Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-03-2017, 12:04   #51
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- No to zaczynamy. - Agnese upiła pierwszy łyk specyfiku od księżnej i poczuła, że świat zawirował wokoło niej. Nagle strzał wręcz trafił ją w ciało, nawet nie wiadomo gdzie. Źródło bólu było wszędzie. Agnese poczuła się wewnątrz huraganu, który uderzał ją zewsząd. Kiedyś czuła coś podobnego… przy przemianie. Gdy jej pozbawione krwi ciało paliło. Gdy czuła jak każda komórka jej ciała umiera wołając o vitae. Rzeczywiście to było to, to było wtedy, gdy mózg szaleje pełen rozpaczy, wręcz nie mogąc wytrzymać. - Aaach - krzyknęła łapiąc się za głowę. Te krwinki przyzwyczajające się ponownie do światła dnia ponownie stawały się choć trochę ludzkie. Bolało signorę, choć walczyła tak bardzo próbując się opanować. Słyszała, że Gilla coś mówi, jak łapie ją, kiedy Agnese straciła czucie nóg osuwając się na podłogę, jak coś krzyczy do niej głośno. Czuła, że Gilla stara się ją podźwignąć.

Z ust Agnese wyrwał się potworny krzyk. Bolało ją wszystko, nawet paznokcie i włosy. Jej świadomość była skupiona tylko na czuciu tych przeszywających jej ciało ostrzy. Nawet nie wiedziała ile trwało nim przebił się do niej głos Gilli. Nie wiedziała co mówi… ale była pewna że walka z wilkołakami w tym stanie… och tak to będzie ciekawe doświadczenie. Dała się podnieść.
- Prowadź do konia. - wycharczała te słowa, zaciągając na głowę wielki kaptur. Ale Gilla raczej ją zaniosła, niźli poprowadziła, bowiem ból choć lżał, tak bardzo powoli, że kompletnie nie dało się podejść do niego normalnie, pokonując siłą woli.
- Tak pani, tak - Gilla miała rozpacz wewnątrz głosu. Co się dzieje, zastanawiała się pewnie.


Wokoło Agnese przesuwały się jakieś postacie. Wampirzyca nawet nie rozpoznawała, kto to. Jej zmysły były przytępione, prawie ludzkie, słabsze …
- Signora, wezmę cię na swojego konia i będę przytrzymywać - powiedziała głośno Gilla dostrzegając, że jej pani zwyczajnie nie utrzyma się na koniu.
- Przywiążę się. - Wampirzyca powoli odzyskiwała jakieś resztki świadomości. - Im szybciej to załatwimy tym lepiej dla mnie.
- Tak pani
- ale oprócz przywiązania jej, Gilla trzymała się obok jej prawego boku, zaś Borso lewego. Trzymali ją, choć rzeczywiście z każda chwilą powoli następowało coraz większe przyzwyczajenie. Ból powoli ustępował, ale wraz z ustępującym bólem oraz odzyskiwaną świadomością nagle Agnese spostrzegła, że jej wampirze moce, dyscypliny, które stanowiły jej potęgę, nagle uleciały. Nie czuła ich, nie potrafiła użyć, nie wiedziała jak. To było uderzenie w sam środek jej planów, bo przecież musiała ratować markiza i musiała znaleźć sposób na zwycięstwo.

Wymęczona Agnese nasunęła głębiej kaptur i poprawiła szal na ustach. Skupiła wzrok na końskiej grzywie pozwalając by jej wierzchowiec szedł za pozostałymi. Miała dwie godziny by coś wymyślić… dwie godziny, które mogły się okazać bardzo krótkie. Ano tak. Bowiem sama jazda była nadzwyczaj nieprzyjemna, pomimo, że osłaniały jeźdźców budynki. Wiało mocno, niebo było ciemne, przykryte chmurami, zaś powoli zaczynały się sączyć z góry także krople deszczu. Okropna paskuda, choć znacznie lepiej to, niżby miało świecić zabójcze słońce. Jechali samotni, właściwie tą porą prawie nikt nie chodził. Jakieś straże puszczały mimochodem grupę kawalerzystów. Zaś bramy … bram nie było w tym Rzymie, albo raczej ich resztki, czasem pilnowane przez wojskowych, niekiedy bandytów. Jednak ani jedni, ani drudzy nie zaatakowali uzbrojonego orszaku.
- Niezła sytuacja, signora, nie powinni się nas spodziewać - zauważył Borso, który był optymistą. Właściwie wampirzyca podzielała jego opinię. Też się cieszyła, bowiem właściwie już przestało ją boleć, tylko deszcz oraz wiatr sprawiał, że było jej coraz bardziej zimno. Jednak powstrzymywała się od jakichkolwiek narzekań. Dała znak Borso by się zbliżył, a gdy mężczyzna nachylił się do niej, odezwała się cicho.
- Nie mam swych darów. Myśl. - Ich oczy spotkały się. Wampirzyca ufała Borso jako wojownikowi. Wiedział też, kto czeka na nich w twierdzy.
Borso uśmiechnął się.
- Jesteś pani królową, daj podziałać swoim marszałkom i wojownikom. Mam dwa pomysły do rozważenia. Pierwszy to wykorzystamy ów jarmark.


