Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-03-2017, 04:46   #536
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

Gdzieś kiedyś Alice czytała, że spanie w ubraniu jest przejawem zaawansowanego rozpadu moralnego. Zwykle podobne przypadki dotyczyły osób w poważnym stadium uzależnienia od alkoholu, bądź środków psychoaktywnych - tych o zaburzonej percepcji i świadomości, niekontrolujących własnego ciała oraz odruchów. Zwykle do łóżka szło się czystym, przebranym w piżamę aby nie pobrudzić pościeli, bo co to za radość okrywać się ubłoconą kołdrą, ze śladami krwi i innego brudu? Odpoczynek miał nieść, poza regeneracją sił, także przyjemność, a tej ciężko szukać przy braku podstawowych zasad higieny. Niby nic niezwykłego - prosty, komfortowy mebel pozwalający wyprostować kości na te parę godzin, jednak samo otworzenie oczu w poziomie, pod okryciem wciąż noszącym subtelny zapach lawendy i z ukochanym obok, pozwoliły zniwelować pozostałe niedogodności w postaci początków gorączki, zmęczenia i bólu odniesionych kontuzji.
Czuła się źle, bolało ją całe ciało i miała gorączkę. Do tego telepało nią z zimna mimo porządnej kołdry na grzbiecie, lecz co innego było istotne.
Tym razem Guido nie zniknął, pozostawiając po sobie pustą połowę łóżka i widmo ciepła, zaklęte w szybko stygnącym materiale. Został, leżał tuż obok. Wystarczyło wyciągnąć rękę, by go dotknąć, co też zrobiła.
- Dzień dobry Kłaczku. Nie ścięło, tylko za blisko stałeś i hm… co poradzę że kolana miękną? Pamiętam że coś mówiłeś, ale nie odnotowałam co. Mógłbyś powtórzyć? - Uśmiechała się sennie, paląc darowanego papierosa i głaszcząc drapiący policzek wolną ręką, zaś mżawka na spółkę z przeistoczonymi insekty na tą chwilę przestały się liczyć. Wiedza o natłoku obowiązków wiszących nad rudym karkiem migała czerwoną lampką ostrzegawczą gdzieś z tyłu głowy, lecz została z premedytacją zignorowana. Zamiast układać harmonogram na najbliższą godzinę, Savage próbowała sobie przypomnieć kiedy ostatni raz dane jej było przymknąć powieki w regularnym wyrze. Otępiałe resztkami snu szare komórki pracowały powoli, fajek posyłał pod sufit siną stróżkę dymu. Zielone oczy patrzyły na nią, podziwiając jak rozwiewa się, przybierając spiralne kształty, nim na dobre połączyła się z cząsteczkami powietrza. Kamper przy wyjeździe z Detroit - tam było łóżko. Wcześniej noc po meczu na piętrze Kręgielni, jeszcze wcześniej zaraz przed meczem w tej samej lokacji, w tym samym łóżku, przy tym samym mężczyźnie. Wraz z nikotynowym oddechem pojawiła się refleksja. W sumie odpoczywała tylko w tamtym konkretnym miejscu. W szpitalu zwykle zasypiała przy biurku chwilę przed świtem, z twarzą na jednej z wielu książek, albo stercie notatek, gdy oczy odmawiały współpracy i zamykały się na głucho, przenosząc ją do krainy Morfeusza. Sypialnia pełniła rolę tytularną, może niewielka dziewczyna skorzystała z niej dwa razy podczas całego pobytu w Mieście Szaleńców… nie miała czasu, ciągle coś robiła, załatwiała, pracowała, albo się uczyła. Wiecznie niewyspana, przemęczona, lecz z uśmiechem na piegowatej twarzy. Teraz płaciła zaległą cenę, jako że wszystko w końcu odbijało się człowiekowi czkawką.
- Mamy coś do picia? - spytała cicho, lecz nim padła odpowiedź ktoś załomotał do drzwi. Wpierw rozległ się głos, potem w progu stanęła Boomer. Wymienili z Guido parę zdań i drewniana konstrukcja ponownie odcięła parę gangerów od reszty świata. Wieści okazały się nadspodziewanie dobre, coś się ruszyło. Spękane usta wykrzywił ciepły uśmiech, gdy ich właścicielka wymieniła spojrzenia z Wilkiem.
- Trzeba z nimi pogadać, z ich dowódcą. Może rozejm da się podtrzymać. Spytajmy czego konkretnie chcą z bunkra, spróbujmy zakończyć sprawę polubownie. To dobra lokacja, ale nie strategiczna. Nie na tym zakuprzu, pośrodku grządek buraków, lasów i jezior. Od negocjacji nikt jeszcze nie zginął… od ołowiu owszem. Nie przeżyję, jeżeli coś ci się stanie. Bez ciebie… twojego uśmiechu... wszystko straci sens - głos stał się chrypiący i parę razy się załamał. Próbowała się podnieść, lecz osłabione ciało odmówiło współpracy. Została więc w pozycji horyzontalnej, ograniczając ruch do wyciągnięcia ku niemu ręki.

- Kłaczek? Weź zluzuj Brzytewka, co? - Guido uniósł brew i zdrobnienie najwyraźniej nie przypadło mu do gustu. Podszedł do kobiety leżącej na łóżku i jej wyciągniętej dłoni ujmując ją, a potem siadając okrakiem na jej kolanach. Uniósł jej dłoń ucałował lekko i odsuwając ją odpowiedział patrząc w zielone oczy. - Załatwić polubownie? Z tymi sztywniakami pana jaśnie prezydenta? Słyszałaś tego żołnierzyka wczoraj? Nie odpuszczą. My też nie. Tu jest nasz dom. Dlatego dla nas ma on cholernie strategiczne znaczenie Brzytewka. A oni. Oni są zbyt silni dla nas. Ten żołnierzyk miał rację tam w porcie. Dlatego dłuższy rozejm sprzyja im a nie nam. Nie zamierzam go przedłużać o więcej niż dobę. Doba powinna wystarczyć na ściągnięcie tych kutrów i powrót na Wyspę. - szef bandy mówił rozwiewając od początku ewentualnie złudzenia czerwonowłosej kobiety na kolanach której siedział. - W dzbanku jest kompot. - wskazał papierosem na naczynie leżące na szafce tuż przy wezgłowiu łóżka. Kompot wyglądał tak samo jak i szklany dzbanek w którym był czyli na taki z życzliwości i zasobów Kate.

- Spróbuję zluzować jeśli ty spróbujesz mówić mi po imieniu, gdy jesteśmy sami. To wbrew pozorom nic trudnego - posłała mu blady uśmiech i przymknęły oczy, słuchając reszty wypowiedzi.
- Tak, dla nas to dom… dla nich punkt do zdobycia. Nie wiemy czego dokładnie chcą, co nam szkodzi zapytać? Spróbować chociaż… wypracować kompromis. Po tej dobie znów zaczniemy się zabijać, oni nie odpuszczą. Przyślą kolejnych żołnierzy i jeszcze kolejnych. Nie obronimy domu, w końcu zabraknie nam ludzi i środków. To droga bez wyjścia, naznaczona krwią. Nie utrzymamy go wiecznie, nie przy takim przeciwniku. Wygramy dziś, jutro… ale za tydzień, dwa tygodnie? Miesiąc albo rok? Będą wracać, póki czegoś nie dostaną. Na razie straty po ich stronie nie są jeszcze znaczące, jeszcze mogą chcieć rozmawiać. Ten ich dowódca… myślę, że mimo wszystko nie chce tracić ludzi. Woli wrócić do siebie, do Nowego Jorku. Jako ktoś kto wykonał zadanie. Na razie panuje rozejm, lecz gdy wznowi się walka stracimy czas i szansę na alternatywy. Zależy nam na bezpieczeństwie, spokoju. Domu w którym da się żyć, razem z naszymi rodzinami. Tak normalnie, jak ludzie. Wieczny konflikt temu nie sprzyja. Przemoc nigdy nie jest optymalnym rozwiązaniem. Trzeba im coś dać, my nie ściągniemy helikopterów, amunicja też się kiedyś skończy. Czy nie dość już bólu i tragedii? Ciągłego stresu rozbijającego od środka? Spróbujmy podejść dyplomatycznie, póki jeszcze walka idzie bronią konwencjonalną. Nie jesteśmy aż tak bezbronni - przymknęła oczy, wzmacniając uścisk na wilczej łapie. Przełknęła głośno gorzką żółć z gardła i odetchnęła uspokajająco, choć niewiele to zmieniło. - Są karty którymi… nie wolno zagrywać. Drogi, jakimi nie powinniśmy nigdy iść. Rozwiązania, których nie godzi się rozważać. To nieludzkie, niehumanitarne. Nie wolno… nie chcę kogokolwiek krzywdzić. Ale bardziej nie chcę aby coś ci się stało. Nie chcę patrzeć jak obrywasz i padasz na ziemię… krwawisz… jak umierasz. - zaczęła, a gdy uchyliła powieki, zielone oczy wypełniły łzy. Patrzyła w napięciu prosto w ciemne oczy, wiszące u góry, wolną rękę położyła gangerowi na kolanie - Chcą dowodów na istnienie wirusa, te da się zdobyć w bunkrze. Iść z nimi na negocjacje nie jako strona słabsza… pamiętasz co mówiłam zimą o broni biologicznej? - spytała i zamilkła, poruszając niemo ustami. W końcu westchnęła, wyduszając słowa na siłę - Ten wirus… szczepionka… będzie u nas… oni dostaną… myślę, że potrafiłabym… spróbować… przerobić go na broń. Tylko… to loteria. I… może sama możliwość da im do myślenia… - głos się jej urwał, głowa obróciła w stronę dzbanka z kompotem.

- Kłaczek jest do dupy. A Brzytewka jest zajebista. Więc nie porównuj tego. Poza tym podobasz mi się jako Brzytewka a Kłaczek za chuja. Wkurza mnie. - Guido zaczął od najprostszej poruszonej sprawy. Rozłożył na końcu ramiona i pochylił się do przodu biorąc papierosa w zęby by chwycić szklankę i dzbanek kompotu. Nalał do niej większość szklanki i podał ją leżącej kobiecie.
- Z wirusem fajnie, że im nawciskałaś kitu. Może da im to do myślenia. I jak możesz coś im spreparować jeszcze to też można by im pomyśleć jak to sprzedać. Ale nie wiem co się na to tak użarłaś jeszcze od czasów kręgielni. Nie ma tu żadnego wirusa. Byłem w Schronie i do cholery mówię ci, że tam nie ma żadnych chorych. nawet tych cieniasów z Bunkra co tam żyją chuj wie ile. Więc jak coś jest nie jest takie straszne jak to malowałaś. A poza tym nie uśmiecha mi się używać czegoś tak chujowego. - Guido wydawał się mówić niefrasobliwym tonem jakby jego zdanie wówczas na dachu kręgielni okazało się być słuszne i to on miał rację gdy ostrzegała wówczas go przed penetracją podziemnej budowli pod groźbą zarażenia wirusem. Właśnie stamtąd wrócił siedział tutaj i wcale nie wyglądał i widocznie ie czuł się chory. Nikt kto z nim był a też przybył z Bunkra również nie chorował.
- A my pewnie, że nie jesteśmy bezbronni. I też żołnierzyk z portu też to wie. Tak mogą przysłać więcej palantów w mundurach. Tego się właśnie obawiam. Ale jak załatwimy tych na Wyspie to już im nie pójdzie tak łatwo. Wyspa będzie nasza a oni musieliby się desantować przez jezioro. To trudne jeśli my byśmy mieli obstawiony brzeg. Mogliby nas sięgnąć armatą ale Bliźniacy im ją wysadzili. Te moździerze nie wiem czy by sięgnęły z tamtego brzegu. Twojego starego trzeba by się spytać. Mogą przysłać następne i kolejnych żołnierzy. Ale jak pozbędziemy się ich z Wyspy to już nie tak łatwo przeprawić się przez te jezioro pod naszymi lufami. Ale na razie Brzytewka to my mamy Bunkier i spuściliśmy im łomot. Są silni ale przygaszeni. Dlatego rozejm nam nie sprzyja. Musimy ich załatwić ilu się da nim przybędą następni. Wyrzucimy ich z Wyspy to się pomyśli jak im urozmaicić życie na tym brzegu. Sporo ich ale jak im odpowiednio dużo krwi opuścić i życie obrzydzić to skalkulują, że są łatwiejsze cele strategiczne do zdobycia. - przedstawił Alice swój punkt widzenia na strategię nadchodzących zdarzeń. Brzmiało jak plan bitwy czy kampanii. Mówił i patrzył na nią i do niej pewnym głosem i spojrzeniem z wiarą w sensowność swoich słów, kalkulacji i planów.
- Śmigłowce mogą nam narobić koło pióra. Nie widziałem jeszcze latających śmigłowców. Ale się je załatwi tak czy inaczej. A by to zrobić potrzebujemy sprzętu z tych cholernych kutrów. - wskazał dłonią gdzieś na boczną ścianę pokoju jakby tam zaraz za nimi były te dwa kutry. Chciał je bo wyglądało na to, że są dość istotnym punktem w jego strategii na nadchodzącą burzę.
- Ale wiesz Brzytewka, ja nie jestem zwolennikiem konfliktów. - podniósł brwi szczerząc się do niej bezczelnie i wskazując na swoją pierś. - Ja nic do nich nie mam. Nie ich wina, że rodzą się z kijem w dupie i nie umieją się wyluzować albo, że są omotani przez dupka na szczycie. Niech spierdalają z Wyspy i odpierdolą się od Bunkra i będzie miłość i pokój między nami. Chcą tu robić grilla nad jeziorem no ja z tym kurwa nie mam najmniejszego problemu. I jasne, można się ich spytać po chuja tu przyjechali. Ale na moje oko po to samo co i my a Bunkier niestety jest jeden. I ja go chcę dla nas. I nie mogą nam się pętać po ogródku bo nam odstrzelą łeb kiedy ich najdzie ochota. Dlatego trzeba ich spławić z Wyspy. A słyszałaś tego cwaniaczka w mundurze wczoraj oni się na to nie zgodzą. No to wojna. A jak wojna no to trzeba się naszykować. Doba na rozejm jest w porządku ale potem musimy ich wykurzyć z Wyspy zanim reszta sztywniaków tu dotrze. - wygarnął bez ogródek jak się zapatruję na sprawę negocjacji. Wyglądało, że jest niewierzący w realność sukcesu takiego przedsięwzięcia gdzie cukierek był jeden a obie strony chciały go mieć. Patrzył więc na sprawę z perspektywy nieuchronnego jego zdaniem starcia z poważnym przeciwnikiem gdzie rozejmy i rozmowy też były częścią tej strategii.

- Za to, że nie natknęliście się na nic niepokojącego pod powierzchnią… cóż, powinniśmy podziękować Schroniarzom. Walczyli z tym, chyba tak się zarazili. Ich lekarz pracował nad serum. Mówiłam ci, rozmawiałam z Babą. Z tobą też, o odrdzewianiu. Mieć coś a użyć to dwie rożne historie. Pan Patrick wie na czym stoimy, porozmawiam z nim - przyjęła z wdzięcznością szklankę i przyssała się do niej, wypijając całość naraz. Wiśniowy… nie pamiętała już kiedy ostatni raz piła wiśniowy kompot, ale smakował wybornie. Leżeli w łóżku Kate, szabrowali jej spiżarnię… potem przyjdzie czas aby wynaleźć odpowiednie zadośćuczynienie.
- A, co... jako Alice ci się nie podobam? - spytała zaczepnie, szczerząc się niewinnie. Spoglądała na niego wybitnie z dołu, oddychając coraz spokojniej. Dlatego właśnie tak go kochała - nie był potworem, tyranem. Myślał, rozumiał choć w przybliżeniu co proponowała i nie chciał z tego skorzystać, bo kto normalny by chciał? Odstawiła szklankę na szafkę przy łóżku, wracając na poprzednią pozycję.
- O tak, chodząca empatia, dobroć i miłość. Pan Uroczy. Wiem, wiem… nie da się zapomnieć - mruczała rozbawiona, chwytając go za przód koszulki i przyciągając do siebie - Porozmawiajmy z tatą, może on coś wymyśli… na negocjacje też go warto zabrać, umie planować, pomoże nam. Postrzelać się zawsze zdążymy, lecz jeśli jest szansa dać Armii coś, dzięki czemu zostawią nas w spokoju… nie lepiej zamiast planowania kolejnych potyczek zacząć… nie wiem, planować powiększenie rodziny? Ściągnięcie bliskich z Detroit? Życie bez cienia wojny nad karkiem? Właśnie… jak masz na nazwisko? Skoro za ciebie wychodzę, chciałabym wiedzieć czym będę się sygnować. Chyba że wolisz moje - zakończyła wyjątkowo pogodnie.

- To Schroniarze coś wiedzą? Ten ich lekarz? Barney? O popatrz. A Will wysypał mi się z paru ciekawych rzeczy ale o tym coś zapomniał. Oj chyba sobie zaproszę go na rozmowę jak wrócimy. Ale na razie wypruł się, że zna drugie wyjście. Przyda nam się drugie wyjście bo o tym te chujki wiedzą. Fajnie mieć takie o jakim nie wiedzą. - zmrużył oczy gdy dowiedział albo jakiś element układanki wskoczył mu na odpowiednie miejsce. - Kurwa chociaż faktycznie. Strasznie się upierdliwi obydwaj robili na korzystanie z laba. Nie skumałem co jest grane a nie robiło mi to różnicy to im pozwoliłem. Wiesz jakby fikali miałbym im co zabierać za te fikanie. - powieki mafioza zmrużyły się jeszcze bardziej kiwając głową do swoich wspomnień. Opadł na czworaka gdy nagle pociągnęła go za koszulkę na siebie.
- Pan uroczy? - zmrużył oko, potem jedno, pokręcił głową jakby smakował czy wsłuchiwał się jak to brzmi wpatrzony gdzieś w ścianę nad wezgłowiem łóżka i w końcu znów spojrzał na nią z bliska. - Nieźle, wyrabiasz się. Ale kombinuj dalej mała, kombinuj. Nieźle ci idzie. - zerknął na nią rozbawionymi oczami zbliżając swoją twarz do jej twarzy i swoje usta do jej ust. Zbliżał tak je aż się pocałowali. Całował tym razem powoli smakując jej usta i język bez pośpiechu.
- Quinn. Guido Quinn. Ale kurwa morda w kubeł jasne? Tylko Taylor wie jak mam na nazwisko a on mnie nie sprzeda. I chce by tak zostało - powiedział w końcu po chwili wahania gdy spojrzał na nią w końcu wycelowując palec wskazujący w jej twarz. Twarz też mu stwardniała gdy mówił o swoim nazwisku którą widocznie traktował jako jedną z największych tajemnic. Potem jednak przeturlał się na bok kładąc się na kołdrze obok niej. Na twarz znowu wrócił mu zblazowany wyraz nieustannego luzaka.
- Zabrać twojego starego? W sumie można by. Wczoraj poszalał trochę z Daltonem. Choć nie dowierzam mu. Jakby nie był to twój stary… - Guido wymownie rozłożył ramionami i akurat skończył palić więc beztrosko pstryknął niedopałkiem celując w okno. Ten poleciał kometą aż natrafił na przeszkodę nie do pokonania w postaci szyby, rozbryzgał się w mini wybuchu na kilka części i opadł na parapet. Guido skrzywił się nieco niezadowolony gdyż pet spadł tuż obok doniczki z kwiatami w jaką pewnie miał zamiar trafić.
- Z Det więcej ludzi ciężko będzie ściągnąć. Nie wiem kto z nas wróci do Det. Na pewno część będzie chciała wrócić. Mimo wszystko. Ale ma to swoje dobre strony. rozniosą wieść co tu jest. Dlatego ważne by skończyć jako zwycięska strona i ta kozacka i zajebista. Bo do przegranych nikt się nie chce przyłączać. Więc znów musimy załatwić sprawę jak najszybciej i zwłoka nam nie sprzyja. Jesteśmy z Det, zastój nam nie sprzyja. - pokręcił głową sięgając ponad twarzą lekarki po dzbanek. Nie chciało mi się chyba sięgać po szklankę drugi raz więc przechylił dzbanek pijąc prost z niego. Trochę kompotu ulał mu się po brodzie więc wytarł ten nadmiar ramieniem. - Dobry mają tu ten kompot. - powiedział oddychając głębiej z uczuciem zadowolenia.
- Życie bez wojny jest fajne. Znaczy bez wojny w ogródku. Tak jak mieliśmy w kręgielni. Po to tu przyjechałem. Ale do chuja ta patafiany tu nalazły bo mieli być tylko te cieniasy w Schronie. Tych wiedziałem, że załatwimy. I miałem rację bo załatwiliśmy. Ale nie robią problemów to ich trzymam. No ale ci mundurowi robią problemy i są problemem więc nie może to tak zostać. To nie jest jakiś gang w skórach co można by olać bo nam chuja zrobią. To pierdolona armia. Nie lubię armii. - dodał przygryzając w irytacji wargę gdy podsumował to co właściwie już wiedzieli oboje od niedawna. - Mają dobry sprzęt. Tam na Wyspie. I szturmówki. Każdy kurwa. Każdy z nich ma jebaną szturmówkę! I karabiny maszynowe. Nie jak my w tu i tam i dokładna rozkmina gdzie je ustawić. Tylko tam gdzie powinien być maszynowiec to jest. I okopali się. Byłem tam i patrzyłem. No może Bliźniacy czy krogulec by się przemknęli ale poza tym to ciężko. Znaczy teraz to już a pewno bez Bliźniaków. I znają się na robocie. Pierwszego dnia jak żeśmy ich przycisnęli wezwali tą pierdoloną armatę. Ja pierdolę jak jebnęło. Ostatnie takie coś widziałem na Froncie. I dobrze jebnęli blisko nas. Odcięli nas. Dałem więc rozkaz naprzód by uciec w przód. Inaczej przemieliła by nas ta artyleria. Ale udało się. Tak ci co tam są na Wyspie to z nimi będzie ciężko. Da się ale będzie ciężko. Ale ci tutaj co ten złamas w mundurze wczoraj przyjechał to jakieś leszcze. - machnął pogardliwie ręką nie mając za dużego mniemania o ostatnim z wymienionych przeciwników. Za to chwilę wcześniej co co mieli być na Wsypie wyglądało,że zrobili na nim wrażenie.
- Ten chujek wczoraj miał rację. Są silniejsi. Ale na silniejszych też są sposoby. To się załatwi. Trzeba będzie to się załatwi. A jak wyjebiemy ich z Wyspy to będzie dobrze. Naprawdę będzie dobrze. Nawet jak ściągnął resztę to będą mieć w chuj trudno. - mówił intensywnie kiwając głowa jakby utwierdzał i siebie i Alice o słuszności takiej decyzji. Oczy błądziły mu niewidzącym wzrokiem gdy widział już pewnie inne sytuacje z przeszłości lub te które dopiero mogły czy miały nadejść. - I można spróbować pogadać ale mówię ci, że nie widzę tego. - odpowiedział kładąc sobie dzbanek na piersi i wpatrując się w sufit gdy mówił jej o swoich przemyśleniach na temat Schronu i najbliższych planów. - A Alice no weź przestań. Brzmi zwyczajnie. Jak jakiejś kelnerki w przydrożnym barze. A brzytewka. Brzytewka jest kozacka. Od razu widać, że jesteś z ferajny. Wolę cię jako Brzytewkę. - uśmiechnął się do niej bezczelnie obracając głowę w bok by spojrzeć na nią.

Ciepło rozlewające się lekarce po piersi prawie wylewało się uszami. Nie mogła w uwierzyć - spytała żartem i dostała odpowiedź na dręczące pytanie. Dowiedziała w końcu jak cholerny Wilk ma na nazwisko. Nie kojarzyła go, co dziwne nie było - wszak wiedza o ich teraźniejszym świecie wciąż pozostawała w Savage znikoma, urywana. Niepełna, wymagająca masy aktualizacji… jednak tą najważniejszą informację już miała. Pokiwała głową z nagłą powagą, przestała się uśmiechać.
- Nikomu nie powiem, masz na to moje słowo… chociaż to ładne nazwisko. Wpada w ucho… jeśli wolno mi rzucić drobną dygresję - wyszeptała i podniosła się na łokciu, zbliżając twarz do mokrej plamy na szyi mężczyzny. Zlizała ją niespiesznie, przywracając do względnej czystości. Wiadomo - higiena rzeczy istotna.
- Nie przekonamy się póki nie spróbujemy, kto wie… tata jest mądry. Nie musisz się go obawiać. Zdaje sobie sprawę co nas łączy i że nie wybije mi ciebie z głowy… poza tym będziemy rodziną, więc tym bardziej. Możesz na niego liczyć, nie trzeba szczerzyć kłów - dla pewności raz jeszcze raz przejechała językiem po zabrudzonym obszarze, ot profilaktyka.
- Nie wiń ludzi z Bunkra. Wparowaliśmy im do domu, ciężko o zaufanie. Bali się, że jeżeli powiedzą wprost, padnie rozkaz ich likwidacji… a oni też chcą żyć… i sam mówisz, że dobrze się układa współpraca. Zamiast ich karać, pozwól im pomóc. Zyskasz ich wdzięczność, uratujesz. Zaufanie przyjdzie z czasem, jak wszystko - mruczała patrząc mu prosto w oczy i przechodząc do badania ustami linii i zagłębień obojczyków. Skubała skórę wargami, całowała ją delikatnie i łaskotała oddechem, czasem pocierała końcem nosa - Kłaczek też nie był zły, nie wiem czemu się czepiasz… Słonko, Skarbek są oklepane. A imię… lubię moje imię. Przezwisko też ma niezaprzeczalny urok, jednak… dobrze czasem usłyszeć właśnie je.

- Nie wiem. Może. Pewnie tak. Ale w sumie to mnie wyrolowali nie? A wezwę na rozmowę tego Willa i Barney’a i zobaczę jak się będą pucować. Rozwalić ich zawsze zdążę. A wdzięczność fajna sprawa. Ale wolę posłuch. I spokój. Jak mi będą bruździć to ich rozwalę. - Guido wyburczał średnio sympatycznym głosem ale stopniowo chyba ulegał pieszczotom partnerki. - Kłaczek to imię dla jakiegoś kundla. Wyglądam ci jak jakiś kundel? - powiedział łapiąc w dłonie jej głowę i zmuszając by na niego spojrzała. Uniósł brew i nieco ustawił twarz profilem jakby chciał jej się pełniej zaprezentować. Coś nadal te przezwisko mu się nie podobało. - Dobra mogę zrobić z tobą deal. Nie nazywaj mnie tymi fikuśnymi bzdetami tylko Guido. Po prostu Guido. A ja jak będzie mi się chciało będę ci mówił po imieniu. Taki partnerski układ. - wyszczerzył się do niej w złośliwej radości i tak zastygł w grymasie samozadowolenia. - Aha żeby od razu było jasne. Na ślubie też jestem tylko Guido. Jasne? Klecha lepiej by nie robił fochów bo się go pośle do diabła i znajdzie innego. - przestał się szczerzyć gdy przypomniał sobie o pewnym detalu czekającej ceremonii.

Chwycona w pułapkę głowa przekręciła się w lewo, potem w prawo na tyle, na ile pozwalał chwyt wielkich łap.
- Chodzi o ślub kościelny, nie cywilną umowę między dwojgiem ludzi. Administracyjne niedogodności nie powinny stanowić przeszkody, nazwiska chociażby… tylko nie mamy obrączek, może da się na szybko coś załatwić. Nie muszą być złote, liczy się symbol. - Między piegami zamieszkała powaga, psuta psotnymi iskrami tańczącymi w oczach lekarki. Westchnęła ciężko i założywszy maskę poważnego lekarza, odparowała niezwykle uprzejmie:
- Wyglądasz jak wilk. Groźny, majestatyczny. Szczerzysz kły i wystarczy że warkniesz, a pozostali tulą po sobie uszy. Potrafisz też położyć się obok i dzielić ciepłem, upolowaną zdobyczą. Dbasz o stado… nie warczysz, jeśli nie musisz - uśmiechnęła się czule - Dla mnie jesteś subtelny, ciepły, serdeczny. Dobry . Przeganiasz lęki, koisz smutki. Dzielisz radość, uczysz co to afekt. Stajesz w obronie jeżeli zachodzi konieczność i tylko czasem pojawiają się kłaczki sierści stające w gardle, ale i one maja swój urok. Nie jakiś tam kłak… Kłaczek, mój Kłaczek, a to diametralna różnica. Prawie jak u Bliźniaków między “kochani”, a “męczący”. Klaczek jest uroczy. Przy kolegach nie muszę się tak do ciebie zwracać, ale czasem, kiedy jesteśmy we dwoje. Jeśli jednak jest to wraży element bez możliwości zmiany podejścia… będzie mi bardzo smutno, ale uszanuję twój komfort psychiczny. Nic nie poradzę, że nie jestem tak stylowa, pomysłowa, zdolna i bystra jak ty. Przy tobie nie umiem logicznie myśleć, nic na to nie poradzę - zrobiła smutną minę, wyswobadzając twarz z potrzasku. Wystarczył jeden ruch, aby skręcił jej kark, tylko jakoś już nie potrafiła się go obawiać.
- Propozycja układu jest niezwykle hojna, pozwolisz jednak, że się nad nią głębiej zastanowimy - Zabrała mu dzbanek i odstawiła na szafkę. Przeszkadzał, istniała też szansa, że jego zawartość wyleje się na łóżku, czego Kate zapewne by nie pochwaliła. Wystarczającym nadużyciem gościnności jawiło się zajęcie jej domu bez zgody, spanie w ciuchach w prywatnym łóżku, o strzelaniu petami nie wspominając.- “Jak będzie mi się chciało” to dość rozległy termin, ciężki do sklasyfikowania. Nie daje jasnych wytycznych, przez co nie da się na jego podstawie wypracować dogodnego kompromisu, jasnego dla obu stron, gdyż pozostaje czynnik losowy w postaci wolnej interpretacji, oraz niedopowiedzeń. W ustach innego może i Alice brzmi jak imię kelnerki, ale w twoich brzmiałoby niepospolicie - ze stojącej przy łóżku torby wyciągnęła telefon. Nie przestając gadać wybrała z listy jeden utwór i kliknęła trójkątną ikonkę. W pokoju rozległo się brzęczenie, przypominające odgłos roju pszczół… lub krążących nad padliną much.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=d3dHo2TomQ8[/MEDIA]
Zaraz jednak przeszło płynnie w dźwięki gitary i cichy wokal - z początku spokojny, wkomponowany w melodię, aż do momentu przejścia, gdy nagle przestał stanowić tło i grał równorzędne skrzypce, wraz z resztą instrumentów.
Zadowolona z efektu odłożyła grające ustrojstwo koło dzbanka i wróciła na poprzednią pozycję, lecz nie na długo. Szybko zsunęła się niżej, powoli podwijając czarna podkoszulkę aż zatrzymała ją pod pachami Runnera.
- Fikuśne bzdury, jak je nazwałeś, to oznaka czułości, tkliwości… troski i oddania - powiedziała poważnie, zostawiając przelotny pocałunek na piersi, gdzieś w okolicach serca. Palcami lewej dłoni leniwie głaskała go po boku, zaczynając pod pachą, poprzez żebra aż do miejsca, gdzie kończyło się ciało, a zaczynały spodnie - Ludzie mówią ci po imieniu, zdrobnienia są zwykle zarezerwowane dla najbliższych. To jedno jest wyjątkowe… tak samo jak i ty. Nie kundel... wilk. Jest obecny w wierzeniach i kulturze wszystkich narodów zamieszkujących tereny, na których występuje: w imionach i nazwiskach, nazwach miejscowości, gór, rzek i innych obiektów geograficznych. Pojawia się w mitach zarówno religijnych, jak i narodowych. Przedstawiany we wszystkich obszarach działalności artystycznej, często jako symbol zagrożenia, zła, sił mrocznych i dzikich, lecz i odwagi. Jego zwierzęcą siłę i niezależność próbowano posiąść. Służyć temu miały magiczne obrzędy szamanów, noszenie wilczych kłów czy przywdziewanie jego skóry. W wielu kulturach występuje mit o możliwości przemiany człowieka w wilka - lykantropii… wilkołactwie. Pierwotnie obraz wilka nie był jednoznaczny w sensie moralnym... jednoznacznie zły. Pozytywnie bywała postrzegana wilcza niezależność i siła. Istnieją mity o opiece wilków nad ludźmi, jak ten o założycielach Rzymu: Romulusie i Remusie. Jesteś też ty… chronisz mnie, liżesz rany aby szybciej się goiły. - przejechała językiem wokół lewego sutka, by na parę sekund skupić uwagę i usta właśnie na nim. Słodki smak soku mieszał się ze słonawym posmakiem skóry i tym innym, ostrzejszym, jakże charakterystycznym, dzięki któremu szło bez otwierania oczu jasno stwierdzić kto znajduje się obok. Gorączka odeszła na bok, dreszcze również przestały mieć większe znaczenie.
- Możesz mówić mi po imieniu, kiedy jesteśmy sami lub… gdy jesteś na mnie, albo pode mną. Albo we mnie - parsknęła, zmieniając miejsce zainteresowania na jego lustrzane odbicie, po drugiej stronie męskiego torsu. Zostawiała po drodze mokrą ścieżkę, prostą i bez zakrętów - Istnieje parę interesujących wariantów - mruknęła, przywierając na powrót wargami do gorącej skóry. Leżenie na boku zrobiło się niewygodne, dziewczyna przemodelowała więc konfigurację, wdrapując się na ganera. Zawroty głowy unieruchomiły ją w pół ruchu, ból promieniujący z rany na brzuchy wydusił z piersi krótki syk. Na blade skronie wstąpił zimny pot, w gardle momentalnie zaschło. Drżącą ręką sięgnęła po dzbanek, również nie bawiąc się w dobre maniery. Piła łapczywie, przymykając oczy i pozwalając, aby parę kropli stoczyło się jej po brodzie prosto na Guido, odrobinę poniżej splotu słonecznego. Szkło wróciło na miejsce, a ona zrobiła wysoce zdziwioną minę, układając mięśnie w przepraszający uśmiech.
- Wybacz, straszna niezdara ze mnie. Zaraz to naprawię. - obiecała i przystąpiła do dzieła, pozbywając się różowego płynu. Ruchliwy język wspomagały niemniej ruchliwe palce, czyszcząc metodycznie powierzchnię przed sobą raz przy razie, bardzo dokładnie. Przesuwała się ku dołowi, aż doszła do pępka i pierwszych czarnych włosków pod nim. Tam zrobiła przystanek, brodę opierając o guzik spodni dzięki czemu wydychane chrapliwie powietrze drażniło wklęsłą pozostałość po pępowinie.
- Świat się chyba nie zawali, jeśli zostaniemy tu jeszcze parę minut - bardziej stwierdziła niż spytała, udając, że nie wyczuwa tężejących pod jej ciałem mięśni.

Guido słuchał, leżał, uśmiechał się czasem, a czasem unosił brew słuchając co rudowłosa kobieta tłumaczy, a co w międzyczasie robi. Zdołała w tym czasie sięgnąć po kolejnego papierosa i go odpalić. Akurat gdy kiwał głową zgadzając się wreszcie na wilka. Wydmuchnął dym gdy mówiła o wilczej mitologii. Uśmiechnął się gdy puściła muzę z telefonu. Pokręcił głową na boki mrużąc oko i unosząc drugą brew gdy mówiła o roli zdrobnień dając wyraz, że część mu pasuje, część nie. Zmrużył oczy gdy różowawe stróżki kompotu ściekły po niej na niego i mruknął z zadowolenia gdy zabrała się do czyszczenia tego przykładu niezręczności. W końcu gdy zaczęła zjeżdżać z ustami i dłońmi coraz niżej i bliżej spodni wydmuchnął kolejny kłąb dymu i wyszczerzył się do niej chytrze.
- No chyba nie. Ale co? Myślisz, że się tak wywiniesz tanim kosztem? - powiedział drapieżnym głosem i takim spojrzeniem powoli wsadzając sobie papierosa w zęby. Papieros niezmiernie wolno zdawał się sunąć ku jego wargom. On sam ruszył gdy tylko ten tam się znalazł. Podniósł się do pionu wciąż pozwalając by siedziała mu na nogach i złapał za jej brodę na moment unieruchamiając jej twarz. Fajek zniknął, zaplątując się w pościel - nieistotny, idealnie zbędny. Wpił się mocno w jej wargi, całując jak na wilka przystało: mocno, zachłannie i chciwie. Zaraz jednak przestało mu to wystarczać, więc przesunął dłońmi po habicie walcząc by go podwinąć i zdjąć. Po chwili zgrzebny element garderoby przewędrował przez rudą głowę i piegowate ramiona i wylądował gdzieś w pokoju. Zaraz za nim poszło to co jeszcze Alice miała pod spodem. W końcu niecierpliwy wilk przechylił ją nieco w tył, że wygięła się w kabłąk a on miał wreszcie swobodę dostępu do jej piersi które zabawiał i zbawiały jego usta, język i dłonie.

Za ścianą chodzili ludzie, gdzieś z dołu dobiegało ich głośne nawoływanie, choć cegły, drewno i odległość zniekształcały sens słów, pozostawiając sam podirytowany ton głosu. Na moście czekał Dalton, mieli do niego jechać… tak, powinni się zbierać… ale zaraz. Chwilę, parę minut wystarczy. Tony poczeka, nigdzie nie ucieknie, ani się nie zgubi...
- Tanim kosztem? - ni to westchnęła ni to prychnęła, oplatając go ramionami wokół szyi i przyciągając do siebie. Zapalony papieros gdzieś się poturlał - czy po podłodze, czy zniknął w pościeli - tego już nie odnotowała. Myśli zwolniły, percepcja zawężała do odbierania bodźców własnego ciała i tych fundowanych przez to większe. Zagryzła wargi, lecz nagle zdała sobie sprawę, że wcale nie muszą być cicho. Zniknęły sekrety, tajemnice. Zostało dwoje ludzi, którzy zbierali się do aby stanąć przed księdzem… podczas wojny. Surrealistyczny scenariusz. Abstrakcja, ale jakże cholernie przyjemna. Przeczesała palcami czarne włosy. Gryzł wrażliwą skórę, drażnił zębami brodawkę, albo wodził wokoło końcem języka. Ruda głowa odchyliła się do tyłu, z gardła lekarki wydobył się pełen aprobaty jęk, w żaden sposób nie tłumiony. Znal ją za dobrze, wiedział co lubi. Zresztą był… to wystarczało aż nadto.
- Teraz to ja jestem kontuzjowana i cierpiąca, trzeba się mną zająć - sapnęła, przymykając oczy i zacisnęła dłonie na jego barkach, wbijając w nie paznokcie, ot dla zachęty. Uzyskawszy stabilny chwyt, przeniosła biodra na jego biodra, utrudniając mu manewry przez zmniejszenie dystansu. Nie wiedziała które z nich w tej chwili mocniej parzy: ona trawiona narastającym pożądaniem i gorączką, czy on - buchający żarem jakby firmowo ktoś mu podkręcił potencjometr, ustawiając temperaturę ciała wyższą niż u zwykłego człowieka.

- Już ja się tobą zajmę… - wywarczał i powstał na kolana podnosząc bez trudności mniejsze ciałko wczepione w niego. Podniósł i przełożył je na plecy aż poczuła jak jej barki i łopatki wgniatają się w pościel i materac pod spodem. Cały czas nie przerywał całowania, a ręce zaczęły wędrować mu niżej tym razem ledwo zaczepiając o tak zazwyczaj pożądane piersi, muskając ledwie ciężko oddychający brzuch i spoczęły dopiero na zamku i guziku spodni. Przez chwilę gmerał tam po omacku wciąż złączony pocałunkiem z ustami kochanki ale w końcu mimo, że je rozpiął nie mógł ich ściągnąć niżej. Sapnął rozzłoszczony tą trudnością i oderwał się wreszcie od ust kobiety. Przeszedł bez zbędnych ruchów do pozbywania się ostatniej przeszkody. Zsunął spodnie w wojskowym kamuflażu z jej nóg razem z majtkami i cisnął je gdzieś w drugi kąt pokoju aż zderzyły się ze ścianą i po niej zsunęły.
Wyszczerzył się widząc swoje dzieło i na moment poświęcając spojrzenie by przesunąć je po nagim ciele, drżącym niecierpliwie na wyciągnięcie ręki.
Piegowata pierś unosiła się i opadała coraz szybciej, żar rozlewał się od lędźwi, by razem z krążącą szaleńczo krwią dostać się do reszty organizmu, zamroczyć umysł, odbierając resztki racjonalności.

Dziewczyna obserwowała go równie uważnie, wodząc wzrokiem po jego twarzy i wciąż zakrytym korpusie. Zapomniał czy specjalnie się z nią drażnił, wiedząc jak bardzo lubi oglądać czarne, poplątane tatuaże i stare blizny? Mogła się na nie gapić cały dzień a i tak było jej mało. Klęczał definitywnie zbyt daleko, nie dało się go dotknąć. Zajęła więc uwagę czym innym, przykładając dłonie do piersi i zaciskając na nich palce. Bawiła się nimi, ugniatając, głaszcząc i nie spuszczając oczu z ciemnych źrenic nad sobą. Westchnienie zmieniło się w niski, gardłowy pomruk, gdy dziewczyna zgięła nogi w kolanach i unosząc je do góry, oparła stopy o klatkę piersiową partnera.
- Co się tak wślepiasz tymi czarnymi ślepkami… zgubiłeś coś? - zapytała przygryzając wargę i oddychając przez nos. Uda zapraszająco rozsunęły się na boki.

Runner obserwował chwilę działania i reakcje kochanki. I chyba spodobały mu się wnioski z tej obserwacji, bo przesunął dłońmi po jej łydkach ale skorzystał z okazji do pogłębienia tematu o jakim rozmawiali.
- Ta... ale zaraz poszukam. - mruknął dochodząc do niej i rozpinając w pośpiechu swoje spodnie. Ściągnął je na ile dał radę bez zdejmowania i zniecierpliwionym ruchem złapał ramionami jej uda obejmując je i przyciągając do siebie. - O tak. I będę dokładnie i głęboko szukał. - warknął uśmiechając się półgębkiem przez zęby gdy zajmował się właśnie etapem tego głębokiego przeszukiwania zakamarków Alice.
Zaraz potem pochylał już swoją twarz nad jej twarzą a na łóżku i same łóżko zaczęło wydawać skrzypiąco - stukające odgłosy przeplatane oddechami dwójki ludzi na nim zajętych sobą i tylko sobą nawzajem. Czarnowłosy, mężczyzna podpierał się rękami nad czerwonowłosą kobietą czasem błądząc po jej twarzy, szyi, ramionach i piersiach wolną dłonią czy ustami ale głównie koncentrując się na szybkim rytmie dzielenia się przyjemnością jaką oboje zdawali się odczuwać tak samo.

Savage przygryzając dolną wargę wytrwała w ciszy dwa pierwsze pchnięcia patrząc kochankowi prosto w oczy. Potem przymknęła powieki, drobna sylwetka naprężyła się szybko ulegając zmysłowej przyjemności. Guido zaczął ostrożnie, jakby badając na ile może sobie pozwolić bez przekroczenia granicy między bólem, a ekstazą. Dopchnął się mocniej biodrami, instynktownie reagując na rozkosz i ponownie poprawił dobijając nieco w górę. Po raz pierwszy biodra lekarki głośno i wyraźne klasnęły o biodra kochanka. Mruczała miarowo podkreślając moment pełnej penetracji, dla zachęty szukając ustami jego ust. Kąsała je, przygryzała, albo obwodziła końcem języka.
Żadne z nich nie miało już ochoty na delikatność. Runner zdecydowanie przejął inicjatywę. Zaczął pracować coraz silniej, a ona aktywnie wypinała lędźwia ku górze, bardziej w jego stronę. Pięty wbiły się mocno w materac, a obezwładniające fale przyjemności kolejno ogarniały ją przenikając na wskroś i zrywając ostatnie tamy fałszywego wstydu. Ruchy stawały się z razu na raz coraz silniejsze, bardziej gwałtowne. Nie hamowali się już z dźwiękami i powietrze wypełniało się klaśnięciami ciała o ciało. Zajęczała otwarcie i donośnie, szeroko otwierając usta. Odgłosy namiętnej miłości wypełniły pokój, wtórując rytmicznym trzaskom wezgłowia o ścianę i niosły się w głąb piętra. Poczochrana potylica wbiła się w materac, piegowate piersi kołysały w rytm uderzeń. Jedną dłoń zacisnęła z całej siły na prześcieradle. Paznokcie drugiej wbiła mocno w wiszący nad nią tors, z lewej strony przy żebrach. Unoszona w górę na koniec każdego sztychu, opierała się na palcach stop. Głuchymi stęknięciami reagowała na najmniejszy dotyk i ruch. Żądza i przyjemność z wzajemnej penetracji stopniowo przejmowała kontrolę nad kochankami, donośny jęk zerwał się nagle z jej uchylonych ust i pozostał tak zamieniając się w ciągły modulowany krzyk. Przestała panować nad sobą, wijąc się i trzęsąc, przygniatana większym ciężarem. Puściła pościel, szukając na oślep wielkiej łapy.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline