Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-03-2017, 07:29   #533
Zuzu
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Dziki miał nie po kolei w głowie, dawno rozminął się z rozumem i do tego jeszcze żyło mu się z tym pierdolcem całkiem nie najgorzej… ale mógł pomyśleć, że podobne manewry odbiją się na wyglądzie dwójki przyszłych negocjatorów, a zwłaszcza na Blue. Wysiadając z bryki zdążyła jeszcze poprawić na szybko włosy, używając do tego potłuczonego lusterka bocznego. Upadł na łeb w dzieciństwie, chociaż zrobił to ze stylem. Od czegoś w końcu brała się jego renoma.
- Z laskami też jesteś taki mało delikatny jak z tą biedna bryką? - spytała szeptem, gdy znaleźli się obok siebie. Z profesjonalnym uśmiechem telepała się przy rajdowcu aż do wnętrza kurnika, gdzie na wstępie przywitano ich rozkazem zdania broni.
- Blue - przedstawiła się, sięgając za pazuchę i wyjmując klamkę. Bez marudzenia odłożyła ją na tackę - Przedstawiciel biznesowy i poważny przedsiębiorca. Przyjechaliśmy porozmawiać ze Starszym.

Reakcją Dzikiego na szept blondyny było zdziwione spojrzenie połączone z uniesieniem brwi. Albo niezbyt wiedział do czego pije panna Faust albo świetnie udawał, że nie wie. Wewnątrz najpierw jeden z agentów skończył obszukiwać Dzikiego a potem ten który obstawiał burtę pasażera obszukał Blue. Obszukał sprawnie i profesjonalnie a nie obmacał. Blondyna wyczuwała, że gdyby miała jakąś spluwę czy kosę to pewnie by raczej znalazł. Obydwaj ochroniarze dali znak temu od gadania, że klienci są czyści i dopiero wówczas przeszli do dalszego etapu.

- Dobrze, proszę za mną. - odpowiedział ten najgłówniejszy agent i dał znać, że czas ruszać. Blondas ruszył pierwszy za nim ten od gadania, robiąc dając znać, że poranni goście mają iść za nim a na końcu brunet zamykał pochód. - Uprzedzam, że jeśli zaczniecie zachowywać się niestosownie bez względu na to kim jesteście zostaniecie wyproszeni. - ostrzegł ich agent przystając na chwilę gdy blondas otwiera jakieś drzwi. Spojrzał na obydwoje gości i chyba zwłaszcza po Dzikim obawiał się “niestosownego zachowania”. Dziki znów obojętnie skinął głową nie odzywając się a w zamian przeszywający ochroniarza zblazowanym spojrzeniem.
Weszli po jakichś schodach na pierwsze piętro. Jak na współczesny standard chata posiadała niesamowitą nowinkę techniczną: światło w kontaktach. Jak w lepiej zachowanych budynkach w Vegas. Blondas szedł pierwszy i zapalał światła przed nimi. W końcu dało się wyczuć, że to już. Blondas otworzył jakieś drzwi i za nimi ukazał się pokój. Wyglądał jak prywatne biuro czy gabinet. Mocne, stare biurko z ciemnego drewna dodawało powagi temu miejscu. Tak samo jak szafki które wyglądały jak klasyczne szafki na dokumenty ale też było coś co wyglądało jak barek a wszystko jednak było wykończone w ciemnych barwach nadając mu wystrój jakiegoś prywatnego gabinetu ważnej osoby. Ważna osoba też tam była.


Za biurkiem stał obok fotela starszy mężczyzna. Wyglądał jakby dopiero co wstał z łóżka przez co przerzedzoną fryzurę miał w nieładzie a na policzku odciśniętą pościel. Niemniej spojrzenie miał czujne, bystre analityczne wręcz.

- Dziki i Blue do pana. - zaanonsował ich ten gadający agent przedstawiając dwójkę gości. Sam odsunął się stając z jednej strony a blondas z drugiej strony drzwi. Brunet zamknął za nimi drzwi i został na zewnątrz.

- Witam o tak nieludzkiej porze. Zgaduję, że napijecie się ze mną kawy? Nie lubię pić sam jak mam gości. - Starszy uśmiechnął się samymi wargami i wykonał lekki ruch dłonią. Ten gadający agent powiedział coś cicho pewnie w tą swoją słuchawkę i poza tym nic się na razie nie stało. - Proszę, usiądźcie. - Starszy wskazał na dwa krzesła, całkiem wygodne choć pewnie nie tak jak jego fotel. No i nie tak imponujące.
“Kawa?” - pytanie o kawę najwyraźniej Dziki przyjął z niedowierzaniem bo powtórzył niemo te pytanie patrząc na blondynę. Sam zaczął sadowiąc się na jednym ze wskazanych krzeseł.

Jak na Starego o którym tyle słyszała, koleś sprawiał niepozorne wrażenie zewnętrzne, ale miał coś w tych kaprawych oczkach. Gapił się na gości jak jakiś cholerny robot, albo glina ze starych filmów - takich gdzie wystarczyło jedno spojrzenie żeby ostatni sprawiedliwy rozpoznał winę w sądzonym. do tego gadał tonem nieznoszącym sprzeciwu i miał na usługach całe stadko przydupasów w gajerach i pod szczekaczkami. Jak jebany VIP z czasów grubo przed erą Pustkowi.
- Dziękujemy że zgodził się pan nas przyjąć mimo wczesnej pory - blondynka uśmiechnęła się profesjonalnie i przysiadła na ostatnim wolnym fotelu, aktówkę kładąc obok jego nóżek, po prawej stronie. Siadając rozpięła guzik marynarki, dzięki czemu przy zginaniu tułowia kabura po broni mignęła nienachalnie, jak radził zblazowany pedał. Oparła się pewnie plecami o zagłówek, siadając wygodnie, ale bez zwyczajowego zakładania nóg na stół. Zamiast tego założyła jedną kończynę na drugą i na kolanach ułożyła ręce.
- Oczywiście,o tej porze kawa jest zbawienna. chętnie dotrzymamy panu towarzystwa i się napijemy - odpowiedziała, posyłając Dzikiemu spokojne spojrzenie. Też najchętniej walnęłaby dwa głębsze, ale biznes rządził się własnymi prawami. Gdy częstowano, nie wolno było odmówić. To mogło urazić gospodarza, a urażony gospodarz mógł kazać ich rozwalić, albo coś.

- Miło mi. Obudziły mnie jakieś hałasy na ulicy. - starszy facet uśmiechnął się promiennie do blondyny chyba rzucając przelotnie okiem na migniętą kaburę pod jej pachą. Powiedział swoje zdanie zwyczajnym, niefrasobliwym tonem siadając na swoim fotelu i opierając łokcie o blat stołu. Machnął lekko jedną z dłoni w stronę okna od ulicy na jakim poniżej stała zaparkowana maszyna Dzikiego. Ten zaś poruszył się nieco niespokojnie pod tym cierpkim spojrzeniem starszego mężczyzny. Sam Starszy mimo, że wyglądał jakby dokładnie wyrwano go ze snu, zwłaszcza w szlafroku narzuconym na piżamę jakoś tak jednak nie sposób było go traktować jako zwykłego starszego pana. Dwaj ochroniarze za plecami gości tkwili o kilka kroków od nich udając, że ich nie ma ale jednak przecież byli. I mieli pewnie ładny, odkryty widok na plecy i potylice gości ich szefa.

- Naprawdę? Pewnie te kroki. Taki ruch teraz wszędzie. Spokoju nigdzie człowiek nie ma. - Dziki popatrzył w końcu bezczelnie udając głupiego i machając dłonią w stronę tego samego okna co przed chwilą gospodarz.

Starszy który dotąd wyglądało, że interesuje się bardziej ładniejszą połową delegacji to jakoś dziwnie wyglądało, że mówi głównie do Dzikiego. Teraz spojrzał na niego bezpośrednio z zastanowieniem mierząc jego twarz i sylwetkę. Zanim odpowiedział czy postanowił zapukał ktoś do drzwi.
- Kawa! Wyśmienicie. Proszę! - twarz Starszego wypogodziła się i przez drzwi weszła jakas starszawa kobieta z klasyczną tacką i jeszcze bardziej klasycznym dzbankiem czarnej kawy. - Dzień dobry Marto. Nigdy nie mogę się nadziwić, jakbym wcześnie nie wstawał ty zawsze jesteś na nogach przede mną i masz gotową tą wyborną kawę. - obdarzył kobietę przyjemnym uśmiechem i obserwował jak przygotowuje filiżanki kawy dla niego i dwójki gości.

- Och proszę pana, chyba nie myślał pan, że jest pan najciężej i najdłużej pracującym człowiekiem na świecie? - kobieta zażartowała w podobnym stylu i skończywszy przygotowywać napar skłoniła się lekko gospodarzowi, jego gościom i wyszła z pokoju.

- Marta robi wyborną kawę. Nie wiem ile razy Ted chciał mi ją podkraść ale nie mógłbym się obyć bez mojej małej, czarnej co rano. - Starszy uśmiechnął się do swoich gości i pozwolił sobie na pierwszy łyk naparu. Blue czuła, że właśnie etap pierwszego wrażenia się kończy. I zaraz zaczną rozmawiać o poważnych sprawach. Dziki wyglądał na nieco zagubionego w protokole. Patrzył niepewnie na prawdziwą filiżankę, prawdziwej kawy i na te wszystkie pozostawione przez Martę kubeczki, łyżeczki, dzbaneczki i widać minę miał wyraźnie nietęgą.

Blue poczekała aż facet się obsłuży i napije pierwszy. On ich gościł, więc mu przypadało pierwszeństwo. Dopiero wtedy sięgnęła po kawę i cukier. Wsypała go do filiżanki, zalała kawę i zamieszała fikuśną łyżeczką. Odłożyła ją na spodeczek, uśmiechając się do Ligowca. Czuł się zakłopotany, chyba trafił do złej bajki. Albo zajechał do złej dzielnicy. Wystarczyło żeby powtarzał jej ruchy z zastawą, a będzie dobrze. Upiła pierwszy łyk i zrozumiała czemu Stary tak zachwala siwą babinę. Doświadczenia nie dało się podrobić.
- O tak, to prawdziwy skarb - powiedziała lekko, nie precyzując czy chodzi jej o napój czy jego twórcę - Mamy swoje rytuały, tradycje. Dobrze się ich trzymać i szanować. To pokazuje kim jesteśmy. Wyrabia markę… między innymi o tym chcieliśmy z panem porozmawiać - rzuciła zaczepkę, ale to od niego zależało, czy przejdą do sedna, czy wpierw dopiją kawę. Wątek zaznaczyła, więc z prawdziwą przyjemnością wróciła do kawy.

Dziki ze swoją kawą wyglądał jakby złowrogo wślepiał się w czerń w filiżance. A czerń w filiżance złowrogo wpatrywała się w niego. Rzucił czujne spojrzenie na ruchy blondyny obok i mniej więcej zrobił to co i ona. Nadal jednak wyglądał i czuł się wyraźnie nieswojo.

- A właśnie. - starszy mężczyzna odstawił filiżankę od ust i spojrzał ciekawie na swoich gości. - Zgaduję, że nie przyjechaliście tylko spróbować kawy jaką tak cudownie parzy Martha. - Starszy dał znać, że wstępny etap mają już za sobą. Zerknął na chwilę na leżącą w zasięgu jego wzroku walizkę.

- Dokładnie!
- rajdowiec z ulgą odstawił filiżankę i wyglądało jakby zbierał się wygarnąć co mu leży na wątrobie. - Przyjechaliśmy w sprawie zorganizowania Wyścigu. Takiego jaki odmieni oblicze dotychczasowej Ligii. - gwiazda wspomnianej Ligii zaczęła mówić ze zdecydowanie większą werwą i pewnością siebie.

- Ależ Dziki ja nie zajmuję się ani Wyścigami ani Ligą. Nie obchodzi mnie to. Sprawy Wyścigów załatwia się w Lidze i z Ligą.
- Starszy odpowiedział od razu prawie wchodząc rajdowcowi w słowo. Znów upił kolejny łyk obserwując jego reakcję.

- Ale to chodzi o specjalny Wyścig. Taki poza Ligą.
- Dziki uparcie dążył do celu jaki postawili sobie za cel tej dyskusji niedawno w prywatnych apartamentach Blue Lady.

- No, no. Nie rozpędzasz się za bardzo? Wyścig Ligi bez Ligi i poza Ligą? Brzmi jak kłopoty. - Starszy uniósł brew znów odkładając od ust parujące naczynko a rajdowiec oblizał wargi szykując się do kolejnej rundy negocjacji.

- Chodzi o deathmatch. Na spontanie. Zebrałoby się ekipę gwiazd Ligi i rozegrało deathmatch. Ale przydałby się jakieś miejsce. Poza Ligą. Więc pomyśleliśmy o Downtown. Tu nie było dawno żadnej takiej imprezy więc nikt by się nie spodziewał. No ale właśnie trzeba by uzgodnić to z Tedem więc pomyśleliśmy o tobie. - rajdowiec opowiedział na czym polegał zrąb głównego pomysłu w paru prostych zdaniach. Starszy kiwnął głową i znów upił z filiżanki nim odpowiedział.

- Dziki. W Downtown nie ma żadnych “imprez” jak to nazywasz bo Ted sobie nie życzy tutaj takiego typu wydarzeń. - odpowiedział patrząc uważnie na rajdowca.

- Nie musiałoby być w samym Downtown. To dużo miejsca, większość to Ruiny. No i można by pomyśleć o jakimś oddalonym miejscu. Stary dworzec autobusowy albo silnikownia. Niby Downtown a dość daleko od Ambasadora. - gwiazda Ligi nie poddawała się i nadal próbowała namówić gospodarza do zainteresowania i zaangażowania się w sprawę.

- A poza tym gwiazdy Ligii mówisz. Ty no rozumiem ale to jedna gwiazda. Po co miałby się Ted zajmować organizowaniem czy patronowaniem imprezy dla takiego Dzikiego? Od tego jest Liga i twoi fani. - Starszy zwrócił uwagę rajdowcowi lekko wskazując go trzymaną filiżanką.

- Nie tylko ja. Blue reprezentuje Blue Angel. No i jeszcze się do takiego niesamowitego Wyścigu zgłosi mnóstwo załóg. Ktoś kto zorganizuje, kto będzie firmował taki Wyścig może ustanowić nową tradycję, nową jakość alternatywę dla Wyścigów Ligii. Sam wiesz co oznacza Liga u nas. A jest okazja zrobić coś co im dorówna. - Dziki nie ustawał w forsowaniu głównie swojego projektu i mówił z pełnym przekonaniem jakby święcie wierzył w to co mówi jest realne i możliwe.

- Blue Angel?
- zapytał po chwili milczenia gospodarz teraz wracając spojrzeniem do blondyny siedzącej obok Dzikiego. - No tak. Steve pewnie zadbałby o jej przyjęcie tutaj. - pokiwał głową patrząc nadal na blondynę po drugiej stronie biurka. - No dobrze Dziki ale dlaczego przychodzicie z tym do mnie skoro macie sprawę do Teda. To jego Downtown. - Starszy znów wrócił oczami do rajdowca oczekując odpowiedzi na swoje pytanie.

- Wiemy, że przyjaźnisz się z Tedem. Pomyśleliśmy, że mógłbyś nam pomóc spotkać się z nim i przekonać go do tego projektu. - rajdowiec zawahał się co nieco widząc brak postępu w reakcjach gospodarza i wyczuwając teraz słabość swojego planu. Właściwie nie było mówione jak zachęcić samego Starszego do zaangażowania w ten projekt. Zerknął szybko na Blue jakby liczył, że ona ma jakiś pomysł jak wybrnąć z tego dołka nim się na nim wywalą na dobre.

- Są rzeczy których nie warto zmieniać, bo zawierają w sobie absolut. Proste, doskonale idealne wartości… jak ta kawa. Takie rozwiązania są wygodne, tym bardziej te sprawdzone, ale każdą bardziej skomplikowaną niż napar z kofeiny strukturę da się ulepszyć. Dla dobra teraźniejszych i przyszłych interesów. Ludzie kochają Wyścigi. Mogą na co dzień żenić sobie kosy i obrabiać chałupy, ale gdy warczą silniki stają się kibicami. Jednoczą. Chcą je oglądać, brać w nich udział. Stać się ich częścią, chociażby z trybun. Świętować zwycięstwa, zapijać porażki i czekać na następne starcia. To ich napędza, odgania troski życia codziennego. Zarówno pan jak i pan Schultz cenicie sobie ustalony ład i porządek. Jesteście ludźmi interesu. Niech pan na to spojrzy jak na okazję, bo to doskonała okazja do sięgnięcia po rozwiązania do tej pory… ciężki do zrealizowania. Na pewno i pan i Ted Schultz macie w szufladach projekty zmian dla miasta. Dostosowania go jeszcze bardziej pod własną wizję…. zwłaszcza ten drugi - Blue odstawiła filiżankę, siadając wygodnie i stykając przed sobą dłonie w piramidkę. Łokcie opierała o fotel, nogę zarzuciła na nogę. Uśmiechała się profesjonalnie, nie spuszczając oka ze Starszego.
- Podzielone społeczeństwo łatwiej się kontroluje, nie ma niebezpieczeństwa, że od ręki pokonają wzajemne niesnaski i wpadną na denne pomysły z tasowaniem kart. To niewdzięczny materiał do obróbki, wiecznie mu coś nie pasuje, a nie żyjemy w Disneylandzie. Okazje do puczu i głośnego wyrażania niezadowolenia przewijają się jak w kalendarzu. Zawsze znajdzie się ktoś, kto zacznie szczekać, lud to podchwytuje i trzeba marnować własne siły aby przypomnieć komu są winni szacunek i posłuszeństwo. Chaos trzeba kontrolować, bo wyrwany spod tej kontroli nie przynosi zysków. Warto więc, prócz siłowych, znaleźć dodatkowe rozwiązanie na to pozwalające. Ludzie kochają swoje gwiazdy, wiele są dla nich gotowi poświęcić i wiele wybaczyć. Im samych jak i tym z nimi kojarzonych. Gdyby pan Schultz zgodził się objąć patronatem proponowane przez Dzikiego wydarzenie, zyska nie tylko prestiż, ale i wdzięczność ludu. Zapewni mu Igrzyska, pokaże się jako włodarz dbający o dobro i zadowolenie zwykłych ludzi. Podstawą każdego imperium nie jest armia, tylko proletariat. Oni pracują na klasę średnią i wyższą. Wdzięczny lud to lud spokojny. Niepodatny na próby podburzania, bo i po co ma się burzyć, skoro dostarcza mu się igrzyska? Łatwiej też przełknie nowe porządki, wystarczy odwrócić uwagę. Do tej pory zajmowała się tym Liga, teraz przyszedł czas aby podzielić monopol. Zbudować zdrową konkurencję. Projekt jest, nagroda też. Zostaje kwestia opieki i zgody. Detroit to Wyścigi. Wyścigi to Liga. Liga to fani. Fani to Detroit. Jeden twór połączonych ze sobą naczyń. Już Juliusz Cezar doceniał istotność dobrze przemyślanego mecenatu i tego ile mógł na tym zyskać. Spokój sprzyja nam wszystkim i nam wszystkim zależy na jego utrzymaniu. Panującego w tym mieście, ustalonego porządku. Dlatego przyszliśmy tutaj - rozłożyła dłonie, wskazując na pokój i ludzi przy biurku.

- Ciekawe, ciekawe. - Starszy słuchał siedząc oparty o swój fotel i z dłońmi złączonymi w daszek przed swoją brodą. Poza tym komentarzem nie odzywał się dłuższą chwilę. Niecierpliwy Dziki zerkał to na niego to na siedzącą obok Blue jakby się nie mógł doczekać wyroku na ich projekt. - Ale to by oznaczało zadrę z samą Ligą to raz a dwa to by były spore koszty których Ted pewnie nie ma obecnie w kosztorysie. - odezwał się w końcu ponownie starszawy już facet siedzący w szlafroku po drugiej stronie biurka.

- Nie, nie, wcale nie! - Dziki wpadł w słowo Starszego, że prawie mu przerwał. Musiał być całkiem spięty wystrzelił do przodu dłonią która wyskoczyła gdzieś na połowę biurka jakby chciał złapać ramię gospodarza albo chociaż gwałtownie zaprzeczyć. Starszy spojrzał na niego i rajdowiec widząc, że przykuł jego uwagę zaczął od razu wyjaśniać. - Liga się burzy jak ktoś robi Wyścigi poza nią. Ale nie spontany. Przecież tu co chwila się ktoś ściga! My się wszystkim zajmiemy. - Dziki wskazał dłonią na siebie i blondynę siedzącą obok szybko wskazując tak na przemian. - Damy cynę i powiedzmy na wieczór ściągniemy ludzi. Tylko właśnie musimy mieć gdzie. Znaczy my byśmy mieli gdzie no ale jak deathmatch i jakby miało się otrzeć o Teda to wypadałoby w Downtown. Tu jeszcze tego nie było to będzie świeżynka. Powinno chwycić. Na pewno chwyci no co ja mówię!? - rajdowiec klepnął się w czoło z głośnym plaśnięciem jakby uzmysłowił sobie jaką gafę właśnie strzelił. - A koszty to okey, są potrzebne ale na ligowe Wyścigi. Ale tak jak przyjedzie peleton, rozstawi się to jak Wyścigi na lotnisku. Kto komu broni? Do tego nie trzeba żadnych kosztów. Dać obiekt, parę wozów by była firma od Teda no i tyle. Nawet nagrodę na ten Wyścig już mamy więc Ted nie musiałby się wykosztowywać. - Dziki wydawał się mówić pewnie jakby właśnie obstawiał pewnego zwycięzcę w kolejnym Wyścigu. Oparł się z powrotem wracając do wyprostowanej sylwetki na krześle i czekał na reakcję gospodarza. Zerknął ze dwa razy na Blue jakby sprawdzał jak mu poszło albo w ogóle jak ona sonduje temat.

- Jednego nie rozumiem w waszym pomyśle. Dlaczego tak upieracie się by to organizował Ted. Dlaczego Downtown? Dlaczego nie tereny Huronów, Runnerów czy Camino? - Starszy odpowiedział po chwili trawienia informacji jakie tak entuzjastycznie sprzedał mu rajdowiec. - Jest tu coś specjalnego czy coś specjalnego chcecie od Teda? I co to za nagroda? Po co wam Ted jeśli wszystko macie? - gospodarz popatrzył na dwójkę gości uważnie zatrzymując się na chwilę na twarzy każdego z nich.

- Ten teren jest dziewiczy pod względem Wyścigów. Tu się nikt nie ściga bo Ted. Ale tak jak Blue mówi, jakiś wentyl nawet tutaj by się przydał. - gwiazda ligi wskazała na siedzącą obok blondynkę ubraną na biurowo. - Więc pomysł chwyci. Do tego Ted to Ted. Ciężko znaleźć pojedynczą osobę która ma tutaj takie możliwości jak Ted. No i to samonośny pomysł. Jak się przyjmie ludzie będą sami wracać by go powtórzyć. Ted miałby szansę stać się takim patronem deathmath w tym mieście. Liga robi dość mało Wyścigów tego rodzaju. - gwiazdor Ligii znów zaczął z zapałem tłumaczyć tan od podszewki znany sobie temat. Mówił płynnie ale przerwał i zerknął znowu na Blue. - No właściwie jest coś specjalnego co mógłby zrobić tylko Ted w zamian za ten Wyścig. - powiedział wolno rajdowiec wciąż patrząc na pannę Faust z Vegas. - Chodzi o Steve’a i Blue Angel. - powiedział w końcu co w trawie piszczy a mina Starszego zaowocowała niemym “aha” jakby właśnie na coś takiego czekał od jakiegoś czasu.

- Panno Blue czy o to właśnie tak naprawdę się tu rozchodzi cały czas? - Starszy zapytał bezpośrednio reprezentantkę wspomnianego przez Dzikiego rajdowca.

- Od tego się zaczęło - blondynka przytaknęła, nie było co owijać w bawełnę, skoro Dziki już zaczął walić konkrety - Kwestia… nazwijmy to nieporozumieniem. White Hand wydał wyrok na Blue Angel. Zawiodła komunikacja. Zarówno ja jak i moja mocodawczyni nie przejawiamy chęci do waśni i konfliktów. Nie lepiej zamiast likwidować gwiazdę Ligii, skorzystać na niej? I jej fanach? W sposób jaki panu przedstawiliśmy - spojrzała na Rajdowca i uśmiechnęła się nieznacznie - Dziki i Angel to już dwie gwiazdy do projektu. Reszta szybko się pojawi. Nie przyjechaliśmy po wojnę, wolimy współpracę z obopólną korzyścią - na koniec uśmiechnęła się do Starego.

- Aha. Steve i Blue Angel. Aha. No tak. Chyba rozumiem już czemu przyszliście do mnie by załatwić sprawę z Tedem. - pokiwał głową i wpatrywał się chwilę gdzieś w swoją połowę biurka. - Czyli chcecie, żeby Ted wycofał wyrok na Federatkę. Aha. - kiwnął głową jeszcze raz i znieruchomiał gdy ułożył dłonie w piramidkę i jej czubkiem lekko stukał o swoją brodę. - A co oferujecie Ted’owi w zamian za odwołanie Steve’a? - zapytał patrząc na obydwoje swoich gości.

- Myśleliśmy o tym, że moglibyśmy w tych deatchmatchach pojeździć dla Teda. W naszych brykach i zespołach ale dla niego. Wszelkie więc zwycięstwa poszłyby na jego konto. A my byśmy występowali jako drużyna gospodarzy czy coś. - Dziki machnął ręką na ten punkt który wywołał małą scysję między nim a drugim rajdowcem w podziemiach garażu. Niemniej van Alpen urobiona dodatkowo przez pannę Faust dała się choć wstępnie uprosić na takie ustępstwo.

- O. A to ciekawe. I ty i Blue Angel jako ekipa Teda? - Starszy wydawał się zaciekawiony i zaskoczony trochę tą propozycją. Popatrzył na Dzikiego ale ten pokiwał twierdząco głową. Spojrzał więc pytająco na blond reprezentantkę Blue Angel.

