30-03-2017, 16:48
|
#147 |
| Pusta szara równina. Szare niebo, spękana szara ziemia. Szczęk łańcuchów z początku cichy teraz głośny niczym grom. Ból jakiego nie doznał żaden śmiertelnik rozsadzał jego duszę. Łańcuchy winy oplatały jego serce, przebijały pierś, okręcone wokół żeber.
Ciągnęły go, dalej i dalej.
Krok za krokiem po jałowej równinie wysysającej wszelką radość i nadzieję.
Żal za żalem powracające niczym uderzenia kowalskiego młota w czaszkę.
Bolesne wspomnienia straty i winy, lodowaty, palący żywym ogniem jad sączący się w jego żyły.
Ogniwa wykute z jego własnych grzechów, dusza naznaczona i uwięziona na wieczność, resztki boskiej łaski znikające we wszechogarniającej szarości.
W oddali błyskawice rozświetlające szkarłatnie jego przeznaczenie.
Powracało wszystko, bolesne wspomnienia, grzechy, żale… w końcu powróciło jego imię, prawdziwe imię. Samotna łza, ostatnia jaką był w stanie uronić spłynęła w dół jego policzka. Żałował ostatniej zmarnowanej szansy. Ostatniego promyka nadziei wielkodusznie ofiarowanego mu przez miłosiernego boga. Żałował swych czynów i śmierci swych towarzyszy. Przeklinał się za swą słabość, za to, że nie zdołał ich ochronić. Wspaniałych bohaterów których śmierć stała się kolejnymi ogniwami w łańcuchach jego win. Gorący wiatr palił skórę, wysuszał oczy i gardło. Smród siarki utrudniał oddychanie i zwiastował okrutne przeznaczenie. W końcu stojąc na skraju stromego klifu A’arab Zaraq ujrzał miejsce swej wiecznej kaźni… … a łańcuchy win pociągnęły go dalej.
Ostatnio edytowane przez Googolplex : 30-03-2017 o 16:56.
|
| |