Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-03-2017, 15:28   #23
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Łaźnia okazała się składać z małego i płytkiego baseniku z ciepłą wodą, oraz kilku szafek na ubrania. Zawierały one też szlafroki, które można było ubrać, by rozkoszować się słońcem na balkoniku znajdującego się tuż przy łaźni, za drzwiami z mlecznego szkła. Samo pomieszczenie łaźni oczywiście było poza zasięgiem czujników Janusa, acz zawierało kilka dzwonków alarmowych w razie kłopotów.
Carmen spojrzała podejrzliwie na Orłowa. Po chwili namysłu odwróciła się do niego plecami i zaczęła rozbierać. Słyszała za sobą opadające ubrania, Orłow się rozbierał. Czuła na sobie jego rozpalone spojrzenie. A może to była jej wyobraźnia? Czy pochwyci ją i zaciągnie do basenu, w celach kolejnych lubieżnych zabaw? To było możliwe… wszak działała na niego jak narkotyk. I na odwrót.
Przełknęła ślinę, powoli zsuwając z siebie spódnicę i rozsznurowując gorset.
- Jesteś milczący... - zagadnęła go.
- Szykuję się… mentalnie by… przygotować się na twoją nagość.- odparł wesoło Orłow.- Jak wspomniałem, postaram się nie ulegać pokusie jaką jesteś. I pozwolić ci się wykąpać w spokoju. I samemu się umyć.-
- No wiesz... liczyłam, że chociaż umyjesz mi plecki. - powiedziała, wchodząc nago do basenu.
- Igrasz z ogniem kochana żonko… ale niech ci będzie.- słyszała jak idzie ku niej i ku basenikowi. Słyszała jego kroki bosych stóp.- Umyję ci plecki.-
- Wierzę w twoją samokontrolę. - odparła z uśmiechem, schodząc po schodkach do zbiornika. Woda była doprawdy idealna, teraz Carmen czuła jak bardzo jej ciało za nią tęskniło. Powoli zanurzyła się po szyję, po czym niespiesznie wynurzyła. Obejrzała się przez ramię na Orłowa.
- Pokładasz we mnie wiele wiary.- szedł do niej nagi, muskularny o płonącym spojrzeniu. Barbarzyńca prawdziwy. Powoli zanurzył się w wodę, starając się nie skupiać spojrzenia na jej ciele. I zbliżał się powoli ku niej. Oparła się o brzeg, prężąc przed nim plecy.
- Tylko nie zapomnij gąbki. - zauważyła z uśmiechem.
- Gąbka to nie problem… boje się że sytuacja mnie przerośnie.- odparł Orłow zanurzając się obok niej. Potem był chlupot wody i ciepła wilgotna gąbka zaczęła ocierać się o skórę jej pleców, powolnymi acz silnymi ruchami. Jej mąż zabrał się za mycie jej ciała. Zamruczała cicho. Starała się jednak nie przeciągąc zbyt prowokacyjnie. Wiedziała już na co stać Orłowa, a ona naprawde potrzebowała chwili odpoczynku przed wieczorną partyjką. Oparła się łokciami o krawędź basenu i podparła twarz dłońmi. Przymknęła oczy.
- Jeśli masz do mnie jakieś pytania, to to jest chyba ostatnia okazja dziś. A może i w ogóle. - powiedziała, by nieco zająć myśli Jana.
- Hmm… mooooże… jakie kwiaty, jaki kolor, jaki kamień szlachetny lubisz?- zapytał Orłow wodząc powolnymi ruchami po jej plecach i schodząc na pupę.- Takich informacji, pewnie jeszcze nikomu nie udzieliłaś.
- Chyba zapomniałeś, że jestem gwiazdą estradową. - zachichotała, po czym udała namysł - Ulubiony kwiat... będę banalna - róża. Bez żadnych niezwykłych cech, taka najprawdziwsza, czerwona. Kolor... wiąże się z kwiatem, więc już chyba wiesz... mmmmm jeszcze pod łopatką... lewą. Mhmmm, cudownie. Kamień... a tu małe zaskoczenie, bo najbardziej pociągają mnie szafiry. - wygięła się odrobinę w lewo, nadstawiając się pod gąbkę - O tak, mocniej tutaj... i jak ci się podobają moje odpowiedzi?
- Bardzo mi się podoba… ją…- mruknął nachylając się ku niej i szepcząc do ucha.- A skoro rzeczywiście nieraz cię to pytano, to powinienem spytać o… to… jakie pieszczoty uważasz za szczególnie przyjemne i podniecające.- tu musnął językiem tuż za uchem Carmen. Ale poza tą drobną pieszczotą, wrócił do mycia ciała Carmen zgodnie z jej zaleceniami.
- I tu mam problem, bo... chyba dopiero to odkrywam. - spojrzała na niego przez ramię znacząco.
- Z pewnością masz… jakieś pomysły i fantazje, które chciałabyś… zrealizować. - wymruczał zmysłowo Jan Wasilijewicz, budząc przyjemny dreszczyk na ciele Carmen. Bądź co bądź, wspólne figle z Yue pokazały jej jak wiele można zrobić. Zanim jednak panna Stone zdążyła otworzyć usta, by odpowiedzieć. Rozległo się pukanie do drzwi ich małej samotni.
- Kuzynko Victorio? To ja Janine… mogę wejść, czy mam wam nie przeszkadzać?- szczebiot Gabrieli na szczęście lub na nieszczęście, odsunął lubieżne rozważania na później.
Carmen odwróciła się i zmierzyła wzrokiem Orłowa, uśmiechając się figlarnie.
- Możesz wejść kochana, na własne ryzyko! - odkrzyknęła, patrząc mu wyzywająco w oczy.
- Dobrze kuzynko!- Gabriela nie zawahała się ani przez chwilę. Wkroczyła do środka sprawiając że Orłow odruchowo przytulił się do piersi Carmen powodując kolejny podniecający dreszczyk, gdy poczuła coś sztywnego ocierającego się o jej podbrzusze. Nie musiała zerkać by wiedzieć co poczuła. No i było to przyjemne, czuć się pożądaną.
Gabriela weszła i jej wzrok przesunął się po obojgu agentach. Jej policzki się zaróżowiły, a ona sama usiadła w ubraniu nad brzegiem baseniku.
- Zadanie wykonane, informacje zebrane.- zameldowała radośnie. I spytała.- Co wy robicie? Chyba w niczym nie przeszkadzam?-
- Odpoczywamy... - powiedziała Carmen z uśmiechem, po czym spojrzała w oczy Janowi - Kochanie, moja kuzynka z pewnością wiele razy widziała kobiece atuty, a twoje skarby przecież i tak są pod wodą. Możesz mnie puścić…
- Tooo dobry pomysł.- Orłow odsunął się od Carmen i oparł o brzeg baseniku, a Gabriela bezczelnie oglądała oboje w ich nagiej okazałości nie próbując nawet ukryć zainteresowania. Zarówno Rosjaninem jak i samą panną Stone.- Więc… z tego co udało mi się uzyskać, niewiele jest faktów na temat Hekesh, które archeologowie uznają za pewnik. Jest ona postacią na pół mityczną. Złą matką potworów, choć lędźwie z których rodziła swe potworne potomstwo, bywają często opisywane jako konkretne miejsce w Egipcie. Możliwe więc, że nie są jej lędźwiami, a raczej jakimś rodzajem gniazda.-
- A co to za miejsce? - zainteresowała się Carmen, zmywając z siebie resztki piany z gąbki.
- Nie wiadomo… to tylko przypuszczenia, bez dowodów na ich potwierdzenie. Tak jak inna teoria opierająca się na zabawach lingwistów porównujących stare dialekty wyjaśniła Janine przyglądając się działaniom Angielki.- Wiesz co odkryli? Że Hekesh da się przetłumaczyć na inne imię w języku greckim: Pandora.-
- No i mamy jedną wielką rodzinę mitów. Ale myślę, że tematu tej konkretnej lokalizacji nie powinniśmy zapominac. Jeśli to faktycznie się wiąże, stamtąd mogą pochodzić nasi ożywieńcy. - na chwilę zamyśliła się, opierając o krawędź basenu obok Orłowa. Jakoś tak naturalnie przylgnęła ramieniem do jego ramienia - A co z Apopem? Jak on się a do tego wszystkiego?
- W ogóle się nie łączy…- zamyśliła się Gabriela zerkając łakomie na oboje.-... to znaczy, możliwe że i kapłani tego bóstwa przyczynili się do uwięzienia żywcem samej Hakesh, gdyż mówimy tu o czasach, zanim to Seth stał się tym złym w ich mitologii. Natomiast samo bóstwo, nie ma nic wspólnego z Hekesh, chyba.
- Chyba chodziło ci o to, że ją zabili.- doprecyzował Orłow, obejmując ramieniem Carmen. A Gabriela zaprzeczyła ruchem głowy.- Zamurowali żywcem w piramidzie, albo grobowcu… bo Hekesh nie da się zabić.-
Carmen myślała nad tym chwilę, po czym uśmiechnęła się entuzjastycznie.
- Naprawdę udane śledztwo. Dzięki tobie, droga kuzynko, mamy co najmniej jeden nowy trop. - pochwaliła ją.
- Cieszy mnie to… więc teraz czekam na nagrodę.- uśmiechnęła się lisio przyglądając obojgu. Po czym dodała.- Ale to nie wszystko… Ponoć Hekesh miała kilka córek, które zapisały informacje na temat swej matki i jej...położenia. Jednakże znów.. to tylko mity, a nie fakty. Więc…- wzruszyła ramionami.-... niewiele wiadomo na ten temat.-
Po czym zamyśliła się, by po chwili rzec.- A co... wy robiliście, gdy ja szczerzyłam zęby do młodych asystentów w muzeum?-
- Umówiliśmy mnie na wycieczkę na wykopaliska sponsorowane przez pana Goodwina - powiedziała Carmen, wychodząc z wody tak gwałtownie, że woda aż się wolała na posadzkę..

Irytowała ją impertynencja Gabrielii. Owszem, jako agentka była gotowa posunąć się do wszystkiego, ale nie była kurwą, by jej ciało miało stanowić zapłatę dla mechanika aeroplanu za dzień spędzony w muzeum. Przeszła obok dziewczyny i owinęła się w ręcznik. Następnie sięgnęła do szafy ze szlafrokami, by znaleźć okrycie dla siebie.
- Acha… A co ja mam robić wtedy?- zapytała Gabriela zamyślona.
- Będziemy ją osłaniać z daleka.- wyjaśnił Orłow.- Trzeba przygotować Skylorda do lotu i… potrzebujemy paru rzeczy. Na przykład jakiś przedmiot… coś czym mogłaby Victoria nas poinformować, gdyby wpadła w tarapaty. Coś małego, ale coś co byłoby widoczne z daleka, tak z kilkudziesięciu metrów.
Po czym spojrzał na wzburzoną Carmen.- Co jeszcze by się przydało moja droga?-
- Więcej szatek z ukrytą bronią i dodatkowymi wspomaganiami. Zdaję się też na twoją inwencję w tym temacie, droga kuzynko. - powiedziała, gdy owinęła się w szlafrok, po czym zwróciła się do Jana - Podać ci ręcznik skarbie, czy chcesz jeszcze posiedzieć w wodzie?
- Już wychodzę.- stwierdził z uśmiechem Orłow wstając i wychodząc z wody, poklepał Gabrielę po czuprynie mówiąc.- Dobrze się spisałaś.-
I ruszył ku Carmen. Zaś Gabriela zaskoczona tym dotykiem zaczerwieniła się bardziej, po czym dodała.- Zobaczę co da się zrobić… może… zdołam przygotować suknię lub dwie. Zakładam, że mam mało czasu?-
- Niecałe dwa dni. Będę ci wdzięczna. Dobrze by było też powiadomić Victora, by był gotów do podróży w odpowiednim czasie z wami na pokładzie. - Carmen podała ręcznik “mężowi”, po czym sama zajęła się rozczesywaniem włosów.
- Na pewno zrobię jedną suknię… Czy dwie… hmm… nie wiem. Zobaczymy.- poderwała się nagle Gabriela i ruszyła szybko ku drzwiom.- Mam dużo do zrobienia!-
Po czym wyszła z łaźni zapominając się pożegnać. Najwyraźniej już oczami wyobraźni planowała swe projekty strojów zapominając o reszcie świata.
- My też… będziemy musieli się przygotować. Jakie masz plany na tą partyjkę pokera? Mam być gdzieś w pobliżu?- zapytał Orłow owijając się ręcznikiem w pasie, siadając za Carmen i odbierając jej szczotkę. Sam zabrał się za rozczesywanie jej pukli.
- Zastanawiam się czy nie powinieneś mi towarzyszyć, żeby owoc, jakim będzie samotna Victoria wydawał się jeszcze słodszy. - uśmiechnęła się znacząco.
- Mogę, a jeśli planujesz dłuższą grę to możemy się zmieniać przy stoliku. - zaproponował Orłow.
- Raczej tylko tyle, by nie wyjść z roli. No chyba, że panowie zaczną rozmawiać o czymś ciekawym. - odparła z namysłem - No i będzie to pewnie dla mnie forma odpoczynku. - mrugnęła porozumiewawczo.
- Z pewnością…- cmoknął delikatnie ramię dziewczyny. - Proponuję jednak, byś zaproponowała jakieś zdanie wytrych, na wypadek gdyby obecność męża zaczęła przeszkadzać. Bym wiedział kiedy “nagle” opuścić stolik karciany. Skoro Goodwin może się na pokerku zjawić?-
- Może poproszę cię o okrycie? A ty wtedy na dłużej znikniesz w mieszkaniu. To byłoby też uzasadnione, że jako żonka zrobię się niezadowolona i będę szukała pocieszenie. - powiedziała z uśmiechem.
- To… całkiem zgrabny plan.- potwierdził Orłow i dodał.- Coś jeszcze powinienem wiedzieć o Victorii?-
- Jeśli jakaś wiedza będzie potrzebna, improwizuj. Dostosuję się. - rzekła Carmen, kierując się do wyjścia z łaźni. Mężczyzna ruszył za nią niczym skradający się kot.

***

Nadchodził wieczór i oboje szykowali się do nowej rozgrywki. Orłow powoli i z niechęcią wbijał się w staromodny frak, który zupełnie nie pasował do tej drapieżnej strony natury mężczyzny, która tak nęciła Carmen.
- Żadnej broni… czuję się nagi, bez czegokolwiek czym mógłbym zrobić krzywdę.- przyznał z niechęcią poprawiając śnieżnobiałą muszkę.
- Uważaj, bo uwierzę w twoją bezbronność. - odparła mu wesoło Carmen, która już będąc ubraną, żegnała się z Baronem.
- Mimo wszystko… - mruknął cicho Jan Wasilijewicz podając ramię Carmen.- Chodźmy droga Victorio.-
Westchnęła rozstając się z pupilem, po czym zupełnie naturalnie oparła się na ramieniu mężczyzny, tuląc do niego. Przymknęła oczy. To niezwykłe jak szybko dotyk człowieka, który wielokrotnie mógł ją zabić stał się dla niej “bezpieczny”.
Gdy wyszli na korytarz, musiała otworzyć oczy, bo to ona była ich przewodnikiem. To ona zapoznawała swego męża z tajemnicami hotelu, o których wiedzieli tylko wtajemniczeni.
To ona prowadziła swego Pierre’a do miejsca zakazanej tu rozrywki. A po przeszukaniu mogli wejść do środka i przekonać się, że póki co były tam tylko dwie osoby siedzące przy stoliku z których Carmen znała tylko jedną. Billa… z Nowej Brytanii. Drugą osóbką, była ciemnoruda arystokratka w czarnej koronkowej sukni.
- No to mamy komplecik… dwa króle i dwie damy.- rzekł z uśmiechem Bill.- Witaj panno Victorio, a twój towarzysz toooo?-
- Obserwator niestety. Hazard zwykle nie budzi we mnie ognia. To rozgrywka mojego skarbeńka.- wyjaśnił Jan Wasilijewicz.
- Szkoda… szkoda… Niby we trójkę da się grać, ale tutaj zabawa zaczyna się od czterech wzwyż.- wyjaśnił Bill tasując karty.- Ale z pewnością jeszcze parę osób zaszczyci nas dziś.-
- To mój mąż, Pierre. Toteż nie jestem już panną - odparła Carmen z czarującym uśmiechem, po czym zwróciła się do “męża” - To jest sir Bill z Nowej Brytanii, a to... z panią się jeszcze nie znamy. - spojrzała na kobietę.
- Marjorie Dupoint z Korsyki.- rzekła kobieta z czarującym uśmiechem.- Wdowa po armatorze Francoisie Dupoincie. Biedaczek nie wytrzymał miesiąca miodowego.-
Zachichotała ironicznie.- No cóż… zdarza się.-
Carmen nie skomentowała tego, zasiadając do stolika. Wymieniła tylko znaczące spojrzenia z Orłowem. W ich fachu takie przypadki zawsze były inicjowane, toteż ciężko uwierzyć, by wdówka była całkiem niewinna.
- Panna Dupoint jest także medium.- przetasował karty Bill, podczas gdy Jan Wasilijewicz stanął za żonką i delikatnie masował jej ramiona.- Co... sprawia, że nie jestem pewien czy powinna uczestniczyć w naszej małej rozgrywce. Oczywiście jeśli się wierzy w takie rzeczy.-
Po czym Teksańczyk zaśmiał się głośno, co Marjorie skomentowała pobłażliwym uśmieszkiem i komentarzem.- Moje możliwości są za bardzo ograniczone, by to przeszkadzało nam w grze. Ot… takie postrzeganie poprzez.. dotyk.-
- Jeśli się wierzy w takie rzeczy. A pan wierzy panie…-zapytał Bill, a Orłow rzekł.- Pierre. I... non… jestem racjonalistą, choć w cudowny dotyk potrafię uwierzyć. I…- tu zerknął w oczy młodej wesołej wdówki trzymając się roli lowelasa.-... czynić.-
Co udowadniał masując ramiona Carmen, nieco zmysłowo, co wywoływało przyjemny dreszczyk przechodzący przez jej ciało.
- A pani...Victorio? - uśmiechnęła się Marjorie wpatrując w oczy Carmen.- Też jest pani sceptyczna, jak… mężczyźni nam towarzyszący?-
- Mnie takie rzeczy przerażają. - powiedziała, tuląc się do dłoni Orłowa. Miała nadzieję, że żadne z nich nie wybuchnie śmiechem. Agentka, treserka węży i akrobatka, która boi się duchów - to by dopiero było.
- Z pewnością, acz… medium to znacznie szerszy termin, niż wywoływacz duchów. Przynajmniej tak twierdziła moja prababka. Medium to pośrednik pomiędzy światem widzialnym, a niewidzialnym. A ten niewidzialny świat to nie tylko duchy. Ja postrzegam przez dotyk.- wyjaśniła Marjorie. Na co Bill rzekł.- Obiecała pani udowodnić.-
- Obiecałam. Poproszę karty. - uśmiechnęła się, a gdy otrzymała je przetasowała je szybko, przełożyła parę razy i oddała Teksańczykowi. Ten ponownie je przełożył i przetasował, czemu medium przyglądało się bacznie. Bill podał talię i Marjorie pieszczotliwie musnęła opuszkami palców pierwszą z góry.
- Król Karo.- zadecydowała i Bill sprawdził.- Toooo… prawda. Zgadła pani.-
- Ojej... - powiedziała z zachwytem Carmen, która zaczynała czuć się znudzona grą zanim ta się rozpoczęła. Czy naprawdę tak wyglądał świat arystokracji przed którym uciekła do cyrku? W takim razie podjęła najlepszą decyzję w swoim życiu.
- Szczęście… -zawyrokował Bill z szarmanckim uśmiechem.- Do trzech razy sztuka?-
- Zgoda…- samozwańcza medium powtórzyła swoje sztuczki, zgadując kolejne dwie karty. Czy to dzięki wrodzonym zdolnościom, czy też szulerskim sztuczkom. Orłowa też ta zabawa średnio bawiła, ale przynajmniej mógł się zająć masowaniem ramion swej żoneczki. Bynajmniej nie była to grzeczna rozrywka jego wykonaniu, bo kusiła by wyjść na chwilę z mężem i się przewietrzyć.
Jak na razie bowiem nie zjawił się jeszcze czwarty do pokera i co najważniejsze, Goodwina też nie było widać. Choć z pewnością się zjawi, jeśli rzeczywiście jest uzależniony od hazardu.
- A gdyby pani nie dotykała kart? - zapytała Carmen udając zainteresowanie. Jednak jej uwaga skupiała się na dłoniach Orłowa, które podejrzanie często zjeżdżały z ramion w kierunku jej biustu.
- To… bym nie mogła. Muszę wyczuć obiekt, by coś z niego wyczytać.- odparła skromnie “obdarzona”. - Gdybym mogła odczytać bez dotykania, to by było oszustwo… podczas naszej rozgrywki. Miałabym przewagę.-
- A czy ludzi też pani tak... potrafi czytać? - zapytała Carmen, chwytając palec wskazujący “męża”, który wyraźnie zgubił się w zagłębieniu jej gorsetu.
- Eemm… taaak… to prawda.- odparła nieco niechętnie Marjorie.- Potrafię, acz niekoniecznie lubię.-
- A czego na przykład może się pani w ten sposób dowiedzieć?
- Ogólnych wrażeń… nie odczytam tego co można odczytać z kart. Ludzie są bardziej skomplikowani i interesujący, nieprawdaż? Poza tym taki dotyk jest… obosieczny.- wymruczała niewyraźnie wesoła wdóka zerkając na zapuszczające sie zdecydowanie za nisko dłonie Orłowa.- Ale pani pewnie o tym, wie… prawda?-
- Tak? A skąd? - Carmen uwielbiała rolę słodkiej, lecz niezbyt błyskotliwej Victorii.
Zaskoczona tymi słowami kobieta zerkała to na Victorię to na jej męża. Po czym pokiwała ze zrezygnowaniem głową na boki.
- Seks… wspominałam o seksie i doznaniach z nim związanych.- odparła wprost.- Takie badania też wywołują niewielką… reakcję zwrotną.-
- Och... - dziewczyna udała zawstydzoną, ale i zaciekawioną. Spojrzała na twarze obu mężczyzn. Bill wydawał się być zaintrygowany, Orłow uśmiechał się pobłażliwie zerkając na swą małżonkę. Starał się nie wybuchnąć śmiechem, uznając rewelacje medium za… szulerskie sztuczki. Carmen mrugnęła do niego. Nie zadawała jednak więcej pytań, uznała, że wykazała dostateczne zainteresowanie w ramach swojej roli.
Na szczęście nie musiała, bo Smith zaanonsował kolejnego gracze…. Goodwin wreszcie przybył. Przywitał się ze wszystkim, oczywiście największą atencją obdarzając kobiety.
- Słyszałem o twoich kłopotach w Paryżu… - wtrącił Bill biorąc się za tasowanie talii. - Nie spodziewałem się więc, że tak szybko do nas wrócisz.-
- Cóż… kolekcja była ubezpieczona.- skłamał gładko Wiliam. - Zaczynamy?-
- Oczywiście… reguły wszystkim są znane więc nie ma co powtarzać prawda?- uśmiechnął się Bill.
Victoria posłała jeden ze słodszych uśmiechów Goodwinowi.
- Miło pana znów widzieć. Liczyłam szczerze, że zagramy.
- Miło będzie zagrać w tak miłym towarzystwie.- ubogie słownictwo Wiliama było niewątpliwie efektem zezowania w dekolty obu kobiet. Zaś Marjorie zapytała.- O co chodzi z tymi kłopotami w Paryżu?-
- Z tego co wiem podczas sprzedaży kolekcji Wiliama, jakaś banda terrorystów arabskich wdarła się do budynku aukcyjnego mordując kogo popadnie i dewastując wszystko co było coś warte. Wiliam pewnie mógłby udzielić więcej informacji, wszak… otrzymywał zapewne telegramy od miejscowej policji.- stwierdził Teksańczyk tasując karty. Zaś Orłow trzymając się roli wyzwolonego obyczajowo męża w milczeniu gapił się na Marjorie, jednocześnie wodząc zmysłowo palcami po obojczykach Carmen.
- Ojej, to straszne. A ja pana męczyłam dziś swoimi głupimi fantazjami, podczas gdy ma pan na głowie takie poważne sprawy. Bardzo przepraszam. - powiedziała jako Victoria, trzepocząc rzęsami - Jak pan sobie z tym poradził?
- Cóż… Na szczęście straty nie były aż tak duże, choć ci dranie z domu aukcyjnego chcieli mnie obarczyć odpowiedzialnością za wydarzenia i domagali się zapłacenia za szkody. Jakby to była moja wina! Ale powiedziałem im do słuchu. Nikt nie będzie straszył sir Goodwina!- nikt poza dwójką dżentelmenów od tajemniczego sponsora.- Ja też mam swoich prawników!- rozejrzał się speszony i rzekł spokojniej.- Przepraszam… uniosłem się za bardzo. Bill… może już rozdaj?-
- Nie bardzo rozumiem… przecież muzułmanie nie odczuwają chyba więzi z przeszłością Egiptu. Co ich obchodzą losy przedmiotów dawnej kultury?- zdziwiła się Marjorie, podczas gdy Bill rozdał karty. Do rąk Carmen trafiła para siódemek, lecz nie był to ważny detal.- Może się mylę?-
- Nie… muzułmanie nie mają szacunku dla niczego nie wywodzi się z religii, więc dla nich sztuka starożytna ma jedynie wartość klejnotów które można z niej wydłubać sztyletem.- potwierdził uprzejmie Bill.- Ja podbijam. Wiliamie?-
- Ja wchodzę i sprawdzam… oczywiście.- stwierdził Goodwin.
- Pan przypuszcza skąd ten atak? - zapytała troskliwie Victoria, wchodząc do gry.
- Powinna pani wiedzieć, że na terenie Egiptu działa kilkudziesięciu żądnych sławy archeologów. Nieczyste zagrywki to ich chleb powszedni. Sabotowanie nawzajem swoich prac, kradzież eksponatów, morderstwa przewodników. Procesy… brrr… każdy brudny trik może być użyty w tej wojnie. Widać któryś z kolegów Langstroma źle znosi porażki.-
- Ja pasuję… te karty mnie nie lubię.- rzekła z promiennym uśmiechem wdowa Dupoint zerkając na Orłowa i jego dłonie pieszczotliwie wodzące po szyi Victorii.
- Och, to takie przykre. Panie Goodwin, zatem winszuję hartu ducha. - mówiła nachylając się w stronę Anglika i starając ignorować niewinny flircik swojego “męża” i medium.
- Dziękuję… doprawdy.- wymruczał zaczerwieniony Goodwin skupiając spojrzenie na piersiach Victorii.- Jestem jednakże twardym mężczyzną i takie rzeczy mnie nie załamują.
- Podbijam..- wtrącił Bill dorzucając żetony. - Wiliamie?
- Och tak tak...- trudno było określić czy bardziej chodzi o widoki po jego prawej stronie, czy rosnącą pulę żetonów. Dorzucił jednak swoje i jeszcze dodatkowo podbił stawkę. Tymczasem odstawiona na bok Marjorie… usiadła wygodniej, tak by… zarówno Carmen, a przede wszystkim jej mąż mieli co podziwiać, w postaci jej krągłości. I figlarnie nawijała na palec pukiel swoich włosów.
- Więc… widzę, że jesteś dziś przy gotówce.- wtrącił Bill.- Po tym jak ostatnim razem zagraliśmy, aż żal mi będzie znów pozbawiać cię funduszy.-
- Nie myśl sobie, że tym razem będzie tak samo. Wtedy miałeś farta.- warknął gniewnie Goodwin.
- Możliwe… ale w takim razie, czemu też wygrałem poprzednie dwa spotkania?- wtrącił ironicznie Teksańczyk.
- Może pana Goodwina ma spotkać szczęście w innej dziedzinie życia teraz. Sami panowie wiecie, zasada równowagi karmy. Kto nie ma szczęścia w kartach... - zrobiła wymowną przerwę.
- Z tego powodu Pierre nie dołączył do gry?- uśmiechnęła się delikatnie Marjorie.
- Nie uczestniczę w rozgrywkach, w szanse wygranej nie wyłącznie zależą ode mnie a od szczęścia. Karty są dla mnie zbyt losowe. Wolę inne zabawy.- wyjaśnił Jan Wasilijewicz.
- Szachy ? Może?- zapytała wdówka wodząc czubkiem języka po swych wargach.
- Więc… mam nadzieję, że jakaś miłość wynagrodzi Wiliamowi fakt, że znów go ogram.- zaśmiał się Bill.
Carmen uśmiechnęła się tylko enigmatycznie. Jej gra była subtelniejsza niż ta, którą uprawiała gorąca wdówka względem Orłowa. Sama zaś dziewczyna biła się w głowie z myślami, czy pozwolić mężowi “zniknąć” z kobietą. Coś w jej wnętrzu sprzeciwiało się temu, choć rozum podpowiadał, że to bardzo dobra okazja. Przymknęła oczy i wykonała 3 spokojne wdechy jak przed popisem akrobatycznym lub... planowanym zabójstwem.
- Kochanie - zwróciła się do Orłowa, nie patrząc mu jednak w oczy - Może przyniesiesz mi sweter? Jeśli lady Mariorje ma ochotę, mógłbyś jej też pokazać czym ty się interesujesz. Nie będę mieć wyrzutów, że nudzisz się, podczas gdy ja bawię się z panami w najlepsze... - posłała powłóczyste spojrzenie Goodwinowi. Wszystko tak, jak powinna zachowywać się agentka na misji. Żadnych odstępstw. Nawet jeśli Jan weźmie tą całą medium na ich wspólnym łóżku…
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline