Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-03-2017, 21:41   #71
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=UexkNzvgMWo[/MEDIA]

Jack lubiła takie drobne przyjemności, taniec podświetlonych różnobarwnymi lampami, wyrzucanych, w górę strumieni wody zachwycał i przez chwilę człowiek zupełnie zapomniał o tym, że świat na co dzień nie jest tak piękny. Szum i plusk wody uspokajał i odprężał, a ciepłe ramiona, mocno ją trzymające były czymś czego Dove nie znała. Może, kiedyś, w innym życiu, gdy nie miała kryształu, może z Markiem, co było dawno i nie prawdą. Zdążyła już zapomnieć, że te najprostsze gesty potrafią wywołać największy uśmiech. Bo uśmiechała się szczerze z niemym zachwytem oglądając wodny taniec. Musiała przyznać, że to wszystko było przyjemne i zapewne mogłabym tak stać, otulona ramionami Javiera, aż wodny teatr nie dobiegnie końca gdyby nie jego słowa, które sprowadziły ją na ziemię. Zupełnie jakby ktoś uderzył ją drewniana pałką w potylice. Na chwilę przestała oddychać. Nie mógł mówić na serio, spędzili ze sobą dwa wieczory i jedną noc. Nikt nie mógł mówić takich rzeczy całkowicie poważnie po tak krótkim czasie. Nikt.

Serce w drobnej piersi rudosłowej zabiło szybciej, ale umysł krzyczał: UCIEKAJ! Nie mogła pozwolić sobie na zabawy w związek, nie przy jej pracy, nie przy tym co działo się teraz na świecie. Wiedziała o tym i zbyt boleśnie ostatnimi dniami to odczuła. To nie była bajka, a ona nie była księżniczką, której można było pomóc uwolnić się z samotni. Życie biegło obok i narzucało swoje tempo, nie czekając, na to czy Dove za nim nadąży, nie zwracając uwagi, że już brakuje jej tchu. On zaś nie był księciem w lśniącej zbroi, który mógłby pokonać smoka, by mieć ją dla siebie, bo to nie był jeden smok. Były ich tysiące, a jemu nie starczyłoby życia na pokonanie ich wszystkich.
Może z powodu alkoholu krążącego w jej żyłach, może przez podskakującą w kolorowych światłach wodę, a może przez jego słowa, rude piegi Dove zniknęły pod zawstydzonym różem. Dobrze, że nie mógł teraz widzieć jej twarzy. Znów poczuła się jak głupia nastolatka, ostatnio często się jej to zdarzało. Wypuściła w końcu, przetrzymywane w płucach powietrze.
- Wyjeżdżam do Buenos Aires. Jutro, może pojutrze, jeszcze nie wiem - powiedziała cicho, jakby miało to cokolwiek wyjaśniać.
- Służbowo? Zostaniesz tam na dłużej? Mogę napisać wniosek o przeniesienie. To nie jest daleko - mężczyzna się nie poddawał.
Bardzo sceptycznie podchodziła do jego deklaracji, dałaby sobie rękę uciąć, że jutro nie będzie o tym pamiętał.
- Nie wiem na jak długo. Na razie zaproponowali mi przeniesienie tam, choć to nic pewnego - mruknęła cicho spoglądając na tańczącą wodę.
- Rozumiem - pokiwał głową. Nie odpowiedział nic więcej tylko spojrzał gdzieś w bok. Fontanny go nie interesowały zbytnio, pewnie widział je wielokrotnie.
Przygryzła wargę nie bardzo wiedząc co może dodać. Przecież to było głupie, to co mówił nie miało zupełnie sensu. By przerwać niezręczną ciszę w końcu powiedziała, samej nie wiedząc, dlaczego akurat takie właśnie słowa padły z jej ust.
- Pracowałam w Chicago, więc jakby no.. spodziewałam się przeniesienia, ale nie myślałam, że akurat do Ameryki Południowej - stwierdziła cicho i oparła się o niego plecami.
- To pewnie z tego powodu, że tak dobrze znasz hiszpański- stwierdził. - []iPrzynajmniej dzięki temu mogłem spędzić dwa najlepsze wieczory mojego życia[/i] - przytulił ją mocniej. - Chodźmy, nie marnujmy więcej wspólnego czasu.
- Raczej z powodu mojego szefa - wzruszyła ramionami i odsunęła się na krok od niego - Gdzie chcesz iść? - czy on miał coś zaplanowane? Co się działo?! Jack rozejrzała się trochę niepewnie nim powróciła spojrzeniem do twarzy Javiera. Wszystko było nie tak.
- Do ciebie - odparł uśmiechając się, jakby to była oczywistość.
Nagle wszystko stało się jasne, przynajmniej w odczuciu Jack. Nie spodziewała się niczego innego, ale podejrzewać, a wiedzieć, to dwie różne rzeczy.
- Ahh.. - mruknęła pod nosem i uciekła spojrzeniem gdzieś w bok. Uśmiechnęła się, jednak nie był to całkowicie szczery uśmiech.
- Być może dałam Ci fałszywe nadzieje, ale wczorajszy wieczór to nie codzienność dla mnie.
Zmarszczył brwi nie do końca rozumiejąc.
- Pozwól mi w takim razie sprawić, by dzisiejsza noc była jeszcze bardziej wyjątkowa. Jesteś tak zjawiskowo piękna - potarł ją delikatnie dłonią po policzku. Tak jak zdołała się przekonać kilkanaście godzin wcześniej, jego dłonie były bardzo zadbane i miękkie w dotyku.
Przyglądała mu się oczami o jasnych tęczówkach. W zasadzie, co jej szkodziło? Skoro porzucił próby przekonania jej, że myśli o czymś więcej, a przeszedł do dobrze znanych jej działań, niepokój, który odczuwała jeszcze chwilę temu zupełnie zniknął. Usta Jack wygięły się w enigmatycznym uśmiechu, gdy poczuła jego dłoń na swojej twarzy.
- To będzie ostatnia noc, wiesz o tym, prawda? – zapytała tylko, by upewnić się, że Javier wie, że myślenie o czymś poza tym, co dzieje się teraz nie ma sensu.
- Wystarczy słów - przytrzymał jej głowę i ją pocałował.

To nie było w stylu Jack by dwie noce z rzędu sypiać z tym samym facetem, który miał być tylko przygodą. Bo Javier, sierżant SpdO nie miał być niczym więcej. Wiązanie się z kimś z biura nie było najmądrzejszym pomysłem i panna Dove zdawała sobie sprawę, dlatego nie poświęcała zbyt wiele uwagi na rozważanie tej kwestii. Wolała skupić się na tym co mogło się stać dzisiejszej nocy.
Nie będąc pod wpływem, jak dnia poprzedniego, a przynajmniej na pewno w o wiele mniejszym stanie upojenia alkoholowego kontrolowała swoje odruchy. Zupełnie, jakby byli na randce, trzymając się za ręce ruszyli do pokoju hotelowego Jack, po drodze rozmawiając o zupełnie nieważnych sprawach, o tym co można zobaczyć w mieście, o pogodzie i tutejszym klimacie. Jack zachwycała się pokazem na jaki ją zabrał, co uznała, oczywiście za tanią sztuczkę i sposób na zaciągnięcie jej do łóżka, ale mimo wszystko doceniła to. Nie jeden z facetów, jakich znała, będąc pewnym siebie, zupełnie zapominało, że nawet o kobiety, które mają być jedynie jedno nocnym wyskokiem, trzeba zabiegać. Przyglądała się jego twarzy w świetle latarni, gdy szli wciąż jeszcze pełnymi, spacerujących ludzi, ulicami. Uśmiechała się, gdy powiedział coś zabawnego i przyglądała zmieniającej się mimice twarzy Javiera. Sygnały niewerbalne, które wysyłał były jednoznaczne i nie trzeba było być geniuszem by zorientować się, ze dziewczyna mu się podoba. Obejmował ją ramieniem, a ona nieznacznie przytulała się do niego spacerując.
Nieopodal hotelu zaszli jeszcze do sklepu, gdzie Jack kupiła butelkę wina, jakieś przekąski i sprita na rano. Nie mogła pozwolić sobie na posiadanie partnera, ale nikt nie powiedział, że czasem nie mogła pobawić się w związek, z jakimś nieznajomym, który zniknie z jej życia kolejnego poranka. Przez to mijały ją dramy, płaczliwe rozstania, złamane serce i wszystko, to co zaprzątało głowę kobiet w jej wieku. Skorupa jaką zbudowała wokół siebie Jack, będąc jeszcze nastolatką, była twarda, a Dove, tak bardzo się do niej przyzwyczaiła, że nie miała zamiaru by ta została rozbita. Było jej dobrze, w jej własnej, ciasnej, bezpiecznej przestrzeni.

Popchnęła drzwi do pokoju, który pokojówki zdążyły już posprzątać. Starannie zaścielone łóżko, jej ciuchy wrzucone do zamkniętej teraz walizki, nowa butelka wody z hotelową etykietą i porcja świeżych ręczników, to luksusy mieszkania w hotelu. Przynajmniej nie musiała się wstydzić za burdel, który zostawiła rano
Otworzyli wino, a Jack zdążyła wypić jeden łyk nim przyciągnął ją do siebie, obejmując silnie w pasie. Poddała się jego dotykowi i pocałowała chętnie, znów oddając się zapomnieniu. Noc była jeszcze młoda, a ona miała na nią plany.

[MEDIA]http://kb.pl/static/site_media/uploads/images/firany_zaslony_w-oknie-balkonowym.jpg[/MEDIA]


Wdzierający się przez szparę w zasłonie promień słońca obudził ją. Nie wypiła wczoraj tak dużo, więc nawet nie czuła bólu głowy, ale zarwanie drugiej nocy z rzędu odbiło się na jej twarzy. Powoli uniosła prawą powieką i rozejrzała się jednym okiem. Obok niej w zmiętolonej pościeli nie było nikogo. Pusta poduszka i miejsce, na którym osiadł męski zapach. Przeciągnęła się z cichym mruknięciem. Nie dosłyszała szumu wody, więc nie było go w łazience. Przeturlała się do brzegu łóżka, wyglądając za jego krawędź. Nie znajdując jego ciuchów na podłodze, dobrze wiedziała, że tym razem postąpił, tak jak powinien to uczynić już poprzedniej nocy. Mimo to gdzieś w środku coś delikatnie zakłuło.
Spojrzała na zegarek stojący na nocnej szafce. Nie było, jakoś przesadnie późno, ale przestali już podawać śniadanie w stołówce hotelowej. Mruknęła niezadowolona i wsunęła dłoń pod poduszkę, gdzie był jej telefon. Przycisnęła boczny przycisk i odblokowała ekran sprawdzając połączenia i wiadomości tekstowe, choć nie spodziewała się, by ktokolwiek próbował się z nią kontaktować, nawyk jednak pozostawał.
Miała tam kilkanaście nieodebranych połączeń od różnych numerów i jeden sms.
"Staw się w biurze jak najszybciej, Smaug."
- Cholera - zaklęła pod nosem i szybko podniosła się z łóżka. Nie miała czasu na prysznic. Kilkanaście połączeń i sms od Smauga nie mógł znaczyć nic dobrego. Wbiegła do łazienki, ochlapała się tylko wodą jedną ręką, drugą szorując zęby, jakby miała trzecią, to jeszcze związałaby włosy, ale to musiało poczekać. Wypluła pozostałości pasty do zlewu odkręcając wodę. Wypłukała usta by w końcu związać włosy w wysoko upięty koński ogon. Wyszła z łazienki zapinając stanik i podbiegła do walizki. Na tyłek włożyła granatowe jeansy, a na górę narzuciła białą koszulę w buldożki angielskie. Złapała telefon, który wrzuciła do kieszeni spodni, podobnie też zrobiła z kartą do hotelowego pokoju. Wsunęła stopy w letnie sandały i wybiegła na korytarz zapinając guziki bluzki. Nie trudziła się nawet oddzwanianiem, biuro było niedaleko, szybciej tam dobiegnie, niż zadzwoni. W windzie tylko, przebiegła wzrokiem po numerach z nieodebranych połączeń, upewniając się, że żadne z połączeń nie pochodziło od Davida.
Droga minęła jej szybko. Musiała jedynie wyciągnać swoją przepustkę przy wejściu do siedziby SPdO.
Kilka chwil później była w sali konferencyjnej, robiącej za tymczasowe biuro Smauga. Oprócz niego przebywała tam jeszcze nieznana Jack kobieta.

[media]http://wallpapersdsc.net/wp-content/uploads/2016/06/M%C3%ADa-Maestro-Wallpapers-HD.jpg[/media]

Pochylała się nad pracującym przy komputerze Vellanhauerem, ale jej wzrok nie spoczywał na monitorze ale na twarzy skupionego mężczyzny.
Oboje byli tak skupieni na swoich czynnościach, że nie zauważyli wejścia Dove.
Jack stanęła w progu przyglądając się Jackowi i nieznajomej jasnymi oczami. Zdążyła już uspokoić oddech, po biegu, pierś nie falowała, a z twarzy zgarnęła niesforne kosmyki rudych włosów, które podczas biegu przykleiły się do jej twarzy. Wyglądała na spokojną i opanowaną, co było przeciwieństwem tego co czuła w środku. Zapukała we framugę by zwrócić na siebie uwagę.
- Dzień dobry? - wzywał ją i zdawało się to być ważne, ale nie była pewna, czy nie przeszkadza im w czymś ważnym.
Oboje podnieśli głowy, a kobieta odchyliła się szybko zwiększając dystans pomiędzy nią a mężczyzną.
- O, cześć. - Vellanhauer wstał. - Jack poznaj Carmen Sanchez pseudonim Sting, dowódca operacyjny na Chile. Carmen to Jack Dove. Będzie prowadzić dalsze śledztwo w sprawie przecieku.
- Hmm... - chilijka spojrzała taksująco na amerykankę. - Działa w polu? - pytanie pewnie pojawiło się w związku z tym, że nie Dove jak do tej pory nie miała pseudonimu.
- Tak. Od niedawna. I słuszne spostrzeżenie - Smaug przytaknął. - Jaki pseudonim wybrałaś? - zapytał rudowłosą.
Skinęła głową nowo poznanej i uśmiechnęła się ciepło w jej kierunku. Nie umknęło jej uwadze, jak kobieta odskoczyła od Smauga kiedy Dove pojawiła się w pokoju, co trochę rozbawiło Jack. Najwyraźniej Smaug nie był tylko ulubieńcem mediów, ale i koleżanek po fachu.
- Cheza - odpowiedziała na pytanie zadane przez Australijczyka i ruszyła w ich kierunku lekkim krokiem, wyciągnęła dłoń do kobiety.
- Miło mi Cię poznać.
- Mi rówież - odparła beznamiętnie Carmen i uścisnęła jej dłoń, nadal czujnie się jej przyglądając.
- Dobry nick. Krótki i dźwięczny - męczyzna pochwalił wybór Jack. - Wypełnij formularz w wolnej chwili, przekażę go do centrali osobiście. Za dwie godziny mam samolot, więc czas nagli. Dopóki nie przyjdzie inne wezwanie - miał zapewne na myśli informację od Lovana - twoim priorytetem jest wyśledzenie, kto wysłał ten helikopter dwa dni temu. To jedyny ślad, jaki zostawił zabójca Marco.
- Wysłał go ktoś z SPodO? Czy jakiś anonimowy donos? - chwilę przyglądała się kobiecie, odpowiadając na jej badawcze spojrzenie przyjemnym uśmiechem. Nie raz była oceniania i na pewno nie miało się to zmienić, w momencie gdy przydzielono ją do pracy w terenie, będzie więc musiała uodpornić się na tego typu spojrzenia. Kiedy Smaug wyznaczył jej zadanie powróciła spojrzeniem do niego i zaczynała powoli układać wszystko w głowie.
- Dyspozytor otrzymał rozkaz w formie notatki służbowej. Długo się nie zastanawiał i wysłał śmigło - wyjaśniła Carmen. - Później ktoś mu ten świstek papieru ukradł. Tak przynajmniej twierdzi. Zatrzymaliśmy go oczywiście na czas wyjaśnień. Przygotowujemy również listę osób, które miały wstęp do jego biura tego dnia.
- Porozmawiałabym z nim, jeśli to możliwe - odpowiedziała kobiecie. - Być może będę w stanie ocenić czy mówi prawdę, czy też kłamie, a jeśli tak, to w jakim stopniu - uśmiechnęła się do Carmen i splotła ręce za plecami przyglądając się jej.
- Oczywiście. Możesz to nawet zrobić teraz - zaproponowała Sting. - Porozmawiaj o tym z porucznikiem Galvezem. Jack - zwróciła się do mężczyzny - chciałeś jeszcze coś zjeść przed lotem.
- Tak, ale myślę, że zamówię coś na pokładzie samolotu.
- Och daj spokój - machnęła ręką. - Tam mają tylko odgrzewane dania, tu obok jest fajna knajpa, choć zaprowadzę cię - uśmiechnęła się przeuroczo.
- Powinienem jeszcze pomóc w miarę możliwości Chezie - zaoponował.
- Och, jestem pewien, że sobie poradzi. W końcu po to dostała tak odpowiedzialne zadanie - Carmen nie dawała za wygraną.
Smaug spojrzał pytająco na Dove.
Jack popatrywała to na Sting, to na Jacka podczas tej wymiany zdań. On naprawdę nic nie dostrzegał, musiała przyznać, że to było nawet słodkie. Wątłe ramiona Dove uniosły się i opadły po chwili, dając Jackowi do zrozumienia, że dla niej to wszystko jedno.
- Chyba mnie tu nie zjedzą - mrugnęła do Smauga, pozwalając mu się wyrwać na obiad z ewidentnie klejącą się do niego kobietą. Bawiło ją to, szczególnie wiedząc, co, a raczej kto siedzi w głowie Jacka, przez chwilę, było jej nawet szkoda kobiety, a potem przypomniała sobie jej oceniające spojrzenie i to uczucie zupełnie minęło.
- Nim wyjdziesz, powiedz mi tylko, rozmawiałeś z Jakiro? Jak sytuacja w Chicago?
- Ciągle dużo pracy, ale nie było już żadnej aktywności ze strony Mroku - odparł.
- O tyle dobrze. - stwierdziła i przeniosła spojrzenie na dowódcę operacyjnego Chille - Możesz mnie pokierować do porucznika, o którym wspomniałaś? Chciałabym się już tym zająć.
- Ma swoje biuro piętro wyżej - odpowiedź Sanchez była błyskawiczna.
- Spokojnego lotu Jack - posłała uśmiech piątce. Ostatnio to zdanie nabierało dla niej nowego wydźwięku i jakiś cień przemknął przez jej młodą twarz. Odwróciła się jednak nic już nie mówiąc i ruszyła do biura Galveza.

Plan Chezy był prosty i składał się z kilku podpunktów w zależności od tego na jakie zmienne by natrafiła.
  1. Porozmawiać z dyspozytorem. Ocenić jego prawdomówność, gdyby miała z nią problemu, musiała zarządzić "przesłuchanie" go w inny sposób i poprosić o dostęp do pokoju, gdzie mogłaby się przemienić. Poznanie rysopisu, osoby, która przekazała mu kartkę uznała za sprawę priorytetową.
  2. Przejrzenie monitoringu, przy okazji wypełniając formularz dla Jacka.
  3. Gdyby otrzymała już listę osób, które miały pozwolenie na wejście do pokoju, to miała zamiar ich przesłuchać.
  4. Sprawdzenie śmietników, w budynku, tylko jeśli dyspozytor mówiłby prawdę o tym, że ktoś dostarczył mu kartkę.
  5. Przesłuchanie strażników przy wejściu również byłoby pomocne, pytając osobę, której rysopis, o ile, udałoby jej się odzyskać.
  6. Monitoring przy tylnym wyjściu też mógłby okazać się pomocny, jeśli okazałoby się, ze ktoś nie dostał się do środka w sposób formalny.
Wszystkie te podpunkty Jack stworzyła wchodząc schodami na górę, ku gabinetowi funkcjonariusza SPoD. Kiedy stanęła pod jego drzwiami, w głowie miała już gotową listę działań i postępowania, było jednak za dużo zmiennych by mogła opracować dokładny plan lub sposób prowadzenia rozmowy. Sprawa najważniejszą dla niej, jednak było, aby poprowadzić rozmowę w taki sposób by jej przemiana nie była konieczna.
Pokręciła głową, bo kogo ona oszukiwała? Na pewno na dupy na całej linii. Nim zapukała do drzwi Glaveza poczuła złość na jacka i Davida.
 
Lunatyczka jest offline  
Stary 23-03-2017, 00:33   #72
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację

- Tato! - Erika uśmiechnęła się pogodnie widząc swojego ojca i przyśpieszyła kroku. Gdy tylko do niego podeszła to od razu rzuciła mu się na szyję. Objęła go mocno, a on przytulił do siebie. Obdarzona przez chwilę miała wrażenie, że polecą jej łzy wzruszenia, ale udało jej się powstrzymać od tego i skończyło się tylko na pociągnięciu nosem.
Ostatnie wydarzenia nie tylko dla niej były stresujące. Wolała nawet nie pytać czy się martwili. Dobrze wiedziała, że nie mało się o nią zamartwiali, mając o niej informacje jedynie z wiadomości, gdzie pojawiała się sylwetka Kalipso. Rodzice Eriki dobrze wiedzieli z czym miała do czynienia ich córka, kim była, co robiła i jak ważne to było w skali światowej. Szło posiwieć.
- Dobrze cię widzieć całą i zdrową - ojciec ucałował jej policzki. - Masz jakieś bagaże? - rozejrzał się dookoła.
Córka puściła go i pokręciła głową.
- Mam wszystko przy sobie - odparła uśmiechając się. - Przepraszam, że tak długo się nie odzywałam i was martwiłam - spuściła wzrok czując się wszystkiemu winną.
- Najważniejsze, że już jesteś. Chodźmy, taksówka czeka - wziął ją pod rękę i poprowadził. - Ale się Izsak ucieszy. Nic mu nie mówiliśmy, bo wiesz, mogło być jeszcze jakieś opóźnienie, a tak będzie miał niespodziankę.
Erika musiała przyznać, że to było najlepsze wyjście. Serce już i tak jej się krajało na myśl jak malec musiał zareagować na wieści o tym, że mama nie wróci wtedy kiedy mówiła, a do tego nie ma z nią żadnego kontaktu przez cały kolejny tydzień.
- To gdzie jedziemy teraz tato? - zapytała gdy szli do samochodu.
- Do domu oczywiście. Twoja matka czeka z ciepłą kolacją.
Taksówka z prywatnej korporacji czekała tuż pod samym wyjściem z lotniska. Kierowca stanął na zakazie, ale wyglądało na to, że nikt się do niego nie przyczepił. Gdy podchodzili taksiarz wyskoczył z samochodu i otworzył drzwi przed nimi.
Erika uśmiechnęła się na słowa swojego staruszka i podeszła pierwsza do samochodu wsiadając na tylne siedzenie.
- Co przygotowała? - zapytała ciesząc się, że w końcu czeka ją pierwszy domowy posiłek od paru tygodni. - Jak dobrze być w domu... Tu nawet powietrze jest jakieś takie przyjemniejsze do oddychania - ciągnęła dalej, zapinając pas.
- Csirkepörköl. Od tygodnia polowała na najlepszej jakości składniki. Jedź - zwrócił się do kierowcy. Ten powoli wycofał i po chwili włączył się do ruchu. Nie pytał o adres docelowy.
Jak zwykle jej ojciec był przygotowany kilka kroków w przód.

Obdarzonej prawie ślinka pociekła jak usłyszała co na nią czeka w domu. Oparła się wygodnie na siedzeniu i skierowała spojrzenie w szybę. Wszystko tu, w Budapeszcie, w jej rodzimym kraju, wydawało się być milsze, piękniejsze i lepsze.
Śnieg sypał w najlepsze, pięknie tańcząc w świetle ulicznych latarni. Dobrze nie wyjechali jak już minęli dwa pługi śnieżne.
- Dostałam awans... - mruknęła cicho Erika, nie odrywając spojrzenia od szyby. - Będę Nadzorcą Obdarzonych na Europę.
Jej ojciec aż szarpnął głową by spojrzeć w jej stronę.
- Co? - było niemało zaskoczony. - To… świetna wiadomość, gratuluję! - rzekł, choć chyba sam nie do końca się zgadzał z tym co sam powiedział. - Co się stało z dotychczasowym… Zwali go Susanoo? - dopytał ostrożnie.

Erika spojrzała w kierunku ojca gdy ten wypowiedział pseudonim jej przyjaciela.
- Dostał przeniesienie na Afrykę - odparła bez większego zastanowienia, ale nieco zdziwiona jego pytaniem. Dopiero po chwili dotarło do niej czemu w ten sposób pytał o to. Przygryzła wargę. Jej ojciec, Imre Lorencz, był całkiem dobrze poinformowany jak wyglądała praca dla Światła, jak wyglądała praca Obdarzonych w tej organizacji. Znał szczegóły, których często nie wiedzieli sami Obdarzeni. Jak choćby pozyskiwanie nowych dodatkowych mocy... Wiedział też jaką potęgą władała jego własna córka.
- Dzięki za gratulacje... - dodała spuszczając spojrzenie na własne kolana. Widać było, że sama się nie koniecznie tym cieszy. Zamilkła na chwilę, w trakcie której myślała co jeszcze mu powiedzieć. Jakoś tak przez te lata, odkąd dorosła, miała lepszy kontakt z ojcem. Jemu mówiła o wszystkim, matka wiedziała tylko to co oboje uznawali za stosowne by wiedziała.
- Ale biuro nadzoru jest w Niemczech. Baza Rammstein - powiedziała jakby to miało wszystko tłumaczyć, szczególnie jej niezadowolenie.
- Wiem - odparł. I milczał przez resztę drogi.

Erika uśmiechnęła się blado. Wolała nie pytać co mu chodzi po głowie. Może nawet zaczął się obawiać, że wyprowadzi się wraz z jego wnukiem z kraju, tak jak jej młodsza siostra? Rodzice zostaliby wtedy sami w kraju. Obdarzona mogła przysiąc, że czuła, jak zalążek awantury zaczyna kłębić się nad nimi.
"Tak, lepiej nie poruszać tego" oparła głowę o zagłówek i wbiła spojrzenie w podsufitkę. Chwilę tak się przyglądała by w końcu zamknąć oczy.
- Nie mogę się doczekać kiedy pójdę spać - westchnęła.
- Spokojnie, znajdziesz na to czas - zapewnił. - Mam nadzieję, że dostałaś chociaż kilka dni wolnego?
- Trzy tygodnie. Liczone od dziś... - odparła mu.
- Och, to dobrze, już się bałem, że pojutrze musisz lecieć - odetchnął z wyraźną ulgą. - Zaczynałem się już zastanawiać, za które sznurki trzeba by pociągnąć i jak mocno, żebyś dłużej w domu została.
Erikę rozbawiły jego słowa. Na wszelki wypadek nie wspomniała, że początkowo miała obiecany dłuższy urlop.
- Nie trzeba tato - stwierdziła spoglądając na ojca z troską, ale i wdzięcznością, że zawsze był gotów się wstawić za nią. - Kochany jesteś - dodała kładąc dłoń na jego ramieniu.

***

Pół godziny zajęło taksówce dojechanie na przedmieścia Budapesztu, gdzie w dzielnicy zamieszkanej przez bardziej majętnych obywateli, znajdował się dom rodzinny Eriki. Zajechali na podjazd przed bramą. Ojciec wyciągnął pilot i po chwili migające pomarańczowe światło oznajmiło, że wjazd na teren posesji wkrótce stanie przed nimi otworem.

Auto podjechało aż po same drzwi domu jednorodzinnego. W dużym oknie salonu mogli dostrzec sylwetkę. Erika pomyślała, że pewnie jej mama nie może spać i ich wygląda. Cień wkrótce zniknął jakby osoba ta przeszła do innego pomieszczenia.
Obdarzona wysiadła z taksówki stawiając stopy na chrzęszczącym od śniegu chodniku. Rozejrzała się wokoło, gdy grube białe płatki zaczęły opadać jej na włosy. Przez chwilę poczuła rosnącą w niej euforię, jakby znów była małym dzieckiem. Lecz trzaśnięcie drzwi samochodu wybiło ją z tego stanu. Schowała ręce do kieszeni i spojrzała na ojca.
- Chodź - uśmiechnął się ciepło.
Kiedy podeszli na ganek, drzwi otworzyły się i stanęła w nich matka Eriki.

- Córeczko… - rozłożyła ramiona i mocno ją przytuliła. - Pewnie chcesz… - nie dane było jej dokończyć.
- Mama? - dobiegło z przedpokoju. Głos dziecka był jednocześnie pełen nadziei i strachu. Mała główka wyłoniła się zza drzwi wiatrołapu. - Mama? - chłopiec trzymający pluszowego dziobaka rozszerzył swoje błękitne oczy po czym puścił zabawkę i przebiegł te kilka metrów uderzając w kolana Eriki. Objął ją swoimi rękami jakby bał się, że zaraz zniknie. - Mama... - głos mu się załamał. - Myślałem, że już do mnie nie przyjedziesz... - spod mocno zaciśniętych powiek popłynęły rzęsiste łzy.

Erika prawie upuściła to co trzymała w rękach, w ostatniej chwili powstrzymując torbę z laptopem od spotkania się za pośrednictwem grawitacji z granitową podłogą. Pochyliła się, ostrożnie odkładając swoje rzeczy na podłogę i wtedy pochwyciła syna w ramiona. Wyprostowała się i przytuliła go do siebie, uważając by nie włożyć w to za dużo siły.
- Jestem skarbie mój... - szepnęła mu do ucha cicho, tak by nie dać po sobie znać, że głos jej się nie mniej łamie. - Już jestem... - Obdarzona zamknęła oczy, powstrzymując własne łzy wzruszenia. Chłopiec objął ją za szyję i wtulił się kryjąc twarz w opadających na jej ramiona blond włosach. Erika zapragnęła, żeby ta chwila nigdy się nie skończyła.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=2dqyjcw6NAY [/media]

***

Całe sześć dni zajęło jej wydostanie się z domu rodzinnego by w końcu wrócić do siebie. Dni które spędziła na samych przyjemnościach w skład których wchodziło objadanie się smakołykami ugotowanymi przez “babcię”, ale przede wszystkim na spędzaniu każdej chwili z Izsakiem. Zabawa, spacery do pobliskiego parku, lepienie bałwanków i wojny na śnieżki. A na odpoczynek wylegiwanie się na kanapie oglądając kreskówki. Chłopiec stęsknił się za mamą tak bardzo, że chodził za nią krok w krok. Nie chciał nawet sam zasnąć w swoim pokoju jaki miał w domu dziadków, a próby “przechytrzenia go” kończyły się tym, że budził się z płaczem, bliski paniki.

Rodzice Eriki oczywiście nalegali by została dłużej, najlepiej na cały czas urlopu, ale Obdarzona chciała w końcu wrócić do siebie, odpocząć od wszystkich, nawet opiekuńczych rodziców.


Z westchnieniem ulgi przywitała swoje mieszkanie. Zamykając za sobą drzwi na klucz czuła się jakby odcinała się od świata, od problemów, od wszystkiego co było jej rzeczywistością. Nie mało pieniędzy przeznaczyła na to by doprowadzić to miejsce do stanu, w którym stało się jej azylem i ostoją. Wystrój zaaranżowany z pomocą projektanta wnętrz, wykończony dobrej jakości materiałami, a całość dopieszczona dodatkami, które Erika przywoziła z podróży. Centralne miejsce w salonie zajmował telewizor i system nagłośnienia, za który nie jeden sąsiad chciałby ją powiesić. Na ich szczęście właścicielka tego mieszkania pojawiała się w nim tak rzadko, że łatwo szło wybaczyć jej kilka dni gdy basowa muzyka dobywała się z tego znajdującego się na szczytowej kondygnacji mieszkania. Ścisłe centrum Budapesztu, a z okna w salonie roztaczał się piękny widok na Dunaj, za to w sypialni za oknami miała drzewa rosnące parku w przylegającym do działki, na której stała wysoka kamienica, w której mieszkała.

Izsak od razu pobiegł do łazienki, a Erika, obładowana swoimi bagażami i siatkami z zakupami - bo przecież nie będzie dwa razy chodzić do auta - położyła wszystko na podłodze korytarza. Wyprostowała się i rozejrzała po mieszkaniu. Uśmiechnęła się mimowolnie. W końcu była u siebie.
- Pamiętaj umyć ręce! - krzyknęła do syna, który zamknął się w toalecie. Po tych słowach spojrzała na swoje pakunki i wybrała te, w których znajdowała się wałówka od jej matki i przeszła do jadalni. Po drodze zebrała jeszcze pluszowego dziobaka, który wypadł Izsakowi z ręki i posadziła go na brzegu kanapy.


Na stole postawiła torebkę i wyciągnęła z niej garnek z przygotowanym przez jej matkę obiadem. Z zadowoleniem, że jeszcze dziś “upiecze” jej się robienie obiadu postawiła garnek do lodówki. Erika wzięła do ręki czajnik i podeszła do zlewu by nalać do niego wody, żeby zrobić herbaty z cytryną i miodem, idealne na rozgrzanie się.
W czasie gdy woda się grzała, Erika wróciła do salonu po siatki z zakupami. W kuchni postawiła je na stole, na razie nie mając ochoty rozpakowywać ich. Na powrót poszła do salonu i tym razem wzięła torbę z laptopem i ruszyła do salonu. Tam, siadając na kanapie, wyciągnęła ze środka torby telefon, komputer i ładowarki. Wszystko postawiła na stoliku kawowym, który u niej pełnił rolę biurka, przy którym pracowała. Sięgnęła jeszcze po pilot do wieży i włączyła muzykę.

- Mamo! - rozległ się krzyk dziecka z łazienki.

Erika uśmiechnęła się do siebie i ruszyła do syna, po drodze biorąc do ręki niewysoki taboret.

Gdy problemowa sytuacja za wysoko umocowanej umywalki została zażegnana, oboje wrócili do salonu. Obdarzona przeszła do kuchni, a Izsak podążył za nią. Wgramolił się na krzesło i zaczął pomagać mamie w rozpakowywaniu zakupów. Kobieta zalała herbatę. Nie byli głodni, bo najedli się w sieciowym fastfoodzie, zaraz po tym jak zrobili zakupy w centrum handlowym. Erika wiedziała, że nie powinna mu pozwalać na takie jedzenie, ale zaraz po powrocie do domu była dużo bardziej skora do ustępstw niż w normalnych warunkach.
- O popatrz - powiedziała spoglądając na zegarek w telefonie. - Zdążymy obejrzeć twoją kreskówkę - stwierdziła uśmiechając się do syna. Sama musiała przyznać, że bajki, które oglądał młody były naprawdę przyjemne. Gorzej się robiło kiedy chłopiec chciał w kółko oglądać jeden i ten sam odcinek. Wtedy z pomocą przychodziło WiFi w smartfonie.
Izsak krzyknął radośnie i poleciał do salonu.

Za oknem już robiło się ciemno. Urok zimowej pory. Erika powoli zaczęła rozpakowywać zakupy. Był to jej pierwszy wypad do centrum handlowego od dłuższego czasu. Rodzice oczywiście we wszystkim chcieli ją wyręczać, więc nie było mowy by wybrała się gdzieś indziej niż miejsca związane z relaksem. Dlatego też dopiero dziś udało jej się zdobyć duplikat karty sim oraz kupić nowy telefon prywatny.
Obdarzona otworzyła lodówkę, która już nie świeciła przerażającymi pustkami. Nic dziwnego skoro zawsze przed każdym wyjazdem na szkolenie na K2 opróźniała ją ze wszystkiego co nie miało szans doczekać jej powrotu.
Odstawiła butelkę mleka i zamknęła lodówkę. Wtedy sięgnęła do szafki tuż obok. Ta była już zawsze pełna, a dla znajdujących się w niej butelek czas działał tylko na korzyść. Był tam wszelkiej maści alkohol, głównie słodkie tokaje. Jeśli chodziło o wina to Erika była prawdziwą patriotką. Sięgnęła po butelkę, jednocześnie wyciągając korkociąg z szuflady. Postawiła wszystko na blacie wyspy oddzielającej kuchnię od jadalni i otworzyła wino. Nalała sobie pół lampki, a resztę schowała do lodówki.

Tym samym zrezygnowała z robienia sobie herbaty. Dodała do kubka Izsaka miodu i cytryny, następnie wzięła do ręki kieliszek oraz herbatę syna i przeszła do salonu.

Tam, chłopiec tuląc swojego pluszaka siedział na kanapie wpatrzony w telewizor. Muzyka została przez niego wyłączona by nie przeszkadzała w oglądaniu. Erika spojrzała na ścianę gdzie wisiał telewizor. Uśmiechnęła się widząc, że właśnie leci jeden z bardziej lubianych przez nią odcinków. Postawiła kubek z herbatą na stoliku i usiadła obok syna. Objęła go i sięgnęła po kocyk, którym przykryła ich oboje.
Siedzieli tak razem śmiejąc się z serialu, aż Izsaka zmógł sen. Zasnął z głową położoną na jej udach.

- Nie ma opcji, żebym się uwolniła - mruknęła do siebie z rozbawieniem, głaszcząc delikatnie chłopca po ciemnobrązowych włosach. W końcu sięgnęła po pilot i ściszyła nieco telewizor. Odłożyła pilot i wzięła do ręki pudełko z nowym telefonem i kopertę z kartą. Spojrzała jeszcze na laptop. Nie włączała go jeszcze ani razu odkąd dostała ten sprzęt. Natomiast telefon służbowy jedynie dotykała by go podładować. Zupełnie jakby jakakolwiek forma zainteresowania się służbowymi przedmiotami miała sprawić, że czar pryśnie i jej bajkowy urlop pójdzie w niepamięć.

Ostrożnie, tak żeby nie obudzić chłopca, otworzyła pudełko z prywatnym telefonem i zaczęła składać wszystko, łącznie z kartą sim i baterią, w jedną całość. Włączyła urządzenie i wprowadziła potrzebne kody, również ten do domowego internetu i wkrótce włączyła synchronizację kontaktów i profili użytkownika z chmurą, odkładając na ten czas telefon obok siebie.


Kwadrans później wszystko było gotowe. I wtedy telefon prawie zagotował się od napływu wiadomości i wszelkiej maści komunikatów. Erika aż bała się wziąć urządzenie do ręki. W końcu się przemogła i zaczęła przeglądać to co czekało na jej uwagę od ostatnich dwóch tygodni. Lawina wiadomości wciąż spływała na jej telefon, który wibrował nieustannie od przychodzących smsów. Po oględnym sprawdzeniu wyglądało na to, że były to wiadomości od jej rodziców, kilka od znajomych i jeszcze więcej informacji o nieodebranych połączeniach. Nawet siostra próbowała się z nią skontaktować.

- Mam nadzieję, że nigdy nie doprowadzę tym rodziców do zawału - zmartwiła się czytając pierwsze smsy, które pięknie dokumentowały jak rodzice zareagowali najpierw na wieści o pojawieniu się Kalipso w Chicago i jej walkę z “niszczycielem miast”. Próby kontaktu rodziców z nią ustały po 2 dniach od jej spotkania z Desolatorem. Najwidoczniej ktoś ze Światła musiał ich poinformować, że żyje, albo ojciec na swój sposób dowiedział się jaki jest jej status. Wiadomości schodziły, więc na ten czas Erika włączyła aplikację poczty internetowej. Metodycznie kasowała wszystko to co było nieaktualne. Trafiły się ze dwa maile z rachunkami, które od razu wprowadziła do płatności.

Wreszcie telefon się uspokoił. Miała prawie sześćdziesiąt nieodebranych wiadomości. Jedną trzecią stanowiły smsy od jej rodziców, autorem kilku był jej operator komórkowy, całą resztę stanowiły informacje o nieodebranych połączeniach. Znalazły się tam numery jej rodziców, Vellanhauera, Njonstranda, Thurstona, Boyarda, a nawet Serawat. Oprócz tego było sześć nieznanych numerów.

Po sprawdzeniu daty połączeń okazało się że wszystkie były już z okresu jej urlopu. O ile numery nieznane jak i te należące do jej kolegów z pracy były jak najbardziej zrozumiałe, nawet gdy były na jej prywatnym telefonie to już ten od Sushmity wywołał niemałe zdziwienie u Eriki.
- Po cholerę do mnie dzwoni? - mruknęła pod nosem, zastanawiając się usilnie co też specjalistka od pijaru Światła chciała od niej prywatnie. Szczególnie, że relacje jakie je łączyły były w najlepszym razie oziębłe. W końcu Erika wzruszyła ramionami i otworzyła nową wiadomość.

Cytat:
Już jestem pod telefonem : )
I wysłała zbiorczo pod wszystkie numery jakie w tym czasie się z nią próbowały kontaktować. No z wyjątkiem Su.

Pierwsza wiadomość, ledwo kilkadziesiąt sekund później, przyszła od Susanoo. Musiał mieć wolne w tej chwili.
Cytat:
Napisał Alex
Zostawiłaś mnie w tak czarnej dupie… wypij moje zdrowie przynajmniej! : P
Po tej szybkiej odpowiedzi jej komórka milczała przez pół godziny. Wreszcie odezwał się dzwonek informujący o połączeniu. Akurat była w tym momencie w kuchni i podgrzewała kolację dla chłopca.
Ten siedząc przy telewizorze sięgnął po komórkę i ją odebrał.
- Halo? ...Yes, it’s me. - przeszedł na angielski, którego uczył się od kilku miesięcy. Mówił z bardzo śmiesznym akcentem. - Okay… - zgodził się z rozmówcą. - Mamo, do cieeebieee! - krzyknął wracając do oglądania bajki.

Erika spojrzała w kierunku salonu.
- Już idę - odpowiedziała i odstawiła garnek z płyty. Nieśpiesznym krokiem skierowała się do Izsaka, który właśnie śmiał się z tego jak chorda gnomów goniła rodzeństwo głównych bohaterów po lesie.
Obdarzona spoglądając kątem oka na telewizor, wzięła do ręki telefon i przyłożyła go do ucha. Z roztargnienia nie spojrzała kto był na połączeniu.
- Halo? - odezwała się i opadła na kanapę, by zaraz połaskotać syna w bok.
- Witam, William Rush z tej strony. Nie przeszkadzam?

Kobieta uśmiechnęła się, od razu rozpoznając po głosie z kim rozmawia. Choć nie zakładała, że mężczyzna się z nią będzie chciał kontaktować, to drobna nutka nadziei siedziała w niej, ale zaraz jednak zrobiło jej się głupio, że wcześniej nie załatwiła sprawy z telefonem. Dobrze, że przynajmniej wspomniała mu, że miała problemy z zagubieniem aparatu.
- Hej! - odparła miłym głosem. - Nie, nie przeszkadzasz... Tak właśnie sobie nadrabiałam zaległości... Fajnie, że dzwonisz - dodała na koniec starając się zdusić w sobie nagły napad entuzjazmu. Tak szczerze to jeszcze nigdy nie zdarzyło jej się dać swojego numeru żadnemu przypadkowo napotkanemu mężczyźnie. W końcu Erika nawet do barów czy klubów nigdy nie wychodziła.
- Co u ciebie słychać? - zapytała.
- A wieczór mija… - chyba trochę się speszył. - Zobaczyłem wiadomość od ciebie, więc oddzwoniłem. Już po pracy?

- Nie nie, w końcu na urlopie - odpowiedziała z zadowoleniem w głosie. - Od tygodnia się lenię, a jeszcze dwa takie tygodnie przede mną - dodała. Przyłożyła zimną dłoń do policzka i poczuła, że jest on dziwnie gorący. Czyżby się zaczerwieniła?
- Ale było blisko, żebym skorzystała z twojej rady i uciekła przed szefem - stwierdziła z rozbawieniem w głosie.
- Ha! - parsknął śmiechem. - Brawo! Można powiedzieć, że nareszcie! Teraz się nie dziwię, że miałaś przez ten czas wyłączony telefon. Jeszcze by się rozmyślił - żartował w tym momencie.
- Chyba zaczęli przeczuwać, że jestem blisko rzucenia roboty - westchnęła w duchu, bo o ile pomarzyć o zwolnieniu się ze służby w Świetle sobie mogła to w rzeczywistości była uwiązana najpewniej do śmierci. Nieco zmarkotniała. - Tym bardziej, że po powrocie od razu rzucają mnie na głębokie wody - zaśmiała się pod nosem ze swoich słów. - Bo skończyło się to wszystko dla mnie awansem... - jej nie szczególnie zadowolony ton głosu mówił wiele co do tego jak sama odbiera tą promocję. - A jak twoja ucieczka przed zarządem? - zapytała ciekawa jak jego metody się sprawdzały.

- Huh, to nie wiem czy gratulować nowych obowiązków czy nie… - zaczął ostrożnie. - Cóż, moi przełożeni byli nieco wściekli, lekko ujmując. Na szczęście obyło się bez rękoczynów, jedynie pokrzyczeli nieco. Nic szczególnego. Tak w ogóle… to będę przejazdem w Budapeszcie za dwa dni… - przerwał na chwilę, jakby się zastanawiając. - Zawsze chciałem zwiedzić to miasto. Polecisz jakiegoś dobrego przewodnika?
- O, to fajnie, że wpadniesz - wypaliła bez zastanowienia i zaraz zganiła się w myślach za to, bo wydało jej się to być dosyć natarczywą reakcją. - Znaczy przewodnik ze mnie żaden, ale... Chętnie bym cię oprowadziła, szczególnie, że sama chciałabym się przejść po mieście zanim znowu wyjadę - musiała przyznać przed samą sobą, że jej wyjaśnienia brzmiały niezwykle kulawo. - Także jakbyś chciał... - dodała na wydechu.
- Byłoby super - odparł od razu. - To jesteśmy, eee… umówieni? - dopytał, a ostatnie słowo wypowiedział z delikatnym zdziwieniem.

- Tak, jasne - odpowiedziała mu, nie przestając się uśmiechać.
- Świetnie! Będę rano w wtorek na lotnisku. Zadzwonię jak wyląduję.
- Dobrze. To do usłyszenia, co? - powiedziała czując rosnące w niej dziwne podekscytowanie.
- Do usłyszenia Erika - czuła jego uśmiech przez telefon. Po tych słowach się rozłączył.

Ledwo odłożyła telefon, a ten rozdzwonił się ponownie. Tym razem na ekranie wyświetlacza pojawiło się imię i nazwisko. Jack Vellanhauer.
Choć jej plan z wysłaniem jednego smsa do wszystkich którzy próbowali się do niej dodzwonić nim aktywowała swój prywatny numer, był niezwykle cwany i chytry, to teraz musiała zbierać tego żniwo. Ale nie przeszkadzało to teraz Erice, która była w wybitnie dobrym nastroju.

Odebrała bez zawahania.
- Hej Jack, jak tam się masz? - zapytała radosnym tonem głosu.
- Cześć Erika - lekko go zaskoczyła. - Jak tam na urlopie czas mija? Zack nie szaleje za bardzo? - mówił po węgiersku. Nawet udawało mu się w miarę ukryć swój silny australijski akcent.
- Obijam się na potęgę. Właśnie zbieramy się do kolacji - mówiąc to Obdarzona wstała i odprowadzona badawczym spojrzeniem Izsaka, skierowała się do kuchni. - Zack trochę na początku marudził, ale już z każdym dniem jest coraz lepiej - dodała, gdy stanęła przed kuchenką i postawiła na nią na powrót garnek. - Przepraszam, że was tak wszystkich zostawiłam z tym całym... wszystkim - westchnęła.
- To raczej ciebie Biały wyrwał prosto z samolotu do domu. Nie przejmuj się. Przy okazji… mam twoje upoważnienia. Będę przelotem w Europie, mogę wpaść i ci bezpośrednio przekazać - zaproponował.

Jack miał sporo racji w tym co mówił, ale z drugiej strony, gdyby Biały nie skierował jej do Chicago, mogłoby dojść do większej tragedii.
- Jasne, kiedy chcesz się pojawić? - zapytała.
- Będę we wtorek wieczorem - odparł pogodnie.
Początkowo skrzywiła się słysząc o wtorku. Zamieszała w garnku rozmyślając czy da się to pogodzić. Była umówiona z Willem, ale od rana, a oddając syna pod opiekę rodziców i tak nie mogła na za długo z Rushem zasiedzieć na randce. Znów uśmiechnęła się na wspomnienie tego, że się umówiła. Dziwnie się z tym czuła. Było jej z tym dobrze.
Erika skinęła głową samej sobie.
- Dobra, to weźmiesz taksówkę z lotniska i przyjedziesz do mnie. Przenocuję cię i nakarmię, co ty na to? - zaproponowała wiedząc jak upierdliwe są przesiadki.
- Jasne, dzięki - jej propozycja ucieszyła go. - To do zobaczenia.
- Żaden problem - odparła mu. - Narazie.

Rozłączyli się i Erika jeszcze zdecydowała się w końcu odpowiedzieć na sms Alexa.

Cytat:
Mam otwartego tokaja i zamierzam wypicie go zadedykować Tobie. Nie daj im się tam! : D
Odłożyła telefon na blat kuchennej wyspy i sięgnęła po talerze, na które rozłożyła to co upichciła.
- Izsak choć jeść - zawołała, a po chwili usłyszała jak chłopiec biegnie do niej.
Pomogła mu wsiąść na krzesło i sama usiadła obok, żeby pomóc mu w jedzeniu, gdyby była taka potrzeba. Jednocześnie nie była w stanie przestać uśmiechać się na swoje zniecierpliwienie na spotkanie z Williamem.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 23-03-2017, 22:28   #73
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Nieco ponad miesiąc czasu był za krótkim okresem, żeby się dobrze poznać, ale wystarczającym by się oswoić i przyzwyczaić do nowego środowiska. Elliot czuł się tu zaskakująco dobrze. Traktowali go sprawiedliwie i na pewno nie jak dziecko. Czuł się jak na jakichś koloniach tylko bez opiekunów. Nie miał żadnego zwierzchnika, rodziców którzy by go kontrolowali. Był wśród swoich ciemno-kryształowców, od których w żaden sposób nie odstawał i robił to samo, co każdy. Co prawda treningi były ostre, ale samemu nie miał też żadnych ograniczeń. Mógł naprawdę trenować swoje umiejętności i samemu był zaskoczony, ile nowych rzeczy odkrył. Dzięki temu czuł się jeszcze pewniej i lepiej w formie zbroi.
Miał więc pewne obowiązki i prace, ale oprócz tego mógł się czuć bardzo swobodnie. Nie dawali mu żadnej ulgi i nie trzymali za rączkę, co było bardzo satysfakcjonujące. Pierwszy raz mógł się poczuć prawdziwie jak dorosły i część zespołu. Przede wszystkim jednak przyniosło mu to pewną stabilizację i chwilę oddechu, której to bardzo mu wcześniej brakowało.
Teraz siedział i bawił się wcale nieźle z Yun i jego trenerami, czyli osobami, które znał nieco lepiej. Przyjemnie było zwyczajnie pożartować w dobrym gronie i się rozluźnić. Atmosfera była dobra, aż do przybycia nieznanej Elliotowi rudowłosej. Od razu, od reakcji zebranych na jej obecność, do jej komentarzy i spojrzenia, zdał sobie sprawę, że musi być trochę szurnięta. Razem z innymi odetchnął z ulgą, bo wszystkie jej komentarze były strasznie niekomfortowe. Był najmłodszy i nowy, więc prawie cały czas spotykał się z docinkami, szczególnie dotyczących jego znajomości z Yun, do których już był przyzwyczajony. Ale komentarze Ignil wkraczały na nowy poziom i miał tylko nadzieję, że nie mówiła poważnie. Widać było jednak, że nie jest to za bardzo lubiana sylwetka, po tym co usłyszał jak opuściła pomieszczenie. Na słowa Yun przytaknął głową i uniósł otwarte dłonie w wyrazie rezygnacji:
- No, uwierz mi, że po tym co usłyszałem na pewno będę. Dysponuje jakąś potężną mocą, że z nią współpracujecie? Bo z opisu brzmi jak słaby wspólnik.
- Chciałabym, żeby tak było - westchnęła. - Ignil posiada żywioł ognia.
- W tej chwili w bazie potężniejszy od niej jest tylko szef - wtrącił Gherdo - To nie znaczy, że nie dałbym sobie z nią rady… - dodał wszak zaczepnie.
- Nie dałbyś, bo ona zna twoje sztuczki - zgasiła go Azza. - W teorii Izanagi może się z nią popróbować, ale jej żywioł ma przewagę nad jego.
- Racja - przytaknęła Yun. - Dlatego musimy ją niestety tolerować tutaj. Dobrze, że przynajmniej szefa się boi - mruknęła.
Brytyjczyk przypomniał sobie, jak w Chicago poznał drugiego powiernika żywiołu ognia. Po poznaniu obydwóch musiał przyznać, że nie mogliby mieć różniejszych charakterów. Niepokojące było to, że ktoś tak nieodpowiedzialny dysponuje taką mocą, ale przynajmniej potrafiono nad nią zapanować. To tylko potwierdzało, jak potężny musiał być Mazzentrop. Spontanicznie zapytał:
- No właśnie, wiecie jaką mocą dysponuje szef, że nawet najpotężniejsze żywioły się go obawiają? Myślałem nad tym, ale nie wiem, co może tak zwyczajnie deklasować wszystkich innych. Ktoś widział jak jej używa?
Wszyscy w pomieszczeniu spojrzeli po sobie. Yun i Azza odchrząknęły.
Gherdo jako najstarszy wziął głęboki wdech i odparł.
- Pytasz, co może deklasować żywioł? Cóż…
Nie dane mu było dokończyć.
Do pomieszczenia ponownie wkroczyła Ignil. Tym razem była zupełnie poważna.
- Boss wzywa Samum i White’a do siebie.
- Chodźmy - Azza od razu wstała. Nie należało zwlekać, kiedy otrzymywało się polecenie od szefa.
Tego się nie spodziewał. Nie rozmawiał z Mazzentropem od jego pierwszego dnia tutaj i zastanawiał się, o co może chodzić. Sprawował się dobrze, więc tym się nie martwił. Może chodziło o odwiedzenie grobu rodziców? Naprawdę by tego chciał, ale przecież wtedy Azza nie zostałaby wezwana. Musiało chodzić o coś większego.
Chwilę później oboje byli już w wielkiej jaskini, w której zazwyczaj pracował Mazzentrop. Razem za nimi do środka weszła także rudowłosa powierniczka żywiołu ognia. Zamknęła drzwi i stanęła obok biurka siedzącego mężczyzny.
- Witajcie - przywitał się. - Przejdę od razu do rzeczy. Czy uważasz, że White nadaje się do akcji? - zapytał czarnoskórą kobietę
- Myślę, że tak. Choć na pewno potrzebuje dużo czasu by opanować swoją bazówkę na rozsądnym poziomie, to determinacji mu nie brakuje. Jak skrewi, to już będzie mógł winić tylko siebie.
- Dobrze. W takim razie słuchajcie uważnie. W Azji mój wywiad odnalazł mężczyznę z interesującą mocą, w dużym skrócie jest to jest kontrola zwierząt. Chcę, byś ją przejął - zwrócił się do Elliota. - Zainteresowany?
Serce zabiło mu szybciej. Po pierwsze był podekscytowany myślą, że być może będzie mu dane zostać „trójką”. Zahamowania przed morderstwem zadziwiająco szybko, wbrew jego przyzwyczajeń, zanikały, gdy przypominał sobie o uczuciu po przejęciu swojej drugiej mocy. Po drugie był zdziwiony i wdzięczny, że otrzymał tę szansę po stosunkowo krótkim czasie.
Kontrola zwierząt na pierwszy rzut oka nie brzmiała za groźnie, ale już po chwili zrozumiał, że ta moc daje multum możliwości. Nie mógł się nie zgodzić. To będzie jego szansa, żeby się wykazać.
- Oczywiście... Dziękuję za szansę. Zrobię wszystko, żeby nie zawieść.
Pomyślał, że może mieć trudności, bo jeszcze nie potrafił wykorzystać pełnego potencjału swoich mocy, ale domyślał się, że będzie miał kogoś do pomocy. Nie był pewien, czy jest gotowy w stu procentach, ale i tak już nie mógł się doczekać akcji.
 
Kolejny jest offline  
Stary 24-03-2017, 01:42   #74
 
Ramp's Avatar
 
Reputacja: 1 Ramp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumny
Sytuacja wyglądał lepiej niż mogło się wydawać. Nie licząc zabitego człowieka przed kobietę Obdarzoną, to cała ucieczka przebiegła lepiej niż można było to sobie wyobrazić. Biegli trochę drogą, a później skręcił w las. Tutaj mogli przemyśleć całą sytuację, ale wroga Obdarzona najwyraźniej chciała rządzić, w zasadzie to ona zaproponowała ucieczkę i stwierdziła że wie jak się wydostać, więc czemu nie ma teraz dowodzić? Maćkowi to wszystko jedno, ale żeby nie pozwalała sobie na zbyt wiele. Żeby jeszcze baba dowodzila nim jak generał, niech kurwa zapomni. Tutaj, między drzewami mieli trochę czasu aby przemyśleć co dalej robić. Ani auta nie wjadą, a helikopter też niewiele dojrzy. Jedynie piechotą mogła tu coś zdziałać. Miał zresztą okazję doświadczyć na własnej skórze jaką bronią dysponuje SPdO. Niby zwykli ludzie, ale Obdarzonego są w stanie uśmiercić. Zależy jakiego z takim Maćkiem może i mieli by problemy, ale tylko przez samo oślepienie. Za drugim albo trzecim razem mogliby się domyśleć jak uniknąć oślepienia. Wtedy byłby problem. I nic więcej Lis nie mógłby zdziałać. A ciekawe jak z innymi którzy są jeszcze więksi, może mają moce o takiej siłę rażenia jak ta z którą walczył przez chwilę Maciek, a z którą rozejm zawarł na chwilę, jej moc jest naprawdę niezła, dzięki niej mógłby wiele zdziałać, być o wiele silniejszym Obdarzonym. Aż mu się oczy zaświeciły ze szczęścia.Taka silna moc! Coś niesamowitego! - Lisicki był podniecony tymi myślami - Nikt mi nie dorówna z tą mocą… tylko że ona mi jej nie odda od tak, musiałbym ją zabić, ale jak? Jeden z momentów który musiał dokładnie przemyśleć i czekać na okazję, być może udałoby mu się pozbawić jej życia, ale w odpowiednim czasie i o odpowiedniej chwili. Musi być trochę mniej czujna, wtedy ja dorwę.
Dotarli do połowy lasu, ale widać było że nie będzie kłopotu z ich znalezieniem, musieli przybrać ludzką postać. Ale dopiero przy rzece. Tym bardziej z ranami Maćka, taki bieg przez las, nie wiadomo jakby się skończył. Ale w wodzie zawsze się trochę ukoi ten ból. I tu dobrze Obdarzona pomyślała, dobiec do rzeki, przemienić się i płynąć nią. Ale czy o to jej chodziło? Maciek miał milion myśli na minutę. Lepiej byłoby po prostu spytać niż główkować bez potrzeby.
-Rozumiem że płyniemy rzeką, a oni niech myślą że poszliśmy pieszo? Czy na odwrót? - rzucił z ciekawością w stronę Obdarzonej.
- Nie obchodzi mnie co sobie pomyślą. Zgubimy w ten sposób ich ślad - odparła szybko. - Jest! - zatrzymała się nagle na skraju niedużej rzeczki. Ukryć się w niej nie było jak, ale rzeczywiście była wystarczająco głęboka, żeby ukryć ich ślady po przemianie w ludzką postać.
Problem był taki, jak później zdobędą ubrania.
Maciek wiedział, że może go przejść olbrzymi impuls bólu. Jedna ręka nadal zwisała bezwładnie, dodatkowo oberwał od żołdaków z SPdO.
W tym jednak momencie nie mógł zwracać na to większej uwagi, najważniejsza była ucieczka przed policjantami.
- Pośpiesz się wchodź do wody, coś mi się zdaje, że ktoś się zbliża, ja osłonie trochę tyły - oczywiście była to ściema, gdyż nie chciał wchodzić do wody przed kobietą, niech idzie pierwsza, będzie miał na nią uwagę.
- O ubraniach pomyślimy jak wyjdziemy na ląd, znajdziemy po jakieś szmacie czy coś podobnego, na razie spierdalamy! - krzyknął wręcz do niej.
Czekał aż Obdarzona wróci do ludzkiej postaci i zrobił tak samo po czym wskoczył do wody.
- Kurrrwa ale zimno - wymamrotała kobieta, kiedy podniosła się już ludzkiej postaci. Była zanurzona do pasa w rzece, której spokojny nurt nie przeszkadzał w poruszaniu się. Wszak temperatura oscylowała w okolicach zera i taki szok mógł spowodować szok termiczny.
Jednak to było najmniejsze ze zmartwień Maćka. Jego powrót do ludzkiej postaci był bardziej bolesny.
Lewa ręka zwisała bezwładnie i każdy jej ruch dosłownie napierdalał. Prawa też bolała jak jasna cholera, jeśli uda mu się przeżyć do jutra, to rano nie będzie w stanie podnieść nawet szklanki z wodą.
Rana na piersi potwornie piekła, ale nie była w żaden sposób mortalna. W tym przypadku lodowata woda pomogła ostudzić ból.
Przez chwilę stali tak oboje dygocząc, kiedy kobieta wskazała trzęsącą się ręką w dół rzeki.
- T-tam - wystękała przez szczękajace zęby.
- Tam ch-chcesz płynąć. - brr, zatrząsł się z zimna, w zasadzię to nie czuł różnicy bo cały czas telepało nim w lodowatej wodzie
- Kurwa czemu Cię p-posłuchałemmm. - kichnął tak mocno, że myślał iż mózg mu przez nos wypadnie.
- Płyniemy t-tam i t-tyle. - mruknął cicho starając się opanować szczękościsk, ale nie dał rady.
- Za parę chwil przemienimy się na chwile i opanujemy tętno i temperaturę wyregulujemy.
Ruszyli w dół rzeki, ale to było raczej ślamazarne taplanie się, niż jakikolwiek styl pływacki. Po
niecałych stu metrach kobieta zaczęła się kierować ku brzegowi.
- K-kurwa, nie d-dam rad-dy - powoli zaczęła gramolić się na brzeg.
- W-wyłaź a nie p-pierdol - ręce nadupiały go niemiłosiernie. Nie wiedział jak ale starał się dotrzeć do brzegu za Obdarzoną. Czuł że nie dopłynie do brzegu o ‘ludzkich’ siłach. Mimo to starał się jak najbliżej, byleby nie złapały go skurcze. Tuż przy końcówce, kilka metrów od brzegu chciał wyprostować nogi i po prostu dojść na nogach na stały ląd.
- K-kur-rwa i co terazzzz?
- Ub-brania - zdołała wymamrotać.
- T-tylko t-t-tyle? - Maciek myślał że kobieta wygłosi zaraz długą mowę albo coś w tym stylu.
- N-no to chh-chodź - musieli znaleźć cokolwiek, kawałek szmaty, dywanu, na pewno coś znajdą, jakiś bezdomny będzie leżał na ławce to ściągną z niego, trudno, sami też musieli przeżyć, każda deska ratunku jest do dyspozycji. W trakcie szukania okrycia starał się ruszać nogami na boki a nie tylko iść, rozgrzać je trzeba było.
- R-ruszaj r-rękami, zagrzejesz się - zazgrzytał zębami i jakoś dał radę coś powiedzieć do wrogiej, w zasadzie już przyjaznej Obdarzonej, przynajmniej na tą chwilę - Idziemy..
Szli tak kawałek i ujrzeli niedaleko budynki mieszkalne. Nieduże osiedle domków jednorodzinnych.
- T-ty, patrz - wskazał palcem - T-tam znajdziemmmy coś do ubrania - spojrzał na Obdarzoną z nadzieją akceptacji.
Doszli do budynków, była już noc, więc ciężko było się włamać bez jakiegokolwiek sygnał dla mieszkańców. Maciek włamywaczem nie był, mógł równie dobrze się przemienić i pozabijać lokatorów, ale po co ma ich zabijać, jeśli nic mu nie zrobili? Miał nadzieję, że kobieta wymyśli coś mądrego, może ona jest włamywaczem? Kto to wie, głupio tak się teraz zapytać.
Podszedł do jednego z domków, szukał nie ogrodzonego, większa szansa, że nie będzie tam żadnego psa, który ogłosi alarm i wszyscy się obudzą. Znalazł jeden ciekawy.
A może zapuka i poprosi o kilka ciepłych ubrań i doda że są włóczęgami, a ubrania im ukradli? To mogło nie poskutkować.
- Staramy się nikogo nie zabić - dodał chwilowej towarzyszce - Ewentualnie gdy zajdzie taka potrzeba - pokiwał w groźbie palcem.Włamali się do jednego z domów i przeszukiwali go, szukali ubrań rzecz jasna. Starali się być cicho i nie budzić reszty. W razie czego umieli przecież z nimi porozmawiać na spokojnie i wytłumaczyć jak wygląda sytuacja, że potrzebują tylko dwu kompletów ubrań i zaraz znikają, a ich okradli 2 godziny temu na dodatek wybili mu bark i chodzą w poszukiwaniu jakichkolwiek ubrań.
 
Ramp jest offline  
Stary 24-03-2017, 22:44   #75
 
Ravage's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwu
Inge nie była zachwycona tym wszystkim. W głębi bardzo się obawiała, co to dalej z nią będzie. Czy rusek jej uwierzył? Trochę w to wątpiła, mimo że nic nie powiedział.
Noc minęła jej z bólem, a gdy wyruszyli rano w dalszą drogę, nie było jej lepiej. Z dużą ulgą przyjęła rozkaz, żeby się przemienić. W końcu przestało ją boleć. Poczuła się lepiej, zdrowiej, bardziej pewna siebie. Strasznie żałowała, że nie ma żadnej lepszej mocy, by móc zabić swojego towarzysza. Jedyne, co jej zostało, to być dla niego miłą i uczynną, do momentu aż będzie mogła wbić mu nóż w plecy.
Wołodia nie zamierzał jej pomóc we wdrapywaniu się na sam szczyt. Wzruszyła tylko ramionami. Pierwsza myśl jaka jej przyszła do głowy, to taka, że była to forma kary dla niej. Chciała zrobić coś “złego” i teraz musi odrobić.
Nie wiedziała skąd takie wielkie halo. Nikogo nie zabiła. Trochę postraszyła. I tak nie udało jej się to, co chciała. Ojciec będzie zły. A brat pełen satysfakcji.
Trochę ją martwiło, że teraz nie będą wiedzieć co się z nią stało. Będzie musiała jak najszybciej dać im znać, że plany jej się zmieniły. I tu zaczynały się schody? Jak to zrobić, żeby nikt nie wiedział i żeby się nie zdradzić?
Postanowiła, na ten moment się tym nie przejmować. Ojciec dobrze ją znał. Wiedział, że nic jej nie będzie i da sobie radę. Teraz miała ważniejsze rzeczy - zamierzała zaangażować się w to całe Światło i zdobyć jakieś ciekawe moce. Może bycie tym “dobrym” przyniesie jej większego korzyści? Musiała to sprawdzić. O ile przeżyje to wszystko.
Właziła mozolnie, powoli sobie torując drogę w lodzie. Cieszyła ją jedna rzecz- nie czuła zimna ani lodowatego wiatru, ani zmian w ciśnieniu i zawartości tlenu. Bycie Obdarzonym miało wiele zalet….
Po długich trudach weszli na sam szczyt.
Nawet się ucieszyła, gdy ją pochwalił i pomógł się wdrapać na tych ostatnich metrach.
Zabudowaniom przyglądała się z dużym zainteresowaniem, rozglądając się uważnie.
-No, robi to wrażenie.-Przyznała szczerze.
Nigdy czegoś takiego nie widziała jeszcze. Chłonęła ten widok i próbowała zapamiętać każdy szczegół.
Zaskoczona była również windą, którą zjechali na dół.
-Ładnie się tu urządziliście.-Dodała, patrząc na swojego ogromnego towarzysza.
Gdy dotarli na dół grzecznie w milczeniu przypatrywała się wymianie zdań z dwójką ludzi. Zastanawiała się, czy też mają moce, czy są zwyklakami.
Tak jak Wołodia zażyczył sobie, zmieniła się i szybko przebrała w trochę za duże dresy. Były przyjemnie ciepłe.
-No to narazie.-Rzuciła do rosjanina i z miłym, ciepłym uśmiechem zwróciła się do najbliżej stojącego nieznajomego: -Prowadzisz?-
Oficer skinął głową.
- Proszę za mną - odwrócił się i ruszył powoli przodem. Drugi z żołnierzy zajął miejsce za nią i tym sposobem ją eskortowali.
Spojrzała na tego za sobą i uśmiechnęła się miło. I tak nie miała szans. Nie było po co się denerwować. Teraz i tak było za późno, co ma być to się miało zdarzyć tak czy siak.
Dotarli do windy, tym razem "zwyczajnej", mieszczącej się przy jednej ze ścian. Ilość przycisków wewnątrz niej informowała o co najmniej dziewięciu piętrach, a byli w tej chwili na przedostatnim.
-No. Ładnie. Głęboko się wgryźliście w tę skałę. Łatwo nie było co?-Zagadnęła.-Często macie tu takie przypadki jak ja, czy bywa ciekawiej?-
Żołnierze spojrzeli po sobie, a ten wyższy stopniem po chwili odpowiedział:
- Trudno, żeby było tutaj nudno - co było dosyć trafnym określeniem największej bazy Obdarzonych na całym świecie, położonej na najtrudniej dostępnym szczycie górskim.
-Aaa..-Uśmiechnęła się wesoło.-No, domyślam się.-Wzruszyła ramionami.-I gdzie mnie teraz zaprowadzicie? Do specjalnej celi? Będą kajdanki i wyuzdane zabawy?-Spytała parskając śmiechem.
Niższy stopniem mężczyzna spojrzał kątem oka na Inge. Niepotrzebne było czytanie w myślach, żeby stwierdzić, że z taką laską jak Szwedka z chęcią by się w taki sposób jak zasugerowała pobawił.
Oficer prowadzący, widząc reakcję podwładnego odchrząknął głośno i odparł:
- Jest pani naszym gościem. Po zakwaterwaniu przejdzie pani procedurę rejestracji.
Spojrzała na młodszego i delikatnie, jakby mimowolnie przygryzła dolną wargę. Dalej próbowała powstrzymać się od śmiechu. Położyła dłonie na biodrach i zrobiła poważną minę.
-Tak jest, proszę pana!-Zwróciła się do dowodzącego.-Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości!-. Jednak jej ciało wzburzały fale tłumionego śmiechu.
Podobała się mu, ale to było coś do czego była przyzwyczajona.
Kilka chwil później byli już na miejscu.
- Proszę - oficer uchylił przed nią drzwi do niedużej celi. Trudno było nazwać te pomieszczenie o wymiarach metr dwadzieścia na dwa metry inaczej. Wiszące prawie pod sufitem łóżko, pod spodem biurko, jedno krzesło i szafka.
Mogła jednak zrozumieć, że w przypadku takiej bazy jak ta, nawet kwatery wyższych oficerów wcale od jej pokoju nie muszą się różnić. Każdy metr kwadratowy powierzchni był tutaj cenny. Prawie jak na łodzi podwodnej.
- Łazienka jest na prawo, czwarte drzwi. W szafce ma pani podstawowe środki czystości. Za chwilę zgłosi się do pani kwatermistrz by dostarczyć odpowiednie odzienie osobiste. Jakieś pytania?
Dziewczyna oglądała wszystko uważnie, nasłuchując uważnie jednym uchem i dokładnie lustrując otoczenie, jednocześnie przybierając na twarzy wyraz blond idiotki. Uchyliła oczy i językiem, jakby w zamyśleniu wypychała sobie policzek.
Pomieszczenie wyglądało ponuro i mało zachęcająco. Wolała inne, bardziej przytulne klimaty.
-No.-Mruknęła zamyślona. Zamknęła paszczę i popatrzyła na dowodzącego.
-Co teraz? To znaczy… Mam tu grzecznie siedzieć i czekać, tak?-Zrobiła wyczekującą pauzę.-Zamkniecie mnie tu na klucz, czy co?-
- Tak, ma pani teraz siedzieć grzecznie i czekać oraz nie, nikt pani zamykał nie będzie - oficer odpowiadając cały czas zachował profesjonalną uprzejmość.
Podrapała się po podbródku.
-Mmmmhmmm...Oki.-Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się miło.-Już nie będę was trzymać. Macie pewnie milion innych ważniejszych spraw na głowie, niż niańczenie mnie. Będę grzeczna jak przedszkolak w porze podwieczorku.-Uśmiechnęła się, wchodząc do pokoju i siadając na prostym krześle.-Pięknie dziękuję za waszą pomoc.-Dodała najbardziej uprzejmym tonem jaki umiała z siebie wydać.
- Do usług - odparł oficer i zamknął za sobą drzwi, uprzednio zapalając jej światło.
Została sama.
Położyła ręce na kolanach i delikatnie się po nich poklepała, rozglądając się po pomieszczeniu. Co teraz?
Serce jej na chwilę zabiło. Co teraz?
Wstała. Rozejrzała się po pokoju jeszcze raz. Nic. Pusto. Zajrzała do szafki, rzuciła okiem na łóżko.
Była zmęczona podróżą. Ale mózg mimo zmęczenia fizycznego łaknął wiedzy.
Podeszła do drzwi i sięgnęła po klamkę. Drzwi ustąpiły. Rzeczywiście, nikt jej nie zamknął, co było dla niej dziwne. Wyjrzała ostrożnie na zewnątrz i nadstawiła ucha wyglądając na korytarz.
Cisza. Spokój.
Poczuła się niepewnie. Czyli nie była więźniem? Dalej miała swobodę?
Dziwne. Wszystko dziwne.
Cofnęła się jednak i delikatnie zamknęła drzwi. Wdrapała się na pryczę i położyła na wznak. Ostrożnie wsunęła rękę pod górę dresów i pomacała się po żebrach. Nic. Była zdrowa. Westchnęła z ulgą.
Moc była przekleństwem, ale także pięknym darem. Nie chcesz mieć dzieci? Bach, wystarczy się przemienić. Jesteś połamany? Bach, nic prostszego, morfuj.
Przymknęła oczy. Sen przyszedł bardzo szybko.
Obudziło ją pukanie do drzwi. Niska kobieta o euroazjatyckiej urodzie miała ze sobą szeroki wózek, w którym trzymała kilka kompletów ubrań, o różnej rozmiarówce. Dobrała jej odpowiedni rozmiar już na pierwszy rzut oka na nią. Teraz dobrze dopasowane dresy świetnie podkreślały jej figurę. Idealny strój, żeby strzelić selfie na siłowni, wrzucić na instagrama i jarać się setkami komentarzy napalonych internautów.
Kilka minut później przyszli po nią, gość w kitlu i podoficer, poznany wcześniej. Widząc ją teraz w tych ciuchach prawie się zaślinił.
Lekarz przedstawił się jako Thomas Beckenbauer i poprosił ją na rozpoczęcie rejestracji
Zaczęli od serii badań. Najpierw prześwietlenie RTG, następnie dokładnie obfotografowano jej kryształ, pod każdym z kątów. Teraz leżąc w maszynie do rezonansu magnetycznego miała chwilę dla siebie.
Próbowała zachować spokój. Przecież nic się nie działo. Wszystkich tak traktowali. To było potrzebne. Ale wewnątrz była zesrana mocno. Bała się. Nic, co się teraz działo nie było po jej myśli, ani nie było dla niej komfortowe. Życiu na krawędzi społeczeństwa było tym, co lubiła, nikt o niej nic nie wiedział. Tu? Tu dowiadywali się o wiele za dużo niż by chciała…
Starała się zachowywać pokerową twarz i nawet mrugnęła figlarnie do podoficera, który asystował lekarzowi.
Gdy wpakowali ją do tuby na początku nuciła sobie jakąś dziecięcą, szwedzką wyliczankę. Ale im dłużej leżała w tubie tym wolniej i ciszej mruczała, aż zamilkła. Starała się leżeć nieruchomo, ale i to wywoływało u niej dyskomfort psychiczny.
-Długo to potrwa?-Spytała głośno, mając nadzieję, że ktoś usłyszy jej zniecierpliwiony ton.
- Jeszcze dwadzieścia minut. Proszę się nie ruszać - odpowiedział jej pielęgniarz.
Gdy badanie się skończyło, zaprowadzili ją do gabinetu jej lekarza prowadzącego.
- Proszę - wskazał jej krzesło przy biurku. - Proszę to szczerze wypełnić. Wrócę za godzinę - położył przed nią gruby plik testów psychologicznych.
- Podać coś do picia? - zapytał młody podoficer, którego jej najwyraźniej przydzielono.
Popatrzyła nieufnie w dokumenty.
-Taaa…-Mruknęła.-Sex on the beach albo Long Island Ice Tea.-
- Uch... To może wieczorem załatwię - podoficer odparł pół żartem, pół serio. - Na teraz mam soki, ewentualnie wodę.
Popatrzyła na niego tępawo, tym ołowianym, ciężkim wzrokiem osoby, która za dużo ma na głowie. Jednak, po chwili uśmiechnęła się delikatnie, samymi kącikami ust.
-Słodziak jesteś. Jak ci na imię, dobry człowieku?-Spytała, jednocześnie kierując wzrok na papiery. Spróbowała się na nich skupić. Mimowolnie wsunęła sobie końcówkę długopisu do ust i zaczęła ją przygryzać zębami. Jak to wypełnić? Aż tyle? Jeszcze powinni jej zadać pytanie, jakie ma pH w pochwie i jak szybko rosną jej paznokcie u stóp.
Zaznaczyła pierwszą odpowiedź. Nie zamierzała być do końca szczera. Albo i w ogóle.
To nie leżało w jej naturze.
-A, i sok poproszę. Macie mango? Albo świeżo tłoczony z malin i jabłek?-Spytała skrobiąc swoje odpowiedzi.
- Josh - odparł jej na pierwsze pytanie. - Z tego co widzę, to najlepiej chyba zasugeruję ci pepsi… - mruknął zaglądając do małej lodówki w rogu pomieszczenia.
-Tak, dziękuję, bez cukru.-Odparła rozkojarzeniem.-Josh.-Powtórzyła, na chwilę podnosząc głowę i patrząc gdzieś w nieokreślonym kierunku. Uśmiechnęła się.-Bardzo ładne. Amerykanin?-Spytała, znów pochylając się nad testami.
Kiedyś już też takie podobne wypełniała. W psychiatryku.
- Tak, z Kalifornii - odparł machinalnie. - Proszę - podał jej puszkę.
Odszedł i usiadł przy drzwiach. Nie mógł jej zagadywać, pewnie wykluczał to jakiś regulamin, ale ewidentnie mu się bardzo podobała.
Uśmiechnęła się i otworzyła napój. Napiła się kilka dużych łyków. I oblizała usta, patrząc lubieżnie na nowo poznanego.
Lubiła się drażnić.
Znów wróciła do papierów. To było męczące. Co jakiś czas pojawiały się pytania, które były takie same jak poprzednie tylko inaczej ujęte. To było denerwujące i wprawiało ją w stan irytacji, ale starała się je wypełniać tak, by wszystko pasowało do kupy. To było bardzo męczące.
-Co będzie po papierkach? Czy w końcu wyląduję na czarnej skórzanej kanapie?-Spytała, zerkając znad dokumentów z uśmieszkiem, wyczekując reakcji faceta.
Zmarszczył brwi.
- Nie roz… aaa…! - zaśmiał się i przewrócił oczami. - Po papierkach będziesz miała wolne do jutra, wtedy pewnie poproszą cię na rozmowę z kimś z wierszułki Światła. Potem na halę i będziesz pokazywać swoją moc.
Wyszczerzyła się w upiornym uśmiechu i wróciła do dokumentów.
Przez dłuższą chwilę wypełniała je w ciszy i skupieniu, próbując dalej poskładać wszystko w jedną, logiczną całość i odpowiadać zupełnie inaczej, niż w zgodzie z jej chorym, psychopatycznym umysłem, który nie znał litości i nie traktował innych inaczej jak kukiełek w jej teatrze.
-Ty też jesteś Obdarzonym? - Spytała w końcu.
- Nie. Służę w SPdO - odparł.
-Och…-Mruknęła, trochę z zawodem. Już miała nadzieję, że porozmawia z kimś na swoim poziomie.
Przejrzała wszystkie dokumenty, które wypełniła jeszcze raz. Znów przez długi kawałek czasu była pogrążona w skupieniu a pomieszczenie wypełniła cisza. Jednak w pewnym momencie odłożyła długopis i poskładała wszystkie papierki w zgrabną kupkę.
-Dobra. Ja już skończyłam.-Odetchnęła, chociaż wszystkie organy wewnątrz wydawały się ściśnięte. Oprócz żołądka, który po takim intelektualnym wysiłku i ogólnym wytężeniu organizmu postanowił oświadczyć, że jest to już pora na konkretny posiłek.
-Nie jesteś głodny przypadkiem?-Zadała pytanie, patrząc się uważnie rozmówcy w oczy.
Zerknął na zegarek.
- Myślę, że mogę cię zaprowadzić na stołówkę - uśmiechnął się, odgadując jej myśli. - Chodźmy - wstał i otworzył jej drzwi.
Klasnęła w dłonie, wstając energicznie.
-Oj tak. Mam ochotę na coś konkretnego. Teraz, to bym zjadła nawet największego Obdarzonego.-Zażartowała.-Nie jadłam od...Kurde, chyba nawet nie wiem kiedy.
Szybkimi susami dobiegła do swojego opiekuna i wsunęła mu rękę pod ramię.
-Prowadź, Josh, prowadź do krainy obżarstwa!-Powiedziała mega poważnym głosem, wyciągając przed siebie rękę, wskazując jakiś bliżej nieokreślony punkt w dali korytarza.
Pierwsza znajomość już była. Może dzięki niemu pozna bardziej interesujące osoby...
 
Ravage jest offline  
Stary 29-03-2017, 00:21   #76
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Węgry, Budapaszet 17 stycznia 2017 roku, 9.11 czasu lokalnego
- Ja nie chcę! Wolę zostać z tobą! - chłopiec twardo stawiał na swoim.
Już od dobrych dziesięciu minut prowadziła z nim dyskusję, która zaczęła się jeszcze w ich domu. Izsak zdecydowanie optował nad spędzeniem kolejnych dni razem z mamą, niż pójściem do przedszkola. I tak udało mu się uniknąć wizyty tam w poniedziałek, a to z prostej przyczyny, że Erice pomieszały się terminy i założyła, że młody ma jeszcze jeden tydzień ferii. Dopiero telefon od jej rodziców ciągu dnia i zdziwienie babci, że jej wnuczek jest razem z Eriką na ślizgawce olśniły kobietę.
Poczuła wibracje telefonu w torebce przewieszonej przez ramię. Zerknęła na szybko. Przyszedł sms.
Cytat:
Napisał Will
Jestem już na lotnisku
Czas jej uciekał.

Polska, Wołomin, 13 lutego 2017 roku, 23.31 czasu lokalnego
Niska temperatura powietrza, stan zupełnego wyziębienia po kąpieli w lodowatym strumieniu, rany i wyczerpanie walką… Nikt nie byłby w stanie rozsądnie w takiej sytuacji myśleć.
Lisicki szedł przed siebie już samą siłą woli, ciągnąc za rękę kobietę, jeszcze do niedawna jego przeciwniczkę.
Z trudem przeszedł przez płot najbliższego z domostw. Kobieta została na ulicy. Padła na kolana obejmując się rękami. Przestała nawet drżeć. Jak tak dalej pójdzie to albo zamarznie, albo się przemieni.
Nagle rozszczekał się jakiś pies. Jakiś mieszaniec owczarka rzucił się na ściany kojca ujadając aż mu prawie piana z pyska poszła. Maciek chwilę się zawahał, ale podszedł do drzwi. Nie wiedział, czy ktoś jest w tym domu.
Było ciemno nie mógł zlokalizować dzwonka. Zapukał cicho, ale wydawało mu się, że drzwi są jakoś wygłuszone. Zrobił dwa kroki w tył i w desperacji próbował je wyważyć.
Oczywiście odbił się od nich i upadł na ziemię zwijając się z bólu. To nie był dobry pomysł, by uderzyć w antywłamaniowe drzwi barkiem, który dopiero co został bez grama finezji nastawiony.
Wokół rozpaliły się światła. Nie wiedział, czy to domownicy zapalili jakiś halogen, czy zrobił to ktoś z zewnątrz. W głowie mu się kręciło, nie miał możliwości by trzeźwo myśleć. Ledwo czuł swoje dłonie i stopy, tak były przemarznięte.
Nagle światło zasłoniła jakaś duża sylwetka.
Obdarzony! przemknęło mu przez myśl, ale następnie ugodził go silny ładunek elektryczny i stracił przytomność.

Kambodża, prowincja Siem Reab, Angkor Wat, 27 lutego 2017 roku, 14.57 czasu lokalnego
[media]http://bi.gazeta.pl/im/4/10525/z10525594IE,Azja-Angkor-Wat--Kambodza--Swiatynia-hinduistyczne.jpg[/media]
Spotkanie ze światem zewnętrznym po ponad dwóch miesiącach spędzonych w zamkniętej bazie było dla White’a szokiem.
Tylu ludzi naraz w jednym miejscu i każdy się na niego patrzył. Czuł się prawie nagi. Co chwilę, ochota na to by się przemienić, była coraz większa. Jako Europejczyk wzbudzał w tej części świata niezdrowe zainteresowanie. Jakiś bardziej śmiały hindus podszedł nawet z prośbą o “selfie”, ale na szczęście Azza spławiła go ostrym “spierdalaj!” Na szczęście te dwa angielskie słowa były na świecie raczej uniwersalne i każdy rozumiał ich znaczenie.
- Wyluzuj - Elamri mruknęła do niego po wszystkim.
Faktycznie to najgorsze było już za nimi. Lot do Rosji i stamtąd na południe w samolocie dosyć podejrzanych linii lotniczych.
Zresztą tylko takie nie robiły problemów i nie przeprowadzały kontroli. Obojętne im było kto jest ich klientem, dopóki płaci.
Teraz stali we dwoje z czarnoskórą Obdarzoną u podnóża olbrzymiej świątyni. Elliot prawie już pływał w swoich ubraniach. Jego organizm ledwo co się przyzwyczaił do nieustannego przebywania w temperaturach oscylujących w granicach zera stopni Celsjusza, a teraz uderzyło go prawie trzydzieści stopni i oszałamiająco wysoka wilgotność powietrza.
Kolejny powód na to, by się przemienić i mieć z tym spokój.
- Gość przychodzi się tutaj pomodlić wieczorami, potem znów znika w dżungli. Musimy się przyczaić. Jakieś pomysły?

Pakistan, szczyt K2, baza Światła, gabinet Ulryka Whistlera, 15 stycznia 2017 roku, 9.02 czasu lokalnego
- Co o niej sądzisz? - Biały rzucił raport psychologa na swoje biurko, prosto pod nos swojego zastępcy.
- Klasyczny przypadek ciemnego kryształu. Musimy bardzo uważać. Jej moc może być bardzo niebezpieczna dla zwykłych ludzi i słabszych Obdarzonych.
- Czyli jak prognozujesz jej przyszłość?
- Nie chcę jej skreślać, ale… - Wołodia westchnął ciężko i zawahał się na chwilę.
Szef nie wtrącał się w jego wypowiedź. Cierpliwie czekał aż ten znajdzie odpowiednie słowa.
- …ale będzie to bardzo trudna sprawa. Trzeba ją jak najszybciej stąd wywieźć w jakieś odosobnione miejsce i tam zabrać się za resocjalizację.
- Masz już jej prawdziwe dane?
- Pracujemy ciągle nad tym. Ta młoda Dove by się przydała.
- Musisz poradzić sobie bez niej. Jest potrzebna w Ameryce Południowej, szczególnie teraz… - Whistler spochmurniał.
Bustov nie ciągnął tego tematu. Wszystko zostało już powiedziane. Musieli się pogodzić z tą stratą i działać dalej.
- Rób swoje - Biały odrzekł krótko.
- Ok, zabiorę ją w dzicz, jak tylko skończą formalności - rosjanin wstał i odmeldował się. Miał przed sobą dużo do zrobienia.

Tymczasem Inge stała w kolejce na stołówce i nakładała sobie porcję obiadową. Mijał jej trzeci dzień pobytu. Pierwszego dnia działo się dużo, drugi przesiedziała praktycznie cały cały w swoim pokoju, wychodząc z niego tylko na posiłki.
Jednak tyle wystarczyło, bo zobaczyć nastawienie innych do jej osoby. O ile Josh był wzorowym oficerem i nawet odrobinę ją adorował, to nadal wyglądał na osobistego strażnika, którego jej przydzielono. Natomiast od pozostałych czuła chłód. Wszędzie oczywiście witały ją uśmiechy, ale nie trzeba było genialnego psychologa, by wyczuć ich fałsz.
Szwedka była bardzo niepożądaną osobą w tym miejscu. Mówili co innego, ale ich oczy zdradzały prawdziwe myśli.
Nikt jej tu nie chciał. Kiedy dosiadała się do kogoś rozmowy milkły, gdy siadała do pustego stolika kończyła posiłek w samotności.
Dlatego tak bardzo zaskoczyło ją, gdy nagle ktoś usiadł naprzeciw niej.
Podniosła wzrok i zobaczyła młodego mężczyznę, praktycznie jeszcze nastolatka.
[media]http://img.photobucket.com/albums/v341/wolkenfuehlen/season6/ryder4.jpg[/media]
- Uch… Wolne? - zwątpił przez chwilę widząc jej spojrzenie.
Nie widziała go wcześniej. Nosił standardowe dresy, więc też musiał być Obdarzonym.

Grecja, Ateny, 31 stycznia 2017 roku, 13.12 czasu lokalnego
W kilka godzin po rozmowie z Boothem ze Światła, środki przeciwbólowe jakimi był nafaszerowany zaczęły słabnąć, a Theo prawie stracił z bólu przytomność. Tylko świadomość konsekwencji powstrzymała go przed przemianą, chociaż bardzo chciał przybrać postać zbroi. Prosta przemiana, która wyleczy wszystkie jego dolegliwości.
Jednak potencjalna fobia, jakiej mógł się w ramach tego nabawić, mogła pozostać do końca jego życia.
Choć wiedział, że musiał swoje odleżeć, to po tygodniu zaczynał go szlag trafiać. Czuł, że tracił mnóstwo czasu.
Na wszelkie sugestie i prośby personel szpitala nie reagował. Samuel Booth pojawił się dwukrotnie. Potwierdził nawet, że jego prośba została poddana pod rozpatrzenie Naczelnikowi Światła na Europę. Przypomniał również o procesie rejestracji, ale uprzejmie zostało to odłożone na moment, gdy Theo odzyska pełną sprawność.
Dlatego został dosyć zaskoczony, gdy kilka dni później do jego pokoju zapukano i nie czekając na odpowiedź weszły tam dwie osoby. Znany mu już Samuel oraz niska blondynka przed trzydziestką.

Wśród wszystkich spraw, które przed Eriką postawił Baratunde pierwszego dnia gdy stawiła się w Rammstein, ta jedna była najlżejsza. Nie było dużo papierologii, a miała dzięki temu okazję, by legalnie przebywać w postaci zbroi.
Przydzielony na Grecję agent Światła ps. Venom przedstawił jej pełną dokumentację na temat mężczyzny, który zatelefonował w połowie stycznia do Brukselii i na którego napadł inny niezarejestrowany Obdarzony. Walka ta oczywiście zahaczyła o główne media, pełne ostatnio informacji o “nadludziach”, jak przezywano ich na niektórych forach internetowych.
W każdym razie “Theo” twierdził, że jest “nieparzystym” Obdarzonym, chociaż jego kryształ został określony jak jasno-złoty. Nie znaleziono jego przeciwieństwa, ale to nie było żadną nowością. Niestety spora część mocy przecież wymykała się z rąk rejestracji, wiele z nich zniknęło już w mrokach histori, a jeszcze więcej się po prostu jak do tej pory nie pojawiło.
Dlatego mogła być przekonana, że trafiła na jakiegoś megalomana, który albo unikał rejestracji pod przykrywką amnezji, albo… Kryła się jednak za tym jakaś tajemnica.

- Dzień dobry - grzecznie przywitał się Booth. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzamy. Kalipso, oto Theodor. Panie Theodorze, to Kalipso, ją prosił pan o pomoc.

Chile, Santiago, 11 stycznia 2017 roku, 16.53 czasu lokalnego
Stając przed drzwiami do biura porucznika Galveza, Cheza na chwilę się zawahała. W końcu nie poznała nazwiska Javiera, a on też był przecież oficerem.
Na szczęście w biurze siedział jedynie posiwiały już mężczyzna, któremu bardzo daleko było do osoby, z którą spędziła ostatnie dwie noce.
Raul Galvez okazał się bardzo pomocny młodej chica. Jak później się okazało, miał córkę w jej wieku.
W każdym razie porucznik ustawił jej rozmowę sam na sam z dyspozytorem pełniącym wartę feralnej godziny dwa dni wcześniej.
Trwała ona raptem kilkanaście minut. Mężczyzna odpowiadał składnie i nie wpadł w pułapkę kłamstwa, kiedy zadała mu kilka podchwytliwych pytań. Twierdził, że kartkę z rozkazem znalazł na swoim biurku, więc musiał ją podłożyć ktoś kto kto był w dyspozytorni. To potwierdzał także monitoring kontrolny dyspozytorni. Co prawda nie obejmował on idealnie wszystkich stanowisk, ale zarejestrowano moment, w którym dyspozytor podnosi coś z biurka, po czym bezzłowcznie łączy się z załogą na helipadzie.
Mimo wszystko Jack miała przeczucie graniczące prawie z pewnością, że dyspozytor coś ukrywał. Kilka razy uciekał wzrokiem podczas opisywania swojej pracy. Nie mogła tego jednak wyciągnąć od niego w tradycyjny sposób.
W następnej kolejności była lista osób z dostępem do dyspozytorni. Tutaj Raul rozłożył ręce i przyznał, że tak naprawdę może wejść tam każdy z funkcjonariuszy. Nie było żadnych rozporządzeń z tym związanych, oprócz konieczności zachowania ciszy, kiedy dyspozytor z kimś rozmawiał. Obiecał jedynie, że postara się sam taką listę sporządzić.
Pozostało przeszukanie wszystkich koszy na śmieci. To akurat nie przyniosło żadnych odpowiedzi, ponieważ tą kartkę papieru poszukiwany agent mógł po prostu zjeść, albo spuścić w toalecie. Najszybszy i najbardziej pewny sposób by pozbyć się takiego dowodu.
Strażnicy przy wejściu z racji braku rysopisu nie mogli zbyt wiele pomóc. Potwierdzili jedynie, że nikt nieupoważniony nie dostał się do budynku. To samo było z tylnym wejściem, które po prostu było zapieczętowane. Nie było śladów w systemie o otwarciu ich w przeciągu doby przed i doby po interesującym ich wydarzeniu.
Kiedy już powoli traciła nadzieję, Porucznik Galvez przyniósł jej kawę, solidną porcję olbrzymich empanadas i listę ośmiu funkcjonariuszy, którzy wchodzili do dyspozytorni tuż po tym, jak Cheza razem ze Smaugiem ruszyli do Marco.
Miał przy tym dosyć ciężką minę, ponieważ jedna z tych ośmiu osób, których do tej pory uważał za lojalnych współpracowników, mogła się okazać kretem lub po prostu zdrajcą...

Polska, Ząbki, 14 lutego 2017 roku, 1.12 czasu lokalnego
Ocknął się leżąc na noszach. Obok niego siedziały dwie osoby w kitlach. Próbował podnieść rękę, ale nie dał rady. Był przywiązany skórzanymi pasami. W głowie mu się tak mocno kręciło, że nie mógł skoncentrować wzroku. Nafaszerowano go jakąś chemią. Próbował się przemienić, ale ciągle myśl mu gdzieś uciekała. Miał ochotę zwymiotować. Czuł drgania i chwilowe momenty bezwładności.
Chyba był w samochodzie. Gdzieś go wieźli.
Różne emocje przechodziły przez niego, od złości, przez strach do rezygnacji. Czuł też swoistą ulgę, że wreszcie było mu ciepło.
W pewnym momencie wnętrze samochodu zaczęło się kręcić.
Zaraz naprawdę się porzyga.
Wszystko wokół latało, kroplówka, strzykawki, lekarze, jakieś bandaże, narzędzia, łyżki defiblyratora... Prochy jakie dostał musiały być potężne.
Wtem chaos ustał. Zamrugał kilkukrotnie. Leżał teraz na boku, a raczej wisiał na pasach. Lekarze leżeli przed nim pośród rozrzuconego sprzętu medycznego.
Usłyszał donośny zgrzyt i następnie grzmoty, jakby uderzenia pioruna. Trzaski i zgrzyty powtarzały się, coś szarpnęło samochodem w którym przebywał, a który leżał teraz na jednym z boków. Nadal miał problem z ogarnięciem sytuacji, choć świat przestawał powoli wydawać się jakby był zza mgły.
Nagle do wnętrza pojazdu wdarło się zimne powietrze. Ktoś rozerwał budę i wielka ręka wyciągnęła Maćka na zewnątrz.
Ze sporym zaskoczeniem lustrował najbliższą okolicę. Asfalt miał ślady wypaleń w wielu miejscach, które dzieliły się na głębokie, punktowe dziury i podłużne jak od uderzenia ognistym biczem.
Samochody SPdO paliły się, rozwalone praktycznie co do jednego. Wokół walało się pełno trupów.
Lisu wreszcie przeniósł spojrzenie na Obdarzonego, który go niósł.
Choć widział go tylko przy jednej okazji, to od razu rozpoznał swojego szefa. Drwal miał mocno poturbowaną zbroję, jego bicz zwisał urwany tuż przy samej dłoni.
Kroczył jednak pewnie w kierunku czekającego sportowego samochodu. Chyba jakieś stare subaru.
Wpakował Maćka na tylne siedzenia, na których była już prawie naga kobieta. Lisicki ledwo rozpoznał swoją byłą przeciwniczkę.
- Jedź - Paweł Drwal był już w ludzkiej postaci i siadał na fotel pasażera.
Silnik bokser Imprezy zawył i samochód gwałtownie ruszył. Z coraz większą prędkością oddalali się od pola bitwy.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.
Turin Turambar jest offline  
Stary 31-03-2017, 22:51   #77
 
Ravage's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwu
Młoda kobieta zaczynała już tracić cierpliwość. Dostała ochroniarza, jakby zaraz miała dostać psychopatycznego ataku szału i próbować pozabijać tu wszystkich dookoła. Na samą myśl, że tak jest postrzegana dostawała wewnętrznego skrętu wszystkiego i ostatni posiłek podchodził jej do gardła, bo była tak absolutnie zgorszona tą sytuacją.
Jej zniechęcenie było tak wielkie, że nie próbowała ani zwiedzać bazy, ani już nawiązywać żadnych prób kontaktu z nikim. Była poirytowana, że traktują ją jak tykającą bombę. I tak tutaj nie miała z nikim żadnych szans, nie była przecież głupia. Wiedziała, że jeśli zacznie fikać, to zostanie przerobiona na klopsiki z żurawiną i nikt nawet nie mrugnie powieką.

Nawet przestało jej się chcieć żreć. Dłubała widelcem w talerzu i rozdziabywała sztukę mięsa, robiąc breję z sosem.
Sytuacja była beznadziejna, znajdywała się w miejscu w którym być nie chciała i…
Z rozmyślań wyrwał ją nagły ruch przy jej stole. Zesztywniała i podniosła powoli głowę, robiąc swoje charakterystyczne, tępo-zniechęcające spojrzenie, pełne pogardy do świata.
- Uch… Wolne? -
Zaskoczyło ją to do tego stopnia, że przez chwilę przyglądała się młokosowi, nie wiedząc co zrobić.
-aaa-Ruszyła się w końcu, jakby lekko zaskoczona. Rysy twarzy trochę jej się rozluźniły. Pierwszy raz młodziaka widziała na oczy.-Jasne, proszę bardzo.-Zrobiła mu miejsce.
Dała mu czas, aż się usadowił na krzesełku, przez ten czas przyglądając się ludziom na stołówce.
-No, stary, nie wiem czy teraz reszta jaśniaczków cię przyjmie do grona.-Zachichotała, podejmując rozmowę, a ton miała lekko kpiący.- Dosiadłeś się do czarnej owcy numer jeden w tym miesiącu.-Sięgnęła po napój, przyglądając się jego reakcji znad szklanki.
Zmarszczył brwi jakby nie rozumiejąc do czego pije. Na jej wspomnienie o reszcie rozejrzał się na boki, ale wszyscy unikali patrzenia w ich kierunku.
- Nie wiedziałem, że zamierzasz powalczyć o mój tytuł - odparł znużonym tonem i wbił słomkę w karton z sokiem jabłkowym. Takie sterylne opakowania do napojów były jedynymi jakie można było tutaj spotkać.
- Czym się im naraziłaś? U mnie chodzi chyba o jakiś nietypowy kryształ, choć oczywiście nikt nie chce tego potwierdzić - upił napoju i nadział na widelec kawałek kurczaka z szpinakiem.
-O proszę.-Uśmiechnęła się, odstawiając na bok swoje picie i chwilę się przyglądając nowemu.-Ja mam ciemny kryształ i wszyscy srają ze strachu, jakbym była zamachowcem z ISIS. Boom! Zaraz wybuchnę, strzeżcie się!-Roześmiała się pod nosem.
Spojrzała na swój rozdziabany talerz. Nadziała kawalątek mięsa na widelec i patrzyła jak spływa z niego brązowy, aromatyczny sos. W końcu się zdecydowała i wsunęła sobie do ust.
-To jak się nazywasz, straszny człowieku?-Spytała lekkim, konwersacyjnym tonem, znów podnosząc wzrok znad talerza.
- Z tym wybuchaniem to akurat różnie bywa - pokiwał głową. - Widziałem tutaj taką jedną Obdarzoną, co właśnie miała taką moc. I jestem Dean, a ty?
Zrobiła zaskoczoną minę. Wybuchająca moc? Nieźle!
-Ava.-Ciągle posługiwała się imieniem z dokumentów, które zostały gdzieś tam, na Ukrainie. Uśmiechnęła się ciepło.-Naprawdę miło mi cię poznać-Dodała, wyciągając rękę w jego stronę.-Od paru dni rozmawiam tylko z moim bodyguardem, który jak może to łazi za mną jak cień. Miły z niego facet, ale przez niego zaczynam bać się sama siebie.-Mówiła wesołym tonem, jakby opowiadała o czymś zupełnie nieistotnym.
-Nie widziałam cię tu wcześniej, szczerze mówiąc. Byłeś na jakiejś akcji czy co?-
Uścisnął wycięgniętą rękę.
- Nie, jestem tu od jakiegoś tygodnia, głównie w jaskini treningowej. Musieliśmy się mijać po drodze. - upił soku. - Mówiłaś, że masz “ciemny” kryształ? Możesz to rozwinąć?
Przełknęła kęs, który właśnie sobie włożyła do ust. Jej posiłek zdążył już wystygnąć.
-Nie łażę do treningówki.-Mruknęła z lekką niechęcią.-Co chcesz wiedzieć, ptysiu?-Spytała już głośniej, bardziej wyluzowanym tonem, przyglądając się rozmówcy uważnie, tak jak kot obserwuje swoją zdobycz, zanim ją złapie i zacznie się nią bawić.
- Heh - uśmiechnął się pierwszy raz w trakcie rozmowy. - Wszystko - odparł konspiracyjnym szeptem.
Zachichotała.
-Ups, nie wiem za dużo.-Wzruszyła ramionami, robiąc przepraszającą minę.-Wiem, że są jasne i ciemne kryształy, w Świetle są te jasne, niby “dobre” i dlatego wszyscy uciekają ode mnie, jakbym parzyła. Ale nic więcej nie wiem. Nie mam pojęcia jak to może ze mnie robić złą osobę…-Westchnęła ciężko, opierając głowę na dłoni.-Nie różnię się od nich niczym.-Wskazała wzrokiem na ludzi przy stolikach.-Ale nikt nie zamierza ze mną rozmawiać ani nawet siedzieć przy stoliku. Ty jesteś pierwszym odważnym, gratuluję.
Jego wzrok sugerował, że to co opowiedziała było niezbyt wiarygodne. Rozejrzał się jednak po reszcie ludzi w stołówce, spożywających obiad w milczeniu i westchnął ciężko.
- Oni są pojebani… Nie sądziłem… - nie dokończył zdania tylko pokręcił z niedowierzaniem głową. - Trzeba przejść tą rejestrację i spieprzać stąd. Tylko do tego muszą poznać moją bazową moc - przewrócił oczami. - Inaczej będą mnie tu trzymać do usranej śmierci.
-Jeszcze jej nie poznali?-Spytała z ciekawością.-Nie pokazałeś im wszystkiego?-
- To znaczy… Mam problem, żeby ją uruchomić - lekko się zarumienił, widać trochę było mu z tego powodu wstyd. - Zrobiłem to raz, przez przypadek i nie wiem jak to powtórzyć.
-Oooo….Jak to? To takie trudne? Co zrobiłeś?-Spytała żywo zainteresowana. Popatrzyła na talerz i po chwili odłożyła go na bok, żeby móc się przysunąć do swojego rozmówcy.
-Nawet jeśli miałbyś taką ochotę...To nie uciekniesz stąd niestety…-Westchnęła ciężko, patrząc na swoje paznokcie, które już wręcz wrzeszczały o profesjonalny manicure.-Jest tu mnóstwo potężnych Obdarzonych. Na przykład Wołodia. To on mnie tu zabrał.-Skrzywiła się lekko na wspomnienie o ciosie, który jej zadał na przywitanie.-Nie wiem jakbyś chciał się stąd wydostać, to na pewno nie zostanie niezauważone i obawiam się, że tacy jak my raczej nie zostaną potraktowani pobłażliwie. Czują do nas niechęć, jest ich więcej więc nawet o tym nie myśl…-Dodała smutnym, zrezygnowanym tonem, w którym można było poczuć lekką irytację z wyżej wypowiedzianego faktu.-Od Wołodii już raz dostałam cios w żebra, tak na dzień dobry i to nie było nic fajnego. Wolałabym nie próbować narażać się po raz drugi…-Zacisnęła usta. Jej dumna jak widać, bardzo ucierpiała. Tu była nikim. Avą. Nie córką znanego terrorysty i przyszłą dziedziczką jego fortuny. Oczywiście, że chciała stąd uciec. Ale nie bardzo widziała możliwość, jak by tego dokonać. Latać nie potrafiła.
Było tu zbyt dużo przeciwników i instynkt przetrwania jej podpowiadał, że nie warto się wychylać i narażać na stratę życia. Lubiła ja, więc wolała z niego korzystać, a nie wąchać kwiatki od spodu.
- Nie mam pojęcia który to Wołodia, ale dzięki za ostrzeżenie, będę się pilnował. - mrugnął porozumiewawczo. - Uciekanie byłoby rzeczywiście głupotą, ale przecież nie mogą nas tutaj trzymać na siłę, przecież to niezgodne z prawem - stwierdził, lecz niestety była w tym spora doza naiwności. - Co do mojej mocy, to walczyłem… raczej broniłem się przed takim jednym… No i wypadliśmy z samolotu, przemieniłem się wtedy pierwszy raz, tłukł mnie ostrzami no i jakoś chciałem mu po prostu… przyjebać i w ręce pojawiło mi się coś świecącego, przyłożyłem, czy też rzuciłem mu to w twarz i… urwało mu to głowę - uciekł wzrokiem, bojąc się oceny z jej strony. W końcu zabił człowieka. - Tyle się tam działo, że nie pamiętam jak to zrobiłem.
Dziewczyna słuchała opowieści z otwartymi ustami, a oczy jej się zaświeciły.
Otwarte usta były również rozciągnięte w uśmiechu.
-Młody, ale czad!-Przyznała z entuzjastycznym uznaniem.-I co? Teraz nie umiesz tego powtórzyć? Pewnie musisz się nauczyć. Pewnie wzburzone emocje mogą ci pomagać przy skupieniu się na tej mocy…-Podrapała się po podbródku z zamyśleniem.
Jednak po chwili uśmiech zniknął, zastąpiło je zamyślenie.
-Nie mogą, ale nie wiem jak ty, ja mam ciemny kryształ. To coś jest na rzeczy. Nie wiem co, ale skoro wszyscy trzymają się na dystans, to coś dla mnie niedobrego oznacza. Nie wiem, pewnie ciebie nie trzymają na siłę, ale potem będą mogli cię obserwować...Wiesz.-Dodała poważnie.-Jesteś już zarejestrowany. Zmierzyli cię, zważyli, włożyli do tuby…-Wzruszyła ramionami. Znów poczuła to irytujące zimno strachu w żołądku.-Wiedzą o tobie wszystko...Któż mógłby ci teraz pomóc się stąd wydostać? To nierealne. Trzeba grać tak jak ci każą.-Wzruszyła ramionami.
To prawda. Była w kropce. Nikt nie chciał dać jej szansy wkręcić się w towarzystwo, wszyscy trzymali dystans. Nie wiedziała co szychy na górze planują w jej sprawie. Czy ją przemielą i zrobią karmę dla zwierząt? Czy dadzą jednak szansę? Może mają jakiś sposób, by wybielać kryształy? O tym nie miała zielonego pojęcia...
 
Ravage jest offline  
Stary 04-04-2017, 23:39   #78
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Węgry, Budapeszt, 17 stycznia 2017

Cytat:
Mam tu pewien mały bunt w wielkim wydaniu, a może raczej duży bunt w małym wydaniu? : D Jak tylko przekonam Zaka do zostania w przedszkolu to od razu jadę po Ciebie!
Wystukała na szybko treść wiadomości i wysłała do adresata. Schowała telefon do kieszeni. I spojrzała na swojego najtrudniejszego partnera do pokojowych negocjacji.

- Kochanie, ferie już się skończyły. Rozmawialiśmy o tym prawda? - Erika siedziała obok synka na ławce ustawionej pod ścianą korytarza. Z sali gdzie pozostałe dzieci już się bawiły, wyglądała co chwilę przedszkolanka spoglądając ponaglająco na Lorencz. Nic dziwnego, bo nie mogli zacząć zajęć z muzyki bez wszystkich uczestników.
- To co, będziesz dzielnym chłopcem? Żeby mama była z ciebie dumna? - mrugnęła do chłopca, gładząc dłonią go po policzku, naburmuszonej buźki.
- Jak możesz być ze mnie dumna, jak nie będziesz mnie widziała?! - odparł bardzo przekonany co do słuszności swojego poglądu na to.
- Pani Nóra mi o wszystkim opowie - stwierdziła Erika, gładko podważając jego argument. - A ty w domu pokażesz mi czego się dziś nauczyłeś.
Wciągnął powietrze i na chwilę zamilkł. Ewidentnie na szybko szukał jak się wykręcić od pójścia do przedszkola i w końcu użył ostatecznego argumentu.
- Ale ja nie chcę, wolę być z tobą Mamo...
- Wiem skarbie - Erika poczochrała chłopca po głowie, mierzwiąc mu i tak już będące w ciągłym nieładzie włosy. Była właśnie o krok od tego by ulec mu. Ale musiała być odpowiedzialna. - Ale jak grzecznie pójdziesz na zajęcia to wieczorem upieczemy ciasteczka, co ty na to? - zaproponowała i to pomimo tego, że żadne z nich nie miało talentu cukierniczego, mąka zwykle była wszędzie, a ciasto słabo rosło... To jednak zwykle dobrze się przy tym bawili.
- Chodź Izsak, koledzy na ciebie czekają - w sukurs przyszła jej przedszkolanka.
Chłopiec nie miał sił ani zdolności, żeby prowadzić walkę na dwa fronty, więc pozostało mu wyciągnąć jak najlepsze warunki z podpisania kapitulacji.
- A pojedziemy też jutro do aquaparku? I kupisz mi pieska? - przekrzywił głowę i przygryzł wargi.

- Zastanowimy się nad aquaparkiem w weekend - szepnęła Erika uznając negocjacje za zakończone. Uśmiechnęła się czule do chłopca i pocałowała go w czoło. Wstała z ławki. - No leć - mrugnęła do niego i stanęła z boku, dając przedszkolance miejsce by ta zaprowadziła Izsaka do sali.
On, co prawda ze spuszczoną głową, ale dał się poprowadzić. Lorencz stała jeszcze chwilę na korytarzu, jakby wyczekując, że syn jeszcze będzie chciał zmienić zdanie.
Telefon w tym momencie zawibrował w jej torebce ponownie. Od razu po niego sięgnęła, przypominając sobie o istnieniu świata. Spojrzała na wiadomość jaką otrzymała.
Cytat:
Napisał Will
To zabierz go ze sobą, dosyć się na ciebie naczekał : )
Erika uśmiechnęła się. To było bardzo miłe z jego strony. Wypadało też mu odpowiedzieć.
Cytat:
Kryzys zażegnany. Jadę po Ciebie. Ale jesteś pewien, że doleciałeś do Budapesztu, a nie Bukaresztu? ; )
Rozbawiona wysłała wiadomość i schowała telefon do kieszeni. Szybkim krokiem skierowała się do wyjścia.

Wychodząc na zewnątrz uderzył ją zimny wiatr. Wszędzie na trawnikach leżał świeży śnieg, który napadał przez noc, a teraz lśnił w promieniach bezchmurnego nieba. Dokładnie odśnieżonym chodnikiem przeszła na parking, gdzie stało jej auto.

[media]http://momentcar.com/images/mazda-rx8-2010-4.jpg [/media]

Wyciągnęła klucz i samochód zamigał światłami awaryjnymi. Otworzyła przednie drzwi pasażera i zaczęła demontować z siedzenia dziecięcy fotelik. Przeniosła go do bagażnika i tam zamknęła.
Po chwili zajęła miejsce kierowcy i po rzuceniu torebki na tylne siedzenie, włączyła silnik. Zawył charakterystyczny, świszczący dźwięk dwutłokowego wankla. Erika uwielbiała tą maszynę, którą miała w posiadaniu już kilka lat.

Pod lotnisko dojechała w kilkanaście minut. Dzięki temu, że się spóźniła ominęła poranne korki.
Pasażerowie lotu, którym przyleciał również Will już się rozjechali, dlatego teraz mężczyzna stał samotnie w okolicy postoju dla taksówek.
[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/236x/9e/e8/b0/9ee8b0ab5430789f0d0762d31d21ea74.jpg[/media]
Był mocno zamyślony. Leniwie spadające z nieba płatki śniegu zdążyły już utworzyć malutką warstwę na jego barkach. Był zdecydowanie zbyt lekko ubrany jak na taką pogodę.

Uśmiechnęła się szeroko widząc go. Pokręciła jednak głową widząc jak się wyszykował na węgierską zimę. Ona sama wciąż miała na sobie puchatą kurtkę, której nie zdjęła nawet wsiadając do auta.
- Ten to jeden dobrze zahartowany Szkot - mruknęła pod nosem Obdarzona z rozbawieniem. Włączyła kierunek i wjechała do zatoczki dla taksówek, zatrzymując się tuż przed mężczyzną. Zaciągnęła ręczny i włączyła awaryjne, po czym wysiadła z auta i obeszła je by podejść do Williama.
- Przepraszam za spóźnienie - powiedziała z uroczym uśmiechem, gdy stanęła przed autem. - Mam nadzieję, że nie zmarzłeś za bardzo - dodała bardzo oceniająco spoglądając po jego odzieniu.
Drgnął dopiero gdy się odezwała. Zamrugał widząc ją i momentalnie twarz mu się rozjaśniła, gdy zawitał na niej szczery uśmiech.
- W porządku, w samolocie był taki zaduch, że orzeźwiająco było postać chwilę na zewnątrz.
- Ale nie widzę ciebie zwiedzającego miasto w tym - krytycznie oceniła jego ubiór i spojrzała na jego bagaż. - To może... Torba do bagażnika i zaczniemy od dobrego śniadania? - zaproponowała z uśmiechem. - Muszę cię ostrzec, że sporo zwiedzania będzie - powiedziała i podeszła do tyłu auta, by otworzyć klapę.
- To w takim razie rzeczywiście zacznijmy od śniadania. Od razu dodam, że w żadnym wypadku nie musi to być wyspiarskie śniadanie. Jak raz na jakiś czas jestem w Europie to chciałbym zjeść coś dobrego - zaśmiał się wrzucając torbę do bagażnika.

Erika uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Znam idealne miejsce, gdzie można pysznie zjeść - stwierdziła zadowolona i zaprosiła go do auta. Sama wróciła na miejsce kierowcy, a gdy Rush do niej dołączył od razu ruszyła w drogę. Cały poprzedni wieczór, gdy Izsak tylko poszedł spać, spędziła na planowaniu atrakcji na dzisiejszy dzień. Na szczęście Will nie miał dziwnych gustów kulinarnych więc mogła spokojnie zaprosić go do swoich ulubionych miejsc, gdzie była okazja zapoznać go z najlepszym wydaniem węgierskiej kuchni.

- Jak minęła podróż? - zapytała wyjeżdżając na główną drogę. Spojrzała na niego kątem oka. Od razu też przypomniała sobie, żeby podkręcić ogrzewanie w aucie, co też po chwili zrobiła.
- Dosyć szybko. Na szczęście niemieccy piloci zakończyli strajk i się wreszcie opóźnienia skończyły.
Spojrzał przez szybę na mijane budynki.
- Bardzo lubię widok dużych miast pokrytych świeżą warstwą śnieżnego puchu. Nabierają uroku, który szczególnie widać nocą, przy sztucznym oświetleniu. W Londynie przy takiej ilości śniegu ogłoszono by kataklizm natury i pozamykano wszystko oprócz pubów.

Erika na chwilę oderwała spojrzenie od drogi by spojrzeć na Willa.
- Trafiłeś na wyjątkowo ładną zimę - stwierdziła. - Czasem potrafi tu tak zasypać, że jeśli zostawiłeś auto na zewnątrz to możesz mieć problem ze znalezieniem, która zaspa to twój samochód. Co prawda w centrum to raczej mało prawdopodobne ale na przedmieściach już całkiem powszechne. Tak czy inaczej to nadal nie jest wystarczający powód by wymigać się od pracy, nadal trzeba się tłumaczyć ze spóźnienia - mrugnęła do niego. - Masz jakieś preferencje co do zwiedzania czy zdajesz się na mnie?

- Oczywiście, że zdaję się na mojego przewodnika - spojrzał na nią uśmiechnięty. - A, miałem zapytać, czym przekonałaś Zaka ostatecznie?

Jego decyzja o zostawieniu jej wolnej ręki w doborze atrakcji turystycznych wyraźnie ucieszyła Erikę, bo mogła wszystko zorganizować dokładnie tak jak to sobie zaplanowała wieczorem. A Lorencz lubiła kiedy rzeczy działy się po jej myśli.
- Z Zakiem poszło mi całkiem dobrze. Co prawda obiecałam aquapark w weekend i pieczenie ciastek wieczorem, ale zastrzegłam, że weekendowe wyjścia będzie tylko jeśli do końca tygodnia będzie grzeczny - wyjaśniła z rozbawieniem w głosie.

Czerwona Mazda zwinnie pokonywała kolejne przecznice. Było dużo krążenia, przez które Szkot mógł stracić orientację w mieście, ale z pewnością znajdowali się gdzieś w centrum i chyba minęli wiatę stacji metra Oktagon. W końcu auto się zatrzymało, a Erika zaczęła się rozglądać za parkingiem. Ucieszyła się widząc jak ktoś właśnie robi miejsce, które niezwłocznie zajęli.
Przed sobą mieli "Bock Bisztro".
- To jedna z moich ulubionych knajp - powiedziała Erika wysiadając z auta i ruszyła przodem. - Właścicielem tego miejsca są goście od węgierskiej winiarni Bock - dodała zdradzając swoje główne zainteresowanie tym miejscem.
Przeszli chodnikiem do wąskiego wejścia, na których drzwiach można było dostrzec naklejkę przewodnika Michelin.

Lorencz weszła do środka i od razu zaczęła zdejmować z siebie kurtkę, którą po chwili uwiesiła na wieszaku znajdującym się tuż przy drzwiach. Mimo wczesnej pory, w restauracji był komplet. Byli tu głównie ludzie pod krawatem, prowadzący swoje biznesowe śniadania, lecz można było też dostrzec kilkoro ludzi luźniej ubranych. Lorencz poprowadziła ich do stojącego na uboczu stolika, na którym stała tabliczka z napisem "foglalt" i zajęła przy nim miejsce.

[media]http://welovebudapest.com/Image/bock.010.jpg [/media]

- Teraz nie ma tłumów, ale wieczorem ciężko jest tu się wcisnąć - stwierdziła Erika. - Polecam policzki wołowe, ewentualnie pierś z kaczki, jeśli nie lubisz udziwnień - zaproponowała, a w ślad za jej słowami pojawił się przy nich kelner z kartami.

Zaczął przeglądać ofertę i po chwili zamknął kartę i odłożył ją na bok.
- Jak mam za duży wybór, to potem trudno mi się zdecydować. Zdam się na ciebie - chłonął otoczenie całym sobą. Od razu było widać, że jest w świetnym humorze.
Erika skinęła mu głową i w swym ojczystym języku złożyła zamówienie dla nich obojga i oddała kelnerowi kartę.
- Długo zostajesz w Budapeszcie? - zapytała z zaciekawieniem.
- Ekhm, no wiesz… - na chwilę się zmieszał. - Zależy jak dużo do zwiedzania będzie - uśmiechnął się nieśmiało.

W pierwszej chwili Erika uśmiechnęła się ze szczerym zadowoleniem wymalowanym na jej twarzy, zaraz jednak speszyła się zdając sobie sprawę ze swojej otwartej reakcji i odwróciła spojrzenie wbijając je w rozstawione kieliszki, z których jeden natychmiast przesunęła kilka milimetrów w prawo, jakby to stało się nagle bardzo ważną czynnością. Już ostatniego wieczoru zakładała, że mężczyzna wcale nie miał tu przesiadki tylko użył tego jako wymówki, żeby się z nią spotkać, to jego ostatnia odpowiedź potwierdziła jej luźne założenie. Dziwnie się z tym poczuła, ale na pewno nie był to powód do paniki. Była bardzo zadowolona
- Zwiedzania jest naprawdę bardzo dużo - odpowiedziała mu z szerokim uśmiechem. - W jakim hotelu się zatrzymujesz?
- Nie robiłem jeszcze nigdzie rezerwacji - odparł.
- Widzę, że poszedłeś na żywioł - stwierdziła z rozbawieniem Erika. - Nie ma obaw, coś przy okazji dla ciebie znajdziemy - dodała w zamyśleniu, który hotel mu polecić. To też znaczyło, że mieli więcej czasu do spędzenia niż początkowo zakładała.
- Poradzimy sobie.
W chwilę później dostali swoje porcje.

A był to aromatyczny złoty rosół z drobno siekanym makaronem, ubogacony kolorowymi warzywami oraz kawałkami mięsa drobiowego. Kelner też po chwili polał Williamowi białe wino, a przed Eriką postawił sok w karafce. Po poinformowaniu, że drugie danie podane zostanie za kwadrans kelner zostawił ich samych.
- Na pewno zmarzłeś czekając na mnie więc myślałam, że dobrze będzie zacząć od rosołu na bażancie - wyszczerzyła się i wzięła do ręki łyżkę.
- Uuuaaa… - był pod sporym wrażeniem. Już sam zapach sprawiał, że człowiek odkrywał jak bardzo był głodny. Posmakował pierwszej łyżki. - Jeszcze takiego specjału nie jadłem. Wygląda na to, że pozwolę ci zaplanować moją dietę na cały czas pobytu tutaj - pokiwał z uznaniem głową i kontynuował posiłek.

Przyjemnie było patrzeć gdy gościowi smakowało jedzenie. Erika uśmiechała się ciepło do Williama.
- Cieszę się że smakuje - odparła i sama też zaczęła jeść. W milczeniu opróżnili swoje talerze. W żołądkach mieli przyjemne uczucie nasycenia pierwszego głodu. Erika szykując się rano do wyjścia z synem nie miała czasu na zjedzenie śniadania i dopiero teraz poczuła jak była głodna. Ale wciąż miała ochotę na drugie danie.
- Za chwilę podadzą kaczkę, policzki i sandacza w sosie - powiedziała spoglądając w kierunku kuchni - spróbujesz sobie każdego i wybierzesz, które najbardziej będzie ci pasowało - dodała gdy zaczęła nalewać sobie różowego soku.
- Teraz będę miał okazję poznać specjalność kuchni węgierskiej, czyli dania z dużą ilością czerwonej papryki? - zapytał. - Czy to działa tak samo jak papryczki chilli w kuchni meksykańskiej?
Erika roześmiała się.
- Nie, nie jak papryczki chilli. Dania bywają ostrzejsze, bardziej wyraziste, ale papryka jest głównie dla dodania aromatu, a nie ostrości - wyjaśniła. - Ale też zapewniam że nie jest prawdą, że paprykę sypiemy do wszystkiego, nawet herbaty - mrugnęła do niego.
- Czyli zupa nie była wyjątkiem - odparł z wyraźną ulgą. - Skoro mamy chwilę przerwy, opowiedz mi proszę jaka historia stoi za twoim urlopem. Po tym co mi powiedziałaś wcześniej o tym kołchozie, trudno było uwierzyć w to, że jednak dali ci wolne.

Erika upiła łyk słodko-gorzkawego soku grejfrutowego i lekko się skrzywiła. I to zarówno na smak napoju jak i zadany temat.
- Ostatnie dwa... Trzy lata ciężko pracuję. Prawie nie widuję domu. Zwykle po kilku miesiącach w rozjazdach dostawałam dwa czy cztery tygodnie wolnego. A teraz ten mój awans - zamyśliła się spoglądając na wielką czarną gablotę z wystawionymi trunkami. - Niby ma to być już bardziej stacjonarna praca, mniej wyjazdów i tylko po Europie, ale... - postawiła kieliszek z napojem przed sobą. - Moje nowe biuro ma się znajdować w Niemczech. Oczywiście nikt nie broni mi zabierać tam syna, ale na czas kiedy będę pracować ktoś musi się nim zajmować, a dziadków nie przeniosę. Moi rodzice nie zostawią tego co tu mają - dodała z westchnięciem. Zaraz jednak zrobiło jej się głupio, że wspomina mu o swoich problemach. - Przepraszam, niepotrzebnie o tym mówię - speszyła się.
- W porządku - zapewnił ją. - Niezbyt optymalna sytuacja, rzeczywiście, ale myślę, że po prostu trzeba rozwiązać problem opieki nad Zakiem w Niemczech. Skoro tym razem praca będzie na miejscu, to przecież zupełnie inny motyw niż rozłąka na tydzień czy miesiąc. A nawet jeśli będzie potrzebowała jakiegoś jednorazowego wyskoku na dłużej to możesz po prostu zawieźć syna do dziadków na ten czas, albo jedno z nich przywieźć do siebie. Jestem przekonany, że poświęcą się dla wnuka, którego teraz będą znacznie rzadziej widywać.

Erika zasępiła się.
- No niby tak. Też tak sobie o tym myślałam. Niestety jest też pewne "ale" - stwierdziła ze smutkiem. - Teraz jego życie jest poukładane, ma kolegów, chodzi do przedszkola gdzie jest chwalony przez opiekunki, nie sprawia problemów moim rodzicom, którzy i tak nie mają innego zajęcia poza opieką nad nim. Jeśli ja go zabiorę stąd to wywróci mu życie bardziej niż mój brak. No i nie będę miała też na co dzień tyle czasu dla niego jak jest przyzwyczajony do tego gdy już z nim jestem. No i znalezienie węgierskiej opiekunki w Niemczech będzie graniczyło z cudem. No i boję się, że zabranie go ze sobą będzie niczym więcej jak samolubnym zachowaniem z mojej strony, każącym innym podporządkować się pode mnie - westchnęła. - Chyba jedynym dobrym rozwiązaniem w tej sytuacji wydaje się przeniesienie tego mojego biura z Niemiec do Węgier. A będzie to nie lada wyzwaniem, nie mniej nie czymś niewykonalnym - uśmiechnęła się lekko, wyjawiając swój plan awaryjny. Jednak to rozwiązanie też nie było pozbawione wad. Ale nie mogła jednak o nich rozmawiać z kimś nie wtajemniczonym w specyfikę jej "zawodu".

- Jeśli rzeczywiście będziesz w stanie zarządzić przeniesienie biura do Budapesztu to tak naprawdę rozwiąże to wszystkie problemy - przytaknął jej. - Bardzo kochasz Zaka - stwierdził i wyraził tym jednocześnie pochwałę, gratulacje jak i cień melancholii. - Jego ojciec nie miałby nic przeciwko, gdybyś go jednak zabrała go Niemiec? - zapytał, lekko otrząsając się z poprzedniego stanu.

- Izsak ma tylko mnie. Jego ojciec zmarł trzy lata temu. Zak go nawet nie pamięta - wyjaśniła, ale sposób w jaki o tym wspomniała wskazywał, że był to już dla niej temat, z którym się uporała. - Zginął w wypadku, a stało się to już po tym jak definitywnie się z nim rozstałam - dodała od razu by nie odniósł wrażenia, że jest jakąś zrozpaczoną wdową wiecznie wspominającą swego zmarłego męża.
- Rozumiem - kiwnął głową.

W tym momencie kelner przyniósł im drugie danie, rozstawiając trzy duże półmiski pomiędzy nimi.
- Spróbujmy w takim razie - z chęcią zabrał się do kosztowania, nakładając sobie najpierw trochę sandacza. Następnie spróbował kaczki i na samym końcu nałożył sobie policzek wołowy.
- Zdecydowanie zostanę przy tym - oznajmił, dokładając sobie wołowiny.
Lorencz natomiast wybrała soczystą kaczkę.
Reszta posiłku minęła im w szczerym komplementowaniu talentów szefa kuchni i świetnego wyboru dań Eriki. William obiecywał sobie wstąpienie jutro na sandacza, ponieważ dzisiaj już nie miał miejsca na więcej.

- Już wiem! - Erika zamieszała w podanej przez kelnera kawie łyżeczką. - Gellert Hotel ma piękny kompleks łaźni, Spa, wody termalne. Mógłbyś się tam zrelaksować. Przyda ci się jeśl chcesz mieć siłę jeszcze jutro ze mną chodzić po mieście - stwierdziła, dając mu do zrozumienia, że w planach nie ma jeżdżenia samochodem pod każdy ciekawy punkt miasta.
- Słuszna uwaga - upił łyk herbaty. Wiadomo, pochodził z Wysp Brytyjskich. - To jaki jest plan na najbliższe godziny?

- Zamek królewski, Cytadela, Plac Bohaterów... Budynek parlamentu sobie odpuścimy bo macie taki sam w Anglii. Nasz jest po prostu kopią - mrugnęła do niego okiem. - później Muzeum Aquincum, jest to bardzo ciekawa wystawa archeologiczna z okresu roku 140 dla tego regionu. O, i Tropicarium, ale je możemy zostawić na jutro. Ah, i Baszta Rybacka - wymieniała bez zająknięcia. - W międzyczasie miniemy też przy okazji Cytadeli naszą własną Statuę Wolności.
- Hmm… Wygląda na to, że dwa dni mogą nie wystarczyć. Mam nadzieję, że mój samolot na mnie poczeka - mrugnął do niej porozumiewawczo. W końcu miał tu tylko przesiadkę.
Lorencz uśmiechnęła się szeroko na jego słowa. Tym razem, w wyniku dłuższej rozmowy jaką już mieli za sobą, teraz bez skrępowania i całkiem otwarcie okazywała swoje zadowolenie możliwością spędzenia z nim dłuższego czasu.

***

Po zostawieniu auta na parkingu przy głównej ulicy, zwiedzanie zaczęli zgodnie z planem od Zamku Królewskiego. Jedynie tuż przed tym zrobili krótki postój w centrum handlowym, po tym jak William dał się w końcu przekonać Erice, że zamarznie jeśli nie zaopatrzy się w "normalną" kurtkę. Już przy drugiej atrakcji turystycznej Rush nieśmiało przyznał jej rację, że to był jednak dobry pomysł by cieplej się ubrać.
Spacerowanie po centrum nie zmęczyło ich od razu. Oboje mieli całkiem dobrą kondycję, bo sugestia o wstąpieniu do kawiarni padła dopiero w okolicach popołudnia i tylko dlatego, że akurat obok jednej przechodzili i William się nią zainteresował.

[media]http://www.contentedtraveller.com/wp-content/uploads/2015/09/Book-Cafe-Budapest.jpg[/media]

Zasiedli w środku, zamawiając po czymś słodkim do jedzenia i ciepłym do picia. W oczekiwaniu na zamówienie oboje rozglądali się po wysokim sklepieniu sali, w której znajdowała się kawiarnia. Wystrój naprawdę przyciągał spojrzenie.
- Ciężko mi jest uwierzyć, że taki miły gość jak ty nie został przez jakąś usidlony - stwierdziła Erika odważając się w końcu poruszyć temat, który nie dawał jej spokoju. Siedziała naprzeciw niego, na wygodnym skórzanym fotelu.

William wciągnął głęboko powietrze i wypuścił je powoli.
- Miło, że tak uważasz… - uśmiechnął się delikatnie. - Spotykałem się oczywiście z kilkoma kobietami w swoim życiu, ale one chciały dosłownie wydrzeć moją duszę nie oferując nic w zamian. W pewnym momencie po prostu… zamknąłem się na innych.
- Chyba wiem o co ci chodzi - westchnęła. - W moim związku z ojcem Zaka też wszystko było podporządkowane mojemu byłemu. Jak teraz patrzę wstecz to aż dziwię się, że tyle lat w tym trwałam - wbiła widelczyk w kawałek torciku bezowego. - Ale w sumie tak się kończy kiedy dwóch pracoholików uznaje, że w sumie mogą być razem. Jednak to działa tylko do czasu. Mi na oczy pozwoliła przejrzeć ciąża. Po raz pierwszy od wielu lat odłożyłam swoje obowiązki służbowe na bok i skupiłam się na sobie. Przyjrzałam się sobie i to co widziałam nie podobało mi się - pomimo tych słów uśmiechnęła się. - Teraz jest już lepiej, ale nadal mi daleko do tego jak chciałabym, żeby wyglądało moje życie - "na przykład rzucić pracę w Świetle i wyjechać gdzieś daleko, na bezludną wyspę na środku oceanu gdzie wszyscy będą bali się do mnie zbliżyć" dodała w myślach.

- Pracuję by żyć, a nie żyję by pracować - podsumował ją William. - Natomiast w związku uważam, że musi zaistnieć taki specyficzny rodzaj egoizmu, kiedy własne spełnienie osiąga się patrząc na szczęście swojego partnera. Wiem, że to bardzo idylliczne spojrzenie… - zawstydził się trochę.
Erika na poważnie zastanowiła się nad słowami Williama, przez co jego zmieszanie umknęło jej uwadze. Sama nie miała pojęcia czego chciała w związku, w sumie to nawet nie bardzo miała kiedy o tym myśleć, ale przynajmniej była pewna czego tym razem chciałaby uniknąć.
- To ciekawe co mówisz - przyznała szczerze. - I chyba to byłoby najzdrowsze podejście i najprostszy sposób żeby cieszyć się z bycia z tą drugą osobą - uśmiechnęła się w zamyśleniu.
- Cóż… nie miałem okazji tego jeszcze sprawdzić w praktyce, co daje ci odpowiedź na pytanie, dlaczego jestem sam - wzruszył ramionami.

Lorencz uśmiechnęła się do niego ciepło, ale nie odparła mu nic na to. Tak po prawdzie to powstrzymała się w ostatniej chwili od palnięcia naprawdę głupiego tekstu i tylko jej rozbawione spojrzenie mogło zdradzić co jej po głowie chodziło.
- Może... Dasz się namówić jutro na obiad u mnie? - zaproponowała.
Na jego twarzy na chwilę pojawiło się zaskoczenie, ale zaraz ustąpiło pod wpływem szczerego, choć nieco zakłopotanego uśmiechu.
- Nie chcę się narzucać… - odparł cicho.
- Przestań, przecież to ja ciebie zapraszam - mrugnęła do niego. Jego zakłopotanie w tym momencie wydało jej się niezwykle urocze. - No i będziesz miał okazję nauczyć się przyrządzania węgierskich potraw - stwierdziła zadowolona ze swojego pomysłu, co jednoznacznie oznaczało, że będzie musiał mieć swój udział w przygotowaniach.
- Och.. Ja… Dziękuję, z chęcią - jego wątpliwości wydawały się zupełnie zniknąć.

***

Czas mijał nieubłaganie szybko. Erika miała ochotę zatrzymać go gdyby mogła. Zwiedzili ćwierć z tego co miała zaplanowane na czas pobytu Williama w Budapeszcie i właśnie zaczęła zbliżać się pora, kiedy musieli się pożegnać na ten dzień. Siedzieli właśnie w jej samochodzie, a Lorencz na swoim telefonie przeglądała hotele, w których jej zdaniem Willowi byłoby najwygodniej, a silnik już się kręcił, by rozgrzał się przed jazdą.

- Najłatwiej byłoby gdybyś po prostu przenocował u mnie - mruknęła bez zastanowienia, gdy zirytowana walczyła z wadliwą aplikacją do rezerwacji noclegów, na swoim smartfonie. - Ale dziś jeszcze wpada do mnie stary znajomy, przekazać jakieś papiery w związku z moim awansem - wyjaśniła jakby był to jedyny powód. - I jeszcze będę musiała z nim ustalić kilka spraw firmowych - westchnęła. Zdecydowanie lepiej było, żeby mogła swobodnie porozmawiać z Jackiem na tematy Światła. Nie czuła się gotowa mówić Williamowi o tym, że była Obdarzoną, z obawy, że może to coś popsuć w ich relacji. Szczególnie, że odkąd się poznali to ten temat nie był poruszany, co z resztą Erice było bardzo na rękę.
- Niepotrzebnie byś się fatygowała - machnął ręką, ale widać było, że miło mu się zrobiło, że brała takie rozwiązanie pod uwagę. - Zresztą jeszcze z tej sauny obiecałem sobie dzisiaj skorzystać, więc któryś z hoteli będzie świetnym rozwiązaniem - dodał tonem wyjaśnienia.

Erika przeklęła pod nosem w swoim ojczystym języku i ledwo powstrzymała się od rzucenia telefonem. Westchnęła i spojrzała na Rusha.
- Jedziemy więc do Gellert Hotel - powiedziała już spokojnym głosem, jakby chwila irytacji nie zaistniała. W następnej chwili zapięli pasy i ruszyli w drogę.
- Ty prowadzisz - zaśmiał się.

[media]http://www.tnetnoc.com/hotelphotos/835/293835/2241284-Danubius-Hotel-Gellert-Budapest-Area-Attractions-4-DEF.jpg [/media]

Trasa chwilę im zajęła. Co prawda godziny szczytu już się wyciszały, ale nadal na drogach było tłoczno. Przejechali przez pięknie oświetlony teraz w porze nocnej Most Łańcuchowy, na który już wcześniej tego dnia Erika zwróciła swojemu gościowi uwagę, że jest on zabytkiem zaprojektowanym przez Anglika, będącego imiennikiem Rusha i jak to połączył on Budę i Peszt w XIX wieku.

Zaraz po zjechaniu z mostu, zajechali na parking przed majestatycznie wyglądającym budynkiem. Zaparkowali na miejscu dla taksówek, bo pozostałe były zajęte.
- No i jesteśmy na miejscu - oznajmiła wyłączając silnik auta. - Pomóc ci z zameldowaniem? - zaproponowała.
- Dzięki, już dosyć czasu ci zabrałem. Zak będzie miał mi za złe, jeśli tak późno do niego wrócisz, a jeśli mam jutro być u was na obiedzie, to wolę mieć z nim dobre relacje - powiedział poważnym tonem. - Poza tym powinienem dać radę dogadać się po angielsku. Jak coś będę dzwonił, żebyś tłumaczyła, ok?
- Jasne, możesz na mnie liczyć - pokiwała głową.
- Super - odetchnął głębiej. - Dzięki za dzisiejszy dzień. Tym bardziej, że musiałaś poświęcić jeden z cennych dni urlopu. Będę leciał - wysiadł z samochodu. - Na którą jutro mam być gotowy? - zapytał jeszcze.
- Zaka odwożę do przedszkola na wpół do 9, więc zjesz sobie na spokojnie śniadanie - mrugnęła do niego.
- Spoko. Będę czekał w takim razie na twój telefon - odparł zadowolony. - To… do jutra?
- Do jutra - uśmiechnęła się szeroko. - Ach, twoje rzeczy są w bagażniku... - przypomniała sobie i od razu wysiadła z auta, by podejść do tyłu. - Jutro też ubierz się ciepło - mrugnęła do niego, gdy otworzyła klapę.
- Nie będę się sprzeczał. Jest zimno nawet jak dla Szkota z dalekiej północy - wyciągnął torbę.

Lorencz mocno wahała się w jaki sposób powinna się z nim teraz pożegnać. Uścisk dłoni? Gościnne przytulenie na dowidzenia? A może po prostu bez owijania lekki buziak w policzek?
Gdyby ktoś, jeszcze w grudniu, przepowiedział jej wszystko to co jej się przydarzyło do tej pory od nowego roku, to pewnie prędzej by uwierzyła w walkę z Desolatorem niż w posiadanie rozterek jak zakończyć właściwie pierwszą randkę z miłym facetem. Jej niezdecydowanie mogło teraz wyglądać jakby wyczekiwała jakiejś reakcji po nim.

On tymczasem po prostu spoglądał przez dłuższą chwilę na jej twarz. Trwali w ten sposób w milczeniu, a setki niewypowiedzianych słów krążyło w ich głowach. Niespodziewanie oboje pomyśleli o tym samym, zawstydzili się i widząc swoją reakcję wybuchnęli naturalnie szczerym śmiechem.
- Dziękuję za dzisiaj Erika - powiedział w końcu. - Do zobaczenia jutro - odwrócił się i poszedł do hotelu.
- Pa - odparła i rozbawiona pokręciła głową. Zamknęła bagażnik i siadła do auta.

Spoglądając w lusterko widziała swój uśmiech, który nie znikał jej z twarzy od początku dnia. Dawno nie czuła się tak lekko jak po dziś. Spojrzała na puste miejsce pasażera.
Bardzo cieszyła się, że miała jeszcze przynajmniej jeden dzień na spędzenie go z Williamem.

Wyjechała z parkingu i wdepnęła gaz do dechy, by jak najszybciej dotrzeć na przedmieścia. Miała teraz już tylko odebrać syna od dziadków, by w domu zrobić trochę bałaganu w kuchni by upiec ciasteczka.
- Właśnie, mąkę muszę jeszcze kupić! - przypomniała sobie.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn

Ostatnio edytowane przez Mag : 06-05-2017 o 01:02.
Mag jest offline  
Stary 05-04-2017, 06:27   #79
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Grecja, Ateny, 31 stycznia 2017 roku, wczesne popołudnie

Theo odłożył książkę którą męczył w tej chwili na bok i podniósł się z łóżka. Miał na sobie typowy szpitalny strój, klapki i szlafrok. W kilku krokach pokonał dzielący go do odwiedzających dystans i wyciągnął w kierunku kobiety dłoń.
- Dzień dobry. Niezwykle miło mi panią spotkać. Życzy sobie pani żebym się do pani zwracał po kryptonimie, czy też będzie mi dane poznać pani imię?

- Witam - uśmiechnęła się miło Obdarzona i lekko ścisnęła mu dłoń. Kobieta była ubrana niczym profesjonalna bizneswoman w grafitowy kostium z długimi spodniami, o ton ciemniejszą podkreślającą jej szczupłą sylwetkę marynarką oraz buty na niewielkim obcasie. Kalipso spojrzała na Bootha i gestem głowy dała mu znać by zostawił ją samą z "megalomanem" jak to zwykło się nazywać potocznie Theo, za jego plecami.
- Mam swoje powody by pozostawać pod kryptonimem. Ale kto wie jak nasza znajomość się rozwinie? - powiedziała uprzejmym tonem i mijając go, podeszła do jego łóżka, przy którym przysiadła. - Proszę mi opowiedzieć o sobie, panie Theodorze - poprosiła spoglądając na niego swoimi dużymi błękitnymi oczami.

Mężczyzna zdjął z taboretu stojącego przy łóżku stertę książek, sam zaś usiadł na brzegu wspomnianego łóżka.
- Proszę. Od czego by tu zacząć… Niewątpliwie czytała pani raporty? - spytał szukając w oczach kobiety potwierdzenia - Cóż, “obudziłem” się pierwszego stycznia bieżącego roku na pustyni w Arabii Saudyjskiej, z dziurą w pamięci i bez żadnych ubrań. Nie wiedziałem niczego na swój temat. Żadnego imienia, żadnych wspomnień. Bezpośrednio przy mnie leżała kamienna tablica z wyrytymi na niej słowami “Nazywam się Theo”. Pismo było moje, musiałem więc wiedzieć że stracę pamięć, albo to przypuszczać. Poza tym… Ciężko mi cokolwiek więcej o sobie powiedzieć, bo sam nic nie wiem. Zastanawiałem się też nad tym czy posługiwanie się którymś z języków które znam nie przychodzi mi łatwiej, co mogłoby sugerować moją narodowość, ale niestety wszystkie są “równe”. - Theodor westchnął lekko. - Czasami niektóre miejsca wydają mi się znajome. Innym razem doświadczam “wizji”, może drobnych fragmentów mojej przyszłości, a może wymysłów mojego umysłu i to one skierowały mnie tutaj. I to w zasadzie wszystko.

Kalipso słuchała go uważnie. Po jej minie można było nawet poznać zainteresowanie.
- To brzmi jak całkiem udany sylwester - odparła mu z przyjaznym uśmiechem. Zaraz jednak spoważniała. - Może mi pan powiedzieć co pan rozumie przez określenie "nieparzysty" Obdarzony? - zapytała, lekko przekrzywiając głowę. Jej angielski, choć był perfekcyjny i mówiła w nim swobodnie to jednak posiadał dziwny akcent.

- Obdarzony z unikalną mocą, nie mającą swojego bezpośredniego odpowiednika wśród innych Obdarzonych. Macie bez wątpienia osobę z apoteozą jasnego kryształu, mocą Światła, wśród osób z ciemnymi na pewno jest ktoś z mocą Ciemności. W pewnym sensie są to dwie strony tej samej monety, ale jednak moce się znacznie różnią, nie są bliźniacze. - po jego głosie nie było czuć niepewności, ale wewnętrznie nie był aż tak pewien swojej wiedzy.

Obdarzona uniosła brew, ale w ostatniej chwili próbowała skryć zaskoczenie jego konkluzją. Zupełnie jakby sama nigdy nie spojrzała na tą kwestię w ten sposób. Chwilę milczała zastanawiając się nad jego słowami albo też nad własnymi myślami.
- Więc zgłosił się pan do SPdO z nadzieją, że po kontakcie z nimi dowie się pan coś o swoich personaliach, zgadza się? - kobieta zmieniła temat i po raz pierwszy od wejścia do pokoju Theo, spojrzała na trzymany w ręku tablet, którego ekran rozświetlił się po wczytaniu jej linii papilarnej. - Wspomniał też pan, że pana rzeczy znajdują się na dnie akwenu wodnego, który jest objęty ochroną, tak? - mówiła spokojnym tonem, który nie przejawiał żadnych przesłanek by kobieta uważała go za oszusta.

- Dokładnie tak. - potwierdził - Z tym że te rzeczy… hmm… Mam “wrażenie” że tam jest coś mojego, ale nie mam zielonego pojęcia co to jest. Mam nadzieję że rozumie pani, operowanie na uczuciach i wizjach nie jest najlepszą metodą postępowania, ale nie mam niczego innego.

Kalipso skinęła mu głową i coś włączyła na swoim tablecie. Chwilę się w niego przypatrywała.
- "Kontrola własnego metabolizmu" - zacytowała kobieta. - To dosyć... Przyziemna moc jak na “nieparzystego” Obdarzonego, nie sądzi pan? - gdy to powiedziała wbiła w niego spojrzenie, uśmiechając się dość wymownie.

Theo zaśmiał się lekko.
- Zależy od wykorzystania. Ta kontrola rozciąga się na wszystkie czynności organizmu, w tym funkcje mózgu. Powiedzmy że jestem w stanie opanować w ciągu godzin coś co innym zajmuje lata, pod warunkiem że jestem w formie zbroi oczywiście. Jaki by tu dać przykład… Wcześniej wspominałem o językach jakie znam. Znam wszystkie. Niech mnie pani sprawdzi.

Obdarzona uśmiechnęła się z wyraźnym rozbawieniem.
- W jaki sposób dostał się pan bez dokumentów z miejsca, które wskazał pan jako miejsce obudzenia się, do miejsca, w którym został pan przejęty przez SPdO? - znów ucięła temat i przeszła do kolejnego. - A to wszystko bez dokumentów - uśmiech kobiety poszerzył się.

- Część drogi pokonałem o własnych siłach, część z rosyjskimi najemnikami, ostatni fragment pokonałem na promie. - odpowiedział uczciwie.

- Skąd zdobył pan na to środki, skoro obudził się pan nagi na pustyni? - ciągnęła dalej.

- Faktycznie nie doprecyzowałem. Obudziłem się nagi, ale przy mnie leżały buty i pustynny płaszcz. Niezbyt daleko byli ludzie którzy udzielili mi pomocy. To stary arabski zwyczaj, nieznajomemu spotkanemu na pustyni należy udzielić wszelkiej możliwej pomocy w dotarciu do bezpieczeństwa.

- Czyli w skład tej arabskiej gościnności - Kalipso nieco zmrużyła oczy, po raz pierwszy wykazując niedowierzanie. - Wchodzi fundowanie nieznajomemu podróży z rosyjskimi najemnikami i bilet na prom, tak?

- Jeśli uratuje im się życie, to jak najbardziej. - swoim tonem głosu wyraźnie dał do zrozumienia że ucina temat.

- Panie Theodorze - kobieta westchnęła cicho. - Zadaję te pytania by pozbyć się niespójności. By wykluczyć założenie niektórych moich współpracowników jakoby pana amnezja nie była prawdziwa. By po analizie pana sytuacji móc panu pomóc. Jeśli ja mam panu pomóc, po potrzebuje solidnych podstaw by, choćby mój wniosek o delegację nie został uznany za próbę wyrwania się zza biurka dla udania na Grecką wyspę, tudzież marnowanie moich mocy, gdy bardziej przydatne są w innej części świata - powiedziała szczerze na czym stoją. - Wie pan całkiem sporo. A to w połączeniu z brakiem rejestracji... - cmoknęła i nieznacznie pokręciła głową na znak, że nie świadczy to na jego korzyść.

Mężczyzna odetchnął lekko.
- Przepraszam, zobowiązałem się że nie wyjawię tożsamości tych osób. Wiele im zawdzięczam i zdaję sobie sprawę z tego że mogłyby być pociągnięte do odpowiedzialności karnej za niezgłoszenie spotkania z niezarejestrowanym Obdarzonym. Dość powiedzieć że zostały zaatakowane przez osoby wyposażone w broń palną, a ja… wkroczyłem do akcji. Czy mogę odpowiedzieć na jakieś inne pytania?

Kolejne westchnięcie opuściło usta kobiety.
- Dobrze... - Kalipso chwilę się zamyśliła, rozglądając po pokoju. - A teraz proszę się postawić na moim miejscu. Jak pan wie życie Obdarzonego nie jest usłane różami. Na tą chwilę, nawet jeśli wykluczymy pana przynależność czy jakiekolwiek powiązanie z organizacją nazywaną Mrokiem to pozostaje jeszcze jedna kwestia - kobieta wyłączyła tablet i położyła go na stoliku przy łóżku. Splotła swoje dłonie i wbiła spojrzenie w Theo. - Ja naprawdę chcę wierzyć, że nie ma pan z nimi nic wspólnego - wyznała. - Jednakże... Rosyjscy najemnicy, pomoc w przekraczaniu granic między państwami, finansowanie całej podróży - pokręciła głową. - Jest duże zagrożenie, że owi pana... Wybawcy... Już mają dużo na sumieniu. Prosił pan specyficznie o kogoś z żywiołem wody. Akurat tak się składa, że jest to żywioł, który bardzo dawno temu stracili, a czego po dziś dzień Mrok nie może przeboleć. Próby wywabienia konkretnych członków Światła nie są niczym niezwykłym niestety. Tak samo jak metody manipulowania postronnymi Obdarzonymi, by za ich pośrednictwem osiągnąć zamierzony przez siebie cel - spojrzenie Kalipso zrobiło się poważne, jakby mówiła o czymś z czym ma do czynienia na co dzień. - Dlatego musimy minimalizować ryzyko. Dlatego zadaję te pytania i proszę o szczere odpowiedzi.

Theo zamilkł analizując słowa Eriki. W końcu profesor nie miał sam z siebie nic przeciwko wyjawnianiu jego zaangażowania. Obiecał mu też że da mu znać jeśli Światło zgodzi się im pomóc.
- To była ekspedycja archeologiczna, prowadzona przez profesora Massashiego w dolinie Neyran. Uratowałem życie jemu i jego studentom. Wspominał że nie ma najlepszych standingów ze Światłem z powodu swoich badań. Czy jest pani usatysfakcjonowana odpowiedzią? - spytał z drobną nutką goryczy w głosie. Ten cały plan ze Światłem był jedną wielką pomyłką.

Kobieta zdawała się być niewzruszona na poirytowanie Theo.
- Dziękuję, sprawdzimy tą osobę - odparła uprzejmym tonem. - Czy ten profesor wspominał jakiego to gatunku miał złe doświadczenia ze Światłem? - zapytała.

- Jest historykiem i lansuje teorię że Obdarzeni pojawili się w historii ludzkości wiele lat przed tym co jest powszechnie uważane za prawdziwe. - odparł - Chyba próbował kiedyś prosić was o pomoc w czymś co spotkało się z odmową.

Kalipso wyraźnie zainteresowała się.
- To... Interesujące - stwierdziła, jakby w ostatniej chwili wzbroniła się przed wyrażeniem pełnego zdania na ten temat. - Dobrze więc, przejdźmy do pana mocy - kobieta założyła nogę na nogę. - Wspominał pan o wizjach i przeczuciach. Czy one objawiały się w postaci zbroi czy również w ludzkiej?

- W obydwu formach. W zbroi przydarzało mi się jak na razie to tylko po zabiciu innego Obdarzonego. W formie ludzkiej w różnych miejscach, ale jeszcze nie zdarzyło się żeby wizja wyzwoliła się w reakcji na widok kogoś. Tylko czegoś. - wyjaśnił - I jeśli mogę spytać… W wyniku mojej ostatniej potyczki umarł ktoś oprócz jednego z funkcjonariuszy SPdO? - zmienił temat.

- Yhym - pokiwała głową na pierwszą jego odpowiedź. Na pytanie natomiast nie odpowiedziała od razu. - Chyba nikt poza nim, ale sprawdzę - mówiąc to sięgnęła po tablet i zaczęła w jego zasobach szukać odpowiedzi. - W każdym razie... Jak tylko skontaktujemy się z panem profesorem i prześwietlimy go, to jak wszystko będzie w porządku to myślę że niedługo będziemy mogli coś zadziałać - dodała kierując do Theo przyjazny uśmiech. - Liczę że będzie to jakieś dwa do trzech dni - doprecyzowała.

- Rozumiem. Mogę podać jego prywatny numer telefonu. Najlepiej by było gdybym sam zadzwonił i go o naszej rozmowie poinformował, ale pewnie nie mogę tego zrobić z powodów bezpieczeństwa? - ni to spytał, ni to stwierdził, ale nie sprawiał przy tym wrażenia złego - Możecie mnie przynajmniej gdzieś przenieść? Albo zezwolić mi na wychodzenie pod “opieką” na świeże powietrze? Powiem szczerze, że tydzień spędzony w jednym małym pomieszczeniu z książkami które czytałem już wielokrotnie nie należy do najbardziej produktywnych.

- Tak to będzie pomocne gdy przekaże nam pan jego numer - skinęła głową. - Niestety jak sam pan zauważył nie możemy pozwolić na dokonanie kontaktu nim my tego człowieka nie sprawdzimy - przyznała. - Rozumiem jednak pana sytuację, więc spróbuję znaleźć dla pana ciekawsze miejsce do przebywania - uśmiechnęła się uprzejmie. - Ale na tą chwilę to mogę na pewno załatwić panu tablet z dostępem do sieci - zaproponowała.

- Byłbym wdzięczny. - skinął kobiecie głową - Czy ma pani jeszcze jakieś pytania?

- Na tą chwilę to wszystko - Kalipso wstała ze swojego miejsca. - Ah, prawie bym zapomniała. W incydencie w którym brał pan udział było wielu rannych, ale nikt poza funkcjonariuszem SPdO nie stracił życia.

- Przynajmniej tyle. Dziękuję bardzo. - odparł i podniósł się z łóżka - Jeszcze jedno, jak wygląda proces rejestracji?

- Hymmm, tak dawno się rejestrowałam, że w sumie to nie pamiętam za dokładnie - odparła w zamyśleniu. - Na pewno dokładnie opiszą twój kryształ, wymierzą go, obfotografują. Do tego pobiorą odciski palców, twoje dane osobowe... Których to nie masz, więc pewnie dostaniesz jakieś nowe - wzruszyła ramionami. - Venom przyniesie ci tablet - dodała zaraz.

- Ok, a potem? Jakieś obowiązkowe treningi? Ewaluacja psychologiczna? Test mocy? - drążył temat.

- To na pewno. Trzeba sprawdzić twoje możliwości dla bezpieczeństwa twojego i otoczenia - odpowiedziała.

- I jak będzie się to odbywać? Macie jakąś placówkę w której będziecie mnie sprawdzać? Ile czasu to typowo zajmuje? Mam nadzieję że nie brzmię na zbytnio zniecierpliwionego?

- Tylko odrobinę - odparła z rozbawieniem. - Tu na miejscu to zrobimy. Jak dostaniesz zgodę od lekarzy na przemianę. Serio nie polecam przemiany jeśli lekarz tego nie zaleca - dodała z powagą.

- Wiem jak to działa. Można się nabawić solidnej fobii, spazmów mięśniowych, albo bólów neuropatycznych w ludzkiej postaci. - wylał z siebie te informacje, starając się udowodnić że w pełni wie jakie są zagrożenia - W mojej subiektywnej opinii jestem gotowy, może posłałaby pani po lekarza i mielibyśmy to za sobą?

Kalipso spojrzała na Theo z politowaniem.
- Pana subiektywna opinia oparta jest na odczuciu bycia pod wpływem całkiem sporej dawki środków przeciwbólowych - powiedziała starając się nie brzmieć jakby go pouczała. - Lekarz nakazał jeszcze tydzień wypoczynku.

Theo westchnął rozdzierająco, niczym średniowieczny chłop zmuszony do pracy na polu swojego pana w niedzielę. Albo korposzczur zostający w pracy po godzinach za darmo “bo mamy bardzo ważny project w target audience i musi być gotowy na yesterday”.
- Odstawiono mnie od środków przeciwbólowych pod koniec pierwszego dnia pobytu. Wtedy niemal z bólu się przemieniłem, ale powstrzymała mnie świadomość konsekwencji. - odparł - Zresztą w drodze od Arabii do Grecji niestety byłem zmuszony walczyć o życie z innym Obdarzonym i bez problemu przybrałem postać zbroi po tygodniu, a byłem w gorszym stanie niż teraz i bez tak dobrej opieki medycznej.

Kobieta przyglądała mu się jakby był czterolatkiem, który stara się jej wmówić, że jest już dorosły i może sam o sobie decydować. Pokręciła lekko głową.
- Nie mam w zwyczaju wchodzić komuś w kompetencje, więc nie zamierzam się spierać co do zaleceń lekarza - jasno dała mu do zrozumienia, że jego megalomańskie tłumaczenia na nic mu się zdadzą. - Dobrze, jeszcze tylko jedno pytanie. Na swojej drodze od miejsca gdzie sięga pana pierwsze wspomnienie, do Grecji spotkał pan dwóch wrogich Obdarzonych. Czy ekspedycja profesora też była zaatakowana przez Obdarzonego? Bo wspomniał pan, że byli zagrożeni.

- Czas nie jest nieograniczonym zasobem, ale rozumiem. Pewnie musi mieć pani papiery na to wszystko. - zatoczył ręką koło, wskazując siebie i salę w której był, tłumiąc przy tym irytację. - Wracając do pani pytania. Spotkałem jednego Obdarzonego, to było na posterunku kontrolnym w Iraku. Wcześniej… Obóz profesora został zaatakowany przez zwykłych ludzi. Postrzelili jednego z doktorantów, jak rzuciłem się żeby zatrzymać krwawienie zaczęli strzelać do mnie i wtedy się przemieniłem. - Theo westchnął - Nie chciałem tego robić, ale nie miałem innej alternatywy.

Kalipso zbyła jego utyskiwanie na temat straty czasu i sugestie, że okłamuje go co do jego stanu zdrowia. Najwidoczniej musiała uznać, że wchodzenie w pewne dyskusje było bezcelowe.
- Tam w Arabii, pierwszego stycznia, ile miał pan mocy gdy się przemienił by pomóc profesorowi? - kobieta pociągnęła ten temat.

- Jedną. - odparł - I w zasadzie nie wiedziałem że jestem Obdarzonym. Ta informacja “pojawiła się” w moim umyśle dopiero jak się przemieniłem.

- A w tej chwili ile mocy pan ma?

- Trzy.

Pokiwała głową w zamyśleniu.
- Jak tylko przyjdzie na to czas to zaaranżuję dla pana miejsce do przemiany. Na tą chwilę proszę wypoczywać. Booth za chwilę przyniesie panu urządzenie z dostępem do internetu - stwierdziła i wyglądało na to, że już nie miała więcej pytań.

- Rozumiem. Dziękuję bardzo. - odpowiedział i ruszył w kierunku drzwi aby wypuścić kobietę.

- Gdyby jeszcze chciał pan o czymś ze mną porozmawiać to będę się starać znaleźć dla pana czas - stwierdziła po czym skinęła do niego głową i wyszła z pokoju.

***

Zostawiony samemu sobie Theodor zajął miejsce na swoim łóżku. Jeszcze raz przejrzał zgromadzone książki. Niczego nowego się z nich nie dowiedział, miał tylko uczucie strasznego deja vu gdy je czytał. Czuł się jakby był obecny w tych mitach, jakby to o nim były niektóre z tych historii, ale to uczucie zawsze mu uciekało gdy próbował się na nich skupić. Czy faktycznie był tak przedwieczny? Czy były to tylko majaki jego umysłu? Czy był tylko zadufanym w sobie dupkiem?

Westchnął i odłożył książki na taboret, które zajmowały zanim Kalipso postanowiła go odwiedzić. Kobieta zrobiła na nim wrażenie osoby profesjonalnej i dość twardo stąpającej po ziemi. Była też przy tym wyjątkowo irytująca, pytała go o duperele które z jego perspektywy nie miały najmniejszego znaczenia i wyraźnie traktowała go protekcjonalnie. Z drugiej strony ciężko było jej się dziwić. Był obcym Obdarzonym, ledwo trójką i w dodatku z “niezbyt imponującą” mocą podstawową. Czymże był przy niej, powierniczce żywiołu, zapewne czwórce, albo piątce, nadzorującą na cały kontynent, to jest Europę, kolebkę współczesnej cywilizacji? Fakt był też taki że sam zachowywał się niezbyt… Dyplomatycznie. Powinien był rozegrać to inaczej, pojechać po linii empatii i zagubienia w otaczającym go świecie, szukającego jakiegoś autorytetu który postawi rzeczywistość do pionu. Zamiast tego wyszedł na totalnego dupka.

Zgłoszenie się do Światła było błędem, co przypominał sobie po raz któryś w tym tygodniu. Tracił tylko czas, mógł zostawić temat Stymfalii na później, zamiast tego szukać wskazówek w innych miejscach. Nagle Theo uderzył się otwartą dłonią w czoło. Czemu nie pomyślał o tym wcześniej? Jak dotąd wszystkie miejsca które były z nim powiązane miały jeden wspólny motyw, piramidy. W grecji też były takie struktury, ale wszystkie były na małym obszarze. Piramidy z Argolis. Podekscytowany zaczął chodzić po pokoju. Czuł że to będzie odpowiednie miejsce i nie mógł się doczekać aż go puszczą samopas. Budowle te miały jeden zasadniczy plus, niczego w nich nie było i mimo że klasyfikowały się jako zabytki to turyści przybywali tam tylko w ostateczności. W gruncie rzeczy budowle te wyglądały jak stożkowata sterta kamieni, daleko im było do piękna Partenonu. Dodatkowo o tej porze roku istniała spora szansa że będzie jedyną osobą na miejscu, a to dawało mu spore możliwości… Mógł cofnąć budowle do świeżego stanu, bez obawy o innych ludzi, czy wścibskie oczy Światła. Zaśmiał się niczym dwulatek który dostał nową zabawkę i na powrót usiadł na łóżku. Wyciągnął ze sterty książek monografię o Teotihuacan i zapadł w lekturę, ale tak naprawdę czekał tylko aż Venom przyniesie mu tablet. Chciał zobaczyć zdjęcia interesujących go piramid.
 

Ostatnio edytowane przez Zaalaos : 05-04-2017 o 14:22.
Zaalaos jest offline  
Stary 07-04-2017, 08:42   #80
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Ruda nie była przygotowana, do tego typu śledztwa. Nie wiedziała, od której strony powinna się za to zabrać, co bardzo ją irytowała, a to, że nic nie przyniosło wymiernych skutków, tylko wzmogło rosnącą wewnątrz niej niepewność. Bała się, że się nie sprawdzi, że zawiedzie, że popsuje wszystko i to nie tak, że bała się odpowiedzialności, bo to zupełnie nie o to chodziło. Ona po prostu nienawidziła być bezużyteczna i jeśli się za coś zabierała, chciała to robić dobrze, a miała wrażenie, że tym razem błądzi we mgle jak dziecko, które zapuściło się w nieznane sobie strony i nie pamiętało drogi powrotnej do domu. Bawiła się telefonem w ręku, co i rusz wystukując numer Davida i kasując go zaraz, bo przecież nie może dzwonić do niego z każdą drobnostką. W końcu był jej przełożonym i przynajmniej do tej pory łączyły ich służbowe relacje, bardzo ciepłe, ale jednak służbowe. Ostatecznie więc, zamiast wybrać numer Lovana i nacisnąć zieloną słuchawkę, co zainicjowało by połączenie, pokręciła głową z rezygnacją. Przeciągnęła się na twardym krześle i miała już iść się przejść, by pomyśleć spokojnie, kiedy do pokoju wszedł mężczyzna w stopniu porucznika. Posłała mu blady uśmiech, a gdy wyciągnął kubek z kawą w jej stronę panna Dove uśmiechnęła się z wdzięcznością malującą się na piegowatej twarzy.
- Dzięki- odebrała od niego napitek i przekąskę. Wygryzła się w coś co przypominało przerośniętego pierożka i odetchnęła spoglądając na dokument w jego dłoniach.
- To, to? - Zapytała, a mężczyzna jedynie skinął głową w odpowiedzi. Przyjrzała się mu oceniając jego stan psychiczny i dokładnie rozumiała co czuje. Uznała jednak, że to nie jest moment by o tym rozmawiać. Odebrała od niego papier i wzrokiem przesunęła po nazwiskach, choć i tak nic nie mogły jej powiedzieć.
- Ilu z nich jest dzisiaj w pracy?
- Szóstka - zaznaczył ołówkiem nazwiska. - Mogę wezwać pozostałą dwójkę, będą w przeciągu godziny najpóźniej - zadeklarował.
Skinęła głową na znak zrozumienia, szykował się długi dzień, długich rozmów. Nabrała powietrza w płuca i przetrzymała je chwilę, by w końcu wypuścić ze świstem.
- Będę wdzięczna - mruknęła chwilę zastanawiając się nad czymś -Dobra. Nie ma co zwlekać. Trzeba ich wszystkich po kolei, zaprosić na rozmowę - wstała z miejsca upijając kawy z kubka.
-Tutaj? - dopytał. - To już po nich posyłam.
Poprawiła rudego kucyka, luźno opadającego na jej prawe ramię. Pokiwała głową do mężczyzny i wzięła ostatni kęs przekąski. Popiła to kawą, jednocześnie rozejrzała się po gabinecie. Dwa krzesła, jedno za biurkiem, jedno stojące przed biurkiem na którym leżały papiery. Poprawiła je, tak by równo leżały i dopiero wówczas usiadła na krześle, kubek z kawą odkładając na blat, tak by miała go pod ręką. Pozostało jej tylko czekac na pierwszego delikwenta.


Dobre dziewięć godzin później miała już ochotę tylko na prysznic i szybkie pójście spać. Była wykończona.
Jednak gdy spojrzała na swoje notatki, nie mogła ukryć satysfakcji. Wreszcie jakiś punkt zaczepienia.
Z każdą z wezwanych przez porucznika osób przeprowadziła podobną rozmowę, różniącą się oczywiście w detalach. Jednak całość pozwoliła jej odkryć charaktery pracujących tutaj. Dowiedziała się, kto z nich ma zadatki na dowódcę, kto jest typowym leniem, kogo zjada stres, kto podchodzi do pracy jak typowy urzędnik, dla kogo jest to rodzaj przygody i okazja do spotkania Obdarzonych, kto dostał posadę w bliski nepotyzmowi sposób, kto trafił do SPdO przez przypadek, kto dopiero zaczął tam pracę…
Piątkę z nich mogła zwolnić do domów, w końcu siedzieli teraz po godzinach i stresowali się niepotrzebnie, a czekała na nich rodzina w domach lub znajomi w knajpach.
Trójki z przepytywanych Dove poprosiła, by jeszcze zostali.
Miguel Fernandez, Oricia Satto i Laura Haye.
Każde z nich skrywało jakąś tajemnicę. Poznałą to po unikaniu w ich odpowiedziach kilku płaszczyzn, dotyczących życia prywatnego. Dochodziły do tego książkowe wręcz przykłady uciekania wzrokiem, kiedy kłamali. Co ukrywali? Tego dopiero musiała się dowiedzieć.

[MEDIA]http://www.cremonamondomusica.it/wp-content/uploads/sites/2/2016/05/organizz.-eventi.jpg[/MEDIA]

Odłożyła ołówek na blat biurka, kiedy tylko jej znanym szyfrem oznaczyała kluczowe dla siebie informację. Odchyliła się w krześle, przez chwilę bujając na jego tylnych nogach. Chciała wyjść do domu, ale to była ostatnia rzecz na jaką mogła sobie pozwolić. Burczenie w brzuchu przypomniało jej, że od bardzo dawna nic nie jadła ale musiała zignorować ssanie w żołądku. Rudowłosa jedynie westchnęła spoglądając na trzy nazwiska wypisane jej charakterem pisma na kartce, krzywiąc się przy tym nieładnie. Odwróciła w końcu od nich spojrzenie, była wycieńczona, a mijał dopiero dzień pierwszy na niechcianym stanowisku. Bała się myśleć co może być dalej.
Popatrzyła na swój zegarek i westchnęła ciężko. Było jeszcze całkiem wcześnie. Wiedziała, co musi zrobić i to wcale nie poprawiało jej samopoczucia dlatego chyba niewiele zastanawiając się nad tym podniosła leżący pod dłonią telefon, zamknięty w seledynowym etui i odblokowała ekran. Odetchnęła, czując, że serce przyspiesza, kiedy wystukiwała ostatnie cyfry znanego na pamięć numeru. Chyba musiała usłyszeć znajomy głos albo tak sobie wmawiała, bo nawet przed sobą bała przyznać się do prawdy. Przyłożyła słuchawkę do ucha, mając nadzieję że nie obudzi Davida.
Sygnał odezwał się raptem dwa razy, gdy po drugiej stronie odezwał się Lovan.
- Słucham? - był trochę zdziwiony tym, że dzwoni do niego nieznany numer. Jednocześnie wyczuła w jego głosie zmęczenie. Pewnie był po ciężkim dniu i jeszcze nie dał rady się położyć spać.
- Hey..- mruknęła do słuchawki i mimowolnie uśmiechnęła się, choć on nie mógł tego widzieć - W końcu mam telefon - dodała z nerwowym śmiechem.
- Jack?- wyraźnie się ożywił. - Dobrze cię słyszeć! Słyszałem, że jesteś w Chile? Aktualne to info?
- Niestety - odpowiedziała, zaraz jednak dodając- ale słyszałam, że Ciebie też czeka przeprowadzka w cieplejsze strony, to prawda?
- W rzeczy samej - odparł i zamilkł. - Skoro już przy tym jesteśmy… - zaczął powoli. - To chciałbym, abyś dołączyła do mnie w tamtych stronach. Jako moja prawa ręka.
Jack westchnęła ciężko uciskając kąciki oczu, u nasady nosa palcem wskazującym i kciukiem.
- Słyszałam podobne plotki, ale prawa ręka? Davidzie.. To nie przesada?
- Jack… Wiedz, że twoja samoocena jest niższa niż to co Światło o tobie sądzi. Nie chcę z tego robić rozkazu. - powiedział ciepłym tonem. - Po prostu zgódź się na moją propozycję. Więcej szczegółów ustalimy na miejscu w Buenos Aires. Będę tam za niecały tydzień. Uwiń się z swoim zadaniem w Chile i oczekuję cię na miejscu. Ok?
- To co myśli Światło czy Ty? Bo Kalipso raczej by się z Tobą nie zgodziła..a zresztą - mruknęła przymykając oczy - nieważne. Pogadamy o tym na miejscu.. Nie po to zresztą dzwonię - wyprostowała się w krześle spoglądając na notatki rozłożone na biurku, zastanawiając się od czego zacząć.
- O co chodzi w takim razie? - zapytał.
Głos Davida wyrwał ją z zamyślenia i przeglądania zebranych notatek
- To był ciężki dzień, mam potencjalnie podejrzaną trójkę do przesłuchania ale nie wiem czy wyciągnę z nich coś nie używając mocy - wyznała, a on jeden mógł wiedzieć, jakie może mieć przed tym opory i co może czuć w tej chwili.
- Tu chodzi o odnalezienie potencjalnego zabójcy Marco - głos mu nagle stwardniał. - Nie robisz tego dla własnej satysfakcji, tylko dla szybkiego rozwikłania sprawy i zapobiegnięciu potencjalnych zagrożeń w przyszłości. Nie miej żadnych obiekcji.
- Wiem to.. Rozumiem to wszystko.. - mówiła bardzo cicho i dało się słyszeć powątpiewanie w jej głosie - Naprawdę, rozumiem o co toczy się gra i co jest stawką ale.. Ale.. - nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa, czy argumentu dlatego w końcu jedynie westchnęła. - masz rację. Zapomnij, że o tym wspominałam, ok?
- Nigdy nie zapomnę. Twoje rozterki są dla mnie ważne - odparł. - Porozmawiamy, jak tylko się zobaczymy. Do tego czasu musisz być twarda. Stawka jest duża, ale tylko ty możesz to zrobić w naprawdę delikatny sposób.

- Davidzie, co z Lulu? Ktoś się nią zajmuje? - Jack zmieniła temat, bo tak było łatwiej. W ucieczce od własnych problemów i boleści była dobra, jak nikt inny.
- Śpi sobie teraz. Znalazła się jedna z twoich bluz i trzyma ją teraz w swoim legowisku - w jego głosie można było wyczuć, że się uśmiecha. Pewnie patrzył teraz na śpiącą suczkę.
- Jest z Tobą? - ewidentnie była tym zdziwiona, nie spodziewała się, że zajmie się jej psem osobiście.
- Oczywiście - odparł. - Dobrze, że pamiętałem jaką karmę jej podajesz i zoologiczny tutaj miał ją na miejscu.
Milczała, zupełnie zapominając języka w gębie. Nie spodziewała się takiego zachowania po Davidzie i chyba była w lekkim szoku. Rozejrzała się po biurze, jakby miało jej to w czymkolwiek pomóc i w końcu wydukała zakłopotana.
- Dziękuję… Odwdzięczę Ci się za to jakoś, naprawdę - poczuła się winna, że ktoś, a w szczególności, Jakiro, musi zajmować się jej psem.
- Nie martw się, coś wymyślę - zaśmiał się. - Muszę cię przeprosić, ale mam wyszarpane cztery godziny snu i muszę być na jutro gotowy. Zapiszę ten numer i będę się odzywał. Poproś SPdO o zabezpieczenie go przed malware.
- Zrobię tak - znów uśmiechnęła się zanim dodała - nim się pożegnam, mam małą prośbę. Chciałbym skontaktować się z Deanem, byłbyś mi w stanie to jakoś załatwić?
- Ten chłopak z tym dziwnym kryształem? On chyba gdzieś w Europie jest. Popytam i się odezwę - zapewnił.
- Super, myśl już nad tym, jak mogę Ci się za to wszystko odwdzięczyć - głos Jack nie był już tak ponury i nie było w nim niepewności, jak na samym początku rozmowy - a teraz rozłączam się już i daje Ci spać. Dobranoc Davidzie.
- Dobrej nocy Jack - odparł i się rozłączył.

Odłożyła telefon z uśmiechem błąkającym się po wargach. Na chwilę przymknęła oczy odliczając do dziesięciu i zupełnie uspokajając się. David wiedział kiedy trzeba zwrócić się od niej formalnym tonem, by sprowadzić ją na ziemię, a kiedy można zażartować, by choć trochę ją rozweselić. Kilka lat pracy nauczyło ich współpracować ze sobą, nie dziwiła się więc, że to właśnie ją chciał mieć obok siebie w Buenos Aires, choć ruda zupełnie nie podzielała jego entuzjazmu co do tego pomysłu, musiała przyznać, że był logiczny. Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym coraz bardziej sama dochodziłą do wniosku, że praca w Świetle, w miejscu gdzie nie ma Lovana byłaby dla niej czymś nieznanym i niezbyt przyjemnym. Od pierwszych dni w swojej karierze to Jakiro był jej przełożonym i to on po prawdzie wyznaczał kierunek w jakim podążała, dlatego przeprowadzka do Ameryki Południowej wydała jej się mniej odstręczająca niż przed kilkoma godzinami. Nie mogła jednak poświęcić tej myśli, wystarczającej uwagi, bo miała ważniejsze rzeczy do robienia, niż siedzenie na dupsku i rozmyślanie. Stawką było życie innych obdarzonych, a ona nie miała zamiaru pozwolić by przez jej opieszałość, ktoś stracił życie czy zdrowie. Dopiła zimną już kawę spoglądając na zawalony papierami blat.

Zebrała swoje notatki, zamykając je w teczce, do której dorzuciła też ołówek. Wstała z krzesła, chowając telefon do kieszeni spodni, wolała nie zostawiać go tak leżącego bez nadzoru. Odruchowo przeczesała palcami rudego kucyka, opadającego na plecy i ruszyłą do gabinetu porucznika Galveza. Zapukała do drzwi, co było całkowitą formalnością, nim nacisnęła klamkę, wchodząc do biura funkcjonariusza. Nie było czasu, by stać i czekać, aż pozwoli jej wejść, nie było też czasu by owijać w bawełnę, dlatego jeszcze w progu powiedziała
- Potrzebuję pokoju, gdzie będę mogła dokonać bezproblemowo przemiany.
Zamrugał, jakby nie do końca zrozumiał o co jej chodzi. Hektolitry kawy przestawały zdawać egzamin.
- Och, przemiana. Wewnątrz to jedynie sala gimnastyczna się nadaje. Przygotować ją?
- Jeśli zmieści się tam pięciometrowa zbroja to tak.. Tu - z tymi słowami wyciągnęła w jego kierunku kartkę papieru z zapisanymi nazwiskami - są trzy nazwiska. Resztę puściłam do domu, ale ta trójka. Chcę ich dokładniej przesłuchać, a Pan, poruczniku.. - otaksowała jego sylwetkę wzrokiem, szczególnie skupiając się na zmęczonej twarzy - powinien chyba wrócić do domu i wyspać się, bo jutro będzie ciężki dzień.
- Fernandez, Satto i Haye… - miał zatroskany wyraz twarzy. - Ok. Załatwię. Ale chcę zostać do końca przesłuchania. To moi podwładni i jestem za nich odpowiedzialny - był ku temu zdecydowany.
Skinęła jedynie głową na jego ostatnie słowa.
-Potrzebuję też torby by schować ubrania.. W zasadzie to tyle. Miejmy to już za sobą - stwierdziła wychodząc z jego gabinetu. Wsunęła dłonie do kieszeni spodni, chcąc opanować ich drżenie. Nie mogła teraz pokazać, jak bardzo stresowa jest to dla niej sytuacja.

[MEDIA]http://potoczak.com.pl/wp-content/gallery/rabka-zdroj-sala-gimnastyczna/dscn3731.jpg[/MEDIA]

Pięciometrowa zbroja siedziała po turecku na podłodze sali gimeastycznej, przez co wydawała się mniejsza niż była w rzeczywistości. Jack zdążyła wcześniej przekazać instukcję Galvezowi oraz, oddać mu swoje ubrania i telefon, by przetrzymał je, gdy ona zajmie się podsłuchiwaniem jego ludzi. Porucznik pchnął drzwi sali, do środka, by wpuścić pierwszą z kobiet - Oricię Satto. Dove nie chciała na chama wchodzić jej do głowy, takie zachowanie kojarzyło jej się z gwałtem, umysłowym ale jednak gwałtem, dlatego na spokojnie przedstawiła jej sytuację w jakiej kobieta się znalazła. Miała dwa rozwiązania: jedno z nich kończyło się zachowaniem jej prywatnych myśli tylko dla niej, ale za ten luksus musiałby powiedzieć Chezie, wszystko, to co ukryła przed panną Dove. Drugie zaś, kończyło się brutalnym wydarciem z jej głowy, tego, czego nie chce powiedzieć. Amerykanka liczyła na to, że Chillijka postanowi współpracować i tym razem nie miała się zawieść. Kobieta niemal od razu zalała się łzami i pomiędzy łkaniami opowiedziała Dove, o tym, jak to wykorzystuje swoje stanowisko i jak zarabia na pomaganiu by przetargi, nad którymi trzymała pieczę, były wygrywane przez firmy jej znajomych. Wymieniła kilka nazwisk i nazw własnych, opowiedziała, jak dochodziło do całego procesu i jaki był w tym jej udział. Mechaniczne westchnięcie na koniec wyznania pracownicy SPdO wyrwało się z piersi Jack, kiedy patrzyła na zapłakaną twarz, po której płynęły łzy i makijaż. Dała znać Porucznikowi, że nie ma zamiaru wydzierać prywatnych myśli z głowy pani Satto, powiedziała, to co ukrywała i to na pewno nie miało nic wspólnego ze śmiercią Marco, a tym samym przestawało być jej problemem. Kiedy kobieta opuściła salę gimnastyczną, zbroja jedynie pokiwała głową na znak, by wprowadzić kolejną osobę.

Panna Laura Haye weszła do sali sztywnym krokiem i rozglądała się dookoła, jak królik zagoniony przez psy do narożnika. Dove nieznacznie poprawiła swoją pozycję przyglądając się świecącymi turkusowymi diodami oczami. Kobieta usiadła na brzegu krzesła, składając dłonie na kolanach. Historia, którą przedstawiła Dove, kiedy ta podobnie jak pannie Satto poinformowała ją o jej sytuacji, była całkowicie składna i logiczna. Jednak wcześniejsze odczucie Jack jakoby kobieta coś ukrywała, w formie zbroi pogłębiło się i wszystkie lampki ostrzegawcze w jej głowie rozgorzały ostrą, czerwienią, migając szalenie.
- Panno Haye - odezwał się głos przepuszczony przez uszkodzony syntezator mowy - Chciałabym prosić o pani współpracę. Rozumiem zdenerwowanie w tym momencie, ale ani ja, ani pani nie wyjdziemy stąd póki nie usłyszę prawdy. Jeśli nie usłyszę tego z Pani ust, sama zdobędę odpowiedzi, ale uprzedzam, to może być dla Pani nieprzyjemne, a bardzo chciałabym tego uniknąć - ciężko było rozpoznać emocję w tak zniekształconym głosie, ale Cheza wypowiadała je ze spokojem. Mimo to kobieta pokręciła jedynie głową, a Dove zauważyła, że zadrżała. Usłyszała przełykanie przez nią śliny nim funkcjonariuszka odezwała się łamiącym się głosem.
- Nie mam nic do ukrycia, naprawdę - kobieta przymknęła oczy, a Jack wbiła w nią spojrzenie, nic już nie odpowiadając. Widziała, że tym razem, nie obejdzie się bez wdarcia się do jej umysłu. Opuściła mentalne zasłony, które nie pozwalały na odbieranie myśli, skupiła się na umyśle podejrzanej i wślizgnęła się weń ledwie uchylając mentalne drzwi.

Chaos, wspomnienia, obrazy, odczucia.. Tak to najlepiej można było określić. Milion myśli, odbijających się od ścian umysłu, jak kauczukowe piłeczki. Gdzieś pomiędzy tymi skaczącymi myślami i próbą trzymania ich w ryzach, Dove dojrzała obraz, a raczej wrażenie łysego mężczyzny.. Tom, europejczyk - tak o im myślała Laura. Miał na sobie cywilne ciuchy, a Haye uważała go za tajnego agenta SPdO, który dał jej proste zadanie: jeśli Smaug i Dove w pośpiechu wyruszą, ma dostarczyć kartkę z rozkazem dla dyspozytora, a po tym wszystkim pozbyć się jej. Obraz palącej wiadomości zamigotał gdzieś na granicy świadomości. Niewidoczna dłoń przesunęła te myśli na bok, szukając odpowiedzi, którą Jack chciała poznać i niemal zaklęła, gdy okazało się, że kobieta nie znała tego mężczyzny, ale była przekonana, święcie przekonana, że to co rozkazał jej zrobić, było dobre dla niej, dla światła i dla SPdO. Myśl, że postąpiła słusznie unosiła się na powierzchni, wybijając ponad inne wrażenia i odczucia. Dove na palcach opuściła głowę kobiety zamykając za sobą mentalne drzwi. Laura zadrżała, choć nie odczuła bólu, przez, tą krótką chwilę, gdy w jej głowie był ktoś poza nią. Turkusowe diody w miejscu oczu przygasły, kiedy Dove niemal zamknęła oczy, analizując informacje, które wyciągnęła. Przez chwilę przyglądała się kobiecie nim w końcu zapytała
- Skąd pewność, że Tom jest pracownikiem SPdO?
Kobieta przymknęła ponownie oczy.
- Nie wiem, o czym pani mówi - odparła powoli. Starała się uspokoić oddech. W jej głowie zakołatały słowa Toma “żaden sąd nie weźmie pod uwagę czytania w myślach. Nie przyznawaj się do niczego”.
- Wykrywacz kłamstw potwierdzi moją wersję, dodatkowo proszę nie traktować mnie jako antagonisty tej sytuacji. - odrzekła Dove, by zaraz dodać - Chciałaby pomóc Pani oraz zapobiec ponownemu rozlewowi krwi.. Naprawdę współpraca zostanie jedynie rozpatrzona na Pani korzyść, jej brak zaś zmusi mnie do drastyczniejszych krokóww - metaliczne westchnięcie poniosło się w eterze.
Haye robiła wszystko, żeby opanować strach. Pomimo tego, ręce zaczęły jej drgać, a serce biło coraz szybciej. Wszelkie zapewnienia tajemniczego Toma zaczynały wydawać się bardzo odległe i mało realne. Dove czuła jak jej “pacjentka” się łamie. Obdarzona miała ją jak na talerzu. Wystarczyło poczekać i w odpowiednim momencie ponownie “przycisnąć”.
Dlatego niecałe dwie minuty później Laura Haye odpowiedziała:
- Dobrze… Będę współpracować. Chcę tylko powiedzieć, że wszystko co zrobiłam, było dla dobra ludzkości - do tego ostatniego była w stu procentach przekonana.

Głowa zbroi powoli pochyliła się, by zaraz powrócić do pozycji pionowej. Dove zgodziła się na takie rozwiązanie.
- Poruczniku Galveza - zwróciła się do obecnego za drzwiami i na pewno podsłuchującego funkcjonariusza. Drzwi jak na komendę otworzyły się i meksykanin wsadził przez nie głowę z pytającym wyrazem twarzy.
- Proszę odprowadź Panią Hayle do biura, które okupuje. Dotrzymaj jej tam towarzystwa i dla pewności i formalności, poproś jeszcze Pana Fernandeza by mógł spokojnie wrócić do rodziny. Z Panią - turkusowe diody zatrzymały się na twarzy kobiety - zaraz jeszcze porozmawiamy, w przyjaźniejszej atmosferze. Dla ułatwienia, może Pani spisać swoje zeznania podczas mojej nieobecności i tak będę ich potrzebowała na papierze. - dodała i gdyby mogła pewnie by się nawet uśmiechnęła - Dziękuję za współpracę - dodała nim dłonią wskazała drzwi, by kobieta miała pewność, że na razie może opuścić sale.

Dove uważała przesłuchanie mężczyzny za czystą formalność, ale wolała mieć pewność, że nie mają w SPdO dwóch kretów, a ona przegapi jednego tylko dlatego, że osiądzie na laurach po znalezieniu głównej winowajczyni, całego zamieszania. Poza tym, chciała dokładnie przemyśleć dalsze kroki postępowania z Laurą, a chwilowa rozmowa z kimś inny da jej czas na poukładanie myśli.
- Panie Fernandez, proszę usiąść - dłonią wskazała samotnie stojące po środku salki gimnastycznej krzesło.
 
Lunatyczka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172