Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-03-2017, 04:46   #537
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Znalazła jego dłoń, kktóra instynktownie chwytając jej dłoń przekazała to, czego jeszcze nie były wstanie przekazać zdyszane oddechy. Guido pocałował Alice przez zipiący oddech dość krótko, ale delikatnie. Potem wydostał się z niej i przewalił dość bezwładnie na miejsce obok. Ciężko dyszał i skórę rosił mu pot, tak samo jak figurkę obok. Oddechy jednak uspokajały się, koktajl euforii i emocji zaczynał wygasać. Znów trzeźwość umysłu wracała na swoje miejsce do obydwu ciał kochanków.
- No kurwa. I zajebiście. - podsumował zadowolonym głosem szef bandy patrząc na leżącego tuż obok tak samo ciężko dyszącego medyka. Podniósł się nieco by sięgnąć po dzbanek z kompotem i beztrosko upił z niego, oblewając się trochę ponowie. Następnie podał dzbanek dziewczynie, a sam zaczął grzebać w paczce, wyciągając z niej dwa papierosy. Wydawał się być błogo rozleniwiony i zadowolony chcąc nacieszyć się tą chwilą przyjemności. Półmrok świtu rozjaśnił błysk zapalniczki.

- To jest właśnie ten moment, gdy mógłbyś… rozwinąć epitafium. Powiedzieć coś miłego, nazwać po imieniu i takie tam, kosmiczne błahostki. - wymruczała przez urywany oddech, przekręcając się na bok i leniwym ruchem przełożyła udo przez biodra gangera, a ramię przez klatkę piersiową. Głowę oparła na jego ramieniu, uśmiechając się nieobecnie, wpatrzona w wilcze oczy tuż obok. Opuszkami palców gładziła czarną tkaninę podkoszulki, przyciskając się do mężczyzny na podobieństwo pąkla. Przydałaby się kąpiel, lecz przemieszczanie się w tej chwili było wysiłkiem ponad siły i chęci lekarki.
- Kiedy to się skończy zróbmy sobie trochę wolnego… od wszystkiego. Weźmy laptopa z filmami, przygotujmy prowiant i nie wychodźmy z łóżka przez cały dzień - wtuliła się w żywy piec, zamykając oczy, aby nie zobaczył w nich smutku. Piękne marzenie, lecz nic nie zapowiadało, by miało się ziścić. Nie przy toczącej się wokół wojnie, zastopowanej raptem na parę nerwowych godzin.

- Co tu gadać? Jest zajebiście. Ciesz się tym. Ja się tam cieszę bo jest zajebiście. - mężczyzna leżący obok kobiety, przygarnął ją opiekuńczo ramieniem i podał odpalonego właśnie papierosa. Zaciągnął się raz i drugi niefrasobliwie strząchnąć popiół na podłogę za łóżkiem.
- Wolne. Heh. - powiedział po chwili jakby rozleniwiony umysł miał problemy z kojarzeniem zwrotów i faktów czy sekwencji zdarzeń. Albo “wolne” było tak nieznanym i niecodziennym pojęciem, coś co się być może jak uchowało z dawnych czasów to przydarza się innym.

- Masz rację, jest zajebiście. Cieszę się, nawet nie masz pojęcia jak bardzo - objęła go mocniej, uchylając powieki. Wsunęła dłoń pod czarny materiał, kładąc ją bezpośrednio nad jego sercem. Mocne, miarowe dudnienie, rytmem odpowiadające temu w mniejszym ciele. - Po prostu sprawiłbyś mi ogromną radość, mówiąc po imieniu - podniosła się na ramieniu i pocałowała mężczyznę w czubek nosa - W każdej pracy przysługuje dzień wolny na żądanie. Urlop, choćby parogodzinny. Nie samą pracą człowiek żyje, Wilku. Można leżeć do późnego południa, nie trzeba się martwić przez parę chwil obowiązkami. Robi się coś, dla przyjemności. Odpoczywa i cieszy obecnością najbliższej na świecie osoby. Spożywa niezdrowe, ale szybkie do przygotowania jedzenie… wyłącza telefon żeby nikt nie przeszkadzał… znaczy wyłączało. Szkoda, że nie mamy PlayStation, takiej konsoli do gier. Skopałabym ci tyłek w Mortal Kombat albo Tekkenie. Ulubione filmy? - uśmiechnęła się, czule mierzwiąc czarne włosy.

