Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-03-2017, 18:17   #52
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Chwilę to trwało. Gdyby był inny czas, pewnie karczmarka do nich przyskoczyłaby natychmiast pytając, jak może pomóc. Jednak teraz miała mnóstwo ciągłych zleceń, zaś jej tyłek pewnie był już zaróżowiony od podszczypywania przez rozochoconych gości. Aczkolwiek raczyła sobie z nimi doskonale i drogo jej płacili za odrobinkę samowoli. Tymczasem do karczmy weszła kolejna osoba.


Słodkie dziewczątko niosące gołębia na kiju. Nie była to jakaś piękność, ale miała w sobie wiele prostego, naiwnego wdzięku. Dziewczyna rozejrzała się i podeszła do żołnierzy.
- Ach, panowie wojacy … - zaczęła.
- Haha, pewnie że wojacy! - krzyknął pierwszy, ten któremu ponoć nie stanął swego czasu.
- No właśnie, bo ja szukam dzielnych ludzi, takich jak wy.
- Noooo jesteśmy dzielni - czknął któryś dosyć podpity. - Może możemy ci jakoś pomóc.

Agnese przyglądała się wszystkiemu z rozbawieniem. Przypuszczała, że Alessio podobnie doskonale się zabawia podpuszczając wojaków.
- Za całusa, albo dwa, albo chwilkę przyjemności.
- Ach ja zrobiłabym wszystko dla moich siostrzyczek.
- Eee, wszystko ….
- Tak, posłano nas tutaj na jarmark z gołębiami. Mnie oraz dwie siostrzyczki. Ale jakiś straszny zwierz wyskoczył. Wilkiem go nazywają. Okropny, chlip chlip.
- Wilk, hehe damy sobie radę - wyrzucił trzeci, któremu się najmniej ze łba kurzyło.
- No właśnie, akurat moje siostry były na boku i uciekły na drzewo. Ja robiłam z boku siusiu i musiałam przybiec do karczmy. Och to niedaleko, czy pomogą mi panowie je uratować.
- Wilk oraz mówisz, że dla siostrzyczek zrobisz wszystko? - dopytywał się.
- Ach, jeśli panowie je uratują wszystkie będziemy wdzięczne.

Wojacy wstali.
- Panowie wojacy. Nie zostawimy niewiast w potrzebie.
- Ugh - czknął kolejny - oczywiście, że nie.
- Prowadź panienko, wilk nie będzie już groźny - błysnął spojrzeniem obmacującym krągłości dziewczątka, które zdawało się nie zauważać tego. Taka była niewinna.

Żołnierze wstali rzucając na stół garść monet i wyszli prowadzeni przez bidulkę do siostrzyczek pozostawiając stół wolny.


- Usiądziemy na chwilkę? - spytał Kowalski.
- Potrzebuję by ktoś ruszył za Alessio i upewnił, się że ten świr nie potrzebuje pomocy. - Agnese skinęła brodą na kobietę wyprowadzającą żołdaków.
- Wobec tego siadajcie, ja ruszę - zaproponował Borso oraz wyszedł spełniając właściwie polecenie swojej pani.

- Chcecie to siadajcie, ja muszę wyjść z tego smrodu. - Wampirzyca korzystając z ramienia Gilli wyszła z karczmy. Chyba reszta była bardziej przyzwyczajona, bowiem cóż, właśnie na takich karczmach upływały ich dni. ba, ta była jeszcze względnie przyzwoita, nie cuchnęła aż tak bardzo mocno. Jednak wampirzyca wolała na zewnątrz. Tam także był ruch był spory.

Pomimo ogólnie kiepskiej pogody jarmark musiał być znany, bowiem pojawiło się kolejnych parę osób oraz ktoś, kto wyglądał na kupca. Miał spory wóz okryty od góry i zadzierżysty uśmiech. Przy nim siedziała młodsza kobieta, pewnie córka lub żona.
- Garnki sprzedaję, broń ostrzę, noże wasze będą niczym dopiero kupione, mam ubrania prawie jak nowe! - wrzasnął.

Agnese przysiadła na ławce pod karczmą i przyglądała się z uśmiechem temu rozgardiaszowi. Jej mina nie mogła być widoczna pod chustą, która osłaniała bolącą skórę. Zbierała siły na walkę. Czułą się dziwnie… mimo tego całego tłoku nie czuła głodu. Tego znajomego ssania w żołądku. Poklepała miejsce obok siebie, dając znak Gilli by się przysiadła. Właściwie przez chwilę nic się nie działo. Ot, ludzie przyglądali się ciekawie, jak na wszystkich przyjezdnych, dzieci zastanawiały się pewnie, kim są te kobiety, bowiem spoglądały podejrzliwie. One mogły coś wiedzieć, jeśli zachowały jeszcze spojrzenie niewinności. Jednak odchodziły potem lekko obojętne, jakby skołowane dziwaczną sytuacją.


Po chwili do Agnese i Gilli dołączyli Alessio i Borso niosąc trzy piękne pakunki.
- Mamy uniformy - stwierdził Borso.
- Ale tylko mundury. Nie braliśmy reszty ubrań, bo śmierdzą brudem oraz potem - faerie pokręcił nosem.

Wampirzyca nie podniosła wzroku by nie raziło jej światło.
- Dzielni chłopcy. Zgarnijcie jeszcze kogoś i przebierzcie się. Na tyłach powinny być jakieś pomieszczenia.

Ubrania strażników były jakieniebądź, jednak każdy z nich miał płaszcz z symbolem Orsinich.


Posiadali także miecze przy pasach oraz klasyczne, otwarte hełmy przypominające skrzyżowanie księżyca oraz obwarzanka. Alessio z Borso ruszyli do karczmy wziąć jeszcze kogoś, a potem na zaplecze. Wampirzyca wzięła ze sobą wystarczająco ludzi, by się przebrali. Jakoż więc parę chwil potem ustawiło się przed nią czterech dzielnych wojaków, przy czym jeden trochę za szczupły, inny trochę za gruby, jeszcze inny za wysoki, ale cóż było robić. do dopasowania trzebaby było krawca. Od biedy jednak pasowało, szczególnie jeśli ktoś owinął się ową herbową peleryną. Oczywiście czwarty wojak miał wszystko idealne oraz doskonale przypominał jednego spośród tych żołnierzy, którzy “pomagali” siostrzyczkom napadniętym przez złego wilka.
- Chyba też powinnam sobie zafundować takie wdzianka dla ludzi. - W głosie wampirzycy dało się usłyszeć rozbawienie. - Dobra moja propozycja by dwóch odprowadziło mnie do więzienia, znajdziecie jakąś linę. Resztę poprosze by zrobiła zamieszanie na zamku. - Powoli podniosła się, korzystając z ramienia Gilli.
- Chętnie odprowadziłbym cię do więzienia, signora - aż wysyczał radośnie ten idealny głosem Alessio - ale faerie chyba bardziej nadają się do robienia zamieszania - skonstatował.
- Wobec tego ja ruszę z panią, signora - powiedział ów najgrubszy wojak, którym okazał się Kowalski.
- Wraz ze mną - dodał Borso, który chciał być przy swojej pani. - Proponuję, żeby Gilla oraz pozostali poszli parę minut później za nami, tak pojedynczo, albo cokolwiek, udając zakochane pary. Ooo, to jest pomysł, może właśnie ci, którzy mają robić zamieszanie wzięliby Gillę oraz Wilenne udając, że po prostu poderwali lub opłacili dziwki, za przeproszeniem oczywiście obecnych tutaj pań.

Jednak Gilli i Wilennie to nie przeszkadzało. Obydwie wzruszyły ramionami spoglądając na Agnese, jaką podejmie decyzję.
- Borso i Kowalski ze mną. Niech reszta razem z Sophie czeka na sygnał. Ustalcie sobie jakiś, pozostawiam to tobie Alessio. - Agnese wyciągnęła dłonie do Borso by je związał. Gdy najemnik to zrobił, aczkolwiek tak, że mogła jednym ruchem to zerwać, obróciła się do pozostałych. - Postaramy się jak najszybciej do was dołączyć.
- Wobec tego ruszamy - Kowalski ucieszył się, bowiem widać było, że wojownik lubi, kiedy dzieje się jakaś akcja. Agnese dostrzegła, że za pasem oprócz tradycyjnego miecza ma sztyle pokryty srebrem, na palcach srebrne pierścienie zaś na szyi srebrny łańcuch. Wilenna to samo.


Sama droga nie była szczególna … raczej rozmokła, niż specjalnie grząska. Dawało się iść. Tyle, że musieli ruszać pod górę, co było dla Agnese dosyć, skonstatowała ze zdziwieniem, dosyć męczące. Wampirzyca szła niczym branka pomiędzy Borso i mości Kowalskim. Oni zaś udawali, że trzymają ją. Zwolnili, żeby spokojnie nabrać sił i tak powoli doszli do zamku. Brama była otwarta, zaś kraty podniesione. Widząc nadchodzących, jakiś strażnik spojrzał z góry drapiąc się po jajach.


Najpierw chwilę jakby nie wiedział co robić.
- He, Kurt, to ty czy jakiś chuj? - wrzasnął.
- Ja oczywiście, w dupę kopany skurwysynu, niby kto - odkrzyknął zachrypniętym głosem Kowalski.
- A co ty tak chrząkasz?
- Hehe, gorzałka, gorzałeczka, moja najdroższa …
- Ty masz szczęście sukinsynu.
- A mam, ale gorzałeczkę mam też dla kompanów, chcesz gąsiorek dobrej, pierdolonej słodko starki.
- O jasny w jaja chędożony, masz. Ty czekaj, zaraz zejdę. Eee, a co to za dziwka?
- Przystawiała się, to wzięlim dla wspólnej uciechy. Chciała po dwa grosze, da za darmo, hehehe.
- Aleście fajne chłopaki, kurwa, już lecem. Choćwa pod dach, przynajmniej nie mokro. Najpierw gorzała, potem baba, alem się cieszem - wrzasnął schodząc po wewnętrznych schodach z murów, a wraz znim ten drugi, podobny pyszczyskiem, który też pewnie słyszał oraz chciał się załapać na wódę oraz przyjemności.


Przez otwarta bramę widać było dziedziniec. Podniszczony identycznie jak reszta zamku. Na środku rzeczywiście, jak mówiły ptaki, stały dyby na stojącą osobę. Pod nimi była plama niewątpliwie krwi, ale żadnej osoby nie było. Pewnie została stamtąd niedawno przeniesiona gdzieś. Może do wieży, obok której przechodzili, może do części, która wyglądała na mieszkalną, taki kilkupiętrowy, kamienny blok przylegający do murów. Nikt normalny nie nazwałby go jakkolwiek wygodnym. Na dziedzińcu był tylko jakiś młody sługa.


Stał trzymając kosz bułeczek. Pewnie niósł je gdzieś, ale stanął zastanawiając się: zwinąć którąś, czy też jednak odnieść całość.
Wampirzyca nie odzywała się. Uważnie przyglądała się otoczeniu, wyglądając wilkołaczków i “osoby w czerwieni”. Cieszyła się, że Kowalski i Borso ją podtrzymują, wolała oszczędzać siły na ewentualną walkę. Stanowczo sensownie, bodaj czuła się słabo. Mikstura księżnej dawała wampirowi coś wspaniałego, możliwość dostrzeżenia jasności dnia, ale opłata była spora. Agnese mogła zostać bez problemu pokonana przez zwykłego człowieka, ale miała przy sobie swoich podwładnych, przyjaciół, najemników. Byli jej wierni bez względu na wszystko.

Tymczasem dwójka brudnych, śmierdzących wojaków zlazła z murów.
- Jam najpierw gorzała - krzyknął pierwszy, który najpierw rozmawiał z mości Kowalskim.
- Ja baba, dawajcie babe - dorzucił drugi.

Kowalski i Borso pochylili się, żeby ukryć twarze.
- Choćmy pod dach - zachrypiał Kowalski. - Przecież nie będziemy się tutaj, kiedy nasi …
- Pies ich jebał, ale choćwa, nie będziemy się dzielić ze szmaciarzami, hehe. Sami se mogom wziać, jak pujdom na jarmark. Bab pewnikiem ci tam dostatek.

Żołnierz otworzył drzwi wieży. Były już stare, zaś ich zawiasy okropnie trzeszczały.
- Dawajta - rzucił ten, co chciał się najpierw zająć przeleceniem prowadzonej kobiety.
- Zaraz, zamknij wrota i pamiętaj, cicho, bo po mordzie.
- Dobra, baba twoja, to możem cicho - żołnierz zatrzasnął drzwi. Zdjął hełm podchodząc do Agnese oraz szczerząc się do niej. Jego oddech cuchnął nie mytym od dziecka pyskiem. - hehe, zobaczysz dziwko, ugh … - zwalił się, kiedy dostał w głowę trzonkiem miecza. Po prostu szedł w stronę Agnese wpatrując się w jej piersi skryte pod materią. Pewnikiem myślał już sobie, jak je miętoli swoimi brudnymi łapskami, kiedy Borso przyrąbał mu tak, że padł niczym wróbel. Drugi był jeszcze łatwiejszy, bowiem Kowalski dał mu pić. Wlał w sobie już chyba pół litra gorzały, kiedy uśmiechnięty Kowalski powtórzył czyn Borso. Uderzenie po skroni i już dwóch śmierdzących, pijanych wojaków leżało przy ławie.

- Doskonale, nawet jeśli ich znajdą, uznają, że się schlali - uznał Borso. - Co robimy?
- Podobno markiz powinien być w podziemiach, w więzieniu. - Agnese zaczekała, aż Borso rozwiąże jej ręce. Jej głos był słaby. Ot wampirzyca stwierdziła, że wybierze się na przejażdżkę. - Nie dowiemy się jeśli nie sprawdzimy.
- Podziemia są tutaj - Borso wskazał na drzwi prowadzące na dół, chyba do stróżówki. Mówił cicho na wszelki wypadek, ale chyba nie za cicho, bowiem zza drzwi odezwał się jakiś zaspany głos.
- Kiego tam się wydzierasz? Kurwa nie dość że na jarmark nie pójdę, to nawet pospać nie dadzą.
- Mamy babę do lochu - zachrypiał Kowalski, który uzyskiwał coraz większą wprawę. Nawet tonacja głosu, choć chrypiąca, była trochę podobna do tego z murów zamkowych.

Wampirzyca uśmiechnęła się, miała wzięcie lepsze niż na niejednej imprezie wśród arystokracji i kupców.
- Babę?
- Ano dziwka, co chciała brać łod dzielnych żołnierzów, zaś podatku płacić wcale.
- Haha, to dajta ją tutaj. Humel ma srakę, to w krzachach sra cały dzionek, ja zaś sam. Przynajmniej se pomacam, albo wychędożę - otworzył drzwi prosto po to, żeby dostać po łbie, jak jego poprzednicy. Wyglądał zresztą, jak ich brat biorąc pod uwagę brud oraz ohydnie zjełczały zapach przepocenia.


Stróżówka właściwie przypominała pokój oświetlony pochodnią. Jakieś wyro, mające narzucony koc na starą słomę. Ława drewniana pod ścianą. Kawałki rozbitego dzbana, nieheblowany stolik oraz klapa na dół. Nie miała jakichś specjalnych zatrzasków, ot drewnianą zasuwę. Kowalski wpatrywał się w drzwi do wieży, zaś Borso zajął zasuwą oraz klapą. Wyciągnął drewnianą zastawę, potem uniósł klapę, była naprawdę ciężka, ale silny ghul dał sobie radę.


Światło wpadło na dół, Tam, jakieś dwa i pół metra poniżej leżał człowiek. Do dołu prowadziły wąskie, drewniane schody.


Młody, choć teraz nie było widać, jako że przysypany był pyłem oraz powiązany metalowymi kajdanami na nogach oraz rękach. Leżał nieprzytomny. Właściwie nie było widać jakis okaleczeń poza mnóstwem siniaków. Dopiero kiedy Agnese spojrzała na tył, trochę od boku, dostrzegła, że jego plecy były wręcz poszatkowane. Bito go batem. Były okrwawione, połączone brudnymi strupami, niekiedy zaś po prostu otwarte oraz cieknące. Alessander di Colonna nie wyglądał dobrze.

Agnese wyminęła mężczyzn i zaczęła schodzić na dół. Czuła, że jest potwornie osłabiona, prawie chwiała się na nogach. Obejrzała się na Borso.
- Pomóż mi do niego zejść. - Czuła zażenowanie, że w ogóle musi prosić o coś takiego, ale nie była ślepa wiedziała w jakim jest stanie.
- Kowalski, weź pomóż signorze zejść - rzucił Borso oraz dodał przepraszająco - on sie na dole bardziej może przydać, pani.

Faktycznie, jeśli markiz w ogóle żył, bowiem pod warstwą nasypanego brudu oraz kurzu ciężko było stwierdzić. Agnese przepuściła Kowalskiego przodem i przyjęła podaną dłoń… a raczej Kowalski chwycił ją pod pachy i zdjął jak małe dziewczę zdejmuje się z konia. Gdy tylko stanęła na ziemi, podbiegła dwa kroki do markiza. Przyklękła przy nim i ostrożnie dotknęła jego szyi, chcąc sprawdzić puls. Rzeczywiście poczuła coś uderzającego, nieregularnego, ale względnie mocnego, jak na osobę w takim stanie. Leżał niczym dziecko. Powiązany, nieprzytomny, pobity, nie mogący dosłownie nic zrobić.

Agnese zaczęła rozcinać więzy swoim nożem, rozejrzała się też za jakąś wodą. Jako wampir nie była przyzwyczajona do noszenia manierki. Zerknęła na Kowalskiego.
- Mogę mu spróbować podać swoją krew… ale nie wiem nawet czy zadziała.

Ten pokręcił przecząco.
- Normalnie doradzałbym tak, ale nigdy nie widziałem wampira za dnia. Nie wiem więc, signora, co się stało z tobą oraz czy twoja krew pomoże.
- Masz wodę? Opłucz mu plecy. - Wampirzyca rozcięła nadgarstek, na razie lekko i próbowała zalizać ranę, patrząc czy się zagoi. Wampirzyca uśmiechnęła się widząc, że rana się goi. Chociaż tyle jej zostalo. Kowalski bez słowa podał jej manierkę. Popatrzył na nią lekko zdezorientowany. Czasami Contarini zachowywała się tak, jakby zależało jej na markizie, czasem zaś obojętnie, jakby bez jakichkolwiek uczuć.

- Raczej signora spróbuj zwilżyć mu wargi - spróbował powstrzymać ją Kowalski. - Plecami zajmę się ja. Wprawdzie twoja moc działa, lecz zrobię to … - przerwał, chyba nie było sensu powstrzymywać kobiety, która może chciała, może po prostu musiała coś robić. Skryty mag skupił się wyciągając dłoń nad jego ciałem.
- Pomóż mu… proszę. - Agnese uśmiechnęła się do medyka, a sama odkręciła manierkę. Nie znała się na leczeniu. Jej rany leczyły się same i to od tylu lat. Na początku zlała trochę wody na dłoń i delikatnie zwilżyła usta nieprzytomnego mężczyzny.
- Nie zostawię go przecież - odpowiedział uśmiechem i zaczął się koncentrować. Agnese pamiętała, jak bardzo pomógł jej swego czasu, zaś leczenie człowieka było łatwiejsze niż wampira, który nie był już żywy, ale jeszcze nie należał do sfery klasycznej materii. Medyk chcąc jej pomóc musiał użyć obydwu stref magii, człowiekowi wystarczyła jedna. Dlatego efekty były szybsze i większe. Skaleczenia na plecach znikały pozostawiając jednak blizny. Jedne większe, drugie mniejsze, niektóre zaś fatalne.

- Zajmę się nimi już w Rzymie - mruknął Kowalski, mocno skoncentrowany - teraz nie czas na to.

Agnese obmyła twarz mężczyźnie i spróbowała ją lekko unieść, by podać mu wodę.
- Hej, co to do kurwy, popiliście się. Ale jaja, schlani niczym trzysta dup, ledwo człowiek wyszedł się posrać, spili się, nawet nie zaczekali - usłyszeli głos z góry, zapewne należący do tego strażnika, który dostał sraczki oraz często wychodził. - Łał - dokończyło sprawy.
- Czwarty wrócił - rzucił im Borso stojąc na górze. - dostał, ale śpieszcie się, słyszę jakieś odgłosy na zewnątrz.

Agnese westchnęła, miała nadzieję, że smak jej vitae już zadziałał uzależniająco na markiza, rozgryzła palec i wsunęła go w usta mężczyzny. Chyba tak się stało, nawet bardziej, bowiem uczuła, jak jego wargi zadrżały muskając opuszek jej palca, Potem zassały go, a potem … dostrzegła, jak powieki Alessandro unoszą się, jak spogląda na nią tymi swoimi pięknymi oczami, które mogłyby uwieść każdą kobietę, zaś jego otoczone łańcuchami kajdany wyciągają się ku niej szepcząc:
- Kocham cię tak, jak nigdy nikogo nie kochałem - jego brudne, popękane usta uniosły się ku niej. No, może już nie takie brudne, bowiem woda zmyła z samych warg kurz oraz pył. Agnese nachyliła się i ucałowała markiza.
- Też cię kocham. - Sięgnęła po manierkę i przysunęła do ust mężczyzny. - Pij, dobrze?
Podniosła głowę.
- Będę pił - spróbował i jakoś szło mu to.

Tymczasem Kowalski nie przerywał leczenia. Och nie zrobił tego do końca, raczej starał się szybko, by rany zabliźniły się oraz pokryły strupami.
- Miał zakażenie - szepnął - ale już jest dobrze. Możemy go wziąć, tylko kajdany - nie wiedział, czy przerywać im powitanie.
- Borso, znajdź klucze do kajdan! - Jej głos był słaby. Oddanie nawet tej odrobinki krwi, było dla niej męczące. Delikatnie gładziła zakurzone włosy markiza. Musieli stąd znikać, szybko.
- Wiesz - wyszeptał markiz - wiesz kochana, nawet nie bolało. Najpierw myślałem o tobie, potem zemdlałem ...

Tymczasem ghul przekopywał klucze, wreszcie znalazł jakiś pęk wrzucając do środka. Kowalski złapał go i zaczął szukać odpowiedniego.
- Słuchajcie, ktoś idzie, muszę go zatrzymać - rzucił im wracając, zaś Kowalski znalazł wreszcie odpowiedni klucz. Najpierw do rąk, potem do nóg. Kajdany opadły.
- Signora, wejdziesz sama. Ja go wniosę. Jeśli nie, wniosę ciebie, potem zaś jego.
 
Aiko jest offline