- Ciiii… ciiii…-
Tancrist przytulił ją mocniej do siebie, zaborczo.-
Nic się nie bój, nie dam ci krzywdy zrobić. Już lądujemy. -
I zmusił swego potworka do gwałtownego pikowania. Wręcz spadali w dół jak kamień tracąc szybko wysokość. Powietrze gwizdało wokół wtulonej w czarownika elfki, a jej własnemu głosowi towarzyszył radosny pisk
Trixie, której ta zabawa się wielce podobała.
Powoli skrzydlata bestia wyhamowała swój szalony pęd ku dziedzińcowi zamkowemu, ale i tak lądowanie było gwałtowne. Po czym
Razorbeak ryknął triumfalnie oraz wyzywająco uderzając łapami o bruk zamkowy.
-Jeszcze raz!- krzyknęła zachwycona Trixie. Jednak kuglarka jej zachwytu nie podzielała, bowiem wokół niej… rozpętało się ogniste piekło.
Dziedziniec był w chaosie. Wszędzie były pożary. Wzniecane przez małe zielone pokurcze z czerwonymi ślipkami, zieloną skórą i zębami jak u rekina.
Ganiały z pochodniami podpalając co popadnie i atakując wyszczerbionymi ostrzami kogo popadnie. Przypominały gobliny, ale
Ruchacz wyprowadził ją z błędu.
- Gremliny… to niedobrze, ktoś je tu musiał przyzwać. Ktoś otworzył bramy.- wyjaśnił czarownik, podczas gdy czwórka owych gremlinów rzuciła się na biedną kuglarkę.
Tyle że elfka nadal była wtulona w czarownika. I siedziała okrakiem na
Razorbeaku. Gryf wcale nie przejął się pochodniami i ostrzami gremlinów. Jednym uderzeniem łapy przydusił do ziemi jednego z nich miażdżąc mu klatkę piersiową i sprawiając, że po zgonie zmienił się w zieloną paćkę. Szybkim machnięciem zakończonego ostrzami ogona, zdekapitował dwóch kolejnych, którzy również rozpadli się w zieloną maź. Ostatniemu ruchem dzioba odgryzł głowę i splunął ową mazią.
Tak oto skończyli ci co chcieli zrobić krzywdę
Eshte… kochance
Thaaneekryysta. Dodało to trochę otuchy biednej kuglarce. Ganianie z gołym zadkiem przed
Ruchaczem i inne upokorzenia przynajmniej jakieś profity przyniosły. Choć dookoła niej szalał ogień, nieprzyjazny i wrogi. Ogień który chciał ją pochłonąć, tak jak przed laty. Choć dookoła niej znów były wrogie twarz pełne nienawiści, tym razem zielone i zębate, to… tym razem nie była sama. Wtulona w czarownika słyszała bicie jego serca, siedząc okrakiem na bestii wiedziała, że rogaty gryf
Czarusia zniszczy wszystko co mogłoby elfce zagrozić. Dawało to pewne poczucie bezpieczeństwa i dodawało jej otuchy. Pozwalało to okiełznać nieco paniczny strach, jaki czuła słysząc wokół siebie ryk ognistego żywiołu, nad którym nie panowała.
- To gdzie jest twój wozik i koń?- zapytał cicho
Tancrist, a
Eshte wskazała palcem na te stajnie przy których jeszcze toczyły się walki pomiędzy strażą zamkową a gremlinami. Tam jeszcze się nie paliło.
Razorbeak z radosnym rykiem pognał w tamtym kierunku z wyraźnym entuzjazmem. Gryf czarownika lubił walczyć i zabijać.
Udało się.
Mały Brid’ był uratowany, jej ubrania także. Jej wóz. Co prawda nadal byli pośrodku pogrążonego w chaosie i ogniu zamku, w centrum pełnego pożarów i bitewnego zgiełku miasta. Ale Eshte odzyskała kawałek swego życia. Jej dobytek nie spłonął, ani zwierzęta. Było dobrze, ale nie było idealnie.
Nie zajmowała się
Ruchaczem, który w tej chwili rozmawiał z kilkoma strażnikami i czeladzi uratowanymi podczas obrony stajni przed gremlinami. Próbował on ustalić co tu się stało, ale słabo mu szło. Ot z zamku wysokiego wyłoniły się w wielkich ilość te pokraki, zabijając kogo popadnie i niszcząc co się da. I ten chaos rozlał się po całym mieście. Niewiele mogli rzec, ale starali się pomóc czarownikowi jak tylko byli w stanie. I traktowali jak bohatera, choć to nie
Tancrist a jego gryf odwalił większość roboty z dziką rozkoszą rozrywając na strzępy zielone pokraki, po których pozostawała bulgocząca zielonkawa maź.
Elfki natomiast te sprawy nie obchodziły, podobnie jak
Trixie która z dziką rozkoszą buszowała po jej wozie zachwycając się kolejnymi strojami estradowymi kuglarki. Ona sama wykorzystała sytuację, by zrzucić z siebie koszulinę Czarusia i założyć własne ubrania. Wtedy dopiero poczuła się lepiej. A koszulę maga wpierw zamierzała wyrzucić, ale… nagle się zawahała. Złożyła ładnie w kostkę i ukryła głęboko. Sama nie wiedziała czemu, ale jakoś tak jakoś... wolała mieć coś co nim pachnie. Co jest jego.
Nie zamierzała zresztą poświęcać tej kwestii czasu. Koszula została ukryta głęboko między jej ubraniami i pewnie za jakiś czas całkiem o jej istnieniu zapomni. A teraz wszak musiała uratować coś jeszcze
Skel’kela przebywającego w komnacie
Tancrista i wydostać się wszak z tego miasta. Dość już miała Grauburga i jego mieszkańców.
Wystarczyło więc tylko przekraść się przez zamek zostawiając boje wszelkim dzielnym i głupim rycerzom jakich napotka po drodze, zabrać Skel’kela i dać dyla z miasta. Co w tym było trud-ne-go?
Zimny pot nagle wstąpił na plecy
Eshtelëi. Serce zaczęło bić szybko i gwałtownie, nogi się same ugięły. Czuła bowiem dziwne mrowienie na karku, jakby swędzenie… akurat w miejscu gdzie miała ten przeklęty tatuaż.
Czy to był znak o którym mówił
Ruchacz ? Czyżby
Pierworodny był gdzieś w pobliżu? Czyżby przyszedł po nią? Czyżby chciał ją zabrać ze sobą?!