Julia powtórzyła potakujący gest i wychyliła się, sięgając po filiżankę. Dopiła kawę i kręcąc ją w dłoniach odpowiedziała.
- Dwie najgorętsze gwiazdy sezonu jeżdżące dla Schultza. Jako jego ekipa, pod jego sztandarem i dla jego profitów. Obie strony zyskują, zapoczątkowując nową tradycję i źródło dochodów. Moja mocodawczyni również jest jak najbardziej na tak. Kwestia… tak jak pan powiedział. Przekonania pana przyjaciela.

- Ciekawe. - pokiwał łysiejącą głową mężczyzna w szlafroku siedzący po drugiej stronie biurka. - No ale to już decyzja Teda co zrobi z taką propozycją. W końcu to jego Downtown. - uśmiechnął się rozkładając wymownie ramiona wokół siebie jakby wskazywał na otaczającą ich dzielnicę. - Ale chyba moglibyśmy mieć wspólnotę pewnych interesów. - powiedział wstając ze swojego fotela i widząc to Dziki powstał również.

- To pójdziesz z nami do Teda? - spytał rajdowiec chcąc się upewnić jak ma rozumieć słowa gospodarza.

- Na to wygląda. I tak już śniadaniowa pora, a ciasteczka na Baker St. są przepyszne. - uśmiechnął się łagodnie gospodarz wychodząc zza biurka. - Teraz pozwólcie staremu człowiekowi doprowadzić się do porządku. Dziki pójdziesz z panami dotrzymają ci towarzystwa. - ton głosu Starszego nie zmienił się ani na chwilę i brzmiał jak dobrotliwego staruszka mówiącego do przyjaciół więc Dziki tak spojrzał koso na gospodarza, to na wspomnianych panów co byli dyskretni jakby ich w ogóle nie było i w końcu niezbyt rozumiejącym spojrzeniem na Blue.

- Ale my przyszliśmy razem. Blue ma iść ze mną tak?
- Dziki chyba nie do końca był przekonany jak traktować pominiętą w rozpisce czekania Blue.

- Myślę, że Blue jeszcze tu chwilkę zostanie. Ale nie bój się Dziki, zaraz do was dołączymy na dole. - gospodarz uspokoił go łagodnym tonem choć chyba nie przypadło to do gustu rajdowcowi. Patrzył to na niego to na dziewczynę z Vegas z wyraźnym nierozumieniem tego co tu jest grane, a nawet jakby urażoną pretensją.

Blondynka siedziała jak dotąd, z profesjonalnym uśmiechem biznesowym na gębie. Tylko naraz zrobiło się jej ździebko lodowato, w myślach pojawiła się wizja betonowych szpilek, a zapity mózg obliczał na szybkości czy da radę doskoczyć do ochroniarza i rozchlastać mu gardło jeżeli zajdzie taka potrzeba. Mogła też próbować z dziadygą, zasłonić się nim...
- Skoro gospodarz prosi, nie wypada nam odmówić - spojrzała bezpośrednio na rajdowca. Uśmiechała się i nawijała beztroskim tonem, ale patrzące na niego błękitne oczęta na chwilę wypełniło zaskoczenie. Chciała aby je dojrzał, nie myślał że mu gra za plecami. Zamrugała szybko dwa razy i wróciła twarzą do Starego - Jesteśmy gośćmi, więc obowiązują nas prawa, a także obowiązki gości. Szacunek do gospodarza jest na pierwszym miejscu. Nie wolno uchybiać kodeksowi.

Panowie w gajerach byli w gotowości i w końcu rajdowiec chyba nie chcąc robić boruty wyszedł z jednym z nich. Drugi, ten od gadania nadal stał przy drzwiach świetnie udając żywego manekina. Zostali oboje po przeciwnych stronach biurka. Starszy siwiejący mężczyzna i młoda, jasnowłosa kobieta.
I wizja betonowych butów. A może siedziała przed Lexą? Ktoś na nią doniósł? Lub Stary chciał od Szafirka czegoś specjalnego za pomoc, a ona jako jej przedstawiciel miała moc zawierania umów... albo stracenia dla Federatki głowy. Tym razem dosłownie.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline