Bix, Fenn, Nightfall
W ciągu ledwie dwóch sekund w korytarzach zapanował totalny chaos, rozległa się masa wystrzałów i polała się pierwsza krew, ale po kolei…
Akurat w momencie, gdy strzelec zagadywał napotkaną grupkę, by czym prędzej ulotnili się razem z nim samym i Bixem w bezpieczne miejsce, za Nightem otwarły się grodzie śluzy prowadzącej do bocznego hangaru. W samej śluzie pojawili się agresorzy, mający na sobie Space Combat Suit, wliczając w wyposażenie Jetpacki, do tego i karabiny plazmowe w łapach… i zaskoczenie(chyba) wymalowane na gębach, przysłoniętych jednak hełmami próżniowymi. Skąd taki wniosek? Ano nie wystrzelili od razu, zdziwieni chyba tym, co zastali w owych korytarzach.
Nightall jednak był szybszy. Błyskawicznie skierował lufę karabinu we właściwym kierunku, po czym wystrzelił w pierwszego w rzędzie, trafiając go w tors. A i Bix nie próżnował, rzucając się na nich z lancą zakończoną metrową piłą o ostrzach ze stali wolframowej, która zawyła złowieszczo, po czym wśród iskier wgryzła się w ciężko opancerzoną klatę wcześniej już zranionego typka. Rozległ się jego wrzask, wymieszany z rechotem Bixa, pracującą piłą, krzykami i wystrzałami… Koleś tryskając juchą niczym jakaś fontanna, osunął się w bok, po czym zsunął po ścianie.
Byli jednak kolejni. I to nie tylko z tej strony, ale po kolei…
Wystraszeni kumple zarżniętego piłą otwarli ogień do przesłaniającego niemal cały widok na korytarz “Młotka”, i temu niestety ale nie pomógł ani prowizoryczny pancerz, ani noszony przy sobie Projectile Deflektor. Ten ostatni, co prawda jedną wiązkę plazmy zbił, kolejna jednak zraniła mięśniaka w łapę. A w tej cholernej śluzie było więcej nieprzyjemniaczków.
Zbrojny mężczyzna, prowadzący pochód cywili z bazy, oberwał w prawe biodro, obwieszczając ten fakt krzykiem. Wtedy też, za ich plecami, od strony SPA, w korytarzach pojawili się kolejni frajerzy - w średnich pancerzach - otwierający ogień do pilnującego tyłów Fenna. I żaden z oszołomów nie trafił… Valarian za to odpowiedział celnie, wyłączając z walki już pierwszego z nich strzałem w nogę.
Dzieci krzyczały, kobiety piszczały…
-
Chodu!! - Ryknął zraniony Brayde wpychając już pierwszego ze smarków w drzwi znajdujących się obok kwater mieszkalnych. Nie mieli bowiem raczej innego wyjścia, atakowani na dwa fronty.
Dave
Lexi zaciągnęła Bullita do… Ambulatorium. Zniknęli w jego drzwiach, akurat w momencie, gdy psy gończe pojawiły się na korytarzu. Czy widzieli, gdzie ta parka uciekała? Fakt, iż było to możliwe, był zbyt duży, by go zignorować. I zdaje się, iż kobieta o tym wiedziała, ledwie bowiem znaleźli się w Ambulatorium, zablokowała drzwi, po czym… rozwaliła pulpit kolbą karabinu.
-
No co? - Spojrzała ostro na Doca.
I w sumie… chyba dobrze zrobiła. Przy drzwiach pojawiły się bowiem jakieś stuki, a po chwili dokładnie na ich środku zaczęła się rozrastać nagrzana powierzchnia. Próbowali przeciąć czymś drzwi?? Zarówno Bullit, jak i Lexi, cofnęli się od nich na kilka metrów w tył, z karabinami gotowymi do strzału, gdy nagle coś tam cicho w owych drzwiach brzdęknęło, po czym nastała cisza. Próbowali wejść, ale im się nie udało, więc odstąpili? A może… a może to oni ich teraz tu dodatkowo zaspawali, by mieć z głowy?
-
Chyba poszli - Szepnęła kobieta.
-
Lexi, to Ty? - Rozległo się z głębi Ambulatorium. Jakiś wystraszony typek celował drżącą dłonią do niej i Bullita z pistoletu.
Kilka metrów za nim, za stołami i szafkami, chowała się jakaś przerażona kobieta z dzieckiem.
Vis
Darakanka kombinowała w hangarze na całego, budując prowizoryczną bombę z butli i palnika. I chyba sytuacja, w jakiej się znalazła, dowała jej nadludzkich sił, bowiem poradziła sobie z ciężką butlą, taszcząc ją sama, poradziła sobie z konstrukcją, i wszystko w miarę cicho, poradziłaby sobie i z rzutem, czy tam kulnięciem owej bombki pod nogi wrogów… ci jednak byli stanowczo za daleko. Co więc wymyśliła? Ano coś całkiem banalnego, coś, co mogła wymyślić tylko Vis w takiej sytuacji.
Zwabiła ich w swoją stronę cichymi syknięciami, brzmiącymi mniej więcej “pssst”.
Dwaj zdziwieni osobnicy ruszyli więc w jej stronę, podejrzliwie zerkając w kierunku jej kryjówki, celując z karabinów… i poleciała w końcu w ich stronkę niespodzianka, i Vis mogła przysiąc, iż widziała ich rozdziawione ryje, gdy nastąpił wybuch.
Gdy w końcu dziewczynie przestało dzwonić w uszach, wyszła z ukrycia, podziwiając swoje dzieło. Nie, żeby przepadała za widokiem zwęglonych trupów, jednak na jej ustach wyrósł wielki, wredny uśmieszek… który został starty w proch, gdy lufa wielkiego karabinu plazmowego przycisnęła się do jej skroni.
-
Zabiłaś moich kumpli suko - Wychrypiał trzeci z przebywających w magazynie.
Ten, o którym zapomniała w swych wielkich planach, co było teraz fatalne w skutkach.
-
P... - Zaczęła dziewczyna, nie dane jej było jednak skończyć. Kolba trafiła ją w twarz, świat zawirował wśród sporego bólu, a potem nastąpiła ciemność…
Becky
Gdy grupa napastników w Space Combat Suit zaczęła wskakiwać do otwartego hangaru po wylocie statku tchórza nad tchórzami, Isabell wcisnęła gaz do dechy, jadąc w tamtą stronę na złamanie karku. Pilotka nie była pewna, co Macolitka kombinowała, jednak.... powoli się chyba domyślała.
-
Isabell... - Odezwała się w końcu Becky do dziewczyny, ta jednak nadal zasuwała ignorując kobietę.
-
Isabell!! - Wrzasnęła w końcu do niej już na poważnie, ta z kolei zahamowała w ostatniej chwili, tuż przed powoli zamykającymi się wrotami.
-
To jedyna możliwość! Nie widzę innej drogi! - Krzyknęła Macolitka, po czym wyjątkowo szybko i zręcznie wyskoczyła z pojazdu. Becky nie była w stanie jej zatrzymać, nie z tylko jedną ręką…
-
Idziesz czy nie? Proszę… potrzebuję Cię! Oni wszyscy nas potrzebują! - Powiedziała Isabell, po czym na drobną chwilę złożyła dłonie razem, prosząc i w ten sposób. Nie czekała jednak na odpowiedź, ruszając z kopyta do zamykających się wrót hangaru, po czym… skoczyła w dół. Tak po prostu.
.