Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-03-2017, 20:16   #33
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Samo przekradanie się, jak się okazało na miejscu, nie było, aż tak emocjonujące jakby się mogło wydawać. Co do wnętrza opery, oraz samego przedstawienia to… cóż. Gorszej nudy to oni nie mogliby wymyślić. Aktorzy stali sztywno na scenie w dość dziwacznych przebraniach, drąc, za przeproszeniem japę.
Nie no… trzeba było przyznać, że rozmach i przepych to oni opanowali do perfekcji. Suknie były pięknie uszyte i ozdobione, może aż nazbyt.
Dekoracja również była dokładnie i pieczołowicie odwzorowywana.
Do fabuły... też nie mogła się Chaaya przyczepić, gdyż wszędzie było podobnie.
Ckliwy romans. Dramat. Kłótnie rodzinne. Zatargi. Skrytobójstwa. Rozterki bohaterów czy się zabić, czy walczyć za wybraną miłość - standard.
Ale… ale ten śpiew.
Sam w sobie może nie był jakiś zły… ale jakoś, no po prostu nie pasował do sytuacji. Na przykład, gdy nagle zasztyletowali jakiegoś starca, chyba ojca głównej bohaterki, to wyszła na scenę jakaś babka, nawet nie córka, a jakaś postać poboczna i zaczęła śpiewać…
Żeby jeszcze śpiewała o tym, co właśnie miało miejsce na scenie, ale nie… ona śpiewała o swoich uczuciach i samotności. I stała tak… i wszyscy inni też stali. I ona wyła… i wyła… i wyła… i bardka myślała, że zaraz zniesie jajo zważywszy na to, że pod koniec arii wyszedł mężczyzna i teraz on zaczął śpiewać, gdy wtem do akcji wkroczył Starzec.
~ Bogowie cie chyba zesłali z pomocą ~ odparła z nieukrywaną ulgą, posłusznie patrząc tam, gdzie chciał tego Czerwony. ~ Rozumiem, że to jacyś twoi współwiercy ~ odparła nieco żartobliwie, a może kąśliwie, gdy Pradawny przez przypadek, nieświadomie, wyjawił, iż lubuje się w próżnych istotach, a co za tym idzie i sam nią jest.
~ Bynajmniej nie. Wrogowie moich wrogów… co jednak nie czyni mnie ich przyjaciółmi. Raczej okazją… ich mocodawca ma ciało, które byłoby godne mnie. I moc którą chętnie zagarnę dla siebie ~ wyjaśnił Starzec ironicznie.
~ Jeśli mocodawca ma ciało i jest ono potężne… myślisz, że sobie z nim poradzisz samemu będąc tylko duchem? ~ Chaaya, sama nie wiedząc czemu, trochę się martwiła o czerwonołuskiego, ignorując sarkazm w głosie smoka, który wszak swą wypowiedzią tylko potwierdził jej wcześniejsze przypuszczenie. Starzec był próżny jak legendarne sto wiatrów, dręczące rozgrzane piaski pustyni. Przeświadczenie o własnej potędze było tak wielkie, że aż oślepiające.
Tancerka nie chciałaby wpaść z deszczu pod rynnę. To znaczy… sobą nie zaprzątała sobie głowy, ale miło by było gdyby Nveremu i reszcie nie stało się nic złego podczas kontaktu z mocno szemranymi osobnikami tego miasta.
~ On tu się nie pojawi osobiście… Niemniej dobrze by było wykorzystać okazję do zasięgnięcia języka i zapoznania się z jego planami. Tak czy siak… nie myślałaś chyba, że zdecyduję się posiąść innego słabego śmiertelnika? ~ odparł ironicznie Starzec. ~ Zdaję sobie doskonale sprawę, że to nie będzie łatwe zadanie. Niemniej… stojąc w miejscu, cofamy się.
~ Stojąc w miejscu… stoisz w miejscu Starcze, lecz ci co cię mijają sprawiają, że masz wrażenie, jakbyś się cofał… ~ przypomniała mu tą dość oczywistą oczywistość, zmieniając temat.
~ W takim razie popatrzmy na kogo ta zgraja przyszła zapolować.
~ Ci co nas mijają… wyprzedzają mnie ~ wyjaśnił Starzec sarkastycznie, podczas gdy na dole wyznawcy czarta zaatakowali i zajęli scenę spędzając z niej aktorów, oraz osaczali widownię. A ponieważ wśród widzów byli ochroniarze… to rozpoczęła się na dole bójka między kultystami, a uzbrojoną ochroną niektórych arystokratów. Walce tej przyglądała się sparaliżowana strachem reszta widzów… mimo, że mieli przewagę liczebną, nie mieli dość odwagi by zaatakować.
Skupili się na środku sali, niczym stado baranów okrążanych przez wilki.
- Chyba zobaczyliśmy dość - ocenił czarownik, a Godiva zerkając w dół rzekła. - Powinniśmy coś zrobić!
- I zrobimy… powiadomimy o wszystkim tutejsze władze i niech one sobie radzą z problemem - stwierdził Jarvis, a tymczasem do ich uszu dotarł odgłos kroków dwóch osób idących tutaj pewnie i głośno.
~ To, że cie wyprzedzają, nie znaczy, że ty się cofasz… ~ syknęła w myślach, przeskakując z łatwością do umysłu mężczyzny obok.
~ Idźcie i wezwijcie straż… spotkamy się niebawem.

Chaaya poprawiła się w miejscu, przekrzywiając lekko głowę w bok, by nasłuchiwać nadchodzących, jak mniemała skrytobójców.
~ Mam nadzieję, że jesteś świadom, iż nie pochwalam tego typu rozwiązaniom. Doceń to i nie pozwól mnie zabić… ~ mruknęła do Czerwonego, przełykając ostrożnie ślinę.
~ To ryzykowne się rozdzielać, zwłaszcza teraz… ~ Jarvis podkradł się do drzwi prowadzących do wyjścia z balkonu na którym znajdowali się i dał znać Godivie by ta zaczaiła się z włócznią po drugiej stronie. Sam ładując pośpiesznie swoją ciężką kuszę.
~ Nikt się ciebie nie pytał o zdanie! Zabieraj się stąd i to już, ja tu mam coś do załatwienia! ~ Chaaya była wyraźnie poirytowana, ale i przestraszona. Nie dość, że znajdowała się w niebezpiecznej i mało komfortowej dla siebie sytuacji, to jeszcze musiała użerać się z każdym po kolei, jak w jakimś pieprzonym przytułku dla kilkuletnich dzieci przechodzących napady humorów.
~ Godiva może zostać by cię… ~ Drzwi się otworzyły i smoczyca z całej siły pchnęła włócznią, przeszywając klatkę piersiową pierwszego kultysty.
Drugi… zaskoczony sytuacją, uniósł kuszę i coś chciał krzyknąć, ale czarownik postrzelił go ze swojej kuszy i ranionego, dobiła smoczyca ciosem włóczni w brzuch.
~ Myślę, że… tak z dziesięć… piętnaście minut zajmie im zorientowanie się, że nie mają strzelców tutaj ~ dodał telepatycznie czarownik.
- Świetnie… - skwitowała sarkastycznie bardka. - O kant dupy to wasze towarzystwo… Skoro kazałam ci się stąd wynosić, powinieneś to zrobić, a nie wdawać się ze mną w polemiki… w dodatku nawet nie potrafisz zapanować nad własnym smokiem! - Kobieta wstała na równe nogi podchodząc do ciał mężczyzn i przechodząc do szybkiego przeszukiwania ich kieszeni. Musiała zmienić plan działania i wypędzić stąd Jarvisa, jak najszybciej, nawet jeśli zaboli to i ją i jego.
- Nigdy się nie pozbędę tego skurwysyna ze swojej głowy jak będziecie tak za mną łazić… myślałam, że to Nveryioth jest pijawą… ale o bogowie, jakże ja się myliłam…
- Stąd jest tylko jedna droga… - wyjaśnił Jarvis stanowczym tonem głosu. - Nawet gdybyśmy się stąd ulotnili z Godivą, to i tak natknęlibyśmy się na nich na schodach. Lepiej ubić ich tu.
Tymczasem Godiva zabrała się za przeszukiwanie drugich zwłok.
- Stul ten pysk i wypierdalaj! Nie będę się tu teraz z tobą bawić w przepychanki słowne. - Tancerka wyżyła się na trupie, ściągając mu z twarzy maskę, by go nią zrazu zdzielić po twarzy.
Po chwili, znalazła i postanowiła przygarnąć sobie sakiewkę oraz zwoik z wypisanym słowem, którego nie potrafiła wypowiedzieć.
Następnie, dłuższe kilka chwil, przyglądała się sygnetowi, zastanawiając się czy nie jest przypadkiem znakiem rozpoznawalnym kultu do którego należał ów denat, ale po chwili zreflektowała się, że w zasadzie… to mają przecie maski. Bez zbędnych ceregieli postanowiła więc przebrać się za trupa, zdejmując mu płaszcz oraz koszulkę, oraz kryjąc swoją twarz za maską. Stanęła z kuszą w rękach przy balustradzie wyglądając na scenę na dole.

Jarvis i Godiva wyszli, a Starzec wtrącił ironicznie. ~ Jak na kogoś kto mieni się być dyplomatą, umiesz do siebie zrażać innych.
~ Sam mi powiedziałeś, że nie jestem już tawaif… a co za tym idzie, nie potrzebuję ogrodnika… sama wzrosnę tam gdzie mnie los posieje ~ fuknęła gniewnie, z ulgą przyjmując, że czarownik choć zraniony, w końcu postanowił się oddalić, a więc… mogła się teraz martwić tylko i wyłącznie o siebie.
~ Nadal jednak potrzebujesz sojuszników bardziej skutecznych niż ten twój smoczek. Zapominasz, kto cię tu sprowadził, kto pomógł się dostać do tego miejsca, załatwiając potrzebne środki, kto je zna… Użyteczność czarownika jest zbyt duża, by zniechęcać go do siebie. Sama znajdziesz nauczyciela Nveryiothowi? Wątpię ~ odparł ironicznie Starzec. ~ Moja moc jest wielka, ale i ona niewiele da, jeśli ktoś zajdzie cię od tyłu i śmiertelnie postrzeli z kuszy.
~ Nie każ mi cię znowu nazywać ślepcem Starcze… siedzisz we mnie jak nabzdyczona, deszczowa, ropucha i tylko kłapiesz ozorem co ci ślina na język przyniesie. Zacznij więcej patrzeć, nie na zewnątrz, a do środka. ~ Upomniała go zmęczonym tonem. ~ O wiele łatwiej mi się działa, gdy narażam tylko siebie, a moi bliscy są bezpieczni.
~ To czego im tego nie powiedziałaś, co? ~ zapytał rozbawiony smok. ~ Poza tym… nie narażasz tylko siebie. Mnie także.
Chaaya nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać w tej chwili. NIKOMU NIE DAŁO SIĘ DOGODZIĆ! NIKOMU! Gdy się boi, jest źle. Gdy czuje się pewnie, też jest źle. Ci się leją na dole, a temu zachciało się na filozoficzne gadki na temat, na przykład... zaufania, czy choćby braku wolnego czasu na tłumaczenia, bo krew się leje strumieniami.

~ Mam miksture niewidzialności, jak się zrobi bardzo źle, to uciekniemy. A teraz patrz na kogo polują i czego chcą ~ odparła ugodowo, rozglądając się na boki i na chwile odwracając za siebie, by sprawdzić czy nikt nie nadchodzi.
Walki tymczasem dogasały. Ostatniego walecznego uciszyły magiczne pociski posłane zza sceny. Autor tego czaru przemieszczał się lewitując w kierunku jej centrum.
Był to ciemnoskóry “człowiek”, o posturze mnicha z klasztorów zbudowanych w Górach Szczytu Świata. Mnisi owi w zasadzie odrzucali wszelką doczesność, zamykając się w tych murach na całe życie.
Ten tutaj jednak nie wyglądał na pustelnika, jego ciemna skóra była spękana ognistymi liniami, w oczach miał ogień, a w ustach kły. Dłonie zaś “ubrane” przerażająco długie place.

- Vantu, Vantu… Vantu… on żyje? Jakim cudem? Przecież widziano jak zginął. - Szepty świadczyły o tym, że lewitujący mężczyzna był znany.
Tancerce wywracało się w pustym żołądku na sam widok czarciego osobnika. Coraz bardziej utwierdzając ją w zdaniu, że nie chciała tu być ani chwili dłużej. Spoglądając za siebie, nasłuchiwała przez jakiś czas, czy ma jeszcze chwilę spokoju, po czym zmusiła się do pozostania w miejscu jeszcze kilka minut dłużej.
- Taaak… chcieliście mnie zabić. Nie udało się wam… chcieliście mnie zniszczyć. Ale moc mego pana przewyższa moc złotych krążków którym oddajecie cześć - wywarczał Vantu. - I dziś jesteście na mojej łasce. Część z was zginie, część zostanie wywyższona do zaszczytu zostania mymi sługami. Niech wampirzy lordowie wiedzą, że nosferatu Vantu powrócił.
To wywołało coś czego bardka nie do końca się spodziewała. Paru “baranków” z tłumu spędzonego na środek widowni, zmieniło swą postać w nietoperze i porwało się do lotu.
- Zestrzelić ich! - warknął Vantu, posyłając ognisty promień z dłoni i spopielając jednego z nich.
~ Czy to on? Czy o niego ci chodzi? ~ Kobieta spytała bojaźliwie Pradawnego, przymierzając się i oddając jeden strzał w kierunku wirującego nietoperka, po czym przeładowała kuszę.
~ On jest wampirem… Nie ma duszy którą można by było pochłonąć i o którą można by było się zaczepić jak o twoją ~ wyjaśnił Starzec, gdy bełt z jej kuszy strącił na ziemię nietoperza. Słudzy Vantu zaczęli je zbierać z ziemi. Z innych wysokich miejsc, też poleciały bełty, które powaliły na ziemię nietoperze przeszywając ich ciała oraz małe serduszka osikowym drewnem.
- A co z tym co… ty panie… - rzekł jeden ze sług patrząc wraz Vantu na unoszącą się mgiełkę po spopielonym wampirze.
- Jeden dostarczy wiadomość... jak pozbiera się do kupy - stwierdził drwiąco płomiennooki.

~ To jak nie on to kto? Wydaje się być ich przywódcą, a na pewno kimś wysoko postawionym w hierarchii… ~ Chaaya zrobiła pół kroku w tył, czując jak robi jej się gorąco. Zaczynała być już u granicy swoich możliwości psychicznych, ale dzielnie trwała dalej, w nadziei, że zasłyszy jakieś dodatkowe informacje.
~ To tylko pionek czarta. Nam zależy na jego szefie. Dlaczego przepędziłaś oboje? Mogłabyś się wspierać ich obecnością. Mogłabyś zauważyć też moją obecność. Jesteśmy daleko od nich… i mało ich obchodzimy. Nie ma powodu do strachu ~ odparł zimno Starzec, a na dole trwała selekcja. Część przerażonych gości odprowadzono na lewo, nielicznych na prawo. A kilkoro wygnano na środek. Vantu nakazał gestem przynieść zza kulis duże stojące lustro w srebrnej oprawie.
~ Oni są… źli… to mnie przytłacza i dławi ~ wyjaśniła, przełykając ostrożnie ślinę. ~ Takie przyglądanie się… uczestniczenie w tym manifeście nienawiści… niczyja obecność nie podniesie mnie na duchu w tej sytuacji. ~ Kobieta popłynęła myślami daleko za Jarvisem, zastanawiając się, czy wydostał się już z opery i zawiadomił władze. Powinna niedługo zdjąć przebranie i zacząć się ewakuować.
~ Czekaj… nie przynieśli tego lustra bez powodu. Użyją go do komunikacji ~ stwierdził Starzec. ~ Gdybyś nie odpędziła czarownika, mógłby zesłać na nich stada stworów i wywołać zamieszanie. A co do zła i nienawiści… Zamierzasz je unikać przez całe życie?
~ A mam walczyć? Nie urodziłam się rycerzem… ~ odparła smutno, ponownie się odwracając, by sprawdzić swoje tyły.
~ Ani Jarvis, ani Godiva, ani Nveryioth… Nie pytam cię zresztą, czy masz siłę do walki, tylko czy chcesz walczyć ~ stwierdził Starzec. ~ Czy chcesz namieszać w ich szeregach. Czy wolisz… ~ zanim padły kolejne myśli, krzyk bólu i agonii przeszył powietrze.
Z poderżniętego gardła pierwszej ofiary na lustro spłynęła krew.
~ Oczywiście, że wolałabym ich wszystkich zniszczyć ale… ~ sytuacja na deskach sceny zmusiła bardkę do odwrócenia wzroku. Przez dłuższą chwilę milczała, próbując przełknąć obrzydzenie i lęk. ~ Mieszanie w ich szeregach w niczym nam teraz nie pomoże… łatwiej będzie wytropić tego kogo potrzebujesz, gdy ich siły nie zostaną zanadto nadwyrężone.
Na dole trwał rytuał, kolejne ofiary… miały podrzynane gardła nad lustrem.
A kultyści pod wodzą Vantu, powtarzali inkantację mającą przebudzić magię w lustrze.
Nie zdążyli.
Nastąpiły eksplozje i krzyki. Najwyraźniej Jarvisowi udało się sprowadzić pomoc.

Bardka schowała się w głąb balkonu, zdejmując pelerynę, maskę i zbroję, po czym wyjęła z torby kryształowy, ozdobny flakonik z olejkiem jaśminowym, skrapiając nim swoją głowę. Następnie wymknęła się na korytarz w celu wydostania się z budynku tą samą drogą, którą tu weszła, tym razem jednak pod osłoną niewidzialności.
Słyszała dochodzące odgłosy walki i magicznych wybuchów. Miała świadomość, że raczej nie przybyli tu strażnicy z halabardami, a raczej ci zamaskowani, którzy toczyli boje z demonami. Co gorsza… mogli przejrzeć niewidzialność bardki, jeśli zbliżyła by się do nich za bardzo.
I wkrótce natknęła się na dwóch zamaskowanych strażników walczących z dwoma kultystami. Akurat na jej drodze prowadzącej do wyjścia.
Wycofała się więc, tak by ci mogli przejść nie wpadając na siebie nawzajem. Na razie walka jednak się tam przedłużała. Kultyści mieli lepsze pozycje do ostrzału, a zamaskowani strażnicy miasta nieco magii na swych usługach. A Chaaya dostrzegła znajomego cienistego kota przekradającego się pomiędzy nimi i najwyraźniej szukającego... jej.
Jarvis wysłał jej Gozreha na pomoc.
Tawaif odczekała więc chwilę i gdy kocur był w jej zasięgu, pacnęła go znienacka w głowę, odzywając się cicho. - A kuku… - jej ton głosu daleki był jednak do żartobliwego.
- Miło cię nie “widzieć”. Godiva panikuje… chciała się tu wedrzeć siłą i cię uratować. Mój pan również martwi się o ciebie. Odcięli nam główne drogi ucieczki, ale jest kilka, które… możemy wykorzystać. Jak wejdziesz w zasięg nawoływania mego pana, daj mu znać. Zorganizuje nam odwracanie uwagi - odparł cicho kocur, zerkając mniej więcej w kierunku gdzie stała tawaif.
- W razie czego odciągnę ich uwagę, wtedy się nie przejmuj mną… tylko biegnij dalej.
- Dziękuję ci, że się dla mnie narażasz… choć pewnie nie miałeś wyboru - odpowiedziała wyraźnie smutniejąc, ale po chwili się otrząsnęła. - Prowadź, ten czar nie działa długo.
- Nie martw się… jak już wspomniałem, nie da mnie się zabić. To jak… ruszamy? - zapytał zadziornie Gozreh i ruszył przodem.

Chaaya ruszyła za kotem, nie odzywając się, bardziej pochłonięta obserwowaniem otoczenia. Nie chciała zostać ani stratowana, ani przez przypadek zraniona na przykład zabłądzonym pociskiem, czy czarem.
Wybierali coraz ciemniejsze zakamarki i coraz węższe korytarzyki. Gozreh prowadził tawaif w całkiem innym kierunku. Zawsze podążał kilka metrów przed nią i czasem trudny był do odróżnienia z cieniami dookoła. Po chwili, dotarli do dużej szczeliny w ścianie, takiej przez którą bardka musiała się przecisnąć na czworaka.
- Godiva i Jarvis są po drugiej stronie przeciwległej ściany tamtego pomieszczenia. Po przeciśnięciu się daj mu myślami znak, że tam jesteś - wyjaśnił chowaniec plan maga, rozglądając się dookoła. Na szczęście znacznie oddalili się miejsca toczonego boju pomiędzy siłami prawa i chaosu. Tylko słyszeli jej odgłosy… echa dochodzące z oddali.
- Mhm… dobrze - mruknęła w skupieniu, po czym dodała na odchodnym - to idę.
Bardka kucnęła zaglądając do szczeliny, by w końcu przejść przez nią na czworaka, szurając kuszą przed sobą. Miała to być mała pamiątka dla Zielonego, oraz tymczasowa broń na teraz.
W środku rozejrzała się na boki, skupiając myśli na czarowniku.
~ Jestem w pomieszczeniu poprzedzającym wyjście? ~ Nie do końca wiedziała, jak sprecyzować miejsce do którego zaprowadził ją Gozreh.
Włócznia Godivy przebiła ścianę nagle, po czym jej szerokie ostrze wykrawało w niej wejście. Znała tą sztuczkę. Jarvis zastosował ją na wyspie amazonek.
~ Jesteś cała? Nic ci się nie stało? Martwiliśmy się o ciebie. ~ Usłyszała w głowie myśli czarownika.
Kobieta obserwowała jak broń kroi ścianę, niczym nóż masło, uśmiechając się pod nosem.
~ To zabawne, bo ja martwiłam się o ciebie. Nic mi nie jest, czego nie mogę powiedzieć o nieszczęśnikach z widowni… ~ Chaayę czekała poważna rozmowa z czarownikiem, ale czas i miejsce nie były teraz na to dogodne.
~ Ze mną jest żądna okazji do walki nadpobudliwa smoczyca. Sama wiesz co potrafi Godiva, gdy jest wściekła.
Tak… pamiętała walkę w dżungli.

Ostrze włóczni wycięło przejście i Jarvis polecił odsunąć Chaai na przeciwległą ścianę, po czym wraz Godivą popchnął wycięty fragment ściany rozbiąc wyjście.
- Chodźmy… gondola czeka seniorito - rzekł z uśmiechem i ulgą, widząc Chaaye brudną i zakurzoną, ale żywą i zdrową.
Tancerka chyba nigdy nie widziała czarownika w takim potrójnie pozytywnym nastroju… To ją trochę zaskoczyło, choć nie dała tego po sobie poznać, uśmiechając się tak, jak to miała w zwyczaju.
- Dobrze… i dziękuję - odparła enigmatycznie, spoglądając na smoczycę by kiwnąć jej głową, a następnie Jarvisowi.
- Wiesz… że moglibyśmy stylowo… - zaczeła Niebieska - wysadziłam bym dach błyskawicami i wylecielibyśmy z opery. Jarvis zrzuciłby beczkę i ja bym strzeliła błyskawicą i z wrogów nie byłoby co zbierać - zapaliła się do swego pomysłu Godiva, a czarownik przypomniał jej - Z jeńców też by nie było co zbierać, a poza tym mieliśmy być dyskretni.
- A taaak… szkoda. - Godiva wskoczyła do gondoli pytając. - To gdzie teraz płyniemy?
- Ja muszę wracać do pokoju… - Chaaya westchnęła cicho, przecierając palcami zmęczone oczy.
- Noc jest jeszcze młoda - zaprotestowała niemrawo Godiva, ale Jarvis dodał. - I jutro też będzie. Chaaya ma dość wrażeń na dziś. Jutro poszukamy może czegoś spokojniejszego.
Faktycznie, noc była młoda, ale bardka miała obowiązki względem Nverego, a i smoczycy nikt nie zmuszał do siedzenia u siebie. Mogła przecież ruszyć samemu zad do miasta.
- Podrzucicie mnie i możecie iść… - wzruszyła ramionami tawaif, przeglądając zawartość sakiewki znalezionej u denata, podliczając monety.
Godiva nie wyglądała na zadowoloną z tego powodu, ale Jarvis już bardziej. Oboje jednak milczeli, podobnie jak Gozreh, który kocim zwyczajem zwinął się w kłębek i przyglądał okolicy.
- Zmieniło się tu wiele jak widzę - skomentował w końcu.
Tawaif nie widziała potrzeby by się wtrącać. Gdy skończyła podliczać “zdobyczne”, oglądała przepływające budynki w ciszy, starając się wyrzucić z pamięci widoki rzezi na deskach teatru.
Dotarli na miejsce i jak się okazało, nie tylko Chaaya nie miała ochoty na wycieczki, ale również i Jarvis zamierzał zostać wraz z kotem w swoim pokoju. Urażona i rozczarowana Godiva sama więc udała się w miasto, by znaleźć sobie rozrywkę.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 24-03-2017 o 20:19.
sunellica jest offline