Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-03-2017, 17:44   #108
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Iskra nie zamierzała ingerować. Jej karta była gwarantem tego, że cokolwiek miało się stać z walczącymi, tak ani ona, ani nikt inny nie mógł już tego cofnąć. Bardziej alarmował ją zwiastun innego problemu. Nagła mieszanka silnych emocji uderzyła jaźń tarocistki zupełnie niespodziewanie. Złość, pośpiech, nieco obaw. Wszystkie mieszały się ze sobą i stawały coraz silniejsze. Nie były to jednak jej myśli. Ktoś w pobliżu działał w obliczu silnego wzburzenia, co niewiasta potrafiła czasem współodczuwać. Impuls nabierał siły. Dołączali zatem jacyś ludzie i bezsprzecznie zbliżali się na miejsce zdarzenia. Być może w liczniejszym gronie niż to, które dotychczas udało się spacyfikować. Inaczej czułaby aurę o wiele słabiej, jeśli w ogóle.
Nie mogli się wszakże spodziewać, że Selma przeczeka zamieszki we własnym mieście z zawieszonymi rękoma. Możliwe, że Iskra i Ahab poradziliby sobie również z nadciągającą oddziałem. Istniała też opcja, gdzie wysłannicy o nerwowej psyche nie szli konkretnie po nich. Pytanie tylko jak długo dało się zwodzić los oraz liczyć na szczęście. Kobieta w czerni nadal nie opuszczała domostwa, co tylko oddalało odpowiedź.
Coogan wciąż patrzył przed siebie. Zdawał się być nieświadomy nowego zagrożenia.
- Ktoś tu idzie, nie powinni nas z tym łączyć - powiedziała cicho Arya do towarzysza, łypiąc nerwowo w stronę domu, gdzie ukryła się kobieta.
Nie zaproponowała jej, by do nich dołączyła. Wciąż czuła swoistą nerwowość na myśl o nieznajomej, jakby coś w niej było znajome, ale nie potrafiła tego nazwać. To uczucie irytowało Iskrę.
Ahab przytaknął głową. Iskra miała rację. Trzeba było się zwinąć. Nie trzeba było im kolejnej dyskusji z Selmą. Już kiedy zawracali, doszły go jeszcze słowa wypowiadane przez nieznajomą.
- Ojcze mój, któryś jest w Piekle
Przeklęte jest imię twoje
Daj mi siłę, bym nigdy nie wybaczyła żadnemu skurwysynowi, którego nosi jego matka - kurwa Ziemia.
Amen!

Dość powiedzieć, że nie sugerowało to jakichkolwiek kompromisów. Właściwie, przemowa bardziej przypominała rzeczy, które powiedziałby niegdysiejszy Ahab.
Spojrzał na Iskrę:
- Pomogliśmy wariatce. Selma będzie miała co robić.
Kiwnęła tylko głową, wycofując się.

Zemsta pociągnęła za spust. Ten na górze, ktokolwiek to był, uskoczył w bok. Usłyszała gruchnięcie o deski i tam natychmiast skierowała lufy. Kolejne pociski bezlitośnie dziurawiły drewno. Cel musiał miotać się jak w tańcu szaleńca, lecz nie mógł posiadać takiego refleksu, co ona. Za czwartym razem spomiędzy desek nad jej głową spłynęła czerwona kropla. Potem dwie. Wkrótce ujrzała już cienką strużkę krwi. Teraz zadanie było aż nazbyt łatwe. Kolejny wystrzał i nieprzyjaciel upadł na podłogę. Posoka oblewała ją niczym wiosenny deszcz.
Pokryta szkarłatem Zemsta weszła spokojnie na piętro. Smuga juchy ciągnęła pomieszczenia sąsiadującego z hallem. Była to pracownia krawiecka - na stołach postawiono kilka maszyn do szycia, obok leżały bele materiału oraz większe szpule. Brodaty strzelec doczołgał się tutaj w żałosnej próbie ucieczki. Siły jednak opuściły go nazbyt szybko. Nim oprawczyni weszła do środka, on wydał już ostatni dech.
Zemsta zbliżyła siuę do okna. Na ulicy leżały trzy trupy. Jeden facet wciąż żył i usilnie próbował powstrzymywać strzępy własnego żołądka przed wypłynięciem na zewnątrz. Ktoś jej pomógł - dziwna i rzadka rzecz w tym popieprzonym świecie. Spojrzała dalej, za najbliższe budynki. Tuman kurzu wznosił się spoza trzech kolejnych alei. Spomiędzy kłębów wyłonił się obraz tuzina jeźdźców. Zarówno mężczyźni, co niewiasty nosili kościane maski, a same usta zasłaniali chustami. Czarne płaszcze łopotały złowieszczo za nimi, uderzając coraz o końskie zady. Oddział, jak mogła się tego sama domyślić, zmierzał bezpośrednio na miejsce zdarzenia.
Z pewnością nie była to grupa, która zamierzała z nią rozmawiać. Już podczas jazdy wyjmowali rewolwery typu Smith & Wesson. Dwóch mężczyzn miało przy sobie buntliny. Były to pistolety o kuriozalnie długiej wręcz lufie. Mogła być dumna. Doceniono ją, przesyłając coś na rodzaj oddziału do zadań specjalnych.


Jak każdego dnia Wielebny spędzał czas w kaplicy. W pomieszczeniu znajdował się tylko jeden mosiężny krzyż na wschodniej ścianie oraz dwa rzędy prostych ław. Ojciec Rafael uważał, że wszystko inne mogłoby odciągać uwagę od świętego obowiązku modlitwy. W świecie, który uznał za kompletnie plugawy i pozbawiony nadziei, nie zamierzał już nawracać dobrym słowem. Pozostała mu tylko rozmowa z Najwyższym. No i ołów, rzecz jasna.


Klęcząc przed krzyżem, wciąż przekładał w rękach srebrne pociski. Wypowiadał słowa bardzo cicho, jednakże z głębokim przekonaniem co do ich słuszności.
- Panie, choć jestem grzeszny i słaby, wspomóż mnie swą mądrością oraz siłą.
Amunicja zręcznie przeskakiwała pomiędzy kolejnymi palcami jak podczas kuglarskiej sztuczki. Odliczył jedną sztukę i to samo uczynił z następną.
- Niech moje grzechy będą lekcją, z której wykuję wolę trwalszą niźli stal…
Wyjął i uścisnął kolejny pocisk.
- Zbaw to miasto i pozwól mi oczyścić je z zarazy.
Następny.
- Ty jesteś mieczem i sprawiedliwością.
Usłyszał za sobą kroki, lecz nie zamierzał jakkolwiek reagować. Wikary znał zasady. Nie powinno go tutaj być.
Młody, ledwie szesnastoletni chłopak zbliżył się do chlebodawcy. Czuł jak drżą mu nogi, a gardło wysycha na wiór. Sądził, że gdy za chwilę otworzy usta, nie będzie w stanie wypowiedzieć nawet słowa. Może i tak byłoby lepiej - gdyby został zwolniony ze swojego raportu.
Ale ktoś musiał to powiedzieć Rafaelowi.
- O-ojcze…
Tamten ostentacyjnie zgrzytnął zębami i zaczął przezeń cedzić słowa.
- Mówiłem ci, że nie chcę aby zakłócano mój spokój kiedy jestem przy ołtarzu. Czy mówię w języku czerwonoskórych dzikusów, że czegoś nie rozumiesz?
Wstał i westchnął głęboko. Wyglądało, że to koniec na dziś. Dialog z Panem był święty. Nie można go było ot tak przerwać i znów podjąć.
Młody chłopak odgarnął z nerwów kupkę kruczoczarnych włosów. Zawsze miał ciarki, kiedy widział surową twarz ojca Rafaela. Być może miał z tym coś wspólnego fakt, iż widział na własne oczy jak ten parę lat temu własnoręcznie wycinał na czole równy symbol krzyża. Blizna pozostała idealnie wyraźna i dokładna.
Rafael nachylił się.
- Po wtóre, powtarzam niejednokrotnie. Tutaj możesz mówić jedynie szeptem.
Wikary pojął uwagę aż za nadto. Podszedł bliżej i nie bez strachu nachylił do ojca. Kiedy wyszeptał mu kilka słów, ten zastanawiał się tylko chwilę.
- Na co jeszcze czekasz durniu? Bierz wierzchowca i ostrzeż ludzi. Ja pójdę na wieżę.


Ahab oraz Iskra oddalali się z miejsca zdarzenia. Jednym była pomoc osobie, która mogła teoretycznie być po ich stronie. Czym innym zaś wspomożenie kogoś z tak szaleńczymi zapędami.
Przeczucie nie myliło Iskry. Znajdowali się między budynkiem apteki a zakładem grabarza, gdy odebrała sygnały szczególnie mocno. Złość, kipiąca wściekłość. Tamci musieli już ujrzeć ciała.
Coś się nie zgadzało, o ile cokolwiek działało sprawnie w tym mieście. Amok oraz chęć zabijania zaczęły ustępować czemuś innemu. Rzeczy na wskroś prymitywnej i przez to posiadającej znaczną siłę oddziaływania. Strach. Narastał w kilkunastu sercach i po kilku sekundach zmusił grupę do odwrotu.

Zemsta widziała jak oddział, który jeszcze przed chwilą zmierzał w celu konfrontacji, teraz zaczął pierzchnąć. W mieście rozległ się wibrujący dźwięk dzwonów. Ktoś w oddali krzyczał, ale nie potrafiła rozpoznać głosu.

Dwójka aż przystanęła, kiedy minął ich chłopak na śniadym kucu. Pędził jak w amoku, w jednej ręce dzierżąc lejce, a drugą układając w kształt trąbki.
- Ludzie! Kryć się kto żyw! Magus do miasta idzie!
Czuli się podobnie, jak w momencie kiedy pierwszy raz przybyli do miasta. Drzwi oraz okiennice zatrzaskiwały się w ekspresowym tempie.
Zmieniło się powietrze. Zdało być naelektryzowane i metaliczne, gdy otworzyć usta.
Zadął mocny wiatr. W normalnych warunkach nawet lekki powiew był błogosławieństwem. Teraz przynosił on tylko kroczące po plecach serie dreszczy.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 19-03-2017 o 10:03.
Caleb jest offline