Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-03-2017, 00:21   #76
Turin Turambar
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Węgry, Budapaszet 17 stycznia 2017 roku, 9.11 czasu lokalnego
- Ja nie chcę! Wolę zostać z tobą! - chłopiec twardo stawiał na swoim.
Już od dobrych dziesięciu minut prowadziła z nim dyskusję, która zaczęła się jeszcze w ich domu. Izsak zdecydowanie optował nad spędzeniem kolejnych dni razem z mamą, niż pójściem do przedszkola. I tak udało mu się uniknąć wizyty tam w poniedziałek, a to z prostej przyczyny, że Erice pomieszały się terminy i założyła, że młody ma jeszcze jeden tydzień ferii. Dopiero telefon od jej rodziców ciągu dnia i zdziwienie babci, że jej wnuczek jest razem z Eriką na ślizgawce olśniły kobietę.
Poczuła wibracje telefonu w torebce przewieszonej przez ramię. Zerknęła na szybko. Przyszedł sms.
Cytat:
Napisał Will
Jestem już na lotnisku
Czas jej uciekał.

Polska, Wołomin, 13 lutego 2017 roku, 23.31 czasu lokalnego
Niska temperatura powietrza, stan zupełnego wyziębienia po kąpieli w lodowatym strumieniu, rany i wyczerpanie walką… Nikt nie byłby w stanie rozsądnie w takiej sytuacji myśleć.
Lisicki szedł przed siebie już samą siłą woli, ciągnąc za rękę kobietę, jeszcze do niedawna jego przeciwniczkę.
Z trudem przeszedł przez płot najbliższego z domostw. Kobieta została na ulicy. Padła na kolana obejmując się rękami. Przestała nawet drżeć. Jak tak dalej pójdzie to albo zamarznie, albo się przemieni.
Nagle rozszczekał się jakiś pies. Jakiś mieszaniec owczarka rzucił się na ściany kojca ujadając aż mu prawie piana z pyska poszła. Maciek chwilę się zawahał, ale podszedł do drzwi. Nie wiedział, czy ktoś jest w tym domu.
Było ciemno nie mógł zlokalizować dzwonka. Zapukał cicho, ale wydawało mu się, że drzwi są jakoś wygłuszone. Zrobił dwa kroki w tył i w desperacji próbował je wyważyć.
Oczywiście odbił się od nich i upadł na ziemię zwijając się z bólu. To nie był dobry pomysł, by uderzyć w antywłamaniowe drzwi barkiem, który dopiero co został bez grama finezji nastawiony.
Wokół rozpaliły się światła. Nie wiedział, czy to domownicy zapalili jakiś halogen, czy zrobił to ktoś z zewnątrz. W głowie mu się kręciło, nie miał możliwości by trzeźwo myśleć. Ledwo czuł swoje dłonie i stopy, tak były przemarznięte.
Nagle światło zasłoniła jakaś duża sylwetka.
Obdarzony! przemknęło mu przez myśl, ale następnie ugodził go silny ładunek elektryczny i stracił przytomność.

Kambodża, prowincja Siem Reab, Angkor Wat, 27 lutego 2017 roku, 14.57 czasu lokalnego
[media]http://bi.gazeta.pl/im/4/10525/z10525594IE,Azja-Angkor-Wat--Kambodza--Swiatynia-hinduistyczne.jpg[/media]
Spotkanie ze światem zewnętrznym po ponad dwóch miesiącach spędzonych w zamkniętej bazie było dla White’a szokiem.
Tylu ludzi naraz w jednym miejscu i każdy się na niego patrzył. Czuł się prawie nagi. Co chwilę, ochota na to by się przemienić, była coraz większa. Jako Europejczyk wzbudzał w tej części świata niezdrowe zainteresowanie. Jakiś bardziej śmiały hindus podszedł nawet z prośbą o “selfie”, ale na szczęście Azza spławiła go ostrym “spierdalaj!” Na szczęście te dwa angielskie słowa były na świecie raczej uniwersalne i każdy rozumiał ich znaczenie.
- Wyluzuj - Elamri mruknęła do niego po wszystkim.
Faktycznie to najgorsze było już za nimi. Lot do Rosji i stamtąd na południe w samolocie dosyć podejrzanych linii lotniczych.
Zresztą tylko takie nie robiły problemów i nie przeprowadzały kontroli. Obojętne im było kto jest ich klientem, dopóki płaci.
Teraz stali we dwoje z czarnoskórą Obdarzoną u podnóża olbrzymiej świątyni. Elliot prawie już pływał w swoich ubraniach. Jego organizm ledwo co się przyzwyczaił do nieustannego przebywania w temperaturach oscylujących w granicach zera stopni Celsjusza, a teraz uderzyło go prawie trzydzieści stopni i oszałamiająco wysoka wilgotność powietrza.
Kolejny powód na to, by się przemienić i mieć z tym spokój.
- Gość przychodzi się tutaj pomodlić wieczorami, potem znów znika w dżungli. Musimy się przyczaić. Jakieś pomysły?

Pakistan, szczyt K2, baza Światła, gabinet Ulryka Whistlera, 15 stycznia 2017 roku, 9.02 czasu lokalnego
- Co o niej sądzisz? - Biały rzucił raport psychologa na swoje biurko, prosto pod nos swojego zastępcy.
- Klasyczny przypadek ciemnego kryształu. Musimy bardzo uważać. Jej moc może być bardzo niebezpieczna dla zwykłych ludzi i słabszych Obdarzonych.
- Czyli jak prognozujesz jej przyszłość?
- Nie chcę jej skreślać, ale… - Wołodia westchnął ciężko i zawahał się na chwilę.
Szef nie wtrącał się w jego wypowiedź. Cierpliwie czekał aż ten znajdzie odpowiednie słowa.
- …ale będzie to bardzo trudna sprawa. Trzeba ją jak najszybciej stąd wywieźć w jakieś odosobnione miejsce i tam zabrać się za resocjalizację.
- Masz już jej prawdziwe dane?
- Pracujemy ciągle nad tym. Ta młoda Dove by się przydała.
- Musisz poradzić sobie bez niej. Jest potrzebna w Ameryce Południowej, szczególnie teraz… - Whistler spochmurniał.
Bustov nie ciągnął tego tematu. Wszystko zostało już powiedziane. Musieli się pogodzić z tą stratą i działać dalej.
- Rób swoje - Biały odrzekł krótko.
- Ok, zabiorę ją w dzicz, jak tylko skończą formalności - rosjanin wstał i odmeldował się. Miał przed sobą dużo do zrobienia.

Tymczasem Inge stała w kolejce na stołówce i nakładała sobie porcję obiadową. Mijał jej trzeci dzień pobytu. Pierwszego dnia działo się dużo, drugi przesiedziała praktycznie cały cały w swoim pokoju, wychodząc z niego tylko na posiłki.
Jednak tyle wystarczyło, bo zobaczyć nastawienie innych do jej osoby. O ile Josh był wzorowym oficerem i nawet odrobinę ją adorował, to nadal wyglądał na osobistego strażnika, którego jej przydzielono. Natomiast od pozostałych czuła chłód. Wszędzie oczywiście witały ją uśmiechy, ale nie trzeba było genialnego psychologa, by wyczuć ich fałsz.
Szwedka była bardzo niepożądaną osobą w tym miejscu. Mówili co innego, ale ich oczy zdradzały prawdziwe myśli.
Nikt jej tu nie chciał. Kiedy dosiadała się do kogoś rozmowy milkły, gdy siadała do pustego stolika kończyła posiłek w samotności.
Dlatego tak bardzo zaskoczyło ją, gdy nagle ktoś usiadł naprzeciw niej.
Podniosła wzrok i zobaczyła młodego mężczyznę, praktycznie jeszcze nastolatka.
[media]http://img.photobucket.com/albums/v341/wolkenfuehlen/season6/ryder4.jpg[/media]
- Uch… Wolne? - zwątpił przez chwilę widząc jej spojrzenie.
Nie widziała go wcześniej. Nosił standardowe dresy, więc też musiał być Obdarzonym.

Grecja, Ateny, 31 stycznia 2017 roku, 13.12 czasu lokalnego
W kilka godzin po rozmowie z Boothem ze Światła, środki przeciwbólowe jakimi był nafaszerowany zaczęły słabnąć, a Theo prawie stracił z bólu przytomność. Tylko świadomość konsekwencji powstrzymała go przed przemianą, chociaż bardzo chciał przybrać postać zbroi. Prosta przemiana, która wyleczy wszystkie jego dolegliwości.
Jednak potencjalna fobia, jakiej mógł się w ramach tego nabawić, mogła pozostać do końca jego życia.
Choć wiedział, że musiał swoje odleżeć, to po tygodniu zaczynał go szlag trafiać. Czuł, że tracił mnóstwo czasu.
Na wszelkie sugestie i prośby personel szpitala nie reagował. Samuel Booth pojawił się dwukrotnie. Potwierdził nawet, że jego prośba została poddana pod rozpatrzenie Naczelnikowi Światła na Europę. Przypomniał również o procesie rejestracji, ale uprzejmie zostało to odłożone na moment, gdy Theo odzyska pełną sprawność.
Dlatego został dosyć zaskoczony, gdy kilka dni później do jego pokoju zapukano i nie czekając na odpowiedź weszły tam dwie osoby. Znany mu już Samuel oraz niska blondynka przed trzydziestką.

Wśród wszystkich spraw, które przed Eriką postawił Baratunde pierwszego dnia gdy stawiła się w Rammstein, ta jedna była najlżejsza. Nie było dużo papierologii, a miała dzięki temu okazję, by legalnie przebywać w postaci zbroi.
Przydzielony na Grecję agent Światła ps. Venom przedstawił jej pełną dokumentację na temat mężczyzny, który zatelefonował w połowie stycznia do Brukselii i na którego napadł inny niezarejestrowany Obdarzony. Walka ta oczywiście zahaczyła o główne media, pełne ostatnio informacji o “nadludziach”, jak przezywano ich na niektórych forach internetowych.
W każdym razie “Theo” twierdził, że jest “nieparzystym” Obdarzonym, chociaż jego kryształ został określony jak jasno-złoty. Nie znaleziono jego przeciwieństwa, ale to nie było żadną nowością. Niestety spora część mocy przecież wymykała się z rąk rejestracji, wiele z nich zniknęło już w mrokach histori, a jeszcze więcej się po prostu jak do tej pory nie pojawiło.
Dlatego mogła być przekonana, że trafiła na jakiegoś megalomana, który albo unikał rejestracji pod przykrywką amnezji, albo… Kryła się jednak za tym jakaś tajemnica.

- Dzień dobry - grzecznie przywitał się Booth. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzamy. Kalipso, oto Theodor. Panie Theodorze, to Kalipso, ją prosił pan o pomoc.

Chile, Santiago, 11 stycznia 2017 roku, 16.53 czasu lokalnego
Stając przed drzwiami do biura porucznika Galveza, Cheza na chwilę się zawahała. W końcu nie poznała nazwiska Javiera, a on też był przecież oficerem.
Na szczęście w biurze siedział jedynie posiwiały już mężczyzna, któremu bardzo daleko było do osoby, z którą spędziła ostatnie dwie noce.
Raul Galvez okazał się bardzo pomocny młodej chica. Jak później się okazało, miał córkę w jej wieku.
W każdym razie porucznik ustawił jej rozmowę sam na sam z dyspozytorem pełniącym wartę feralnej godziny dwa dni wcześniej.
Trwała ona raptem kilkanaście minut. Mężczyzna odpowiadał składnie i nie wpadł w pułapkę kłamstwa, kiedy zadała mu kilka podchwytliwych pytań. Twierdził, że kartkę z rozkazem znalazł na swoim biurku, więc musiał ją podłożyć ktoś kto kto był w dyspozytorni. To potwierdzał także monitoring kontrolny dyspozytorni. Co prawda nie obejmował on idealnie wszystkich stanowisk, ale zarejestrowano moment, w którym dyspozytor podnosi coś z biurka, po czym bezzłowcznie łączy się z załogą na helipadzie.
Mimo wszystko Jack miała przeczucie graniczące prawie z pewnością, że dyspozytor coś ukrywał. Kilka razy uciekał wzrokiem podczas opisywania swojej pracy. Nie mogła tego jednak wyciągnąć od niego w tradycyjny sposób.
W następnej kolejności była lista osób z dostępem do dyspozytorni. Tutaj Raul rozłożył ręce i przyznał, że tak naprawdę może wejść tam każdy z funkcjonariuszy. Nie było żadnych rozporządzeń z tym związanych, oprócz konieczności zachowania ciszy, kiedy dyspozytor z kimś rozmawiał. Obiecał jedynie, że postara się sam taką listę sporządzić.
Pozostało przeszukanie wszystkich koszy na śmieci. To akurat nie przyniosło żadnych odpowiedzi, ponieważ tą kartkę papieru poszukiwany agent mógł po prostu zjeść, albo spuścić w toalecie. Najszybszy i najbardziej pewny sposób by pozbyć się takiego dowodu.
Strażnicy przy wejściu z racji braku rysopisu nie mogli zbyt wiele pomóc. Potwierdzili jedynie, że nikt nieupoważniony nie dostał się do budynku. To samo było z tylnym wejściem, które po prostu było zapieczętowane. Nie było śladów w systemie o otwarciu ich w przeciągu doby przed i doby po interesującym ich wydarzeniu.
Kiedy już powoli traciła nadzieję, Porucznik Galvez przyniósł jej kawę, solidną porcję olbrzymich empanadas i listę ośmiu funkcjonariuszy, którzy wchodzili do dyspozytorni tuż po tym, jak Cheza razem ze Smaugiem ruszyli do Marco.
Miał przy tym dosyć ciężką minę, ponieważ jedna z tych ośmiu osób, których do tej pory uważał za lojalnych współpracowników, mogła się okazać kretem lub po prostu zdrajcą...

Polska, Ząbki, 14 lutego 2017 roku, 1.12 czasu lokalnego
Ocknął się leżąc na noszach. Obok niego siedziały dwie osoby w kitlach. Próbował podnieść rękę, ale nie dał rady. Był przywiązany skórzanymi pasami. W głowie mu się tak mocno kręciło, że nie mógł skoncentrować wzroku. Nafaszerowano go jakąś chemią. Próbował się przemienić, ale ciągle myśl mu gdzieś uciekała. Miał ochotę zwymiotować. Czuł drgania i chwilowe momenty bezwładności.
Chyba był w samochodzie. Gdzieś go wieźli.
Różne emocje przechodziły przez niego, od złości, przez strach do rezygnacji. Czuł też swoistą ulgę, że wreszcie było mu ciepło.
W pewnym momencie wnętrze samochodu zaczęło się kręcić.
Zaraz naprawdę się porzyga.
Wszystko wokół latało, kroplówka, strzykawki, lekarze, jakieś bandaże, narzędzia, łyżki defiblyratora... Prochy jakie dostał musiały być potężne.
Wtem chaos ustał. Zamrugał kilkukrotnie. Leżał teraz na boku, a raczej wisiał na pasach. Lekarze leżeli przed nim pośród rozrzuconego sprzętu medycznego.
Usłyszał donośny zgrzyt i następnie grzmoty, jakby uderzenia pioruna. Trzaski i zgrzyty powtarzały się, coś szarpnęło samochodem w którym przebywał, a który leżał teraz na jednym z boków. Nadal miał problem z ogarnięciem sytuacji, choć świat przestawał powoli wydawać się jakby był zza mgły.
Nagle do wnętrza pojazdu wdarło się zimne powietrze. Ktoś rozerwał budę i wielka ręka wyciągnęła Maćka na zewnątrz.
Ze sporym zaskoczeniem lustrował najbliższą okolicę. Asfalt miał ślady wypaleń w wielu miejscach, które dzieliły się na głębokie, punktowe dziury i podłużne jak od uderzenia ognistym biczem.
Samochody SPdO paliły się, rozwalone praktycznie co do jednego. Wokół walało się pełno trupów.
Lisu wreszcie przeniósł spojrzenie na Obdarzonego, który go niósł.
Choć widział go tylko przy jednej okazji, to od razu rozpoznał swojego szefa. Drwal miał mocno poturbowaną zbroję, jego bicz zwisał urwany tuż przy samej dłoni.
Kroczył jednak pewnie w kierunku czekającego sportowego samochodu. Chyba jakieś stare subaru.
Wpakował Maćka na tylne siedzenia, na których była już prawie naga kobieta. Lisicki ledwo rozpoznał swoją byłą przeciwniczkę.
- Jedź - Paweł Drwal był już w ludzkiej postaci i siadał na fotel pasażera.
Silnik bokser Imprezy zawył i samochód gwałtownie ruszył. Z coraz większą prędkością oddalali się od pola bitwy.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.
Turin Turambar jest offline