Niewątpliwie w takich warunkach część osady będzie bezużyteczna, pijana lub cokolwiek. Plusem jest także to, że jeśli taki jest twój stan, wilkołaczki wcale nie muszą cię wyczuć. Nawet jeśli wyczują, nie będą wiedzieli, co to takiego czują. Jeśli będą otwarte bramy na jarmarku, to po prostu wejdziemy oraz spróbujemy podziałać. Możemy nawet wykupić cały alkohol oraz ofiarować osadzie żołnierskiej. Jeśli bramy będą zamknięte, ruszymy wieczorem przez tą wygódkę. Znam cię pani zbyt długo, bym wiedział, że nie odpuścisz, ale wtedy pozwól pierwszemu wejść komu innemu. Najgorzej byłoby, gdybyśmy je spotkali, ale każdy z nas ma coś srebrnego. Nie boimy się. Dodatkowo ciekawą propozycję miał Alessio, mianowicie stworzenie idealnej kopii iluzyjnej. Wiele więcej nie umie zrobić w takim stanie, ale choćby to jest ważne. Możemy wyeliminować kogoś oraz zastąpić kopią. Jednak przed całą walką Wilenna sprawdzi poprzez ptaki, jak wygląda sytuacja na zamku. Musimy tylko działać szybko, bowiem spodziewam się wygranej, ale obawiam się, czy tamci dostrzegając przegraną, nie skaczą do lochów do markiza Colonna. Dlatego musimy być szybcy.
- Najchętniej wzięłabym ich z dwóch stron. Zrobiła mała grupę odbijającą markiza i drugą, która ruszy w tym samym celu ale z drugiej strony. - Agnese zerknęła na mężczyznę, ale szybko powróciła wzrokiem do końskiej grzywy.. nadal była osłabiona. - Ale jest nas mało…
- Dokładnie
- zgodził się Borso - nie ma co się łudzić, signora - mówił głośniej przekrzykując narastający wiatr oraz szum deszczu. - Musimy zaatakować po prostu z zaskoczenia. Podział dopuszczam tylko ewentualnie taki, że ktoś mógłby wejść oraz otworzyć bramę, albo lepiej niewielką bramkę w dużej bramie, jeśli taka jest. Damy radę, nie obawiaj się pani. Wiesz, oni w taka pogodę mają wcale nie lepiej niż my. Żaden żołnierz nie ma ochoty wyłazić, kiedy leje. Tym bardziej, że nic nie wiedzą na temat ataku.
- “Zawsze zakładaj że wróg wie, że czuwa i ma broń przygotowana specjalnie na ciebie. Nie bez powodu straciliśmy Kartaginę
…” - Agnese cicho powtórzyła sentencje, która katował ją jej sire i którą jej ghule znały aż nazbyt dobrze. - Zobaczymy co zastaniemy na miejscu… gdyby nie to mogłabym wyważyć ta bramę sama. - W jej głosie dało się wyczuć złość wynikającą z bezradności. Poprawiła kaptur i skupiła się na trasie.
- Mogliśmy wziąć gangrela – mruknęła Gilla poniewczasie.
- Pewnie rozwaliłby bramę oraz zjadł ją – odparł Borso.
- Ale czy potrafiłby się dostosować do planu, jakby był jakiś plan? - mruknęła Gilla. Tego nikt nie mógł być pewny.
Agnese obejrzała się na swoje ghule.
- I byłby równie bezużyteczny jak ja. - W jej głosie pojawiła się bolesna gorycz i bezradna złość.
Zgadza się, to było oczywiste, ale o tym ghule przypomniały sobie poniewczasie.


31 sierpnia 1503, świt


Jakieś mniej więcej dwie godziny potrzeba było na dojazd do rogatek prastarych Murów Hadriana. Wtedy wyjechali na zewnątrz, które początkowo niczym się nie różniło od samego miasta. Tak właśnie wyglądał Rzym, miejscami miejsko,miejscami wiejsko, miejscami niczym dzikie tereny. Przejechali obok jakichś chałup, pasących się krów, przede wszystkim zaś na horyzoncie zaczynał się świt. Dla signory Contarini był to ranek, który spotkała poprzednio wiele lat temu. Bardzo wiele. Jednak niebo miejscami było ciemne, jak nocą.


Słońca nie było widać, padał deszcz. Było im zimno oraz nieprzyjemnie. Prawdopodobnie była szansa, żeby aż tak lać przestało, bowiem największe kłęby niskich chmur przewalały się nad Rzymem. Niemniej jednak siąpiło ciągle paskudnie, zaś krople raz po raz dostawały się za kołnierz. Nikt normalny, kto naprawdę nie musiał nie wychodził na dwóch. Rankiem jacyś chłopi obserwowali spod strzech swoich biednych domostw pędzących konno jeźdźców.

Powoli teren piął się pod górę, musieli zwolnić, bowiem koniom ciężko było się utrzymać na podmokłych ścieżkach. Szczęśliwie przestało na chwilę padać. Było już bardzo późne rano, kiedy dotarli na wzgórze, skąd zjeżdżało się do doliny, gdzie leżała wioska. Ludzie korzystając z przerwy w deszczu tłumnie wyszli przed chaty przygotowując się do jarmarku. Chociaż chmury kryły właściwie niemal całe niebo, pewnie mieli nadzieję, że deszcz akurat ich wioskę ominie.


Mieszkańców wsi było całkiem sporo, wydawała się ona także bogata. Ludzie pewnie wozili produkty do pobliskiego Rzymu sprzedając pielgrzymom oraz mieszkańcom. Natomiast za wsią prosta droga właśnie prowadząca przez wieś, dochodziła dalej do starego zamku, który najlepsze lata miał za sobą. Był to zamek położony na wzgórzu, nieopodal niego znajdowała się duży gaj. Oprócz zaś tego pojedyncze krzaki, jakieś pnie. Widać było, że nikt się nie zajmuje oczyszczaniem przedpola. Trudno było stąd powiedzieć, czy ma otwartą bramę ze względu na jarmark. Agnese była wkurzona, nie dość, że czuła się źle to nie miała swoich wyostrzonych zmysłów, które błyskawicznie zdradziłyby jej co się dzieje. Wampirzyca zeszła z konia i przykucnęła na ziemi obserwując wioskę. Oczy bolały ją potwornie, odzwyczajone od światła dnia, niewielkie fragmenty odsłoniętej skóry piekły jakby ktoś smagał ją żywym ogniem. Jednak… pierwszy raz od wielu lat widziała świat skąpany w świetle słońca i musiała przyznać, że był… piękny. Nawet mimo deszczu i chmur, zaś słońce samo w sobie kryło się za nimi, to wszystko było dla niej magiczne. Tylko Borso mógł sobie jako tako wyobrazić uczucia swej pani, gdyż był z nią niemal od początku jej wampirzego żywota… może Gilla, która i tak była z nią długo. Nabrała do nozdrzy zapachu wilgotnej trawy. Jej zmysły zachowywały się dziwnie i przestawała im ufać.
- Jakie rozkazy, signora? - spytała Gilla. - Wjeżdżamy, zostawiamy konie wchodząc pieszo, wysyłamy jednego lub dwóch z nas do wioski na zwiad piechotą, reszta zaś czeka?
Póki co nikt ich nie dostrzegał stojących na pobliskim, pokrytym buczynowym gajem pagórku.
- Jeśli Willena jest w stanie niech pośle ptasi zwiad nad zamek. - Obejrzała się na swoich towarzyszy. Cieszyła się, że do starcia dojdzie ewentualnie w zamku, który nie był najwygodniejszym polem do walki dla wilkołaków. - Jeśli w wiosce jest karczma, spróbujemy przy niej zostawić konie, by nie przykuwały uwagi, ale były blisko.
- Tak, signora
- Wilenna ruszyła na bok, by skupić się oraz porozmawiać z ptakami. Właściwie fartem było, że akurat deszcz przeszedł, bowiem ptaki nie są głupie, kiedy pada nie pchają się na dwór wcale. Obecnie jednak jakieś tam wróble świergotały na niebie. Choć nie było ich zbyt wiele, to jednak zawsze coś i można było liczyć, że po kilku chwilach coś będą wiedzieć.
Tymczasem Borso zsiadł z konia oddając wodze Gilli. Podszedł trochę.
- Tak signora - powiedział obserwując moment. - Jest karczma, nawet całkiem spora. Wydaje mi się, że jest przy niej przywiązana nawet grupa koni. Ponieważ niektóre z nich służą do jazdy, takie lżejsze, nie do wozów, przypuszczam, że jest tam trochę i kupców, którzy przyjechali ze swoim towarem i takich no podróżnych - dodał.


Borso obserwował, zaś Wilenna po chwili przyszła z raportem.
- Wróble nie są specjalnie bystre, ale wiem tyle, że po zamkowych murach chodzi obecnie tylu ludzi, ile wróbel ma skrzydeł, ale na dziedzińcu stoi ktoś, kto jest czerwony i stoi przy jakimś kiju. Czerwony jest od krwi, signora, kij zaś jest duży, wiele wróbli wielkości. Na zamek podobno jest łatwo wlecieć górą oraz przez wielką otwartą dziurę. Pewnie więc brama może być otwarta na czas jarmarku - dodała Wilenna.
Agnese podniosła się i otrzepała rękawice.
- Jedziemy do wioski. - Podeszła do konia i korzystając z pomocy Borso wsiadła na niego. na szczęście zaczynała się przyzwyczajać do tego, że jej własne ciało stara się ją po prostu zabić. Miała nadzieję, że “czerwoną osobą” nie jest zakrwawiony Alessandro.

Kawalkada koni ruszyła ku wsi. Co ciekawe, nie wzbudziła specjalnych podejrzeń. Ot, po prostu wieśniacy zerkali oraz brali się za inne sprawy. Albo więc spodziewali się, ze względu na jarmark obcych, albo patrole Orsinich od czasu do czasu przemierzały ten teren i po prostu wzięli ich za taki rekonesans. Albo i jedno i drugie, choć obecność trzech kobiet w oddziale była dziwna, no, ale co tam. Chyba tylko Borso znał mentalność chłopską i doskonale wiedział, że istotą bycia chłopem jest nie dziwienie się niczemu oraz odsuwanie od jakichkolwiek kłopotów.

Taverna panny Molly była wypełniona. Tak zreszta, jak spodziewał się Borso. Właśnie przy niej kręciło się sporo ludzi, pomimo tego, iż było rano, sprawiali wrażenie podpitych. Zaś wewnątrz wcale nie było lepiej.


Dosłownie tłum, pomiędzy którym kręciła się arcyzadowolona niewiasta średniego wieku. Miała ciemne włosy, wielkie cycki, które prawie wyskakiwały z sukni oraz biały czepek. Pewnie właśnie to była owa Molly, właścicielka tawerny. Wampirzyca uważnie rozglądała się po obecnych. Jej wzrok był przytępiony bólem i potwornie ją to irytowało.
- Komu piwo! - wrzeszczała Molly lekko ochrypniętym słowem. - Tylko dwa su. Albo gulaszyk.
- Co tam gulaszyk, dawaj swój tyłek
! - ryknął któryś z siedzących żołnierzy, a było ich czterech właśnie w barwach Orsinich.
- Mój tyłek jest znacznie droższy - odkrzyknęła mu kobieta. - I dostałbyś go darmo, gdyby ci wtedy stanął.
Riposta wywołała rechot kumpli skonfudowanego wojaka. Ponadto siedzieli kupcy, chłopi miejscowi oraz pewnie dwójka najemników, bowiem trzymali się na boku oraz nie mieli jakichkolwiek barw. Hałas był straszny, bowiem większość gadała, piła, wrzeszczała do siebie.

Alessio podszedł do Agnese szepcząc jej do ucha.
- Tutaj chyba tej pary, której się boimy nie ma. Na pewno nie ma - poprawił się - jednak chyba jest paru należących do załogi zamku.
- Przydałyby się nam ich stroje, to może zrobić odrobinę zamieszania na zamku
. - Agnese szepnęła do faerie. - Może ktoś dostałby się do lochów niezauważony
Odwróciła się do Borso.
- Opłać nasze konie, dobrze?
- Tak pani, oczywiście
- odezwał się ghul, zaś Alessio wyszeptał.
- A żołnierzyków zostaw mi, dobrze. Mam na nich ochotę w pewnym sensie - no tak, faerie lubili płatać figle. - Pozwolisz?
- Są twoi śliczniutki
. - Agnese oparła się o Gillę. Stanie męczyło ją. Dobrze, że nie musiała chociaż zacząć oddychać.


Faerie wyszedł się przygotować, zaś Borso konferował chwilę z karczmarką. Wrócił moment później.
- Konie możemy zaprowadzić pod dach. Tam jest taki sam dach na palach, bowiem w stajni nie ma już miejsca. A i tak zdarła z nas, ale cóż, chyba zarabia na takich dniach, jak ten. Zdołałem jeszcze podpytać i jest tak, że podobno jest tam tuzin żołnierzy, którzy po prostu grupkami przychodzą na jarmark. Oraz jest dwóch oficerów, którzy podobno nie ruszają się z zamku - dodał.
- Doskonale, z pod dachu łatwiej będzie je zgarnąć, jeśli będziemy się szybko ewakuować. - Agnese uśmiechnęła się. - Zobaczmy co kombinuje Alessio. Niech kilka osób czeka na zewnątrz.
 
Kelly jest offline