bezwiednie użyła swoich zdolności chcąc jak najszybciej oddalić się od tłumu i wojownika, który zamierzał pokroić ją mieczem.

Podskoczyła czując, jak skok wyniósł ją w górę na dobre kilka metrów wysoko, ponad dach gospody. Wylądowała miękko na dachówkach zaskakując tym manewrem szarżującego na dole mężczyznę. Niestety on widział dokładnie, co zrobiła, zaczął coś krzyczeć i wskazywać innym mieczem miejsce gdzie spadła.

Aria przypadła nisko, dach był spadzisty, lecz dobrze trzymała na nim równowagę. Przez chwilę wydawała się, że będzie tutaj bezpieczna, ale niepokoił ją ten mężczyzna z mieczem gdyż zdawał się doskonale wiedzieć gdzie była. Na wszelki wypadek przeczołgała się na drugą stronę dachu i tam ponownie przypadła do dachówek. Czekała. Początkowo nic się nie działo. Z miejsca, na którym się ukryła wdział drzwi gospody i walkę na dole i skupiła się na tym, lecz po dłuższej chwili usłyszała podejrzany hałas po drugiej stronie dachu. Tam gdzie wcześniej wylądowała swoim długim skokiem. Podczołgała się tam starając się być jak najciszej.

Na dach wspiął się właśnie ten sam mężczyzna z mieczem, który wcześniej ją gonił. Musiał sobie przystawić drabinę żeby tam wejść. Wyraźnie uparł się żeby ją dopaść.

Aria podczołgała się z powrotem na drugi koniec dachu i opuściła się stamtąd na ulicę a potem już normalnie uliczką przekradła się bliżej wejścia do karczmy. Znalazła sobie kolejną kryjówkę i przyczaiła się tym razem pod ścianą za jakimiś beczkami.

Rąbanina nadal trwała. Taranis nie potrafiła pojąć, kto z kim walczył i dlaczego.

Jedną stroną byli kamienni ludzie, a drugą jakieś bydlaki z rogami. W pewnym momencie na dziedzińcu pojawi się rogata, przypominająca minotaura istota i zaczęła uderzać po walczących błyskawicami. Wyraźnie wspierała tych z rogami, a kamienni zaczęli się cofać w stronę zamku. W tym samym czasie kilkanaście rogatych stworów w kolczugach próbowało opuścić bramę i podnieść kratę. Tharka natomiast nadal nigdzie nie było widać, ale za to w karczmie zrobiło się cicho.

Dziewczyna nie widziała, co w takiej sytuacji dalej robić. Jeśli zabili Tharka to on i tak powinien za chwilę wstać. Próbowała zajrzeć do karczmy, ale z tej odległości nic nie było widać. Musiała się odważyć wejść do środka.

I tak też uczyniła. Darowała sobie jednak główne wejście i zamiast tego podkradła się pod drzwi kuchenne umiejscowione za budynkiem. Niestety były zamknięte od wewnątrz. Na szczęście znalazła jakieś okno, które było otwarte i przez nie wśliznęła się na parter gospody.

Główna izba została całkiem zdemolowana. Wszędzie walały się rozbite meble a wśród nich leżały nieruchome ciała unurzane we krwi.

Jedynym dźwiękiem, który rozlegał się w obecnie w gospodzie był cichy jęk cierpiącego człowieka. Aria skierowała się w stronę jego źródła i znalazła karczmarza. Mężczyzna miał przebity brzuch i siedział oparty o ścianą zawodząc z bólu.

- Co się tutaj stało? Kto ci to zrobił? – Aria przypadła do rannego, ale ten nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi koncentrując się na własnym cierpieniu.

Odór krwi zakręcił jej w głowie. Czuła, podejrzewała, że po raz kolejny to ona była powodem śmierci tych wszystkich istot. Wszystkie jej wspomnienia były wypełnione śmiercią a teraz jej przeszłość ponownie odciskała na tej krainie i jej mieszkańcach swoje piętno. Może Thark jej to wszystko źle przedstawił, z niewłaściwego punktu widzenia. Może to ona i jej podobni byli tymi niedobrymi a ich przeciwnicy chcieli się tylko pozbyć zła, które niszczyło ich świat. Może właśnie tak było.
 
Ravanesh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172