Maximilian, Juan i Marius bezmyślnie przyglądali się temu co działo się zaledwie kilka metrów od nich. Bretończyk młócąc nogami i rękami bagienną wodę, usiłował wydostać się z mocarnego uchwytu jakiegoś podwodnego szkaradztwa. Nie pomagała mu w tym płytowa zbroja, która cały czas ciągnęła go w kierunku mulistego dna.
Rudy wył, nie mogąc nic zrobić. Woda sięgała mu do szyi, co skutecznie uniemożliwiało mu walkę. Przez większą część czasu miał nawet problemy z chodzeniem, więc na wpół szedł za swym panem, na wpół płynął.
Berthold chwycił tonącego Jean-Pierra za przemoczoną opończę i zaczął ciągnąć ku sobie. Jednak jego wysiłki okazały się mizerne. Coś co go trzymało, nie miało zamiaru wcale puszczać, wręcz przeciwnie, ciągnęło go w dół i ku sobie. Berthold widział ciemniejsze od błota cielsko zanurzone w wodzie. Jego rozmiary przeraziły czarodzieja. W tym momencie spod wody wystrzeliła pokryta haczykami czarna macka i pomknęła w kierunku czarodzieja. Ten instynktownie się uchylił, czując na twarzy krople błota, którym ociekała przelatująca tuż przed nim kończyna.