Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-03-2017, 01:20   #17
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Korytarz, gdy już drzwi jej mieszkania zostały otwarte po wcześniejszym sprawdzeniu terenu przez wizjer, był pusty. Cisza panowała taka, że wręcz miała swoje brzmienie, do czasu oczywiście, gdy zburzyło ją miauknięcie. Na szczęście nie odpowiedział mu dźwięk otwieranych drzwi i nie pojawiła się zakrwawiona twarz gotowa rzucić się na nową ofiarę. Wkrótce jednak szczęście ich opuściło. Winda, która wtaszczyła ich na górę w miarę bezpieczny sposób, najwyraźniej postanowiła wziąć wolne. Czy była to chwilowa usterka, jakie czasem się zdarzały, czy poważna awaria zasilania, czy też coś innego - tego nie wiedzieli i sądząc po minie Larsa, nie mieli także czasu sprawdzać. Pozostawały schody. Setki schodów wiodących w dół, wprost do piekła, które na nich czekało.
Anderson ruszył przodem, bez słowa pokonując kolejne stopnie i starając się ignorować niezadowolone koty i ich wyraźne i dość głośne wyrazy sprzeciwu na takie traktowanie. Jego zaciśnięta szczęka świadczyła dość dobitnie, że miał ochotę wytaszczyć zwierzaki i poskręcać im karki, ale na szczęście tego nie zrobił. Na szczęście, które mogło mieć bardzo nieciekawe zakończenie. Trzask drzwi na jednym z pięter, które dopiero mieli przed sobą, zwiastował pojawienie się kolejnej istoty, chętnej na spacer. Pytanie tylko czy była to istota próbująca wydostać się bezpiecznie z budynku czy coś, co miało nieco inne plany i skuszone nawoływaniem sierściuchów, ruszyło na łowy.
Ze zwierzakami jak z niemowlakami - nie dało się im wytłumaczyć, aby się zamknęły. Bały się, odczuwały dyskomfort zapakowane w ciasną przestrzeń i niesione przez cuchnące jatką korytarze. Lauren szeptała do nich próbując uspokoić, lecz na niewiele się to zdało.
Trzask drzwi zadziałał na nią niczym porażenie prądem. Zesztywniała, wzrok pobiegł w dół jakby chciał przebić się przez mieszankę stali z betonem i zobaczyć co czaiło się za przysłowiowym progiem.
- Biegnijmy - natarczywy szept skierowała do pleców żołnierza. Skoro na ciszę nie mieli co liczyć, pozostawał pośpiech i nadzieja, że zdążą dopaść motoru nim zainfekowani dopadną ich.
- Jak będziesz musiała to rzuć wszystko - poinformował ją, ruszając w dół z nową energią w nogach. To, że on sam z pewnością porzuci trzymane zwierzęta, było pewne. Co jak co ale jego życie liczyło się dla niego bardziej niż para futrzaków i nie zamierzał się z tym kryć. To czy podobało się to jego towarzyszce czy też nie, spływało po nim jak woda po kaczce.
Dwa piętra niżej stanęli oko w oko z powodem hałasu.
Lauren nie kojarzyła kobiety no ale to w sumie nie mogło dziwić, w końcu nie mieszkała na tym samym piętrze. Kobieta z kolei wykazała daleko idące zainteresowanie zarówno Irlandką jak i jej towarzyszem. Zainteresowanie pełne głodu widocznego w spojrzeniu i szybszych ruchach gdy powłócząc złamaną nogą, zaczęła sunąć w ich kierunku podpierając się o ścianę. Za nią, od strony korytarza, słychać było kolejne szuranie, mlaskanie i jęki. Niektóre z nich brzmiały jak te, które wydać z siebie mogła tylko osoba znajdująca się a agonii i na granicy śmierci. Pozostawało liczyć na to, że szybko ją przekroczy bo Lars nie sprawiał wrażenia chętnego by biec na pomoc. Zamiast tego skorzystał z transportówki by zamachnąć się i uderzyć nią nadciągającą zarażoną, a następnie nie patrząc na jej ciało, które opadło na stopnie, zaczął zbiegać w dół.
- Ostrożnie kurwa! To nie pieprzony worek ziemniaków, zjebie! - technik warknęła nienawistnie, goniąc za nim na złamanie karku. Większą troskę przykładała do stanu transportówki, niż bezpieczeństwa Larsa i swojego. Przeskoczyła nad drgającym i zawodzącym ciałem, wbijając wzrokowe sztylety w plecy przed sobą - Wychodzimy w komplecie. Albo wszyscy, albo zostaję i chuj mnie bolą konsekwencję. Nie zostawię nikogo, rozumiesz?! Nawet ciebie - warkot urwał się nagle, gdy zdała sobie sprawę co chlapnęła. Prychnęła przez urywany oddech, chwilowo zlewając co gość pomyśli.
Mężczyzna nie odpowiedział, skupiając uwagę na tym by nie stracić rytmu i nie stoczyć się ze schodów, co z pewnością nie ułatwiłoby ucieczki. Tym bardziej że na ich drodze otwierały się kolejne drzwi i pojawiały kolejne twarze zabarwione świeżym szkarłatem. Do ich uszu zaczęły docierać krzyki, świadczące o tym że niektórzy z pechowców którym nie udało się uciec na czas, wciąż żyją, chociaż czy należało się z tego powodu cieszyć? Na myślenie nie było jednak czasu, ten bowiem w całości pochłaniała ucieczka. Krok za krokiem, stopień po stopniu. Lars, który wystawiony był na nieco większe niebezpieczeństwo, musiał sobie wziąć do serca jej słowa bowiem koty wraz z ich środkiem transportu nie zostały ponownie użyte w formie broni. Może zdał sobie sprawę ile czasu by stracił będąc zmuszonym do nabijania rozumu swojej niebieskowłosej towarzyszce gdyby się okazało że jej zwierzakom stała się krzywda, a może wolał nie tracić czasu na przystawanie i walkę, dopóki nie było to absolutnie konieczne.
Chaos im sprzyjał, tak samo jak hałas. Wśród krzyków umierających, rozszarpywanych żywcem ludzi zawodzenie kotów traciło na wartości i decybelach. Niknęło w mokrym, czerwonym bulgotaniu, współgrającym z przyprawiającym o mdłości świadectwem darcia tkanek, szarpania i żucia. Umierali tam… na korytarzu umierali ludzie. Brutalnie, paskudnie. Stawali się ofiarami, którym nikt nie przyjdzie na ratunek.
Żołądek podjeżdżał biegnącej po schodach kobiecie pod samo gardło, żółć paliła przełyk. Starała się nie słuchać, skupić na ucieczce… wyostrzonych adrenaliną zmysłów nie dało się jednak ot tak zignorować. Wyobraźnia podpowiadała prawdopodobne scenariusze, malując na zwojach mózgowych obrazy z czerwieni i szaleństwa. Agonalny reqiuem mieszkańców budynku, w którym mieszkała przez ostatnie miesiące.
“Biegnij, po prostu biegnij. To się nie dzieje naprawdę. Śnisz, to sen. Pierdolony koszmar. Rusz się, nie stawaj. Biegnij leniwa dziwko. Nie zatrzymuj się!”

- Sed et si ambulavero in valle mortis - wyrzęziła, pokonując po dwa stopnie w panicznym pędzie - Non timebo malum quoniam tu mecum es virga.
Gdyby to jeszcze było takie proste…
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline