Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-03-2017, 13:58   #31
Tabasa
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację

Po dłuższej naradzie w salonie, Rob ruszył wraz z pozostałymi, by pokazać im ich pokoje. Z recepcji wziął klucze i wypadło na to, że Gwen i Henry mieli zajmować dwa pokoje na parterze, natomiast Emma, Saoirse i Wes na piętrze. Pozostałe były zajęte przez gości, a Woodward nie zamierzał ich przenosić. Oprowadził więc przyjaciół po pomieszczeniach, w których mieli nocować.


Pokoje dla gości przerobione zostały z sypialni Mossów i ustylizowane na jedną modłę, co nadawało im nieco domowego nastroju, a jednocześnie przy tych ciemnych, ciężkich tapetach i meblach pamiętających co najmniej ostatnie piećdziesięciolecie można było poczuć się nieco podminowanym. Jakby to miejsce miał w sobie jednak jakąś tajemnicę. Lub po prostu tak im się zdawało ze względu na panujące na zewnątrz ciemności i blade światło przebijające się niemrawo przez abażury lamp, ledwo docierające do każdego kąta pokojów.

Łóżka były dwuosobowe, a pościel pachniała świeżością. Robert wyjaśnił, że w każdym pokoju w szufladzie stolika nocnego znajduje się niewielka latarka, gdyby wysiadło światło (co zdarzało się dość często) i gdyby tak się stało, należy go niezwłocznie poinformować. Pokazał im również łazienki na korytarzu, które nie powalały swoim wyglądem, ale spełniały cele i to było przecież najważniejsze.

Życzył im dobrej nocy, po czym udał się do swojej kwatery na parterze, a przyjaciele rozeszli się do sypialni. Niedługo później Goodrest Inn pogrążyło się w ciszy, rozpraszanej jedynie szumiącymi w oddali drzewami i deszczem uderzającym o szyby.



Obudził go piekący, pełny pęcherz i miał wrażenie, że przy najmniejszym ruchu popuści. Zwlekł się ciężko z łóżka i wyszedł na pusty, cichy korytarz. Przeszedł kilka kroków do drzwi naprzeciw z napisem "łazienka" i zamknął się w środku. Z rozlewającą się po ciele ulgą opróźnił pęcherz i po skończonej czynności odkręcił kurek z ciepłą wodą. Na wpół przytomny obmywał dłonie, gdy nagle, gdzieś na granicy świadomości, doszedł do wniosku, że coś jest nie tak.

Spuścił wzrok i ujrzał płynącą z kranu... krew! Wprost na jego dłonie. Odskoczył instynktownie, rozbudzając się nagle. Szkarłatna ciecz spływała do umywalki mocnym strumieniem, rozbryzgując się na wszystkie strony i odznaczając ciemnymi kleksami na białej ceramice. Poczuł, jak włosy stają mu dęba.

To jednak nie było wszystko. Pomiędzy kremowymi kafelkami, którymi zabudowana była cała łazienka pojawiły się nagle pierwsze krople krwi. Z każdą chwilą było ich więcej, aż zamieniły się w spływający po ścianach krwawy, gęsty wodospad. Henry patrzył na niego z walącym sercem, niezdolny do najmniejszego ruchu. Posoka spłynęła na podłogę, tworząc zbliżającą się do jego stóp zamkniętą kałużę.

Wtem usłyszał za plecami głośny chrobot i instynktownie odwrócił głowę. Za sobą miał tylko drzwi, a gdy przeniósł wzrok z powrotem na ściany... wszystko było w porządku! Łazienka znów wyglądała, jak wcześniej. Wodospad krwi zniknął, a z kranu płynęła leniwie stróżka wody. Przełknął ślinę, zakręcając kurek. Wytarł mokre dłonie w ręcznik wiszący na drzwiach i wrócił do pokoju. Spocony, jakby przed chwilą biegał, zakopał się pod kołdrą, bijąc z myślami i dopiero po dwóch godzinach analizowania w głowie tej sytuacji udało mu się zasnąć.


Siedziała w swoim pokoju do prawie dziesiątej, rozmyślając nad tym, co może się dziać w hotelu Roberta, a część myśli wędrowała również w stronę stadniny. Pogoda była paskudna, ale wiedziała, że dadzą sobie tam ze wszystkim radę, w końcu dawali nie od dziś. Zmęczenie w końcu upomniało ciało, że warto dać mu odpocząć, więc Emma położyła się, goszcząc Sue w nogach łóżka. Nie minęło pięć minut, jak zasnęła.

Obudziło ją warczenie suczki.

Było inne, niż zwykle - pełne powagi i strachu. Ranczerka momentalnie uniosła głowę i spojrzała w tamtym kierunku. Przez niedosłonięte zasłony wpadał do jej pokoju snop światła latarni z zewnątrz, dzięki czemu dostrzegła, że jedno ze skrzydeł szafy było otwarte, a wewnątrz ktoś był! Pośród ciemności ujrzała zarys jego twarzy!

Podskoczyła na łóżku i ściśnięta strachem szybko zapaliła lampkę na szafce nocnej. Pokój rozjaśnił się blado-żółtym światłem, ukazując wnętrze szafy. Była pusta, pomijając wieszaki wiszące na plastikowej rurce. Emma próbowała zachować spokój. Równie dobrze mogło jej się przecież przywidzieć, w końcu umysł wyrwany nagle ze snu potrafi przekłamywać rzeczywistość, ale w takim dlaczego Sue warczała na szafę? Nawet teraz suczka wpatrywała się w nią, obnażając kły, czego nie zwykła robić. Potem ziewnęła przeciągle i poczłapała pod drzwi, zwijając się w kłębek. Emma zerknęła na zegarek - dochodziła trzecia w nocy.

Nie wyłączyła już światła do rana i choć ta sytuacja ją rozbudziła, to w końcu i tak oddała się w objęcia Morfeusza. Do rana nic się już nie wydarzyło.



Miała plan. Jakoś zabić czas do drugiej w nocy i niepostrzeżenie dostać się do biura szeryfa Beckermanna. Żeby nie zasnąć, skupiała swój umysł na różnych rzeczach - myślała o tym dziwnym hotelu, Robercie, trochę czasu poświęciła też Wesowi. Czy drwal jej się podobał? Może to za duże słowo, ale było w nim coś pociągającego.

Pokój trzeszczał i momentami zawodził, gdy za oknem wzmógł się wiatr. To było normalne dla starego budownictwa. Gwen starała się nie zasnąć, jednak zmęczenie wzięło górę i urwał jej się film. Tknięta jakimś dziwnym uczuciem, jakby ktoś ją obserwował, obudziła się po pierwszej. Idealnie. Nie przespała tego momentu. Ubrała się i wymknęła z pokoju, przechodząc pustym korytarzem pod same drzwi wejściowe.

Ledwo wyszła na zewnątrz, a uderzyło w nią przenikliwe zimno i śnieżyca. Mokre, ciężkie płatki śniegu przyklejające się do twarzy, zalepiające oczy, utrudniające widoczność. Pochylona ruszyła w stronę majaczącego nieopodal kształtu, którym musiały być samochody. Wtedy żywioł przybrał na intensywności, zlewając wszystko w jedną, białą masę. Śnieg uderzał Gwen w twarz, wywołując dyskomfort i choć dotarła w miejsce, w którym ewidentnie zostawiła Land Rovera, nie było po nim śladu. Rozejrzała się, jednak przez sypiący ciężko opad zupełnie straciła orientację. Nie widziała zarysów hotelu, samochodów. Nic.

Jednak coś się zmieniło. Miała wrażenie, że nie jest już sama. Odwróciwszy głowę, dostrzegła w oddali jakąś sylwetkę rozproszoną przez ciemność i zamieć. Gwen zadrżała, gdy usłyszała za swoimi plecami ponury, nieludzki szept. Odwróciła się, jednak nikogo tam nie było. Opady gęstniały, niemal czuła, jak z każdą chwilą zapada się coraz głębiej w śniegu. Ruszyła przed siebie i w tym momencie spomiędzy śnieżycy wypadło coś mrocznego, coś bezkształtnego i rzuciło się na bezbronną kobietę, oblepiając ją całą sobą, aż ciemność przykryła zupełnie wszystkie zmysły.

I wtedy otworzyła oczy, stwierdzając z ulgą, że jest we własnym pokoju. Na zegarze ściennym dochodziła siódma dwadzieścia, w oddali, z korytarza docierały do niej odgłosy kręcących się pracowników hotelu. Pomiędzy uchylonymi zasłonami dojrzała sypiący leniwie śnieg.

Zbierając się na równe nogi przez głowę przelatywała jej tylko jedna myśl: czy to, czego doświadczyła było tylko paskudnym koszmarem?



Zamknąwszy się w pokoju, Seer chwyciła za "A Walk into Unknown" Hazel Moore. Książka opowiadała o zjawiskach paranormalnych na terenie Irlandii i Szkocji, a ten temat pociągał kobietę nie od dziś. Przez dłuższy czas udało jej się zachować trzeźwość umysłu, jednak pozycja leżąca rozleniwiała organizm, który po ciężkiej podróży domagał się regeneracji. Pościel pięknie pachniała jakimś detergentem, a sen nadszedł do kobiety zupełnie niespodziewanie, jakby mimo wszystko wbrew jej własnej woli.

I śniła. Bardzo przyjemne rzeczy. Przynajmniej na początku.

Okazało się, że do jej pokoju zakradł się półnagi Robert i nie mówiąc ani słowa, zamknął jej usta namiętnym pocałunkiem, przylegając do niej łapczywie. Saoirse, choć przez chwilę zaskoczona, nie opierała się, a wręcz poddała tej chwili. Pieścił jej niewielkie piersi, wciąż całując namiętnie i szybko znalazł drogę do coraz bardziej wilgotnej kobiecości. Ona również nie próżnowała, uwalniając jego wielkiego, grubego penisa z bokserek. Zafalował, nim ujęła go w dłonie i pchana pożądaniem wprowadziła go do środka. Rob wbijał się w nią miarowo, metodycznie, z każdą chwilą przyspieszając. Przez pierwsze kilka minut Seer czuła się jak w niebie, odbierając rozkosz wszystkimi zmysłami. Chciała, by ta chwila nigdy się nie kończyła.

Rob zaczął uderzać coraz napastliwiej, powodując najpierw dyskomfort, a następnie ból. Próbowała go przystopować, jednak on trzymał ją mocno za przeguby dłoni, nie pozwalając na zbyt wiele ruchu. Czuła, jak jego rozgrzany jeszcze przed chwilą penis stał się zupełnie zimny, jakby penetrował ją długim soplem lodu. Próbowała krzyknąć, ale nie potrafiła wydobyć z siebie żadnego dźwięku. I wtedy, na granicy bólu, rzeczywistości i otępienia, ujrzała, jak twarz Roba przez ułamek sekundy zmieniła się w szkaradne, nieludzkie oblicze rodem z najgorszego koszmaru. Krzyknęła w momencie, gdy Rob wykonał ostatnie pchnięcie, zalewając ją swoimi życiodajnymi sokami.

Obudziła się nagle. Otworzyła oczy, podrywając się do pozycji siedzącej. Pokój był pusty, choć panował w nim nienaturalny chłód. Seer wzdrygnęła się i dopiero po chwili zorientowała, że okno wychodzące na podwórze jest otwarte. Nie zostawiała go uchylonego, była tego pewna. Wyskoczyła szybko z łóżka i zamknęła je. W drodze powrotnej dotarło do niej, że ma mokrą bieliznę. Sprawdziła opuszkami palców - sen, choć w ostatniej fazie nieprzyjemny, musiał pobudzić jej kobiecość. Wytarła się, zmieniła majtki i wskoczyła do łóżka. Ciężko było jej zasnąć, ale w końcu organizm się poddał.


Nie siedział długo, gdyż uporczywy ból głowy wzmagał się, co mogło być wynikiem mieszania alkoholi, jak również paskudnej pogody na zewnątrz. Drwal z przyjemnością przywitał świeżą, wykrochmaloną kołdrę i wsłuchując się w szum deszczu za oknem odpłynął w sen.

Dziwne, przebijające się do jego umysłu chrobotanie wybudziło go po drugiej w nocy. Przez dłuższą chwilę próbował nie zwracać na to uwagi, ale gdy dźwięk zaczął roznosić się po niemal całym pokoju, raz obok szafy, raz pod oknem, raz przy suficie, poderwał się podenerwowany i walnął pięścią w ścianę za wezgłowiem łóżka.

Hałasy urwały się nagle.

Wes nasłuchiwał przez dłuższą chwilę, a gdy dziwne chrobotanie nie powtórzyło się, zamierzał ułożyć się do snu. I wtedy poczuł, jak coś szarpnęło go za włosy w tył, eksponując grdykę. Nie wiadomo skąd, ujrzał w ciemności zarys szerokiego ostrza, które przejechało mu po gardle, otwierając je szeroko. Poczuł nieziemski ból i uciekające z niego życie.

Krzyknął, budząc się i podrywając do pozycji siedzącej. Serce waliło mu jak młotem. Przejechał odruchowo dłonią po szyi. Wszystko było w porządku. Żył, nikt nie próbował go zabić. To był tylko koszmar. Bardzo sugestywny, ale tylko koszmar. Czy aby jednak na pewno?

Była piąta pięćdziesiąt. Do śniadania nie zmrużył już oka.



Hotel "Goodrest Inn",
North Bay Road, hrabstwo St. Croix,
WI 52011, Stany Zjednoczone,
30 listopada 1990 roku.


Rankiem życie w hotelu toczyło się swoim rytmem. Słychać było odgłosy przygotowywanego śniadania, pokojówki odkurzały korytarze, gdzieniegdzie trzaskały drzwi, ktoś kogoś wołał. Nocne wydarzenia zdawały się przy tych zwykłych czynnościach być jedynie surrealistycznymi urojeniami, które należało zepchnąć gdzieś do podświadomości. Realny jednak był fakt, że nie wyspali się zbytnio i do jadalni, gdzie o dziewiątej podawano śniadanie, dotarli w różnych nastrojach, do tego niemal cały czas ziewając.

W przestronnym pomieszczeniu znajdowała się również dwójka gości, o których wspominał Robert - łysy mężczyzna z nosem w porannej gazecie, którego Emma miała wczoraj nieprzyjemność poznać i skupiony nad jakąś książką starszy profesor. Obaj siedzieli przy oddzielnych stolikach w głębi jadalni i nie zwracali na otoczenie większej uwagi. Ustawione na szafce przy wejściu radio podawało najnowsze informacje.
"~ Gwałtowne opady deszczu, a także śnieżyce i porywisty wiatr zakłóciły w nocy z piątku na sobotę życie milionów Amerykanów na wschodzie i północy USA, od Minnesoty, przez Wisconsin, aż do Richmond w stanie Wirginia." - Prezenter mówił przejętym tonem. - "Dziś spodziewane są nawet sześćdziesięciocentymetrowe opady śniegu, zatem możemy śmiało mówić o tym, że w tym roku zima nadeszła szybciej, niż się spodziewano. Gubernator Wisconsin Tommy Thompson zapewnił, że na drogi zostały wysłane wszystkie dostępne piaskarki i odśnieżarki, jednak część tras (zwłaszcza w mniejszych miejscowościach) może być nieprzejezdna aż do poniedziałku. Władze proszą o pozostanie w domach, jeśli podróż nie jest absolutnie konieczna. O wszelkich zmianach będziemy państwa informować, a na poprawę nastroju po tych niezbyt dobrych informacjach polecam wsłuchać się w proponowany przez nas utwór."

Z głośników popłynęły pierwsze akordy przyjemnego, klimatycznego kawałka. Zerknęli przez okno, gdzie cała okolica tonęła w bieli i wyglądało na to, że opady śniegu nie zakończą się szybko. Dwie kelnerki dostarczyły im na stół śniadanie, na które składała się jajecznica na bekonie, do tego tosty i herbata oraz kawa. Roberta nigdzie nie było, więc zapewne pracował w swoim biurze.

Rozpoczynał się nowy dzień.

 
Tabasa jest offline