Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-03-2017, 14:19   #250
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Torikha kaszlała ciężko, leżąc we framudze drzwi. Z trudem zepchneła z siebie gruz; gdyby nie wielka tarcza kamienne bloki pewnie zmiażdżyłyby ją na placek, ale i tak czuła się ledwie żywa. A co z resztą? Z wnętrza komnaty słyszała tylko stukot osypujących się kamieni. Nie… chyba dosłyszała jakiś jęk? Wytrzeszczyła oczy w ciemność i dostrzegła prześwitujący przez rumowisko blask - ani chybi tarczy Jorisa. Popełzła tam wzdłuż ścian, starając się ignorować ból oraz smród krwi i wnętrzności dochodzący spod resztek dumnej świątyni Dumathoina. Nie chciała myśleć o zmiażdżonych ciałach pod gruzem; nie tylko wrogów, ale i przyjaciół. A może nie? W miejscu, gdzie wcześniej stała Turmalina kupa kamieni była znacznie wieksza. Może ocalił ją jej kamienny blok, lub jakiś geomantyczny czar? Jednak Tori mogła pomóc tylko jednej osobie, a Joris był najbliżej; widziała jak pokrwawiony i oblepiony pyłem wypełza spod resztek jednej z kolumn i próbuje znaleźć swoje rzeczy.
- Joris, Joriiis nic ci nie jest? - spytała, jak ostatnia idiotka, Tori, kuśtykając po gruzie do powoli wstającego myśliwego. „Rozpędzona” półelfka pochwyciła mężczyznę w silnym uścisku swych ramion, tuląc go do siebie i szepcząc jakieś słowa, które mogły być dziękczynną modlitwą, zważywszy iż po ciele tropiciela zaczęło rozchodzić się nikłe, lecz znane, delikatne i uzdrawiające ciepło.
- Ale nas… - Joris odkaszlnął kurz i stęknął czując przy tym każdy możliwy rodzaj bólu jakim jest w stanie emanować pobite ciało. Ciało, które do momentu zadziałania magii, nie było zdecydowane, czy dalej słuchać woli myśliwego, czy może lepiej odpuścić i pogrążyć się w nieprzytomności - urządził…
Wyciągnął dłoń do dziewczyny, której twarz rozjarzyła mu się w świetle zaklętego przez Turmi puklerza, jakby ona sama zaczarowana była. Jakby w tej przeklętej, podziemnej ciemności była jedynym życiem. Jedynym ciepłem. Pewnie normalnie by to wszystko jakimś mniej, lub bardziej niemądrym słowem, w żart obrócił. Teraz jednak też ją mocno objął gdyż spośród wszystkich wolno docierających faktów, jako pierwszy zawitał w jego głowie ten najważniejszy. Tori żyła.
- Jak karaluchy… - rozległ się nagle syk z ciemności. Joris szarpnął tarczą oświetlając drowa, siedzącego na ścianie przy bocznym korytarzu niczym prawdziwy pająk. Nezzar skierował kostur w stronę ocalałych najemników; ten rozbłysł zielonkawym światłem i rumowisko pokryło się lśniącymi, lepkimi nićmi pajęczej sieci.

Torikha drgnęła wystraszona nagłą manifestacją wroga. A więc wstrętny robal ciągle żył i jeszcze pluł w nimi pajęczynami! Takie nędzne sztuczki nie działały na selunitkę, choć mogła wyglądać jakby właśnie ją obezwładnił.
- I kto to mówi?! - odparła bojowo Melune, puszczając powoli Jorisa z uścisku. Nie pozwoli by drow zrobił mu krzywdę. Prędzej zginie, zasłaniając go własnym ciałem, toteż zaparła się w miejscu poprawiając uścisk na sejmitarze.
- Nas nazywasz karaluchami? Najpierw umknąłeś przed mieczem naszego towarzysza ledwo unikając rozpłatania na pół. Następnie, bogowie raczą wiedzieć jakim cudem, wytrzymałeś uderzenie kuli ognistej! - Kapłanka była wzburzona i agresywna jak nigdy wcześniej. Nie będzie jej tu jakiś smolus spod ziemi porównywać ją do robali. TO NIE ONA PRZYZWAŁA STADO PAJĄKÓW, A TERAZ JESZCZE PLUŁA PAJĘCZYNĄ!!!
- Powiem ci, że masz nie lada szczęście… ale nie jesteś jedyny któremu los sprzyja. Odparliśmy niedźwieżuki, odparliśmy też pająki… na koniec, nawet zawalony sufit nas nie powstrzymał by stanąć z tobą twarzą w twarz… Rachować zapewne potrafisz… a i z hazardem nie raz pewnie miałeś do czynienia, więc wiesz, że dwóch na jednego…- Tori ruszyła do przodu na przeciwnika, dzięki mocy Selune nie przejmując się rozpostartą na podłodze lepką pajęczyną. Cień zaskoczenia przemknął po smagłej twarzy drowa, lecz sekundę później już złożył dłonie do kolejnego zaklęcia.

Nie znając wrażliwej natury kapłanki, można było istotnie uwierzyć po jej słowach, że nie ma wątpliwości, że Pająk z tej walki zwycięsko wyjść nie może. Joris nie złapał jeszcze porządnie pionu walcząc zarówno z bólem jak i zaklętą pajęczyną, a ona już stała przed nim twardo i nieugięcie rzucając sukinsynowi śmiałe wyzwanie. Zasłaniając Jorisa swoim ciałem. Jak rodem z bajki wyjęta, walkiria...
Oniemiałby. Gdyby nie to, że wiedział, że kit drowowi wciskała taki, żeby się żaden bard nie powstydził. I tak jak pewnie nawet sama niespecjalnie miała nadzieję, że czarny podkuli ogon i czmychnie, tak… kupowała czas. Myśliwy obrzucił zawalisko szybkim spojrzeniem… Turmi? Marduk? Yarla? Krasnoludzic nie widział w ogóle. A Marduk bez ruchu leżał nieopodal. Kilka dużych kamieni nadal na nim leżało świadcząc, o tym, że oberwał naprawdę mocno i będzie cudem jeśli nadal żył. Zostali we dwoje… Spojrzał na swoją broń. Morgensztern sprawdził się z niedźwieżukami. Ale teraz myśliwy czuł, że ledwo ma siły iść przez te pajęczyny, nie mówiąc już o walce. Ale czy coś innego im zostało? Porażka… Turmi miała rację wyśmiewając jego wybór na dowodzącego… Turmi! Joris pośpiesznie przetrząsnął kieszenie i wymacał węgielek, z którego alternatywnych zastosowań krasnoludzica się śmiała. Po czym gdy Tori skończyła, zgodnie ze wskazówkami geomantki cisnął nim w drowa wypowiadając słowo-rozkaz i dobywając obu broni.
- Płoń sukinsynu! - zawołał. Cieżkie polana magicznego ogniska trafiły Nezzara, który mimo zaklęcia nie zdołał utrzymać równowagi na ścianie i pacnął na podłogę niczym pokiereszowana żaba, gwałtownie odkopując od siebie płonące żagwie.

Melune sunęła po gruzie niczym rozjuszony nosorożec, lub wściekły łoś, jakim jawić się mogła tutejszym mieszkańcom, zważywszy, że pewnie nikt nie widział i nie słyszał o nosorożcach. Jakby wyczuwajac nastrój selunitki dudnienie echa kopalni wtórowało jej szarży.
Była jednak… nie wściekła, a przerażona… i w swym strachu zdeterminowana.
Joris miał przeżyć. Pal licho Marduka, którego chyba ledwo co przeskoczyła, pal licho całą resztę leżącą gdzieś pod skałami nie wiadomo gdzie… Myśliwy ma żyć i koniec kropka. Choćby sczezła, choćby miała wygryźć drowowi grdykę, albo podstawić mu nogę.
Jakiś kamyczek przeleciał jej zza pleców, uderzając w ścianę i… zamieniając się w ognisko, które buchnęło ogniem, oświetlając korytarz w którym stał Czarny Pająk, oraz zawaloną komnatę świątynną.
Utkwiwszy szalone spojrzenie w swym przeciwniku, nawet nie zorientowała się, kiedy na jedno uderzenie serca spowiła ją nieprzenikniona ciemność. Niczym bezksiężycowa noc.
Później… świat ponownie stanął jej przed oczami, na chwilę przed tym gdy zamachnęła się czarnoskórego elfa i dziobnęła go sejmitarem w brzuch.
„Dziób” pomyślała zaskoczona Tori wpatrując się w twarz równie zaskoczonego mężczyzny, który po chwili wywrócił oczami i osunął się na ziemię, wyrywając jej z dłoni broń.
Ogień wesoło trzaskał obok, oświetlając kapłankę przyjemnym pomarańczowym blaskiem. Półelfka oderwała wzrok od swojego dzieła “zniszczenia” i obejrzała się na myśliwego, który pewnie był równie skołowowany co ona, po czym… wzruszyła ramionami, uśmiechając się przepraszająco.

- Zabiłaś go... - powiedział z dobytymi brońmi, z którymi nie dobiegł nawet do Pająka, tonem, który mógł równie dobrze wyrażać rozczarowanie, co podziw - Zabiłaś!
Po czym uśmiechnął się szeroko i upuściwszy na ziemię oręż, doskoczył do kapłanki i porwawszy ją w ramiona uniósł wysoko. Obrotu już jednak zrobić nie zdołał, bo obrażenia ostrym bólem dopomniały się o rozsądek. Postawił kapłankę... i iskrzącymi oczami spojrzał na nią ponownie.
Teraz, albo nigdy…
I pocałował.
A półelfka odwzajemniła tę drobną pieszczotę z początku niepewnie, lecz z upływem każdej chwili coraz żarliwiej oddając się pocałunkowi, by pod koniec odsunąć się od mężczyzny zarumieniona, ale szczęśliwa.
- Tak. Cieszę się, że… żyjesz… - odparła piskliwym głosem, gdy zaczynało do niej docierać co się właściwie stało.

Dwójka poszukiwaczy przygód stała chwilę w zakłopotaniu pomieszanym ze szczęściem. Ani on, ani ona nie byli stworzeni do romansów godnych bohaterów z harlequinów, co nie umniejszało ich uczuciu do siebie. Niemniej… nie był to czas, ani miejsce na ckliwe trzymanie się za rączki i patrzenie sobie w oczy…
Torikha dość szybko musiała wziąć się w garść i zając się rannymi.
Trzymając święty medalion w dłoniach, zwróciła się do swej patronki tymi oto słowami:
„Pani moja, wybacz em… chwile niedyspozycji... twe łagodne światło oświetlało mi drogę nawet tu, gdzie promienie słońca nigdy nie dosięgały. Dzięki twej łasce pokonałam wszystkich swych wrogów, przynosząc w twym imieniu chwałę i zwycięstwo. Twa potęga i łaskawość jest zaprawdę nie do opisania. Nawet nie wiesz, jak wielkim jest dla mnie zaszczytem móc tobie służyć…” selunitka, otarła łzy brudną dłonią, rozmazując krew i pył na swojej twarzy.
Jeszcze chwilę… jeszcze odrobinę musi wytrzymać i nie może pozwolić sobie na chwilę słabości gdy elf i krasnoludzia leżeli zasypani pod gruzem.
- Jorisie… pomóż mi ich wyciągnąć, może któreś z nich jeszcze żyje i zdążę mu pomóc… - mruknęła cicho, przedzierając się do Marduka i łapiąc za najbliższy kamień przykrywający jego ciało.
Myśliwy zabrał się za większą hałdę, na której dnie gdzieś nadal mogła żyć Turmalina. Wierzył, że nadal żyła. Była zbyt uparta, żeby tak po prostu umrzeć. A już napewno nie zanim ducha by nie wyzionął Marduk.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline