Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-03-2017, 14:48   #6
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Dead end




Mieszkanie D. przy Strawberry street, popołudnie
- Policja, ręce do góry! - Luc uśmiechnął się akcentując tym żart i kiwnął głową najpierw kobiecie, potem mężczyźnie. Dystansu nie skracał aby przywitać się normalnie, bo ani przybyła dwójka nie przejawiała na razie ku temu skłonności, ani on nie wiedział jeszcze z kim ma do czynienia.
Ot czas na obwąchanie się.


Choć wedle słów D. to mógł się chyba spokojnie już czuć jak obwąchany na wszystkie strony.

Melissa uśmiechnęła się i żartobliwie uniosła ręce do góry.
- Tak lepiej? - Klapnęła na fotel zajmowany do tej pory przez D. i założyła nogę na nogę, podczas gdy Robert stanął przy ścianie opierając się o nią ramieniem. - A więc zdecydowałeś się dołączyć do podziemia - zaczęła z pompą - i masz przygotowaną listę żądań? - Uśmiech nie schodził z jej twarzy.
- Na gwiazdkę z nieba zgaduję liczyć nie mogę? - Udał nadzieję. - Wpierw chciałbym wiedzieć jak możemy sobie pomóc. Jak to mówiła mi ostatnio jedna ślicznotka mam amunicję, ale potrzebuję słonia. - Solos z niewinna miną nawet nie spojrzał na Mazzy. - Jesteście w stanie pomóc mi wykorzystać to co mam?
- Słonia? -
Melissa lekko wydęła usta. - Pfff… chyba wieloryba! - Zaraz jednak czym spoważniała. - Jesteśmy - stwierdziła jakby mówiła o zamówieniu pizzy. - Ty jesteś w stanie pomóc nam?
- Myślę, że tak, ale nie jestem pewien. Moje cele znacie, ja waszych nie.
- Potrzebujemy ludzi z doświadczeniem, potrzebujemy ludzi oddanych pewnej idei. Idei, którą nie jest religia, ani żadne z wielkosłownych haseł. Czasy się zmieniają. Wszystko wokół nas się zmienia. Megakorpsy, mafia, jakuza i inne triady potrafią wyczuwać, wyłapywać te zmieniające się prądy. I wyciskać z nieświadomych wszystko co tylko można. Ludzkość też się zmienia. Jest różnica między Twoim, naszym pokoleniem a tym co przyszło po nas. W dużej mierze, zmiany wywoływane są przez tych co są bardziej świadomi. Mniej lub bardziej naturalnie. Od ponad dwóch i pół dekad coraz mniej. -
Melissa potrząsnęła głową. - Jednocześnie świat jest pełen stagnacji. Jest ustalony porządek rzeczy. Wszystko jest wrzucone w przegródki. Dopóki siedzisz w swojej, jest ok. Problem pojawia się, gdy wyskakujesz poza. Wtedy stajesz się terrorystą.
- To znaczy… co? Idea Matrixa to chaos? -
wtrąciła Mazz spoglądając uważnie na Melissę i Roberta, chociaż to tego drugiego mierzyła wzrokiem dużo częściej. Spojrzała zaskoczona na Luca, bezsłownie pytając jego czy też to słyszy.
Słyszał.
Chaos.
Walka z porzadkiem, czasem wręcz parcie do anarchii.



- Myślę, że nie. - Heen zerknął na dziewczynę. - Chaos jest nie w Matrix a ogólnie, w nas, w ludzkości. Reguły masz po to by ten chaos w nas drzemiący nas nie sprzątnął. Ale jak ktoś przesadza z dokręcaniem śruby, to działając wbrew naszej naturze robi z nas społeczeństwo robotów. Bez miejsca na innowacje, wolność, z czasem nawet indywidualizm.
- Wtedy -
wtrącił Robert kierując słowa do Mazzy - indywidualizm staje towarem deficytowym. Zobacz na społeczeństwo Skandynawii. Niegdyś przodkowie ludzi północy trzęśli światem. Do tej pory jest o nich głośno, tak wielki wpływ mieli na historię ludzkości. Teraz? Od lat 50-tych dwudziestego stulecia przekroczyli punkt zwrotny. Popadli w marazm. Zawierzyli w ideę państwa opiekuńczego. Od narodzin do śmierci stali się jednym numerkiem, który otwierał wrota do banku, do opieki medycznej, do zakupu telefonu lub samochodu. Raz ostemplowani, byli szczęśliwi. Płacisz podatki, rząd Ci pomaga. Teraz, wdrożyli nowy system. Oczipowali się. Jak owce. Rząd ma podgląd do wszystkiego: co jesz, z kim i jak sypiasz, albo nie, kiedy dłubiesz w nosie a kiedy się nudzisz. Oferta dopasowana pod każdy typ preferencji. A idioci pogrążeni w maraźmie robią kasę jak chomiki dla tych 2% którzy siedzą u sterów. Tych co są niewygodni wyrzuca się na śmietnisko. To naprawdę świat w jakim chcesz żyć?
- To trochę tak jak mówiłem przed chwilą Kyle’owi w kwestii korposzczurków -
Heen skrzywił się i spojrzał znów na Mazz. - Można przecież i tak, ale są jednostki co nigdy się nie dostosują. Ty, ja, Edi… Matrix. A rządy i korpo dokręcają śrubę dalej. Tu w nUSA są zdaje się już na ostatniej prostej. Wyeliminują niepokornych, wyeliminują M. I będzie jak w zegarku. Ludzie syci, niby zadowoleni… ale jednocześnie pierdolona armia zombie. Jak na to patrzeć w ten sposób, to tak jakbyśmy byli w Matrix zanim w ogóle o nim usłyszeliśmy. Matrix jest ideą, co Melissa? Wy jesteście tylko bandą co się zorganizowała?
Robert obserwował Mazz.
- Mniej więcej... - Melissa uśmiechnęła się błyskając niebieskimi ślepiami spod rudej grzywy. - Wbrew pozorom, gdy raz się komuś przedstawi ideę, zapada ona w mózg, serce, emocje. Zresztą, chyba tylko całkowicie pozbawieni instynktu, nie wyczuwają tego podskórnie. - Wzruszyła ramionami i pochyliła się opierając łokcie na kolanach. Złożyła dłonie i zaplotła palce. - I serio, tacy sami z nas terroryści, jak policja, albo senat. - Uśmiechnęła się ponownie niczym aniołek. - Staramy się działać cicho. Czasem wychodzi, czasem wychodzi mniej. I wracamy tutaj - zatoczyła palcem kółko - że potrzeba nam ludzi. Nie tylko do działań na polu walki, lekarzy, polityków, mróweczek, które pomogą zdobyć info z biura pana ministra albo strażników w na parkingu.
Oferujemy przeszkolenie, sprzęt, opiekę medyczną, płacę, szkołę dla małego. Coś jeszcze macie na liście?


Mazz przestąpiła z nogi na nogę.
- A kontrakty na jak długo? Permanentne tatuaże jak w Triadzie? - rzuciła na wpół sarkastycznie.
- Nie ma kontraktów, ale musicie zrozumieć oboje. Niebieska albo czerwona pigułka - odparł Robert. - Nie ma odwrotu. Nie dlatego, że nie wypuszczamy ludzi z łap, ale dlatego, że posiadając jakiekolwiek informacje na nasz temat, jesteście zagrożeniem dla wierchuszki.
Nie dodał, że dla Matrixa też.



Ruda spojrzała na Heena.
- Co myślisz?
- Myślę, o Danym -
odpowiedział. - O matce, o Sue, mojej macosze. Wchodzisz - nie wychodzisz. Całe życie jedna firma. Dan w Data, Amanda w TT, Sue w Sace. Lojalka aż po emeryturę, a i nawet wtedy problemy jak zakupów się nie będzie robiło przez sieci korporacyjne. Podstawy rozumiem, ale czym się różnicie od korpo z tymi ‘niebieska’, ‘czerwona’ pod tym względem?
Melissa pokręciła głową.
- Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, póki nie będę wiedziała co decydujecie - stwierdziła fakt zdecydowanym tonem.
- Problem w tym Melisa, że my już jesteśmy w Matrix. Od dawna, tak jak ty czy Robert. Łączą nas idee ten stan definiujące. Co innego organizacja. Oferujecie wstęp, wsparcie i zabezpieczenie, za cenę permanentnej lojalności. Tu wtedy wasza organizacja z ideą się mija. Z czym wiąże się “nie wypuszczanie ludzi z łap”? Że nawet jak wierchuszce odbije to będę musiał dalej wykonywać polecenia zamiast powiedzieć “pas”? Słabo.
- Mamy środki zapobiegające odbiciu wierchuszce. I jak mówił Robert, nie “nie wypuszczamy ludzi”. Po prostu lojalnie uprzedzamy, że nie jest to nasza praktyka, ani praktyka ludzi z organizacji. Nie jest to po prostu bezpieczne dla żadnej ze stron. A co waszego wyjścia poza układ to... wyszedłeś, w Chell -
Uderzała w czułe miejsce - i gdyby nie łut szczęścia, nadal byś tam gnił. Oceń sam. Więcej Wam nie możemy powiedzieć. Nie dlatego, że lubimy być tajemniczy, chociaż to też - uśmiechnęła się znowu - ale dlatego, że od ujawnienia dalszych szczegółów zbyt wiele zależy. Ty też raczej nie chodzisz i nie trąbisz o swoich sekretach do wszystkich, co, Luc?
- Zdarza mi się nie. Faktycznie -
przytaknął. - Z czym wiąże się bycie w Waszych szeregach? Lojalność, nie dyskutowanie tylko wykonywanie poleceń? Czy może raczej skonfederowanie się i ochotnictwo w misjach. Pod tym względem pytam.
- Nope -
mruknęła Melissa. - Układ jest “otwartych drzwi”. Jesteś ekspertem w zwiadzie, twoja opinia jest ważna. Jesteś specem w mechanice, działasz na swoim polu, gdzie możesz pokazać pełnię umiejętności i się rozwijać. Każdy ma głos. Każdy może się wypowiedzieć. Wiadomo, że demokracją ciężko realizować pewne rzeczy, szczególnie jeśli chodzi o akcje w terenie. Ktoś przejmuje dowodzenie. Czy będziesz to Ty czy Mazzy, zależy od akcji, waszego doświadczenia, formy itd. Bierzemy pod uwagę wiele czynników. Co do chlapania gębą publicznie chyba mamy to samo doświadczenie. Lojalność? - Wydęła usta namyślając się. - To pojęcie względne. Poznasz innych - wyrobisz sobie opinię komu jesteś lojalny, a komu nie. I tak wszyscy siedzimy w tym samym worku. Reszta orgchartu po podjęciu decyzji. - Rozłożyła ręce i oparła się o oparcie fotela.
- Czyli coś jak wojsko? Z rotacją ewentualnych talentów? - Ruda zapaliła papierosa.
- Staramy się maksymalizować ludzi i ich potencjał nawet międzynarodowo, jeśli tego potrzeba i jest zgoda od danego delikwenta - pokiwał głową Robert.
- Ale jednak wojsko. W naszym przypadku, bośmy ani lekarze ani politycy. - Lucifer był więcej niż sceptyczny. - Nawet przy demokratyzacji działań. I kontrakt dożywotni. Co myślisz Mazz?

Melissa i Robert wyglądali jakby skończy swoje “mowy”, oboje też zachowywali pokerowe twarze.
- I jak to miałoby wyglądać? Przechodzimy na drugą stronę i oddajemy się w dyspozycję Matrixa nie mogąc odmówić choćby jednej akcji? - Mazz zaciągnęła się fajkiem. - Trochę kiepsko, biorąc pod uwagę, że kładziemy swoje życie na szalę. A nawet jeśli przeżyjemy to jak długo możesz walczyć.
- A jak długo możesz być solosem? -
zapytał Robert. - I nie, nie ma wyliczonych akcji na głowę do wyrobienia limitów. My też nie prowadzimy masowej wojny. Nie ma zleceń co drugi dzień a jeśli są to nie kalibru jak Filipiny. Jest akcja, jedziesz i wracasz. W między czasie albo szkolisz siebie, albo szkolisz innych, albo bierzesz udział w planowaniu co dalej.
- … a jak mi się nie chce jechać na akcję -
wszedł mu w słowo Luc - bo mi ona śmierdzi, nie pasi po prostu, albo mam tego wieczora umówioną imprezę z kumplem?
- Nikt z nas tam nie jest po pierwsze z przymusu. Każdy z nas podjął jakąś decyzję, coś poświęcił przechodząc do Matrixa. Jeśli ci akcja śmierdzi to po pierwsze to powinienieś zgłosić, albo wyjaśnić powód dlaczego Ci nie pasi. Imprezę zignoruję, ok, Luc? -
Melissa spojrzała na Mazzy. - I nie idziecie sami. Mało akcji w terenie dzieje się solo. A jeśli takie są, poprzedzone są odpowiednim poziomem przygotowania.
- To znaczy jakim? -
Mazzy się zaciekawiła.
- Zwiad, taktyka omawiane przez oddelegowane do akcji osoby, odpowiedni sprzęt, cyberware, wsparcie ze strony polowej jeśli się da. Zazwyczaj się da. Nie zostawiamy ludzi samym sobie. Jest nas zbyt mało by to stało się jakąkolwiek zasadą.
- Ta impreza Meli, to była najważniejszym z przykładów. -
Lucifer spojrzał na nią. - Bo ja naprawdę mogę mieć chęć akurat wyjść sobie połazić po klubach ze znajomkiem, zamiast iść na akcję. Skoszarowanie. Dyspozycja 24h. Stosowanie się do poleceń i wykonywanie ich. U was tylko ta różnica, ze można mieć wpływ na planowanie i przemawiać do rozsądku jak się widzi głupotę. No i ok, pewnie. Oboje z Mazzie to przerabialiśmy na Fili. Ale był określony kontrakt. Każdy wiedział ile ma jeszcze i to była własna decyzja czy się zostaje na kolejny kwartał czy mówi sayonara.

Robert uniósł rękę.
- Nie rozumiemy się. To nie jest zmiana z wolności na uwiązanie. To zmiana stylu życia, Lucifer. Nie pasuje Ci oferta przez to, że wolisz chodzić z kumplem na imprezy: Twoja wola. My też się bawimy...
- Nie pasuje mi koncepcja “takie korpo, ale nie korpo”. Wolę wolność, indywidualizm, działanie na zasadzie konfederacji, choćby i braterstwa, ale na bazie wspólnych celów. To co proponujecie, to jak ta obrożka -
wyciągnął z kieszeni ‘gadżet Nixx’ - tylko w imię walki z systemem co chce takie nakładać. - Odwrócił się do Mazz. - Ja Cię w to wciągnąłem, jak zdecydujesz wejść, to wejdę z Tobą, nawet jak nie chcę. Ale to śmierdzi grubo.
Mazz wzruszyła ramionami.
- Nie ja to zaczęłam i nie po to tu jestem.
- Ok. -
Melissa się podniosła z fotela i zacisnęła pasek płaszcza. - Dzięki za spotkanie.
- Wam też -
odpowiedział Lucifer.
Robert też się wyprostował, a na schodach jak za sprawką magicznej różdżki zadudniły kroki i pojawiła się D.
- Już? - spytała.
- Już.
Nastolatka przywołała windę i wprowadziła do niej Melissę i Roberta.
- Powodzenia dla was obojga. - Rudowłosa machnęła ręką na pożegnanie, gdy drzwi windy się zamykały.

- Cóż, przynajmniej warto było spróbować. I tak dzięki D. za zorganizowanie spotkania.
Dziewczyna wzruszyła ramionami:
- Przyprowadzę Aliego.
Gdy znów poszła na górę, solos pokręcił głową.
- No to w dupę, kończą się pomysły - mruknął do Mazz bawiąc się obrożką w dłoni.
- No nie bardzo wiem co teraz - przyznała Ruda z kwaśną miną. - Liczyłam… ech sama nie wiem na co liczyłam.

Na to wszystko wpadł Ali i przygalopował do Heena wtulając się standardowo w nogę.
- To co teraz? Dom? - Ruda spojrzała z uśmiechem na malca.
- Pizzaaaaa! - Chłopiec rozdziawił paszczę radośnie. Cienie pod jego oczkami nieco się rozjaśniły po porannej drzemce.
- Pizza. - Heen zgodził się bez problemu. - D. mogę mieć osobiste pytanie? - zwrócił się jeszcze do nastolatki.
- Mmmmhm... - nastolatka miała buzię pełną żelków - czo czesz fieciecz?
- Ciężko Ci było się przestawić do tego o czym mówiła Melissa? Wejście w to bez drogi wyjścia i ciągłe bycie na użytek?

Dziewczyna parsknęła tak, że kawałek żelka wypadł z jej ust i spadł na but Rudej.
Brunetka zamarła zatykając usta obiema dłońmi.
Ali parsknął niekontrolowanym śmiechem widząc minę Mazz, która obserwowała z niedowierzaniem lot żelkowej resztki.
- O rany! Przepraszam! Przepraszam - D. czerwona jak piwonia, połknęła żelkową paćkę i tłumaczyła się gorąco. Rzuciła się po jakąś szmatę, a Ali zgiął się wpół ze śmiechu. Luc obserwował synka, który dostał głupawki. Sam zresztą dołączył do śmiechu gdy widział miny jednej i drugiej.

Gdy w końcu sytuacja się uspokoiła, a Mazz wytarła buta z lekkim zirytowaniem ale podszytym zdrową dawką powstrzymywanego śmiechu, D. zaczęła odpowiadać:
- Nie było. - Unikała spojrzenia Rudej. - Za wiele zawdzięczam by mi to spędzało sen z powiek. Poza tym i tak bym robiła to co robię, więc co za różnica? Wiem, że nie jestem sama i że ktoś “got my back, baby” - zacytowała coś najwyraźniej, bo Ali kiwnął blond łepetynką w komitywie. - Poza tym - rozłożyła ręce - mam tyle wolności ile chcę i potrzebuję.
Dziewczyna mieszkała sama w trzypiętrowej kamienicy, którą normalnie przejęli by squattersi albo bezdomni. Albo gangi.
- Są plusy, są minusy, trzymaj się D.



 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline