Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-03-2017, 10:48   #538
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 69

Cheb; rejon zachodni; dom Kate; Dzień 8 - późny ranek; mżawka; ziąb.




San Marino



Nix oddał się pieszczocie serwowanej przez Emily z przyjemnością której nie dało się nie zauważyć. Zaległ na łóżku, dłonie kurczowo ściskały i rozkurczały się na kołdrze, oddech przyspieszał i całe jego ciało było oznaką czerpania przyjemności z przyjemności ofiarowanej przez kobietę. - O rany Emi, jesteś naprawdę niesamowita. - Nix jęknął leniwie zadowolonym głosem gdy przebrzmiały spazmy kulminacyjnego momentu. Przyciągnął czarnowłosą kobietę do siebie i chwilę tak leżeli obejmując się nawzajem.

 

- Posłuchaj Emi oni się będą starać dziś ochajtać to możemy spróbować to jakoś załatwić razem. Jest okazja. - powiedział najemnik całując Emily w czoło i wskazując dłonią gdzieś w stronę ściany jaka dzieliła ich od drugiej pary. - Ja będę musiał jeszcze powiedzieć szefowi. No i Boomer. Ale Boomer poszła obstawiać most. - Pazur zdawał się planować następne ruchy jak to miałoby wyglądać i nagle okazywało się, że całkiem sporo jest do zrobienia a czasu mało. Jeszcze mieli chwilę dla siebie. Ostatnie parę chwil razem nim dzień wstanie w pełni i ich rozdzieli. On pewnie pójdzie ścigać te kutry ona pewnie na wymianę zakładników do Nowojorczyków. Ale to później, niedługo, za chwilę a na razie mieli ten czas i te łóżko dla siebie nawzajem.



---




W końcu jednak musieli powstać i zacząć się ubierać. Młody Pazur co raz mniej przypominał kochanka za to z każdym nałożonym na siebie elementem ubrania i oporządzenia które zakrywało jego ciało co raz bardziej to coraz bardziej przypominał włąśnie komandosa. Teraz dopiero jak tak ubierał i ubierał zdawałoby się bez końća te wszystkie swoje mundury, szelki, kamizelki i gnaty widać było ile tego na sobie nosi. Zupełnie jak nożowniczka swoje noże. Na końcu gdy już oboje byli gotowi do wyjścia zatrzymał ją jeszcze na chwilę przy drzwiach. - Nie dygaj Emi. Będzie dobrze. Wiem, że to wszystko jest na wariata. Powinniśmy chodzić ze sobą i lepiej się poznać. A tak nawet jeszcze nie wiem czy jakieś obrączki będziemy mieli. Ale uda nam się Emi. Bo się kochamy. To głupie ale tak to czuję Emi. Jesteśmy dla siebie tymi brakującymi drugimi połowami. Dlatego nam się uda. - Nix mówił przejętym głosem najwyraźniej o ważnych dla siebie sprawach. Objął narzeczoną kładąc swoje dłonie na jej biodrach jakby tańczyli jakiegoś niesłyszalnego przytulańca. Pocałował ją jeszcze raz nim wyszli na korytarz i świat zewnętrzny. Razem bo mimo, że szedł pierwszy wciąż trzymał jej dłoń.


Na parterze panował rwetes podobny do setki i tysięcy obozów i biwaków o poranku. Runnerzy rozmawiali, palili papierosy i skręty, próbowali coś jeść na śniadanie, niektórzy jeszcze spali. Guido też gdzieś tam się kręcił i widać było, że długo ta banda pod jego dowództwem nie pozostanie w bezruchu. Pazur skrzywił się gdy go dojrzał i najwyraźniej nadal do dowódcy Runnerów nie żywił ciepłych uczuć. Dojrzał jednak przez jedno z okien olbrzymią sylwetkę szefa który rozmawiał chyba z Alice więc ruszył w stronę kuchni i wyjścia na podwórze. Gdy otworzyli drzwi okazało się, że stoi tam jeszcze jakiś młody Runner co Nix sądząc po minie nie przywitał zbyt entuzjastycznie.

 

Alice Savage




- W porównaniu do tego co było przed paroma dniami na Wyspie sytuacja bardzo się zmieniła Alice. - odpowiedział łysy dowódca Pazurów wpatrzony w padającą monotonnie mżawkę. - Na Wyspie brali mnie za sławnego stratega Pazurów współpracującego często z Posterunkiem. Teraz raczej będą mnie brać z osobę silnie powiązaną z ich przeciwnikami. Dostęp do danych czy sięganie po opinię kogoś takiego byłby obarczony dużym marginesem błędu i złej woli po obu stronach. Krótko mówiąc prawdopodobnie straciłem wiarygodność w oczach Nowojorczyków. I przyznam, że z ich strony to całkiem rozsądne podejście jeśli uznać to co wiedzą i co się domyślają w tej chwili. - głos olbrzyma opartego o balustradę ganku był spokojny jak zazwyczaj gdy omawiał jakiś problem techniczny czy omawiał detal sytuacji lub planu. Wydawał się spokojnie podchodzić do wiadomości, że w NYA nie będą na niego patrzeć tak przyjacielsko jak dotychczas.


- Z tymi kutrami dziwna sprawa. Zachowują się mało standardowo. Nie chodzi o rabunek bo powinni dobić do brzegu i wysadzić tych rabusiów. Nie chodzi o zniszczenie czegoś bo nie niszczą niczego jeśli nie liczyć odpowiadania ogniem na ogniem. Nie chodzi o zajęcie jakiegoś punktu bo nie zajmują żadnego punktu. Przynajmniej nie tutaj w Cheb. Ale straciliśmy z nimi kontakt gdzieś przy połowie osady więc może chodzi o coś głębiej ale za słabo znam tą okolicę by wiedzieć co. Ale o coś im chodzić musi. Nie są ani od miejscowych, ani od Runnerów, ani od Nowojorczyków bo dla wszystkich są obcy i podejrzewają tych innych, że to od nich. Więc mogą to być roboty. Ale może być też jakaś eksperymentalna jednostka Posterunku, jacyś piraci, najemnicy czy nawet Kanadyjczycy. Kto wie, jak stan dróg wodnych na drodze św. Wawrzyńca jest przyzwoity to może nawet z otwartego oceanu przypłynęli. Po prostu nie wiadomo co i kto tam za tymi burtami siedzi i o co może tu chodzić. - Tony nawiązał do pytania o kutry. Mówił jakby nie mógł do końca rozszyfrować zagadki pojawienia się i motywów obu pływających jednostek.

 

- Ten pierwszy to typowa jednostka bojowa. W porównaniu do dawnych sił pełnomorskich to bardzo lekka jednostka. Ale jak widać na taką naszą skalę co tu mamy wystarczająca z zapasem. To jakaś pochodna dawnych kutrów torpedowych ale bez torped. Jego rola jest dość prosta zapewnia główną siłę ognia i eskortę tej drugiej jednostce. Druga jednostka jest ciekawsza. Bo to jednostka desantowa czyli transportowiec. Albo więc coś transportuje w sobie albo jest tu po coś. Tylko nie mam w tej chwili pomysłu co to by mogło być. - przyznał po chwili milczenia dowódca Pazurów. Wpatrywał się w wodę na zewnątrz. I tą rozlewającą się kałużami i strumykami po rozmiękniętej ziemi i tą przesiąpiając się z nieba na ziemię. Przez tą mżawkę powietrze nie było zbyt klarowne i objawiało się jakby mgłą choć dopiero na dalszych odległościach widoczny był ten efekt.

 

Ktoś nadchodził. Usłyszeli to oboje gdy za ich plecami w domu ktoś szybko przemierzał pomieszczenie. Usłyszeli znajomy, rubaszny śmiech Bliźniaków gdy znów pewnie stroili sobie żarty. Pewnie z kogoś skoro obydwaj się zgodnie śmiali a nie z siebie nawzajem. Drzwi otworzyły się i zamknęły wypluwając z siebie spłoszonego Billy Bob. Chłopak popatrzył zaskoczonym wzrokiem na Brzytewkę i Tony'ego jakby w ogóle się ich tu nie spodziewał. Ani nikogo. Zignorował Tony'ego i spojrzał na Alice. - Brzytewka pomóż! - syknął do niej zdenerwowanym szeptem łapiąc swoimi dłońmi jej dłoń. - Uciekła mi! Uciekła tak jak mówiła! Pomóż mi ją znaleźć! Jak się Guido dowie... - co się mogło stać jakby Guido się dowiedział, że jego honorowy i gość i więzień w jednym dał dyla to nie zapowiadał się zbyt różowy poranek dla młodego gangera. - Ona musi być gdzieś tam, w domu jej nie ma. - Billy Bob wskazał gestem na roszone mżawką budynki gospodarcze.


Młody ganger odwrócił się spłoszonym wzrokiem i odczuł wyraźną ulgę gdy zauważył, że przez drzwi przeszedł Nix i Czacha a nie Guido. Najemnik kiwnął na przywitanie głową obdarzając młodego gangera nieprzychylnym spojrzeniem. - Szefie. Możemy pogadać? - zaczął mówić zwracając się do łysego dowódcy Pazurów. Teraz gdy przeszli oboje przez drzwi widać było jak młodszy z Pazurów trzyma dłoń Czachy zupełnie jak w klasycznych parach to bywało. Drzwi zamknęły się i sam Billy Bob też słał nieprzychylne spojrzenia na każdego prócz Brzytewki zły, że opóźniają im akcję poszukiwawczą.




Detroit; Downtown; kamienica Starszego; Dzień 7 - świt; pogodnie; ziąb.




Julia "Blue" Faust



No i zostali we dwójkę. Trójkę jeśli doliczyć ochroniarza przy drzwiach. Taktycznie sprawa była bardzo ryzykowna. Ona miała do ochroniarza do tyłu i parę kroków. Zdołałaby pewnie doskoczyć do niego z pazurami ale on jeśli byłby tak dobry jak starał się wyglądać pewnie by strzelił. Z raz ale trzeba było się liczyć, że strzeli. No i jak nie byli kompletnymi lamusami to za drzwiami powinien być ten drugi co tam był a do odprowadzenia Dzikiego wystarczyłby jeden. No i te ich słuchawki w uszach. Jeśli działały i nie były dla picu to nawet gdyby ten wewnątrz nie zdążył strzelić to pewnie wrzasnąć już tak. A wtedy zleciałaby się reszta poczynając od tego za drzwiami a na nie wiadomo kim kończąc.

 

Trochę więcej opcji mogło być z braniem Starszego jako zakładnika. Był bliżej choć oddzielało ich biurko. Czy gdzieś tam po swojej stronie albo nawet przy sobie broni nie miał tego siedząc w kostiumie businesswoman po drugiej stronie biurka nie szło poznać. Ale gospodarz nie zamierzał dłużej siedzieć. Wstał jakby naprawdę zamierzał zacząć się przebierać w bardziej dzienny strój.

 

- Julia Faust. Z tych Faustów. Z Vegas. - uśmiechnął się promiennie Starszy jak na dobrotliwego staruszka wypadało się uśmiechnąć gdy tak wstawał ze swojego fotela. - Wyrosłaś na piękną, młodą kobietę Julio. I zaradną jak widzę. - uśmiechał się nadal gdy podchodził do jakiejś szafy. - Parę tygodni w mieście i już obracasz się wśród miejscowej śmietanki. Naprawdę jest się czym pochwalić. - pokiwał głową z uznaniem i sięgnął po coś do szafy. - Zgaduję, że nie pamiętasz jak siadałaś mi na kolankach prawda? - powiedział z tonem starego łobuza wyjmując to po co podszedł do szafy. Klaser. Albo album. Taki jak na znaczki czy zdjęcia.

 

- Przyznam, że o tamtej pory sam bym cię pewnie nie poznał. No ale na szczęście widziałem twoje zdjęcia z operacji. - Starszy otworzył album kartkując go i wracał z powrotem w stronę swojego fotela. Przy okazji bezbłędnie wskazał gestem na cyberramię Blue.

 

- Nie mieliśmy dotąd wspólnoty interesów Julio. No ale skoro sama do mnie przyszłaś... - wymownie rozłożył ramiona i przesunął album na jej stronę biurka. Widziała na nim młodą kobietę w niebieskich szpitalnych ubraniach, z maską tlenową na twarzy, czepku i zamkniętymi oczami. Ale poznała siebie od razu. Tak samo jak kikut urwanej wybuchem ręki. I jeszcze osobną protezę którą leżała obok przygotowania do transplantacji. Zdjęć było więcej. Ale wszystkie koncentrowały się na niej i dokumentowały zabieg przeszczepu cyberamienia do resztek jej ramienia. Wystrój przypominał jej jakieś sale operacyjne z dawnych dni. Mogła zobaczyć poszczególne ujęcia jak zespół ludzi z błękitnych kitlach pracuje by pacjentka miała z powrotem dwie, sprawne ręce.

 

- Tak. Howie pracował dla nas. Dla Firmy. Jak wszystko zaczęło się sypać odszedł na własny rachunek. I jak pewnie dobrze wiesz radził sobie całkiem nieźle. Ale po tym nieszczęśliwym wypadku przypomniał sobie o starych znajomych. Twoje ramię należało do jednej z naszych agentek. Howie wiedział o tym i postarał się byś dostała je właśnie ty. No i by operację wykonał sprawdzony zespół. Jak widzisz poszło całkiem przyzwoicie. - Starszy wymownym gestem wskazał na ramię Blue które zachowywało się i poruszało jak prawdziwe ramię co mogło zwieść nawet jego ochroniarzy gdy nie byli przygotowani na taki numer.

 

- Ale z Howiem się znamy z jeszcze wcześniejszych czasów. - Starszy sięgnął przez blat stołu i przewalił album gdzieś na początek. Tam też zobaczyła Blue siebie. Choć właściwie była na tym zdjęciu jako roczny szkrab. I dosłownie siedziała człowiekowi który teraz był po drugiej stronie biurka na kolanach. On sam też był o wiele młodszy choć już wówczas musiał być w kwiecie wieku.

 



 

Wyglądał jak jakiś makler albo agent w tym swoim kapeluszu zdjętej marynarce ale jeszcze w krawacie. Widziała też swojego ojca. Zdjęcie uchwyciło go jak złapał Roberta który też jeszcze na tym zdjęciu był małym smykiem. I wyglądało, że coś tłumaczy mu niezbyt zadowolonym głosem a Robercik pewnie wyrywał się znów by wrócić do swoich arcyciekawych zajęć. Całość wydawała się sielanką w jakimś dawnym ogrodzie w pogodny dzień. Zupełnie jakby dwaj kumple z pracy przyjechali do jednego z nich wypić piwo i pogadać.

 

- No ale nie wyciągnąłem tych rupieci bo mnie na wspominki wzięło. - Starszy rozparł się z powrotem wygodnie na swoim fotelu składając dłonie w daszek. - Ten wyścig też mnie niewiele obchodzi. - jednym z palców wskazał na drzwi przez które niedawno wyszedł Dziki. - Ale interesuje mnie coś innego. Coś co również interesuje i ciebie więc pewnie i mojego starego kumpla Howiego. Lexa. - powiedział spokojnie facet po drugiej stronie biurka ale patrzył na reakcję blond gościa równie uważnie.

 

- Sprawa jest dość prosta Julio. Pomożesz mi i ja pomogę tobie. Myślę, że powinno udać mi się przekonać Teda do tej waszej imprezy. Tak sądzę. Ale w zamian za to chcę byś dla mnie zajęła się Lexą. Widzę, że masz zdolności płynnego poruszania się w tym środowisku. To pożądana umiejętność do tego typu zadania. Masz też osobiste motywacje. Co jest jeszcze bardziej pożądane. - Starszy wstał i ruszył w stronę bocznych drzwi. Otworzył je i ukazał się za nimi jakiś prywatny pokój. Gospodarz mówił gdy szedł i najwyraźniej miał zamiar przy okazji się przebrać.

 

- Lexa to nie jest człowiek. - powiedział starszy człowiek podchodząc do jakiejś szafy. Wydobył z niej koszulę i garnitur i ruszył w stronę parawanu. - Nie jeden w każdym razie. Raczej organizacja. - doprecyzował zahaczając wieszak o parawan i zaczynając się przebierać. Blue widziała właściwie tylko jego głowę no i ochroniarza który wciąż jej pilnował. - O niepokojąco szerokim zasięgu. Jak sama wiesz jej objawy odczuliście sami w Vegas. Teraz zaś działają również tutaj. Czy zmienili teren działania czy to jakaś przemieszczająca się grupka, czy mają jakiś cel strategiczny tego w tej chwili ciężko określić. Na pewno działają tutaj na rynku prochów. - Starszy wyszedł zza parawanu jeszcze z krawatem luźno zaczepionym o szyję ale już raczej zdecydowanie bardziej biznesowo i szacownie niż w piżamie i szlafroku w jakim był przed chwilą. - Rozprowadzają bardzo chwytliwy towar. - powiedział i sięgnął po coś do szuflady po swojej stronie biurka. Wyjął z niego małą buteleczkę jak po jakiś starych tabletkach i wewnątrz faktycznie widać było jakieś piguły. - Otwórz, sama zobacz, przynajmniej z identyfikacją nie ma kłopotu. - gdy Julia otworzyła buteleczkę i wysypała na dłoń białe, podłużne blety wydały jej się całkiem podobne do tych jakimi poczęstowała ją podczas wyścigu na lotnisku Maira. Tą którą rozgryzły w pocałunku na pół. Teraz jednak widziała w spokoju małe tableteczki i widziała napis: LEXA. Czy tamte co miała Maira miały takie to nie potrafiła powiedzieć.

 

- Prochy są niebezpieczne. Działają jak stymulant. I tu bardzo dobrze działają. Zwiększają refleks, odsuwają zmęczenie i senność, wytłumiają ból. Mają zbliżone działanie do wojskowych specyfików ale czy są ich kontynuacją, rozwojem, podróbką czy czymś całkiem innym nie wiadomo. No i te też nie były właśnie dotestowanych do końca. Wygląda na to, że dorwali się do jakichś zapasów albo nawet mają linię pordukcyjną. Prawdopodobnie chcą wejść na rynek stąd taka rewelacyjnie niska cena w porownaniu do jakości. Oficjalnie. Nieoficjalnie jednak produkt jest silnie uzależniający. Jest spore ryzyko złotego strzału. Ma też silne efekty uboczne jak bezsenność, nerwowość, omamy, drgawki i tego typu działanie jak większość niesprawdzonych efektów. - Starszy przedstawił z grubsza o co naprawdę mu chodzi w tej całej sprawie. Jeśli prochy tak działałay jak mówił i jeśli ona z Mairą już przynajmniej raz je brały to działały świetnie. Nie było trudne do wyobrażenia jak robia furorę na tym rynku w tym mieście. Liczył się tu wygrzew i arenalina ryzyko złotego strzału który mógł po prostu zabić użytkownika albo konsekwencji rozłozonych na tygodnie i miesiace które nakładały się na cały chaos i hałas jakie non stop miały tu miejsce bez względu na porę dnia i roku było jak najbardziej kalkulacyjnym ryzykiem pewnie dla większości mieszkańców tego miasta.

 

- Przydałby nam się ktoś kto by zinfiltorwał tą organizację. Od środka. Dowiedział się kim są, gdzie są, skąd mają towar i dlaczego rozdają go prawie za darmo. Gdzie mają linię produkcyjną lub miejsce odbioru dostaw. Albo przepis na te prochy. W odpowiednich warunkach i rękach prawdopodobnie możnaby zrobić z tego prawdziwy środek medyczny bez tak negatywnych efektów ubocznych. Jedyny pewny namiar to handlarz żywym towarem Xavier Hand. Jego powiązania z Lexą są jednak dla mnie niejasne. Może być jego szefem, podwładnym, kontrahentem, albo nawet nie wiedzieć dla kogo tak naprawdę pracuje. Proponuję zacząć od niego. Ale zostawiam to już tobie, jeśli masz inne pomysły to też zostawiam to tobie. Nie zawracaj mi głowy Dzikim i tym całym majdanem. Mnie interesuje Lexa i te jego prochy. - powiedział gospodarz kończąc wiązać krawat i sięgając dłonią po swój album by zabrać go z powrotem do szafy. Najwyraźniej mieli za chwilę wyjść stąd i dołączyć do czekajacego gdzieś tam rajdowca.

 

- Mam nadzieję, że będzie nam się współpracować tak dobrze jak kiedyś z Howiem. Liczę na twój rozsądek więc nie będę ci przypominał o moich możliwościach w tym mieście. Nie przylatuj do mnie z każdym głupstwem ale jak namierzysz jakąś siedzibę Lexy czy miejsce gdzie można mu przywalić, zdobędziesz jakiegoś języka którego nie ma gdzie trzymać czy będzie ci jakieś gadżet potrzebny daj znać. Porozmawiaj ze mną lub z Charlesem gdybym był zajęty. Tylko na miłość boską nie w stylu Dzikiego jeśli mógłbym prosić. Jakieś pytania? - gospodarz wrócił z powrotem do biurka ale tym razem stanął przy krześle swojego gościa. Wyglądało na to, że szykuje się by lada chwila wyjść na zewnątrz najpierw do czekającego gdzieś tam Dzikiego a potem pewnie na Baker Str. na spotkanie z Tedem. Charlsem okazał się ten ochroniarz który cały czas stał przy drzwiach i filował na blond gościa wzrokiem. Starszy naszkował ramię do podania w szarmanckim geście jakim dżentelmen odprowadzał damę gdziekolwiek zamierzali się udać. Teraz ubiór Blue zdecydowanie pasował do obecnego ubioru Starszego i nawet Charlesa przy drzwiach. Wyglądali jak para wychodząca ze spotkania biznesowego ubezpieczana przez jednego ochroniarza.

 
 

Wyspa; Schron; poziom szpitalny; Dzień 8 - ?, jasno; chłodno.




Will z Vegas


 
- Plan? Dobry pomysł. - Jednooki zgodził się i wydawał się zadowolony, że Will sam do niego przyszedł. - No para na razie działa. Póki działa chyba nie mamy się czego obawiać. Bunkier więc powinien być raczej bezpieczny. - odpowiedział facet z przepaską na oku ganiając widelcem resztki śniadania po talerzu. - A plan na ten dzień. Tak. - kiwnął głową i zamyślił się na chwilę wodząc wzrokiem po już raczej pustym talerzu.

 

- Mówiłeś, że znasz inne wejście do Bunkra? No to fajnie. Zaprowadzisz nas tam. Spakuj się na drogę, chcesz to weź kogoś jeszcze ze swoich i za godzinę zbiórka przy tej sterówce co wczoraj gadaliśmy. Coś tam potrzeba specjalnie otwierać czy coś innego jest potrzebne co trzeba zabrać? - Jednooki wciąż widocznie myślał o rewelacjach o innym wejściu jakie wczoraj zdradził mu Will i nadal miał zamiar je odnaleźć. Wyglądało, że zamierzał zorganizować wyprawę Runnerów razem z Willem w roli przewodnika. Jak Will wiedział do owego wejścia można było dojść na dwa podstawowe sposoby. Pierwszy to po powierzchni powtarzając mniej więcej drogę jaką z pół roku temu i przyszli Schroniarze przebyli drugą to pod ziemią przez Korytarz Szaleństwa. Obie trasy miały swoje zalety i wady. Jednooki chyba nabrał zaufania do Willa lub w ogóle Schroniarzy, że dawał mu swobodę manewru w stawieniu się na miejsce zbiórki i pobraniu sprzętu czy składu ekipy Schroniarzy. Czekał chyba na to czy Will coś powie i jak już to co.

 


Cheb; rejon centralny; biuro szeryfa; Dzień 8 - ranek; mżawka; ziąb.




Nico DuClare



- Nie wiem co z tym ich kapitanem. Zabrali go wtedy i tyle go było widać. - Eryk nie był pewny co myśleć o takiej sekwencji wypadków jaka miała miejsce w nocy. To co się działo na tym zarobaczonym i oszronionym asfalcie wczoraj w nocy widzieli raczej wszyscy co tam byli. Ale wyjaśnić tego co widzieli chyba jakoś nikt się nie podejmował. Zabrany kapitan nie pojawił się widocznie od tatej pory. - Ale jakby umarł to chyba by coś powiedzieli. - dodał stróż prawa po chwili zastanowienia wskazując swoim kubkiem na rozlokowanych w biurze żołnierzy. Ci wydawali się markotni i niezbyt optyistycznie witać nadchodzący dzień ale też nie darli szat z powodu śmierci jednego z ich oficerów. A tak dziwne okoliczności takiej smierci pewnie wywołałyby jakąś reakcję.

 

Rozmowę obydwu stróżów prawa przerwał odgłos silnika pojazdu. Coś nadjechało drogą i zatrzymało się. Ktoś wysiadł bo słychać było trzaśnięcie samochodowymi drzwiami. Kto to przekonali się za chwilę w drzwiach ukazła się Kate i jakiś żołnierz. Brunetka zlustrowała wnętrze zapełnione żołnierzami i z nich wyłuskała parę chebańskich stróżów prawa i podeszła śmiało do nich.

 

- Dzień dobry. - ukłoniła się im obojgu na wstępie. - Musicie mi pomóc. - zaczęła mówić patrząc na przemian to na Eryka to na Nico jakby niepewna do kogo z nich bardziej powinna się zwracać więc na wszelki wypadek mówiła do obojga. - Chciałam zabrać kilka swoich rzeczy ze swojego domu ale żołnierze mówią o jakiejś granicy na rzece. A ja mieszkam po drugiej stronie i chciałabym tam wrócić. No ale potem znowu chciałabym wrócić na tą stronę a ci żołnierze z którymi jechałam nie są pewni czy będę mogła. Możecie coś z tym zrobić? Pójść ze mną czy co? - młoda brunetka o nieco wymiętym wyglądzie i spojrzeniu przedstawiła swoją sprawę wskazując na przemian to gdzieś w stronę rzeki to przed budynek gdzie pewnie stał pojazd jakim przyjechała.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline