Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-03-2017, 20:16   #32
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
To miasto było niepraktyczne. Może ładne, może dzikie, może orientlane i tajemnicze… ale niepraktyczne. Przemieszczanie się osławionymi gondolami z początku nawet pasowało bardce, ale teraz… teraz dała by wielbłąda z rzędem temu, co by wybudował dla niej drogę, po której mogłaby po prostu się przejść, albo przynajmniej STAĆ, bo na przykład wchodzić do antykwariatu za Nveryiothem nie chciała… ale musiała.
W środku, smok oczywiście przenosił ją ze sobą, jak naturalnej wielkości lalkę, ściskając ramiona, szarpiąc i popychając w podnieceniu pod półkami z księgami historycznymi oraz atlasami przyrody. Nawijając i piejąc ze szczęścia, nie tylko na głos, ale i telepatycznie.
Żeby nie było... tancerka cieszyła się z radości swojego skrzydlatego, może na taką nie wyglądała, ale przyjemnie było obserwować szczerość uczuć na twarzy białowłosego mężczyzny. Było w tym coś pierwotnego, ale i naturalnego… dziecięcego, niemal szlachetnego. I przez to skupiało na nim wzrok każdego z zebranych...
do czasu, aż czerwony jak burak nie przylgnął do jednej z półek, stwierdzając ze wstydem… że chyba mu od tej radochy… co nieco stanęło.

Chaaya mało nie zeszła ze śmiechu, rechocząc w mało kobiecy sposób na cały sklep. Wręczyła, zażenowanemu do granic możliwości gadowi, torbę, którą się zakrył do czasu, aż jego „uczucia” do literatury nie ostygły na tyle, by były niezauważalne dla innych.
Wtedy też kontynuowali dalsze zwiedzanie regałów, skupiając się na regionalnym aspekcie literatury, w postaci traktatów religijnych, mitów i baśni.
Zielony na powrót zaczął się emocjonować, gdy trafił na książki poświęcone filozofii. Pasja i chęć była tak wielka, że aż chciał jedną od razu kupić.
Jakiż więc był ból wymalowany na jego twarzy, gdy Paro wytłumaczyła mu, że nie może kupić, ani nawet wynająć żadnej księgi, gdyż nie mają na to teraz ni pieniędzy, ni czasu. Najwyraźniej tawaif w przeciwieństwie do czarownika, na poważnie wzięła postanowienie oszczędzania złota i nie miała zamiaru wydawać go na zachcianki skrzydlatego. Smutek jaki zawładnął bladolicym, po spotkaniu z kategoryczną odmową, był tak ogromny i dojmujący, że w drodze powrotnej do karczmy, w której mieszkali, siedział obok swojej partnerki ze zwieszoną głową, wzdychając ciężko i cierpiętniczo.

Po rozdaniu przez Jarvisa „kieszonkowego”, zielonołuski zabrał bez słowa Chaayę do ich pokoju, by przygotować się do wypłynięcia w ruiny, które odwiedzili rankiem tego dnia. Wkrótce bardka oświadczyła telepatycznie reszcie drużyny, że oboje wychodzą i wrócą późno w nocy, po czym kontakt się z nią urwał.

Kobieta nie była przekonana co do konieczności trenowania w ruinach. Pokój który wynajmowali był sporej wielkości z możliwością przestawienia mebli. Nvery jednak się uparł. Chciał prywatności i spokoju… a może po prostu nie potrafił się powstrzymać przed nie zagraniem na emocjach smoczycy i jej czarownika.
Czymkolwiek Zielony się kierował… sprowadziło to bardkę ponownie do rozwalonej katedry.
Ciemnej, wilgotnej i zamglonej…
Na szczęście, czekało ich rozpalenie ogniska i upieczenie zakupionej przez Jarvisa ryby. Przygotowaniem posiłku, zajmował się smok. Tancerka zniosła tylko trochę gałęzi na ognisko, czekając z rozpaleniem oczywiście na skrzydlatego, który chciał wszystko robić SAM.
Sam wypatroszyć rybę, sam oskrobać, sam przyprawić, sam nadziać na patyk i sam upiec na samodzielnie rozpalonym ognisku…
Następnie sam ją zjeść… choć może postanowi uraczyć dziewczynę zbyt mocno przypieczonym kąskiem, co by nie czuła się stratna.

Chaaya miała na sobie pustynny strój oraz biżuterię, dźwięcząc przy każdym kroku, czy ruchu. Korzystając z chwili dla siebie, obserwowała poczynania smoka, rozciągała się i… rozkoszowała wygodą ubioru, który nie uciskał, nie uwierał i nie drapał.
- Rozpalmy ogień… zaraz nie będziemy niczego w stanie dostrzec - zaproponowała po dłuższej chwili ciszy między nimi. Chłopak był tak skupiony na zeskrobywaniu łusek, że chyba zapomniał, iż przypłynął tutaj ze swoją partnerką.
- Ale ja widzę w ciemnościach - mruknął gad, oblizując dolną wargę.
- Jesteś człowiekiem… nie widzisz w ciemnościach.
- A…o… no tak... dobrze… - zreflektował się białowłosy, odkładając na bok ostrze magicznego kunaia, po czym podszedł do paleniska, garbiąc się nad nim. - Ale… jak się rozpala ogień?


Nie zaczęli trenować od razu. Po zjedzonej kolacji, siedzieli wpatrzeni w tańczące, na suchych gałęziach, płomienie.
Nveryioth przytulał do siebie zamyśloną bardkę, gładząc ją czule po głowie. Wcześniej, o dziwo, własnoręcznie ją nakarmił, pieczołowicie selekcjonując białe mięso ryby od ości i wszelkich niedoskonałości w postaci węgla, czy pyłu. Nie rozmawiali ze sobą, a ich myśli swobodnie płynęły, każde w swoim kierunku. Była to miła odmiana po tak wyczerpującym i pełnym sprzecznych emocji dniu.

Chaaya wtulała się w klatkę piersiową smoka, wsłuchując się w powolny rytm bicia jego serca. Czuła jak błogie lenistwo i spokój spływa na jej członki, powoli ją usypiając. Wtedy też zaczęła coraz częściej i śmielej spoglądać w górę na twarz Nerona, obserwując jego smukłą szyję oraz pięknie wyrzeźbioną szczękę.
Miał przymknięte oczy i wpatrywał się w dal spod długich, białych rzęs, które rzucały cienie na jego twarz, przypominające palce kochanki pieszczące swego lubego.
W pewnym momencie chłopak wyciągnął dłoń w jej kierunku w zapraszającym geście. Tancerka nie do końca wiedziała czego się spodziewać, ale nie odrzuciła propozycji i podała mu swoją. Przez chwile trzymali się za ręce, by w końcu Nero przymierzył ich palce do siebie. Dłoń tawaif była malutka i drobna w porównaniu z Zielonego. Oczywiście nie tak diametralnie, jak z łapą smoka, ale różnica i tak była znacząca.
Ten prosty gest rozczulił Chaayę, która uśmiechnęła się kocio, a jej oczy roziskrzyły się pełne uczucia do skrzydlatego.
- Mój malutki… mój słodziutki. Malutki-słodziutki wstążeczek… - Bardka nie wytrzymała i zarzuciła mu ręce na szyję, całując go w policzek raz za razem.
- Weź się Chaaya… - wystękał gad, sam nie wiedząc czy jest bardziej zakłopotany sytuacją, czy zły, że popsuła miłą atmosferę.
- Mój… - cmok. - Malutki… - cmok. - Słodki…
- Ej no… - Nvery odsunął, w dość obcesowy sposób, twarz kobiety od siebie, krzywiąc się niczym dziecko, któremu rodzic narobił wstydu przed znajomymi. - Goń się z tymi czułościami… e-e, fu… ble, dosyć… idziemy trenować!


Ranek, następnego dnia, okazał się dla nich południem.
Do pokoju wrócili grubo po północy. Zziajani, wyśmiani za całego, obici po wielu upadkach, kiedy to Nvery w panice łapał się Chaai pociągając ją za sobą na ziemię, obdrapani, z zakwasami i naciągnięciami… ale szczęśliwi i jakby tacy… lżejsi w środku.
Od zawsze wiadomo było, że taniec zbliżał. Przełamywał wszelkie bariery. Wyzwalał i łączył ciała i umysły. Ludzi i nieludzi. Starych i młodych. Kobiety i mężczyzn.
Gad, po raz pierwszy od bardzo dawna, poczuł, że żyje i co najważniejsze, że lubi swoje życie. Dlatego zostali w ruinach do czasu, aż białowłosy nie padł ze zmęczenia, dysząc niczym przepracowany kocioł parowy.
Niestety w pokoju, pomimo przebytego wysiłku, smok nie mógł zasnąć. Raz było mu za zimno, raz za gorąco. A to mu jego włosy przeszkadzały, a to Chaai. To pozycja niewygodna, to poduszka za twarda, to sprężyna za skrzypiąca, to światło przez okno wpadające. Bardka oczywiście nie miałaby problemu z zaśnięciem, gdyby gad nie „przestawiał” jej razem ze sobą w pieleszach. Gdy chciał przewrócić się na prawy bok, przytulał tawaif i przekręcał się razem z nią. Ugniatając, układając, zaczesując i zakopując w kołdrze, tak jak było mu wygodnie. Do kompromisu doszli niemal nad ranem, gdy białowłosy z twarzą między piersiami tancerki oraz dłonią na jej pośladkach w końcu odpłynął w objęcia Morfeusza… a wraz z nim i ona. Choć od wygiętej pozycji bolały ją później plecy, a na tyłku miała ślady po łapsku mężczyzny.
Spali by pewnie dłużej, gdyby nie obudziła ich głośna kłótnia dwóch gondolierów, która skutecznie odegnała resztki snu, zmuszając parę do podniesienia się i umycia. Po czym na czczo, bez słowa wyjaśnienia, pognali znowu do ruin, by trenować do późnego popołudnia, aż Nvery ponownie nie dostał zadyszki. Wtedy też udali się do tawerny na „śniadanie” i przesiedzieli tam do „obiadu”, kolacje kupując na wynos.

Druga noc, była równie wyczerpująca co pierwsza. Zmęczone stawy i mięśnie trzeszczały od wysiłku, ale ani smok, ani bardka nie chcieli rezygnować z tych wspólnych chwil wolności.
- Deszcz, lotos, motyl, dzban, przejście czapli, podskok, obrót, wyjście słońca, tęcza, motyl, wzlot, skra, zasłona - Chaaya wypowiadała krótkie komendy, przybierając kolejne pozycje, które w przyśpieszeniu i z muzyką będą tworzyły spójną całość. Nvery doskonale znał wszystkie ruchy z pamięci bardki, to też pozostało mu jedynie trenowanie własnego ciała, by móc szybko i wprawnie odgrywać każde gesty. A trzeba było przyznać, że całkiem dobrze mu to szło. Jego wrodzona gracja, dawała o sobie znaki nawet w tym niedoskonałym ciele humanoida z tysiącami ograniczeń. Smok musiał jedynie nabrać pewności siebie w nowej formie, oraz poznać wszelkie limity związane z byciem kruchym i miękkim dwunogiem.
O dziwo, sam skrzydlaty stwierdził po nie w czasie, że człowiek był całkiem finezyjną kreaturą. Może i słabo widział, ledwo słyszał… i nie miał w ogóle smaku, ni powonienia, ale ciało miał gibkie i pełne ukrytego potencjału, które z powolnością perfekcjonisty z każdym dniem odkrywał coraz bardziej.


Trzeciego dnia Neron musiał iść do pracy, jaką załatwiła mu jego wygadana partnerka. Miał robić… właściwie nie do końca wiedział co. Ale praca była cicha, spokojna i co najważniejsze w antykwariacie. Mógł mieć wgląd do interesujących go ksiąg za darmo, choć oznaczało to zmianę pewnej rutyny, którą zdążyli już wypracować z tawaif, do której nawet zdążyli się już przyzwyczaić i ją polubić...
Poranne treningi w katedrze, przeszły w godzinną rozgrzewkę w pokoju. Gdzie wzajemnie się rozciągali oraz powtarzali podstawowe ruchy posługiwania się bronią jak i samego unikania jej ciosów. Później Chaaya wracała do łóżka na krótką drzemkę, by wstać koło południa i wziąć gorącą kąpiel. Następnie wybywała na miasto kupić sobie coś do jedzenia i picia, przy okazji podziwiając nudne, codzienne życie mieszkańców klasy średniej. Samej bardce nie doskwierała ani monotonność, ani samotność. Można by rzec, że nawet jej się to podobało, do tego stopnia, że wieczorami skrzętnie unikała Godivy, a i nie zaczepiała w żaden sposób Jarvisa, w ogóle za nim nie tęskniąc.
Miała wszak Nverego, który we wzorowy sposób dostarczał partnerce rozrywki na wszelakich płaszczyznach. Były czułości, były żarty, były długie rozmowy oraz wspólne wykonywanie czynności jak tańczenie, mycie się, jedzenie, milczenie czy spanie. W przeciwieństwie do czarownika, smok z radością dzielił się swoimi przemyśleniami, spostrzeżeniami na temat świata, czy samego miasta. Opowiadał jak mijały mu dni i jakich klientów musiał obsługiwać, lub jaką książkę aktualnie czytał. Z ochotą podejmował się dywagacji na tematy egzystencjalne i filozoficzne, nie bojąc się podejmować najtrudniejszych z nich.

Tak więc, choć bradka sama robiła w dzień niewiele, nie czuła, by owy dzień zmarnowała czerpiąc radość ze wspomnień swojego skrzydlatego.
Przy okazji, tawaif dostrzegła pewien wzór zależności w zachowaniu Zielonego. Gad był o wiele spokojniejszy i pewniejszy siebie, gdy czuł, iż Chaaya na niego w „przysłowiowy” sposób czeka. Że jest. Trwa przy nim, niczym filar, który w każdej chwili może stać się nośną strukturą, lub zostanie nawet całkowicie wyburzona. Wynikało to oczywiście z mocno zachwianego poczucia własnej wartości oraz niedostosowania do samodzielności, jaką wypracował sobie przez lata, żyjąc w ukryciu na dnie Kryształowej Jaskini o którym nikt, prócz matrony, nie miał pojęcia.
Idąc dalej tym tropem, tancerka była pewna, że mogła zastąpić swą osobę inną, w pewien sposób uwalniając i siebie i jego, bo ani on nie mógł się rozwijać przy Chaai, ani ona przy Nveryiocie. Byli, choć podobni, diametralnie różni. Ich wspólna znajomość rozwijała ich, ale też pętała nie pozwalając wykorzystać potencjału jednostki.
Gdyby jednak znaleźć kogoś… kogoby Nveryioth zaakceptował jako jej zamiennika. Oczywiście nie byłby to pełnoprawny substytut bardki. A raczej ktoś na wzór mentalnego wsparcia w postaci czysto samolubnego bycia tylko i wyłącznie własnością smoka...
Hmmm… plan ten, potrzebował jednak lepszego dopracowania, toteż na razie sama zainteresowana nie wychylała się z nim, trwając w stanie takim jakim był aktualnie, aż nastał dzień czwarty…


Neron odrzucił propozycję wspólnego pójścia do opery. Po pierwsze, nie dla niego były takie doznania, a po drugie, nie odczuwał wewnętrznej potrzeby przebywania z Jarvisem i jego smoczycą częściej niźli to potrzebne. Dał jednak Chaai wolną rękę, zastrzegając sobie, że ta wróci na czas, by mogli odbyć kolejny trening w katedrze, oraz, że nie będzie się spoufalać z parką bardziej niż będzie potrzebowała tego sytuacja.
Tawaif plan ten pasował, toteż przystała na propozycję czarownika, oznajmiając, że płacić w ciemno na coś czego może nie polubić, nie ma zamiaru, ale przekraść się to już owszem.
Ubierając nowy strój, który sama sobie zakupiła, oraz który bardziej wpasowywał się w potrzeby i gusta tancerki, ruszyła ku przygodzie z uśmiechem na ustach.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 24-03-2017 o 20:19.
sunellica jest offline