- “Szybcy i Wściekli”. Cała seria. - odpowiedział, zaciągając się papierosem. Milczał chwilę obejmując rudowłosą kobietę drugim ramieniem. - Nie możemy leżeć do południa. Musimy dorwać te kutry nim spierdolą. - mruknął wydmuchując ku sufitowi leniwą strużkę siwego dymu. - Dziś będzie długi dzień. - powiedział jakimś zamyślonym głosem wpatrując się w sufit nad łóżkiem.

Wszytko co dobre szybko się kończyło. Savage spochmurniała, wbijając zielone oczy w jaśniejące za oknem niebo. Krople deszczu bębniły o dach, insekty wypełniały nie tylko ziemię, lecz i powietrze. Musieli się zbierać… tylko ciężko było się zmobilizować do podniesienia pleców, wstania z łóżka. Odklejenia od leżącego tuż obok człowieka. Być może mieli właśnie do dyspozycji ostatnie ciche, spokojne minuty. Niepokój zachrzęścił łuskami, wychylając paskudny pysk z ciemnego kąta pokoju, zaraz przy drzwiach wejściowych.
- Dziś nie możemy… ale jutro też jest dzień. Porozmawiaj z tatą, mógł zauważyć coś w obozie Nowojorczyków, lub wcześniej. Spędził to parę dni nim się spotkaliśmy w tamtym lesie. Możesz mu ufać. Spróbować chociaż… to teraz i twój tata - wykrzesała resztkę optymizmu, nie biorąc pod uwagę możliwości gdzie oboje do zachodu słońca będą martwi. Posapując przez nos zmieniła pozycję, wpierw wślizgując się na upartego kłaka, a potem sadowiąc się okrakiem na brzuchu. Dłonie ułożyła mu na piersi, jedna na drugiej i patrzyła z góry prosto w ciemne źrenice, lśniące w szarówce świtu - Podobno w okolicach miasta namierzono sygnał radiowy. Wiesz coś o nim?

- Nie. - Guido wzruszył ramionami odpowiadając krótko na pytanie Alice. - A z tym byciem ojcem nie przesadzaj co? Nie żremy się, daje mu łazić i dychać spokojnie więc jest luz. - mężczyzna na łóżku coś nie przejawiał chęci do integracji z olbrzymem od Pazurów. - Jego zostawię tu z tobą. Ja zorganizuję ekipę na te kutry. Nie możemy dłużej czekać bo nam się urwą. - powiedział sunąc dłonią po jej brzuchu by przekierować ją następnie na jej piersi.

- Nie przesadzam kochanie. Instytucja teścia nie musi się opierać na niechęci… paradoksalnie biorąc pod uwagę ilość wymyślanych niegdyś żartów, to teściowe są heterami… Tony jest spoko. Spróbuj z nim porozmawiać… dla mnie, dobrze? Posłuchać co mówi. Obaj jesteście mądrzy i bystrzy, dogadacie się. On nie chce podburzać twojej pozycji, lecz pomóc. Nam pomóc. Runnerom. Wiem że mu dajesz chodzić wśród nas i nie… dążyć do scysji, za co ci niezmiernie dziękuję - przyłożyła dłoń do łapy i zacisnęła na niej palce, przytrzymując na swoim ciele. Kołysząc niespiesznie biodrami podjęła kolejny temat - Możecie potrzebować lekarza, te łódki… okropnie strzelają i miotają ogniem. Zanim zacznie się pościg… zdążymy z księdzem?

- Nie znam go więc nie ufam mu. Na razie mamy przewagę zwłaszcza jak spuścił Zajebistą i tego co myśli, że zna się na żartach. Więc został właściwie sam. Ale nie wiadomo co tam knuje pod tą łysą czachą na przykład to jak znów cię porwać. - Guido mówił niechętnie najwyraźniej mając tradycyjną awersję do okazywania zaufania obcym sobie ludziom. Tony tutaj wpisywał mu się w ten sam standard obcych spoza gangu jak kiedyś Brzytewka. To, że kilka dni temu zorganizował ze swoimi ludźmi śmiałą i udaną akcję odbicia czy jak wolał patrzeć szef bandy, porwania Brzytewki jakoś pewnie nie nastrajało go zbyt pozytywnie nawet poniżej zwyczajowej przeciętnej.
- Z księdzem nie wiem. Zależy co te patafiany od Collinsa wymyślą. Doszlusują z rana klechę bez problemowy to się myknie raz i dwa. Ale jak będą chcieli dopiero o tym gadać to może dopiero wieczorem jak wrócimy z kutrów. Nie możemy czekać z tymi kutrami. - czarnowłosy Runner wydawał się być skoncentrowany i zdecydowany na dany plan na najbliższe kilka i kilkanaście godzin. Na tyle na ile mógł gdzie ani kutry ani usługa kapłańska nie leżały w jego bezpośredniej mocy sprawczej. Z kutrami nie było wiadomo gdzie się obecnie znajdują i jak to z nimi pójdzie a z kapłanem nie było nadal wiadomo czy po nocnym creepy show Nowojorczycy w ogóle się zgodzą użyczyć kapłana a jak tak to na jakich warunkach i kiedy. Z tego równania Guido jedynie swoją bandę mógł poderwać od ręki i ukierunkować wedle woli.

- To może czas go poznać? Jest okazja. Terminy nas gonią, ale spalenie fajki we dwóch nie zajmie długo, a od czegoś trzeba zacząć. - zasugerowała, pochylając się do przodu by móc dołożyć do sugestii gorący pocałunek. Trwali tak przez parę sekund, nim uniosła lekko głowę, kontynuując wraży wątek - Zależy mu na tym samym, co większości ojców. Chce, abym była bezpieczna i szczęśliwa. Tyle… i aż tyle. Wie, że moje szczęście to ty - znów go pocałowała, tym razem krótko, jakby dla podkreślenia stwierdzenia - Zabierając mnie od ciebie, zabierze również szczęście, nie o to mu chodzi. Więcej nie będzie wykradał, nie gdy jestem tu z własnej woli. Zależy mi na tobie i on to widzi… więc może to dla ciebie niedorzeczne, lecz twoje bezpieczeństwo także stało się dla niego kwestią istotną. Na tym polega instytucja rodziny: jej członkowie dbają o siebie i wspierają. Troszczą i chronią. Los czasem krzyżuje nasze drogi w sposób wydajacy się majakiem wariata. Spójrz na nas. Wtedy zimą, gdy pierwszy raz przyszłam do ciebie z rewelacjami o bunkrze… powiedziałbyś, że tak to sie skończy? - uśmiechnęła się półgębkiem, spoglądając wymownie wpierw na niego, potem na siebie i pozycję w jakiej się znajdowali - Dowiemy się co wymyślili, gdy spotkamy się na moście. - zakończyła, przyciskając czoło do jego czoła.




Jeśli czas byłby istotą, z pewnością należałby do organizmów wyjątkowo wrednych i nieczułych. Tych co nie poczekają, lecz dalej prą do przodu, nie patrząc na nic, ani nikogo. Doprowadziwszy się do stanu względnej używalności para gangerów zeszła po schodach do części publicznej punktu weterynaryjnego. Lekarka objęła Wilka po raz ostatni i oboje udali się w swoją stronę. On zapewne poszedł załatwiać sprawy z resztą oddziału, ona drobiła pospiesznie po korytarzu, szukając znajomej, masywnej sylwetki łysego olbrzyma. Odnalazła go na ganku, gdzie w samotności palił papierosa, spoglądając zamyślony na ścianę zieleni majaczącą w oddali.
Wystarczyło że przekroczyła próg domu, a jej oddech momentalnie zmienił się w parę. Okryła się szczelniej płaszczem i przywoławszy na twarz wesoły uśmiech stanęła tuż obok ojca, łapiąc go za rękę.
- Dzień dobry tatusiu - przywitała się pogodnie, zadzierając głowę do góry, by móc spojrzeć mu w twarz - Udało ci się cokolwiek przespać?

- Dzień dobry Alice. - odpowiedział łagodnie łysy olbrzym uśmiechając się do o wiele drobniejszej przybranej córki. Przyłożył na chwilę jej dłoń spoczywającą na jego dłoni swoją drugą dłonią w geście dzielenia się otuchą i przyjaźnią. - Tak, kochanie udało mi się odpocząć. A jak ty się czujesz? Widziałem jak Guido wnosił cię ostatnio na górę. - zapytał z troską choć chyba nie wyglądała jakoś masakrycznie, bo nie wyglądał na zaniepokojonego o jej stan i zdrowie.

- Jest w porządku. Dobrze się mną zajął, nie musisz się martwić- odpowiedziała, robiąc krok do przodu i opierając głowę o jego brzuch. - Zdjął buty i kurtkę, potem położył spać. Też niedawno wstaliśmy. Powinniśmy zjeść śniadanie. Czeka nas długi dzień, tylko… wczoraj rozmawiałam chwilę z szeryfem. Powiedział coś, o czym nie mogę przestać myśleć - Przymknęła oczy, ciesząc się paroma chwilami spokojnej bliskości. Chłód odszedł w niepamięć, tak samo jak niepokój. Myśli do tej pory odkładane na bok, teraz poczęły układać się klarownie, lecz bez strachu czy paniki. Kolejne dane wskakiwały na swoje miejsce w równaniu, niwelując część niewiadomych. Wciąż sporo ich pozostawało, jednak nie spędzały rudej dziewczynie snu z powiek. Jeśli Guido niósł ze sobą ogień, dynamizm, namiętność, agresję i pasję… Tony emanował niezmąconym spokojem, pewnością, opanowaniem, a także nadzieją… że wszystko będzie dobrze, cokolwiek się nie wydarzy.
- Runner, Anioł Miłosierdzia…. wiem kim jestem, ale kim byłam tato? - spytała nagle, uchylając powieki celem wlepienia wzroku w unoszącą się parę pięter wyżej twarz. Stanowczo ujęła ranioną przez wężydło rękę, zaczynając odwijając ostrożnie bandaż. Skoro stali i rozmawiali, mogła w tym czasie zająć się równolegle przemyciem ran i zmianą opatrunku - Nie spałam w hibernatorze, funkcjonowałam bez zaburzeń parę dekad. Czas przyjścia na świat: na długo przed wybuchem wojny. Żyłam… nie wiem… wiek mentalny i fizyczny… między nimi występuje duża rozbieżność. To przez… ten zabieg medyczny? - pokręciła głową, pochylając się nad opatrywana kończyną. Mówiła cicho, wyraźnie zadumanym głosem, jakby analizowała ciekawy przypadek.
Westchnęła cicho i odetchnąwszy powoli, zaczęła wątek z kompletnie innej strony, dając sobie czas na dokończenie w tle finalnej analizy. Dłoń z wyszczerzoną czaszką powędrowała do torby, wyjmując gazy i buteleczkę jodyny.
- Żył pewien człowiek bogaty, który ubierał się w purpurę i bisior i dzień w dzień świetnie się bawił. U bramy jego pałacu leżał żebrak okryty wrzodami, imieniem Łazarz. Pragnął on nasycić się odpadkami ze stołu bogacza; nadto i psy przychodziły i lizały jego wrzody. Umarł żebrak, i aniołowie zanieśli go na łono Abrahama. Umarł także bogacz i został pogrzebany. Gdy w Otchłani, pogrążony w mękach, podniósł oczy, ujrzał z daleka Abrahama i Łazarza na jego łonie. I zawołał: Ojcze Abrahamie, ulituj się nade mną i poślij Łazarza; niech koniec swego palca umoczy w wodzie i ochłodzi mój język, bo strasznie cierpię w tym płomieniu. Lecz Abraham odrzekł: Wspomnij, synu, że za życia otrzymałeś swoje dobra, a Łazarz przeciwnie, niedolę; teraz on tu doznaje pociechy, a ty męki cierpisz. A prócz tego między nami a wami zionie ogromna przepaść, tak że nikt, choćby chciał, stąd do was przejść nie może ani stamtąd do nas się przedostać. Tamten rzekł: Proszę cię więc, ojcze, poślij go do domu mojego ojca. Mam bowiem pięciu braci: niech ich przestrzeże, żeby i oni nie przyszli na to miejsce męki. Lecz Abraham odparł: Mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają. Nie, ojcze Abrahamie - odrzekł tamten - lecz gdyby kto z umarłych poszedł do nich, to się nawrócą. Odpowiedział mu: Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą. Ewangelia świętego Łukasza, Rozdział szesnasty. Wersety od dziewiętnastego do trzydziestego pierwszego. - zamarła w bezruchu, unosząc spojrzenie ku górze i odrywając się od pracy na pół minuty.
- Zrobiono mi coś, co… na robota nie wyglądam. Klonowanie? Nie...Gdyby chodziło o klonowanie z takim zamiłowaniem nie powtarzałbyś kwestii “jesteś taka dorosła”. Zostaje więc opcja… cóż. Czysta spekulacja, fantasmagoria. Łazarz. Nigdy nie słyszałam, aby istniał proces fizycznie odejmujący lat. Prototyp? Faza testów? Procedura eksperymentalna ze skutkami ubocznymi? Stąd luki w pamięci? Jedno pytanie rodzi kolejne… błędne koło. Czym było Hope, co się tam znajdowało? Ile czasu tam spędziłam? Kim naprawdę była pani Dobson… i kobieta którą nazywałam matką? Czemu wyglądam jak dzieciak, skoro paradoksalnie... - drobne ramiona opadły bezsilnie, tak samo jak głowa. Przełknęła ślinę i dokończyła cicho, wpatrzona w ranną kończynę - Cokolwiek się tam wydarzyło chcę abyś wiedział jedno: jestem twoją córką i bardzo cię kocham. Tego nic nie zmieni.

Tony milczał gdy Alice mówiła i snuła swoje przypuszczenia. Nie odzywał się gdy odwijała bandaż i sprawdzała ranę po ukąszeniu wężydła. Ta zaś nie sprawiała wrażenie, że dobrze się goi. Miejsce ukąszenia było nadal nabrzmiałe, wyraźnie cieplejsze od reszty dłoni i miało siną, niezdrową barwę. Nie sprawiało wrażenia klasycznego zakażenia i nie było gorzej niż gdy ostatnio Alice sprawdzała ale jakoś ciężko było to nazwać zdrowieniem. Raczej stagnacją w procesie gojenia.
- Przestań mówić jakbym zaraz miał cię pognać precz. Albo jak dotrzemy do Hope i dowiemy się o co chodzi. - uśmiechnął się łagodnie łysogłowy olbrzym przykładając czule swoją wielką dłoń do policzka rudowłosej kobiety. Chciał jej pewnie dodać otuchy i podzielić się z nią więzami rodzinnymi jakie ich połączyły. Dwoje zdawałoby się pozornie tak odmiennych ludzi o ciałach jakby żywym ucieleśnieniem tej odmienności.
- Nie potrafię udzielić ci odpowiedzi na te pytania. Nie znam ich. - odpowiedział w końcu poważnym głosem opierając się o balustradę ganku od podwórka. - Ale to musiało się wydarzyć zanim się spotkaliśmy po raz pierwszy. Myślę, że dawno. Raczej lata niż miesiące czy tygodnie przed naszym pierwszym spotkaniem. Bo nie rzuciło mi się w oczy nic niezwykłego w twoim zachowaniu co by odbiegało od schematu który znamy… Myśleliśmy, że znamy obaj. - przyznał wzruszając swoimi ogromnymi barami w geście bezradności.
- Znaczy nic oprócz oczywiście wyjątkowej, młodej osóbki niepowtarzalnej jak jakiś rzadki kwiat na tych wszystkich Pustkowiach. Taka co swoją radością życia i troską o bliźnich trafia prosto w serce. I która doświadczyła tak wiele zła od którego chciałoby się ja uchronić. - uśmiechnął się czule patrząc tam w dół w zieleń pod czerwienią grzywki obejmując ją swoim gigantycznym ramieniem w opiekuńczym geście. - Nie wiem Alice co ci się kiedyś przytrafiło. Ani co ci się jeszcze może przytrafić na tej wyboistej drodze jaką wybrałaś. Ale wiem, że będę przy tobie i spróbujemy przetrwać i rozwikłać to razem. - powiedział obniżając swoją twarz do jej twarzy tak, że szeptał jej prawie do ucha.

Dziewczyna kiwała głową, słuchając co opiekun mówi. Mięśnie barków się rozluźniły, na twarzy pojawił się uśmiech, gdy uniosła ramiona i zarzuciła mu je na szyję.
- ET zgubił drogę do domu i nic na to nie poradzi - zaśmiała się szczerze, odwzajemniając czułość w spojrzeniu. Nie zostawi jej, cokolwiek odkryją pod ziemią, przejdą przez to razem. Wciąż mimo korowodu perturbacji, widział w niej dobro. Swoją małą dziewczynkę… delikatną roślinkę ozdobną, która za parę godzin prawdopodobnie przypnie się na stałe do wilczego kożucha. Wspięła się na palce, zostawiając na czole łysola pocałunek i zaraz przycisnęła do naznaczonego miejsca własne czoło.
- Wiem tatusiu… i przepraszam… Guido nie jest twoim wymarzonym zięciem, ale do dobry człowiek. Rozumiem, że ciężko ci będzie rozmawiać o tym z kolegami z pracy. Tym bardziej dziękuję, że dałeś mu szansę i że tu jesteś. Za wczoraj również… nie wiem jakby się skończyło spotkanie z Armią, gdyby nie interwencja twoja i szeryfa. Okropnie się denerwowałam, gdy wyszedłeś na środek. Bałam się, że zaczną strzelać i coś ci zrobią. To niezwykle nierozsądne - przesunęła dłonie z karku na jego twarz, ujmując ją delikatnie w dłonie. Gładziła kciukami policzki od linii żuchwy ku górze, tam gdzie dała radę sięgnąć.
- Kłaczek zgodził się porozmawiać z Nowojorczykami - przyznała szeptem, choć w jej głos wdała się gorycz - Spróbować dojść do kompromisu. Może da się im dać coś, dzięki czemu zostawią nas w spokoju. My chcemy zostać w Bunkrze, oni go zdobyć… ale to budowla. Cenniejsze to co w środku. Tylko za bardzo nie wiem, nie znam się na wojsku. Poza tym przyznałam się otwarcie Gabrielowi, że ksiądz… żona gagnera to kiepska pozycja do negocjacji - pokręciła głową i westchnęła, milknąć na dobrą chwilę. W końcu prychnęła, gdy coś w niej pękło i zaczęła nadawać - Z taktycznego punktu widzenia manewr był strzałem w kolano, spaleniem własnej pozycji… ale jak miałam się go wyprzeć? To tak, jakby nic dla mnie nie znaczył, był obojętny. Jakbym… go zwodziła i oszukiwała. Była taka jak… te przede mną: interesowna, wyrachowana. Udająca zainteresowanie celem osiągnięcia profitów, a w razie kłopotów niemającą problemów aby się wyprzeć. Wypiąć… zostawić. Uczucia są czymś, czego nie powinniśmy się wstydzić. On tego nie zrobił… tyle ryzykował przyjeżdżając tutaj. Powiedział przy wszystkich chłopakach, że to dziwnie gadające, niebojowe kuriozum w różowej bryce jest jego kobietą… i kocham go na litość boską. - wzięła uspokajający oddech, nabierając powietrze nosem, po czym wypuściła przez zaciśnięte zęby. - Zgodziłbyś się porozmawiać z nim, a potem spróbować doprowadzić do spotkania między Runnerami, a Armią? Żeby dowódca porozmawiał z dowódcą. Jesteś taki mądry, tyle widzisz i przewidujesz. Potrafisz znaleźć rozwiązanie w sytuacji pozornie bez wyjścia. Moze… zauważysz coś, wymyślisz… dzięki czemu uda się zapobiec dalszemu rozlewowi krwi. Zakończyć tą wojnę w której ludzie nie zyskają nic, poza śmiercią, bólem, cierpieniem i strachem. Chociaż spróbujmy tato. Nie dowiemy się czy coś zdziałamy, jeśli tego nie zrobimy. Póki jest czas, okazja… póki zostały jeszcze siły i nadzieja.

- Wszelakie negocjacje to sztuka kompromisów. I wzajemnego zaspokajania potrzeb. Nie wiemy jakie potrzeby mają Nowojorczycy względem tego Bunkra. Bez tego minimum ciężko będzie nawiązać negocjacje na satysfakcjonującym poziomie. Ponieważ wiemy tak niewiele ewentualne negocjacje pewnie by potrwały, były żmudne i nacechowane wzajemną podejrzliwością i niechęcią. - Tony potarł swoją dłonią swoje czoło gdy myślał o czymś lub nad czymś. - Na wstępie dobrze by było znaleźć jakiś wspólny mianownik obydwu stron. Coś co ich łączy oprócz chęci zajęcia Bunkra. Coś gdzie mają wspólnotę interesów lub chociaż mogą ustąpić w jakimś pobocznym wątku. - dowódca Pazurów pokręcił dłonią w powietrzu jakby coś nią obracał niewidzialnego. - Ale nie nazwałbym przyznania się do chęci wzięcia ślubu z Guido za błąd. Raczej NYA i tak brała cię za Runnera lub liczyła się, że jesteś z nimi silnie związana. Poza tym gdyby zgodzili się udzielić pomocy tego kapelana i tak byłoby oczywiste komu udzielał ślubu. Straciłabyś więc na wiarygodności co szybko by wyszło. - opiekun i przybrany ojciec Alice zmienił nieco temat na nieco wcześniej poruszony przez przybraną córkę. - A moją pracą i kolegami z pracy się nie przejmuj.- poczochrał wesołym gestem czuprynę dziewczyny swoją wielką łapą i uśmiechnął się półgębkiem.

Z nibymedycznej torby lekarka wygrzebała blister niewielkich tabletek.
- Weź je proszę, potem coś zjedz - Wycisnęła dwie i podała Pazurowi, starając się przybrać pogodną minę.- Zaczyna się goić, tylko… ze względu na osłabienie i ciężkie warunki sanitarne, wdała się bakteremia. Antybiotyki pomogą, do spółki z odpoczynkiem, a także ciepłym posiłkiem. Uważaj na siebie, nie forsuj. W ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin dwa razy straciłeś przytomność. Lepiej nie kusić losu - przybrała lekarski ton, biorąc się za przemywanie rany, a gdy skończyła, w ruch poszły gazy i bandaż - Nie znamy motywu Nowojorczyków. Na razie. Co nas łączy? Wspólne interesy? Robale… zjadają nas wszystkich. Jeszcze trochę i nie zostanie nic czym da się walczyć. Sygnał pochodzący gdzieś stąd, nienamierzony do tej pory. Kutry… dowody na istnienie wirusa są pod ziemią, a chyba trochę tu jeszcze zostaniemy. Mam tylko nadzieję, że gdy wrócimy nie będzie za późno. Oby pan Patrick i pierwotna obsada Schronu poradzili sobie przez ten czas - skrzywiła usta, by zaraz znów się uśmiechnąć. Przymknęła jedno oko, gdy olbrzymia dłoń zmierzwiła jej włosy - Coś wymyślimy, razem damy radę… i tato, no. Nie mów że z kolegami z pracy nie poruszacie przy kawie w sztabie tematów innych niż praca. Od czasu do czasu, podczas przerwy? Jak niby mam się nie przejmować? Ktoś musi się o ciebie troszczyć i martwić, taka kolei rzeczy - pokiwała sakramentalnie karkiem i westchnęła - Czeka nas długi dzień. Chodź, zjemy coś. Zajmę się opatrunkami chłopaków. Potem kutry. Przedtem jednak… tato, chyba biorę ślub - zamrugała, chyba nie do końca jeszcze zdając sobie z tego sprawę.

- Wiem kochanie. - odparł olbrzymi Pazur i bez trudności zgarnął niedużą kobietkę swoim ramieniem do siebie i całując ją w czoło. - Powodzenia ci życzę i szczęścia. - uśmiechnął się na chwilę przygięty dowódca Pazurów by znaleźć się na wysokości twarzy podobnej do tej jaka była normą u rudowłosej lekarki. - O moim kolegów z pracy naprawdę się nie martw. - powiedział prostując się na swoją ogromną wysokość. - Skoro nie znamy motywów drugiej strony więc trzeba je poznać. Bez tego ciężko będzie zaspokoić ich potrzeby a bez tego ciężko o sukces w negocjacjach przy tak zrównoważonych siłach. Niemniej te robactwo jest dość destruktywne dla wszystkich. Tak samo jak te kutry. Jak na razie bardziej od nich ucierpieli Nowojorczycy. Myślę, że to mogłoby wzbudzić ich zainteresowanie. - łysy olbrzym pokiwał głową jakby zgadzał się z własnymi wnioskami.

- Posłałam do nich Kate, do ich obozu - skończywszy zmieniać opatrunek, Alice przylgnęła ile sił w ramionach, wtulając się w mundurową bluzę której ciepło kontrastowało z chłodem poranka - Jako weterynarz ma duże pole do popisu. Może nawet dostała mikroskop. Warto sprawdzić. Mnie zabrakło czasu na entomologię. Guido chce kutrów dla siebie, może odpuściłby gdyby Nowojorczycy również… odstąpili krok w tył. Proszę tatusiu, pogadaj z nim. Bywa ciężki… i irytujący. Nieufny… potrzebuje dużo czasu aby się przekonać do kogoś, jednak gdy to zrobi - uśmiechnęła się, głos też jej się ocieplił - Jest podobny o ciebie.

- Nie wiedziałem, że masz tu takie chody, że Kate jest twoją podwładną którą możesz posłać tu czy tam. - Pazur uśmiechnął się z przekąsem zwracając uwagę Alice na dwuznaczność jej słów. - O czym miałbym z nim rozmawiać Alice? - zapytał już poważniejszym tonem patrząc na czerwonowłosą kobietę. - Do rozmowy potrzebne są dwie strony. Jedna to monolog. I nie bardzo wiem co masz na myśli z tym odpuszczaniem. Nie sądzę by Guido odpuścił tym kutrom. Nie sądzę też by uczynili to Nowojorczycy. Jednakże póki są tu te kutry to jakby tu była trzecia strona konfliktu. Taka która może sporo namieszać na szachownicy. Która może się strzelać z obydwoma pierwszymi stronami zajmując ich co nieco nim skoczą znowu sobie nawzajem do oczu. - Tony dodał swoją uwagę na temat kutrów i wzajemnych relacji między Runnerami a Nowojorczykami.

- Nie o to mi chodziło, wybacz - westchnęła, kręcąc głową. Fakt, zabrzmiało nieszczególnie. Odetchnęła więc i zaczęła jeszcze raz - Wydawało mi się, że dobrym pomysłem będzie sprawdzenie czy Armia nie ma mikroskopu i to jej powiedziałam. Wiesz… można zacząć od naszej sytuacji, jeśli masz sugestie odnośnie sposobu walki - podzielić się nimi. Początki są trudne, zwłaszcza z takim uparciuchem - westchnęła ciężko, lecz nie poddawała się - Albo od czegokolwiek innego. Nawet luźnej rozmowy. Musicie się poznać, tak będzie prościej na przyszłość. On się martwi, że mu mnie wykradniesz i nad tym teraz główkujesz. Od tego możecie zacząć. Powiesz co i jak. Obaj palicie. Wspólny papieros nie zajmuje dużo czasu, a to pierwszy krok… myślisz, że te kutry rzeczywiście przysłał Moloch? Sprowadzą wsparcie? Gabriel mówił coś o sygnale. Skoro tu jesteśmy… poszukajmy. Nuż widelec znajdziemy choć jeden brakujący puzzel układanki.

- Nie wiemy co to za sygnały wykryli. To mogło być cokolwiek od zwykłej krótkofalówki po coś większego. Ciężko zgadnąć. Musiałbym zobaczyć te sygnatury, posłuchać by coś powiedzieć. Samo w sobie to to mogło być cokolwiek. - Tony odpowiedział zaczynając od swojej fachowej wiedzy.

- Wiesz czego szukać, znasz się. Żołnierze o tym wiedzą. Tobie dadzą dojść do głosu, już na Wyspie chcieli pomocy i porady - Savage przytaknęła energicznie, by naraz uśmiechnąć się pogodnie. Złowiła wzrok olbrzyma, złapała go również za ręce.
- Teraz pójdziemy coś zjeść. Śniadanie jest najważniejszym posiłkiem w ciągu dnia. Potem pójdę zająć się ranami chłopaków... a ty zapalisz sobie papierosa z Guido. Chociaż spróbuj, proszę. Skoro wokoło ma tylu wrogów niech wie, że przynajmniej na rodzinę może liczyć. - westchnęła, utrzymując pewną siebie i swoich racji minę. Jeden fajek, kilka minut. Chyba się przez ten czas nie pozagryzają.
Chyba...
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline