Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-03-2017, 20:27   #109
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Nela, Barb, Jack



Słodkie nieróbstwo trwało w najlepsze. Wino krążyło w żyłach, napędzane złotymi promieniami słonecznymi. Te ostatnie dodatkowo rozgrzewały wnikając przez skórę i zdając docierać do każdej części ciała, jakby wraz z owym winem wędrowały żyłami. Trawa przyjemnie pachniała, gamą woni, która była wręcz odurzająca. Część z nich była im znana. Zapach ziemi, nagrzanej roślinności. Niektóre jednak były nowe, jak woń mysiej sierści, pozostałości po odwiedzinach sarny, śladowe ilości zapachu lisa, który skradał się w stronę domostwa, jednak zmienił zdanie. Wszystko to było wyjątkowo wyraźne, budząc coś, co tkwiło w ich wnętrzach, a co szczerzyło swe kły w klatce, której pręty z każdą chwilą stawały się cieńsze. Ich wewnętrzne bestie pragnęły wolności, a czując jej zew, rwały się do tego by rzucić się z kłami i pazurami i rozszarpać ostatnie zapory. Póki co jednak, dzień wlókł się powoli, przyjemny i leniwy.

Nie minęło wiele czasu, a sen zmorzył trójkę bohaterów. No bo jednak po przeżyciach poprzedniej nocy, po nowościach poranka i po wypitym winie, które swoją mocą nie przypominało żadnego z tych, z jakimi mieli do czynienia w rodzinnych stronach, nic innego nie wydawało się im właściwie. Czy jednak na pewno powinni aż tak ufać swym gospodarzom, swemu opiekunowi i miejscu, w którym się znaleźli? Tak, słowa brzmiały słodko niczym sącząca się leniwym strumykiem czekolada. Tak, ochota by zaufać temu, że są bezpieczni i ktoś o nich dba, była kusząca niczym owe jabłko za czasów Adama i Ewy. Wszyscy jednak znali historię konsekwencji, jakie wiązały się z ulegnięciem owej pokusie. Podobnie stało się i w ich przypadku, chociaż czy wina leżała w ich decyzji, czy też byli pozbawieni mocy decydowania, o tym musieli się dopiero przekonać.


Obudziła ich woń krwi. Czuli ją bardzo wyraźnie, podobnie jak wyraźnie czuli zapach metalu, który wżynał się w ich nadgarstki, szyje i kostki. Czuli chłód wkradający się pod skórę i mrożący mięśnie, tak różny i wyraźny po cieple słonecznych promieni. Otwierając oczy czuli też strach, niepewność i otumanienie. Gdzie byli? Jakim sposobem znaleźli się w tym miejscu? Przede wszystkim jednak w ich głowach tłukło się pytanie o to czym owe miejsce było. Kamienne ściany, które ich otaczały, pokryte były mokrym mchem, którego woń uciążliwie wciskała się w ich nozdrza. Byli sami, a przynajmniej nie widzieli siebie nawzajem. Cele, bowiem bez dwóch zdań były to cele, były niewielkich rozmiarów, ledwie pozwalające na to by wstać i zrobić dwa kroki w każdym kierunku. gdy już nieco doszli do siebie wyczuli także odór nieczystości, którymi nasiąknięte były kamienne bloki tworzące podłogę, na której leżeli. Jedyne światło, do którego mieli dostęp padało z maleńkich, okratowanych wizjerów w solidnych, drewnianych drzwiach, broniących wyjścia z cel. No i łańcuchy… Ich dźwięk drażnił czułe uszy, gdy próbowali się pozbierać wpierw na czworaka, bowiem świat przed ich oczami wirował gdy tylko chcieli osiągnąć coś więcej.


Łańcuchy były ciężkie, żelazne i skutecznie tamowały tą odrobinę ruchu jaką im zostawiono. Biegły od obroży na szyi do nadgarstków, a stamtąd do obręcz na kostkach gdzie przewleczono je przez grube kółko, do którego przyczepiono kolejny łańcuch. Ten wiódł do pierścienia, który pewnie tkwił w ścianie.
Jak się znaleźli w tej sytuacji pozostawało tajemnicą. Nieco światła rzucały na nią rany, które mieli na swoich ciałach, a których cienkie, płócienne koszule nie kryły na tyle, by nie mogli ich dostrzec swym na wyraz wyostrzonym wzrokiem. Skaleczeń było wiele, część opatrzono. Barb miała wyraźny problem z poruszaniem lewą ręką, która sprawiała wrażenie ciężkiej i niechętnej do współpracy. Otulały ją płócienne bandarze, pod którymi kryły się sztywne deseczki, które jednak raczej na broń się nie mogły nadać. Nela jednak miała o wiele większy problem. W jej przypadku deseczki nie były potrzebne, za to bez wątpienia przydałyby się kule lub chociaż jakaś proteza, która mogłaby jej zastąpić brak prawej stopy. W jaki sposób ją straciła, tego nie wiedziała bowiem żadnego momentu, który pasowałby do tej sytuacji nie mogła sobie przypomnieć. Przecież leżeli sobie spokojnie na kocu!... Jack także nie pozostał bez szkody na ciele. Ból w piersi wskazywał połamane żebra. Sztywna, lewa noga nie chciała go słuchać. Owinięto ją ciasno materiałem i o ile go oczy nie myliły, wcześniej ową nogę unieruchomiono.
Były to najgorsze rany, które rzuciły im się w oczy przy pierwszych oględzinach. Powoli do otumanionego umysłu wdzierał się ból. Pełznął powoli, rozprzestrzeniając się na całe ciało. Bolało wszystko… Czuli też pragnienie w wysuszonych ustach, do których podniebienia przyklejał się im język.
Wciąż jednak to pytanie o to gdzie byli i jak tu trafili, drażniło najbardziej, sięgając w głąb ich umysłów i dusz. Tam zaś witały ich ostre kły i pazury gotowe w każdej chwili wyrwać się i odciąć ich od bólu, wspomóc w stracie… Uleczyć? Tak, być może nawet uleczyć. Najpierw jednak trzeba by je było zwolnić ze smyczy. Czy byli na to gotowi?



Alex

- Chyba zaliczyłeś mocniej niż myślałem - odpowiedział mężczyzna, krzywiąc się z niechęcią. - Nigdzie się bez ciebie nie ruszam - poinformował Alexa, obserwując bacznie jak ten pochłania jedzenie. - A dziękować to możesz żonie karczmarz, ja to tylko przyniosłem. Jak zjesz i staniesz na nogi to ruszamy dalej. Mamy robotę do wykonania.
Po tych słowach przeniósł wzrok na okno i to co się za nim kryło. Jego szczęki były mocno zaciśnięte, a mina wyrażała skupienie. Całkiem jakby się czymś martwił, tyle tylko że wyraźnie nie miał zamiaru owymi zmartwieniami się dzielić.
~ Musimy odnaleźć resztę - Ensis potwierdziła niejako słowa Soresa, chociaż w jej myślowym przekazie brzmiała głównie radość i podniecenie czekającym zadaniem. Miecz najwyraźniej nie miała zmartwień, które dręczyły opiekuna Alex’a.
- Jeżeli jednak jeszcze raz mnie zaatakujesz, zapomnę o rozkazie królowej - ostrzegł w międzyczasie Sores, głosem który świadczył bardzo wyraźnie o tym, że mówi poważnie i że nie zawaha się przed spełnieniem swojej groźby.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline