Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-03-2017, 21:21   #18
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację


Biegli dalej, noga za nogą, stopień po stopniu. Wciąż niżej i niżej, ścigani przez coś gorszego niż sama śmierć. Szaleństwo i chaos towarzyszyły im stale, w miarę jak zmierzali ku wolności. Wolności, bowiem o bezpieczeństwie mówić nie mogli. Na szczęście owe istoty, w które przemienili się ludzie zamieszkujący wieżowiec, nie wykazywały się szybkością mogącą raz na zawsze zakończyć żywot Irlandki i jej towarzysza. Wlekli się powoli, jakby wciąż spali i tylko ów głód, który lśnił w oczach, nie dawał ciałom pozostać w bezruchu.

Oddech, ów dowód na to, że żyli, zaczynał powoli sprawiać ból. Każde kolejne wtłoczenie powietrza w płuca kosztowało coraz więcej wysiłku. Nie mieli jednak wyboru, a raczej nie mieli wyboru, który pozwoliłby jednocześnie dać odpocząć mięśniom i żyć. Zdawać się bowiem mogło, że te dwa luksusy, wykluczały się wzajemnie, w tym opętanym szaleństwem mieście.

Nagle, gdy w biegu mignęła im siódemka, światła rozjaśniające klatkę schodową, zgasły. Jedyne co im pozostało to słaby blask wpadający do środka przez szczelinę niedomkniętych drzwi ewakuacyjnych i lśnienie znaków na ścianach, które wskazywały im drogę.


Nie mogły jednak tej drogi rozjaśnić. Zadanie to przypadło w udziale nieszczęsnym duszom, które coraz rzadziej wymykały się z korytarzy by sprawdzić co robiło tyle hałasu na klatce i w miarę możliwości owe coś pożreć. Lauren niemal zdążyła się przyzwyczaić do coraz to nowych twarzy, spoglądających na nią z wyrazem głodu w oczach. Do wyrywania się opornym palcom, do odpychania zachłannych rąk, do umykania wyszczerzonym zębom. Kolejni wygłodzeni przestali robić wrażenie na otumanionym przemocą umyśle. Kolejne krzyki przestały sięgać duszy. Liczyły się tylko kroki i to by przeć dalej i dalej. By żyć, na przekór okolicznościom.

W końcu wypadli z ciemnego wnętrza wieżowca, wprost w objęcia kwietniowego słońca.


Jego blask oślepił ich na kilka cennych sekund. Jego ciepło sięgnęło do zmrożonych strachem serc. Nie zdołało jednak przegnać chłodu, który w nich zagościł. Nie zdołało także rozproszyć koszmaru, który stał się jawą. Wrażenie ulgi było bowiem krótkotrwałe. Tak, udało się im uciec z budynku, jednak była to ucieczka z deszczu pod rynnę. Niczym ostrze miecza, wylądowali między młotem, a kowadłem. Za ich plecami słychać było tych, których zwabili swoją ucieczką. Przed sobą mieli tłum wciąż nie zainteresowanych nimi ludzi. Owe niezainteresowanie nie mogło jednak trwać wiecznie, podobnie jak nie można było owych istot nazwać ludźmi. Już nie, nie po tym co w nich wstąpiło i co napędzało ich ciała. Czy oni w ogóle wciąż żyli? Czy mieli dusze? Czy ich świadomość tliła się gdzieś w ich wnętrzach, przytłumiona głodem, jednak wciąż istniejąca? Odpowiedzi na pytanie nie było, podobnie jak nie było czasu by marnować go na ich szukanie.

Lars doszedł do siebie jako pierwszy bo i pierwszy wypadł z budynku. Szybko, chociaż w wyraźny sposób starając się przy tym zachowywać cicho, ruszył w stronę czekającej na nich maszyny. Najbliższe zagrożenie znajdowało się ledwie parę kroków od motocyklu.


Dziewczynka nie mogła mieć więcej niż osiem, może dziewięć lat. Poruszała się powoli, zmierzając do większej grupy zarażonych, która zebrałą się przed budynkiem supermarketu. Miś, który trzymała w dłoniach, był podobnie jak jej dłonie, ubrudzony krwią. Krew także zdobiła jej sukienkę. Czyja? Można się było domyślać, o ile się na owe domysły czas miało…
Anderson był już przy samym motorze gdy mała nagle odwróciła głowę w jego stronę, pociągając nosem niczym zwierze. Jej usta otwarły się, ukazując drobne, dziecięce ząbki, pomiędzy którymi wciąż widać było fragmenty zakrwawionego ciała. Z jej gardła wydobył się dziki wrzask, gdy ruszyła w stronę mężczyzny. Na ów wrzask odpowiedzieli ci, którzy do tej pory flegmatycznie krążyli po drugiej stronie Winston Way, a którzy teraz jak na komendę ruszyli w ich stronę. Lars, nie czekając aż mała podbiegnie bliżej, odstawił w niezbyt delikatny sposób transportówkę i sięgnąwszy po broń wycelował, a następnie wystrzelił posyłając pocisk dokładnie między oczy dziecka.
- Lauren! - krzyknął, jednak nie czekał. Zamiast tego dopadł do maszyny i odpalił silnik, który wzbudził się do życia z niosącym nadzieję pomrukiem. Teraz wystarczyło tylko jak najszybciej przytwierdzić torbę z zapasami, zająć miejsce na siodełku i ruszyć. Łatwiej jednak było powiedzieć niż zrobić. Nic zatem dziwnego, że tłum wygłodzonych dopadł ich zanim wszystko było zabezpieczone i gotowe do drogi. Pierwszy dopadł ich mężczyzna w poszarpanym garniturze, któremu brakowało prawej ręki. Jego ruchy były gwałtowne, chaotyczne, jednak na tyle szybkie, że zanim Lars zdołał sięgnąć po broń, zęby napastnika zdołały znaleźć drogę do jego ramienia. Nie nacieszył się jednak swym zwycięstwem długo, bowiem w następnej chwili jego twarz zniknęła w krwawym rozbryzgu, gdy kula wystrzelona z bliskiej wniknęła w jego czaszkę. Następni jednak byli tuż, tuż więc i czasu nie było na sprawdzanie rany. Trzeba było ruszać, co też mężczyzna uczynił, o mały włos nie zrzucając Lauren z siedziska. Jej okrzyk protestu zlał się w jedno z pełnym zawodu zawodzeniem, które wydały z siebie owe żarłoczne istoty. Ofiara wyrwała się im z rąk, jednak na jak długo? Jak długo szczęście miało im jeszcze dopisywać?

Niedługo, jak się wkrótce okazało.



Każdy kolejny metr i każda mila, ukazywały obraz zniszczenia na skalę, która zdawałą się być niemożliwa w tak krótkim czasie. Rozbite samochody, płonące domy, leżące na ulicach, wciąż drgające ciała. Szkarłatna ciecz rosiła szare chodniki, spływała z rozbitych szyb i dawała świadectwo szaleństwa, które opętało stolicę królestwa. Szaleństwa które dopiero się zaczynało. Ożywione trupy zdawały się być wszędzie. Jedne mniej, inne bardziej uszkodzone, wszystkie jednak z owym głodem w oczach. Mijali także i tych, którzy się bronili, którzy walczyli o swoje domy, rodziny i życie. Całe grupy ruszały naprzeciw powłóczącym nogami ciałom. W ich dłoniach tkwiły pałki, noże i siekiery. Zupełnie jakby świadomość nierealności tego wszystkiego nie docierała do każdego mieszkańca, nie zmuszała go do ucieczki, a wręcz przeciwnie. Co tkwiło w tych ludziach, zanim dano im prawo do wcielenia się w rolę Boga? Czy zawsze tkwił w nich duch wojowników, zdobywców, rycerzy? Czy też sytuacja sprawiła, że obudziły się drzemiące w nich bestie, które widząc szansę na żer, ruszały do boju. Jakkolwiek by nie było, ich liczba zdawała się być żałośnie mała w porównaniu z wrogiem, który tego dnia ocknął się ze snu i zaatakował nie biorąc jeńców, nie mając litości.


Pech dogonił ich tuż za Barking, gdy skręcali w drogę mającą ich doprowadzić do A13. Nagle, znikąd i bez ostrzeżenia, pod koła ich rozpędzonej maszyny wypadła młoda kobieta. Anderson zdołał skręcić w ostatnim momencie, lekko tylko ją trącając, jednak równowaga została zachwiana. Może gdyby nie miał ze sobą pasażerki, może gdyby mieli mniej bagażu, może… Jednak może nie zmieniało faktów i nie pozwalało na ich nagięcie. Motocykl z wżynającym się w umysły zgrzytem, wylądował na boku, sunąc jeszcze przez metr, nim zastygł w bezruchu. Jego pasażerowie w ostatniej chwili zdołali opuścić siedziska, chociaż dla Lauren skończyło się to możliwym skręceniem kostki i silnym bólem w prawym barku, na którym wylądowała. Lars zdawał się być w znacznie gorszym stanie. Jego sylwetka nie poruszała się, tkwiąc częściowo oparta o drzwi samochodu, który jego towarzyszka ominęła dosłownie o milimetry. Transportówki poszły w drzazgi, wypuszczając przerażone zwierzęta, które rozpierzchły się na wszystkie strony i ani myślały wracać. Gdyby tego było mało, ta, która stała się przyczyną wypadku, właśnie zaczynała drżeć. Drgawki i spazmy wstrząsały jej ciałem, gdy leżała tak na środku ulicy, w kałuży krwi, która wypływała z jej rozbitej głowy.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline