Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-03-2017, 20:45   #24
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- Oczywiście kochanie.- mruknął “mąż” całując Carmen w ucho. Po czym zwrócił się do wesołej wdówki. - Zechce mi pani towarzyszyć?-
Ta zaś dość długo biła się z myślami, nim ostatecznie zgodziła się ostatecznie opuścić z nim pokój. A Bill zarządził przerwę do czasu, aż przybędzie kolejny gracz do ich stolika. Dało to jednak okazję do wzięcia na spytki Goodwina, teraz gdy nie byli skupieni na kartach. W dodatku pomocą, choć nieświadomą tego, okazał się Bill… zapytał bowiem Wiliama, przy okazji nalewania koniaku do szklanek przyniesionych przez Smitha, o nurtującą go kwestię. - Pewnej rzeczy nie rozumiem. Bogaty nie jesteś, miłośnikiem antyku też nie. To po co ci ta cała heca z wykopaliskami ? To nie jest ani pewny, ani zyskowny interes. Nie lepiej zainwestować gotówkę w coś bardziej sensownego? Kauczuk na przykład?-
- Cóż... w wykopaliskach jest pewna doza hazardu. - odparł wymijająco Goodwin.
- Ale ty ich nie prowadzisz. Ty je tylko sponsorujesz.- przypomniał Bill.
Nie chcąc przeszkadzać, Victoria uśmiechnęła się pokrzepiająco do Anglika, lecz nic nie powiedziała, ciekawa jego tłumaczenia.
- I to mi wystarcza… da się na tym zarobić.- odparł Wiliam wyraźnie starając się zakończyć niewygodny temat.
- O ile się znajdzie coś wartościowego w piaskach pustyni.- stwierdził Bill.
- Na szczęście pustynia jest pełna skarbów. A ja postawiłem na dobrego konia.- uciął sprawę Goodwin.- A co cię to tak interesuje.-
- Zysk mnie zawsze interesuje. To że moje bogactwo pochodzi z plantacji na Florydzie i w Ameryce Łacińskiej… oraz pokera.- uśmiechnął się ironicznie Bill.-Nie oznacza, że nie interesuję się innymi możliwościami. Zbadałem rynek handlu antykami i… nie wyglądało to obiecująco.-
- Słyszałem że z tego powodu zainteresowałeś się Południową Azją.- stwierdził Goodwin sącząc whisky.
- I z tego powodu mam umówione spotkanie jutro z osobą, która ponoć ma tam duże kontakty i nieformalne wpływy. Pewnie nazwisko z Si Chuan nic ci nie mówi?- stwierdził obojętnie Bill.
- Nie. Nic a nic.- odparł spokojnie Goodwin, za to Carmen mówiło bardzo wiele. Mimo to zachowała obojętność.
- Słyszałam, że takie skarby pustyni mogą być nie tylko wartościowe jeśli chodzi o klejnoty, ale także magię. Czy pan, panie Goodwin znalazł już jakiś magiczny przedmiot? - zapytała z uśmiechem głupiutkiej gąski. Ponieważ nie było przy niej męża, który masowałby jej ramiona, sama delikatnie wodziła dłonią po swojej szyi i obojczyku, pieszcząc skórę.
- Magię?- jej słowa wzbudziły zrozumiałą reakcję. Zarówno Goodwin jak i Teksańczyk wybuchli śmiechem. Po czym Goodwin łaskawie wyjaśnił.- Nie ma czegoś takiego jak magia, acz… zdarzają się grobowce kapłanów, bądź astrologów. Proszę mi jednak wierzyć, iż żaden znaleziony w nich przedmiot nie jest bardziej magiczny niż te karty.-
- I nigdy nie wydarzyło się nic niezwykłego? Nikt nie widział duchów czy... ruszających się mumii? - Victoria wydawała się szczerze zasmucona.
- Nie. Przykro mi… ale może mi pani wierzyć, nocny pejzaż pustyni to mistyczne przeżycie.- wyjaśnił z uśmiechem Goodwin.
- Och, tak bardzo chciałabym go już zobaczyć... - westchnęła, pieszcząc delikatnie swój płatek ucha.
- Cóż… Do granic Kairu jest nieco ponad godzinę. A z tamtąd już dobrze widać noc… otulającą pustynne pies...piaski.- stwierdził Goodwin przyglądając się swawolnej Victorii.
- Nie mogę się doczekać. - odparła. Mogła co prawda pociągnąć temat i wyciągnąć Anglika gdzieś na balkonik, chciała jednak by to on czuł się łowcą. Chciała też, by zdążył pomarzyć o niej, by w momencie, kiedy wpadnie w jego ręce, nie myśleć o tym, co plecie.
- Możemy… wyruszyć na pustynię już teraz.- stwierdził Goodwin wpatrzony w dłoń Carmen błądzącą po jej skórze.- Gra może poczekać na inny dzień.-
Dał się złapać w pułapkę.
- Och, nie śmiałabym pana fatygować. - odparła Victoria, choć jej wzrok błądził po sylwetce Anglika - No i nie byłoby to ładnie względem naszego towarzysza. Upomnę się jednak o tę deklarację już wkrótce. - dodała obiecująco.
- Zgoda…- rzekł Goodwin z uśmiechem. Tymczasem do środka weszli państwo Pickwick. Starsze małżeństwo i dość bogate małżeństwo. Mogli więc wrócić do gry, a sama Carmen mogła przekonać się że porywczy Wiliam nie ma ani pokerowej twarzy, ani talentu do tej gry. Szło mu naprawdę kiepsko. Licytował wysoko i często i w sposób nieprzemyślany.
Ona jednak i tak dawała co jakiś czas wyraz zachwytowi nad jego odwagą i mocnymi nerwami, modląc się w duchu by ten wieczór jak najszybciej się skończyło. Choć starała się nie myśleć o Orłowie, wizja jego i gorącej wdówki raz po raz wracała do jej głowy.
Żetony zmieniały właścicieli i przyglądając się ich stosikom przy poszczególnych graczach, Carmen zorientowała się, że najlepszym graczem tutaj jest Bill, ona była mniej więcej na drugim miejscu z panem Pickwickiem. Natomiast Goodwin… jego kupka żetonów topniała jak lody na pustyni. Jeszcze jedno, dwa przeciętne rozdania i Goodwin zakończy grę. Na co czały pani Pickwick, póki co zagrzewająca męża do boju. Wkrótce Smith zaanonsował powrót kolejnej znajomej twarzyczki. Wdowa Dupoint powróciła z miną zadowolonego kota i przysiadła się z boku przyglądając grającym. A Goodwinowi zostało chyba ostatnie rozdanie. Bowiem znając jego styl rozgrywki, Carmen wiedziała że straci wszystko przelicytowując… znowu. Bowiem Goodwin nie uczył się na błędach. Choć wszystko się w niej buntowało, agentka też zagrała “all-in”, mimo że jej sytuacja do tego bynajmniej nie zmuszała.
- Do odważnych świat należy. - rzuciła, ściskając delikatnie dłoń Anglika w geście komitywy.
I tak jak się spodziewała… przegrali oboje. Bill miał najmocniejszą rękę.
- To do następnego razu.- rzekł Goodwinowi, który patrzył z irytacją na zbierane przez niego żetony.
- Zastaw?- zapytał jeszcze z nadzieją Wiliam.
- To dżentelmeńskie rozgrywki… nie bawimy się tu w lichwiarzy. Przegrałeś co miałeś ze sobą. Wystarczy. Nie rób sobie długów i kłopotów.- ostrzegł go po przyjacielsku Teksańczyk. Po czym zwrócił się do Carmen.- Mam nadzieję pani Victorio, że miło się grało, jednak fortuna to kapryśna kochanka i czasem odwraca wzrok od najładniejszych lic przy stoliku.-
- Cóż, byle uroda tak nie przemijała, to nie będę się tym martwić. Dziękuję za przemiły wieczór - powiedziała, wstając od stolika.
- Odprowadzę panią do pokoju.- zaoferował się Goodwin.
- Bardzo pan miły... - wysiliła się na promienny uśmiech. Zastanawiała się czemu Orłow nie przyniósł jej tego cholernego swetra, skoro już zabawił się z wdówką. Na razie jednak odłożyła te rozważania, ograniczając się do subtelnego acz konsekwentnego kokietowania Goodwina.
Wyszli na korytarz i rozejrzeli się, po czym skierowali się do windy wchodząc pole widzenia Janusa.
- Gdzie teraz ?- zapytał uprzejmie Goodwin. Po czym przypomniał sobie.- O ile dobrze pamiętam, chciała pani zobaczyć noc na pustyni? Mój wóz jest pod hotelem, o ile nie przeszkadzają pani drobne niewygody.-
- Niestety, obawiam się, że dziś muszę naprawdę odmówić. - powiedziała, delikatnie strzepując jakiś niewidzialny pyłek z marynarki Anglika - Jestem jeszcze umówiona z kuzynką. Poza tym wypada przygotować się do drogi. Muszę wszystko przemyśleć a jutro nabyć potrzebne rzeczy żeby pana tym żadną miara nie kłopotać.
- Oczywiście… postaram się koło jedenastej zjawić się tu w holu i poinformować panią w kwestii wyjazdu.- odparł szarmancko Wiliam, gdy Victoria podawała numer piętra na którym mieszkała. Pożegnali się po jej wyjściu z windy.
Nim Carmen weszła do apartamentu, który dzieliła z drugim agentem, zatrzymała się na moment. Z jakiegoś powodu przypomniała jej się scena, gdy ostatni raz widziała Brutusa. Zamknęła oczy. Zrobiła tak, jak przed występem - wyrzuciła wszystkich ze swojej głowy, a potem otworzyła oczy, nacisnęła klamkę i weszła do środka.
Jan Wasilijewicz stał przy oknie spoglądając na miasto. Był w koszuli i spodniach, więc to przynosiło pewną ulgę. Zerknął za siebie na wchodzącą Carmen, uśmiechnął się lekko i rzekł.- I jak poszło… kochanie?-
- Jeśli pytasz o finanse to kiepsko, ale jeśli chodzi o naszego znajomego, myślę, że wszystko jest na dobrej drodze, by opuścił niedługo przy mnie gardę. - odparła, nie patrząc na niego, za to zwracając się ku Baronowi, by przywitać się i nakarmić węża. - Zapomniałeś przynieść mi swetra. - rzuciła mimochodem.
- Uznałem? Myślałem, że taki był plan? Ja nie przynoszę swetra, a ty możesz się wypłakać jakiego to lekkomyślnego masz małżonka.- zastanowił się Orłow obserwując każdy ruch Carmen niczym przyczajony drapieżnik.
- Nie zrozumieliśmy się więc. Ja mówiłam tylko o spóźnieniu. Zresztą wyszło dobre i naturalnie. - dodała ugodowo, odkładając Barona na szafę - Co u mojej kuzynki? Zaglądałeś do niej?
- Posłałem ją na dół, by poinformowała mnie jeśli byś z panem Goodwinem wyszła poza hotel. Byśmy mogli cię osłaniać z daleka. W ramach treningu, przed głównym zadaniem.- wyjaśnił Jan Wasilijewicz.
- Zatem pójdę po nią. To już nie jest potrzebne. Wycieczka umówiona, pan Goodwin zauroczony. Więcej na razie nie trzeba. - rzekła i skierowała się do drzwi.
- Dobrze.- uśmiechnął się Wasilijewicz.- Przygotować ci kąpiel?-
- Nie trzeba, ja nie miałam okazji się spocić. Ale nie krępuj się. - powiedziała, wychodząc i kierując się do windy.
Zjazd na dół zajął kilka sekund, zlokalizowanie kochanej kuzynki niewiele dłużej. Siedziała przy barze, do którego raz już razem zaglądnęły. Miała z niego dobry widok na windy i kilku wielbicieli pozwalających jej otrzymywać darmowe drinki.
Carmen zamachała do niej wesoło, po czym przysiadła się.
- Trud skończony na dziś, kuzynko. Możesz robić, co tylko masz ochotę.
- Hmmm.. jeszcze nie wiem na co mam ochotę, a ty kuzynko? - uśmiechnęła się wesoło Gabriela przyglądając Carmen.- Wyglądasz szałowo w mojej sukience.-
- I chętnie ubrałabym kolejną, więc jeśli tylko masz siłę... - zrobiła wymowną przerwę, po czym dodała - Jeśli byś potrzebowała rąk do pomocy, to chętnie cię wesprę.
- Nie wiem czy potrafisz… szyć.- odparła z uśmiechem Gabriela i pomachała palcem przed swoim nosem.- A ja najwyraźniej wypiłam za dużo, by samej dziś próbować. No…- poklepała Carmen po ramieniu.- Nie martw się, będzie jedna gotowa na czas. Może dwie nawet.-
Agentka westchnęła. Brak profesjonalizmu Gabrieli był dla niej niemal bolesny. Ona nigdy nie doprowadziłaby się do takiego stanu na misji. Jednak dziewczyna była tu właściwie przypadkiem i nie mogła mieć do niej pretensji.
- Dobrze, zatem korzystaj z wieczora. - powiedziała, klepiąc ją przyjacielsko po ramieniu i odchodząc w kierunku windy.
- Nooo… idę z tobą.- zerwała się Gabriela i ruszyła za Carmen do windy. Uśmiechnęła się wesoło.- Położę się wcześniej, wstanę równie wcześnie.-
Carmen westchnęła. Nie miała zamiaru wracać do apartamentu, jednak nie zamierzała tego powiedzieć dziewczynie. Uśmiechnęła się więc i postanowiła, że odprowadzi ją do pokoju, nie mówiąc nic o poczuciu uwięzienia, które w niej narastało.
Gabriela dała się jednak dość szybko spławić doprowadzając do swego pokoju. Dała kuzynce buziaka w policzek na pożegnanie i zamknęła za sobą drzwi.
Tymczasem agentka nie czekając ni chwili wsiadła znów do windy, nim ta odjechała sama. Znów wybrała 4 piętro. Tym razem jednak nie planowała grać w pokera, a trochę tam powęszyć. Wstrzymany remont wydawał jej się na tyle niezwykły, że wątpiła, by chodziło tylko o stworzenie strefy do gry hazardowej.
Przemierzając sama korytarze rozglądała się dookoła w ciemnościach nocy. Z początku nie zauważyła niczego ciekawego. Dopiero później do uszu Carmen zaczęły docierać ciche szmery z jednego pokoi znajdującego się w sporym oddaleniu od pokoju z pokerem. I drzwi te były oczywiście zamknięte, a w dodatku wymienione na bardziej solidne niż te zamykające inne pokoje hotelowe.
Carmen przyczaiła się przy nich, przykładając ucho do zimnej powierzchni, by lepiej usłyszeć rozmowę.
Zamiast rozmowy usłyszała jedynie odgłosy przypominające szelest papieru, jakby coś było przepakowywane. Oraz monotonny monolog.
