Koń. Hektor widział te zwierzę po raz pierwszy na własne oczy. Te obrazy, które widział wcześniej, malowane na płótnie, podsuwane przez wyobraźnię, nie potrafiły oddać grozy tego widoku. Koń. Istota wyjęta z praw śmiertelników. Otoczona boską opieką. Bezkarnie przemierzająca świat. Żadna śmiertelna dłoń nie miała prawa go dotknąć, a tym bardziej ujarzmić. Tak. Widok ten niósł ze sobą przede wszystkim grozę, która dotykała serca umarłego rycerza.
Wiedział też dlaczego Ristoff nalegał na szybszy wymarsz i nie zamierzał się o to sprzeczać. Przytaknął w ledwie kilku słowach i zrobił wszystko by ruszyć wcześniej. Należało znaleźć następne schronienie zanim wiatr dogoni konia.
Niestety plan ten mógł się nie powieść i choć rycerz chciałby winić za to zły uśmiech losu, to fakty wskazywały innego winowajcę. Sterta gałęzi na drodze ewidentnie nie została tu naniesiona przez naturę. Wichura nie była tak precyzyjna, a nic nie wskazywało na to, aby bobry wiedzione diabelskimi podszeptami rozpoczęły rewolucję od budowania tam na traktach zamiast rzek.
Utopiec zatrzymał warga i sięgnął po miecz, wysuwając go powoli z pochwy. Prostując się w siodle rozglądał się po okolicy próbując wypatrzyć zagrożenie. Dłonią, którą trzymał lejce poklepał zwierzę po karku.
- Węsz Rybożer - wydał rozkaz. |