Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-03-2017, 15:09   #53
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Agnese puściła markiza, oddają go w ręce najemnika, sama podeszła do klapy. Wampirzyca podciągnęła się. Nigdy się nie spodziewała, że coś takiego tak ją zmęczy. Wydobyła jeden ze sztyletów i zrobiła przejście dla Kowalskiego. Który złapał Colonnę, wrzucił go na ramię i podrałował w górę. Agnese doczłapała się jakoś samodzielnie i stanęła przy klapie. Za nią wszedł Kowalski z Alessandro. Dokładnie na tyle weszli, żeby usłyszeć huk wyłamywanych drzwi jakimś silnym uderzeniem i Borso, który uderzony czym przefrunął przez pomieszczenie waląc się prosto na łóżko. Poniekąd miał szczęście. Zaś przy drzwiach stanął stwór, na widok którego mogły zadrżeć łydki największego twardziela.


Chyba jakoś nie wyglądało najlepiej. Agnese uśmiechnęła się i wyjęła drugi sztylet, w słabym świetle docierającym przez drzwi zabłyszczało srebrne ostrze.
- Cześć zapchlony kundelku. - Agnese mrugnęła do wilkołaka.
- Wrrrrrr - odpowiedział tak, jak się spodziewała. Przestał iść w stronę zbierającego się Borso, który oberwał cios niczym kłodą, jednak powoli jakoś próbował zwlec się z łóżka, dotrzeć do posrebrzanego noża oraz ruszyć na pomoc pani. Oczywiście szumiało mu ostro we łbie po takim uderzeniu, ale tutaj była ważniejsza sprawa.
- Wrrrrr - kolejny raz warknął owłosiony stwór i zaatakował osłabioną wampirzycę. Agnese poczuła jak pazury przecinają jej ciało. Jęknęła z bólu. Skórzana kamizela była rozcięta na brzuchu, powoli sączyła się z niej krew. Mając wilkołaka pod ręką odwinęła się wyprowadzając cios srebrnym sztyletem. Ku swemu szczeremu zaskoczeniu trafiła, nawet przecięła pokrytą futrem skórę, spod której popłynęła krew zwierzęcia.


Bestia zawyła cofając się, więc wampirzyca wyprowadziła kolejny atak. Okazał się on zsynchronizowany z uderzeniem Borso, który wreszcie wylazł z wyrka, łapiąc nóż, zaszarżował na wilkołaka od tylca. Ten odwrócił się nie spodziewając się tego oraz muszac bronić nagle przed dwoma przeciwnikami atakującymi z różnych stron, a tych zaś przybywało. dosłownie bowiem w tym samym momencie z kierunku wejścia nadleciała strzała, która wbiła się w ciemne futro stworzenia. Nie powaliło go, raczej wkurzyła, ale też zmusiła do nagłej zmiany pozycji. To już nie była jedna osłabiona wampirzyca, lecz trochę więcej stworzeń. Nóż Borso wszedł mu w nery wywołując kolejną falę potwornego wycia. To już nie było lekko. Zdesperowany wilkołak obrócił się próbując zaatakować Borso, którego nóż sprawił mu tak potworny oraz niespodziewany ból. Machnął okropną łapą, ale był już chyba osłabiony. chybił jednak tuż tuż pochylając się nad przelatującymi nad mim ostrymi niczym sztylety pazurami. Agnese skorzystała z okazji i ponownie cięła wilkołaka. Jej nóż ponownie przebił się przez twarde futro, boleśnie raniąc bestię. Agnese jednak zachwiała się lekko na nogach i zrobiła dwa kroki w tył, opierając się o stojący stół. Dobrze, ze tylko tyle, jeszcze trochę, a mogłaby się potknąć o próg i dalej wlecieć do lochu, skąd niedawno wyleźli. Jakoś udało się jej nie opuścić noża jednak świat wokół zawirował. Przynajmniej dopóki nie uczuła ożywczego promieniowania z dłoni Kowalskiego. Poczuła, jak rana na brzuchu, zasklepia się lekko. Mężczyzna ułożył markiza pod ścianą i sam chciał wejść do walki, jednak najpierw wspomógł wampirzyce dawką energii. Tymczasem kolejna strzała uderzyła w stwora, niestety trafiła dokładnie w pazur po prostu odbijając się, zaś biedny Borso tym razem nie sparował ciosu. Potworne uderzenie rozorało mu lewy bark, ale ghul nie ustępował. Bronił swojej pani, zaś przez drzwi wbiegała Gilla z nożem trzymanym wewnątrz uniesionej dłoni.

Piękna Agnese uśmiechnęła się do Kowalskiego.
- Zabieraj stąd markiza.
Gdy wilkołak obejrzał się na wbiegającą kobietę, przystąpiła do niego i wbiła swój sztylet. Ostra klinga sztyletu zagłębiła się w ciało wydobywając nowe pokłady juchy. Tymczasem Borso ponownie nie udało się sparować próby wilkołaka, który już widocznie stracił całkowicie rozeznania oraz walił pazurami na pałę. Trafił ponownie ghula, ale tym razem lekko ciachnął po skórze. Krew bryznęła, lecz rana sama wyglądająca paskudnie, stanowiła zwykłe skaleczenie. Tymczasem trafiła też strzała wbijając się w bok wilkołaka, zaś Gilla zaatakowała z boku, jednak szalejący w środku, pomiędzy wrogami wilk się jakoś wywinął, choć widać było, że już niemal nie potrafi ustać na nogach. Agnese przytrzymała swój sztylet w ciele wilkołaka. On wierzgnął niczym pokłuty ostrogami koń, a jednak wampirzyca jakoś zdołała utrzymać broń w środku, choć stwór omal nie wyrwał jej ręki. Tym razem Borso chybił, ale też udało mu się uniknąć kolejnej rany, za to Gilla precyzyjnym ciosem trafiła ostrym nożem prosto w gardło. wilkołak próbował jeszcze zawyć, ale wyłącznie zagulgotał. Jego nogi zachwiały się, choć przez chwilę usiłował utrzymać pozycję. Wreszcie upadł na podłogę wieży i nagle jego ciało zaczęło się przemieniać w człowieka. Niezbyt wysokiego, lekko tęgiego, bardziej przypominającego sklepikarza, niźli kandydata na wilkołaka.


Tymczasem Gilla doskoczyła do signory, zaś Kowalski do Borso. Wampirzyca poczuła jakby coś podcięło jej nogi. Nagle ból zaatakował wszystko, odsłonięta skóra na brzuchu zaczęła potwornie piec. Ghul naprawdę mocno oberwał, lecz Polak spróbował przynajmniej chwilowo mu pomóc, by dotarł do zamku. Agnese skuliła się, zasłaniając odsłonięte miejsce ręką. Dźwięki znów zlały się w jedną, ogłuszającą masę, ale nie była w stanie osłonić uszu. Nie była w stanie zrobić nic, zaś Gilla po prostu wzięła ją na ręce. Agnese wtuliła się w nią starając się zasłonić, przed zwiększoną ilością światła. Alessio markiza, zaś reszta ruszyła na dziedziniec, gdzie czekał już kolejny owłosiony delikwent. Dziwna rzecz, ale jakimś sposobem wydawał się podobny do tego dziecka, które wcześniej niosło bułeczki. Brązowoskóry wilkołak stał jednak oraz patrzył. Nie atakował. Tylko patrzył.
- Wynośmy się stąd. - Oczy Agnese skupiły się na wilkołaczku i ich spojrzenia się spotkały. Jednak szybko musiała je zamknąć oślepiona światłem słonecznym.

To było rzeczywiście dziwne. Wilkołak patrzył, po czym jakby potrząsnął łbem oraz ruszył, po prostu nie wiadomo gdzie …. nagle zniknął.
- Jasny … - wyrwało się Kowalskiemu.
Kompletnie nie wiedzieli, co to oznacza, może poza Agnese, ale ona była zbyt słaba, żeby myśleć logicznie oraz skupiać się. Posłuchali jej słabego głosu i wyszli rozglądając się wokoło. Brązowoskórego wilkołaka jednak nie było. Nie pojawił się, kiedy stanęli już przy bramie oraz potem ruszyli do wsi. Wampirzyca cały czas wtulała się w ciało swojej ghulicy. Pieczenie było potworne ale powoli wracały jej zmysły. Kroki Gilli przestały ją ogłuszać, jednak cały czas korzystała z jej siły. Alessio niósł markiza, przy nim zaś kroczyła jego siostra podtrzymując mu głowę. Jej zawzięta twarz była szczęśliwa, chociaż zdradzała, iż ma wiele pytań. Jednak na jej plus przemawiało, że nie zawracała teraz nikomu głowy. Alessandro był słabiutki, ale przytomny. Posyłał uśmiech to ukochanej, to siostrze, zaś reszta, po prostu pędziła do wioski.
- Najlepiej wynajmę jakiś powóz - powiedział do wampirzycy Borso. - Dla pani i markiza i tego tam ...
- Zrób to. Jakiś koc
… - Głos Agnese był zachrypnięty, cichy, nie była w stanie powiedzieć więcej. Alessandro spojrzał na nią przestraszony, czy jego pięknej miłości nic się nie stało. Dla niego pewnie cała walka przypominała wielki wir. Miał niewątpliwie potężną gorączkę, stanowiącą normę podczas utraty krwi.


Wszyscy poczekali przed wioską, zaś podleczony nieco Borso ruszył, choć rękę miał na temblaku. Jednak był twardym wojakiem. Agnese ufała mu całkowicie, on zaś, choć mniej wylewny niźli Gilla, tak samo admirował swoją signorę. Borso chyba nie chrzanił się. Po prostu ofiarował tyle pieniędzy, że właściciel wozu nie mógł odmówić. Był to ten co: “garnki sprzedaję, ostrzę …” Miał bowiem powóz kryty od góry. Obecnie pusty, gdyż wszystkie rzeczy zostały wyrzucone oraz zastąpione kilkoma pledami oraz kocami.
- No prrrr maleńka - wstrzymał woźnica konia. - Witam wszystkich, jestem Anzelm Powroźnik, do usług wszystkich, którzy płacą. Odwiozę państwa we wskazane miejsce w samym Rzymie.
Agnese aż uniosła obolałe i przekrwione oczy, upewniając się że powozić nie będzie jakiś wariat. Miał przed sobą kupę woja, zakrwawionych, wyglądających jak jakieś rzezimieszki i do tego kogoś kto wygląda jakby go wyciągnęli z grobu, a gadał jakby zapraszał panie na kolacje… ile Borso mu zapłacił?
- Ruszajmy stąd. Gillo wydaj mu instrukcje i przywiążcie do powozu mego konia. - Agnese dała się ułożyć w powozie i mimo zadaszenia, okryła się kocem. Obok niej zaś leżał markiz, dosyć nieruchomo. Spojrzał na Agnese, pewnie rad się przytulić, choćby dotknąć dłonią, jednak skoro ona nie wykonała takiego ruchu to także nie zrobił. Chyba czuł, że coś wyrasta pomiędzy nimi, choć z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że agnese także musi być chora. Wampirzyca wyciągnęła okrytą rękawicą dłoń spod koca i przykryła nim też markiza, delikatnie zaczęła gładzić jego policzek.
- Wybacz mój piękny, jestem taka… - Jej oczy przymknęły się i po chwili już spała, ale nawet przez sen czuła jego dłoń, którą zdołał dotknąć jej. Albo tak się może zdawało … Markiz usiłował coś jeszcze powiedzieć, ale widząc, że Agnese zasnęła postanowił po prostu poczekać. Sam także był w pewnie jeszcze gorszej kondycji, tym bardziej, że Borso coś mu tam powiedział na uspokojenie. Ranny ghul także siedział na wozie, choć jego raną Kowalski zajął się całkiem skutecznie.

Trudno rzec, co działo się dalej, albo raczej trudno byłoby rzec Agnese. Spała budząc się jedynie chwilami. A może nie, może to były jedynie jakieś przebłyski. I gdzie? Na wozie? Nie, to już był pałac, niewątpliwie pałac, jej łóżko, noc, zaś ona zrobiła się potwornie głodna, tak głodna, że nieomal nicowało ją wampirze szaleństwo, które musiała opanowywać całą siłą woli. Przebudziła się, leżąc na czymś miękkim. Czułą nadal lekkie palenie twarzy, potworne ssanie w żołądku, suchotę w gardle. Z jej ust wyrwał się potworny, ale już całkiem mocny krzyk, na który wpadła wierna Gilla, niosąc jak zwykle przekąskę. Agnese zobaczyła ją w czerwieniach, zapach docierający z kielicha to wyostrzonych wampirzych zmysłów, sprawił, że poderwała się z łóżka, czuła że jest wykończona, że jej ciało odmawia posłuszeństwa, ale zataczając się dopadła kielicha i zaczęła pić jego zawartość. Ponoć głód jest najlepszym kucharzem. Wampirzyca czuła, jakby do jej rozgorączkowanego gardła docierał nektar olimpijski. Docierał i gasił pragnienie, choć było go jeszcze mało. Ciągle mało, nawet jeśli początkowy głód został zaspokojony. Agnese osunęła się na podłogę pozwalając ciału na wytchnienie. Była w pałacu Collonów. Czerwień sprzed oczu znikała, wykończona oparła się o nogę Gilli.
- Mam przygotowane jeszcze, signora - odezwała się ghulica. - Jestem w moment - wyskoczyła do drzwi. Agnese osunęła się z przyjemnością powitała chłód podłogi. Po chwili przynosząc już dużą, piękną, cynową misę, całą wypełnioną czerwienią. Chyba czekała tuż za drzwiami. Wiedziała, czego będzie potrzebować jej piękna pani.


Nęciło. Agnese oblizała się ze smakiem i lekko uniosła na podłodze, czekając aż Gilla ustawi przed nią misę. Miała milion pytań, ale musiały poczekać. Czekały więc. Ghulica ułożyła misę tak, że Agnese mogła wygodnie się napić. Uśmiechnięta prawdziwie.
- Smacznego - wyszeptała.
Wampirzyca zanurzyła swoje usta w misie. Brakowało jej sił by unieść naczynie. Piła szybko i wraz z każdym łykiem docierała do niej świadomość. Była naga, ktoś zaleczył jej ranę i chyba twarz bo przestała piec. Przypomniała sobie, iż Kowalski wspominał, że zajmie się rannymi po powrocie do bezpiecznego miejsca. Nie przerywając picia podniosła wzrok na ghulicę, by po chwili zamknąć oczy i delektować się smakiem krwi.
- Jeszcze pani? - spytała Gilla. - Nasza służba jest gotowa. Prosto z żyły jest najsmaczniejsza, wspomniałeś kiedyś - nie mówiła o sobie, ponieważ ostatnio straciła sporo krwi podczas wspólnych igraszek.

Głodna Agnese wylizała misę i opadła na podłogę. Rozciągnęła się i ze smakiem oblizywała twarz. Po dłuższej chwili spojrzała na Gillę.
- Powinno wystarczyć. - Uśmiechnęła się. - Jak się czujesz?
- Och jak zwykle przy tobie signora, wspaniale - powiedziała pospiesznie ghulica. Można faktycznie było dostrzec szczerość na jej twarzy oraz autentyczne przywiązanie, albo nawet trochę więcej. - Cieszę się, bardzo, że tobie się nic nie stało. Tamta mikstura … chyba nie jest na zwyczajne sytuacje - stwierdziła - byłaś jednak sobą, nawet wtedy - jednak uśmiechnęła się po chwili większej powagi.
Wampirzyca wyciągnęła dłonie, niczym rozpieszczone dziecko, domagające się uwagi. Chciała się przytulić.
- Borso? Alessio? - poderwałą się, nim ghulica do niej podeszła. - Jak się ma markiz?
Zerwała się, tak że na chwilę zakręciło się jej w głowie.
- Odpłynęłam, prawda? Byłam martwa? - W jej głowie pojawiło się lekkie przerażenie.
- Markiz cały. Kowalski pracował nad nim niemal do przed chwili. Powiedział … - ghulica zawahała się - że brakowało tuż tuż. Zakażenie oraz nie tylko. Dużo więcej wewnątrz. Ale zostało opanowane, choć tej nocy markiz już się nie ruszy. To także robota Kowalskiego, dał mu jakiś specyfik na spanie dobę. Ma nad nim popracować jeszcze w dzień, jak się wyśpi oraz sam odpocznie. Jest skuteczny - dodała ghulica z podziwem. - Nie wiedziałam, że ludzcy magowie mogą być tak silni. Borso także odpoczywa. Miał szczęście. Jego rana choć groźna, została najszybciej uleczona, zaś Alessio przechwala się oraz podrywa kolejne służące. Jak Alessio, ech te dziwne faerie …
- Sophie
? - Agnese przeszła do garderoby i zaczęła sama wciągać na siebie strój. Zerknęła tylko na lustro, jej twarz była lekko czerwona, podobnie jak fragment brzucha, ale nie wyglądało na nic poważnego.
- Przy bracie, kazała przenieść łóżko do pokoju brata i tam siedziała, dopóki nie padła. Szczerze mówiąc także była wykończona, więc Kowalski dał jej także miksturę nasenną. Śpi tam, jednak niczego nie usłyszy. Eee, signora, pomóc ci może przy pudrze na twarzy? - spytała niepewnie ghulica.
- Już, już. - Agnese ubrała się w halkę i narzuciła na siebie suknię, stając tyłem do ghulicy by ta mogła ją pozaciskać. - Będę musiała im powiedzieć, prawda?
- Wiesz, signora
… wyglądało to tak, że obydwoje widzieli rzeczy, których ludzie normalnie nie dostrzegają. Alessandro zapewne niewiele pamięta, bowiem był bardzo ranny oraz miał gorączkę. Ale więcej panna Sophia, która widziała wilkołaka. Tego brązowego na dziedzińcu. Właściwie niczego innego nie wie, choć stanowczo to niegłupia dziewczyna. Będzie chciała odpowiedzi. Zaś markiz, niechaj pani z nim najpierw może po prostu porozmawia oraz dowie się wszystkiego. Nie wiem, jak zareagują - nagle podeszła do Agnese oraz przytuliła ją. - Zawsze pozostanę ci ja, choć pamiętam, jak byłam przerażona, kiedy pierwszy raz poznałam istnienie mrocznej rzeczywistości - powiedziała melancholijnie.
- Cieszę się że ciebie wtedy nie zabiłam. - Agnese ucałowała kobietę w czoło. - Jesteś prawdziwym skarbem. Pomożesz mi się ogarnąć? Chcę go zobaczyć. - W głosie wampirzycy dało się dosłyszeć, prawdziwą ciepłą troskę.
- Ty wiesz pani, że ja także się cieszę. Oczywiście, że cię przygotuję. On leży, ale leczony wymawiał twoje imię. Właściwie niemal cały czas. Proszę usiądź - ghulica wskazała jej fotel przed lustrem. Tam stały pudry, maści, perfumy oraz wszystko, co jest potrzebne eleganckiej kobiecie. Wojowniczka chyba ogólnie lubiła zajmować się ciałem swojej pani nie tylko w łożu, ale także upiększać je, jeśli było to jeszcze w ogóle możliwe przy jej wyjątkowej urodzie.


Piękna Agnese zajęła miejsce i przymknęła oczy oddając się w ręce ghulicy.
- Po prostu chcę go zobaczyć. - wypowiedziała te słowa cicho. Już wiedziała. Zbyt dobrze znała się na ludziach by nie umieć ocenić swoich uczuć. Kochała markiza na tyle na ile miłość wampira do posiłku, może być bliska ludzkiej miłości. Od początku urzekała ją jego niewinność i teraz… na chwilę uchyliła oczy gdy Gilla nakładała na nią puder. Kochała ją i kochała Borso…. Dla ilu osób może wystarczyć jej martwe serce? Tego kompletnie nie wiedziała. Któż wie? Wobec tego markiz po prostu był niczym, ot zabawką chwilową, którą się polubiło. Takim kociakiem, chętnie głaskanym. Niczym więcej. Wszak równie dba się o zwierzęta domowe oraz stara pomóc, jeśli wpadają w jakieś niesympatyczne tarapaty. Któż wie? Uśmiechnęła się do swoich myśli. Zobaczy go i podejmie decyzję.

Gilla przystroiła ją odpowiednio, przypudrowała. Mogły ruszać, zgodnie z wcześniejszym postanowieniem. Na korytarzu panowała cisza większa niż zwykle, aczkolwiek ostrzegła oczywiście trochę służby, zaś u jej komnaty stróżowała dwójka ludzi Kowalskiego. akurat mieli właśnie termin warty. Wiedziała, gdzie jest ciąg komnat markiza. Razem z Gillą ruszyły tam i zostały oczywiście wpuszczone. Markiz leżał na swoim łożu. Był lekko blady, ale spokojny, oddychał miarowo. Policzki miał zapadnięte, czemu nie można się dziwić, lecz nie wydawało się, iż cokolwiek może mu zagrażać. Niedaleko jego łóżka stało kolejne, na którym spała Sophia, przykryta po szyję. Ona natomiast poruszała się przez sen niespokojnie. Gwałtownie. Coś mówiła kompletnie niezrozumiałe. Jednak spała także snem prawdziwie mocnym.
 
Kelly jest offline