- Pięć uncji… po dwieście funtów każda. Czystość… hmm… całkiem dobra. W każdym wazonie po pięć, więc… dwadzieścia pięć wazonów razy pięć razy dwieście.-
Uśmiech wykwitł na ustach dziewczyny. Trafiła na ciekawą wymianę handlową. Odruchowo rozejrzała się, gdzie mogłaby się schować, gdyby rozmawiający postanowili opuścić pokój. Cały czas też nasłuchiwała, by nie uronić żadnego słowa.
Z ukryciem niestety był problem, na pustym korytarzu nie było gdzie się ukryć, no chyba że… inne pokoje. Ale wpierw trzeba byłoby sforsować zamknięte drzwi.
- Kolejna partia… fuj. Kiepskie. Pójdzie po czterdzieści... czterdzieści pięć, może? - usłyszała za drzwiami. - Powiadom szefa, że ci z Krymu chyba sobie jaja robią.
- Szef zajęty. Gra.- przypomniał drugi głos.
- No tak… nie wolno mu wtedy przeszkadzać. Tak czy siak… to opium jest dla biedoty. Turki chciały nas wycyganić… a może Ormianie? Cholera wie z jakiego są narodu.- stwierdził pierwszy głos.
Dziewczyna zamyśliła się. Powoli puzzle składały się w pewien obraz. Już wcześniej przyszło jej na myśl, że spotkanie o którym wspomniał Bill to spotkanie z Yue. Ci tutaj tylko zdawali się tę teorię potwierdzać. Nie miało to jednak znaczenia dla obecnej misji, dlatego by nie ryzykować dłużej, agentka powoli wycofała się w kierunku windy z zamiarem powrotu do apartamentu.
Nie było z tym problemu, bezpieczna w objęciach Janusa Victoria mogła wrócić w objęcia męża. Nikt pewnie nie domyślił się co ciekawska Vicky odkryła na temat Billa. Więc misja nie była narażona.
Ponieważ pora była już faktycznie późna, Carmen zdecydowała się na powrót do apartamentu. Jednak nim weszła do sypialni, gdzie spodziewała się zastać Orłowa, postanowiła wziąć szybki, orzeźwiający prysznic i zrzucić z siebie przyciasnawą kreację.
Kwadrans później, z mokrymi włosami, pachnąca i odświeżona, ubrana jedynie w ręcznik owinięty dookoła figury oraz uzbrojona w szczotkę do czesania, ruszyła do pomieszczenia z wielkim łożem.
Jan Wasilijewicz na nią czekał, nagi i bezczelnie odkryty. Mogła więc podziwiać jego muskulaturę jak i z zadowoleniem przyglądać się jego reakcji poniżej pasa. Widzieć jak mocno rozpala go jej widok.
- I jak było? Owinęłaś Goodwina wokół palca? - zapytał Orłow wpatrzony w Carmen.
- Przecież nie widziałam się z nim teraz. - odparła dziewczyna, przysiadając na skraju łóżka i rozczesując włosy - A tobie mało cudownego dotyku pani medium?
- Nie rzucę się na ciebie…- Jan Wasilijewicz usiadł na łóżku i oparł dłonie na jej ramionach masując.- Ale mam ochotę… a co do pani medium… sama mnie w jej ramiona wepchnęłaś. Przy mnie… to ona jest dopiero żarłoczna. Wykończyłaby takich trzech jak ja.-
- Trzeba było korzystać, a nie teraz zmuszać się do rycerskiej wstrzemięźliwości - powiedziała ironicznie dziewczyna, nie przestając czesać swoich długich, kasztanowych włosów, które zazwyczaj nosiła splecione na karku, by ułatwić Baronowi ukrycie się.
- Marudzisz…-nadal masując jej ramiona Orłow cmoknął jej szyję delikatnie.- Mam wrażenie, że masz kiepski humor. Acz nie dziwi mnie to. Proponuję tej nocy miłe przytulanie się… bez jakichkolwiek zaczepek z mej strony droga Victorio. Choć wiesz jak trudne to dla mnie będzie.-
- Zbytek łaski, drogi mężu - powiedziała, podnosząc się i odkładając szczotkę na toaletce. Następnie zdjęła z siebie ręcznik i stanęła naga przed mężczyzną. Podparła się ręką o biodro.
- Jeśli tylko masz ochotę, jestem do twojej dyspozycji... radzę korzystać, bo niedługo to się zmieni. - powiedziała z taką obojętnością, na jaką było ją stać. Uznała wszak, że potraktowanie Orłowa jako tylko i wyłącznie towarzysza zabaw nocnych może pomóc jej samej uporać się z uczuciami, które coraz częściej mamiły jej umysł.
- Skoro tak… to połóż się wygodnie na łóżku.- zadecydował Orłow wstając i wychodząc do sąsiedniego pokoju.- Zaraz wracam.-
Spojrzała na niego, zaciekawiona, lecz nie mówiąc nic, usiadła na łóżku. Nie kładła się jednak, obserwowała drzwi, za którymi zniknął Jan.
On zaś wrócił z czarną męską apaszką i spojrzał zdziwiony na Carmen.- Miałaś się wygodnie położyć.
- Oszukiwałam. - wzruszyła ramionami, uśmiechając się lekko.
- Mam cię związać?- zagroził żartobliwie Jan Wasilijewicz spoglądając łakomym wzrokiem na nagie ciało Carmen.- Boże… jaka ty jesteś… słodziutka.-
- Nie wiem co planujesz. Zadaniem żony jest posłusznie służyć mężowi. - odparła, choć jej wzrok mówił coś zgoła innego. Wciąż był w nim swoisty chłód, choć coraz częściej też pojawiały się iskry pożądania.
- Zakryję ci oczka i skorzystam z twej propozycji Victorio. I z sytuacji…- uśmiechnął się łobuzersko Orłow.- Pozwolę ci na trochę lenistwa i okazji do rozkoszowania się własnym… niewolnikiem.-
- Jesteś bardzo pewny siebie, jeśli zakładasz, że będę się tym rozkoszować - rzuciła wyzywająco.
- Hmm… a co sprawia ci rozkosz Victorio?- zapytał wprost opierając się ramieniem o ramę drzwi.- Spełnimy twój kaprys.-
- Naprawdę chciałbyś iść szlakiem, który został już przetarty? Więcej się po tobie spodziewałam, mężu. - odpowiedziała, siedząc wciąż w tej samej pozycji z nogami lekko podkulonymi na bok. Plecy miała wyprostowane, włosy zaczesane na lewą pierś, zaś wzrok roziskrzony.
- Jesteś… straszna… wiesz?- westchnął Orłow podchodząc do Carmen i oparł dłonie na jej ramionach.- Coś w tobie sprawia… że mam ochotę cię posiąść, kochać się z tobą… zacisnąć ramiona i nie wypuszczać. Rozkoszować się każdym jękiem i zmuszać twe ciało do przekroczenia swych limitów… jeśli chodzi o rozkosz… budzisz we mnie bestię.-
- Lubisz mi to powtarzać. - powiedziała, nie spuszczając z niego wzroku. Nawet nie drgnęła, gdy jej dotknął. Siedziała jakby wykuta z kamienia, posąg bogini.
- Bo mam wrażenie, że sprawia ci to przyjemność… prowokowanie mnie do ekstremum. Świadomość jak mocno na mnie działasz.- wymruczał cicho Orłow popychając mocno Carmen na łóżko i klękając niżej by rozchylić jej nogi stanowczo. Jego wzrok już płonął tym dzikim ogniem pożądania.
- A może to sobie tylko wmawiasz? Może tak tłumaczysz słabość do mnie? - powiedziała z uśmiechem, przyglądając mu się. Nie przeciwstawiała się, ale też nie zachęcała go, jak na zimny posąg przystało.
- Może… przekonamy się…- wymruczał i zajął się zabawą. Jego język drapieżnymi punkcikami badał jej wrażliwy obszar na kwiatuszkiem rozkoszy. Jej palce rozchylały płatki i sięgały w głąb. Bawił się jej ciałem wywołując silne dreszcze przyjemności, które zaczęły powoli targać jej ciałem. Trudno było być lodową statuą gdy on tak umiejętnie podsycał jej ogień.
Żeby pozostać jak najdłużej obojętną, Carmen zamknęła powieki, lecz i to na niedługo się zdało. Widok mężczyzny klęczącego u jej stóp, z głową między jej udami na dobre wbił się w jej umysł. Szczególnie, że nie był to byle jakim mężczyzna. Choć sama chciała wierzyć, że to on ma do niej słabość, wiedziała, że uczucie jest obopólne i coraz trudniej przychodziło jej trzymanie tego w sekrecie. Jęknęła głośno, gdy po raz kolejny jego ciekawski języczek wwiercił się w nią. Dotknęła jego włosów, bawiąc się w palcach ciemnymi kosmykami.
Przymykając oczy Carmen otworzyła się na inne zmysły. W tym dotyk, wyraźne muśnięcia spragnionego jej słodyczy języka, delikatny dotyk ust, drapieżne kąsanie skóry jej ud zębami. Do tego dochodziła wyobraźnia podpowiadająca najbardziej wyuzdane scenariusze… wszak była już świadkiem skandalicznych zachowań, jak i uczestniczką. Orłow wielbił ustami jej łono, ugniatał dłońmi pośladki zachłannie i … z czego zdawała sobie sprawę doskonale, pragnął ją posiąść w sposób dziki i namiętny. Rozpalała jego zmysły, podniecała, budziła w nim dzikie żądze. Ta świadomość miała swój pikantnie-słodki posmak. Doszła nagle i gwałtownie, chwytając jego włosy dość brutalnie. Jej krzyk poniósł się echem wśród ścian apartamentu. Powoli otworzyła oczy. Spojrzała na mężczyznę dysząc ciężko.
- Czego ty ode mnie chcesz... - wysapała.
- Czy to nie oczywiste?- Jan spytał wstając, jego ciało prezentowało się dziko w ciemnościach nocy. Mięśnie rysujące się pod skórą nadawały mu pozór wojownika sprzed wieków. A włócznia dumnie celująca w kierunku Carmen sprawiała że akrobatka czuła się obiektem jego pożądania.
- Pokaż mi jak mnie pragniesz. - wyszeptał chrapliwie Rosjanin.
Spojrzała na niego roziskrzonym wzrokiem, w którym zapaliły się ogniki buntu. Wciąż chciała się opierać, jednak to było silniejsze od niej. Bez słowa zsunęła się z łóżka, by uklęknąć przed mężczyzną. Spojrzała mu w oczy, po czym jej dłonie wspięły się zmysłowo z tyłu jego łydek ku górze, drapiąc lekko uda i zatrzymując się na umięśnionych pośladkach. Carmen znów na niego spojrzała, wbijając lekko pazurki. Na jej wargach pojawił się uśmiech, zapowiadający wiedźmie plany. Świadoma gorącego temperamentu Orłowa ostentacyjnie polizała wpierw jedno jego udo, potem drugie, ostentacyjnie ignorując wycelowaną w siebie włócznię agenta.
- Jesteś straszna.- nawet nie próbował udawać obojętnego. W jego tonie głosu wyczuwała wyraźne napięcie. Drżał pod językiem, jego mięśnie się napinały, gdy smakowała jego pot. Ale panował nad sobą stojąc twardo i sztywno, jak żołnierz na warcie honorowej. Nawet włócznia była sztywna i twarda, gotowa ją przeszyć.
Zachichotała. Coraz bardziej lubiła, gdy tak mówił.
Pocałowała niespiesznie pępek mężczyzny, po czym niby po ścieżce ciemnych, krótkich włosków podążyła ustami w dół. I gdy już nie miała jak zejść niżej, całując dumnego wojownika tuż nad jego włócznią, odsunęła nieco głowę i zadarła ją, uśmiechając się szelmowsko.
- Ale o co chodzi? - zapytała niewinnie.
- Weź go… albo daj mi wziąć ciebie.- to brzmiało błagalnie w tej chwili. Spojrzał w dół głaszcząc dłonią po włosach Carmen.- Jesteś… przepiękna, wiesz? -
- Ładnie tak kłamać? - zaśmiała się - Przypuszczam, że teraz spodobam Ci się bardziej…-
Otworzyła usta i niespiesznie, aby Jan mógł delektować się tym widokiem i uczuciem zarazem objęła ustami czubek jego męskości. A gdy już to zrobiła, w tan ruszył także jej język, który postanowił zbadać ów przedziwny, nabrzmiały i zarazem twardy jak skała obiekt.
- Wiesz dobrze, że mi się podobasz… jak żadna inna. - czuła wplata dłonie w jej pukle masując głowę.- Jak ciężko mi utrzymać ręce przy sobie w twojej obecności. Jak… - drżał gdy drażniła się z jego i swym apetytem.- … doprowadzasz mnie do szaleństwa. Ciężko.. być… mi przy tobie… spokojnym.-
Dłonie Carmen przesunęły się z pośladków na podbrzusze kochanka, delikatnie je pieszcząc, podczas gdy jej usta wciąż spoczywały na jego męskości. Kiedy odsunęła nieco głowę, zgrabne, sprawne paluszki szybko zajęły miejsce warg. Dziewczyna mrugnęła zadziornie do Orłowa.
- Nikt ci teraz nie każe zachowywać spokoju przecież... co jeszcze chciałbyś mi zrobić? - zapytała, wiedząc doskonale, że igra z ogniem.
- Chcę cię teraz… siedzącą na stoliku… lub opartą do niego.. zachęcającą swego… męża ku sobie…- uśmiechnął się lubieżnie Orłow głaszcząc ją po głowie.- Swoją drogą skandaliści tacy jak Sant Pierre… figlowali by na balkonie prawda? - zapytał retorycznie Jan Wasilijewicz z łobuzerskim uśmiechem, jakby sądził że się na to nie zgodzi.
- Jak ty kochasz tę rolę... - szepnęła z uśmiechem, po czym wstała i jakby nigdy nic otworzyła drzwi na balkon. Zadrżała pod wpływem nocnego powietrza, które ją owiało, mimo iż było dość ciepło - jak to w Kairze. Carmen przeciągnęła się, po czym oparła dłonie na barierce i wypięła prowokacyjnie w stronę Orłowa.
- I jak mam prosić? Grzecznie i słodko? Czy może... mam błagać, byś mnie zerżnął lepiej niż jakąkolwiek wdówkę?
Słyszała jak podchodzi, powoli i w milczeniu. Poczuła jak uderza ją dość głośno, acz niezbyt mocno w pośladek dłonią rozgrzewając skórę pośladka.
- Głuptasek… wiesz dobrze, że nie potrafię się tobie oprzeć, nawet zakutanej w hidżab. Chwycił za pośladki Carmen i pocierając o podbrzusze dziewczyny swym orężem.- Lepiej powiedz, czy mam być delikatny czy gwałtowny. Wolisz delikatnego romantyka, czy dzikusa…na jakiego masz dziś ochotę?-
Przygryzła wargę. Ona miała decydować? Ale przecież starała się zachować obojętność. Jednak... chciała. Chciała wybrać.
- Weź mnie mocno. - szepnęła, nie patrząc na niego - Chcę żebyś... się nie hamował.
- Bądź więc…- kolejny mocny klaps w pośladek.-... głośna.
Uderzenie przeszyło jej ciało dreszczem, a po chwili jej ciało przeszył oręż kochanka. Gwałtownie i brutalnie… jednakże język Orłowa wsześniej przygotował ją na to pchnięcie. Piersi dziewczyny zafalowały lekko, podobnie jak biodra trzymane w stalowym uścisku kochanka którego usta wodziły po jej plecach. Zdobywał ją raz po raz gorączkowo, jakby kolejnych figli mieli nie doczekać. Gdyby miała pod sobą poduszki, zagryzłaby na nich zęby. Jednak trzymając przed sobą tylko zimną, metalową barierkę, Carmen jęknęła przeszywająco. Jęczała ni to szlochając ni powarkując za każdym razem, gdy kochanek silnymi pchnięciami wchodzi w nią. Z trudem utrzymując pozycję, wiła się pod mężczyzną, targana nie tylko jego drapieżnością, ale także własną żądzą.
Kolejne ruchy bioder… i odgłosy jakie z siebie wydawali nie mogły nie być słyszane. Niewątpliwie w tej chwili potwierdzali frywolny charakter ich “małżeństwa”. Ale i tak to co czuła Carmen przede wszystkim, to przeszywającą obecność kochanka i fale rozkoszy jakie wywoływał… mocniej, głębiej, szybciej. Jej ciało samo prowokacyjnie wypinało się w jego kierunku, by wyraźniej poczuć jego żądzę, jego, furię i dzikość. Każde z tych uczuć mówiło jej jak bardzo ją pragnie. I jaka jest wyjątkowa. Fala za falą te uczucia się wzmagały, aż do wybuchowej kulminacji. Choć wydawało się to niemożliwe, doszli oboje w tej samej chwili. Carmen w desperackim geście obróciła głowę tak, by pocałować Orłowa, a raczej ugryźć jego wargę i tym samym zdusić potężny krzyk, który chciał wydostać się z jej piersi.
Nie dał jej tej satysfakcji, jego usta musnęły czubek jej nosa uciekając od jej warg i… nie pozwalając ukryć dowodu przyjemności jaki wydobył się z jej ust. Teraz już chyba słyszeli ich nie tylko wszyscy sąsiedzi, ale w ogóle goście hotelu... i dwóch kamienic naprzeciwko.
- Zaniosę cię do łóżka… kochanie…- zaproponował nadal wodząc dłońmi po jej pośladkach.
Zignorowała go jednak. Mimo drżących nóg, oparła się o barierkę i oparła na niej nie tylko ręce, ale też policzek. Spojrzała na miasto.
- Myślałeś kiedyś żeby... zostawić to wszystko? Odejść? - zapytała ni z tego ni z owego.
- Parę razy… ale taką ucieczkę karze się śmiercią. Niby nic wielkiego, bo takich zabójców nasłanych na mnie pewnie mógłbym ubić. Ale…- spojrzał tam gdzie ona, głaszcząc pieszczotliwie po jej plecach dłonią.- Sama ucieczka problemem nie jest… Tylko gdzie uciec i po co?-
- No i kto by ci wtedy zapewnił rozrzutne życie? - uśmiechnęła się Carmen - Mi jest dobrze tu, gdzie jestem. Dlatego... nie psuj tego.
- Gołej… na balkonie?- zażartował Orłow odgarniając włosy z karku dziewczyny i wodząc ustami po jej szyi i barku, powoli, delikatnie… bez pośpiechu. Zamruczała, przymykając powieki. Prężąc mięśnie, ocierała się o jego ciało.
Jego język przesuwał się powoli w dół, wzdłuż kręgosłupa. Muskał leniwie skórę, rozkoszował się tą pieszczotą tak samo jak ona. Jego dłonie masowały jej pośladki, powolnymi leniwymi ruchami, niespiesznie i powoli. Jakby był jej osobistym masażystą, choć odmiana masażu jaką stosował wykraczała daleko poza przyzwoitość.
Zaśmiała się cicho.
- Chyba jednak skorzystam z tej oferty odniesienia do łóżka. Nagle zrobiłam się baaardzo śpiąca. - kilka razy zakręciła pupą na “potwierdzenie” swych słów.
-Taaak…?- jednakże zajęty nową zabawą Orłow, na razie odpuścił sobie ten pomysł. Jego język przesunął się już tak nisko, że pieścił czubkiem skórę Carmen w okolicy podstawy jej kręgosłupa. A miała wrażenie, że chce zejść niżej.
- Mężu... przywołuję cię do rozsądku! - udała oburzenie, jednocześnie wyciągając się, by wyglądać bardziej ponętnie i napiąć pośladki.
- Od kiedy mam rozsądek?- mruknął Orłow wodząc prowokacyjnie językiem między jej pośladkami, ugniatając je same dłońmi. W górę i w dół. Czuła jak przesuwa się pomiędzy nimi, ciepły i wilgotny puncik. Orłow nie spieszył się przy tej zabawie, a choć noc była zimna, to Carmen było bardzo gorąco.
- Powinieneś mieć... chociaż resztki... odrobinkę... - westchnęła, przygryzając lubieżnie wargę - Nie możemy tak non stop... przestań... - protestowała cichutko.
- Dlaczego nie możemy?- zapytał bezczelnie bawiąc się językiem na jej ciele w sposób ocierający się perwersję i sięgając palcami między jej uda wodząc po jej kwiecie rozkoszy, by sprawdzić jak bardzo jej podekscytowana sytuacją.
Jęknęła. Ten mężczyzna był dla niej jak narkotyk.
- Po prostu nie... nie wolno... się przyzwyczajać... - próbowała się odsunąć, uciec przed jego pieszczotami.
Niestety wpadła w pułapkę… uwięziona przy barierce nie bardzo jak mogła uciec, od języka sugestywnie wodzącego między jej pośladkami, jak palcami pieszczącymi jej kwiat kobiecości coraz mocniejsze przy tym budząc doznania.
- Sama powiedziałaś… żebym korzystał, póki mogę.- wymruczał cicho.
- Niech cię... i twój nienasycony apetyt... - warknęła Carmen. Próbowała się wyrwać, próbowała nawet wspiąć się na barierkę, lecz on znał jej sztuczki. Teraz, gdy miał ją w rękach, miał nad nią przewagę siły i zasięgu własnego, większego ciała. To on był teraz drapieżnikiem, a ona jego ofiarą... i im bardziej ją osaczał, tym mocniej czuła się podniecona.
- Weź mnie... - szepnęła, gryząc się zaraz potem w wargę. Było jednak za późno. Powiedziała to.
Pochwycił ją w pasie i zmusił do bezwstydnego wypięcia pośladków. Poczuła jak wchodzi swym orężem między jej uda, poczuła jak przeszywa jej kwiat rozkoszy. Jak ją bierze w posiadanie władczo i drapieżnie. Poczuła kolejne mocne pchnięcia wywołujące drżenie jej ud i falowanie piersi. Poczuła jak owija pukle jej włosów na swą dłoń i delikatnie ciągnąc zmusza ją do wygięcia się w łuk i mocnego napierania pupą na niego. Poczuła nade wszystko jak ją podbija w pełni ją kontrolując. Tym razem to on był górą… Tym razem. I co gorsza, tego właśnie pragnęła. Mężczyzna spełniał jej najbardziej wstydliwe, zepchnięte na dno umysłu fantazje. Kiedy się narodziły? Nie była pewna. Może to było w łaźni, a może już wcześniej, gdy walczyli. Czasem chciała go dopaść, uczynić z niego swoją zabawkę, częściej jednak sama chciała być złapana, chciała... błagać o życie właśnie w taki bezwstydny sposób.
- O taaak... zrób co zechcesz... tylko po to jestem... - wzdychała raz po raz, ocierając się o niego lubieżnie.
- Nie kuś…- jęknął cicho żartobliwym tonem i przyspieszył ruchy biodrami. Zmuszona do bezwstydnego wicia się nabijała się na oręż kochanka dość brutalnie ją przeszywające. Było to dzikie i na swój sposób zwierzęce figlowanie. Ale z każdym ruchem bioder narastała gwałtownie przyjemność wyrywająca się z jej płuc w postaci coraz głośniejszych jęków. Tempo jakie narzucał Jan Wasilijewicz było coraz bardziej gorączkowe i intensywne. Docierał na szczyt rozkoszy i Carmen wraz z nim. Tym razem zaryczała jak lwica na tyle głośno, by kilka zasłon poruszyło się w okolicy. Dziewczyna gorączkowo ściągnęła za sobą kochanka na ziemię. Chichocząc jak mała dziewczynka, przytuliła się do niego, dysząc cały czas ciężko po przeżytej ekstazie.
- No to zrobiliśmy… pokaz… bezwstydnico.- mruknął żartobliwie Jan… choć to był jego pomysł.
- Prawdziwi z nas... profesjonaliści - śmiała się, po czym na wszelki wypadek, jakby ktoś jeszcze wypatrywał “lwicy” na czworakach skierowała się do pokoju.
Mężczyzna podążył za nią… również na czworaka i również ze spojrzeniem utkwionym w jej czterech literach. Co niemal czuła na skórze.
- Kąpiel i idziemy spać Vicky?- zapytał cicho, gdy już weszli do pokoju.
- A będziesz grzeczny w łazience? - zapytała, obracając głowę.
- Nie obiecuję… będziesz musiała zamknąć za mną drzwi, a i tak jest ryzyko że je wyważę.- wymruczał żartobliwie Orłow.
Westchnęła, przewracając oczami.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline