Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-03-2017, 07:41   #25
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Poranek zaczął się od pieszczoty... Od pieszczoty dłoni na piersi Carmen. Mąż chyba za bardzo wziął sobie do serca wczorajsze słowa o korzystaniu, bo zaczął dzień od wodzenia palcami po jej ciele, gdy spała. A przecież mieli tyle roboty przed sobą, Goodwin umówił się z nią na spotkanie w holu tego hotelu, a Gabriela miała przygotować jej sprzęt. No i przydałoby się kupić parę zwykłych sukienek na wyprawę na pustynię. Dziewczyna przytuliła się do agenta, który tymczasowo był jej mężem i gdy spodziewał się pieszczoty... przeskoczyła przez niego zgrabnie. Stając przy łóżku złożyła nawet sceniczny ukłon.

- Czas wstawać. - powiedziała, po czym pokazała język Orłowowi.
- Nie chcę…. - zamarudził Rosjanin leżąc na łóżku i bezczelnie taksując wzrokiem jej nagą sylwetkę. - Dobrze mi w łóżku… i chcę cię jeszcze w nim zatrzymać.
Wydobrzał już po dość długich i intensywnych “zapasach” jakie uprawiali wczoraj… wszędzie poza łóżkiem.
- Ojej... - Carmen zrobiła słodką minkę, przeciągając się przy tym. - Mówisz, że powinnam wrócić na kolanach? I jak przystało na grzeczną żoneczkę wziąć go do buzi... a potem wypiąć się na poduszce i poprosić żebyś wziął mnie tak jak ostatniej nocy...? - mówiła, świadomie rozbudzając jego apetyt, po czym obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę łazienki - Zapomnij... kochanie!
Słyszała za sobą szelest pościeli, słyszała jego stanowcze kroki. Zbliżał się do niej szybko, za szybko by zdążyła mu uciec. Pochwycił nagle w pasie przycisnął jej nagie ciało do swego rozgrzanego ciała i ukąsił delikatnie jej szyję dodając.- Jeśli chciałaś bym zapomniał to po co to prowokowanie. Ty wiesz… żem nieodporny na nie.-
- Może czas poćwiczyć odporność. - powiedziała dziewczyna, przyciskając się do jego rąk przy swoim brzuchu jak do drążka i wykonując akrobatyczny fikołek, dzięki któremu wraz ze swoim kochankiem runęła na ziemię. Jednak o ile ona sama była na to gotowa, o tyle on został zaskoczony i jego upadek musiał być znacznie bardziej bolesny. Carmen prędko zaczęła wyślizgiwać się spod mężczyzny, śmiejąc przy tym szczerze. Dawno nie korzystała ze swoich talentów, dobrze było przypomnieć Orłowowi z kim miał do czynienia.
- Wiesz dobrze, że ci odpłacę za takie gierki ze mną.- warknął gniewnie Rosjanin, choć bardziej przypominało to pomruk oswojonego niedźwiedzia niż ryk bestii. Znała go na tyle dobrze, by wiedzieć że zły na nią nie jest. Wstał powoli zerkając na nią.- Niech no tylko cię dopadnę… bez paru klapsów się nie obejdzie.-
- Najpierw musiałbyś mnie złapać - powiedziała wesoło. Kiedy on zbierał się z ziemi, ona była już na nogach - Ale dam ci staruszku fory. Zrobię rundkę zanim udam się do łazienki. Jeśli mnie złapiesz... będę twoja. Jeśli natomiast dotrę do łazienki - ty będziesz grzeczny, na resztę dnia. Zgoda?
- Przecież tego nie chcesz… bym był grzeczny.- odparł ze śmiechem Jan Wasilijewicz.- Nie lubisz wszak się nudzić.
Wstał powoli i przyczaił się czekając na jej ruch, by pochwycić zwinną Angielkę. Ta wskoczyła sprawnie na łóżko i prowokacyjnie nad nim podskakując, rzekła:
- Może chcę. Może nie chcę... pytanie czy ty jesteś godzien, mężulku?
- Wiedz, że… jeśli nie uda ci się dojść do łazienki, to wygrałem.- stwierdził Orłow podchodząc do drzwi od ich sypialni i zamykając je za sobą. Po czym ruszył w jej kierunku pilnując mieć drzwi za swymi plecami zawsze. Tak by Carmen, aby do nich dotrzeć, musiała go minąć.
Akrobatka zaśmiała się dziarsko. Choć w nie tak dużym pomieszczeniu to Orłow miał przewagę dzięki większej rozpiętości ramion, ona nadrabiała zręcznością. Zwodziła mężczyznę kilka minut, by w końcu, licząc na jego znużenie zanurkować pomiędzy jego nogami z zamiarem czmychnięcia do drzwi.
Skok, ślizg, prawie chwycił ją za stopy. “Prawie” to jednak za mało. Carmen poderwała się z podłogi i pognała ku drzwiom, zamykając je za sobą tuż przed nosem “męża”. Pozostało tylko dobiec do łazienki przebiegając przez cały pokój. Co też uczyniła. Kiedy zaś Orłow otworzył drzwi od sypialni, które zamknęła, ona stała już w progu łazienki i... posłała mu słodkiego buziaka.
- Innym razem mężulku... - zaszczebiotała.
Usłyszała za sobą stek rosyjskich przekleństw, z których jednakże “najstraszliwszym” określeniem jakiego użył wobec niej, było: “wiedźma”. A i ono zabrzmiało pieszczotliwie jego ustach.
Usłyszała łomot do drzwi łazienki i pytanie.- Co chcesz na śniadanie żoneczko?-
- Chciałam jogurt, ale byłeś za wolny... - nie omieszkała go jeszcze trochę podrażnić, po czym dodała - Dziś ty wybierz pod swój gust.
- Zgoda…- usłyszała pod drzwiami, a potem usłyszała głośne narzekanie Janusa na goliznę Pierre’a, na ich zachowanie w nocy, oraz poranne widoki jakie przeraziły pokojówkę, która mu posiłek przynosiła. Musiał wpierw obiecać, że się ubierze nim Janus w ogóle przyjął zamówienie.
Spojrzała w lustro, na jej wargach wciąż malował się uśmiech, choć przecież tutaj nie musiała utrzymywać “roli”. Naprawdę dobrze bawiła się w towarzystwie Orłowa - człowieka, który nieraz próbował ją zabić... i ona jego. Westchnęła.
- A niech się dzieje wola nieba... - powiedziała do siebie szeptem jedną z ulubionych fraz babki, po czym krzyknęła głośniej - Kochaaaaniee! Umyjesz mi plecy?
- Już idę... - bardzo ochoczo mężczyzna pognał do drzwi łazienki, otworzył je. Ubrany w seledynowy szlafrok. W którym wyglądał śmiesznie.- Janus nie dał mi żyć.-
- Właśnie to chciałam zobaczyć... - zmierzyła go bezczelnie wzrokiem - Za każdym razem, gdy będziemy walczyć, będę mieć od teraz przed oczami twój widok w słodkim szlafroczku. Morale zapewnione!
- Ha ha ha…- rzekł sarkastycznie Jan Wasilijewicz.- Nie moja wina, że akurat ja wyglądam w nim żałośnie… w przeciwieństwie do ciebie, ale wiesz co?- rozchylił poły szlafroka odsłaniając swe sfery intymne.- Łatwo się dobrać do ciebie, gdy będziesz go miała na sobie, więc… w nim na pewno nie będziesz przede mną bezpieczna.-
- Bla bla bla... do roboty niewolniku. - powiedziała, wchodząc pod prysznic i ostentacyjnie odwracając się tyłem do mężczyzny.
- Taaaa… a jak mi zapłacisz za pomoc?- na razie poczuła jego dłonie na swych pośladkach drapieżnie je ugniatające.
- Zawsze możesz wyjść. - rzuciła bezczelnie, pozwalając, by kaskada ciepłej wody opadła na jej ciało.
- Zawsze mogę też zrobić… to.- jego dłonie przesunęły się z pośladków na biodra i docisnął ją do siebie. Czuła na pupie rosnącą ekscytację męża i poczuła też jego palce wodzące po jej podbrzuszu i udach.- Zawsze mogę zagrać na tobie jak na wiolonczeli.-
- Ale wtedy okażesz się człowiekiem bez honoru. Wszak wygrałam. - powiedziała Carmen nie patrząc na niego, za to przeczesując dłońmi mokre włosy.
- Na co komu honor, gdy trzyma w dłoniach taki skarb…- wymruczał jej do ucha Jan Wasilijewicz całując powoli szyję i bark.- Stawiasz mnie przed trudnym wyborem Victorio.-
- Chyba nie spodziewałeś się, że życie ze mną będzie łatwe? - wygięła się nieco do tyłu, by dłonią pogładzić jego policzek, a potem szyję i obojczyk.
- Nie wiedziałem czego się spodziewać… wiem tylko że twój obraz potrafi utkwić w głowie, a twoje usta są słodkie jak miód. Ale niech ci będzie… postaram się powstrzymać, pod warunkiem że mi tego nie będziesz utrudniać.- Orłow odsunął się od niej i rzeczywiście zabrał się do mycia jej pleców drżącymi jak w febrze dłońmi. Dobrze wiedziała że walczy z własnymi pragnieniami, by znów kochać się z nią w namiętny i dziki sposób nie dając jej chwili wytchnienia pomiędzy pocałunkami. Dziewczyna uśmiechnęła się zwycięsko. Wydawało się też, że faktycznie nie zamierza go kusić, lecz po prawdzie wcale nie musiała opierać rąk na kafelka, by jeszcze bardziej wypiąć pośladki w stronę mężczyzny. Przymknęła powieki, rozkoszując się jego pieszczotami.
Jego dłonie nieuchronnie schodziły na jej pupę, zaciskał na niej palce… ale póki co, z trudem co prawda, ale jednak jego dłonie wracały do mycia jej pleców. Słyszała jego oddech przyspieszony, miarowy… coraz głębszy. Czuła niemal namacalne podniecenie jakie wydobywało się z każdym jego wydechem.
- Chyba już jestem tam czyściutka, nie uważasz? - spojrzała na niego przez ramię, uśmiechając się szelmowsko.
- Wszędzie chyba jesteś…- mruknął zaczerwieniony Orłow i zmieszany dodał.- To straszna pokusa… bardzo.. straszna.-
- Na szczęście ty jesteś bardzo dzielny. Doskonale sobie radzisz z opanowaniem. Jestem ci naprawdę wdzięczna, że nie napadłeś mnie, gdy nie mam gdzie uciec i jestem praktycznie bezbronna…
- Straszna… jesteś…- mruknął Orłow i nagle obrócił ją przodem do siebie i docisnął jej nagie ciało do ściany prysznica. - Ale… przynajmniej postaram cię nie pobrudzić.-
Przesunął dłońmi po jej brzuchu.- szerzej nogi Victorio.-
- A to niby czemu? - kiedy mówił do niej imieniem jej roli z jakiegoś powodu czuła irytację. To zawsze pomagało jej “trzeźwieć”.
- Bo… klękam przed tobą.- wymruczał Orłow rzeczywiście klękając i zaczynając całować jej brzuch powoli i z pietyzmem. Tak samo wodził palcami po jej biodrach.- Połóż nogę na mym ramieniu.-
- Ojeeeej... powinnam się wzruszyć? - udała przejęcie, po czym wykorzystując siłę woli, wyminęła mężczyznę i podeszła do lustra, by tam sięgnąć po szczotke do czesania - Tak, wiem... jestem straszna.
Widziała jak wstał, widziała jak idzie do niej równie podniecony co poirytowany jej oporem. Pożądanie buzowało w jego żyłach. Droczyła się z jego apetytem pobudzając go coraz mocniej.
- Jesteś…- objął ją w pasie i przycisnął mocno do siebie. Czuła jego pocałunki na swej szyi i widziała jak ją całuje. Czuła zaciskającą się dłoń na swej piersi i widziała jak się zaciska i pieści jej kuszącą go krągłość. A przede wszystkim… widziała własną reakcję na jego działania.
- Mhmmm... nigdy nie dajesz za wygraną? - powiedziała, patrząc w odbiciu lustra jak Orłow dotyka jej ciała, jak ona sama przygryza zmysłowo wargę pod wpływem jego pieszczot.
- A ty byś dała na moim miejscu?- Rosjanin śmiało sięgnął drugą dłonią w dół dotykając opuszkami palców jej podbrzusze i prowokująco muskając jej punkcik rozkoszy. Nie widziała tego… lustro pozwalało jej dostrzec jedynie jego dłoń na swej piersi i kudły jego włosów, gdy wodził ustami po jej barku.
- Chcesz żebym wyszedł?- zamruczał, a tymczasem do drzwi ktoś zapukał. Zapewne pokojówka ze śniadaniem.
Carmen przymknęła powieki.
- Nie chcę...ale uważam, że powinieneś. - szepnęła, stojąc na sztywnych nogach. Coraz ciężej było nie reagować na jego pieszczoty.
- Więc nie wyjdę… noooo… chyba że wykupisz się jakimś sekretem. Jakąś fantazją… ulubioną pozycją… ukrytym pragnieniem. To będzie ostatni nasz wspólny wieczór przed twym wyjazdem. Warto go zakończyć czymś… pamiętnym.- wymruczał jej do ucha Orłow wodząc po nim językiem. Jego palce sięgnęły głębiej między jej uda, co czuła wyraźnie… gdy rozkoszował się jej gotowością na przyjęcie swego oręża. Twardego już i sztywnego… co czuła na pośladkach. Bawił się jej ciałem i sytuacją… a ona widziała swoje reakcje na jego działania w lustrze. Roziskrzone spojrzenie i wyraźne rumieńce.
Spuściła wzrok. Powiedzieć mu o swoich fantazjach... wiele z nich już spełnił, a te które zostały... sama wstydziła się zaglądać do nich w umyśle, a co dopiero wyartykułować.
- Nie ma już nic... - szepnęła, z trudem opanowując dreszcze. - Zostaw mnie... - ostatnie słowa miały być rozkazem, lecz zabrzmiały raczej jak rozpaczliwe kwilenie. Carmen spojrzała w lustro i jęknęła przeciągle nie wiedzieć czy bardziej pod wpływem dotyku kochanka czy widoku, jaki razem tworzyli.
Orłow nie dawał jednak za wygraną i mimo ponaglającego pukania do drzwi nie odpuszczał jej. Jedynie sięgnął głębiej i pieścił bardziej nerwowo i gwałtownie jej ciało. Śmiało rozpalał jej zmysły swym nieustępliwym dotykiem palców, który czuła tak głęboko w sobie. Lekko ściskał jej pierś i drapieżnie całował szyję patrząc na jej odbicie w lustrze swym dzikim spojrzeniem. Najwyraźniej duma Rosjanina nie pozwalała mu zostawić jej niezaspokojoną.
- Opowiem ci! Tylko mnie teraz puść... i odbierz śniadanie! - wykrzyczała ni to wściekle, ni błagalnie. Pewnie upadłaby na kolana, tak bardzo drżały jej teraz nogi, lecz udało jej się przytrzymać lustra przed sobą. Musiała przez to jednak patrzeć na własne rozpalone oblicze.
- Trzymam cię za słowo agentko Carmen.- Jan Wasilijewicz cmoknął ją czule w policzek zadowolony poniekąd z jej kapitulacji. Wyszedł po drodze zgarniając szlafrok i ruszył by odebrać śniadanie. Zważywszy na brak krzyków oburzenia, odebrał je w szlafroku.
Tymczasem dziewczyna stała naprzeciwko lustra, ciężko dysząc jak po walce. Będzie musiała coś wymyślić, żeby uciszyć tego potwora w ludzkiej skórze. Skoro jednak Orłow zwrócił się do niej personalnie, przypuszczała, że łatwo nie da się zbyć. Westchnęła. Po chwili zaczęła się niechętnie ubierać. Robiła to wolno, jakby miała iść na skazanie a nie posiłek. W końcu jednak była gotowa i musiała wyjśc.
- Mam nadzieję moja droga, że lubisz bliny. Jest też herbata i inne przysmaki w postaci ciasteczek.- rzekł z uśmiechem Orłow zabierając się za posiłek wskazał na stół.

- Mam nadzieję, że kawior też lubisz.- uśmiechnął się ciepło taksując akrobatkę spojrzeniem.
Na wspomnienie ostatniej konsumpcji kawioru Carmen poczuła, że znów się rumieni.
- Brzmi smakowicie. - powiedziała nieco może zbyt chłodnie, po czym usiadła przy stole i zaczęła sobie nakładać porcje jedzenia.
- Więc… czekam na twój kaprys. Na twoją opowieść.- zaczął z uśmiechem Jan Wasilijewicz samemu też biorąc się do jedzenia.
Ugryzła kilka kęsów, po czym odsunęła talerzyk i spojrzała ciężko na mężczyznę.
- Powiem ci, ale chciałabym żebyś mi to ułatwił. Dobrze?
- Oczywiście… jak tylko chcesz.- uśmiechnął się ciepło Orłow.- Chcę byś miło wspominała ten wieczór.-
- Robiliśmy to już... kilka... naście razy... - zaczęła mówić, patrząc na niego uważnie - Jak myślisz, jakie są moje preferencje... wiesz, jaka jestem... co lubię... w tej sferze. Co już sam odkryłeś? - zapytała, sięgając po herbatę.
- Czasami lubisz… być dominowana… podporządkowana. Lubisz gdy jestem władczy, gdy biorę cię nie dbając o twe zdanie… czasami. Bo czasami prowokujesz mnie i uciekasz.- zamyślił się Orłow wspominając ich wspólne figle i nachylił się ku niej kciukiem ścierając drobinkę kawioru, która przylepiła się do jej kącika ust.- Nie zamierzam cię osądzać Carmen. Po prostu… chcę wieczorem sprawić ci przyjemność. Odrobina szaleństwa przed rozstaniem dobrze nam zrobi.-
- Bo to wcześniej, to nie było szaleństwo? - zaśmiała się nerwowo - Wydobywasz ze mnie najbardziej wstydliwe pragnienia, prowadzisz do rozkoszy o których nierzadko najwyżej słyszałam... Mam tylko 20 lat, nie jestem tak doświadczoną kochanką jak ty. Dlatego moje główne pragnienie to poznawanie czegoś nowego... czegoś co... wywoła mój sprzeciw na początku... ale będzie na tyle intrygujące, a ty... dominujący, by to poznać. Przekroczyć kolejną granicę. - westchnęła - To tak jak na tym dachu... czując kontakt z naturą, poczułam się nieskrępowana ludzkimi... zasadami. Tego uczucia lubię doświadczać. Jeśli mnie... rozumiesz.
- Stawiasz przede mną… niezwykle trudne zadanie.- zamyślił się Orłow splatając dłonie razem i przyglądając się Carmen.- Mam cię porwać na pustynię? Rozebrać na piasku i rozkoszować się tobą? Czy też.. wolisz bym cię wpierw wypieścił? Może z opaską nie pozwalającą ci zobaczyć co robię, byś mogła się skupić na innych zmysłach?-
- A może opaska i pustynia? - zaśmiała się znów Carmen, popijając herbatę. - Pomysł z opaską mi się podoba, a jednocześnie mnie przeraża. Jesteś kimś, kto może mnie zabić. Świadomie uzależnić się od ciebie... wywołuje u mnie dreszcze. - przyznała.
- Więęęęc… nie planuj sobie wieczora. Porwę cię.- uśmiechnął się Orłow żartobliwie.- Związaną i o zakrytych oczach. Może na pustynię, może na środek arabskiego bazaru, gdzie… ktoś mógłby zobaczyć cię nagą robiącą nieprzyzwoite rzeczy.-
- Trochę mnie przerażasz. - przyznała, po czym spoglądając na niego znad filiżanki zapytała cicho - A twoje pragnienie?
- Moje pragnienie poczeka na twój powrót.- uśmiechnął się łobuzersko Jan Wasilijewicz.- Tak… to miało zabrzmieć nieco przerażająco, ale ważniejsze jest to czy jest to ekscytujący dla ciebie pomysł? Czy masz ochotę to przeżyć? Doświadczyć?-
Złapała poduszkę na sofie i rzuciła w niego.
- Tak, cicho już bądź, kusicielu! - warknęła, choć nie bez rozbawienia.
- Wyglądasz tak niewinnie gdy jesteś zawstydzona… i ubrana.- odparł z rozbawieniem Jan Wasilijewicz.

A tymczasem drzwi do ich pokoju otworzyła Gabriela triumfalnie wnosząc… dużą szminkę do ust, trzymaną w dłoni.
- Witaj kuzynko. Sukces, jak rozumiem? - zagadnęła Carmen z jednej strony rozluźniona, że skończyło się wypytywanie Orłowa, z drugiej nieco zawiedziona tym, że ich chwila bliskości właśnie się skończyła. Choć przecież będą mieli jeszcze całą noc…
- Mam to…- Garbiela zamknęła za sobą drzwi i położyła entuzjastycznie ową szminkę na stole wypełnionym jedzeniem.- Zajęło mi to pół nocy, ale mam… z tej strony jest to szminka, ale przekręcisz tu i wycelujesz w niebo i…- zaczęła tłumaczyć pokazując Carmen.-... wciskasz szminkę. A wtedy wystrzeliwuje się w niebo bardzo jasna i zielona flara. Widoczna nawet za dnia. Tak nas możesz przywołać do siebie.-
Carmen przyjrzała się ciekawie przedmiotowi.
- Wygląda bardzo niepozornie. Świetna robota - pochwaliła, po czym spytała - A w razie czego na ile takich “wezwań” można liczyć? Ma to jakieś ograniczenie?
-To szminka jednorazowego użytku … bo jak już nas wezwiesz to cała maskarada się sypnie. Wpadniemy strzelając do wszystkiego co się rusza, by ratować twe życie. To sygnał alarmowy. Mam jeszcze dwie takie szminki, ale wątpię byś musiała użyć ich dwa razy.- wyjaśniła pośpiesznie Gabriela.- Przebiją płótno namiotu, ale lepiej używać ich na zewnątrz.
- Rozumiem. - agentka kiwnęła głową, po czym wróciła do jedzenia śniadania.
- Aaaa poza tym… suknia będzie gotowa po południu. Dziś pojadę na lotnisko załatwić przygotowanie Skylorda do lotu.- Gabriela się przysiadła i zerknęła na Orłowa i jego szlafroczek.- Przeszkadzam w czymś?-
Carmen parsknęła.
- Tak, też jestem w szoku, że się ubrał. - powiedziała wesoło.
- Wygląda uroczo… jak zapakowany prezent.- zażartowała Gabriela dołączając się do posiłku i jedząc łapczywie. Carmen spojrzała na Orłowa. Zastanawiała się nad pochodzeniem Gabrieli. Choć ona sama była buntowniczką, maniery dziewczyny i jej zachowanie czasami trochę ją raziły. Sama nie podejrzewała się o taką pruderię.
- Może pójdziecie obie na zakupy, co? Co prawda ulepszone przez ciebie kreacje się przydadzą z pewnością, ale parę zwyczajnych sukienek… też możnaby… kupić.- zaproponował Orłow. Gabriela zamyśliła się dodając.- Ja się nie znam na tym co noszą światowe damy. Nie bardzo potrafię doradzić w tych sprawach. Ty nie mógłbyś?-
- Coś mi nagle wyskoczyło, muszę się przygotować na specjalną misję… którą zaplanowałem na wieczór.- odparł enigmatycznie Orłow.
-A ja mogę dołączyć?!- zaproponowała z entuzjazmem Gabriela nawet nie pytając co to za misja.
- Obawiam się, że nie tym razem. To dość specyficzne zadanie, ale przydasz mi się jako osoba która namiesza przez ten czas w receptorach Janusa.- zaproponował Orłow.
- Z sukniami sama sobie poradzę, jestem dużą dziewczynką. - Carmen uśmiechnęła się, kończąc swój posiłek.
- No to dobrze… bo ja jeszcze będę musiał się wykąpać.- mruknął zerkając znacząco na obie panie. Na co obie westchnęły... prawdopodobnie z podobnych powodów.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline