Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-03-2017, 21:21   #31
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Antykwariat do jakiego dotarli należał do starego zrzędliwego mężczyzny, który wyraźnie kulał i do poruszania się potrzebował kostura na którym się wspierał.


Dziwny to był sklepik. Znacząco się różnił od tych, które Chaaya znała. W innych bowiem hołubiono klientów. W innych kupujący był ważny i robiono wszystko, by ów klient chciał zrobić zostawić monety nabywając jakieś towary. Tutaj było inaczej. Tutaj miało się wrażenie, że stary antykwariusz robi im łaskę zwracając na nich uwagę. Jakby wcale mu nie zależało na tym, aby coś u niego kupili. Wprost przeciwnie… Chaaya miała wrażenie, że najchętniej pogoniłby ich gdzie pieprz rośnie. Że każdą książkę traktuje jak swoje dziecko i niechętnie się z nimi rozstaje.
A trzeba było przyznać, że antykwariat miał w swojej ofercie sporo woluminów dotyczących wielu spraw. Od legend i historii, przez bestiariusze lokalne i bestiariusze sfer, traktaty filozoficzne i przewodniki do romansidełek dla młodych dziewcząt, podręczników savoir vivre i książek kucharskich. Było też sporo traktatów magicznych, dotyczących natury magii i jej możliwości, wpływów etc. Za to brak było książek dotyczących użycia magii w praktyce. W żadnej z nich nie opisano nawet najprostszego zaklęcia.
Poza tym, Chaaya natknęła się na wiele heretyckich ksiąg, które wręcz podważały całą wiedzę i wiarę bardki na temat życia po życiu.


Dla Chaai zaczął się ciężki okres nauczania Nveryiotha. Bardziej cięższy niż sądziła. I dla niej i dla niego. Kolejne treningi, szkolenia, powtarzanie w kółko tych samych czynności z tym samym miernym rezultatem. Niewątpliwie Nveryioth dobrze radził sobie w tańcu… w posługiwaniu się nowym orężem już znacznie gorzej. Najwyraźniej nie miał ku broni białej talentu, ani zacięcia. Opanował jako tako podstawy, ale… widać było, że broń nigdy nie będzie jego silną stroną. Nie był dość zwinny i nie potrafił opanować co bardziej finezyjnych sztuczek jakich go uczyła tawaif. No cóż, nauczył się używać kunai w miarę i rzucać nim, na tyle by mógł komuś teoretycznie zrobić krzywdę. A potem zmienić się w smoka.
Z drugiej strony, może rzeczywiście wrodzone inklinacje ciągnęły smoka ku magostwu. Niemniej Nveryioth do sztuki bardowskiej nie miał zacięcia, a i talenty Jarvisa opierały się na wrodzonej mocy, której nie dało się po prostu nauczyć.


Tym bardziej, że dość szybko z nauki wypadły poranki. Zamiast tego Chaaya musiała poświęcić swemu smokowi od jednej do dwóch godzin snu na ćwiczenia w jej pokoju.
Bowiem Nveryioth podobnie jak Godiva znalazł sobie robotę. Niezbyt ciężką fizycznie, bo pomocnika w antykwariacie… ale wymagają zjawienia się o świcie. Więc poranne ćwiczenia musiały odpaść z braku czasu. Nie była to może dobrze płatna robota, ale smok mógł czytać tyle ile chciał.
Dla bardki zaś dni upływały dość monotonnie i spokojnie. Tym bardziej, że zajęta nowymi obowiązkami Godiva się jej nie naprzykrzała. Jarvis zaś… bardka nie wiedziała co robił Jarvis. Wychodził zwykle zanim wróciła z Nveryiothem do ich wynajętych pokoi i wracał dość późno. Przepadał na większość dnia wśród labiryntów kanałów i uliczek La Rasquelle. A Starzec… praktycznie zamilkł. Nawet nie kpił z porażek Nveryiotha, wyraźnie mało jego nauką zainteresowany. Starzec zapadł w letarg, albo się przyczaił.


Stać ich było na bilety, ale wkradnięcie się na przedstawienie operowe było bardziej ekscytujące. Czarownik znał tajemne przejście, choć jak się okazało na miejscu, owo tajemne przejście było pęknięciem w ścianie budynku, przez które mały zwinny chłopiec przecisnąłby się bez trudu. Dorośli jednak potrzebowali trochę więcej wysiłku i czasu. Niemniej ubrudzeni kurzem, Godiva Jarvis i Chaaya, przemierzali po cichu, zapomniane przez czas sale magazynowe. I podkradali się za plecami przygotowujących się do przedstawienia artystów. Ich celem był było pomieszczenie z organami. Wedle słów owe organy, były potężnym skomplikowanym instrumentem wielkości małego budynku.
Nie nadawały się do transportu i rzadko która opera była pisana z ich użyciem. Skomplikowany instrument częściej bywał wykorzystywany na koncertach niż przy przedstawieniach, więc… zazwyczaj były idealną kryjówką. Barda o takim instrumencie nigdy nie słyszała. Na pustyniach to co było zbyt ciężkie do transportu, było bezużyteczne. Niemniej nie słyszała o organach nawet w opowieściach. Co czarownika nie dziwiło. Był to charakterystyczny dla La Rasquelle instrument, związany z historią miasta. Każdy z nich był mechanicznym majstersztykiem zawierającym tajemnice swego twórcy, więc sposób ich budowy nie wychodził poza miasto. Same organy składały się z wielkich dziurawych rur ułożonych w postaci pionowych rzędów podzielonych na grupy. Wszystko to było bogato zdobione, ale to chyba był styl samego miasta. Sercem owych organów, okazał się instrument podobny do bardziej rozbudowanej wersji pianina, z dużą ilością dźwigni i przycisków, opisanych w niezrozumiały, przynajmniej dla niej, sposób. Ta część instrumentu znajdowała się pod piszczałkami (jak je zwał Jarvis), na balkonie wznoszącym się nad całą salą operową. Doskonały był stąd widok na przedstawienie jak i widownię. Jednocześnie ukrywając ich przed wzrokiem siedzących poniżej widzów i aktorów. Nic dziwnego, że jako dzieciak, Jarvis często oglądał przedstawienia.

Tym bardziej, że dość szybko Chaaya zrozumiała co był w nich fascynującego.
Rozmach.


Nawet przedstawienia teatralnie nie miały tak bogatej oprawy, tak dużej ilości kostiumów. Przedstawienie operowe okazało się skomplikowanym widowiskiem, w którym tak wiele sztuk łączyło się w jeden obraz, łącznie z magicznymi iluzjami. W dodatku była to opowieść śpiewana przez kolejnych aktorów. Żaden dialog nie był mówiony i choć absurdalnie to brzmiało to, publiczności się podobało. A i sami aktorzy śpiewali, w sposób
wyjątkowy. Nie tak jak się zazwyczaj śpiewa. Ale cóż… La Rasquelle było inne, pod wieloma względami. Było miastem zagubionym wśród moczarów, do którego nie dało się dolecieć. Miasta z tajemnicami wyrytymi w kamieniu.
A gdzieś w połowie przedstawienia Starzec odezwał się do bardki.
~ Jeśli nadal szukasz dla mnie nowej lepszej postaci, to właśnie nadarza się okazja.~ po tym wtrąceniu przejął kontrolę nad głową Chaai, by nakierować jej spojrzenie na czającą się z boku sylwetkę uzbrojoną w zakrwawiony sztylet.


Zamaskowaną i ubraną w czarny pancerz postać, okrytą czerwoną szatą. Nie była ona jedynym takim osobnikiem. Bo kilkunastu takich osobników zakradało się pod ścianami otaczając widownię i zapewne mając w planach osaczyć i aktorów grających na scenie.
~ Wyznawcy Belfegora, markiza próżności, pana lustrzanego wymiaru.~ wyjaśnił Starzec.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 24-03-2017, 20:16   #32
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
To miasto było niepraktyczne. Może ładne, może dzikie, może orientlane i tajemnicze… ale niepraktyczne. Przemieszczanie się osławionymi gondolami z początku nawet pasowało bardce, ale teraz… teraz dała by wielbłąda z rzędem temu, co by wybudował dla niej drogę, po której mogłaby po prostu się przejść, albo przynajmniej STAĆ, bo na przykład wchodzić do antykwariatu za Nveryiothem nie chciała… ale musiała.
W środku, smok oczywiście przenosił ją ze sobą, jak naturalnej wielkości lalkę, ściskając ramiona, szarpiąc i popychając w podnieceniu pod półkami z księgami historycznymi oraz atlasami przyrody. Nawijając i piejąc ze szczęścia, nie tylko na głos, ale i telepatycznie.
Żeby nie było... tancerka cieszyła się z radości swojego skrzydlatego, może na taką nie wyglądała, ale przyjemnie było obserwować szczerość uczuć na twarzy białowłosego mężczyzny. Było w tym coś pierwotnego, ale i naturalnego… dziecięcego, niemal szlachetnego. I przez to skupiało na nim wzrok każdego z zebranych...
do czasu, aż czerwony jak burak nie przylgnął do jednej z półek, stwierdzając ze wstydem… że chyba mu od tej radochy… co nieco stanęło.

Chaaya mało nie zeszła ze śmiechu, rechocząc w mało kobiecy sposób na cały sklep. Wręczyła, zażenowanemu do granic możliwości gadowi, torbę, którą się zakrył do czasu, aż jego „uczucia” do literatury nie ostygły na tyle, by były niezauważalne dla innych.
Wtedy też kontynuowali dalsze zwiedzanie regałów, skupiając się na regionalnym aspekcie literatury, w postaci traktatów religijnych, mitów i baśni.
Zielony na powrót zaczął się emocjonować, gdy trafił na książki poświęcone filozofii. Pasja i chęć była tak wielka, że aż chciał jedną od razu kupić.
Jakiż więc był ból wymalowany na jego twarzy, gdy Paro wytłumaczyła mu, że nie może kupić, ani nawet wynająć żadnej księgi, gdyż nie mają na to teraz ni pieniędzy, ni czasu. Najwyraźniej tawaif w przeciwieństwie do czarownika, na poważnie wzięła postanowienie oszczędzania złota i nie miała zamiaru wydawać go na zachcianki skrzydlatego. Smutek jaki zawładnął bladolicym, po spotkaniu z kategoryczną odmową, był tak ogromny i dojmujący, że w drodze powrotnej do karczmy, w której mieszkali, siedział obok swojej partnerki ze zwieszoną głową, wzdychając ciężko i cierpiętniczo.

Po rozdaniu przez Jarvisa „kieszonkowego”, zielonołuski zabrał bez słowa Chaayę do ich pokoju, by przygotować się do wypłynięcia w ruiny, które odwiedzili rankiem tego dnia. Wkrótce bardka oświadczyła telepatycznie reszcie drużyny, że oboje wychodzą i wrócą późno w nocy, po czym kontakt się z nią urwał.

Kobieta nie była przekonana co do konieczności trenowania w ruinach. Pokój który wynajmowali był sporej wielkości z możliwością przestawienia mebli. Nvery jednak się uparł. Chciał prywatności i spokoju… a może po prostu nie potrafił się powstrzymać przed nie zagraniem na emocjach smoczycy i jej czarownika.
Czymkolwiek Zielony się kierował… sprowadziło to bardkę ponownie do rozwalonej katedry.
Ciemnej, wilgotnej i zamglonej…
Na szczęście, czekało ich rozpalenie ogniska i upieczenie zakupionej przez Jarvisa ryby. Przygotowaniem posiłku, zajmował się smok. Tancerka zniosła tylko trochę gałęzi na ognisko, czekając z rozpaleniem oczywiście na skrzydlatego, który chciał wszystko robić SAM.
Sam wypatroszyć rybę, sam oskrobać, sam przyprawić, sam nadziać na patyk i sam upiec na samodzielnie rozpalonym ognisku…
Następnie sam ją zjeść… choć może postanowi uraczyć dziewczynę zbyt mocno przypieczonym kąskiem, co by nie czuła się stratna.

Chaaya miała na sobie pustynny strój oraz biżuterię, dźwięcząc przy każdym kroku, czy ruchu. Korzystając z chwili dla siebie, obserwowała poczynania smoka, rozciągała się i… rozkoszowała wygodą ubioru, który nie uciskał, nie uwierał i nie drapał.
- Rozpalmy ogień… zaraz nie będziemy niczego w stanie dostrzec - zaproponowała po dłuższej chwili ciszy między nimi. Chłopak był tak skupiony na zeskrobywaniu łusek, że chyba zapomniał, iż przypłynął tutaj ze swoją partnerką.
- Ale ja widzę w ciemnościach - mruknął gad, oblizując dolną wargę.
- Jesteś człowiekiem… nie widzisz w ciemnościach.
- A…o… no tak... dobrze… - zreflektował się białowłosy, odkładając na bok ostrze magicznego kunaia, po czym podszedł do paleniska, garbiąc się nad nim. - Ale… jak się rozpala ogień?


Nie zaczęli trenować od razu. Po zjedzonej kolacji, siedzieli wpatrzeni w tańczące, na suchych gałęziach, płomienie.
Nveryioth przytulał do siebie zamyśloną bardkę, gładząc ją czule po głowie. Wcześniej, o dziwo, własnoręcznie ją nakarmił, pieczołowicie selekcjonując białe mięso ryby od ości i wszelkich niedoskonałości w postaci węgla, czy pyłu. Nie rozmawiali ze sobą, a ich myśli swobodnie płynęły, każde w swoim kierunku. Była to miła odmiana po tak wyczerpującym i pełnym sprzecznych emocji dniu.

Chaaya wtulała się w klatkę piersiową smoka, wsłuchując się w powolny rytm bicia jego serca. Czuła jak błogie lenistwo i spokój spływa na jej członki, powoli ją usypiając. Wtedy też zaczęła coraz częściej i śmielej spoglądać w górę na twarz Nerona, obserwując jego smukłą szyję oraz pięknie wyrzeźbioną szczękę.
Miał przymknięte oczy i wpatrywał się w dal spod długich, białych rzęs, które rzucały cienie na jego twarz, przypominające palce kochanki pieszczące swego lubego.
W pewnym momencie chłopak wyciągnął dłoń w jej kierunku w zapraszającym geście. Tancerka nie do końca wiedziała czego się spodziewać, ale nie odrzuciła propozycji i podała mu swoją. Przez chwile trzymali się za ręce, by w końcu Nero przymierzył ich palce do siebie. Dłoń tawaif była malutka i drobna w porównaniu z Zielonego. Oczywiście nie tak diametralnie, jak z łapą smoka, ale różnica i tak była znacząca.
Ten prosty gest rozczulił Chaayę, która uśmiechnęła się kocio, a jej oczy roziskrzyły się pełne uczucia do skrzydlatego.
- Mój malutki… mój słodziutki. Malutki-słodziutki wstążeczek… - Bardka nie wytrzymała i zarzuciła mu ręce na szyję, całując go w policzek raz za razem.
- Weź się Chaaya… - wystękał gad, sam nie wiedząc czy jest bardziej zakłopotany sytuacją, czy zły, że popsuła miłą atmosferę.
- Mój… - cmok. - Malutki… - cmok. - Słodki…
- Ej no… - Nvery odsunął, w dość obcesowy sposób, twarz kobiety od siebie, krzywiąc się niczym dziecko, któremu rodzic narobił wstydu przed znajomymi. - Goń się z tymi czułościami… e-e, fu… ble, dosyć… idziemy trenować!


Ranek, następnego dnia, okazał się dla nich południem.
Do pokoju wrócili grubo po północy. Zziajani, wyśmiani za całego, obici po wielu upadkach, kiedy to Nvery w panice łapał się Chaai pociągając ją za sobą na ziemię, obdrapani, z zakwasami i naciągnięciami… ale szczęśliwi i jakby tacy… lżejsi w środku.
Od zawsze wiadomo było, że taniec zbliżał. Przełamywał wszelkie bariery. Wyzwalał i łączył ciała i umysły. Ludzi i nieludzi. Starych i młodych. Kobiety i mężczyzn.
Gad, po raz pierwszy od bardzo dawna, poczuł, że żyje i co najważniejsze, że lubi swoje życie. Dlatego zostali w ruinach do czasu, aż białowłosy nie padł ze zmęczenia, dysząc niczym przepracowany kocioł parowy.
Niestety w pokoju, pomimo przebytego wysiłku, smok nie mógł zasnąć. Raz było mu za zimno, raz za gorąco. A to mu jego włosy przeszkadzały, a to Chaai. To pozycja niewygodna, to poduszka za twarda, to sprężyna za skrzypiąca, to światło przez okno wpadające. Bardka oczywiście nie miałaby problemu z zaśnięciem, gdyby gad nie „przestawiał” jej razem ze sobą w pieleszach. Gdy chciał przewrócić się na prawy bok, przytulał tawaif i przekręcał się razem z nią. Ugniatając, układając, zaczesując i zakopując w kołdrze, tak jak było mu wygodnie. Do kompromisu doszli niemal nad ranem, gdy białowłosy z twarzą między piersiami tancerki oraz dłonią na jej pośladkach w końcu odpłynął w objęcia Morfeusza… a wraz z nim i ona. Choć od wygiętej pozycji bolały ją później plecy, a na tyłku miała ślady po łapsku mężczyzny.
Spali by pewnie dłużej, gdyby nie obudziła ich głośna kłótnia dwóch gondolierów, która skutecznie odegnała resztki snu, zmuszając parę do podniesienia się i umycia. Po czym na czczo, bez słowa wyjaśnienia, pognali znowu do ruin, by trenować do późnego popołudnia, aż Nvery ponownie nie dostał zadyszki. Wtedy też udali się do tawerny na „śniadanie” i przesiedzieli tam do „obiadu”, kolacje kupując na wynos.

Druga noc, była równie wyczerpująca co pierwsza. Zmęczone stawy i mięśnie trzeszczały od wysiłku, ale ani smok, ani bardka nie chcieli rezygnować z tych wspólnych chwil wolności.
- Deszcz, lotos, motyl, dzban, przejście czapli, podskok, obrót, wyjście słońca, tęcza, motyl, wzlot, skra, zasłona - Chaaya wypowiadała krótkie komendy, przybierając kolejne pozycje, które w przyśpieszeniu i z muzyką będą tworzyły spójną całość. Nvery doskonale znał wszystkie ruchy z pamięci bardki, to też pozostało mu jedynie trenowanie własnego ciała, by móc szybko i wprawnie odgrywać każde gesty. A trzeba było przyznać, że całkiem dobrze mu to szło. Jego wrodzona gracja, dawała o sobie znaki nawet w tym niedoskonałym ciele humanoida z tysiącami ograniczeń. Smok musiał jedynie nabrać pewności siebie w nowej formie, oraz poznać wszelkie limity związane z byciem kruchym i miękkim dwunogiem.
O dziwo, sam skrzydlaty stwierdził po nie w czasie, że człowiek był całkiem finezyjną kreaturą. Może i słabo widział, ledwo słyszał… i nie miał w ogóle smaku, ni powonienia, ale ciało miał gibkie i pełne ukrytego potencjału, które z powolnością perfekcjonisty z każdym dniem odkrywał coraz bardziej.


Trzeciego dnia Neron musiał iść do pracy, jaką załatwiła mu jego wygadana partnerka. Miał robić… właściwie nie do końca wiedział co. Ale praca była cicha, spokojna i co najważniejsze w antykwariacie. Mógł mieć wgląd do interesujących go ksiąg za darmo, choć oznaczało to zmianę pewnej rutyny, którą zdążyli już wypracować z tawaif, do której nawet zdążyli się już przyzwyczaić i ją polubić...
Poranne treningi w katedrze, przeszły w godzinną rozgrzewkę w pokoju. Gdzie wzajemnie się rozciągali oraz powtarzali podstawowe ruchy posługiwania się bronią jak i samego unikania jej ciosów. Później Chaaya wracała do łóżka na krótką drzemkę, by wstać koło południa i wziąć gorącą kąpiel. Następnie wybywała na miasto kupić sobie coś do jedzenia i picia, przy okazji podziwiając nudne, codzienne życie mieszkańców klasy średniej. Samej bardce nie doskwierała ani monotonność, ani samotność. Można by rzec, że nawet jej się to podobało, do tego stopnia, że wieczorami skrzętnie unikała Godivy, a i nie zaczepiała w żaden sposób Jarvisa, w ogóle za nim nie tęskniąc.
Miała wszak Nverego, który we wzorowy sposób dostarczał partnerce rozrywki na wszelakich płaszczyznach. Były czułości, były żarty, były długie rozmowy oraz wspólne wykonywanie czynności jak tańczenie, mycie się, jedzenie, milczenie czy spanie. W przeciwieństwie do czarownika, smok z radością dzielił się swoimi przemyśleniami, spostrzeżeniami na temat świata, czy samego miasta. Opowiadał jak mijały mu dni i jakich klientów musiał obsługiwać, lub jaką książkę aktualnie czytał. Z ochotą podejmował się dywagacji na tematy egzystencjalne i filozoficzne, nie bojąc się podejmować najtrudniejszych z nich.

Tak więc, choć bradka sama robiła w dzień niewiele, nie czuła, by owy dzień zmarnowała czerpiąc radość ze wspomnień swojego skrzydlatego.
Przy okazji, tawaif dostrzegła pewien wzór zależności w zachowaniu Zielonego. Gad był o wiele spokojniejszy i pewniejszy siebie, gdy czuł, iż Chaaya na niego w „przysłowiowy” sposób czeka. Że jest. Trwa przy nim, niczym filar, który w każdej chwili może stać się nośną strukturą, lub zostanie nawet całkowicie wyburzona. Wynikało to oczywiście z mocno zachwianego poczucia własnej wartości oraz niedostosowania do samodzielności, jaką wypracował sobie przez lata, żyjąc w ukryciu na dnie Kryształowej Jaskini o którym nikt, prócz matrony, nie miał pojęcia.
Idąc dalej tym tropem, tancerka była pewna, że mogła zastąpić swą osobę inną, w pewien sposób uwalniając i siebie i jego, bo ani on nie mógł się rozwijać przy Chaai, ani ona przy Nveryiocie. Byli, choć podobni, diametralnie różni. Ich wspólna znajomość rozwijała ich, ale też pętała nie pozwalając wykorzystać potencjału jednostki.
Gdyby jednak znaleźć kogoś… kogoby Nveryioth zaakceptował jako jej zamiennika. Oczywiście nie byłby to pełnoprawny substytut bardki. A raczej ktoś na wzór mentalnego wsparcia w postaci czysto samolubnego bycia tylko i wyłącznie własnością smoka...
Hmmm… plan ten, potrzebował jednak lepszego dopracowania, toteż na razie sama zainteresowana nie wychylała się z nim, trwając w stanie takim jakim był aktualnie, aż nastał dzień czwarty…


Neron odrzucił propozycję wspólnego pójścia do opery. Po pierwsze, nie dla niego były takie doznania, a po drugie, nie odczuwał wewnętrznej potrzeby przebywania z Jarvisem i jego smoczycą częściej niźli to potrzebne. Dał jednak Chaai wolną rękę, zastrzegając sobie, że ta wróci na czas, by mogli odbyć kolejny trening w katedrze, oraz, że nie będzie się spoufalać z parką bardziej niż będzie potrzebowała tego sytuacja.
Tawaif plan ten pasował, toteż przystała na propozycję czarownika, oznajmiając, że płacić w ciemno na coś czego może nie polubić, nie ma zamiaru, ale przekraść się to już owszem.
Ubierając nowy strój, który sama sobie zakupiła, oraz który bardziej wpasowywał się w potrzeby i gusta tancerki, ruszyła ku przygodzie z uśmiechem na ustach.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 24-03-2017 o 20:19.
sunellica jest offline  
Stary 24-03-2017, 20:16   #33
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Samo przekradanie się, jak się okazało na miejscu, nie było, aż tak emocjonujące jakby się mogło wydawać. Co do wnętrza opery, oraz samego przedstawienia to… cóż. Gorszej nudy to oni nie mogliby wymyślić. Aktorzy stali sztywno na scenie w dość dziwacznych przebraniach, drąc, za przeproszeniem japę.
Nie no… trzeba było przyznać, że rozmach i przepych to oni opanowali do perfekcji. Suknie były pięknie uszyte i ozdobione, może aż nazbyt.
Dekoracja również była dokładnie i pieczołowicie odwzorowywana.
Do fabuły... też nie mogła się Chaaya przyczepić, gdyż wszędzie było podobnie.
Ckliwy romans. Dramat. Kłótnie rodzinne. Zatargi. Skrytobójstwa. Rozterki bohaterów czy się zabić, czy walczyć za wybraną miłość - standard.
Ale… ale ten śpiew.
Sam w sobie może nie był jakiś zły… ale jakoś, no po prostu nie pasował do sytuacji. Na przykład, gdy nagle zasztyletowali jakiegoś starca, chyba ojca głównej bohaterki, to wyszła na scenę jakaś babka, nawet nie córka, a jakaś postać poboczna i zaczęła śpiewać…
Żeby jeszcze śpiewała o tym, co właśnie miało miejsce na scenie, ale nie… ona śpiewała o swoich uczuciach i samotności. I stała tak… i wszyscy inni też stali. I ona wyła… i wyła… i wyła… i bardka myślała, że zaraz zniesie jajo zważywszy na to, że pod koniec arii wyszedł mężczyzna i teraz on zaczął śpiewać, gdy wtem do akcji wkroczył Starzec.
~ Bogowie cie chyba zesłali z pomocą ~ odparła z nieukrywaną ulgą, posłusznie patrząc tam, gdzie chciał tego Czerwony. ~ Rozumiem, że to jacyś twoi współwiercy ~ odparła nieco żartobliwie, a może kąśliwie, gdy Pradawny przez przypadek, nieświadomie, wyjawił, iż lubuje się w próżnych istotach, a co za tym idzie i sam nią jest.
~ Bynajmniej nie. Wrogowie moich wrogów… co jednak nie czyni mnie ich przyjaciółmi. Raczej okazją… ich mocodawca ma ciało, które byłoby godne mnie. I moc którą chętnie zagarnę dla siebie ~ wyjaśnił Starzec ironicznie.
~ Jeśli mocodawca ma ciało i jest ono potężne… myślisz, że sobie z nim poradzisz samemu będąc tylko duchem? ~ Chaaya, sama nie wiedząc czemu, trochę się martwiła o czerwonołuskiego, ignorując sarkazm w głosie smoka, który wszak swą wypowiedzią tylko potwierdził jej wcześniejsze przypuszczenie. Starzec był próżny jak legendarne sto wiatrów, dręczące rozgrzane piaski pustyni. Przeświadczenie o własnej potędze było tak wielkie, że aż oślepiające.
Tancerka nie chciałaby wpaść z deszczu pod rynnę. To znaczy… sobą nie zaprzątała sobie głowy, ale miło by było gdyby Nveremu i reszcie nie stało się nic złego podczas kontaktu z mocno szemranymi osobnikami tego miasta.
~ On tu się nie pojawi osobiście… Niemniej dobrze by było wykorzystać okazję do zasięgnięcia języka i zapoznania się z jego planami. Tak czy siak… nie myślałaś chyba, że zdecyduję się posiąść innego słabego śmiertelnika? ~ odparł ironicznie Starzec. ~ Zdaję sobie doskonale sprawę, że to nie będzie łatwe zadanie. Niemniej… stojąc w miejscu, cofamy się.
~ Stojąc w miejscu… stoisz w miejscu Starcze, lecz ci co cię mijają sprawiają, że masz wrażenie, jakbyś się cofał… ~ przypomniała mu tą dość oczywistą oczywistość, zmieniając temat.
~ W takim razie popatrzmy na kogo ta zgraja przyszła zapolować.
~ Ci co nas mijają… wyprzedzają mnie ~ wyjaśnił Starzec sarkastycznie, podczas gdy na dole wyznawcy czarta zaatakowali i zajęli scenę spędzając z niej aktorów, oraz osaczali widownię. A ponieważ wśród widzów byli ochroniarze… to rozpoczęła się na dole bójka między kultystami, a uzbrojoną ochroną niektórych arystokratów. Walce tej przyglądała się sparaliżowana strachem reszta widzów… mimo, że mieli przewagę liczebną, nie mieli dość odwagi by zaatakować.
Skupili się na środku sali, niczym stado baranów okrążanych przez wilki.
- Chyba zobaczyliśmy dość - ocenił czarownik, a Godiva zerkając w dół rzekła. - Powinniśmy coś zrobić!
- I zrobimy… powiadomimy o wszystkim tutejsze władze i niech one sobie radzą z problemem - stwierdził Jarvis, a tymczasem do ich uszu dotarł odgłos kroków dwóch osób idących tutaj pewnie i głośno.
~ To, że cie wyprzedzają, nie znaczy, że ty się cofasz… ~ syknęła w myślach, przeskakując z łatwością do umysłu mężczyzny obok.
~ Idźcie i wezwijcie straż… spotkamy się niebawem.

Chaaya poprawiła się w miejscu, przekrzywiając lekko głowę w bok, by nasłuchiwać nadchodzących, jak mniemała skrytobójców.
~ Mam nadzieję, że jesteś świadom, iż nie pochwalam tego typu rozwiązaniom. Doceń to i nie pozwól mnie zabić… ~ mruknęła do Czerwonego, przełykając ostrożnie ślinę.
~ To ryzykowne się rozdzielać, zwłaszcza teraz… ~ Jarvis podkradł się do drzwi prowadzących do wyjścia z balkonu na którym znajdowali się i dał znać Godivie by ta zaczaiła się z włócznią po drugiej stronie. Sam ładując pośpiesznie swoją ciężką kuszę.
~ Nikt się ciebie nie pytał o zdanie! Zabieraj się stąd i to już, ja tu mam coś do załatwienia! ~ Chaaya była wyraźnie poirytowana, ale i przestraszona. Nie dość, że znajdowała się w niebezpiecznej i mało komfortowej dla siebie sytuacji, to jeszcze musiała użerać się z każdym po kolei, jak w jakimś pieprzonym przytułku dla kilkuletnich dzieci przechodzących napady humorów.
~ Godiva może zostać by cię… ~ Drzwi się otworzyły i smoczyca z całej siły pchnęła włócznią, przeszywając klatkę piersiową pierwszego kultysty.
Drugi… zaskoczony sytuacją, uniósł kuszę i coś chciał krzyknąć, ale czarownik postrzelił go ze swojej kuszy i ranionego, dobiła smoczyca ciosem włóczni w brzuch.
~ Myślę, że… tak z dziesięć… piętnaście minut zajmie im zorientowanie się, że nie mają strzelców tutaj ~ dodał telepatycznie czarownik.
- Świetnie… - skwitowała sarkastycznie bardka. - O kant dupy to wasze towarzystwo… Skoro kazałam ci się stąd wynosić, powinieneś to zrobić, a nie wdawać się ze mną w polemiki… w dodatku nawet nie potrafisz zapanować nad własnym smokiem! - Kobieta wstała na równe nogi podchodząc do ciał mężczyzn i przechodząc do szybkiego przeszukiwania ich kieszeni. Musiała zmienić plan działania i wypędzić stąd Jarvisa, jak najszybciej, nawet jeśli zaboli to i ją i jego.
- Nigdy się nie pozbędę tego skurwysyna ze swojej głowy jak będziecie tak za mną łazić… myślałam, że to Nveryioth jest pijawą… ale o bogowie, jakże ja się myliłam…
- Stąd jest tylko jedna droga… - wyjaśnił Jarvis stanowczym tonem głosu. - Nawet gdybyśmy się stąd ulotnili z Godivą, to i tak natknęlibyśmy się na nich na schodach. Lepiej ubić ich tu.
Tymczasem Godiva zabrała się za przeszukiwanie drugich zwłok.
- Stul ten pysk i wypierdalaj! Nie będę się tu teraz z tobą bawić w przepychanki słowne. - Tancerka wyżyła się na trupie, ściągając mu z twarzy maskę, by go nią zrazu zdzielić po twarzy.
Po chwili, znalazła i postanowiła przygarnąć sobie sakiewkę oraz zwoik z wypisanym słowem, którego nie potrafiła wypowiedzieć.
Następnie, dłuższe kilka chwil, przyglądała się sygnetowi, zastanawiając się czy nie jest przypadkiem znakiem rozpoznawalnym kultu do którego należał ów denat, ale po chwili zreflektowała się, że w zasadzie… to mają przecie maski. Bez zbędnych ceregieli postanowiła więc przebrać się za trupa, zdejmując mu płaszcz oraz koszulkę, oraz kryjąc swoją twarz za maską. Stanęła z kuszą w rękach przy balustradzie wyglądając na scenę na dole.

Jarvis i Godiva wyszli, a Starzec wtrącił ironicznie. ~ Jak na kogoś kto mieni się być dyplomatą, umiesz do siebie zrażać innych.
~ Sam mi powiedziałeś, że nie jestem już tawaif… a co za tym idzie, nie potrzebuję ogrodnika… sama wzrosnę tam gdzie mnie los posieje ~ fuknęła gniewnie, z ulgą przyjmując, że czarownik choć zraniony, w końcu postanowił się oddalić, a więc… mogła się teraz martwić tylko i wyłącznie o siebie.
~ Nadal jednak potrzebujesz sojuszników bardziej skutecznych niż ten twój smoczek. Zapominasz, kto cię tu sprowadził, kto pomógł się dostać do tego miejsca, załatwiając potrzebne środki, kto je zna… Użyteczność czarownika jest zbyt duża, by zniechęcać go do siebie. Sama znajdziesz nauczyciela Nveryiothowi? Wątpię ~ odparł ironicznie Starzec. ~ Moja moc jest wielka, ale i ona niewiele da, jeśli ktoś zajdzie cię od tyłu i śmiertelnie postrzeli z kuszy.
~ Nie każ mi cię znowu nazywać ślepcem Starcze… siedzisz we mnie jak nabzdyczona, deszczowa, ropucha i tylko kłapiesz ozorem co ci ślina na język przyniesie. Zacznij więcej patrzeć, nie na zewnątrz, a do środka. ~ Upomniała go zmęczonym tonem. ~ O wiele łatwiej mi się działa, gdy narażam tylko siebie, a moi bliscy są bezpieczni.
~ To czego im tego nie powiedziałaś, co? ~ zapytał rozbawiony smok. ~ Poza tym… nie narażasz tylko siebie. Mnie także.
Chaaya nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać w tej chwili. NIKOMU NIE DAŁO SIĘ DOGODZIĆ! NIKOMU! Gdy się boi, jest źle. Gdy czuje się pewnie, też jest źle. Ci się leją na dole, a temu zachciało się na filozoficzne gadki na temat, na przykład... zaufania, czy choćby braku wolnego czasu na tłumaczenia, bo krew się leje strumieniami.

~ Mam miksture niewidzialności, jak się zrobi bardzo źle, to uciekniemy. A teraz patrz na kogo polują i czego chcą ~ odparła ugodowo, rozglądając się na boki i na chwile odwracając za siebie, by sprawdzić czy nikt nie nadchodzi.
Walki tymczasem dogasały. Ostatniego walecznego uciszyły magiczne pociski posłane zza sceny. Autor tego czaru przemieszczał się lewitując w kierunku jej centrum.
Był to ciemnoskóry “człowiek”, o posturze mnicha z klasztorów zbudowanych w Górach Szczytu Świata. Mnisi owi w zasadzie odrzucali wszelką doczesność, zamykając się w tych murach na całe życie.
Ten tutaj jednak nie wyglądał na pustelnika, jego ciemna skóra była spękana ognistymi liniami, w oczach miał ogień, a w ustach kły. Dłonie zaś “ubrane” przerażająco długie place.

- Vantu, Vantu… Vantu… on żyje? Jakim cudem? Przecież widziano jak zginął. - Szepty świadczyły o tym, że lewitujący mężczyzna był znany.
Tancerce wywracało się w pustym żołądku na sam widok czarciego osobnika. Coraz bardziej utwierdzając ją w zdaniu, że nie chciała tu być ani chwili dłużej. Spoglądając za siebie, nasłuchiwała przez jakiś czas, czy ma jeszcze chwilę spokoju, po czym zmusiła się do pozostania w miejscu jeszcze kilka minut dłużej.
- Taaak… chcieliście mnie zabić. Nie udało się wam… chcieliście mnie zniszczyć. Ale moc mego pana przewyższa moc złotych krążków którym oddajecie cześć - wywarczał Vantu. - I dziś jesteście na mojej łasce. Część z was zginie, część zostanie wywyższona do zaszczytu zostania mymi sługami. Niech wampirzy lordowie wiedzą, że nosferatu Vantu powrócił.
To wywołało coś czego bardka nie do końca się spodziewała. Paru “baranków” z tłumu spędzonego na środek widowni, zmieniło swą postać w nietoperze i porwało się do lotu.
- Zestrzelić ich! - warknął Vantu, posyłając ognisty promień z dłoni i spopielając jednego z nich.
~ Czy to on? Czy o niego ci chodzi? ~ Kobieta spytała bojaźliwie Pradawnego, przymierzając się i oddając jeden strzał w kierunku wirującego nietoperka, po czym przeładowała kuszę.
~ On jest wampirem… Nie ma duszy którą można by było pochłonąć i o którą można by było się zaczepić jak o twoją ~ wyjaśnił Starzec, gdy bełt z jej kuszy strącił na ziemię nietoperza. Słudzy Vantu zaczęli je zbierać z ziemi. Z innych wysokich miejsc, też poleciały bełty, które powaliły na ziemię nietoperze przeszywając ich ciała oraz małe serduszka osikowym drewnem.
- A co z tym co… ty panie… - rzekł jeden ze sług patrząc wraz Vantu na unoszącą się mgiełkę po spopielonym wampirze.
- Jeden dostarczy wiadomość... jak pozbiera się do kupy - stwierdził drwiąco płomiennooki.

~ To jak nie on to kto? Wydaje się być ich przywódcą, a na pewno kimś wysoko postawionym w hierarchii… ~ Chaaya zrobiła pół kroku w tył, czując jak robi jej się gorąco. Zaczynała być już u granicy swoich możliwości psychicznych, ale dzielnie trwała dalej, w nadziei, że zasłyszy jakieś dodatkowe informacje.
~ To tylko pionek czarta. Nam zależy na jego szefie. Dlaczego przepędziłaś oboje? Mogłabyś się wspierać ich obecnością. Mogłabyś zauważyć też moją obecność. Jesteśmy daleko od nich… i mało ich obchodzimy. Nie ma powodu do strachu ~ odparł zimno Starzec, a na dole trwała selekcja. Część przerażonych gości odprowadzono na lewo, nielicznych na prawo. A kilkoro wygnano na środek. Vantu nakazał gestem przynieść zza kulis duże stojące lustro w srebrnej oprawie.
~ Oni są… źli… to mnie przytłacza i dławi ~ wyjaśniła, przełykając ostrożnie ślinę. ~ Takie przyglądanie się… uczestniczenie w tym manifeście nienawiści… niczyja obecność nie podniesie mnie na duchu w tej sytuacji. ~ Kobieta popłynęła myślami daleko za Jarvisem, zastanawiając się, czy wydostał się już z opery i zawiadomił władze. Powinna niedługo zdjąć przebranie i zacząć się ewakuować.
~ Czekaj… nie przynieśli tego lustra bez powodu. Użyją go do komunikacji ~ stwierdził Starzec. ~ Gdybyś nie odpędziła czarownika, mógłby zesłać na nich stada stworów i wywołać zamieszanie. A co do zła i nienawiści… Zamierzasz je unikać przez całe życie?
~ A mam walczyć? Nie urodziłam się rycerzem… ~ odparła smutno, ponownie się odwracając, by sprawdzić swoje tyły.
~ Ani Jarvis, ani Godiva, ani Nveryioth… Nie pytam cię zresztą, czy masz siłę do walki, tylko czy chcesz walczyć ~ stwierdził Starzec. ~ Czy chcesz namieszać w ich szeregach. Czy wolisz… ~ zanim padły kolejne myśli, krzyk bólu i agonii przeszył powietrze.
Z poderżniętego gardła pierwszej ofiary na lustro spłynęła krew.
~ Oczywiście, że wolałabym ich wszystkich zniszczyć ale… ~ sytuacja na deskach sceny zmusiła bardkę do odwrócenia wzroku. Przez dłuższą chwilę milczała, próbując przełknąć obrzydzenie i lęk. ~ Mieszanie w ich szeregach w niczym nam teraz nie pomoże… łatwiej będzie wytropić tego kogo potrzebujesz, gdy ich siły nie zostaną zanadto nadwyrężone.
Na dole trwał rytuał, kolejne ofiary… miały podrzynane gardła nad lustrem.
A kultyści pod wodzą Vantu, powtarzali inkantację mającą przebudzić magię w lustrze.
Nie zdążyli.
Nastąpiły eksplozje i krzyki. Najwyraźniej Jarvisowi udało się sprowadzić pomoc.

Bardka schowała się w głąb balkonu, zdejmując pelerynę, maskę i zbroję, po czym wyjęła z torby kryształowy, ozdobny flakonik z olejkiem jaśminowym, skrapiając nim swoją głowę. Następnie wymknęła się na korytarz w celu wydostania się z budynku tą samą drogą, którą tu weszła, tym razem jednak pod osłoną niewidzialności.
Słyszała dochodzące odgłosy walki i magicznych wybuchów. Miała świadomość, że raczej nie przybyli tu strażnicy z halabardami, a raczej ci zamaskowani, którzy toczyli boje z demonami. Co gorsza… mogli przejrzeć niewidzialność bardki, jeśli zbliżyła by się do nich za bardzo.
I wkrótce natknęła się na dwóch zamaskowanych strażników walczących z dwoma kultystami. Akurat na jej drodze prowadzącej do wyjścia.
Wycofała się więc, tak by ci mogli przejść nie wpadając na siebie nawzajem. Na razie walka jednak się tam przedłużała. Kultyści mieli lepsze pozycje do ostrzału, a zamaskowani strażnicy miasta nieco magii na swych usługach. A Chaaya dostrzegła znajomego cienistego kota przekradającego się pomiędzy nimi i najwyraźniej szukającego... jej.
Jarvis wysłał jej Gozreha na pomoc.
Tawaif odczekała więc chwilę i gdy kocur był w jej zasięgu, pacnęła go znienacka w głowę, odzywając się cicho. - A kuku… - jej ton głosu daleki był jednak do żartobliwego.
- Miło cię nie “widzieć”. Godiva panikuje… chciała się tu wedrzeć siłą i cię uratować. Mój pan również martwi się o ciebie. Odcięli nam główne drogi ucieczki, ale jest kilka, które… możemy wykorzystać. Jak wejdziesz w zasięg nawoływania mego pana, daj mu znać. Zorganizuje nam odwracanie uwagi - odparł cicho kocur, zerkając mniej więcej w kierunku gdzie stała tawaif.
- W razie czego odciągnę ich uwagę, wtedy się nie przejmuj mną… tylko biegnij dalej.
- Dziękuję ci, że się dla mnie narażasz… choć pewnie nie miałeś wyboru - odpowiedziała wyraźnie smutniejąc, ale po chwili się otrząsnęła. - Prowadź, ten czar nie działa długo.
- Nie martw się… jak już wspomniałem, nie da mnie się zabić. To jak… ruszamy? - zapytał zadziornie Gozreh i ruszył przodem.

Chaaya ruszyła za kotem, nie odzywając się, bardziej pochłonięta obserwowaniem otoczenia. Nie chciała zostać ani stratowana, ani przez przypadek zraniona na przykład zabłądzonym pociskiem, czy czarem.
Wybierali coraz ciemniejsze zakamarki i coraz węższe korytarzyki. Gozreh prowadził tawaif w całkiem innym kierunku. Zawsze podążał kilka metrów przed nią i czasem trudny był do odróżnienia z cieniami dookoła. Po chwili, dotarli do dużej szczeliny w ścianie, takiej przez którą bardka musiała się przecisnąć na czworaka.
- Godiva i Jarvis są po drugiej stronie przeciwległej ściany tamtego pomieszczenia. Po przeciśnięciu się daj mu myślami znak, że tam jesteś - wyjaśnił chowaniec plan maga, rozglądając się dookoła. Na szczęście znacznie oddalili się miejsca toczonego boju pomiędzy siłami prawa i chaosu. Tylko słyszeli jej odgłosy… echa dochodzące z oddali.
- Mhm… dobrze - mruknęła w skupieniu, po czym dodała na odchodnym - to idę.
Bardka kucnęła zaglądając do szczeliny, by w końcu przejść przez nią na czworaka, szurając kuszą przed sobą. Miała to być mała pamiątka dla Zielonego, oraz tymczasowa broń na teraz.
W środku rozejrzała się na boki, skupiając myśli na czarowniku.
~ Jestem w pomieszczeniu poprzedzającym wyjście? ~ Nie do końca wiedziała, jak sprecyzować miejsce do którego zaprowadził ją Gozreh.
Włócznia Godivy przebiła ścianę nagle, po czym jej szerokie ostrze wykrawało w niej wejście. Znała tą sztuczkę. Jarvis zastosował ją na wyspie amazonek.
~ Jesteś cała? Nic ci się nie stało? Martwiliśmy się o ciebie. ~ Usłyszała w głowie myśli czarownika.
Kobieta obserwowała jak broń kroi ścianę, niczym nóż masło, uśmiechając się pod nosem.
~ To zabawne, bo ja martwiłam się o ciebie. Nic mi nie jest, czego nie mogę powiedzieć o nieszczęśnikach z widowni… ~ Chaayę czekała poważna rozmowa z czarownikiem, ale czas i miejsce nie były teraz na to dogodne.
~ Ze mną jest żądna okazji do walki nadpobudliwa smoczyca. Sama wiesz co potrafi Godiva, gdy jest wściekła.
Tak… pamiętała walkę w dżungli.

Ostrze włóczni wycięło przejście i Jarvis polecił odsunąć Chaai na przeciwległą ścianę, po czym wraz Godivą popchnął wycięty fragment ściany rozbiąc wyjście.
- Chodźmy… gondola czeka seniorito - rzekł z uśmiechem i ulgą, widząc Chaaye brudną i zakurzoną, ale żywą i zdrową.
Tancerka chyba nigdy nie widziała czarownika w takim potrójnie pozytywnym nastroju… To ją trochę zaskoczyło, choć nie dała tego po sobie poznać, uśmiechając się tak, jak to miała w zwyczaju.
- Dobrze… i dziękuję - odparła enigmatycznie, spoglądając na smoczycę by kiwnąć jej głową, a następnie Jarvisowi.
- Wiesz… że moglibyśmy stylowo… - zaczeła Niebieska - wysadziłam bym dach błyskawicami i wylecielibyśmy z opery. Jarvis zrzuciłby beczkę i ja bym strzeliła błyskawicą i z wrogów nie byłoby co zbierać - zapaliła się do swego pomysłu Godiva, a czarownik przypomniał jej - Z jeńców też by nie było co zbierać, a poza tym mieliśmy być dyskretni.
- A taaak… szkoda. - Godiva wskoczyła do gondoli pytając. - To gdzie teraz płyniemy?
- Ja muszę wracać do pokoju… - Chaaya westchnęła cicho, przecierając palcami zmęczone oczy.
- Noc jest jeszcze młoda - zaprotestowała niemrawo Godiva, ale Jarvis dodał. - I jutro też będzie. Chaaya ma dość wrażeń na dziś. Jutro poszukamy może czegoś spokojniejszego.
Faktycznie, noc była młoda, ale bardka miała obowiązki względem Nverego, a i smoczycy nikt nie zmuszał do siedzenia u siebie. Mogła przecież ruszyć samemu zad do miasta.
- Podrzucicie mnie i możecie iść… - wzruszyła ramionami tawaif, przeglądając zawartość sakiewki znalezionej u denata, podliczając monety.
Godiva nie wyglądała na zadowoloną z tego powodu, ale Jarvis już bardziej. Oboje jednak milczeli, podobnie jak Gozreh, który kocim zwyczajem zwinął się w kłębek i przyglądał okolicy.
- Zmieniło się tu wiele jak widzę - skomentował w końcu.
Tawaif nie widziała potrzeby by się wtrącać. Gdy skończyła podliczać “zdobyczne”, oglądała przepływające budynki w ciszy, starając się wyrzucić z pamięci widoki rzezi na deskach teatru.
Dotarli na miejsce i jak się okazało, nie tylko Chaaya nie miała ochoty na wycieczki, ale również i Jarvis zamierzał zostać wraz z kotem w swoim pokoju. Urażona i rozczarowana Godiva sama więc udała się w miasto, by znaleźć sobie rozrywkę.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 24-03-2017 o 20:19.
sunellica jest offline  
Stary 24-03-2017, 20:17   #34
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
W drzwiach do pokoju bardka spotkała się ze swoim smokiem, który to, gdy tylko złapał więź z partnerką, zaczął przeglądać jej wspomnienia z opery.
- Nie wchodź bo i tak idziemy… - zakomunikował od progu, chcąc wyminąć Chaayę. Tancerka popchnęła jednak gada do środka, wchodząc za nim i zamykając drzwi.
- Co jest? - spytał podejrzliwie, mrużąc oczy. - Idziemy trenować prawda?
- Poczekaj chwilę… miałam…
- No już bez przesady… bawiłaś się zdecydowanie lepiej ode mnie… gdybym wiedział, że opery są tak “piekielnie” rozrywkowym miejscem, to nie puściłbym cie samej… idziemy.
- Poczekaj… proszę cie. - Tawaif spojrzała na partnera znaczącym spojrzeniem. - Muszę porozmawiać z Jarvisem.
- To może poczekać.
- Nie sądzę.
- A ja sądzę, że tak. - Mężczyzna chwycił dłoń dziewczyny i pociągnął w kierunku drzwi.
- Nvery… niektóre sprawy lepiej załatwiać od razu, niż je odkładać na później. Znasz chyba przysłowie “kuj żelazo póki gorące”… - Chaaya wyszarpnęła rękę, zapierając się w miejscu i oglądając na białowłosego ze zmęczeniem, ale i lekkim zdenerwowaniem.
- To przysłowie nie jest akurat w tej sytuacji trafne… - syknął niezadowolony, gromiąc tancerkę chłodnym i wywyższonym spojrzeniem.
- Pozwól mi z nim porozmawiać… jeśli nie chcesz czekać to spotkamy się na miejscu. Zdążysz przygotować ognisko i się rozgrzać…
- Akurat… - burknął zielonołuski, wyciągając zza pasa kunai i rzucając nim o ścianę, gdzie wbił się w deski. Po chwili trzasnął drzwiami, schodząc z łomotem po schodach.

Chaaya westchnęła w zrezygnowaniu, stojąc przez chwilę w pustym pokoju z zamkniętymi oczami i licząc do dwudziestu, by się uspokoić oraz zebrać w sobie. Chęć współpracy całej drużyny… z Pradawnym włącznie, była powalająca i oślepiająca.
Chyba tylko bogowie wiedzieli, jakim cudem, tak sprzeczne i samolubne istoty nie zdążyły się jeszcze pozabijać.
W końcu tawaif wyrwała z belki ostrze magicznej broni, chowając je do swojej torby, którą rzuciła wraz z innymi rzeczami na krzesło przy biurku.
Zmywając brud i kurz z twarzy i rąk, wyszła z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi na klucz, po czym podeszła do pokoju numer dziewięć i zapukała dość niepewnie.
- Taaak? - odezwał się po drugiej stronie czarownik, zapewne sądząc, że to służka przynosi pościel na noc.
Bardka pogładziła delikatnie twarde drewno drzwi, po czym schowała uśmiech za opuszkami palców.
- Przyszła do pana pewna pani i twierdzi, że jest do towarzystwa - odparła łobuzersko, podśmiewając się cicho.
- Ja nikogo nie zamawiałem… to chyba jakaś pomyłka - odezwał się czarownik w odpowiedzi.
- Och… powiedziała, że przysłała ją ekhm: Najwaleczniejsza Podniebna Amazonka, ale jeśli faktycznie to pomyłka… to odsyłam ją do swojego pokoju… numer dziesięć. - Chaaya wyciągnęła swój klucz z kieszeni ważąc go w dłoniach oraz przyglądając się jego dziwnym znakom. Ciekawe czy faktycznie działał przeciw wampirom?
Kobieta odczekała chwilę po czym udała się do siebie, postanawiając wziąć kąpiel i “zaatakować” czarownika ponownie, gdy ubierze się w coś ładniejszego.

Tym razem to on zapukał, ostrożnie acz stanowczo i głośno.
- Chaaya? - zapytał.
Ta jeszcze siedziała w wannie, czyszcząc paznokcie spod których nie mogła wypłukać pyłu ze ścian opery.
- Otwarte - odparła nonszalancko, dostojnym i lekko kokieteryjnym tonem głosu, kogoś z wyższych sfer. Wychodząc z balijki, owinęła się w przeźroczystą dupattę szmaragdowego koloru, po czym wyszła na spotkanie czarownikowi.
- Ooo… - Jarvis zamarł przyglądając się bardce starając się zachować… właściwie. Choć nie potrafił ukryć pożądania odbijającego się w jego oczach… a już na pewno rosnącego pożądania poniżej. Zamknął za sobą drzwi wchodząc do jej pokoju i oparł się o nie. - Nie uważasz, że mogę wziąć pod uwagę twe sugestie o pani do towarzystwa? Nawet nie wiesz jak trudno mi ignorować takie pokusy.
Chaaya prychnęła odrzucając włosy za ramię.
- Lepiej późno niż wcale… - z wystudiowaną dokładnościa zaakcentowała każde słowo, zmierzając mężczyznę zdawkowym spojrzeniem od stop do głowy, jakby ocieniała pozytywy i negatywy jego postawy. - Rozbierz się i do wanny - zdawkowo machnęła na niego dłonią, podchodząc do krzesła na której leżała rozwalona torba.
Jarvis zdążył już zdjąć część ubrań z siebie, więc reszta nie zajęła dużo czasu.
Buty, spodnie, bielizna… nie umiał kusić pozbywaniem się odzienia, acz… nie raz już figlowali, więc widok ciała, które tak dobrze poznała i które sprawiło jej tyle przyjemności budził pewne reakcje w jej własnym ciele. I wspomnienia tych razów, gdy rozkosz owładnęła jej ciałem.
Posłusznie zanurzył się w wannie zerkając na bardkę i przyglądając się jej działaniom.
- Moja pracodawczyni postarała się o dostarczenie ci jak najprzyjemniejszych i relaksacyjnych doznań… kąpiel, masaż, rozmowa… - Tancerka podeszła do czarownika z tekowym, mozaikowym i całkiem sporej wielkości pudełeczkiem niczym skrzynką, który posiadał wiele szufladek i pojemniczków.
Chaaya wskazała na trzy otwarte słoiczki w których były kolorowe proszki. Biały i lekko świecący. Czerwony niczym krew. Oraz żółty i intensywny niczym świeży płomień. Najwyraźniej miał wybrać któryś z nich.
- A jakie jeszcze dyspozycje… twoja pracodawczyni ci przekazała? Bywam niesfornym klientem - wyjaśnił żartobliwie Jarvis spoglądając w oczy Chaai i ostatecznie wybrał biały słoiczek.
Ta nie odezwała się z początku, biorąc szczyptę białego proszku i wsypując go do wanny. Tafla wody momentalnie się ścięła, zaczynając pokrywać się gęstą, perłową pianą, a po chwili po pokoju rozszedł się ciężki, jaśminowy zapach.
- … taniec, śpiew, gra na instrumencie, zwiedzanie miasta, czy wspólne zapasy w łóżku. Przy takiej cenie, twa niesforność panie szybko zostanie zniwelowana zaspokojeniem - odparła pewnie, odkładając puzderko na taboret oraz odrzucąc w kąt chustę.

Podeszła do Jarvisa z uśmiechem, ale nie weszła do środka balii, a stanęła za plecami czarownika, klękając i kładąc mu dłonie na ramionach.
- Od czego mam zacząć? - spytała słodko, wprost do jego ucha, delikatnie muskając oddechem jego płatek.
- Zacznijmy od masażu, a potem… zajmiemy się wspólnymi zapasami w łóżku. Pomiędzy tym… pozwolisz mi wymasować ciebie… chciałbym byś była właściwie natarta pachnidłami - wymruczał cicho czarownik z łobuzerskim uśmiechem. Wszak bardka pamiętała jego masaże… i jego rozbieranie jej na plaży.
- Jak sobie życzysz… - odparła cicho Chaaya, delikatnie acz stanowczo masując mięśnie karku i barków mężczyzny, zjeżdżając kciukami na łopatki by całkowicie zniwelować napięcie w tych miejscach. Była przy tym zabiegu wyjątkowo cicha, ale to tylko potęgowało aktualną chwilę relaksu. Jarvis czuł się jak ciasto, które z miłością i namaszczeniem jest zagniatane, by powstał wspaniały wypiek dla ukochanej osoby. Wprawne palce pieściły go, zjeżdżając coraz niżej na barki, obojczyki i piersi, by po chwili zaraz przesunąć się na kręgosłup i ponownie kark.
Minuty powoli płynęły, aż w końcu Jarvis usłyszał ciche i czułe nucenie oraz ciepły dotyk ust na swojej szyi, który przyprawił go o przyjemny dreszczyk.
W końcu, dłonie kobiety powędrowały do głowy czarownika masując jego żuchwę, skronie jak i samą czaszkę, przy okazji myjąc mu włosy w pachnącej pianie, która nie chciała opaść.
Jarvis przez ten czas oddychał. Skupił się na tym oddychaniu, by panować nad sobą i sytuacją. Nie było to łatwe dla niego, co czuła wodząc dłońmi po ciele i wyczuwając rytm oddechu zmieniający się co chwila. Wiedziała wszak, że pod tą spokojną i flegmatyczną maską, kryje się gwałtowność i dzikość, która czasem dochodziła do głosu i którą czasem... z premedytacją prowokowała.

Bardka ponownie wróciła dłońmi na barki, ale nie zagrzały tam zbyt długo, zwinnie zeslizgując się na tors mężczyzny.
Nisko… coraz niżej, zmuszając w ten sposób masującą, by oparła się piersiami o kark czarownika. Wtedy też korzystając z okazji, iż ich twarze były blisko siebie. Skubała ustami delikatnie jego policzek i skroń, nie przerywając spokojnego nucenia.
Jej palce były prawie u “celu”, ukrytego pod pianą i ciepłą wodą, gdy wtem odezwała się mu wprost do ucha, a jednak ledwo słyszalnie.
- Nigdy więcej nie zmuszaj mnie bym tak do ciebie mówiła…
- Chaayu… - westchnął smutno Jarvis i przymykając oczy dodał - Pamiętasz… jak Godiva zaszarżowała na węża w dżungli?
- Nie ma tutaj Chaai - usłyszał w odpowiedzi czarownik, czując jak kobieta przytula go mocniej, a jej delikatne ruchy były na granicy drżenia.
Gdyby mężczyzna się zastanowił, zauważyłby, iż faktycznie “jego” Chaaya, zniknęła gdzieś bezpowrotnie w alejkach parku obrastającego Arenę Wyzwań, kilka dni temu.
Kobieta zza ściany, jaką się stała, była bardziej eteryczna, tajemnicza i niezależna, a co najważniejsze… wpatrzona w białowłosego Nerona, który u niej pomieszkiwał.

Bardka ucałowała Jarvisa w policzek, zwalniając splot uścisku i powoli wstając z ziemi. Jej dłonie przejechały ostatni raz po czułych miejscach na ciele mężczyzny, ostatecznie go opuszczając. Bez niej przy sobie, woda w wannie, wydawała się chłodna i nijaka…
Dziewczyna przeszła za parawan i położyła się na łóżku, podpierając leniwie głowę.
- Pamiętasz jak powiedziałeś mi, że wolałbyś być łowcą wampirów niźli rycerzem? - spytała gładząc wolną ręką zmarszczki na prześcieradle. - Miałam raz łowcę, potężnego wojownika… - Nie czekając na jego odpowiedź, kontynuowała swój wywód. Czarownik był pewny, że mówiła teraz o Raveerze. - Zginął - mruknęła z gorzką ironią w głosie.
- Miałam też rycerza - dodała - w pięknej magicznej zbroi… choć pod sobą nie miał białego rumaka, jeno smoka i to w dodatku złotego… - Czyżby Janus? - Zginął - jej ton stał się beznamiętny.

Milczała przez chwilę, lecz w ciszy tej, nie dało się wyczuć pozwolenia na wypowiedź dla niego.
- Miałam też… - ozwała się w końcu z powoli rosnącym ciepłem. - Przywoływacza. Za dnia mrukliwego i o smutnym spojrzeniu, w nocy zaś słodkiego i upajającego niczym owoc z zakazanych, królewskich ogrodów. Z wierzchu udającego stoickiego twardziela, w środku zaś kruchszego od elfiego herbatniczka. Zapragnęłam go dla siebie… całego. Zapragnęłam go zamknąć w pudełeczku i trzymać na dnie kieszeni blisko swego serca. Nie oddam go nikomu. Ni krnąbrnej smoczycy, ni innej kobiecie, ni śmierci, ni bogom, ni kolejnemu wcieleniu.
Po krótkiej pauzie kontynuowała swą wypowiedź, aż jej głos stawał się niższy i głębszy, nieznoszący sprzeciwu, jak u księżniczki, którą, choć z nieprawego łoża, zapewne była.
- Masz iść zawsze przede mną, twardo i pewnie, bez odwracania się za siebie. Chcę widzieć twoje plecy gdy będę szła drogą życia. Zapamiętaj. Nie zmuszaj mnie…
Czy więc to Jarvis upolował Chaayę, czy Chaaya Jarvisa? A może razem zastawili na siebie sidła, ostrząc ząbki na smakowite kąski jakimi się dla siebie jawili. Nie ważne z której strony na to by nie patrzeć, to faktem było, że bardka łaskawie zdjęła maskę pod którą się kryła, pokazując, iż czarownik ma do czynienia z prawdziwą kobrą, która choć tańcząca w rytm piszczałki, gotowa była ukąsić swego zaklinacza za jedną fałszywą nutę. Tancerka nie hamowała się, nie strzegła zaborczej bestii w sobie. Mało tego, umiała nią kierować, usypiać i rozpalać kiedy chciała.
Walka więc między nimi o „dominację” będzie zajadła, krwawa i zaiste epicka.

- Zgoda… zgoda… ale moja zgoda nie dotyczy Godivy. Ona otoczyła cię swym skrzydłem. Ona cię adoptowała - rzekł czarownik wstając z wanny i wychodząc z wody. Jego oczy błyszczały pożądaniem. Jego dolne partie ciała były dowodem jego pragnień. - Wiesz, że metaliczne smoczyce bywają zaborcze i nadopiekuńcze jeśli chodzi o swe potomstwo.
Kobieta przyglądała się twarzy mężczyzny z nieukrywaną podejrzliwością, mrużąc oczy i ściągając charakterystycznie usta w dzióbek, którym kręciła na boki. Jej spojrzenie wkrótce zjechało na niższe partie jego ciała, zatrzymując się na chwilę na strategicznych rejonach dzisiejszej nocy. Po czym z głośnym prychnięciem odwróciła głowę i przewróciła się na drugi bok.
Czarownik zbyt szybko się zgodził, odbierając jej wygranej sporej dawki satysfakcji. Toteż nie omieszkała go o tym zawiadomić, kręcąc przed nim pupą i moszcząc się wygodniej na swoim leżu, jak gdyby w pokoju była tylko ona sama.
Jarvis usiadł obok niej i nachylił się, powoli wodząc ustami po jej łydkach. Smakując jej skórę językiem.
- Ale wiesz… ktoś kto idzie z przodu bez odwracania się za siebie. Bierze bez pytania to co chce. A ja... często chcę ciebie.
- Mhhhm oczywiście - odparła, dalej będąc rozzłoszczoną i udającą niedostępną.
- I wtedy… mogę cię po prostu zabrać do swego pokoju, bawić się twym ciałem... nie przejmując się niczym - mruczał dalej sięgając ustami do ud, a potem do pośladków. Czubkiem języka wyznaczał na jej skórze swe szlaki.
- A kto by tam chciał z tobą pójść dobrowolnie? - odparła rozbawiona. - Siłą to i może… a to - Tu odwróciła się do niego profilem, szczypiąc go w biceps. - jest mało prawdopodobne…
- Doprawdy… aż taki słaby to nie jestem. A ty… nie jesteś taka ciężka - stanowczo popchnął ją na plecy i przylgnął ustami do jej piersi w namiętnym pocałunku, sięgnął palcami ku jej udom wodząc leniwie opuszkami po jej skórze. Rozkoszował się sytuacją, nie chcąc przyspieszać zabawy… jeszcze.
- Jestem szybka i zwinna i gram nieczysto… - odparła rozleniwionym głosem, głaszcząc go czule po wilgotnych włosach, rozluźniając się pod każdym jego dotykiem.
- Co za niespodzianka… ja też gram nieczysto - wymruczał czarownik, językiem wodząc po dekolcie bardki, a palcami po jej intymnym zakątku, powoli i ostrożnie podsycając muśnięciami jej wewnętrzny ogień.
Chaaya zaśmiała się słodko, a jej dłoń zacisnęła się boleśnie na puklach włosów mężczyzny, zmuszając go do podniesienia głowy.
- Sprawdźmy więc kto wygra… - syknęła, oplatając go udami zanim ten zdążył wyciągnąć rękę spomiędzy jej ud.
- Niech będzie… przegrany... spełnia życzenie zwycięzcy? - zaproponował starając się sięgnąć palcami głębiej i rozpalić tawaif od środka. Jarvis lubił ją doprowadzać do tego dzikiego pożądania. Zresztą, czyż ona nie robiła tego samego z nim?
- Zwycięzca bierze wszystko - podbiła stawkę bardka, opuszczając lewą nogę, równocześnie napierając na niego prawą stroną i przewracając go na bok. - Jakieś ostatnie słowo kochaniutki?
- Jeszcze nie wygrałaś… nadal mam przewagę - odparł Jarvis nie dając się przewrócić na plecy i starając się swymi palcami sięgnąć głębiej i mocniej pobudzić ciało tawaif.
Tancerka zbliżyła swą twarz do jego, wpijając się drapieżnie w usta czarownika. Jej biodra poruszały się w rytm ruchów jego palców i przez chwilę… tylko przez króciuteńką chwilunię, Jarvis myślał, że może jednak ma szanse… gdy wtem Chaaya dziabnęła go w wargę boleśnie i krwawo, po czym odepchnęła się obiema rękoma i nogami od niego.
Nie zamierzała go zdominować… a po prostu mu uciec, a więc jeśli czarownik pragnął wygrać, będzie musiał wziąć ją siłą i to dosłownie.

Jarvis wpatrując się w nią dzikim spojrzeniem nie zamierzał pozwolić jej uciec. Gdy bardka zsunęła się z łóżka odpychając, sam z niego zeskoczył odcinając jej drogę ucieczki.
Mierzyli się więc oboje spojrzeniami, stojąc w napięciu i czekając, aż któreś z nich zrobi pierwszy ruch.
Kobieta bujała się na boki, balansując ciężarem pomiędzy jedną, a drugą nogą. Prowokując uśmiechem, jak i udawanymi napięciami mięśni ciała zwiastującymi “gotowość” do wykonania ruchu. Testowała go, samej badając teren.
Miała cztery możliwości. Przebiec koło niego. Przewalić przepierzenie i go wyminąć. Przeskoczyć przez łóżko, lub zmusić Jarvisa do falstartu, który oczywiście perfidnie wykorzysta, by zachować między nimi dystans.
- Cieknie ci krew po brodzie… może czas zainwestować w śliniaczek? - odparła kąśliwie, spoglądając w prawo na parawan.
- Przeżyję… - odparł z uśmiechem czarownik, ocierając dłonią wargę. - Wiesz, że zostaniesz ukarana za to?
Domyślała się jak ją ukarze, co tylko dodawało sytuacji dodatkowego dreszczyku.
Czaił się w miejscu, czekając na jej ruch i zaczynając coś cicho mamrotać. Towarzyszyły temu dziwne gesty.
Magia… zamierzał wykorzystać swe sztuczki, by zdobyć przewagę.
- Nie będę błagać o litość. - Zachichotała niczym mały chochlik, doskakując do drewnianej zasłony, łapiąc za kant ściany, przewaliła ją na siebie i Jarvisa. To powinno pozwolić przerwać inkantację, a nawet jeśli nie… ona i tak będzie w połowie drogi na drugą stronę łóżka.
Manewr ten dał trochę czasu dziewczynie. Znalazła się po drugiej stronie łóżka w mgnieniu oka. Ale i czarownik dokończył swój czar. Uśmiechnął się patrząc na nią triumfująco i ruszył… nadnaturalnie szybko i zwinnie. Przyspieszony magią Jarvis w kilka sekund przesadził kilkoma susami łóżko skracając dystans między nimi.
Bardka widząc co się święci nie zeskoczyła z łóżka, pozostając w gotowości na jego krawędzi.
- Apke saph me - zawołała głośno, a w jej dłoni pojawiło się ciemne ostrze egzotycznej broni, spoczywającej dotychczas grzecznie na krześle za plecami czarownika. Kobieta poprawiła uchwyt na chłodnej rękojeści kunaia.
- Zrób tylko krok… - ostrzegła uśmiechając się z przyjemnym błyskiem szaleństwa w oczach.
- Aż tak boisz się przegranej? - zaśmiał się przyczajony czarownik. - Co się stanie jak zrobię krok?
- No, no… ty pierwszy sięgnąłeś po czary złociutki - przypomniała mu Chaaya. - Kto wie… kto wie… zrób krok to się przekonasz.
- Po czary… nie po broń - mruknął Jarvis łobuzersko i wykonał kilka gestów powiązanych z magią. Po czym pognał by złapać bardkę.
O dziwo tawaif nie rzuciła się do ucieczki. Jeno ostrze wycelowane z mężczyzne… nagle znalazło się przy jej szyi. To jednak nie powstrzymało czarownika, a gdy bardka… próbowała go nastraszyć dźgnięciem sztyletu… w dziwny sposób chybiła, a on ją przyparł z impetem do ściany przybiegając ku niej na przyspieszeniu.
- Wygląda na to, że zyskałem przewagę - wymruczał przyciskając swe ciało do jej i zaciskając dłonie na jej nadgarstkach. - Przyznaję… trochę mnie nastraszyłaś.
Chaaya uśmiechała się, lecz czarownik słyszał jak zgrzyta zębami. Wtedy też go olśniło… nie pierwszy raz został już przez nią ukąszony… a teraz, zajmując się jej rękoma, właśnie naraził się na frontalny atak. Kobieta wbiła się kłami w jego szyję, warcząc niczym wściekła kotka.
- Bo cię zwiążę… - jęknął z bólu pozwalając się jej kąsać i mocniej dociskając swe ciało do jej, by nie pozwolić jej na bardziej agresywne ruchy.
To uratowało jego klejnoty przed spotkaniem z kolanem tancerki, niemniej… ta nie chciała puścić pulsującego bólem miejsca, w którego wpiła się niczym pirania, powoli odciągając głowę do tyłu, by spotęgować tylko ból. Była wyjątkowo rozluźniona, skupiając się na oddechu i poruszaniem palcami u dłoni, by dochodziła do nich lepiej krew, zatrzymywana przez uściski na nadgarstkach.
Jarvis odgryzł się tym samym, nachylając ku niej i kąsając płatek uszny bardki, choć… w bardziej delikatny sposób niż to ona uczyniła.
- Powinienem cię potraktować śnieżką - wymruczał napierając mocniej ciałem i dociskając ją do ścian. - Dobrze się bawisz?
Głowa kobiety oparła się o belki a zęby puściły w końcu skórę szyi, pozostawiając po sobie krwawą ranę, która piekła żywym ogniem.
- Zacznę… gdy w końcu we mnie wejdziesz - mruknęła dosyć oschle, powoli zbliżając się ustami do wystających obojczyków czarownika. Z początku je delikatnie muskając i pieszcząc, by po chwili wziąć w zęby, choć na razie ostrożnie i bez większego nacisku.
Czyżby skapitulowała, czy tylko chciała uśpić jego czujność?
Czubek oręża ocierał się o jej podbrzusze. Jarvis cierpliwie i powoli wyczuł swój cel, a gdy był już pewny, powoli zagłębił się między uda. Delikatnie i ostrożnie… ale tylko za pierwszym razem. Kolejne ruchy bioder były już stanowcze i władcze… przyszpilające ją do ściany.
Bardka znakowała sobie drogę po obojczykach partnera. Nie była tak krwiożercza jak za pierwszym razem. Jej ugryzienia były na granicy, przyjemnie drażniąc i nie przytłaczając odbiorcy. Jej oddech z każdą chwilą przyśpieszał, gdy tawaif pozwoliła się obezwładnić przyjemności, utwierdzając Jarvisa co do werdyktu ich dzisiejszej potyczki.
Podczas gdy oboje unosili się w oparach elektryzującego i niemal zwierzęcego erotyzmu. Czarownik zaczął widzieć w swojej głowie pewien obraz, o tyle trudny do zinterpretowania, gdyż bardziej go czuł niż faktycznie widział. Jakby był dwoma ciałami na raz.
Dlatego też ruchy jego bioder stały się bardziej miarowe, acz stanowcze. Raczej instynktowne niż zaplanowane. Pozwolił sytuacji na naturalny rozwój zatracając się w doznaniach. Unieruchomiona bardka czuła jednak jak jego żądza staje się w niej wyraźniejsza, a sam Jarvis przypominał bardziej prymitywną bestię, ulegającą pierwotnemu instynktowi pożądania i energicznie dążącą do spełnienia.

Mentalne połączenie jakie nawiązała z nim Chaaya tylko podsycało jego pragnienie, gdy umysł i ciało mężczyzny ogarniały nowe, niespotykane wcześniej doznania. Jego podbrzusze wypełniał prawdziwy żar, jakby przepływał w nim wodospad lawy. Mięśnie nóg i pośladków, to raz napinały się, to wiotczały prawie zwalając go na ziemię.
Z każdym pchnięciem, gdy dociskał ciało tancerki do ściany, czuł jak drętwieją mu ramiona, szurające o chropowatą strukturę drewna, a w okolicach pępka, głęboko w jego trzewiach, jak ktoś... dotyka coś… jakiś fragment jego ciała, który drżał przy każdym muśnięciu. Niczym struna lub napięta membrana bębna, która drżała wprawiając w rezonans okoliczne organy. Im mocniej się na tym skupiał, tym owe drżenie trwało dłużej, rozchodząc się niczym małe paraliżujące ładunki po jego członkach.
Z każdym sztychem, coś w nim wzbierało, coraz mocniej i usilniej pragnące wydobycia się na powierzchnię. Niczym burza, czekająca na pierwszy grom.
Jeszcze, jeszcze, jeszcze raz, mocniej i silniej, głębiej. Niech nie przestaje drżeć, niech wibruje cały czas.
Jarvis nie zorientował się kiedy przestał słyszeć aplauzujące jęki swojej kochanki. Właściwie to nie nie tylko jej ale i siebie. Nawet jego myśli spowiła dziwna, nieprzenikniona cisza.
Gdy jego pole widzenia zaczynało się zawężać, powoli gasnąc w zapadającym mroku, również nie skusił się na chwilę refleksji. Skupiając się na tym co czuł i do czego dążył. Był blisko. Oboje byli.
Jeszcze, jeszcze, jeszcze raz.
Głośny huk potoczył się po pokoju, zupełnie jakby sufit i cały budynek począł się walić w straszliwej eksplozji. Nagły błysk rozświetlił zmysły czarownikowi, na powrót oślepiając go, tym razem rażącą bielą, rozmywającą wszelkie kolory i kontury.
Potężna konna armia nadciągała gdzieś z daleka, by dopiero po sekundzie dotarło do niego, że to co słyszy to bicie własnego(?) serca.
Przyjemne drżenie o które tak bardzo się starał, eksplodowało falą gorąca, która wystrzeliła w jego wnętrzu, na chwilę pozbawiając czucia. Czarownik unosił się w powietrzu, jakby znajdował się w stanie nieważkości, równocześnie mając wrażenie jakby jego trzewia zalewało roztopione srebro, spływające kaskadami po nogach, aż po same palce, wybijając wysoko w górę, uderzając w głowę, wytryskując mu z rany na szyi i uszu, zalewając płuca i gardło. Wszystkie jego mięśnie, ścięgna i kości drgały, szarpane nieokiełznaną energią, pogrążając jego osobę we wszechobecnym rezonansie i wtedy… wtedy poczuł to jeszcze raz, tym razem mocniej i boleśniej, a zarazem oczyszczająco rozkoszniej. Spełnienie, raziło jego ciało elektrycznymi ładunkami, wystrzeliwującymi wprost z rozgrzanego podbrzusza. Małe piorunki jakie sobie wyobrażał, prześlizgiwały się po tkankach do najodleglejszych zakamarków jego ciała. Paraliżując, obezwładniając i… ciągnąc w dół z zastraszającą prędkością. Zanim jednak zdążył choćby przerazić się upadku, uczucie owe znikło, zabierając ze sobą wszelkie doznania i zamieniając je we wspomnienie.
Chaaya wisiała bezwładnie w jego uścisku, opierając głowę o jego ramię i trochę bezskutecznie walcząc o oddech.

Jarvisowi też było ciężko, powoli osuwał się na nogach w dół. Przy czym łapczywie obejmował tawaif, z trudem szepcząc do jej ucha. - Ale klapsy i tak cię nie miną.
W tej chwili nie miał jednak ochoty na wysiłek. Oplótł mocno ramionami zwiotczałe ciało bardki i tulił zaborczo do siebie.
Tancerka powoli wracała do “żywych”, opierając się o mężczyznę niczym szmaciana laleczka. Z czasem, jej oddech przestał brzmieć, jakby miała zaraz wyzionąć ducha, a i uwolnione dłonie, zaczynały powoli sunąc po plecach kochanka, by w końcu wczepić się palcami w jego ramiona.
- Wprost skaczę z radości - wyburczała mu w szyję, delikatnie całując nadgryzioną skórę.
- Będą mocne… a ty będziesz skrępowana… - groził jej Jarvis, głaszcząc pieszczotliwie po plecach. - I z wypiętym tyłeczkiem.
- Daj mi jeszcze chwilę… - odparła polubownie, gładząc policzkiem jego śliski od potu bark. - Trzeba zamknąć drzwi na klucz, bo zaraz wpadnie tu święcie oburzona inkwizycja.
Nvery faktycznie mógł się zjawić w każdej chwili, wszak bardka obiecała do niego dołączyć… niebawem. Czego oczywiście nie miała zamiaru zrobić, nie po “tym” co miało niedawno miejsce.
- Mówisz i masz… - Jarvis wykonał gest dłonią i wypowiadając zaklęcie sprawił, że drzwi zamknęły się na klucz. - A jutro… czy w ogóle… w ciągu następnych dni. Chcesz zobaczyć tutejszy zamtuz? I… czy inicjacja Nverego tam, też wchodzi w grę? Bo Godiva nie chce tam stracić dziewictwa. Jej się marzy pierwsza miłość i partner lub partnerka, którzy będą jej godni.
- Biedna… - skwitowała trochę zasmucona Chaaya, bawiąc się włoskami na karku czarownika. - Na niego to nie działa… jest obojętny i zimny niczym głaz i prawdopodobnie obie z nas by pognębił, aż odechciało by nam się istnieć… - mruknęła cierpko, wzdychając teatralnie.
- Godiva jest silna i uparta i pewnie znajdzie swego czempiona - odparł z uśmiechem Jarvis, wodząc palcami wzdłuż kręgosłupa bardki. - Tak czy siak, wspominałaś kiedyś o zamtuzie i ciekaw jestem czy nadal masz go ochotę odwiedzić… i patrzeć na mnie podczas figli.
- Jak śmiesz… - syknęła wściekle, odpychając się od niego, by zmierzyć go chłodnym spojrzeniem. - Po tym wszystkim co ci powiedziałam, albo ci zrobiłam… myślisz o innej dziwce? - Tawaif fuknęła obrażona, nadymając w złości policzki.
- Nie… właściwie to… głupio by mi było - odparł Jarvis cmokając czubek nosa bardki. - Po prostu… kiedyś wyraziłaś taki kaprys. A chciałbym ci wynagrodzić jakoś… to, że opera okazała się niezbyt udaną wyprawą. Gdzie byś chciała jutro wyruszyć, co obejrzeć?
Chaaya zachichotała, kręcąc w zrezygnowaniu głową.
- Jutro wyruszymy na poszukiwanie pewnego… hmmm… demona? A przynajmniej jego kochasiów, których poznaliśmy w operze właśnie - odparła zawadiacko, zadzierając głowę by cmoknąć go w brodę. Najwyraźniej wcześniejsza złość była jedynie udawana, lub czarownik zdał na celująco jakiś niezapowiedziany sprawdzian.
Bogowie raczą wiedzieć.
- O wynagrodzenie się nie martw, jestem pewna, że dzisiejszej nocy postarasz się o to bym się świetnie bawiła.
- Tego możesz być pewna… choć niewątpliwie przy okazji wymęczę cię tak, że rano długo pośpimy - odparł z uśmiechem Jarvis i zamyślił się. - Demony? Cóż… możliwe, że znam kogoś, kto mógłby mieć rozeznanie w tej sprawie.
- To świetnie! - odpowiedziała z entuzjazmem, choć nie wiadomo było do której części jego wypowiedzi się odnosiła. - Starca trafiła strzała amora, a ja jako “strażniczka” miłości, czuje się zobligowana by pomóc mu odnaleźć swego wybranka. Zamknąłeś swój pokój? - spytała nagle.
- Zamknąłem… - potwierdził Jarvis i zaczął całować usta Chaai raz po raz. - Więc… co ów Starzec powiedział o tym celu swej miłości?
~ Że wyprasza sobie takie porównania ~ wtrącił Starzec i zamilkł nagle, wyraźnie obrażony.
~ Wstydliwy ~ odparła smokowi ciepło i nieco przepraszająco.
- W zasadzie to niewiele. Istota ta dowodzi tym kultystom Belf...roga? Belf...feroga? Belfegora? Jest oczywiście potężniejsza ode mnie… i bardziej godna tak szacownego ducha jakim jest czerwonołuski Pradawny.
Choć jej głos był wesoły i lekki, ostatnie słowa wyraźnie zaakcentowała z należnym szacunkiem. - Myślałam… że chodzi mu o… był tam ktoś, kto wydawał się być całkiem wysoko postawionym członkiem ichniego zgrupowania. Niejaki Vantu… ale okazał się wampirem.
- Belfegor… no pięknie - mruknął czarownik i wplótł palce w jej włosy rozczesują je. - osobiście liczyłem, że Starcowi wystarczy jakiś Gelugon, ale tu mówimy o istocie z własną domeną. Pomniejszym władcy próżności, poznającym sekrety poprzez drugą stronę lustra. Nigdy nie widziałem na oczy Belfegora. Możliwe, że będziemy musieli udać się do jego domeny. To… nie jest łatwe.
- Było tam lustro… - zaczęła tancerka, ale szybko umilkła wyraźnie smutniejąc. - Zostaw swój klucz pod drzwiami… Nie chcę by Nvery spał gdzieś w szuwarach skoro wstaje rano do pracy… Chodźmy do łóżka, a jutro dokończymy rozmowę.
Mrugnęła do niego zawadiacko.
- Poczekaj… - rzekł Jarvis, a po chwili z cieni wynurzył się Gozreh. Macka owinęła się wokół klucza leżącego pośród ubrań czarownika i kocur pognał do okna, by wyskoczyć na parapet.
Sam Jarvis zaś wstał i powoli ruszył z trzymaną w ramionach tawaif.
- Myślisz, że łóżko wytrzyma? - zażartował.
- Mamy całą noc by się o tym przekonać - skwitowała, zostawiając mokry ślad po ustach na jego ramieniu.
- To teraz klapsy… byłaś bardzo… niegrzeczna. - Jarvis ostrożnie ułożył ją na łóżku i wstał podziwiając jej nagie ciało. A ona mogła przyglądać się swym śladom na jego skórze. Rany dodawały mu dzikości… pozbawiając tej całej otoczki cywilizacji w jakiej się wychował.

Kobieta przeciągnęła się na łóżku niczym leniwa kotka, wyciągając w jego kierunku nogę i dotykając stopą biodra mężczyzny.
- Byłam, byłam… - przytaknęła w zadowoleniu, maszerując mu paluszkami po podbrzuszu w górę i w dół. - I muszę powiedzieć, że warto było… - Wyszczerzyła ząbki w uśmiechu, po czym zaimitowała ugryzienie, równocześnie podnosząc jego berło na swojej stopie. Była przy tym delikatna i równie wprawna, jakby posługiwała się ręką.
- Zaczynam mieć do ciebie… słabość - skłamał nieudolnie. Wszak już dawno miał, a ona wprawnymi muśnięciami stopy pobudzała wigor kochanka. Wiedziała co chce zrobić, ale pokusa jej pieszczoty powstrzymywała go przed spełnieniem “groźby”.
- No proszę, może nie przegrałam z takim kretesem jak mi się wydawało… - Przekręciła lekko głowę, gładząc się po szyi, jeszcze przez chwilę nie przestawając pieścić jego wrażliwych rejonów. W końcu jednak zabujała stopą, opuszczając ją na prześcieradło i przyglądając się kpiąco w połowie gotowemu mężczyźnie.
Jarvis pochwycił ją za stopy i próbował obrócić jej ciało na brzuch, przyglądając się spragnionym spojrzeniem jej osóbce.
Chaaya podparła się na ramionach, kopiąc go lewą stopą w biodro z lisim uśmieszkiem na ustach. Może i z rękoma poszło mu łatwo, ale z tymi częściami ciała tak łatwo sobie nie poradzi.
- Złośnica… no dobra… a pozwoli się jaśnie panienka rozpieszczać? - zapytał żartobliwie czarownik uznając wartość negocjacji.
- Pfiu… mięczak - zawyrokowała zdegustowana, odwracając wzrok od mężczyzny, ale jej nogi rozłożyły się w bardziej zapraszającym geście.
- Może… ale na bogów… jakże piękny z ciebie kwiat, aż strach urwać choć płatek - wymruczał czarownik wchodząc na łóżko i muskając jej łydki dłońmi i czubkiem języka powoli pieszcząc jej skórę.
- A jakże! - odparła dumnie z nie krytą pychą w głosie, choć była to raczej narzucona maniera na potrzeby sytuacji. - Moje imię zobowiązuje… - Jej głos stał się cieplejszy, gdy usta kochanka zaczęły wędrować po jej ciele. Lodowa powłoka wyniosłej panienki zaczynała powoli topnieć.
- To wiem, gdzie jutro pójdziemy… najpierw do gorących źródeł, potem kupimy suknię balową. Chciałbym zobaczyć jak gasisz urodą tutejsze elegantki - wymruczał czarownik, pieszcząc jej uda powolnymi muśnięciami palców i smakując jej skórę językiem, coraz bliżej intymnego obszaru jej ciała.
Tancerka czuła ogromną potrzebę porozmawiania z Jarvisem na pewien palący ją od kilku dni temat. Do ostatniej chwili nie dawała za wygraną, dzielnie znosząc coraz gorętsze pocałunki.
Wyciągnęła nawet rękę, chcąc oderwać głowę czarownika spomiędzy swych ud, ale poddała się, gdy ten perfidnie trafił w jej najczulszy punkt, całkowicie obezwładniając.
Dłoń opadła na włosy mężczyzny, gładząc go czule i zachęcająco, podczas gdy ona sama płynęła, rozpuszczając się pod jego pieszczotami. Jarvis jak zwykle się nie spieszył, rozkoszując samym aktem pieszczenia kochanki. Jego język cierpliwie muskał wrażliwe obszary jej łona, zagłębiając się czasem bardziej lub skupiając na jednym punkcie. Jego dłonie powoli acz kusząco gładziły jej uda. Znała jego sztuczki, co nie zmieniało faktu, że nadal ją rozpalały. Niczym małe dziecko bawił się jej ciałem, powoli budując coraz większe w nim napięcie… domagające się coraz bardziej uwolnienia. Które, jak podejrzewała, nie przyjdzie tak łatwo. Chaaya zakryła ręka usta, tłumiąc coraz głośniejsze jęki zadowolenia.
To co jej robił, ta technika… powinna być zakazana, zabroniona i zbanowana. Rozbrajała kobietę w kilka chwil, topiąc jej ciało i umysł. Obezwładniając.
- Za-zafjasz mnje… - wyjęczała przez palce, walcząc z drżeniem oponowującym jej napięte ciało. - Rób tak zawsze… - poprosiła go poddańczo, zaciskając mocniej palce na jego głowie.
Tawaif westchnęła głośniej, gdy język mężczyzny na chwilę wzmocnił swe pieszczoty… zagłuszając tym samym odgłos naciskanej klamki u drzwi.
Ktoś chciał wejść do środka.
Czarownik może i by się odezwał, ale w tej chwili był bardzo zajęty. Dociskany do jej łona tańczył językiem swój taniec, raz po raz doprawiając pieszczoty kolejną iskierką rozkoszy… która rozniecała jej zmysły i zmuszała jej ciało do zmysłowego się wicia. Jarvis wiedział jak jej uprzyjemnić noc i po raz kolejny to udowadniał.
- PARO! - rozległ się krzyk wściekłego “braciszka” zza drzwi, który przeszedł do szamotania z klamką. - Otwieraj do kurwy te zasrane drzwi! - wrzeszczał na przemian waląc pięścią, to kopiąc, a raz nawet waląc głową w drewno, czego mocno zaraz pożałował.
Kobieta na łóżku, choć pierw podskoczyła wystraszona nagłą manifestacją swej obecności przez smoka. Szybko chwyciła za poduszkę, zakrywając swoją twarz, by nie było słychać jak bardzo jest jej teraz dobrze.
Tym bardziej, że zgodnie z jej prośbą, Jaris nie zaprzestawał zabawy, przytrzymując jej uda dłońmi. Wodził językiem powoli, czasem szybko, muskał i pieścił. Pocierał samym czubkiem języka jej wrażliwy punkt, utrudniając bardce jakiekolwiek skupienie się na otoczeniu. I zmuszając jej ciało do mimowolnych jęków. Rozkosz ta wzrastała niepomiernie, a ciało bardki prężyło się i wiło. Coraz bliżej była, coraz mocniej odczuwała dotyk kochanka. Jeszcze chwila i czara się przeleje.

Chwila chwili nie równa, Chaaya myślała, że ta aktualna trwała wieczność, zmuszając jej ciało do tytanicznego wysiłku oraz całkowicie paraliżując umysł, zamieniając ją w masę... dążącą i pragnącą tylko jednego.
Więc gdy w końcu to dostała, nawet poduszka nie była w stanie zagłuszyć krzyku triumfu, który niczym wycie wygłodniałej wilczycy rozległo się w pomieszczeniu, jak i poza nim.
Nvery przestał się dobijać, o nawoływaniu nie wspominając. Najchętniej to by pewnie wyparował, ale tego akurat jeszcze nie potrafił.
- Czyżby… ci się podobało, co zrobiłem? - zapytał czarownik opierając się podbródkiem o jej podbrzusze i przyglądając łakomie. - Jej coś słodkiego w twoim głosiku, gdy tak mocno szczytujesz.
Tawaif pogładziła Jarvisa po policzku, podkładając sobie poduszkę pod głowę. Miała czerwone, niczym róże, policzki oraz spękane usta i przyglądała się mężczyźnie spod przymrużonych powiek.
- Chcę więcej - zawyrokowała zmęczonym głosem, wyciągając do niego obie ręce.
- A pójdziesz jutro ze mną do źródeł? Zostaniesz najpiękniejszym kwiatem miasta? - zapytał czarownik łobuzersko, podnosząc się do góry i wpadając w jej ramiona. Zachłannie pocałował ust utrudniając odpowiedź.
Bardka odwzajemniła pocałunek, oplatając kochanka ramionami, czule gładząc go po karku i barkach, powoli zjeżdżając palcami na plecy i lędźwie.
- Co tylko zechcesz - odpowiedziała gdy ich usta rozłączyły się na chwilę. - Czego tylko zapragniesz… - wymruczała, skubiąc go w brodę i mocno obejmując udami.
- Wiesz dobrze czego pragnę… kogo… ciebie - wymruczał czarownik całując zachłannie usta i szyję kochanki, jednocześnie łącząc się z nią powolnym sztychem. A gdy rozgościł się jej w gniazdku miłości, ruchy jego bioder nabrały wigoru, wypełniając jej zmysły rozkoszną świadomością twardości kochanka między jej udami. Łóżko zaskrzypiało w proteście, ale samo ciało Chaai ulegle przyjęło gwałtowną obecność kochanka.
Tancerka wdała się w polemikę z chmurnym meblem, które głośno narzekało na ciężar dwóch ciał splecionych w miłosnym uścisku. Na każde niezadowolone i ostrzegawcze skrzypnięcie, odpowiadała pomrukiem i westchnieniem zadowolenia. Każdą skargę zbywała swymi jękami, a każdą strzelającą pod jej plecami sprężynę, zamieniała na pieszczotę pleców Jarvisa.
Gładkie i miękkie uda tawaif, mocno obejmowały chude biodra czarownika, nie dając mu złudzeń na możliwość dłuższej rozłąki, czy to teraz, czy w najbliższej przyszłości tejże nocy.
Jego twarz zasypywana była żarliwymi pocałunkami mokrych i zaróżowionych ust, czasem dusząc go w namiętnym sparingu dwóch języków, czasem łaskocząc po uchu, skubiąc po skroni, czy przejeżdżając po linii szczęki.
Zwinne ręce oplatały go niczym żywe pnącza tropikalnej rośliny. Jedna wokół karku z wplecioną w jego ciemne włosy dłonią i drugą w pasie. Czule głaszczącą po mięśniach kręgosłupa i łopatek, delikatnie drapiącą lędźwie, zmysłowo wbijająca się w pośladki i zuchwale maszerująca po jego kręgach niczym zdobywca najwyższego szczytu w górach.
- Nie śpiesz się… płyń swoim rytmem jamuun… musisz mieć siły… na to co cię czeka… - szeptała do niego czule, przytulając mocniej. Ponętne piersi rozpływały się w uścisku, drażniąc twardymi i zimnymi niczym lód sutkami. Niczym dwa groty, przeszywające jego ciało.
- Wezmę cie na sto… sto różnych sposobów… - wymruczała swoje groźby, łapiąc wargami za płatek jego ucha, ssąc zaborczo i namiętnie.
Chaaya nie była tradycyjnym typem hedonistki jak zdążył już to zauważyć Jarvis. Wiele razy była wobec niego obojętna, przy wielu nie udało mu się nawet jej rozpalić… ale gdy już wzniecił ogień w jej trzewiach. Wtedy… zamieniała się w pożeracza. Krwiożerczą bestię o nieskończonym apetycie…. a zarazem konesera. Systematycznego i cierpliwego.
Owe noce zamieniały się w prawdziwą ucztę ciała i zmysłów. Karmiąc i pochłaniając ich oboje.
- Wiem… nie zamierzam się tak szybko wypalić. Za słodkim winem na to jesteś, zbyt upojnym… kuszącym by się tobą delektować - wymruczał zwalniając nieco, ale biodrami dociskając mocniej. I wywołując kolejne przyjemne doznania. Tawaif musiała przyznać, że pasowali do siebie oboje. Nic dziwnego, że była to upojnie wyczerpująca noc.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 24-03-2017 o 20:19.
sunellica jest offline  
Stary 24-03-2017, 20:18   #35
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Ranek… a właściwie “ranek”, przywitał jako pierwszą bardkę, która pomimo ekstramalnych łóżkowych kombinacji do samego świtu, spała całkiem dobrze i spokojnie. Zasługą mógł być brak naczelnego “przestawiacza” jej osoby, który skutecznie pozbawiał jej regeneracyjnej energii, podczas wędrówki księżyca po nocnym niebie.
Obudziła się dopiero, gdy palące pragnienie przestało dawać się ignorować. Gdyby tylko jeszcze w pokoju miała co pić…
Chaaya przeciągnęła się leniwie na łóżku, skopując z siebie skotłowany fragment kołdry, przy okazji odsłaniając śpiącego obok mężczyznę.
Nie budziła go… jeszcze... przyglądając się jego rozluźnionej twarzy, ukrywającej się pod falą ciemnych włosów. Podpierając głowę na dłoni, zarzuciła mu delikatnie nogę na biodra, gładząc łydką i udem jego nogi, powoli zakradając się wolną ręką w okolice jego łona.
Cóż… może i noc była upojna, ale bardka nie zamierzała zaprzepaścić okazji podwójnego obudzenia kochanka. Przysuwając się bliżej ciału Jarvisa, zaczęła pieścić jego męskość, przy okazji bawiąc się językiem na twardniejącym sutku czarownika.
Oddech mężczyzny przyspieszył, gdy Jarvis powoli budził się ze snu… jak i do życia poniżej. Chaaya mogła sobie pogratulować partnera do łóżkowych zabaw. Nie każdy byłby w stanie się unieść po tak intensywnej nocy. A jednak muskając oręż kochanka, czuła jak powoli staje na wysokości zadania.
Tancerka zamruczała w zadowoleniu, powoli zjeżdżając ustami na mostek, brzuch i pępek kochanka. Jego niemal wieczna gotowość do figli, nawet trochę imponowała tawaif. Ot… kobieta czy chciała czy nie… mogła po prostu rozłożyć nogi, zaś mężczyzna… cóż, tu już pojawiał się większy problem… choć jak widać nie dotyczył na szczęście Jarvisa.
Usadawiając się wygodniej między nogami obudzonego, pochyliła sie by przywitać pocałunkiem ulubioną część towarzysza, uśmiechając się czule i słodko. Niemal z namaszczeniem biorąc w delikatne palce by po chwili przejść do łagodnej pieszczoty.
Czuła jego wzrok na sobie, słyszała jak jego oddech przyspiesza i smakowała dowód żądzy jaką czuł do niej. Coraz mocniejszy dowód. Jarvis był teraz w niewoli jej pieszczot, nie mogąc uczynić nic poza oddawaniem się w jej ręce. Miała nad nim całkowitą władzę… i sprawiała mu niewysłowioną rozkosz… przynajmniej dopóty, dopóki był w stanie zdusić swe jęki przyjemności.

Kobieta obserwowała twarz czarownika, bawiąc się językiem na koronie jego berła. Odbijała go raz w lewo raz w prawo niczym sprężynową antenkę. Chciała by krzyczał tak jak ona to robiła, gdy był między jej udami… ale wszak pobudka miała był przyjemna, “bezbolesna”.
Toteż zamiast go torturować, wzięła go posłusznie całego, przyspieszając tempa tej nieco kontrowersyjnej pobudki, która skończyła się eksplozją w jej ustach.
Jakże smaczną i rozkoszną. I jakże głośną, bo Jarvis nie zdołał powstrzymać głośnych jęków, gdy doprowadziła go do granicy rozkoszy.
- Dzień dobry - przywitała się figlarnie, całując go podbrzusze i powoli wspinając na jego klatkę piersiową.
- Dzień dobry… widzę, że jesteś w dobrym humorku. Masz przepiękny uśmiech, wiesz? - mruknął Jarvis sięgając dłonią ku niej i głaszcząc ją po włosach. - To co zrobimy z tak mile rozpoczętym porankiem?
- Moglibyśmy wyjść gdzieś razem… lub zapolować na kultystów… możemy też leżeć i nic nie robić, ty jesteś zwycięzcą, więc ty rządzisz - zaproponowała bardka, nadstawiając się ku jego dłoni. - Nie wiedziałam, że potrafisz tak pięknie śpiewać… teraz uważaj bo poznałam twój sekret - dodała pół żartem, pół serio, mrugając do niego zadziornie.
- Leżenie i nic nie robienie ma swój urok. Zwłaszcza z tobą przy boku… przytul się do mnie - mruknął czarownik uśmiechając się ciepło. - Polowanie na kultystów sprowadza się w sumie do łażenia po moich starych znajomych. Zaskakująco wielu z nich przeżyło do dziś, choć różnie skończyli.
- Myślisz, że których z nich zechce nam pomóc? Może udałoby nam się przedrzeć do ich szeregów? Tylko… że to trochę zbyt niebezpieczny hazard… przynajmniej dla niektórych.
Chaaya zamyśliła się, posłusznie przytulając do boku mężczyzny, oplatając go rękoma i nogami, oraz kładąc mu głowę na ramieniu.
- Zastanawia mnie ten cały Vantu… był dość mocno rozpoznawalny przez widownię.
- Widać jest sławny w okolicy… to ułatwi nam zadanie. A co do moich kontaktów, to pomogą w znalezieniu owych kultystów lub dróg dostępu do nich. Jeśli nie przez sentyment do starego przyjaciela, to z powodu obiecanej zapłaty.
Jarvis zaborczo przytulił Chaaye do siebie i głaszcząc ją po włosach rzekł stanowczo. - Od teraz każda druga noc… jest taka. Przychodzisz do mnie i spędzamy ją na wyuzdanej zabawie. Chyba, że wolisz gościć mnie u siebie. Wyjdę na samolubnego gnoja, ale nic nie poradzę… chcę cię trzymać w objęciach częściej niż ostatnio.
Dziewczyna zadarła lekko głowę, składając delikatny pocałunek na brodzie czarownika. Nie poprzestała jednak na jednym, coraz żarliwiej znacząc ścieżkę swymi ustami na twarzy partnera. Jej miękkie wargi wspinały się po linii szczęki wprost do ucha, zatrzymując się na chwilę by szepnąć - Co drugie? Gdzie mam się podziać przez resztę tych nocy, kiedy to będę usychać z tęsknoty za tobą… Mam być tu? W leżu drugiego mężczyzny?
Jej ząbki trąciły figlarnie płatek ucha kochanka, przyprawiając go o łaskotki i ciarki na plecach. Wkrótce odbiła soczystymi malinkami ku skroni i brwi Jarvisa. Na chwilę zatrzymując się na samym środku jego czoła. Dłoń powędrowała ku włosom, zaczesując je do tyłu oraz przyjemnie masując nie tylko skalp, ale i policzek.
Wraz z wędrówką ust kobiety, podróżowały również jej piersi. Z początku nieśmiało i ospale tylko po torsie mężczyzny, by w końcu rozlać się przyjemną miękkością w okolicach szyi.
Chaaya muskała miejsca zmarszczek, które pojawiały się, gdy jeździec myślał lub się czymś martwił, powoli schodząc ustami w dół mostu jego nosa, by na samym jego czubku zeskoczyć na drugi policzek i zataczając językiem delikatne półkole trafiła w końcu do celu swej podróży.
Ich usta złączyły się w leniwym pocałunku, skupiając się na przekazaniu jak największej dawki emocji, kryjącymi się za ich fasadą.
- Nie chcę by Nvery się na mnie dąsał… bardziej niż zwykle, choć z pewnością... chciałbym zagarnąć cię całą tylko dla ciebie - stwierdził Jarvis z uśmiechem i nagle pochwycił ją za pośladki.
- Czy przypadkiem wczoraj nie prosiłaś mnie o… to bym zawsze… sprawiał ci pewien rodzaj przyjemności. Myślisz, że zdołałabyś ustać na nogach podczas takiej zabawy?
Rzucił jej żartobliwie wyzwanie.
- Jeśli już ma się na kogoś złościć to na mnie, ale… kto go tam wie co sobie ubzdurał w tym białym łebku - wzruszyła nieznacznie ramionami, kręcąc z ochotą pupą, gdy jej pośladki poczuły ucisk znajomych dłoni.
- Hmmm… - udała się się na chwilę zamyśla. - Będę twarda i zimna niczym głaz - odbiła piłeczkę, podgryzając czarownika w brodę.
- Chciałbym zobaczyć jak długo… - zaśmiał się w odpowiedzi czarownik, powolnymi ruchami dłoni masując pośladki tawaif. - Więc… od dziś porywam cię do mego pokoju. I do mojego łóżka, na każdą noc.
- Mmm podoba mi się taki plan… - odparła ciepło, gładząc go po włosach. - Wiesz może co Godiva znalazła przy zwłokach drugiego kultysty? Jakiś pergamin? Zwój? - zmieniła nagle temat, układając się ponownie na boku, na tyle ile pozwalał jej uścisk partnera.
- Daj mi chwilkę. - Jarvis zamyślił się, zapewne rozmawiając ze smoczycą. - Żadnych pergaminów poza jakiś papierem na zastaw u lichwiarza. Trochę pieniędzy, miedziana kobieca broszka, sztylet. Nic poza tym papierem zastawnym.
- Ja przy swoim coś znalazłam… wydawało mi się, że to może nazwisko kogoś, kogo mają zabić… ale po tym co uskutecznił Vantu na scenie… Jak już przestaniesz bawić się moją dolną częścią ciała to ci pokażę. - Zachichotała wesoło, moszcząc głowę na poduszce.
- Wiesz, że prosisz o niemożliwe? - wymruczał Jarvis mocniej zaciskając dłonie na pośladkach dziewczyny i miętosząc z namiętnością. Najwyraźniej rozkoszował się sprężystością krągłości bardki. - Nazwisko? Hmmm… ci których zabiliśmy nie byli zbyt niebezpieczni. Wyglądali na typowych kultystów z najniższego kręgu, których traktuje się mięso armatnie.
- Nie byli też jedynymi kusznikami… obstawili się chyba na wszystkich balkonach. Myślałam, że każdy z nich ma inny cel, który z góry łatwiej wypatrzeć i ubić… stąd pomysł z nazwiskiem. Może to być co innego… może nawet pojedyncza lista zakupów, zapisana w obcym mi języku… - Zaśmiała się, rozbawiona tym wcale takim nieprawdopodobnym pomysłem.
- Potem dopiero zorientowałam się, że prawdopodobnie mieli pilnować “porządku” oraz zrobić przesiew wśród… wampirów. Wiesz, że ustrzeliłam jednego? To znaczy… nietoperza - mruknęła niczym dumna dziewczynka.
- To naprawdę imponujące… - uśmiechnął się czarownik, muskając ustami jej policzek. - Jestem z ciebie dumny. Więc… ustrzeliłaś z kuszy nietoperza? Od takiego postrzału wampiry nie giną, więc ów Vantu pewnie chciał je schwytać w niewolę.
- Wydaje mi się, że kierowały nim osobiste porachunki… a przy okazji wypełnił wolę swojego przełożonego… to znaczy próbował - zasępiła się Chaaya, wyraźnie się spinając.
- Widownia była zdziwiona, że ten “żyje”... a przynajmniej niektórzy. Większość nietoperzy została zestrzelona, ale Vantu pozwolił niektórym odlecieć by zawiadomiły, jak to określił, “kogo trzeba”. Później zabrał się do… do… zajął się swoimi sprawami - ostatnie słowa wypowiedziała sucho i chłodno, starając się nie dopuścić strasznych wspomnień do głosu.
- Demoniczne kulty i wampiry lubują się w takich zabawach - odparł czarownik i dał delikatnego klapsa dodając. - Nie będziemy więc wchodzić w szeregi kultystów… rozbijemy go od zewnątrz i ukrócimy jego działalność próbując wywabić ich pana z jego dziedziny. No… dość zmartwień, pokaż ten pergamin, a potem przetestujemy twą wytrzymałość na pieszczoty…

Tancerka uśmiechnęła się z wdzięcznością do Jarvisa, zsuwając się powoli i z westchnieniem w nogi łóżka, skąd wstała i podeszła do biurka z zawalonym rzeczami krzesłem.
Chwilę poszperała w kieszeniach ubrania, wypinając w kierunku obserwatora swoje krągłości, co by miał na co popatrzeć.
- Zaraz… gdzieś to… o jest - odezwała się podnosząc zwitek do góry. - Ywl… wl… eee - bardka nabrała powietrza w płuca przyglądając się pergaminowi z poważną i srogą miną uczniaka, który zawziął się wykonać bardzo trudne działanie matematyczne. - Yyy wal ghhhat! - wycedziła każdą głoskę, dzieląc wyraz na znajomą metrykę gramatyczną swojego ojczystego języka. - Ale pewnie coś pokręciłam… - podeszła do łóżka wręczając papier czarownikowi.
Jarvis usiadł na łóżku i skupił się na zapisanym słowie. - Nie znam. Nie słyszałem o takim nazwisku, a imię to to nie jest. Może prawdziwe imię jakiegoś demona, ale… wątpię. Taka władza raczej nie trafia w ręce szeregowych kultystów. Może więc przydomek jakiejś planarnej, a może… hasło do czegoś?
- To może być też fałszywy trop… - odpowiedziała, siadając na brzegu łóżka, gładząc mężczyznę po nodze. - Jak nazywają się ci… co przybyli oczyścić operę z kultystów? Są chętni do współpracy? Może oni by coś więcej powiedzieli… tylko, że to wzbudzi niepotrzebną podejrzliwość i patrzenie nam na ręce.
- To są ci sami, których widziałaś przy oczyszczaniu budynku z demonów. Nie są mili dla ludzi, którzy nie oddali swego życia sprawie, jak oni sami… ale jak już zauważyłaś, są dobrzy w tym co robią - wyjaśnił Jarvis, udając, kiepsko zresztą, że nie zauważa palców dziewczyny na swym udzie. Mięśnie czarownika napinały się gdy gładziła go po nodze, a berło unosiło coraz bardziej. Nie potrafił być obojętny na jej dotyk.
- Rozumiem… - odparła nieco zamyślona, po chwili dostrzegając swojego “ulubieńca”. - No... cóż. W takim razie nie pozostaje nam nic innego… jak oddać się słuchaniu przyjemnej muzyce z koncertu na który mnie zaprosiłeś - mruknęła łobuzersko, wyrywając mu z dłoni zwitek, zgniatając i odrzucając na bok na ziemię.
Weszła mu na kolana, popychając na poduszki. - Masz taki słodki głos… za rzadko go używasz.
Pochyliwszy się pocałowała czarownika w usta, usadawiając się wygodnie na jego biodrach. Nie była jeszcze gotowa, dobrze o tym wiedział. Zanim jednak zdążył zaprostestować, bardka przejechała swym kwiatem po jego męskości, kładąc go i dociskając do podbrzusza. Był idealnie między jej miękkimi płatkami, powoli gładzony to w przód to w tył, z każdą chwilą stając się coraz bardziej gorąca.
- Chaaa...yaaa… - jęknął chwytając drapieżnie pośladki kochanki i wbijając nieco paznokcie w jej skórę. - To.. ja… miaaałeeemm… grać na tobie - zaprotestował z trudem.
Drżał z pożądania i spoglądał na nią rozpalonym wzrokiem. I jego głos rzeczywiście brzmiał słodko w jej uszach. Dowód jej kunsztu, dowód jego pragnień względem niej. Miło było się czuć wyjątkową i jedyną.
- Jeszcze będziesz mieć ku temu okazję… - odpowiedziała z uśmiechem, gładząc go po policzku. Powoli jechała biodrami w górę coraz wyżej i wyżej, gdy już myślał, że zaraz zsunie się z niego i oddali, ona zaczęła unosić powoli biodra, a jego włócznia podążała wprost za nią.
- A teraz… słuchaj bardzo uważnie… - szepnęła drżącym głosem, zamierając na chwilę. - Bo nigdy więcej tego nie powtórzę… - W tym oświadczeniu było coś niepokojącego, niczym zwiastun czegoś bardzo nieprzyjemnego, a może… lęk w jego sercu pojawił się dlatego, iż wyczuł, że bardka boi się słów które chciała wypowiedzieć.
- Nazywam się… Kamala...sundari - Jej dłonie zacisnęły się na jego ramionach, drżąc niczym w febrze, a biodra nacisnęły na berło kochanka, który wbił się w nią w rozkosznym zespoleniu.
Chaaya ruszyła od razu do galopu ujeżdżając, z głośnym westchnieniem, czarownika pod sobą.
Palce Jarvisa zacisnęły się mocno na jej pośladkach, ale nawet nie próbował nadawać tempa jej ruchom. Dał się porwać rytmowi kochanki, szepcząc cicho jej imię i całując na oślep jej ciało. Czasem muskał jej twarz wargami, czasem szyję, czasem obojczyki… ale i tak zmysły bardki koncentrowały się na jej lędźwiach i przyjemnie przeszywającej obecności Jarvisa.
Pędzili więc przez siebie, a wraz z nimi niezadowolone łóżko, które skrzypiało swą litanię i skargi na użytkowników na sobie. Tancerka ciągle drżała na całym ciele, wydając się niesamowicie kruchą w tej chwili. Jednak nacisk jej ud na kochanka, świadczył zupełnie o czym innym. Nie oszczędzała, ani siebie, ani jego, perfekcyjnie prowadząc ich do wspólnego szczytowania.

Tawaif zacisnęła dłonie na ramionach czarownika, wyginając się w łuk z głośnym westchnieniem. Jej ciało zastygło na chwilę, niczym marmurowa rzeźba i dopiero po chwili rozluźniając się, bez słowa, osunęła w objęcia partnera.
Jarvis milczał, oddychając ciężko, gładząc ją po plecach i głowie. Dopiero po chwili się odezwał. - Masz rację… z tobą mógłbym spędzić cały dzień nie wychodząc z łóżka.
Po czym przypomniał sobie o czymś. - Pamiętasz te ruchome obrazki o których ci mówiłem?
- Mmmm… - przytaknęła zamykając oczy i oddając się relaksowi. - Co z nimi?
- Są drogie… i z tego co zorientowałem się nie trwają długo. Możemy je zobaczyć przed gorącymi źródłami, jeśli masz ochotę - mruczał czarownik wodząc palcami pomiędzy jej pośladkami w prowokujący sposób.
- Oooo! - Chaaya wyraźnie się ożywiła. - Chce! Bardzo chcę je zobaczyć - odparła opierając mu brodę na piersi. - Ale… mam też ochotę zjeść słonia z trąbą i wypić dwie beczki wody - poskarżyła się z uśmiechem.
- O słonia będzie raczej trudno… - mruknął czarownik delikatnie muskając palcem wskazując bramę wyuzdanych rozkoszy, kryjącą się między wzgórzami pośladków dziewczyny, nie dając jej zapomnieć o innych możliwościach wspólnego spędzania czasu. - ...beczki z wodą się znajdą. Niemniej obrazki obejrzymy na pewno. Powinny ci się spodobać, bo opera chyba nie przypadła ci do gustu.
Tawaif roześmiała się perliście na jego ostatnie słowa. Tak… opera nie okazała się jej wymarzoną parą pantofelków.
- A więc zdecydowane! Szybki numerek i idziemy na miasto! - oznajmiła z entuzjazmem, klepiąc czarownika w ramiona i wypinając tyłeczek do góry.
- A wyzwanie? - przypomniał jej czarownik, który wszak potrzebował chwilki na odzyskanie sił do kolejnych namiętnych figlów.
- Będę zimna niczym głaz… - odparła butnie, ześlizgując się z Jarvisa by zeskoczyć z łóżka. Stanęła na lekko rozchylonych nogach, podpierając się pod bokami. - Nieugięta! - pogroziła dumnie, walcząc z rozbawionym uśmiechem na ustach.
- Zobaczymy na jak długo. - Jarvis zsunął się z łóżka i klęknął przed Chaayą, zaczynając powoli muskać jej uda i podbrzusze językiem. Wodził dłońmi po pośladkach, sięgając wyżej i głębiej. Powoli zaczął swój taniec po kwiecie jej kobiecości, czasem sięgając między płatki, czasem muskając wrażliwy punkcik. Nie spieszył się, delektował tą niezwykłą ucztą. Bawił się grając przyjemne nuty na jej zmysłach.
- Jestem twarda - oznajmiła dumnie bardka, wpatrując się w okno przed sobą. - Jestem pustynią… - zawyrokowała, choć jej ręce skrzyżowały się pod biustem, gdy dłonie zaczynały przestawać słuchać jej umysłu, chcąc pochwycić w swe palce kochanka na dole.
- A ja uparty i... dobrze się bawię - wymruczał i wiedziała, że mówił prawdę. Już przy pierwszym ich razie na plaży, Jarvis długo i powoli rozkoszował się jej ciałem pieszcząc je z pietyzmem. Także i teraz jego język tańczył w jej intymnym zakątku raz szybciej, raz wolniej, raz mocniej, raz słabiej, sprawdzając po drżeniu jej ciała, jakie pieszczoty są dla niej szczególnie przyjemne. Także i dłonie wodzące po jej pośladkach, kciukami naciskały na norkę “zakazanych” rozkoszy, ukrytą między nimi.
- Bezd-duszna… - wycedziła przez zęby, na chwile wstrzymując oddech by stłumić jęk, który próbował wyrwać się z jej piersi. Czarownik czuł jak kobieta, napina się na całym ciele w heroicznej walce nad panowaniem nad swymi zmysłami.
Palce Jarvisa… te cholerne palce grały nieczysto. Mężczyzna widział, jak jedna ręka, próbuje wyplątać się spod uścisku drugiej. Jak rozplata i zaplata je powstrzymując się przed sięgnięciem ku niemu. - Bez życia… - syknęła, nie odrywając spojrzenia od chłodnej i szarej szyby.
- Jak posąg… tak… piękna… też… - jego słowa przynosiły ulgę, bo odrywały język od podbrzusza, przerywając na chwilę słodką torturę. Ale potem znów przyciskał usta do jej ciała, sięgając językiem w głąb jej intymności i rozkosznymi muśnięciami podgrzewając atmosferę zabawy. No i jeszcze te palce muskające ją delikatnie, tam gdzie nie powinny… przynoszące zapowiedź wyuzdanej zabawy jaka miała nastąpić. Chaaya nie musiała zerkać w dół by domyślić się, że i na Jarvisa to wyzwanie wpływa. I będzie chciał rozładować swe pożądanie na niej.
Tancerka coraz częściej i coraz dłużej wstrzymywała oddech, dusząc w sobie każdy dźwięk, który mógłby ukazać jej słabość.
Słabość w tej chwili i słabość do mężczyzny przed nią, pod nią.
Mięśnie pośladków zaciskały się w skurczach, starając się bronić przed podstępnym atakiem smukłych palcy Jarvisa, lecz przegrywały z jego językiem rozkosznie tańczącym w jej kobiecości.
Zauważył jak coraz częściej uginały jej się kolana, choć dość szybko je blokowała ponownie prostując.
Z trudem utrzymywała wzrok na oknie, a z jeszcze większym tłumiła jęki, które niemal rozsadzały jej piersi od wewnątrz.
Czarownik, nie komentował tego, choć z pewnością wiedział jaki jest jej stan. Z wyraźną przyjemnością rozpalał jej ciało, kolejnymi wyrachowanymi ruchami języka, coraz bardziej precyzyjnymi w trącaniu najbardziej delikatnych strun jej zmysłów. Tak samo jego palce próbowały sięgnąć nieco głębiej, prowokując ją do tego, by wyraźniej zauważyła ich obecność między jej pośladkami. Co z tego, że był delikatny i powolny w swych pieszczotach. Wiedział gdzie dotykać, by sprawić jej przyjemność i wykorzystywał tą wiedzę przeciw niej.
Chaaya stała, gryząc dotkliwie swoje usta by pozostały zamknięte i trzymając powietrze w płucach, by nie przerodził się w jęk. Drżała coraz mocniej, chwiejąc się niebezpiecznie.
Wytrzyma? Nie wytrzyma… Wytrzyma?
Język mężczyzny naciskał coraz mocniej i mocniej, sprawiając, że trzęsła się niczym w gorączce. Płuca paliły żywym ogniem, domagając się świeżego chełstu tlenu.
Musiała ulec… przecież się nie udusi… choćby chciała, nie mogła… ale może…
Tawaif jęknęła przeciągle i głośno, gdy w końcu jej usta otwarły się by ratować organizm przed utraceniem świadomości.
Dyszała ciężko, niczym po szaleńczym biegu, opierając się dłońmi na jego głowe. Zaciskając paznokcie na skórze.
- Weź mnie… - odparła płaczliwie przez zaciśnięte gardło. - Weź… jak… statku… weź, weź, weź… na… krześle… stole… ścianie… weź… ziemi… oknie… - błagała niczym w amoku, czując, że dłużej już nie wytrzyma.
Spotkała jego rozpalone spojrzenie, gdy on zerknął w górę. Jarvis rozejrzał się dookoła kalkulując na szybko. - Na… czworaka.
Nie było wszak czasu na wyszukiwanie miejsca do zabawy. Obecnie potrzebowali oboje szybkiej ulgi.
Ta machinalnie upadła na podłogę, odwracając się do niego tyłem i z drżeniem podnosząc na kolana.
- Nie oszczędzaj… - szepnęła, dławiąc się na chwilę pożądaniem.
- Dobrze… słodka… - wymruczał czarownik, chwytając ją za pośladki i ostrożnie zdobywając jej pupę. Był delikatny… z początku, ale wszak czuła go wyraźniej niż zwykle. Po chwili jednak chwycił ją za pośladki, zaciskając mocno dłonie. I przyspieszył ruchy bioder.
Gwałtowne szturmy sprawiały, że ciało bardki drżało, a piersi poruszały się w rytm ruchów kochanka. Nie był delikatny, brał ją władczo w posiadanie i traktował jak zdobycz.
Którą była, wszak Jarvis ją upolował. Cierpliwie zaganiał w swoje sidła, aż ta w końcu w nie wpadła. Miał więc do niej pełne prawo i mógł zrobić z jej ciałem co tylko chciał.
Ona musiała jedynie pilnować samej siebie, by nie upaść pod naporem bioder mężczyzny. Musiała jedynie pilnować, by oddychać i krzyczeć…
Krzyczeć z rozkoszy, radości, zadowolenia.
Chaaya straciła panowanie nad swoim językiem, zatracając się w przyjemności. Czarownik większości słów nie rozumiał, lecz te których znaczenie nie było owiane tajemnicą, jednoznacznie mówiły mu jak świetnym był kochankiem i jak bardzo ona go teraz pożąda.
Odpowiedzią na to były jego charczące oddechy i ciche jęki. Był bardziej dziki, bardziej zwierzęcy, gdy doprowadzała go do tego ekstremum. I teraz całą tą jego zwierzęcość czuła z każdym pchnięciem… coraz bliżej eksplozji rozkoszy.
Ich ciała połączyły się w jeden, pulsujący żądzą, organizm, aż w końcu przyjemność przetoczyła się przez nich wyrywając się z ust głośnymi krzykami.

Chaaya opadła ramionami na deski podłogi, uderzając czołem o parkiet. Od napięcia bolał ją każdy mięsień, a płuca były w podobnym stanie co płuca sprintera po całodniowej olimpiadzie.
Ciągle z wypiętym do góry tyłeczkiem, dyszała przeciągle i świszcząco, próbując pozbierać się do ładu i składu z mizernym skutkiem. W końcu przekręciła się na bok, zamierając zwinięta w kłębek.
- Nie… żebym się… uskarżała… ale… śniadanie - odpowiedziała w przerwach między urywanym oddechem, uśmiechając się delikatnie, rozbawiona własnym dowcipem.
- I kąpiel… przydałaby nam się obojgu. Niestety… najlepiej osobno, bo w innym przypadku. - Jarvis siedząc obok niej, nachylił się i cmoknął jej biodro. - Nie wyszlibyśmy z wanny przez następne parę godzin. Więc… wykąpiemy się, zjemy śniadanie w jakiejś tawernie i porywam cię na zwiedzanie tych wszystkich miejsc o których mówiłem? Mamy sporo czasu, teraz gdy Godiva siedzi w straży miejskiej, a Nveryioth w antykwariacie.
Pogłaskał jej pupę, nagle pytając. - I… czy twój smok chce się angażować w uwolnienie cię od Starca? Bo pewnie prędzej, czy później przyda nam się pomóc. Demony bywają ciężkim przeciwnikiem. A Nveryioth ostatnio nas unika. Godivę i mnie.
Bardka milczała przez dłuższą chwilę, odpoczywając z zamkniętymi oczami i podłożonymi dłońmi pod głową. Wyglądała jakby spała, lecz o dziwo odezwała się w końcu spokojnym i troskliwym tonem głosu.
- Pomoże nam jeśli zajdzie taka potrzeba, ale nie odczuwa wewnętrznej potrzeby przebywania w waszym towarzystwie więcej niźli wymaga tego sytuacja… Ma swoje humory… i problemy z którymi musi poradzić sobie sam. Niestety. - Chaaya nie chciała myśleć o tym, jak sytuacja z poprzedniego wieczoru, wpłynie na nastrój zielonoskrzydłego.
- Zanieść cię do łóżka, czy od razu do wanny? - zapytał Jarvis wodząc palcami po pośladku dziewczyny.
- M-m… poradzę sobie - odparła podnosząc się powoli do siadu. - Pójdę się umyć, a ty odpocznij.
- Dobrze… choć odbierasz mi trochę zabawy. Przyjemnie nosić cię golutką w ramionach - odparł z zaczepnym uśmieszkiem Jarvis, wstając i podając dłoń bardce, by również wstała.
- Zmęczyłbyś się… - odparła niby z wyrzutem w głosie, przyjmując pomoc i również wstając. - Choć raz… bym nie miała wyrzutów sumienia. - Puściła jego dłoń, udając się do wywróconego parawanu, by go ponownie postawić i za nim schować.
- To może już wyjdę, póki jeszcze mam siłę… by to zrobić - usłyszała w odpowiedzi i po chwili usłyszała jego kroki. I odgłos zamykanych drzwi.
Została sama w pokoju, zdając sobie sprawę, że została sama po raz ostatni. Jeśli Jarvis porwie ją do swojego pokoju, to już nie wypuści jej z niego. Co akurat brzmiało przyjemnie w tej chwili.
Uruchamiając magiczną wannę, przywołała do siebie skrzyneczkę z kosmetykami i wsypała do niej szczyptę czerwonego proszku. Cała woda zabarwiła się na kolor różowy i zaczęła przyjemnie musować drobniutkimi bąbelkami. Chaaya wdychała ożywczy zapach lotosu, wchodząc do ciepłej wody i oddając się chwili relaksu.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 26-03-2017, 20:09   #36
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Jak to jedna noc i jeden poranek może zmienić wszystko...


Tyle wszak wystarczyło by La Rasquelle znów nabrało uroku. Co prawda Chaaya była w takim nastroju, że nie potrzebowała opuszczać swego pokoju, by dobrze się bawić. Wystarczył jej Jarvis do tego. Choć ostatniej nocy przećwiczyli różne akrobatyczne figury, to i tak wiele im jeszcze do spróbowania zostało. O tak… poranek zaczynał się przyjemnie, tym bardziej że zagoniony do roboty Nveryioth długo nie miał czasu by skupić na swej duchowej i ponarzekać na wczorajszą zmianę planów.
Także i wścibskiej Godivy nie było. Za to był Jarvis i okazje do zabawy. Teraz gdy byli tylko we dwoje mogli… zrobić wszystko na co tawaif miała kaprys. Albo on...
Wszystko, zwłaszcza że nie ograniczały ich żadne normy, w tym i obyczajowe.


Ruchome obrazki rzeczywiście trwały krótko. I w porównaniu z operą wydawały się ubogą rozrywką. Trwały krótko, niecałe dwadzieścia minut do godziny. Były okraszane jedynie oprawą muzyczną, ale bardka musiała przyznać że nie widziała niczego podobnego.
Zasada działania owej rozrywki była prosta. W zaciemnionej sali przed świecącym magicznie kryształem przesuwano szybko szklane płytki, każdą z jednym namalowanym półprzeźroczystym obrazkiem. Poszczególne obrazki były prawie identyczne… prawie. Każdy kolejny różnił się od poprzedniego szczegółem, zwykle nieznacznym przemieszczeniem się jednego z elementów, kończyny lub jakiegoś przedmiotu. Niewielka ta różnica nabierała znaczenia gdy te obrazki jeden po drugim szybko przesuwały się przed źródłem światła. Wtedy na przeciwległym ścianie pojawiał się obraz, który się poruszał. Namalowana istotka niczym żywa skakała, biegała … potykała się i wpadała kłopoty. Historyjki malowane szkiełkach obywały się bez słów i opierały na prostych żartach, ale… widziane po raz pierwszy w życiu robiły olbrzymie wrażenie.


Kolejnym punktem planu była wizyta pod “Widzącym okiem”, u wróża Alcazatha… Tak naprawdę to nazywał się Dartun i choć dysponował pewnymi tajemnymi mocami, to przeszłości nie przepowiadał.
Kamienica w której mieszkał Dartun, była w gorszej części miasta… i była na pół zrójnowanym budynkiem. Górna jej część zawaliła się wieki temu. Ocalał tylko parter w którym to Dartun urządził sobie mieszkanie. Wielki Alcazath przyjmował klientów w dość dużej acz niezbyt dobrze oświetlonej salce. I to z premedytacją. Wielki Alcazath zakrył bowiem grubymi czerwonymi kocem wszelkie okna, rozpalał kadzidełka wypełniające pokój aromatycznym acz lekko mdlącym dymem dodatkowo utrudniającym widoczność. Poza tym pełno było ksiąg na półkach na podłodze. Każda grubek skórzanej oprawie z okuciami. Każda zamknięta na kłódkę i ze znakami wyrytymi na okładkach.
Poza tym czaszki, niektóre ludzkie… inne zdecydowanie ludzkich nie przypominające. Kości zwisające na sznurkach, każda pokryta znakami. No i wieniec z czosnku nad wejściem. Ale to akurat był standard w okolicy.
Sam Dartun zaś był starszym od Jarvisa mężczyzną, o pasmach siwizny w kruczoczarnych włosach i wręcz nieludzkim spojrzeniu złotych tęczówek.


Ubrany był dość ekscentrycznie, w strój prawdopodobnie znaleziony gdzieś i przerobiony na jego potrzeby. Bo z pewnością oryginalny był wyszykowany na osobę wyższą i bardziej barczystą. Dartun był dziwną mieszaniną żebrak i uczonego. I tasował karty z obłędnym spojrzeniem.
Uśmiechnął się na widok wchodzącego Jarvisa i Chaai mówiąc.- Ragagh… ty szczwany lisie. Cóż ta ślicznotka przy tobie. Nie mów mi że przyszedłeś po przedmałżeńską wróżbę, bo nie uwierzę. Nie jest pisany taki los, ani tobie, ani mnie…-


To było ostatnie miejsce na liście przed… zakupami. Kilka godzin poza centrum miasta, na obrzeżach dziczy. Bagniste szuwary otaczające La Rasquelle też kryły swoje sekrety. Jarvis pokazał jej jeden z nich.


Gorące źródła z magicznymi światełkami, zagospodarowane przez grupkę przedsiębiorczych kupców, którzy postawili nieduże drewniane chatki i opłacali łowców pilnujących spokoju gości, magiczne bariery i sługi zajmujące się klientami.
Trzeba przyznać, że ci którzy mieli przy sobie dość złota mogli żyć całkiem wygodnie i przyjemnie w La Rasquelle. Miasto oferowało wiele tym, których było na to stać.
Na szczęście dla Jarvisa i Chaayi… suli okazała się hojną przyszło Mówczynią Kryształowej Jaskini.
A sam czarownik starał się by ten dzień okazał się równie przyjemny, jak wczorajsza noc i poranek. Miło było być… rozpieszczaną jak za beztroskich młodzieńczych lat.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 26-03-2017 o 20:26. Powód: poprawki od groma poprawek
abishai jest offline  
Stary 10-04-2017, 15:32   #37
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Kąpiel, nie ważne jak relaksująca, w końcu musiała dobiec końca. Tancerka wyszła z wanny, wycierając się w szmaragdowy szal, by następnie namaścić ciało olejkiem. W międzyczasie użyła swych mocy do wywabienia plam z białego kombinezonu, który miała w planach założyć na dzisiejszą wyprawę do miasta.
Po ubraniu się w czysty strój, starannym uczesaniu włosów i umalowaniu oczu czarnym kholem, Chaaya zastanawiała się którą z broni zabrać ze sobą… wachlarz, miecz, kunai? Czy może wszystkie na raz?
Wyciągając amazońskie ostrze z pochwy, przysiadła na łóżku przyglądając się wypolerowanej stali. Nie miała zbyt wielu okazji by poznać wszystkie sekrety owej broni. Wiedziała, że kryła w sobie potencjał oraz kawał wspaniałej historii poprzeplatanej magią.
Gdyby tylko wiedziała jak się nią posługiwać by wykorzystać maksimum jej mocy…
Bardka pogrążyła się w myślach, oglądając dokładnie rękojeść i ostrze miecza, starając się przywołać swą własną, jak i przekazaną przez przodków wiedzę, by rozwikłać tajemnicę trzymaną w rękach.
Broń jednak milczała jak zaklęta, nie pozwalając rozpoznać się jakiejś podrzędnej kurtyzanie. Tawaif musiała albo komuś zapłacić, albo zdobyć odpowiednie umiejętności magiczne. Czy jednak chciało jej się przesiadywać wśród opasłych, magicznych woluminów, studiując skomplikowane formuły i rytuały?
- Trudno skarbie… jeszcze trochę będziesz musiał na mnie poczekać… - Dziewczyna schowała broń do pochwy, po czym przypięła pas do spodni. Wachlarz przytwierdzając do uda, a kunai wrzucając do torby, którą przerzuciła za ramię.
~ Idziemy na śniadanie. ~ Przekazała myśli Jarvisowi, wychodząc z pokoju i zamykając drzwi na klucz.
~ Już zamówione ~ odpowiedział Jarvis. ~ Czekam na ciebie.
~ Cooo? Gdzie? Nie wychodzimy? ~ Chaaya podeszła niepewnie do drzwi prowadzących do pokoju czarownika, nie wiedząc czy zapukać, czy wejść… czy może zejść po schodach na dół.
- Zamówiłem przekąskę na drogę… może być. - Jarvis otworzył drzwi tuż przed nosem bardki i podał jej mały placuszek z zapieczonymi w niego warzywami. - Nawet nie wiedziałem jak bardzo jestem głodny. Porządne śniadanie zjemy oczywiście w tawernie na mieście.
- Dziękuję… - Bardka przyjęła placuszek ze zmieszaniem, mało nie uciekając spod drzwi niczym spłoszona łania.
Wgryzając się w chlebek, popatrzyła wyczekująco na mężczyznę, ruszając powoli w kierunku schodów.
Jarvis ruszył za nią, powoli wodząc spojrzeniem po jej osobie. Uśmiechał się łobuzersko, a ona nie potrzebowała sięgać do telepatii, by wiedzieć jakie myśli kłębią się w jego głowie. Wiedziała, że jego spojrzenie skupia się na jej pupie. Nie tylko na śniadanie miał apetyt, choć… możliwe, że także podziwiał jej urodę, tak jak ona podziwiała tutejsze budowle i rzeźby. Miasto to wszak istniało po to, by budzić podziw. Ktoś kto tu się wychował pewnie uczył się doceniać wszelkie piękno.
- Na jakąż to dziś kuchnię masz apetyt? - zapytał, gdy już wyszli z ich karczmy i gdy gestem przywołał gondolę.
- Mam ochotę na sorbet… jadacie tu lodowe przekąski? - Tancerka nie komentowała wilczego spojrzenia swojego towarzysza, przyzwalając by ten rozbierał ją wzrokiem jak, gdzie i kiedy chciał. - No i na ciasto… albo po prostu na coś słodkiego.
- Oczywiście, że mamy lody ucierane ze śmietaną i słodkimi dodatkami - wyjaśnił Jarvis gdy już usiedli w łodzi. Poczuła jak zaborczo otula ją ramionami i dociska do siebie wodząc palcami po jej brzuchu. Odezwał się muskając ustami jej ucho.
- Sorbety także pijamy… winne, owocowe lub z lokalnych owoców. Mrożone sorbety z ihavy.
Słysząc ich rozmowę gondolier ruszył swą łódkę poprzez kanały, kierujac się do wybranego celu ich podróży.

Ten nagły napad czułości w miejscu publicznym wyraźnie ją zawstydził, oblewając rumieńcem na twarzy. Chaaya nie wyrywała się, lecz wyraźnie napięła, spuszczając potulnie wzrok na dno gondoli.
W zaciszu ich prywatnej komnaty mogła wydawać się wyzwoloną i odważną kobietą, która nie ustraszy się żadnej sodomistycznej pozycji by dosięgnąć spełnienia.
- C-co to jest ihava? - spytała, głośniej przełykając ślinę.
- Rodzaj napoju o dość specyficznym smaku, robionym z palonych ziaren tutejszego krzewu… Pewnie piłaś podobnie u siebie - odpowiedział czarownik dodając telepatycznie. ~ Zawstydziłem cię? Wybacz… ale tak tu się postępuje. Kobieta wymaga od swego męża, partnera… podkreślania, że należy do niej. W innym przypadku może być napastowana przez “wielbicieli”... zwłaszcza tych podpitych.
- My sorbetów nie pijamy… - odparła po chwili namysłu bardka. - Jemy jak lody.
Powoli jej ciało przyzwyczajało się do bliskości, choć rumieniec nie chciał zejść z jej policzków, a spłoszone spojrzenie utkwiła twardo w wypaczonych deskach łodzi.
~ A więc stałam się kobietą… i to jeszcze zamężną… ~ Jej przekaz był nieco oddalony, jakby zasnuty cieniutką mgiełką zamyślenia.
~ Kobietą powiązaną z kimś więzami. Czy to małżeńskimi, czy narzeczeństwem, czy miłością, czy wspólnotą losu. Kobietą, mającą swego obrońcę i protektora. Taką na którą napaść wiąże się z ryzykiem. A i zaczepiać bezkarnie nie można ~ wyjaśnił czarownik, gdy płynęli przez kolejne kanały. ~ Pamiętam co obiecałem ci na parowcu… że będę zachłanny i zaborczy, że będziesz moja.
- Na miejscu przygotują ci je tak, jak sobie zażyczysz. Klient, jeśli zapłaci odpowiednio, może oczekiwać spełnienia kaprysu - wyjaśnił czarownik, gdy już dopływali.
Chaaya uśmiechnęła się delikatnie słysząc te… dość górnolotne i pompatyczne słowa. Niemniej… było jej miło i nawet przyjemnie, choć wątpiła by kiedykolwiek przywykła do tutejszych reguł.
- Chcę spróbować po waszemu… to żadna frajda przepłynąć taki szmat drogi, by jeść to co mogłabym zjeść u siebie w domu.
Jej dłoń nieśmiało spoczęła na klatce piersiowej Jarvisa, powoli wsuwając się za połę kamizelki, by tak leżeć niczym w ciepłej kieszonce, gładząc go palcami po brzuchu.
- To Ihava będzie odpowiednia dla spróbowania tutejszego smaku - zaproponował czarownik.
Gdy zapłacił za przejazd i ostrożnie wyszli z łodzi, ruszyli ku budynkowi owej restauracji. W jej środku, kręciło się sporo ludzi. Najwyraźniej gondolier wybrał popularne miejsce.
- Może być - stwierdził Jarvis prowadząc Chaayę do najbliższego stolika. - A więc to samo co ja?
- A co tam… zobaczymy jaki masz gust kulinarny - odparła z łobuzerskim uśmieszkiem, choć ciągle uparcie patrzyła w ziemię, jakby było tam cokolwiek ciekawego.
- To… powiedz mi co robiłeś przez te cztery dni? - zapytała siadając na swoim miejscu i splatając dłonie na podołku.
- Jak wrócę z zamówieniem - rzekł Jarvis, ruszając po nie i dodając telepatycznie. ~ Przypominałem sobie miasto. Zaglądałem na stare śmiecie. Odwiedziłem dawnych przyjaciół i sprawdziłem co u byłych wrogów. Szukałem też rozwiązania naszych problemów. Z różnym skutkiem. Dowiedziałem się też, że wieści z Zerrikanu nie są najlepsze. Pół ich kalifatu to płonące morze lawy.
~ I tak ich nie lubiłam… ~ odparła z przekąsem tancerka, ukrywając lęk jaki zawitał w jej sercu. Obawa o bliskich, których opuściła… o których nie myślała zbyt wiele, lecz ciągle kochała.
~ To powiedz… ilu z tych przyjaciół to kobiety? ~ zażartowała podstępnie, a czarownik niemal podświadomie poczuł, jak ta zaczaja się za nim z zębami gotowymi by zatopić się w jego karku.
~ Kilka… żadna tak ładna jak ty. Żadna nie mogłaby ci dorównać ~ odpowiedział pospiesznie Jarvis. ~ No i Asturia… nie ceni mężczyzn w łożu.
Chaaya długo milczała, podnosząc wzrok i wbijając go w plecy stojącego przy barze czarownika.
~ Może zapoznaj Asturię z Godivą? ~ odparła słodko, lecz nieprzyjemne uczucie nagłego ataku nie ustąpiło, choć nieco zmalało.
~ Nie jestem pewien, czy to bezpieczne. Godiva nie jest zbyt doświadczona w związkach, a wolałbym by Asturia nie dowiedziała się o tym, że mieście są dwa smoki do okiełznania ~ odpowiedział telepatycznie Jarvis, wracając z dwoma pucharami pełnymi śmietankowo brązowej cieczy o kremowej konsystencji, polanej czerwonym winem. W każdym z nich wystawała pojedyncza czcinka.
- Pije się przez nią… powoli - wyjaśnił czarownik siadając. - Asturia to manipulatorka, choć o dobrym sercu. Chce oczyścić miasto ze zła i pomścić brata i… zrobi wszystko w swojej mocy by to uczynić. Dwa smoki do podporządkowania wzmocniłoby siłę jej małego bractwa.
- Hmmm niegłupie - odezwała się bardka, upijając drobny łyczek przez słomkę i na chwilę przymykając oczy by skupić się na smaku.
- Moglibyśmy jej pomóc… w pomście, a ona pomogłaby nam z demonem… - Tancerka wzruszyła ramionami, spoglądając na Jarvisa z uśmiechem.
- Możliwe, że przyjdzie nam z nią współpracować - potwierdził czarownik, wypijając odrobinę. - Nie zdziw się więc wtedy jej powłóczystym spojrzeniom, jakimi może ciebie i Godivę obdarzyć. Smoczyca byłaby dobrą kochanką, gdyby miała więcej doświadczenia w związkach i łóżku. Teraz jednak jest za wcześnie. Asturia takie niewiniątka, jak Godiva, owija wokół swego palca i czyni swoimi oddanymi towarzyszami broni.
Tawaif smakowała chłodnego napoju od czasu, do czasu mieszając rurką w pucharku. Sorbet miał smak nieco pikantny i ożywczy, lekko kawowy acz ostrzejszy… i słodszy. Coś co rzeczywiście pobudzało zmysły i ciało. A i inne składniki czyniły go bardzo sycącym deserem.
- Jak się nazywa ten do którego dziś idziemy? Czym się zajmuje oprócz demonologią?
- Kartami. Jest hazardzistą… i wróży ze specjalnej talii. Nabiera naiwnych na swe talenta profetyczne, które nie są u niego tak potężne jak wmawia innym. Poza tym, bada przedmioty magiczne… i łączy ich magię ze swoją. Chyba… Tak naprawdę to nigdy nie rozumiałem natury jego mocy. Tak jak on nie rozumiał mojej - wyjaśniał Jarvis, popijając swój sorbet i zerkając na bardkę.
Chaaya wsparła głowę na dłoni, obserwując swojego rozmówcę z delikatnym uśmiechem na ustach.
- Poznaliście się w latach dzieciństwa, czy na Uzurpatorze? - spytała, leniwie siorbiąc swój deser z pucharka.
- Z tego co wiem jestem jedynym ocalałym z Uzurpatora - wyjaśnił ostrożnym tonem Jarvis. - Natykałem się na pogłoski o innych… także i tutaj. Ale żadnej nie udało mi się potwierdzić. Natomiast Dartun, pochodzi stąd i nigdzie na dłużej nie rusza, chyba, że do innych światów.
- Przed czy po Uzurpatorze? - Kobieta ciągnęła dalej temat, jakby nie zauważyła zachowawczości w tonie rozmówcy. Najwyraźniej koniecznie chciała rozmieścić sobie pewne informacje na osi czasu.
- Przed… po Uzurpatorze nie wróciłem już do La Rasquelle. To moja pierwsza wizyta, odkąd opuściłem miasto. Za dużo nieprzyjemnych wspomnień - zamyślił się czarownik uśmiechając lekko. - Nie czułem potrzeby wracać. Nic mnie tu nie ciągnęło. Asturia też nie. Ani żadna inna kobieta.
Chwycił za dłoń Chaai lewą ręką, a palcem prawej wodził po niej mówiąc. - Teraz też żadna inna nie. Pochwyciłem cię tam w parostatku i już nie wypuszczę, będę zachłannie obłapiał cię każdej nocy.
Tancerka uśmiechnęła się szerzej, kręcąc nosem na jego słowa. Zbyt wiele razy je słyszała.
- Przykro mi, że cię zmusiłam do powrotu - odezwała się po chwili, ściskając mocniej jego dłoń.
- Nie przejmuj się tym. To był mój pomysł. To jedyne miejsce, gdzie można szukać lekarstwa na nasze problemy. - Uśmiechnął się Jarvis i wzruszył ramionami. - Zresztą … prędzej czy później Godiva by mnie przymusiła do powrotu. Ciekawa miasta i… mająca rację, że powinienem się zmierzyć z przeszłością. A sam Dartun jest całkiem znośnym jej kawałkiem… rozsądny i wiedzący sporo o mieście i bramach między nim, a innymi planami egzystencji.
Bardka pokiwała posłusznie głową, dopijając rozpuszczony już sorbet, zastanawiając się nad niedorzecznością kapryśnego losu, który przygnał do tego miejsca piątkę całkiem sobie zgoła odmiennych istot.
- Macie tutaj targ zwierząt? - spytała nagle, odsuwając od siebie pusty pucharek.
- Tak… nawet kilka… w zależności jakich to zwierząt szukasz - stwierdził Jarvis. - Niewolników też… tyle, że oficjalne niewolnictwo nie jest tu mile widziane, więc oferuje się… spętane słabsze kreatury z innych światów.
Chaaya powiodła spojrzeniem po zebranych w pomieszczeniu, na chwilę zatrzymując wzrok na pękatej kelnereczce z piegami na twarzy i dekolcie. Jak to miała w zwyczaju, tancerka automatycznie zaczęła zastanawiać się kim była i jakie życie wiodła owa kobieta. Czy miała męża, dzieci, kota? Lubiła tańczyć, czy śpiewać… a może była z tych, co to woli oglądać lub tworzyć namacalną sztukę. Rozwodząc się nad domniemanym życiorysem obserwowanej dziewczyny, tawaif zastanowiła się, czy ktoś kto kiedykolwiek minął ją na ulicy, również snuł o niej podobne myśli. Czy według wyimaginowanego obserwatora wiodła życie spokojne, dostatnie i pełne? Czy może smutne, tułacze i nijakie.
- Zaprowadzisz mnie na jeden z takich targów… w wolnej chwili oczywiście - poprosiła, ponownie spoglądając na mężczyznę przed sobą.
- To nie będzie problem, ale… jakiego zwierzaka poszukujesz? Targi te są… tematyczne, że tak powiem. Na jednym sprzedają zwierzęta pociągowe, na innym wierzchowce, na kolejnym domowych “obrońców”, na kolejnym potencjalnych chowańców dla magów - wyjaśnił czarownik, przyglądając się dziewczynie.
- Nie wiem… - odpowiedziała szczerze, marszcząc czoło ni to w złości, ni zamyśleniu. - Coś… coś małego. Może… nie wiem. Chowańce brzmią dobrze - mruknęła pod nosem. - Chodźmy już.
- Zgoda. - Czarownik wstał czekając, aż i ona wstanie. - Chowańce przeważnie są małe, więc pewnie idealne do tego co planujesz.
Bardka popatrzyła na Jarvisa z miną świadczącą, że ta chyba nie do końca wie co planuje, ale nie skomentowała jego słów w żaden sposób. Wstając i uśmiechając się pogodnie. Oby bogowie byli jej łaskawi i wskazali słuszną drogę, kiedy przyjdzie podjąć decyzję co do Nveryiotha i jego fiksacji na jej punkcie.


Wizyta w przybytku ruchomych obrazków, choć niewyobrażalnie droga, okazała się niesamowitym przeżyciem dla tancerki, która wychowana w dukt myśli, iż tradycja powinna być ważniejsza od postępu, po raz pierwszy mogła zetknąć się z błogosławieństwem najnowszych osiągnięć cywilizacyjnych, bez zbędnych i sarkastycznych komentarzy swojej matki, czy babki.

Samo „kino”, które okazało się przerobionym w ciemnicę teatrem. Było przytulne i zadbane. Widownia była przeznaczona dla mniejszej ilości osób, a fotele wygodne i niewyrobione przez tysiące zadków amatorów wyższej kultury.

„Film” zaś choć krótki, zachwycał starannością wykonania, całkowitą innowacją w podejściu do fabuły, jak i świata prezentowanego. Bo… któżby pomyślał, by iść na sztukę w której głównym bohaterem jest czarna myszka nosząca spodnie? Nie było możliwości utożsamienia się z bohaterem, ani z jego problemami, o przeżyciu katharsis nie wspominając. A jednak… sala wypełniona była po brzegi, a ludzie oglądający arcydzieło, śmiali się, płakali lub bali… żywo współsympatyzując z postacią, a wraz z nimi i tawaif, której najbardziej z trzech pokazów różnych i niezależnych od siebie historii, najbardziej spodobał się odcinek o nawiedzonym domu.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=3hoThry5WsY[/media]

Nawet brak dźwięków, nie był w stanie umniejszyć poziomu zachwytu i podziwu dla ludzkiej wyobraźni oraz rękodzieła, a sama Chaaya musiała przyznać, że sam postęp miał też swoje przyjemne i piękne strony.


 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 10-04-2017, 15:33   #38
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Jak na razie, wizyta pod “Widzącym okiem”, przebiegała tak, jak to sobie wyobraziła bardka. Dobytek był ciemną, zatęchłą i zagraconą dziurą szalonego magika o równie ostrym języku co przerdzewiała brzytwa w rynsztoku.
- A to ciekawostka… - burknęła pod nosem Chaaya, krzyżując ręce na piersiach. - ...ciekawe dlaczego pisany jest ci los kawalera… - mruczała pod nosem tawaif, obchodząc stary rupieć leżący na środku podłogi i gromiąc go takim spojrzeniem, jakby ten obraził ją swoim istnieniem w tej samej czasoprzestrzeni co jej osoba.
Zapatrzyła się na zakurzoną księgę, na której można byłoby rzeźbić całe makiety miast. Tyle zebrało się na niej pyłu.
~ Jeśli twój pokój wygląda podobnie to bogowie mi świadkiem, żywej mnie tam nie zaciągniesz, jeśli ówcześniej nie posprzątasz… ~ pogroziła czarownikowi telepatycznie, zaglądając przez wiszące u sufitu kolorowe szkiełko powiększające.
~ My mamy pokojówki w naszym gniazdku ~ wyjaśnił telepatycznie czarownik, po czym zwrócił się do Dartuna. - Nie przyszliśmy po wróżby, zresztą nie uwierzę w żadną do której nie użyjesz kart. Szukamy informacji.
- Jakich to? - zapytał wróżbita.
- Vantu… mówi ci to coś? - odbił Jarvis.
- Jak każdemu w tym mieście. To koszmar sprzed paru lat, który ponoć znów powrócił z niebytu - wyjaśnił mężczyzna, siadając przy stoliku. - Od Vantu… lepiej trzymać się z daleka.
~ No proszę… jaki rozpuszczony rozpustnik ~ zakpiła Chaaya, rozbawiona stwierdzeniem towarzysza i przyglądając się nowo poznanemu z cieniem zainteresowania. Głównie jednak przedzierając się przez nagromadzone przez lata, magiczne lub i nie, graty, aż w końcu zapytała zaciekawiona.
- A to czemu? Pomijając jego mało przyziemną aparycję, wydawał się wykształconym i kulturalnym… -Ą istotą…
- Nosferatu są odrażający nawet dla innych nocnych łowców. Ale nie to jest winą Vantu, a jego plany wyrżnięcia miasta i uczynienia z ciał jego martwych mieszkańców siedlisk dla demonów. Vantu jest prorokiem nowego ładu… jak siebie nazywa. A ludzie mieszkający w La Rasquelle, tak jak i wampiry, wolą jednak stały ład. Sam Vantu zginął już raz… ostateczną śmiercią - wyjaśnił Dartun uprzejmie. - Wydany ludziom przez swych nieumarłych pobratymców. O ile klany wampirze zwykle się kłócą, to w zwalczaniu Vantu i jego herezji, były szczególnie zgodne.
- Zgodne czy nie… to jednak mało skuteczne nie sądzisz? - Bardka trąciła sznureczek z dzwoneczkami i podeszła do stolika przy którym siedział wróżbita. - To jaki jest ten jego nowy ład? Może nie jest taki straszny jak go malują? - zironizowała, puszczając do niego oczko.
- Po pierwsze… zwykle publiczne spalenie wampira i wrzucenie jego prochów do rzeki, kończy się jego zgonem. Wobec innych działało, więc czemuż Vantu miałby być wyjątkiem? - spytał retorycznie wróż. - Prawda jest bowiem taka, że istnieją potężne zaklęcia na granicy cudu, potrafiące przywrócić wampira do życia… lub dać Vantu nową powłokę.
- Potężne zaklęcia oznaczają potężnego mocodawcę - ocenił czarownik.
- To też… a ta nowa utopia… to setki zniewolonych dusz i ożywiające zwłoki demony. Nowi poddani nowego władcy… i jego namiestnika Vantu wraz z oddanymi jemu doradcami, obdarzonymi demonicznymi mocami - wyjaśnił Dartun. - Raj dla naiwnych.
- Widzę, że jesteś obeznany w temacie utopijnych bajek, zechciałbyś mi co nieco więcej opowiedzieć na temat tych demonów dla których Vantu przygotowuje podłoże? - spytała się spolegliwym tonem bardka, siadając na wolnym miejscu i podpierając brodę na dłoniach, zwróciła się twarzą do rozmówcy, niczym wierna słuchaczka.
- Belfegor jest… potężnym diabłem mającym jednak pewne koneksje wśród demonów. Jak na markiza.. to daleko zaszedł mając własną domenę niezależną od innych piekielnych lordów. Przynajmniej tych bezpośrednio nad nim. Jego prawdziwy wygląd nie jest znany, a on sam potrafi szpiegować każdego poprzez lustra. Jeśli patrzysz w odbicie lustra, Belfegor może popatrzeć na ciebie. Dlatego ci co mu podpadli, unikają wszelkich lustrzanych powierzchni - stwierdził wróż, przyglądając się bardce jak i staremu znajomemu. - O samych demonach wiele powiedzieć nie mogę... wiem, że miał na swych usługach trochę sukkubów. Może i nadal ma… w zamian za to, sprzedawał informacje lordom demonów. Pewnie komuś innemu nie uszłoby to na sucho. Ale lustrzana domena markiza jest trudno dostępna, nawet dla najpotężniejszych diabłów. Ponoć zresztą nie była zawsze jego. A pierwotny władca lustrzanych odbić śpi głęboko pod jego zamkiem. A może jest zamkiem… niestety wszelkie relacje na temat lustrzanego planu są dość… skąpe w szczegóły.
Chaaya nie odrywała spojrzenia od rozmówcy, wpatrując się w niego i słuchając jak zaklęta. W rzeczywistości, zastanawiała się jakie może być prawdopodobieństwo, że skontaktuje się z demonem przez własne lusterko, które ma w swoim ekwipunku. Pomijając oczywiście taki mały szczególik jak zerowy brak chęci do jakichkolwiek kontaktów z którymkolwiek z czarcich pomiotów na tym czy innym świecie.

~ Starcze wierzysz w naukę na własnych błędach? ~ zapytała nagle z głupia frant, skupiając się na naburmuszonej, czerwonej obecności w swojej jaźni.
~ Tak. Myślę, że czasami można się czegoś… nauczyć ~ przyznał Starzec, wybudzając się z wiecznego milczenia. ~ A czasem nie.
~ A… opowiesz mi kiedyś… jak to się stało, że… do mnie trafiłeś? ~ spytała wyraźnie zmartwiona i zatroskana, nie tylko o swój los jaki zesłali jej bogowie… ale i o samego Pradawnego, który bądź nie bądź był teraz ważną częścią jej osoby. Odzywając się jednocześnie na głos do Dartuna.
- Twa wiedza faktycznie jest imponująca… nie zezłość się na mnie, gdy spytam… czy żałujesz, że tak mało wiesz… lub czy próbowałeś dowiedzieć się więcej na własną rękę?
- Pewnie bym żałował, gdyby nie to, że znam los ludzi, którzy dowiedzieli się więcej. Jest granica, gdy ryzyko przekracza nagrodę - wyjaśnił cicho Dartun i spytał wyraźnie zaciekawiony. - A czemu was Vantu obchodzi?
Bardka zaśmiała sie psotnie, opierając plecami o oparcie krzesła. - Podobno umiesz wróżyć… zajrzyj w karty, kto wie co ci powiedzą - zażartowała przyjaźnie, spoglądając na Jarvisa.
~ W skali od 1 do 10 jak bardzo możemy mu zaufać? ~ zapytała telepatycznie.
- Nie umie… nie tak w każdym razie - stwierdził czarownik, a Dartun wzruszył ramionami dodając. - Odpowiedzi jakie otrzymuję są prawdziwe. Tylko trochę… mętne.
~ Można mu zaufać. W takich sprawach jak kulty demonicznie, nie można polegać na niesprawdzonych osobach ~ wyjaśnił Jarvis telepatycznie i dodał głośniej. - I nie zapomnij, że nie zawsze mówią o tym, o co pytałeś.
- Mój pan interesuje się pewnymi istotami… posłał mnie bym wybadała teren, a najlepiej dotarła do źródła… - odparła po chwili, wracając spojrzeniem na mężczyznę przed sobą. - Powiadasz więc, żeby patrzeć w lustro… a może ono odzwajemni me wejrzenie? - dodała mimochodem, lekko zamyślona.
- Nie polecam zaglądania w lustro - odparł krótko i dość nerwowo Dartun. Nachylił się dodając. - Nie należy szukać Belfegora moja droga. Zwłaszcza nie należy go szukać poprzez wrota, które on kontroluje. W ten sposób nie dotrzesz do źródła tylko do klatki.
- Przepraszam… nie chciałam cię wystraszyć. W moich stronach, często drwimy z naszych lęków dodając sobie animuszu - skłamała, uśmiechając się delikatnie, gdy zobaczyła jak Dartun przeraził się na jej słowa.. - Mam coś jeszcze… może będziesz wiedział co to takiego… zechciej spojrzeć - poprosiła, wyciągając z torby pognieciony zwitek papieru.
- Wygląda jak... imię jakiegoś demona. Może prawdziwe imię… może fałszywe. Może też być toooo… jakieś hasło do… w sumie to nie wiem do czego. Zaklęć ochronnych, magicznych drzwi, tajemnej kryjówki? - zamyślił się, skupiając na zwitku i zapisanych na nich literach.
- To jest powiązane z Vantu i jego małym kultem. Wiesz coś o nich? - zapytał czarownik.
- Nieee... o nowym nie… o starym tak. - Zamyślił się wróż nie odrywając oczu od kartki.
- Opowiesz mi o nim? - zapytała bardka. - O starym kulcie? - sprecyzowała swą prośbę, uśmiechając miło i łagodnie. Z doświadczenia wiedziała, że pomiędzy stanem “stary”, a stanem “nowy”, potrafiły wystąpić nieznaczne, pojedyncze szczegóły tworzące korelacje.
Gdy jakiś kupiec kupował od kogoś przybytek, najczęściej wymieniał tylko szyld z nazwą, tworząc “nowy” sklep, który w zasadzie nie różnił się niczym od starego prócz fasadą. Oczywiście, bywało też tak, że ktoś zamiast szyldu wymieniał całe wnętrze i tak wchodząc do “Rozkoszy podniebienia” zamiast słodkich wypieków dostawało się na przykład zagraniczne trunki. Podstawy jednak były niezmienione… sklep, będzie sklepem, nie ważne pod jaką nazwą się prezentując, lub jakie towary oferując. “Coś” zawsze pozostanie niezmienione.
Wyłuskiwanie drobnych szczegółów z mozaiki popękanego obrazu, było żmudną i trudną robotą.
Jeśli jednak Chaaya chciała spełnić “prośbę” Czerwonego, musiała się jej podjąć.
Poznać Vantu, jego pana i kult go otaczający. Poznać przeszłość, uczestniczyć w teraźniejszości i… dokładnie zaplanować przyszłość.
- Stary kult należał do Gharsteka… starego nosferatu, ojca wielu sfor i był w sumie pozorem. Zbierał wokół siebie tych, którym w La Rasquelle się nie powiodło. Na wierzchu mroczne rytuały i obietnice potęgi, a pod spodem jeno trzoda i drapieżniki. Jeden z potomków Ghasteka to zmienił, tworząc własny kult w oparciu o Belfegora właśnie i wykańczając swych krewnych jak i ojca w ciemności. Dzieci Gharsteka się rozbiegły… a Vantu zorganizował sobie kryjówkę, pod starą świątynią jeleniogłowego boga własne sanktuarium i rozprzestrzeniał przepowiednie o nadchodzącej zmianie. Stare rządy arystokracji miały upaść, a w La Rasquelle… mieli rządzić odrzuceni. Przez długi czas… nikt nie zwracał na to uwagi - wyjaśnił Dartun. - Takich kultów jest kilkanaście w mieście. Większość rządzona przez demony lub diabły, które wyrwały się z rodzimych planów i chciały wykorzystać naiwnych śmiertelników do własnego wyniesienia.
- Gdy demon lub diabeł osiąga pewien poziom potęgi może rozwinąć się w wyższą formę. Nową postać. Każdy czart ku temu dąży, każdy niebianin też…- “I człowiek” pomyślała Chaaya. - ale w przypadku złych istot to jest bardziej obsesja niż odległy cel - wyjaśnił Jarvis, a Dartun kontynuował. - Tyle, że Vantu naprawdę wierzył w tą rewolucję i podkopywał stare struktury wampirzej arystokracji, odsłaniając je śmiertelnikom… to ich deczko zdenerwowało, więc zmietli jego kult z powierzchni miasta, a sam Vantu został złapany i spalony na głównym placu. I taki powinien być koniec tej historii.
- Ale wygląda na to, że nie jest - stwierdził czarownik, co wróż skomentował to tymi słowami. - Ostatnio kultów demonicznych jest więcej niż zwykle i są bardziej aktywne. “Nadchodzi koniec świata…” głoszą. “Nadchodzi era piekła... lub otchłani”: w zależności kogo spytasz.
“Strzelę cię przez łeb jak spróbujesz ziewnąć…” odezwała się surowo babka, mrożąc mimikę na twarzy tancerki, która ni drgnęła, ni nawet mrugnęła przez całą opowieść obu mężczyzn.
“...nie ważne jakie klient pieprzy smutki, ty masz wyglądać na zafascynowaną i uradowaną faktem, że dostąpił cię zaszczyt usłyszenia ich. Uśmiech, skry w oczach, potakiwanie. Powtarzaj!”
- Czyli nie był zły… na początku, dobrze zrozumiałam? Kierował się całkiem zacną ideą… - odezwała się w zamyśleniu, spoglądając to na jednego, to na drugiego mężczyznę.
- Jego idea była prosta: zabijmy tych u władzy by zasiąść na ich miejscu. Zwykły przewrót pałacowy, bo miejsce wampira i tak zająłby wampir - wyjaśnił uprzejmie Dartun.
- Znasz jakieś ich… lokale kontaktowe? - zapytał Jarvis.
- Starego kultu tak... większość została zniszczona. Istnieje jednak nadal karczma pod Czerwonym Wężem. Tyle, że wampirzy lordowie z pewnością też o niej wiedzą. Więc… musi być porzucony - wyjaśnił Dartun. - Zresztą… sługa Vantu, który go nadzorował zawisnął po śmierci swego pana.
- O! Widzę wspólną cechę między wami, nic dziwnego, że dobrze się dogadywaliście - odparła kąśliwie wskazując na obu czarowników, zakrywając uśmiech dłonią. Oboje byli pierwsi do oceniania i dzielenia sie swoimi subiektywnymi i w większości nietrafnymi opiniami. Przez chwilę wpatrywała się rozbawiona we wróża, po czym wstała i przeszła się po pomieszczeniu układając w głowie zasłyszane informacje.
- Dobrze radziliśmy sobie ze zleceniami, póki mu się nie znudziło… i pognał z miasta. - Uśmiechnął się ironicznie Dartun. - Jakbyś jednak szukał roboty, to… coś się zawsze znajdzie ryzykownego, ale i zyskownego. Dla was obojga. - Spojrzał na tawaif. - Bo i ty młoda damo nie wyglądasz na kogoś kto boi się rozlewu krwi i niebezpieczeństwa.
- Bynajmniej… - ozwała się znad stosiku zwierzęcych czaszeczek, spoglądając na chwilę na starszego mężczyznę. - Dla ciebie też się znajdzie… bezpieczna i spokojna. - Uśmiechnęła się kocio. - Macie w tym mieście jakieś tradycje pogrzebowe i smętarze?
- Ciała się całopali i prochy wsypuje do rzeki… Pomijając bogaczy, ci mają własne, spore mauzolea i prywatne cmentarze, co budzi niechęć zwyczajnych mieszkańców - wyjaśnił Dartun. - Przy takiej pladze nieumarłych, każdy z nich może być siedzibą wampirzego klanu.
Chaaya westchnęła cierpiętniczo i wzruszyła ramionami.
- Wielce mi pomogłeś Dartunie - odparła grzecznie, dygając niczym mała, przykładna dziewuszka. - Nie omieszkam wpadać do ciebie częściej ze swoimi pytaniami i problemami… Może wyszlibyśmy razem napić się wina od czasu, do czasu? - zapytała zadziornie, przekręcając lekko głowę, by przeczytać tytuł na grzbiecie jednej z ksiąg.
“Sfery elementarne i para-elementarne i ich wzajemne korelacje.” Dziwna i długa nazwa, a kłódka nie pozwalała zajrzeć do środka.
- Z chęcią się napiję w tak czarującym towarzystwie… i twoim Ragaghu. - Zaśmiał się Dartun, wywołując kwaśny uśmieszek czarownika.
- Hmm… nie potrzebujemy przyzwoitki... zwłaszcza takiej markotnej, ale rozumiem, że się stęskniłeś za przyjacielem. - Mrugnęła do wróża zalotnie, dotykając okładki księgi.
- Są zapisane, czy to tylko atrapy?
- Tak… są zapisane. A wiedza w nich jest niebezpieczna dla umysłu. Nie gotowy na nie czytelnik może postradać rozum.
Trudno było stwierdzić czy wróż mówił prawdę, czy naprawdę wierzył w swe słowa. Bądź co bądź… był też i aktorem swego rodzaju. Niewątpliwie jednak kochał swoje księgi.
- Posiadasz jakąś, która jest mniej inwazyjna na umysł odbiorcy? - spytała z nieukrywaną nadzieją.
- Cóż… zależy o jakiej tematyce mówimy - zaczął się kręcić Dartun, a Jarvis spytał. - Nadal zaczytujesz się w tych tanich romansach dla pomocnic kuchennych?
- Trzeba czasem odpocząć od mrocznych tajemnic odległych planów egzystencji - odparł nerwowo Dartun, zawstydzony pytaniem przyjaciela.
Bardka cmoknęła zdegustowana, spoglądając chłodno na czarownika.
- Podróżuje ze mną chłopiec… - odezwała się w końcu do wróża ciepłym głosem, podchodząc do jego krzesła. - Marzy mu się magia, potężna i mroczna… jest jednak zbyt głupiutki i naiwny by choćby nauczyć się podstaw iluzji… chciałabym jednak, spełnić chociaż część jego marzenia i pozwolić przeczytać mu księgę traktującą o magii. Jestem świadoma, że połowy z niej nie zrozumie, a drugiej nie spamięta… Za twój czas oczywiście zapłacę. Złotem lub przysługą.
- W tym mieście trzeba z takimi pragnieniami uważać. Jest wiele prostych dróg do magicznej potęgi, które pozwalają obejść ograniczenia umysłu. Wszystkie one jednak są przynętą w pułapce na naiwnych. I większość z nich wiąże się z demonicznymi paktami. - Dartun ruszył w głąb swojego pokoju, kierując się do drzwi prowadzących w głąb mieszkania. - Nie ruszajcie tu niczego dopóki nie wrócę!

Chaaya popatrzyła zaciekawiona na Jarvisa, opierając się o stół.
- Co się stanie jak dotkniemy tej kryształowej kuli? - zawołała za odchodzącym, nie odrywając spojrzenia od czarownika. Uśmiechała się przy tym chochliczo, jakby planowała jakiegoś niecnego psikusa.
- Nie wiem… równie dobrze nic… choć znałem hochsztaplerów, którzy umieli nasączać je odrobiną magii… - usłyszała w odpowiedzi za drzwi.
- O-och… a nasączyłeś ją magią? - ciągnęła ten głupi temat z mężczyzną zza ściany, wpatrując się coraz intensywniej w Jarvisa. Jej oczy zaczynały podejrzanie błyszczeć, a policzki różowieć. Skupiła się na połączeniu mentalnym między nimi, wysyłając mu wizję tego, czego chciała by jej zrobił… tu na stole, przy którym stała.
- Ja? Nie. Osobiście nie! Ale płacę za dodanie efektów. Przydają splendoru podczas wróżenia. Robią wrażenie! - odparł głośno Dartun.
Zaś czarownik cicho podszedł do bardki i nerwowo sięgnął po zapięcie jej spodni, zerkając na drzwi przez, które wyszedł jego dawny przyjaciel zapewne szukający owej księgi.
Chaaya czuła dłonie mężczyzny muskające jej uda. I widziała utkwione w niej rozpalone spojrzenie jego oczu.
- Aa-ach… splendoru… - odpowiedziała, jakby wszystko zaczynała rozumieć, a jej oddech niebezpiecznie przyśpieszył. Jarvis czuł jak pragnie by wziął ją w brutalne i szybkie posiadanie tu i teraz. Zanim jego dawny przyjaciel tu wróci.
- A kartyyy? - zawołała niby zaciekawiona, dotykając kciukiem ust czarownika, oblizując przy tym swoje.
- Nieee… Kaaarty to żadne oszustwo. Karty to prawda - usłyszała w odpowiedzi, gdy Jarvis patrząc w jej oczy ukąsił jej kciuk i szybko kucnął przy okazji zdzierając z niej spodnie i bieliznę, aż do kostek. Szybko i gwałtownie…
Wstał i wskazał gestem głowy na stolik. Sam zaś zabierając się od uwolnienia się od swych spodni.
- Karty… to dar który otrzymałem od… Cholera, gdzie jest ten tomik - odpowiadał głośno Dartun.
Chaaya stanęła na palcach, by pocałować zachłannie i z pasją usta czarownika, zarzucając mu ręce na szyję. Nie zamierzała mu się dać tak łatwo… niech się z nią choć trochę posiłuje. Echo rozgrzanych myśli, kołatało w umysłach obojga kochanków, podsycając tylko ich pożądania.
- Mamyyy czaaaas, nieee śpiesz się - zawołała, odrywając się od Jarvisa, dusząc w sobie, jak i we własnym głosie, pragnienie. - A czaszki? Skąd masz tyle czaszek? Nie masz przez to kłopotów w mieście? - Odwróciła się plecami do kochanka, drażniąc go nagimi pośladkami.
- Te czaszki nie pochodzą z miastaaa… zbieraam je podczaas wypraw. - Jarvis brutalnie popchnął bardkę w kierunku stolika. Pragnął jej teraz i to mocno… co zresztą czuła przed chwilą, gdy ocierała się pupą o dowód tych pragnień.
Tancerka obejrzała się przez ramię, powoli opierając się o stół. Starając się niczego nie zrzucić, ani nie poprzesuwać.
- Podróżujesz! To wspaniale! Są jakieś fajne miejscówki do zwiedzenia jakoś blisko poza miastem?
- Wyższe plany są słodyczą dla oka, ale ciężko znaleźć do nich bramę, która jest długo stabilna - odparł Dartun, gdy Chaaya poczuła dłonie mężczyzny na swych pośladkach, a potem… ostrożny szturm jego dumy między nimi. Tak perwersyjne figle sprawiały, że na początku czarownik był ostrożny w swych ruchach… ale bardka wiedziała, że gdy jej ciało przywyknie do tej wyuzdanej inwazji, mężczyzna przyspieszy ruchów w tym zakątku.
Kobieta schowała twarz w zagięciu przedramienia, dusząc w sobie jęk aprobaty i przyjemności. Starała się oddychać równo i w miarę spokojnie.
Jej biodra były sztywno nacelowane na swego partnera, lecz z każdym ruchem, jej ciało stawało się miększe… i bardziej gibkie, zaczynając współredagować na pieszczoty. Niczym żywe srebro.
- Te bramy… - zawołała, napinając się i skupiając by głos jej nie zawiódł. - Znasz może teraz położenie jakiejś… ś… stablinej?
Długo nie było odpowiedzi… długo jedynym dźwiękiem jakie słyszała był jej własny oddech, przyspieszony oddech kochanka i miękki dźwięk ich ciał zderzających się ze sobą. Przeszywana gwałtownie przez coraz bardziej rozpalonego kochanka czuła jak jego obecność powoduje kolejne fale gwałtownej przyjemności, wzmacnianej jeszcze przez możliwość przyłapania. Czy Dartun już tu szedł, czy ich zobaczy? W takiej perwersyjnej pozycji?
- Nieee… nie wydaje mi się, ale…. musiałbym poszukać wśród mych informatorów. To by jednak kosztowało.
Jeszcze nie wychodził. Zapewne sprawdzał dla niej wśród swych zapisków, czy są jakie bramy.
- A teee bramy… to prowadzą też… tam… no wiesz… do tego o którym dziś rozmawialiśmy? Czy to… zupełnie inna bajka? - Chaaya wygięła się w łuk, zagryzając usta, jednocześnie mocniej napierając na Jarvisa. Ta gra była niebezpieczna, acz słodka. Nie chciała jednak zostać nakryta przy pierwszej tego typu rozgrywce. Podniosła się, zarzucając mężczyźnie ręce za głowę, szepcząc ciche obietnice tego co mu zrobi w gorących źródłach.
Czuła mężczyznę mocniej i głębiej w tej pozycji, czuła jego gwałtowność i delikatność, bo stojąc dawała mu dostęp do swego kwiatu rozkoszy i jego palce zajęły się delikatną zabawą tego zakątka, by przyspieszyć jej szczyt ekstazy… sam czarownik był już sam bliski oddania wybuchowego hołdu jej pośladkom.
- Nieee… na szczęście nie. Słyszałem o rytuałach mogących otworzyć bramy poprzez lustra… aaale tylko plotki. Nie znam ich. Być może nie istnieją - odpowiadał Dartun głośno.
Wkrótce ustęksniona chwila przybyła... najpierw dla Jarvisa, a chwilę później dla Chaai. Towarzyszyła im przy tym kamienna cisza, przerywana jedynie oddechami, z początku gwałtownymi, ale powoli powracającymi do normalności.
- Słyszałeś o operze? - zawołała bardka, tuląc się plecami do ramion kochanka i przygotowując na nieuniknioną rozłąkę.
- Tak. Parę starych wampirów musiało obesrać tej nocy swoje trumny ze strachu.
Głos Dartuna był coraz bliższy, gdy Jarvis podciągał szybko majtki i spodnie Chaai, stając tak by osłonić dziewczynę przed ewentualnym wzrokiem wróża.
Tawaif roześmiała się głośno, nie tylko rozbawiona słowami nadchodzącego czarownika, ale i samą sytuacją. Poprawiła pas u spodni, zadzierając głowę i cmokając kompana w brodę, odpowiedziała.
- Wcale bym się nie zdziwiła…
- Z pewnością warto by było… - akurat wszedł, gdy Jarvis poprawiał dopiero co naciągnięte na siebie spodnie.
- ... zobaczyć.
Przez chwilę wydawało się, że coś podejrzewa, po czym to wrażenie szybko minęło, gdy dodał z dumą. - Znalazłem księgę o rytuałach Accal-Yuglu. Pozwalające ściągnąć do siebie potęgę starożytnej istoty. Za pewną i sporą cenę… kiedyś w każdym razie. Obecnie ta starożytna istota już nie istnieje, a rytuały nie dają nic… poza marnotrawstwem czasu i farby. Cena… tysiąc osiemset sztuk srebra, bo to w końcu nadal biały kruk.

“O bogowie… i się zaczyna…” Odezwała się jakaś Chaaya, gdy bardka skrzyżowała ręce na piersiach zasępiając się.
“Nie bądź już taka i daj dziecku się nacieszyć…” Do głosu dołączyła druga.
“Ja to współczuje jej przyszłym dzieciom i wnukom…” Zaskrzeczała babka, która pomimo chłodnego stanowiska do swojej ukochanej tancerki, miała gołębie i szczodre serce.
- Zaaa… kupno, wynajem do domu, wynajem tutaj, czy co… - odezwała się zachowawczo tawaif, odsuwając od czarownika, by móc popatrzeć na przybyłego.
- Za wypożyczenie na czas… jak dla was nieokreślony… Mam nadzieję ją odzyskać, gdy on już się nią znudzi - odparł Dartun przyciskając rękami ową księgę do siebie jak ukochane dziecko.
“Sss Chandarmukhi nie bądź taka zimnaaa.” Zawołały wspólnie dziewczęta, a tawaif wyraźnie się łamała.
“Puścisz się gdzieś w zaułku i odbijesz drugie tyle, przestań być takim skompiradłem.” Dostojna Laboni jak zwykle wywaliła kawę na ławę, nie patyczkując się w dyplomację. “Należy mu się! Za wczoraj!”
- Zgoda - przystała na cenę Chaaya, nawet nie starając się targować. - Wróci do ciebie cała i w nienaruszonym kawałku. Mój brat ceni księgi bardziej niż ludzi. Daję ci słowo, że będzie jej u niego niemal jak w niebie.
- Zgoda… - odparł Dartun, oddając ostrożnie ciężki wolumin z mosiężnymi okuciami. - Język jest trochę toporny, jak to u autorów nie do końca mających władzę nad swymi zmysłami.
- A za rady? - dopytał czarownik.
- Aaaa za rady… co łaska. - Machnął ręką uśmiechając się wesoło.
Tancerka przyjęła księgę, obchodząc się z nią z należytą delikatnością i czcią.
~ Ile u was znaczy “co łaska?” ~ spytała telepatycznie czarownika, sięgając po mieszek złota, by odliczyć należną kwotę za wolumin.
~ Tyle ile uznasz za stosowne… różnie w zależności sytuacji. Pięćdziesiąt srebrnych monet będzie odpowiednie ~ wyjaśnił czarownik z uśmiechem.
Bardka ułożyła w stosikach monety, dodając do ogólnej opłaty, również zapłatę za informacje w postaci 5 sztuk złota.
- Nie zdziw się jak pewnego dnia nawiedzi cię pewien młodzieniec, pytlujący jak najęty o tym co właśnie przeczytał. Może zapomnieć się przedstawić, ale po wyglądzie poznasz… że to nie kto inny, a mój Neron. Rzuca się w oczy - odpowiedziała ciepło do wróża, poprawiając torbę na ramieniu. - I ja też na pewno cię nie raz odwiedzę - dodała łobuzersko, puszczając do mężczyzny oczko. - Na wino.
- Mam nadzieję, że nie z zarzutami, że pożyczyłem fałszywkę. Rytuały naprawdę działają… tylko ich adresat już nie istnieje - zażartował Dartun. A czarownik spytał. ~ Targ, suknie, gorące źródła?
Po czym zwrócił się do Dartuna. - A jak byś dowiedział się czegoś przypadkiem o nowym kulcie Vantu, to daj znać… bylibyśmy wielce zobowiązani.
~ Sukni mam wiele, na prawdę potrzebna mi jeszcze jedna? ~ spytała ostrożnie tawaif, zabierając ze stołu pergamin z nieodgadnionym wyrazem.
- Miło było cie poznać Dartunie. - Chaaya kiwnęła głową i obejrzała się na Jarvisa gotowa do wyjścia.
~ Więc… gorące źródła, czy targ chowańców? ~ zapytał czarownik.
~ Targ… chce mieć to już z głowy ~ zawyrokowała nieco posępnie.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 10-04-2017, 15:33   #39
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Widok targu przypominał Chaai rodzinne strony. Zatłoczony przez osoby noszące długie szaty, przypominające stroje kupców… tutaj najwyraźniej zaś wyznaczające status maga.
Pstrokate, kolorowe, ozdobne stroje i kapelusze, zdobione kostury… magiczne i nie tylko.
Brody.
Dookoła rozbrzmiewało przekrzykiwanie się i targowanie, oraz skrzeki z dziesiątek klatek z zamkniętymi w nich zwierzętami różnego rodzaju. Od kolorowych ptaków, przez małe ssaki do różnego rodzaju gadów i płazów.
Przez większą część czasu, bardka obserwowała magów, zaintrygowana ich kupieckim ubiorem. Bo… czarodzieje z jej rodzinnych stron, jeśli nie byli wezyrami, ograniczali sie w swojej ekstrawagancji do minimum. Nawet ich brody, nie były tak długie i skołtunione, jak u niektórych osobników mijających tancerkę.
Dziewczyna rozglądała się na boki, wyraźnie roztargniona i zagubiona, nie do końca wiedząc, od czego zacząć. Nie wspominając, iż nie była pewna, co do słuszności jej pomysłu i planu względem podmiany swej osoby u Nveryiotha.
A więc…
...hmmm…
...może ptaszki?
Chaaya osobiście je lubiła, choć... nie… wróć. Wychowywała się w Pawim Tarasie, po którym chodziły wspaniałe, dumne pawie albinosy, tradycyjnie ubarwione pawie szmaragdowe, czy tak zwane feniksy.
Były ładne, były mądre i co najważniejsze… dobrze jej się kojarzyły. Dla siebie więc… kupiłaby ptaka, ale czy Nvery lubił ptaki? Lubił trupy… to na pewno… więc, czy ucieszyłby się z kanarka? Rzecz wątpliwa.
Więc może gad? Ale… wszak sam był gadem. Nie uznałby tego za afront wobec siebie?

~ Myślisz… myślisz, że można kochać więcej niż jeden raz w życiu? ~ zapytała nagle Jarvisa, przyglądając się tłustym ropuchom, bijących się o robaczka.
~ Myślę, że tak… że można kochać wiele razy. Za każdym razem inaczej. Każde uczucie jest wyjątkowe na swój sposób ~ stwierdził czarownik, rozglądając się dookoła. ~ Nie bardzo mogę ci doradzić w kwestii zwierząt. Mam tylko Gozreha, a on… daleko mu do kotów. Choć pewnie ma część ich manier.
Kobieta milczała, przechodząc powoli wzdłuż wystawionych klatek, obserwując śpiące jeże, małe małpki, szczurki, węże, żaby, kolorowe ptaszki. Zatrzymała się przy młodych, podobnych do nutrii z rodzimych lasów Janusa, zwierzątkach, przyglądając się, jak biegają wesoło w kółeczka.
Swym kształtem przypominały jej Nverego. Podobno (według starego rycerza) z charakteru, były równie uparte i nie do zdarcia co sam zielonołuski.
~ Myślisz, że da się zastąpić kimś… miejsce w swym sercu, przeznaczone dla kogoś innego?
~ Myślę, że nie ma czegoś takiego jak miejsce w sercu. Natomiast można zapomnieć o jednej miłości na rzecz drugiej. ~ Jarvis dość wolno odpowiadał na jej myśli, zapewne długo się namyślając nad odpowiedzią.
~ Nie wiem… ~ odezwała się zamyślona, patrząc na śpiącą kobrę w koszyku. ~ U nas ciężko o miłość… właściwie, jest to niemal rzecz niemożliwa… ~ Grzechotnik obok, zasyczał ostrzegawczo, grzechocząc końcówką ogona, gdy jakiś nieuważny magik trącił jego klatkę kosturem.
~ Wierzysz w miłość platoniczną? ~ Chaaya pochyliła się nad kolorowymi jaszczurkami, które zadzierały łebki zaciekawione bielą jej ubrania.
~ Myślę, że istnieje, to bardziej pewność niż wiara. Są różni ludzie na tym świecie. I różne rodzaje miłości ~ odparł Jarvis, przyglądając się bardce, wyraźnie zaniepokojony jej nastrojem.

Kobieta wyprostowała się i odezwała do kupca.
- Zna pan wredną, terytorialną oraz w miarę wierną jaszczurkę na tym świecie? - Pytanie było mocno od czapy, ale tonący brzytwy się łapał, a bardka swoje wiedziała i potrafiła przefiltrowywać informacje na potrzebby własne.
- Od groma jest takich… zwłaszcza w okresie godowym, jeśli chce pani wyzwania dla swych talentów to gekon smoczy… - Wskazał na małą, zamkniętą w klatce jaszczurkę ze skrzydłami. - ... będzie idealny. Gdzieś tak po tygodniu nawiązuje empatyczną więź z karmicielką, ale, że jest zimnokrwistym gadem, to z początku czuć głównie pogardę i niechęć. Wymaga cierpliwości w okiełznaniu.
Bardka wymieniła spojrzenie z małym stworzonkiem, które po chwili oblizało jedno ze swoich oczu.
Z opisu był wypisz wymaluj jak jej smok. Pytanie tylko, czy oba gady dogadaliby się ze sobą… oraz jeśli tak, to czy by nie założyli przypadkiem komitywy i loży szyderców przeciw niej samej.
- A iiile takie cudo kosztuje? - spytała zachowawczo, wytrzymując spojrzenie paciorkowatych ślepek.
- Ten skarb… pięćdziesiąt srebrnych monet - rzekł dumnie kupiec, czyli rzeczywiście połowę z tego była warta ta jaszczurka.
- Chyba z klatką i tygodniową wyprawką… - skwitowała chłodno dziewczyna, odrywając spojrzenie do zwierzątka i po raz pierwszy oglądając się na sprzedawcę.
- To rzadka gadzina i tak sprzedaję ją prawie po kosztach… wliczając w zakup klatkę oczywiście - oburzył się kupiec słysząc słowa bardki.
- Zwierze coś jeść musi… - odparła beznamiętnie, przesuwając spojrzeniem po reszcie klatek. - Czym się właściwie żywi?
- Lubi owady, ale zje każde mięso. A jak już się go zmieni w chowańca to żywi się sam - wyjaśnił kupiec, przyglądając się z dumą jaszczurce, która z wyraźną niechęcią ignorowała mężczyznę.
Kobieta zadumała się, wzdychając wyraźnie niezdecydowana. ~ Jarvisie… co powiesz? Nada się na substytut pięknej tawaif o boskich wdziękach?
~ Dla mnie nieszczególnie… dla Godivy na pewno nie… ale Nveryioth? Z pewnością nada się na maskotkę dla niego, tym bardziej, że czarodziej musi mieć chowańca. A okiełznanie takiego stworka będzie zajmujące ~ wyjaśnił telepatycznie czarownik.
~ Targować się z nim? ~ spytała wyraźnie zniechęcona ową myślą.
Najwyraźniej wiele ją kosztowało samo wybranie się tutaj.
~ Jeśli masz ochotę na to. Stać nas na zakup tej jaszczurki, więc nie ma potrzeby ~ ocenił Jarvis krótko.
- Niech stracę… - odezwała się do sprzedawcy. - Wezmę ją… to samiec, czy samica? - spytała sięgając do torby.
- Samiczka… - rzekł kupiec podając klatkę Jarvisowi. - Pierwsze karmienia należy robić za pomocą mięsa na patyczku. Kąsać może. Po dwóch, trzech dniach się przyzwyczai.
- Zapewne… - mruknęła pod nosem, płacąc należną kwotę i spoglądając na gekonicę w rękach czarownika. - Obyś mu się dała nieźle we znaki maleńka… tak jak on mi - odparła czulej, uśmiechając się do stworzonka.
~ Oddaje ci się w pełni w twoje ręce ~ odezwała się z ulgą w głosie, spoglądając na Jarvisa z uśmiechem.
~ A więc gorące źródła ~ zaproponował Jarvis z uśmiechem na obliczu.
~ Zdecydowanie. ~ Chaaya ruszyła w ślad za czarownikiem. Pełna obaw, ale i nadziei co do stosowności zakupu małej jaszczurki dla… trochę tej większej.


Gorące źródła wymagały opuszczenia centrum miasta na rzecz bardziej zarośniętych i dzikich peryferii. Nad leśnymi budynkami, ukrytymi w prawdziwej dżungli, unosiły się obłoczki pary. Miejsce prawdziwe “dzikiego” relaksu, nadzorowane przez prawdziwy kult natury, łączący jednak swe działania z zyskiem. Po opłaceniu z góry, Jarvis i Chaaya mieli jedną taką chatynkę dla siebie, ukrytą wśród zielonych chaszczy wraz z przygotowanym w niej owocowym posiłkiem, schłodzonym winem oraz… gorącym źródełkiem do własnej dyspozycji.
Co prawda, gospodarze wyraźnie byli zdziwieni ich ilością… bowiem jak wspomniał telepatycznie Jarvis, do takich źródełek udawały się całe grupki amatorów kąpieli, jak i baraszkowania w wodzie.
Tancerka pierwsze co zrobiła to dopadła półmiska z owocami, przebierając w znanych i nieznanych smakach, by w końcu posilić się dorodnymi i słodkimi winogronami. Była wszak głodna, może nie aż tak bardzo, jak rankiem, ale jednak.
Gekonica w swojej klatce spoczywała obok, obserwując jedzącą kobietę i otoczenie dookoła. Chaaya złapała się na tym, że chciałaby pogłaskać stworzonko i nakarmić świeżym owocem, ale wiedziała, że nie powinna… dla dobra przyszłej więzi stworka z Nveryiothem.

- Czym jest więź empatyczna z chowańcem? Działa podobnie jak ta, którą mamy ze swoimi wierzchowcami? - zapytała, przyglądając się skrzydlatemu gadzikowi o pyszczku, który wyglądał jakby się cały czas uśmiechał.
- Nie mogę mówić z własnego doświadczenia, ale z tego co słyszałem od magów to… tak… z czasem. Im dłużej czarodziej posiada chowańca i im większą potęgę uzyskuje. - Jarvis rozdziewał się, przynajmniej od pasa w górę, odkładając na bok ubrania. - To ta więź może przypominać nieco prostszą więź z wierzchowcami. Nie wejdą ci do głowy by przejrzeć wspomnienia, ale w pozostałych aspektach… tak. Na początku jednak to tylko zwykła wymiana emocji.
- Hmmm… kim jest dla ciebie Gozreh jeśli nie chowańcem właśnie? - zaciekawiła się tancerka, odrzucając pustą łodyżkę po gronach i obierając sobie mandarynkę.
- Jest moją kreacją. Istotą którą kształtuję według własnych potrzeb i emocji. W pewnym sensie dzieckiem, w pewnym sensie tworem moich snów i lęków zarazem... - Jarvis usiadł z boku gorących źródeł. - ...i dowodem mojej porażki bo… nie potrafię z nim nawiązać takiej więzi, jaką mógłby ktoś inny posiadający me talenta. Gozreh jest częścią mnie i jednocześnie niezależnym bytem. Jest moją pewnością siebie, moją analityczną stroną. Chłodnym obserwatorem świata. I jednocześnie niezależnym bytem mającym własne poglądy. Moim opiekunem za młodu. Rodziną. Gozreh jest tym wszystkim na raz.
Tawaif zadumała się nad słowami czarownika, powoli rozbierając do naga. Para buchająca z ciepłego basenu, była ciepła i oblepiająca niczym lepka pajęczyna, toteż szybko zaczynało robić jej się duszno i gorąco.
- Aaa… nie próbowałeś spojrzeć na niego z trochę innej strony? - odezwała się kładąc brzuchem na ławeczce i machając nogami w powietrzu, podparła brodę na dłoniach, obserwując jaszczurkę przed sobą. - Jest też powodem do dumy. Stworzyłeś go sam, bez niczyjej pomocy, nie wzorując się na niczym i nikim. Faktycznie… ktoś mógłby lepiej wykorzystać twe moce… ale czy Gozreh byłby wtedy Gozrehem, czy czymś innym? A co… jeśli ktoś nie umiałby stworzyć nic dobrego i równie długotrwałego co ty?
- Gozreh jest unikalny… - Czarownik podszedł do Chaai i jego dłonie spoczęły na jej pośladkach, które masował powolnymi leniwymi ruchami, ugniatając z wprawą godną osobistego masażysty. - ...to nie jest tak, że się go wstydzę. Jestem jednak świadom moich ograniczeń w tej materii. I moich przewag w innych.
- Bycie świadomym, a umniejszanie sobie własnej wartości to dwie różne sprawy - burknęła nadąsana, kładąc pięty na pośladkach. - Źle ci było nad wodą?
- Lepiej mi koło ciebie… - odparł Jarvis wystawiając język. Wstał i potarmosił dłonią włosy tawaif, dodając. - Jesteś strasznie nieprzewidywalna… ale ma to swój urok.
Po czym ruszył do jeziorka powoli zdejmując resztę ubrań z siebie. - Nigdy właściwie nad tym nie myślałem, wiesz? Gozreh to Gozreh… moja prawa ręka.
- Niemyślenie… czasami ma swój urok… i mówię to z perspektywy osoby, która myśli na okrągło, non stop, bez przerwy. Gdy jednak cię obserwuje… mam wrażenie, że wolisz nie myśleć, bo tak prościej. Zamykasz oczy i myślisz, że ciebie nie ma, tak samo jak problemów dookoła ciebie. A takie zachowanie… ogranicza… tak samo jak roztrząsanie jednej sprawy na tysiąc sposobów.
- Z mojej strony usilnie robię wiele, by nie dawać ci czasu na rozmyślania… przynajmniej w nocy - odparł ze śmiechem czarownik, zanurzając się do pasa w gorącej wodzie i przyglądając bulgotaniu na środku małego baseniku.
- Widzisz… znowu to robi - odezwała się konspiracyjnym szeptem do gekonicy, wskazując oskarżycielskim palcem na mężczyznę w wodzie. - Myśli, że go nie widzę. - Prychnęła rozbawiona, siadając i rozplatując włosy.
- Ktoś musi myśleć… by ktoś inny miał od tego wolne - odparła wielkodusznie, wzruszając ramionami. - Jak woda?
- Więc… woda jest dość rozgrzewająca, ale nie tak gorąca by było to nieprzyjemne - odparł Jarvis, odwrócony tyłem do tawaif. - I wierz mi… jestem ci wdzięczny moja droga za twoją łaskawość. Masz już plany na jutro?
- I dobrze, byłabym zła gdybyś mnie nie docenił - odparła nonszalancko, podchodząc cicho nad brzeg jeziorka. Umoczyła z gracją paluszek u stopy, stwierdzając z uśmiechem, że woda jest “idealna” jak na jej potrzeby temperaturowe. Po czym bez słowa ostrzeżenia, z głośnym piskiem, dała susa na plecy czarownika.
Jarvis zaskoczony tym nagłym atakiem, wpadł do wody wraz z bardką i przez chwilę zanurzeni oboje byli pod wodą. Ta była jednak dość płytka, więc ciężko było się w niej utopić. Wynurzając głowę czarownik zagroził. - Jak cię złapię… to dostaniesz klapsy… zobaczysz… tym razem się nie wymigasz.
Kobieta roześmiała się serdecznie, wpływając w ramiona mężczyzny. - Pertraktujmy! - zamruczała znad powierzchni tafli, przytulając się do niego i całując za uchem.
- Jaka jest twoja oferta? Moja zakłada kilka klapsów na pupę… i język w tej samej okolicy - wymruczał czarownik, obejmując tancerkę w pasie.
- Język powiadasz… - zamyśliła się, zjeżdżając ustami na jego szyję. - A czy przywiążesz mnie do łóżka i będziesz gnębić, aż do kresu mych sił? - zapytała zalotnie, oplatając czarownika ramionami w pasie.
- Aż zaczniesz błagać o uwolnienie od… tej nieznośnej tortury niespełnienia… - mruczał jej do ucha Jarvis, po czym zaczął je całować, a następnie pocałunkami zszedł na policzek dziewczyny.
- A co jeśli nie będę błagać? Nie znasz wszystkich moich sztuczek. - Zaśmiała się podstępnie, wodząc opuszkami po lędźwiach partnera.
- Hmm… wtedy będę miał okazję je poznać prawda? Jak mam odpowiedzieć na twoje sztuczki, jeśli ich nie poznałem jeszcze? - zamruczał czarownik, chwytając za pupę bardki i wodząc palcami pomiędzy jej pośladkami. Leniwie i bez pośpiechu.
- O nie mój słodki, nie myśl, że ci je wyjawię… poznasz ich tylko efekty - pogroziła rozbawiona, bawiąc się przez chwilę językiem na płatku jego ucha i skroni. - A więc zastanów się dobrze… co zrobisz, jeśli przez calusieńką noc… nie pisnę słowa: Proszę?
- Sam twój widok… zmysłowo wijącej się pod doznaniami. Sama możliwość pieszczenia tak uroczej istotki… ma swój niezaprzeczalny urok - mruknął, wpatrując się wprost w oczy bardki i uśmiechając się ciepło.

- Pfi… - Chaaya prychnęła wyraźnie rozczarowana, wyswobadzając się z uścisku i odpływając w tył pod brzeg jeziorka. Zacmokała niezadowolona, ostatecznie przerywając połączenie między ich spojrzeniami, zajmując się widokami natury wokoło. W jej głowie toczyła się prawdziwa debata między tancereczkami, jak i jej babką. Większość podzielała zdanie swej tworzycielki i nosicielki zarazem.
Nie chciały bawić się w odgrywanie kolejnej roli wiernej tawaif wobec swojego pyszałkowatego klienta. Bycie piękną zabawką, dawno przestało je zadowalać.
Jarvis popłynął za nią powoli i zanurzony prawie całkiem w wodzie. Niczym krokodylowi, wystawał mu tylko czubek głowy z oczami. I tak jak ten drapieżnik wyraźnie podkradał się ku Chaai.
- Daruj sobie aligatorze… nie znajdziesz tu głupiutkiej gazeli - odpowiedziała spokojnie, przyglądając się girlandzie drzew nad nimi. Złość powoli mijała, uwolniona wraz z krzykiem dziesiątek Chaaj w jej umyśle. Kobieta zaczynała odczuwać przemożną potrzebę rozmyślania nad dalszymi jej… ich poczynaniami.
Co po kąpieli? Powrót do pokoju? Rozmowa z Nveryiothem? Czy będzie u siebie, czy może w ruinach? Może od razu zaczekać na niego w ich odosobnionym miejscu? A co jeśli nie będzie chciał z nią mówić? Co jeśli wzgardzi księgą. Odrzuci gekona? Co z nocą? Czy ma się spakować i faktycznie wynieść do czarownika? I tu kolejne pytanie. Czy Nvery pozwoli jej zabrać rzeczy? Czy w ogóle jeszcze tam były? Może gdy wrócił z pracy to je wyrzucił przez okno? To by było w jego stylu.
“A to niby ja stałam się zrzędą…” Odezwała się z nagła Laboni, a młode bardki zachichotały wspólnie, przyłapując tawaif na zamartwianiu się na wyrost.
“Ty masz klucz głupiutka… ty tu jeszcze rządzisz!” odezwała się rezolutnie jedna z bardek
- Jeśli nie gazelę… to co znajdę? - zapytał czarownik, wynurzając głowę i przyglądając się obliczu towarzyszki. Powoli usiadł naprzeciw niej i nachylił się, by dłonią odgarnąć mokre kosmyki przylepione do jej czoła. - Jesteś jak morze.. wiesz? W jednej chwili spokojne i ciche, by w następnej zmienić się w szkwał, albo figlarną bryzę. Ja natomiast nie jestem marynarzem, który zna doskonale ten akwen. Musi minąć trochę czasu nim nauczę się żeglować.
- Nie co… a kogo - odezwała się cicho tancerka, ogniskując spojrzenie na rozmówcy, głośno wzdychając. - I nie morze… a człowiek. Doświadczony przez życie… może, aż za bardzo. - Wzruszyła ramionami, podpierając głowę na ręce, opartej o brzeg akwenu.
- Powiedz mi szczerze Jarvisie… kim chcesz być dla mnie? Klientem? - spytała spokojnie. W jej głosie nie było ani nuty wyrzutu, czy smutku. - Bo czasem zachowujesz się jak klient, mówisz jak klient. Bogaty i kapryśny. Zarozumiały i samolubny. Mam być twoją słodką tawaif, którą zdobyłeś otwierając swój rodzinny sejf?
- Nie… - czarownik podparł dłonią policzek i przyglądał się dziewczynie. - Masz mi dać pstryczka w nos, gdy zacznę zachowywać się jak klient. Bo nim… na pewno nie jestem. Nie chcę używać słowa kochanek, choć ono najbardziej pasuje do sytuacji. Ja… naprawdę chcę, by było ci dobrze i przyjemnie w moim towarzystwie. Byś robiła to na co masz ochotę. Nie będę udawał, że nie kusi mnie… do częstych figlów z tobą. Ale nie chcę byś się czuła zmuszona do nich. Chcę by to była przyjemność dla nas obojga. Więc… pstryczek w nos, by przywołać mnie do porządku?
Chaaya wyciągneła ku niego rękę i… pstryknęła go w nos. Raz, drugi, trzeci… zatrzymała się na ósmym, uśmiechając smutno, gdyż wypowiedź mężczyzny była pełna pustych frazesów. Nie odezwała się słowem, ponownie spoglądając na drzewa i chowając dłoń pod wodą.

- Coś cię martwi? - zapytał czarownik nie odrywając spojrzenia od jej oblicza.
Kobieta wiedziała, że póki Jarvis się nie określi. Póki nie stanie się pewny w swych zamierzeniach i nie powie: Chcę byś była mi kochanką, przyjaciółką, wrogiem, czy zwierzątkiem domowym. Ona nie będzie mogła wyzbyć się tego przykrego uczucia, jakie zawsze jej towarzyszyło przy klientach. Znała jednak sytuację czarownika i nie mogła być na niego zła, że nie wiedział, nie umiał, czy nie potrafił ubrać swych pragnień w słowa. Pozostało jej więc jedynie czekać cierpliwie… choć jak widać z trochę mizernym skutkiem.
- Nie raczej nie… - odpowiedziała miękko, podziwiając falujące na parze liście.
Jarvis pogłaskał ją po policzku mówiąc cicho.
- Wiesz, że jesteś ważna dla mnie, bardzo ważna. Prawda? Wiesz, że postaram ci się pomóc w każdym kłopocie i zmartwieniu jakie cię trapi.
Bardka wynurzyła dłoń ze złożonymi jak do pstryczka palcami, ale o dziwo pogładziła tylko mężczyznę po policzku, całując go czule w drugi. - Wszystko w porządku - zapewniła, zmniejszając dystans między nimi.
- Jak się ma Godiva? Dobrze jej w straży? Poznała ciekawych ludzi? - zmieniła temat, opierając się barkiem o jego bark
- Dostanę pstyczka w nos jeśli zechcę cię przytulić? - zapytał żartobliwie czarownik i zamyślił się. - Krótko mówiąc… nudzi się. I odrzuca kolejne próby podrywu strażników. Wiesz… nie czuje mięty do mężczyzn. Co pewnie jest moją winą i jej… karą za wścibstwo.
Chaaya prychnęła rozbawiona, biorąc rękę czarownika i zarzucając ją sobie na szyję jak szal.
- Nveryiotha nie pociągają ani mężczyźni… ani kobiety. Myślę więc, że nie jesteś winny za gusta smoczycy… aż tak.
- Ona widzi ludzi moimi oczami, a mnie mężczyźni nie pociągają. A w straży jest wielu mężczyzn i każdy sądzi, że ma u niej szanse. Znasz zresztą Godivę, wiesz jak impulsywna z niej dziewczyna… i jak niewyparzoną ma gębę. No i… oczekiwała, że będzie walczyła z gangami na cóż... “ulicach”, polowała na wampiry. A nie tłukła pijaczków podczas burd w karczmach. - Uśmiechnął się ironicznie Jarvis, tuląc bardkę czule, acz zaborczo, do siebie. - Ona wręcz marzy o jakiejś akcji.
- Może warto by więc przyjąć jakieś zlecenie od Dartuna? Mogłaby się sprawdzić i wyszaleć. Mój też by z chęcią wypróbował swoje umiejętności na czymś bardziej wymagającym niźli ściana w ruinie, lub ja. - Chaaya przymknęła oczy, rozluźniając się w objęciach rozmówcy.
- Pomówię o tym z Dartunem jutro. Jakieś proste i mało groźne zlecenie, co by Godiva i Nveryioth mogli się na nim wykazać. A my tylko ich przypilnujemy… co ty na to? - zapytał czarownik, głaszcząc ją czule po włosach. Po czym zapytał pół żartem, pół serio. - A może powinnaś być moją księżniczką co? Którą bym rozpieszczał i nosił na rękach i spełniał każde kaprysy?
W odpowiedzi dostał pstryczka w brodę, a następnie w nos, zanim zdążył się uchylić.
- Tak się składa… że nią jestem, a ty w większości je wypełniasz - syknęła, powoli obracając się w jego ramionach, by go opleść jak to miała w zwyczaju. Patrzyła na niego jednak surowo, choć muskając, od czasu do czasu, ustami jego policzek w dość obcesowy i władczy sposób.
- Będę o tym pamiętał… - mruknął czarownik, a jego dłonie ześlizgnęły się na biodra kobiety, a potem na pośladki. - Więc… załatwię u Dartuna kwestię misji oraz popytam co tam się dowiedział o kulcie Vantu. I może o bramach… a nuż trafi na jakąś ciekawą.
Na razie jego ciekawskie dłonie badały pośladki tawaif, wodząc po nich powoli.
Dziewczyna zaczesała rozmówcy włosy do tyłu. Znacząc jego policzek coraz delikatniejszymi pocałunkami. Czarownik miał w sobie coś, co nie pozwalało jej zbyt długo się na niego złościć. I choć problem dalej istniał…
Wargi Chaai zjechały na szyję Jarvisa, równocześnie odginając rękoma jego głowę do tyłu, by mieć lepszy dostęp do napiętej skóry.
„Dziwka zawsze pozostanie dziwką. To jest w twoim krwioobiegu. Nie próbuj z tym walczyć… ani żadna z was!” Odezwała się twardym głosem babka, gdy tymczasem tancerka podgryzała mężczyznę, ssąc ostrożnie każdy fragment jego szyi. Robiła to z coraz większym pietyzmem.
„Mężczyźni są jak słodkie wino… z każdym łykiem coraz bardziej upajają i otumaniają, przez to łatwo zapomnieć o bolesnych skutkach kaca, jaki czeka cię następnego dnia po nierozważnym biesiadowaniu.” Laboni snuła swoje prawidła, wyjątkowo realnym jak na te okoliczności głosem.
„A co jeśli jutro nie będzie nas boleć ciało i umysł? Co jeśli ta czara nie jest trująca jak inne?” Jedna z bardek odezwała się butnie, tak jak wtedy, kilka lat temu pijąc z kielicha Ranveera.
„Nonsens… wszyscy są tacy sami. Wszyscy przysparzają cierpienia. Czyżbyś się niczego nie nauczyła głupia perliczko przez te wszystkie lata tułaczki? Może wtrącić cię znowu do lochu? Byś przypomniała sobie jak niebezpieczna jest ta gra?” Stara tawaif skutecznie uciszyła młodą dziewczynę, jak i podszepty reszty Chaaj.
Usta tancerki, muskały łagodnie miejsce za płatkiem ucha czarownika, łaskocząc ciepłym językiem.
- Dobrze - przytaknęła z nagła, odsuwając się od kochanka by na niego spojrzeć.
- A co ty chcesz jutro robić? - zapytał z ciepłym uśmiechem Jarvis, przyglądając się obliczu tancerki, nadal pieszczotliwie wodząc dłońmi pośladkach. Nie zdawał sobie sprawy z natłoku jej myśli, ale starał się poprawić jej nastrój. - Są jeszcze ciekawe miejsca do zobaczenia w tym mieście.
- Może i są. I choć przypadku końca świata, wypadałoby zaszaleć póki jeszcze można, to wolałabym jednak trochę powęszyć i wywiedzieć się o co tyle krzyku. Demony nie istnieją od wczoraj, tak samo jak walka sił dobra ze złem. - Kobieta wzruszyła ramionami, gładząc delikatnie opuszkami po klatce piersiowej czarownika.
- Spotkamy się jutro wieczorem w naszym pokoju i wymienimy zdobytymi kąskami informacji? - zaproponował, przyglądając się roziskrzonym spojrzeniem jej krągłym piersiom.
Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem, spoglądając na swój biust w połowie zanurzony w wodzie.
- Uważaj bo cie zahipnotyzują - zażartowała z przekąsem.
- Za późno… już jestem zahipnotyzowany… - wymruczał czarownik, nachylając się ku bardce by pocałować jej usta.
Chaaya nie mogła się zdecydować, czy się śmiać, czy odwzajemniać pocałunek. Robiła więc wszystkiego po trochu, oplatając Jarvisa rękoma za szyję. Piersi zafalowały pod naporem wody, gdy dystans między ich ciałami niebezpiecznie zmalał.
- Mój ty biedaku… - wyszeptała czule, trącając noskiem o nos czarownika.
- Twój, twój... cały twój… - odparł Jarvis, ocierając się nosem o jej nosek. - Tak jak ty… cała moja, bo obiecałem, że będę zaborczy. Zachłanny. Że będę taki… jakim chcesz bym był. Że… za dużo gadam, co?
- Jamun… - odparła troskliwie, wzdychając ciężej. - Chcę byś był sobą. A nie udawał przede mną w obawie, że nie spodoba mi się ten kogo mi ukażesz…
- Dobrze… - mocniej przytulił do siebie Chaayę. - Ale pamiętaj o pstryczku w nos...
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 10-04-2017, 15:34   #40
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Przyciśniętą drapieżnie tawaif, czarownik począł pieszczotliwie muskać ustami, wodząc nimi po jej obojczykach. Zachłannie trzymana przez swego kochanka bardka, niewątpliwie czuła się wyjątkowa… zwłaszcza gdy telepatycznie czuła jak przesyła jej emocje. Był to prosty przekaz. Czuła jego pożądanie, jego pragnienie trzymania jej w ramionach i radość z każdego jej uśmiechu. Niemniej, zważywszy jak zamknięty w sobie był Jarvis, mogła to uznać za spory postęp.
- Nie zdążyłam ci powiedzieć, jak wspaniały byłeś tam… u Dartuna… - Chaaya uniosła się lekko, nadstawiając swe ciało do jego ust. - Nie sądziłam, że mi odpowiesz… - zachichotała na samo wspomnienie, oddychając coraz szybciej. Zaczynała nabierać na niego ochoty, tej dzikiej i nieujarzmionej. Słyszał to w jej głosie, wyczuwał w oddechu i dotyku.
- Dlaczego nie miałbym… jak mógłbym się oprzeć… takiej pokusie? - odparł wesołym tonem mężczyzna, ustami wodząc po piersiach kochanki i językiem krążąc wokół ich twardych szczytów. - Przyznaję… ten nasz wybryk… był bardzo ekscytujący. Biedny Dartun… nie wie jakie widoki go o włos ominęły.
- Hmm… trzeba było mnie tak nie zasłaniać - odpowiedziała z przekąsem, na chwilę podnosząc twarz mężczyzny na wysokość swojej. - To od której groźby mam zacząć? Wiele ci ich obiecałam w jego małym gabinecie. - Tancerka cmoknęła czarownika, zjeżdżając dłońmi do jego rąk, by się z nich wyplątać.
- Może... od tej która będzie najmniej męcząca? Zrealizujmy… jak najwięcej - odparł, łakomym wzrokiem wędrując po ciele bardki i pozwalając jej wyślizgnąć się ze swych objęć.
- Łakomy, zachłanny i niecierpliwy - mruknęła pod nosem, odwracając się plecami do mężczyzny, kładąc sobie jego dłonie na swoich biodrach. Powoli przemierzała jeziorko, prowadząc ich oboje na drugi brzeg, gdzie rosło fikuśne drzewko o pokręconych i rozłożystych gałęziach.
- Wiesz… ludzie pustyni szczycą się posiadaniem pewnej pradawnej księgi. Była ona jedną z pierwszych na świecie, przynajmniej według wielu uczonych, badających je, z przeróżnych zakątków świata, która w całości była poświęcona seksualnym pozycjom oraz tradycjom. Z tego co wiem, woluminów jest tylko cztery i pochodzą one z czasów, kiedy ludzie na świecie nie byli jedyną rządzącą rasą humanoidów. Teraz oczywiście tytuły te są zakazane i pilnie strzeżone przed oczami niepowołanych. Wszak kto by pomyślał, żeby takie elfy, czy krasnoludy, mogły żyć z ludźmi wspólnie… w pokoju… czy uprawiać miłość. - Chaaya podeszła do drzewka oglądając uważnie gałęzie rozpostarte nad ich głowami.

- Tawaif jeśli zechcą, mogą stać ponad prawem… jeśli zapragną, mogą przejąć całe państwa na własność… nie istnieje w naszym słowniku takie słowo jak: zakaz… - Tancerka odwróciła się do czarownika, uśmiechając psotliwie. - Toteż wiele takich ksiąg spoczywa w naszych skarbcach, pilnie strzeżone i przekazywane z pokolenia na pokolenie. Zdobywane przez nasze wdzięki… dniami i nocami… latami. - Wzruszyła ramionami na samo wspomnienie. - Wszak ile można zbierać złota i klejnotów, po co nam tyle pałaców, całe zastępy niewolników, zwierzęta i bestie z każdego zakątka świata… wszystko w końcu się nudzi i traci na wartości. - Kobieta ustawiła Jarvisa pod odpowiednią gałęzią, zdejmując ze swych bioder jego ręce i unosząc je do góry, złapała nimi za gałąź.
- Każda z ras mówiła obcym językiem. To wtedy wymyślono wspólny język na potrzeby komunikacji. Ów wspólny przemienił się później na dialekty, którymi my teraz rozmawiamy uważając je za odrębne języki poszczególnych państw. Wtedy też powstała pewna pozycja. Nazywa się “małe b” i wymyśliły ją długowieczne elfy, gdy pierwszy raz zapoznały się z alfabetem wspólnego. Nie jest ani wygodna, ani nie męcząca, ale… całkiem zabawna. Pokaże ci ją. Zaprzyj się i trzymaj drzewa, dopóki nie powiem, że możesz puścić. - Dziewczyna oplotła, nogami, w biodrach czarownika, na chwilę łącząc ich usta w pocałunku. - Aha… i nie rozśmieszaj mnie, bo polecimy na ziemię oboje - zagroziła z łobuzerskim uśmieszkiem, odchylając się mocno do tyłu i oglądając za siebie by ocenić odległości.
- Uczynię tak… - uśmiechnął się ciepło czarownik, zaciskając mocno dłonie na gałęzi przyciskając biodra do drzewa. - I mogę ci coś potem opowiedzieć… wiedz bowiem, że zakaz nie istnieje także w tutejszym słowniku.
Chaaya pobujała się przez chwilę na biodrach mężczyzny, również przytrzymując się gałęzi nad ich głowami.
- No dobra… to lecę - zawyrokowała, najwyraźniej nie przysłuchując się uważniej temu co powiedział.

Kobieta puściła się konaru, odginając mocno w tył by oprzeć się dłońmi o ziemię. Uścisk jej ud wzmocnił się, ciągnąc ciało partnera niebezpiecznie do przodu, na szczęście ten zaparł się mocno i ciężar jej ciała nie wywrócił ich oboje.
Tancerka poprawiła się w niewygodnej pozycji, powoli rozprostowując nogi skrzyżowane na lędźwiach czarownika, opierając się kolanami i udami o jego biodra, rękoma zaś wędrując jeszcze mocniej do tyłu, między nogi kochanka, by ostatecznie oprzeć się na przedramionach we w miarę ustabilizowanej pozycji.
Z boku… faktycznie mogli wyglądać jak małe, elementarzowe b, zapisane przez młodego paniczyka.
- Jeśli czujesz się na siłach… to możesz mnie złapać pod biodra - odezwała się po chwili, balansując wygiętym, na granicy możliwości, ciałem. - Tylko powoli bo rymsniemy oboje… - Zachichotała, drżąc niebezpiecznie i na chwile zamierając, gdy zaczynała tracić równowagę.
Pozycja była dość… ekstrawagancka i na pewien sposób komiczna. Niemniej rozchylone uda, swobodnie ocierające się od biodra Jarvisa, kusiły, tak samo jak jej kobiecość… tak niebezpiecznie bliska jego męskości. Kropelki wody, perliły się na jej złotej skórze, powoli łącząc się w większe całości, spływające drobnymi wodospadami po napiętym brzuchu.
Czarownik odważył puścić się… tylko jedną dłonią. Lewą doprowadził ostrożnie żądło do kwiatu rozkoszy kochanki i powoli poruszył biodrami starając się dotrzeć głębiej. Nadal trzymając się prawą dłonią gałęzi, palcami lewej muskał delikatnie najintymniejszy punkcik na ciele kochanki.
Był ostrożny i bardzo delikatny, bo cała ta misterna konstrukcja z ciał ich obojga wydawała mu się krucha.
Bardka odchyliła jedną nogę na bok, ułatwiając czarownikowi dostęp do jej wdzięków. Gdy się nie śmiała i nic nie mówiła, wydawała się pewna i stabilna.

~ Jak ci się podoba ten kilku tysiącletni żart? ~ zapytała figlarnie, używając telepatycznej więzi. W tej chwili owa forma komunikacji była bezpieczniejsza.
~ Bardzo mi się podobasz… podoba… też bardzo. ~ Rozkojarzony widokami mężczyzna, powoli poruszał biodrami nadając stabilne tempo rozkoszy. Bardka czuła w sobie jak bardzo mu się podoba… zarówno ona jak i ta sytuacja. I jak rozkoszuje się rozpalając jej zmysły w najbardziej wrażliwym punkcie. A, że zważywszy, iż czas nie był jej sprzymierzeńcem, a i przyjemność mogła okazać się zdradziecka, pieszczota ta miała zapewnić pozytywny i bezpieczny finisz dla nich obu.
Ciało tancerki bujało się w rytm, nadawany przez spokojne pchnięcia czarownika. Ta drobna igraszka była, choć karkołomna, leniwa i odprężająca… przynajmniej dla Jarvisa, który nie śpiesząc się, by nie stracili oboje panowania nad własnymi ciałami, doprowadził ich do przyjemnej fali uniesienia.
Chaaya ponownie przytuliła się udami do kochanka, uspokajając oddech jak i drżenie całej ich misternej konstrukcji.
~ Odepchnij mi nogi do przodu… ~ poleciła, napinając mięśnie barków, by po chwili być gotową do przewrotu.
~ Dobrze. ~ Czarownik wykonał jej polecenie, przyglądając się zachwytem jej pełnym gracji ruchom. ~ Mógłbym się gapić na ciebie cały dzień.
Gdy stopy Chaai dotknęły podłoża, odepchnęła się rękoma prostując się, jak po niskim ukłonie. Rozpuszczone i wilgotne włosy, przykleiły jej się do twarzy, zasłaniając szeroki uśmiech i rumieńce na policzkach.
Zamaszystość ruchów była jednak zbyt prędka i dziewczyna mało nie gibnęła się na plecy, w ostatniej chwili łapiąc gałęzi nad głową.
- Znudził byś… się - odpowiedziła, przełykając drobną zadyszkę i odgarniając kosmyki z czoła.
- Może… ale wtedy… pochwyciłbym cię - rzekł czarownik, łapiąc ją w pasie. - O tak… i… - pocałował ją w usta czule i delikatnie, a następnie zaczął lizać po szyi, tuląc już bardziej zaborczo i drapieżnie. Jego dłonie wodziły po jej pośladkach, gdy pieszcząc językiem mruczał. - …nie wiem jakie to komplementy łechcą przyjemnie twe uszko podczas nocnych rozmów. Może oświecisz ignoranta?
- To zależy co chcesz dzięki nim uzyskać… - wyszeptała między oddechami, nakładając dłonie na dłonie czarownika i dociskając nimi mocniej do swego ciała. - Cenię sobie poezję… ale jeszcze bardziej szczerość.
Dziewczyna przysunęła usta do rany na szyi Jarvisa, delikatnie ją muskając. Dłonie na jej pośladkach zaciskały się coraz mocniej, zataczając hipnotyczne kręgi na skórze.
- Mój… - wymruczała zmysłowo, stając na palcach by naznaczyć czarownika kolejną malinką. Tym razem ta malutka pieczątka jej uczuć do niego, nie zostanie w łatwy sposób przykryta kołnierzykiem. Każdy kto na niego spojrzy będzie wiedzieć, że ten jest zajęty.
- To dobrze… że szczerość… bo poeta ze mnie marny.

Przyciśnięta do swego kochanka tawaif czuła jak jego włócznia znów nabiera “ostrości”. Powoli co prawda i bez pośpiechu, ale nieubłagalnie. - A… co chcę…? Lubię twój uśmiech. Gdy się uśmiechasz to promieniejesz. Gdy wpadasz na takie… ryzykowne pomysły jak ten u Dartuna, też uśmiechasz się promiennie. Wiesz?
- Uśmiech powiadasz… to jesteśmy w kropce, bo ja nigdy jakoś nie przepadałam za uśmiechaniem się… choć powinnam jako przykłada kurtyzana - odparła żartobliwie, powoli ruszając do tyłu, w kierunku basenu z ciepłą wodą. - Mogę ci jednak zagwarantować, że gdy tylko zechcesz recytować mi wiersze, radość nie zejdzie mi z twarzy.
- W uśmiechu najważniejsza jest szczerość… - odparł mężczyzna, podążając za bardką i przyglądając się krągłościom dziewczyny, po czym westchnął cierpiętniczo. - Wiersze tak? Będę musiał się poświęcić i nauczyć się jakiegoś… jak to… uczcimy? Już wiem. Spoczniemy razem wieczorem i po każdej zwrotce będziesz zdejmowała jeden fragment swej garderoby. Dobra motywacja dla mnie bym nauczył się długiego wiersza.
- Prawdziwe tortury - zawyrokowała skwapliwie, wchodząc powoli do jeziorka, gdzie otulona ciepłą tonią, z wrodzoną nonszalanckością i nabytą wrednością, pozbyła się bliskości ciała czarownika, odrzucając jego dłonie oraz swoje włosy za ramię.
- Co… moja nauka, czy moja deklamacja? - czarownik zanurzył się obok i przybliżył powoli do niej. Ujął podbródek dłonią i pocałował zaborczo usta, a potem brodę. - Więęęęc… interesuje cię taki zakład, czy nie?
- Mmmm - Chaaya uśmiechnęła się lisio przy pocałunku, wyraźnie z czegoś zadowolona. - Powiedzmy… ale mam pewne małe zastrzeżenie. Gdy już się go nauczysz na pamięć… staniesz na scenie i go wyrecytujesz najpiękniej jak potrafisz… to może nie dostaniesz ode mnie kapustą.
- To nieuczciwe… - mruknął Jarvis schodząc ustami na jej szyję. - Bo dostanę warzywami od każdej innej osoby. Domagam się jakiejś nagrody za wysiłek.
- Zachłanny… - wymruczała z cichą pretensją, bawiąc się kosymkiem jego mokrych włosów. - Nie dość, że mam go uczyć… nie dość, że nagradzać za postępy… to jeszcze nie pozwoli mi się nacieszyć i pochwalić przed wszystkimi. - Tym razem to bardka westchnęła cierpiętniczo. Muskając ustami skroni czarownika. - Co powiesz na to… ja i ty na balu… nudnym i przeciętnym…ale będę w szerokiej sukni brylolować pomiędzy ludźmi, a ty na kolanach pod krynoliną, między moimi udami?
- Interesujące… ciekawe jak długo zachowasz kamienną minkę - mruczał mężczyzna, wodząc językiem po obojczykach dziewczyny. - I nie planowałem żebyś ty mnie uczyła. Znajdzie się w mieście poeta… który napisze coś… co będę mógł deklamować i zrobić ci niespodziankę.
- O nie, nie, nie… nie ma tak łatwo ze mną - fuknęła popychając Jarvisa, aż ten nie oparł się plecami o ostry brzeg jeziorka. - Biorę wszystko, albo nic - odparła wesolutko, nurkując pod wodę by pobawić się językiem na pępku czarownika. Jej piersi w odciążeniu obijały się o przyrodzenie kochanka, jakby badały, czy ten jest już w pełni gotowy na nowe igraszki.
Wynurzając się z wody, Chaaya oplotła ramiona mężczyzny, łącząc ich twarze w nagłym pocałunku. Najwyraźniej czas na pogaduszki się skończył.
- Dobrze… - mężczyzna poddał się jej argumentacji i pochwyciwszy ją w biodrach, uniósł lekko przypierając do ściany baseniku z parującą nieznacznie wodą. Wykorzystał sytuację, że byli w niej zanurzeni i powoli połączył się z tancerką, przeszywając jej bramę rozkoszy swą twardą i nieustępliwą obecnością. O ile ruchy bioder Jarvisa były leniwe i powolne podgrzewając dopiero atmosferę, to usta… gorączkowo całowały wargi, policzki, szyję, ramiona i obojczyki tawaif. - ... dobrze... skoro tak… stawiasz… sytuację.
Bardka jęknęła w cichym proteście, gdyż woda nie była zbyt przychylnym środowiskiem dla kochanki, choć zdecydowanie wzmacniała ona doznania. Kobieta jednak nie broniła się ani przed Jarvisem, ani przed jego władczą obecnością w sobie.
Drżąc delikatnie, wodziła paznokciami po ramionach i łopatkach mężczyzny, powoli dostosowując się intensywności odczuć. Jej oddech z każdą chwilą zaczynał przyśpieszać, a sama tancerka zaczynała odzyskiwać władzę nad sobą, toteż jej usta powędrowały zaraz do ust towarzysza, a biodra samoczynnie napierały na męskość.
Jarvis oplótł jej pośladki dłońmi i pozwolił, by to Chaaya nadawała rytm ich ruchom. Co innego pocałunki. Tu był zachłanny, całując jej usta i muskając jej język własnym.
~ Moja. Moja… Moja… ~ słyszała ten jego zaborczy głos w swojej głowie, gdy gorączkowo obsypywał ją pocałunkami, niemal pozbawiając jej przy tym tchu.

Prawa noga kochanki powędrowała znajomym szlakiem po ciele mężczyzny, oplatając go w pasie zdecydowanym uściskiem. Dzięki temu mogli obcować ze sobą jeszcze bliżej i intensywniej. Łagodność Jarvisa narzucona jej jękiem, nie ważne jak słodka i przyjemna, nie mogła w pełni zadowolić jej żywego płomienia, buchającego we wnętrzu, toteż do prawego uda, zaraz dołączyło lewe.
W wodzie Chaaya wydawała się niesamowicie lekka, a może to czarownik odkrył w sobie nagle tytaniczne siły?
Tancerka przytrzymywała dłońmi twarz ukochanego, poruszając się w jego objęciach coraz szybciej i zachłanniej. A jej pomruki zadowolenia, niemal przeradzały się w powarkiwania satysfakcji, gdy powoli jej ciało zaczynało ogarniać drżenie zwiastujące falę spełnienia.
Zwłaszcza, że czarownik zachłannie zacisnął dłonie na jej pośladkach, na powrót narzucając gwałtowne i szybkie tempo ich ruchów, a oprócz pocałunków czuła na swej szyi drobne ukąszenia… Rozpalany coraz bardziej ich bliskością ze sobą, czarownik robił się coraz bardziej drapieżny. Woda gwałtownie falowała od ruchów dwóch ciał, gdy zbliżali się ku eksplozji rozkoszy.
Fala uniesienia, choć przyjemna, była krótka i bardziej niż zaspokoić tylko zaostrzyła apetyt tancerki, która odchyliła się do tyłu, odsłaniając przed mężczyzną swe piersi i dociskając swój kwiat do jego berła.
Ich oddechy były ciężkie, a serca łomotały boleśnie, nie mogąc uspokoić się w tych wyjątkowo „tropikalnych” warunkach.
Chaaya przez chwilę pozwalała kąsać się po dekolcie, by w końcu zejść z kochanka, całując go czule na pożegnanie. Żar w jej łonie był niemal powalający i ciepła woda, oraz ciężka para w powietrzu wcale nie ułatwiała jej sytuacji. By nie zemdleć lub nie oszaleć, musiała wyjść na powierzchnię.
- Za… gorąco… - poskarżyła się z przepraszającą miną, zdejmując dłonie czarownika ze swojej pupy i odwracając się, oparła się na własnych dłoniach o brzeg basenu, podnosząc na rękach i przechylając na twardy grunt.
Jarvis przez chwilę mógł podziwiać kształtne półkule pośladków, wieńczące zaróżowioną kobiecość, która przypominała swym wyglądem pąk tulipana. Bardka usiadła na kolanach, mocząc stopy w wodzie i ukrywając swe wdzięki między udami. Przeciągnęła się leniwie, zgarniając mokre włosy z karku, wyciskając z nich wodę, która cienkim wodospadzikiem spłynęła po zagłębieniu jej pleców.

Tawaif zamruczała zadowolona chłodząc swe ciało, z pozoru nieświadoma, jak jej widok może wpływać na mężczyznę za sobą. Ukrywając lekkie ziewnięcie w ramieniu, przeszła na czworaka ponownie hipnotyzując i kusząc, by w końcu położyć się na brzuchu na trawie.
Usłyszała ciche poruszenie wody i zerknęła za siebie na wychodzącego z wody czarownika, idącego ku niej na czworaka po trawie, niczym duży kocur… niczym Gozreh. Tylko ogonek miał krótszy i w innym miejscu.
Jarvis “podkradł” się do niej i ta poczuła jak muska językiem i wagrami jej pośladki, czasem delikatnie kąsając skórę. Widać, bardzo się jemu podobał jej tyłeczek.
- Lepiej korzystaj z chwili wytchnienia, bo zaraz przestanę się powstrzymywać - mruknęła wesoło Chaaya, obracając się w połowie na bok, by podeprzeć głowę na ramieniu, przyglądać się mężczyźnie w zainteresowaniu.
- Korzystam… - Jego język zbierał wilgoć gorącego źródła z jej ciała zmieszaną z jej potem. Spojrzał w oczy bardki dodając z uśmiechem. - Chyba już zauważyłaś, że lubię rozkoszować się twoim ciałem i twoim głosikiem.
Zamyślił się nagle. - A co do balu… zabawne, że o tym wspomniałaś, bo prędzej czy później taki bal nas czeka. Co więcej… pewnie z wampirami, bo ci nieumarli uwielbiają takie imprezy. Niemniej na takich balach pojawia się śmietanka miasta, także magiczna… której wiedza może być nam użyteczna.
- W chatce jest ławeczka, do której teraz posłusznie wstaniesz i podejdziesz… i położysz się na plecach - stwierdziła miękko bardka, bawiąc się jedną z piersi. - Co do balów to… domyśliłam się i nie mam z tym problemu, jeśli o to ci chodzi…
- Dobrze… choć z trudem odrywam się od twego ciała - rzekł równie szczerze co żartobliwie czarownik, po czym ruszył ku ławeczce, zerkając co chwilę za siebie. - Godivę i Nveryiotha trzeba by też kiedyś na podobną imprezę wysłać, co by nabrali nieco więcej doświadczenia w obcowaniu z ludźmi, będąc w tej postaci.
Położył się grzecznie na niej plecami czekając na tawaif.
Tancerka szła za czarownikiem, trzymając ręce za plecami i wpatrując się gdzieś ponad ich głowy.
- Nverego nie interesują bale… i nie ma problemu z obcowaniem z innymi ludźmi, on po prostu się nimi nie interesuje, jeśli jednak zmusi go do tego sytuacja to sobie poradzi. Nie wiem jakie masz wspomnienia w swojej zamyślonej główce, ale ja mogę się pochwalić tym i owym…. toteż mój smok nabrał pewnej ogłady śledząc moje poczynania. A… Godivę możemy zabrać ze sobą, to chyba nie problem. - Wzruszyła ramionami, klękając koło ławeczki i wyciągając spod niej swoje ubranie.
- Godiva jest… wydaje mi się szorstka nieco. Za bardzo… przesiąkła moimi wspomnieniami, więc chciałbym jej trochę pomóc, by stała się bardziej… kobieca - czarownik przyglądał się działaniom bardki, łakomie wędrując wzrokiem po jej ciele.
- To co ty chcesz nie ma żadnego znaczenia… - odparła cierpko tawaif, związując pod ławeczką nogi czarownikowi swoimi spodniami. - Jeśli jednak Godiva będzie odczuwała w swej postawie braki, które chciałaby zapełnić tym czy innym doświadczeniem… wtedy możemy jej pomóc, a przynajmniej wtedy ja to zrobię.
Dziewczyna uśmiechnęła się kwaśno, klepiąc Jarvisa po brzuchu w pseudo pocieszającym geście.
- Kobieta nie jest zwierzątkiem mężczyzny, który jak go co olśni to ją sobie odpowiednio przyubierze, wytrenuje i popisze przed znajomymi… - Chaaya wzięła swoją koszulę, wiążąc ręce przywoływacza w podobny sposób co nogi.
- Masz rację, a Godiva nie daje sobą sterować - westchnął czarownik potulnie poddając się działaniu tawaif i uśmiechając ironicznie zapytał. - Oczywiście powstaje w takim razie pytanie, czy przypadkiem nie jest na odwrót i to mężczyzna jest zwierzątkiem kobiety?
- Dobre pytanie… - Zamyśliła się bardka, siedząc na ziemi i opierając głowę o biodro mężczyzny, zwijała w rulonik miseczki stanika. - Nieustający konflikt między obiema płciami trwa od wieków… pewnie niektóre kobiety lubią być laleczkami, a inni mężczyźni wiernymi ogarami. W większości jednak, jedna ze stron zawsze jest pokrzywdzoną ofiarą, bo drugiej nie chce się myśleć zespołowo.
Chaaya wstała powoli z ziemi, rozglądając za czymś.
- A propo ofiary nie zamierzasz mi chyba rozciąć teraz brzucha, co? - spytał żartobliwie czarownik udając przerażenie.
- Zastanowie się nad tym, gdy już skończe cię torturować… długo i namiętnie - zawyrokowała trzpiotnie, biorąc z ziemi koszulę czarownika i zarzucając ją sobie na ramię podeszła do ławeczki.
- Jakieś ostatnie słowa?
- Jesteś fascynująca - odparł z uśmiechem czarownik i dodał butnie. - Nic ze mnie nie wyciśniesz.
Budząca się do życia wieża czarownika, była jednak dowodem na to, że nie ma racji.

Chaaya uśmiechnęła się czule, ale jej spojrzenie było jak u wygłodniałego drapieżnika. Gładząc kochanka po policzku, zakneblowała go starannie złożonym stanikiem, po czym przywiązała jego głowę do ławki, tak by nie mógł jej podnieść, ani nawet nią poruszyć, co było o tyle dziwne, że ręce i nogi miał na tyle swobodnie, że gdyby chciał, mógłby usiąść.
- Nie pozostanie po tobie ani iskra życia - mruknęła na odchodnym, całując go w czółko jak na dobranoc.
Jarvis przyjrzał się bacznie Chaai na razie leżąc i poddając jej się jej działaniom. ~ Uprzedzam, że mogę nabrać apetytu by odpłacić tym samym. Zniewoleniem i rozkoszowaniem się tobą tak długo, aż braknie ci sił na pojękiwanie.
- Dlatego cię związałam. - Jej głos dobiegał gdzieś z zewnątrz chatki. - Żebyś mi nie przeszkadzał swoją niecierpliwością lub nadgorliwością. - Dziewczyna ponownie była w środku, odkładając coś na ziemi i kucając w nogach czarownika by popatrzeć sobie na jego twarde wdzięki.
- Nie zrozum mnie źle… cenię sobie twą sumienność i skłonność do dzielenia się… ale czasem mi po prostu przeszkadzasz - wymruczała gładząc paluszkami nabrzmiałą męskość kochanka.
Po łaskotliwym uczuciu na prawym udzie, mógł sądzić, że trzymała mu głowę na kolanie. - Twoje usta mnie rozpraszają, a dłonie plączą me ciało, które ma ochotę… czasem brać zachłannie, czasem dawać niewspółmiernie, czasem bawić się na granicy lub skoczyć w głęboką przepaść. - Drobna dłoń zacisnęła się na koronie jego miecza, powoli zjeżdżając w dół, aż do nasady. - Chcę ci dać… dużo przyjemności, nie biorąc w zamian nic. Więzy te są koniecznością, bo nie raz udowodniłeś mi, że wolisz spłonąć szybko i intensywnie we wspólnych objęciach. - Głowa tancerki przesunęła się po nodze w stronę łona Jarvisa.
- Oczywiście… jest jedno małe ale… - szepnęła cicho, między powolnymi liźnięciami po berle czarownika. - Musisz wytrzymać jak najdłużej… inaczej się obrażę i spotka cię kara. - Ciepły paluszek, trącał go w sam jego czubek. - A widzę… że już powoli odpływasz - odezwała się trzpiotnie, zjeżdżając dłońmi na uda mężczyzny by chwycić za kolana i w obcesowy sposób rozsunąć mu nogi w szeroki rozkrok, którego nie powstydziłaby się nie jedna ciężarna podczas porodu.
Rozgrzane i wilgotne usta chwyciły klejnoty rodowe, ssąc je delikatnie i z pietyzmem, czasem przechodząc w pocałunki, a czasem w poddańcze liźnięcia. Jej dłonie dalej napierały na kolana kochanka, zmuszając go do bolesnego rozkroku, który nie pozwalał mu skupić się wszystkimi zmysłami na przyjemności, zwiastując jakie „tortury” czekały go w niedalekiej przyszłości.
~ Zobaczymy czy wytrzymasz wszystko za jednym razem, czy będę musiała rozłożyć me zamiary na kilka partii… ~ Przekaz telepatyczny był łagodny, nieco figlarny i mocno upajający erotyzmem.

Tancerka powoli zaczynała się wspinać na kochanka. Opierając dłonie na udach mężczyzny, oraz łaskocząc twardymi szczytami swych piersi w jego odsłonięte pachwiny. Sprawny język, zataczał wijące się szlaczki po całej długości jego oręża, by w końcu spocząć ustami w delikatnym pocałunku na samym czubku jego grotu. Nie rozchylając warg, przejeżdżała nimi po wrażliwej skórze, wprawiając jego przyrodzenie w delikatne bujanie, by po chwili obijać go o swój nosek.
Była tak blisko, a jednak tak daleko. Odgrodzona za uśmiechem, którego tak pożądał. Może gdyby uniósł biodra, tylko ociupinkę, może gdyby naparł na jej zamknięte wargi… Może przyjęłaby go w sobie, tak jak zawsze to robiła?
Może… ale ta pokusa wydawała mu się słodką pułapką. Nie odezwał się telepatycznie, za to spojrzał na nią z uśmiechem w oczach.
Podjął jej wyzwanie, starając się uspokoić oddech i rozluźnić ciało, po to by jak najdłużej nie dawać dziewczynie nagrody za jej starania. Nie było to łatwe, choć… fakt, że niedawno gwałtownie się kochali w wodzie, pomagał wytrzymać dłużej.
Chaaya cmoknęła jarvisowe berło, grzecznie czekając, aż czarownik upora się sam ze sobą.
Gładkie dłonie leniwie spłynęły na biodra czarownika, wbijając pazurki w jego pośladki.
- Taki grzeczny… - stwierdziła z rozkoszą, napierając językiem na jego powód do dumy, oraz jej do szaleństwa, powoli składając usta w pocałunek, który docisnął męskość do podbrzusza mężczyzny.
Kobieta wsunęła się o kilka centymetrów wyżej, otulając go piersiami tak jak wtedy na statku. Lawirując koniuszkiem języka po koronie partnera.
Intensywność pieszczot zaczynała się powoli wzmagać, nadając pewien rytm, a wraz z nim, brak możliwości na złapanie głębszego oddechu.
Tawaif systematycznie i ze skrytobójczą dokładnością, coraz mocniej uderzała w czułe struny kochanka pod sobą.
~ Tym… razem… ~ usłyszała w swojej głowie. Jarvis starał się nad sobą panować, ale jego ciało napinało się mocno od doznań jakie mu sprawiała. Próbował się odruchowo poruszyć, ale z unieruchomioną głową niewiele mógł zrobić. Coraz bardziej rozpalony, coraz bardziej bliski eksplozji… wpatrzony rozgrzanym niczym ogień spojrzeniem w figlarną kochankę.
- Wytrzymaj… - mruknęła chłodno, odrywając się na chwilę od niego, by spojrzeć ostrzegawczo na swoją ofiarę… bo w tej chwili był nią, tak jak ona już dawno przemieniła się w wygłodniałą bestię, która z wyrachowaniem, pożerała go powoli żywego. - Wytrzymaj… - dodała czulej, wspinając się w górę ławeczki, zostawiając mokre szlaczki na żebrach i piersiach czarownika po swoich ustach i języku.
Jego miecz sunął po jej ciele, rozcinając ją na pół, aż do łona. Wtedy też tancerka usiadła na biodrach kochanka, dociskając go do siebie rozgrzanej. Znowu to zrobiła… wzięła go między siebie, drażniąc powolnymi ruchami bioderek. Gładziła i pieściła delikatnie. Masując mu ramiona i barki, czasem schylając się by ucałować go w szyję lub połaskotkać w tors piersiami.
~ Łatwo ci… powiedzieć. ~ Był niemal wściekły z pożądania. Pewnie by się na nią rzucił niczym dzikie zwierzę. Ale był skrępowany… i był jej… i był twardy… o obu sensach tego słowa. Tam niżej ocierał się o jej udo i podbrzusze niczym wąż.
~ O bogowie ~ jęknął i telepatycznie i na głos wydobywając bełkot z zakneblowanych ust.
Jej pupa bujała się na boki, przy czym jednoczenie minimalnie w przód i w tył, by każdy jego fragment mógł czuć i smakować jej pożądania. Coraz bliżej nachylając się ku jego twarzy, by móc patrzeć mu prosto w oczy.
Spoglądała na niego z prawdziwą ckliwością, choć jej uśmiech był drapieżny.
- Shh… mój słodki Jarvisie… - Kobieta gładziła go po czole, odgarniając mu kosmyki przylepione do mokrej od potu skóry. Jej dotyk był opiekuńczy, przynoszący ulgę, jakby ta przybyła go pielęgnować, a nie torturować.
- Shhh… jamuun - wyszeptała, zakładając sobie za ucho niefrasobliwy pukiel włosów, po czym ucałowała czarownika w miejsce zakrytych materiałem ust.
Jej biodra przesunęły się na jego brzuch, uwalniając jego żądzę między jej pośladkami. Czy dawała mu chwilę wytchnienia? Czy może gnębiła? Ból nienasycenia którego doznawał był o wiele gorszy od prawdziwego bólu fizycznego.
- Jeszcze trochę… mój dzielny rycerzyku - zażartowała odginając się w tył łapiąc się za swoje pośladki, ściskając nimi żądło kochanka.
Głuchy jęk wyrwał się spomiędzy ust mężczyzny, który niemal przegryzał jej bieliznę. Twarz pokrywała się potem. Niewątpliwie siłą woli trzymał się z dala od uwolnienia nagrodzonej jej pieszczotami żądzy. Ale… wytrzymywał jakoś… choć z coraz większym trudem.
- Wiem… wiem… ja też cierpię kochany - odpowiedziała na protesty Jarvisa, poruszając coraz energiczniej, pocierając go swymi pośladkami. Jej piersi podskakiwały figlarnie, a rozgrzana kobiecość łaskotała go w okolicach pępka.
- Jesteś tak wytrwały, że dostaniesz nagrodę… może… wszystko zależy od tego jak odpowiesz na moje pytanie… - oblizała lubieżnie usta, ściskając mocniej swój tyłeczek. - Powiedz mi… co chciałbyś mi teraz zrobić?
~ Pochwycić w ramiona, przycisnąć do ściany i posiąść… szybko… mocno… gwałtownie… nieważne… jak… ~ jego oczy błyszczały dzikim szaleństwem i czystą żądzą.
Bardka uniosła biodra, prawie stając nad czarownikiem. Dłonie rozwiązały węzeł, który unieruchamiał jego głowę, oraz utrzymywał knebel w ustach. Teraz mógł usiąść, opierając się rękoma od ławkę za swoimi plecami.
- Nieważne jak, powiadasz? - spytała retorycznie, uginając nogi pod sobą, by nadziać się na jego włócznię. Głośny jęk, bólu, tęsknoty i zadowolenia wstrząsnął drobnym ciałem tancerki, dopiero teraz ujawniając jak bardzo chciała go czuć w sobie. - A więc zrób to… zrób… gdy ja skończę posiadać ciebie - wydyszała, poruszając się gwałtownie, by jej kochanek mógł w końcu zaznać spełnienia.
- Tak... tak… jak tylko.. chcesz… - jęknął czarownik, z drżeniem poddając się hipnotycznym ruchom bioder tawaif. Nie mógł długo wytrzymać po tak długiej, acz rozkosznej torturze. Kilka ruchów bioder i czarownik oddał hołd zdolnościom swej kochanki, która dysząc ciężko, przygryzła, w przypływie własnego apetytu, dolną wargę, klepiąc Jarvisa po obu policzkach. W tym geście było coś protekcjonalnego, ale nie obraźliwego.
Schodząc z ławeczki, bardka wzięła klatkę z gekonicą, która od pewnego czasu obserwowała z zainteresowaniem co oboje ludzie robią, po czym wyszła bez słowa z chatki… i już nie wróciła.
Trochę nerwowego szarpania i czarownik był wolny… acz chwila namiętności z tawaif jedynie rozpaliła jego apetyt, więc wstał i stojąc na nieco drżących nogach ruszył powoli ku wyjściu z niej. Przed wyjściem dostrzegł w nogach ławeczki rzeczy, które przyniosła tancerka przed igraszkami. Wprawdzie owe precjoza były dość enigmatyczne i trudne do wychwycenia w odmęcie zieleni dookoła, ale Jarvis widząc je od razu skojarzył fakty.
Zielona witka - zapewne miała służyć do biczowania.
A długa i ostra trawka, oraz ździebełko z piórkiem… hmmm kto wie?
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172