Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-03-2017, 22:15   #141
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
Wykiwali go! Miał już rzucić się im do gardeł, lecz w tej samej chwili podniesiono kurtynę! Oto zaczynało się najwspanialsze przedstawienie w Podmroku! Spektakl tak krwawy, iż nie zostanie nikt, by o nim opowiedzieć! A przynajmniej jeżeli chodziło o tych, których zdanie było nic nie warte.

Błyskawicznym ruchem ręki zamienił maski. Wybór był iście zaskakujący, gdyż ta maska... nie wyrażała nic! Oto bowiem przywdział swą twarz w zupełną obojętność! Nic bowiem tak nie działa na widza jak czyny! Zaś czyny niepoparte emocją kreowaną przez usta, policzki, czy oczy był jeszcze bardziej zaskakujący i intrygujący! Ba! Wyrażał więcej, aniżeli twarzy byłaby wstanie. Zerwał się z miejsca brzęcząc łańcuchem. Inni już biegli, lecz On zbliżał się do nich, tak samo jak niewypowiedziane piękno sztuki zabijania, sztuki bólu oraz pierwotnego krzyku.

Nie zdołał jednak rozpocząć ten sceny, jeszcze nie, gdyż drowy, te ponoć tak wyćwiczone w zadawaniu bólu i okrucieństwie drowy, uciekały! Niemniej na nic im się to zdało, gdyż kilka uderzeń serca później zostali pochłonięci przez płomienie kuli ognistej. W powietrzu rozniósł się zapach zwęglonego mięsa, gdy przekraczał wrota, a za nim dogasały płomienie. Nie przejmował się zbytnio tym, iż odebrano mu pierwsze ofiary. Z drugiej strony może było to i lepiej, nie marnował sił na byle statystów, kiedy w grę wchodzili o wiele ciekawsi aktorzy! Przykładem był chociażby ten cały mag, który to swą komnatę miał mieć gdzieś na północnym wschodzie względem gramy. Za kulisami. Będzie go musiał wyciągnąć w takim razie na...

Nim zdążył dokończyć swą myśl rycerz ruszył przed siebie, zaś jego krokom towarzyszyło rozchodzące się chrzęszczące echo. Oto problem z wyciąganiem aktorów na scenę został rozwiązany! Ba! Było nawet o wiele lepiej! Przy odrobinie sprawności aktorskiej maga ten oto denerwujący jegomość wkrótce zakończy swój marny i nudny scenicznie żywot. Skwitował to tylko niemym śmiechem, po czym ruszył pędem ku komnacie maga. Minął bez problemu przykutych do ściany niewolników, tak samo zresztą jak obok elfki z łukiem, na którą to rzucił tylko przelotne spojrzenie. Gdyby tylko zadawała sobie sprawę z tego w jakże pięknych szkarłatnych barwach malowała się jej przyszłość! Sceniczna przyszłość u boku największego aktora jakiego nosił Faerun! O ile tylko okaże się tak pojętna jak miał nadzieję. Zaprawdę byłby niepocieszony, gdyby okazało się inaczej. Niemniej miał przed sobą długo wyczekiwany występ!
 
Zormar jest offline  
Stary 22-03-2017, 20:37   #142
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację

Śmierć szła ich tropem.

Zorak nie był przesądny i wiele o nim można było powiedzieć, ale na pewno nie to, że lękał się byle czego - a jednak od spotkania z resztą awanturników ze Srebrnej Gwiazdy miało poczucie, że *coś* czai się w mroku, jaki zalegał w podziemnych jaskiniach. I nie, nie miał poczucia, że jest to jakiś kolejny morderczy potwór, groteskowy i śmiercionośny pomiot Podmroku, lecz coś o wiele bardziej mrocznego... i niematerialnego.

A kiedy zło eksplodowało w orkowej druidce, kapłan doświadczył swoistego olśnienia, w postaci przechodzącego przez kręgosłup zimnego dreszczu - to Śmierć krążyła wokół nich jak wygłodniała bestia, podsycając tlącą się w każdym czerń, by prędkie ręce i płytkie umysły przyniosły jej jak najwięcej ofiar.

Nie miał nawet czasu westchnąć nad bezsensowną śmiercią małego, bezbronnego goblina, bo na widok otwierającej się bramy zaczadzony nienawiścią paladyn runął na przód, na zatracenie, wprost na drowich strażników. Zorak pognał za nim, chcąc ratować rycerza przed pewną zagładą. Zdążył wystrzelić może jeden bełt w kierunku wrogów, kiedy walka zamieniła się w rzeź - ciśnięta gdzieś z tyłu kula ognia zamieniała mroczne elfy w skwierczące bryły zwęglonego mięsa. Zorak spoglądał na ten okrutny popis niszczycielskiej magii w niemym zdumieniu - lecz było już za późno. Szaleństwo ogarnęło wszystkich w drużynie i kapłan poddał mu się z niejakim fatalizmem, bez słowa.

A Śmierć zacierała tylko swoje upiorne dłonie.


Bez planu, bez przygotowania, bez odpoczynku i bez pomysłu - rzucili się na drowiego maga jak dzieci z patykami skaczące do szczerzącego zęby bojowego psa. Być może mieli szanse... być może, gdyby na wierzch nie wypłynęły osobiste sprawy i emocje, jakie każdy z najemników nosił w sobie. Chęć sławy, fanatyzm, poddanie się presji grupy - kto wie, jaki demon komu co podszepnął, ale efekt był opłakany - choć stanęli razem, każdy z nich skazany był na walkę osobno, bez wsparcia i koordynacji z resztą towarzyszy. Zorak chciał coś krzyknąć, powiedzieć, jakoś pomóc...

...gdy nagle świat eksplodował.


Rzucił się desperacko w bok, na ziemię, tarzając się w pyle, żeby zdusić trawiące go płomienie. Płuca paliły jak zalane płynnym ołowiem, skóra odłaziła z niego płatami, rozgrzana do czerwoności kolczuga wypalała na żywnym ciele wzór jak piętno na bydle. Ból obezwładniał, nie było miejsca na jego ciele, które wyrzutem cierpienia nie krzyczałoby "dość". Prawie nie słyszał; przez huk rozlewających się wokół płomieni przedzierał się tylko czyjś wysoki krzyk bólu - może nawet jego własny? Półślepy, oszołomiony, pod powiekami wciąż miał wyryty bielą obraz nadlatującej od strony maga mrocznych elfów ognistej zagłady - jak na ironię tej samej, którą Srebrna Gwiazda zgotowała przed chwila pobratymcom Amandracula.

Pełzł powoli przed siebie, na czworakach jak szukające schronienia zwierze, byle dalej od ognia i walki. Po drodze wymacał obolałymi rękami jakieś leżące nieruchomo ciało - w spalonym zewłoku z trudem rozpoznał zaklinacza, Revaliona. Zorakowi wydawało się, że pierś poległego poruszyła się nieco; zebrał w sobie z trudem nieco mocy i przyłożył lśniąca magicznym leczeniem dłoń do ciała człowieka. Nie czekał na efekt tych zabiegów; odpełzł dalej, w kierunku zbawczej ściany, która zasłaniała go przed kolejnym uderzeniem śmiercionośnej magii - a przynajmniej taką miał nadzieję.

Z bólu i ran tracił powoli przytomność; sięgnął nieruchawymi, stopionymi razem palcami po dyndającą u pasa butelkę z leczniczą miksturą Przechylił powoli flakonik, zmuszając poparzone gardło do bolesnego przełykania.

Świadomość wracała; na chwilę kapłan odzyskał ostrość widzenia, świat odzyskał kontury, a dźwięki wyostrzyły się. Skóra zrastała się powoli, ból ustępował... kiedy coś niespodziewanie szarpnęło go za ramię. Dojrzał pochylające się nad nim olbrzymie żuwaczki, szereg błyszczących oczu i wyłaniające się z ciemności szeregi owłosionych odnóży i wzdętych odwłoków.

- Pająki! - zdążył krzyknąć, ostrzegając towarzyszy i czując jak zimy jad rozlewa się po jego ciele. Drętwota walczyła z bólem oparzeń; opartym o ścianę kapłanem targnęła jeszcze fala przedśmiertnych drgawek, a potem głowa hobgoblina opadła powoli na pierś. Z martwych palców, już niemal w całości odbudowanych mocą leczniczej mikstury, powoli wytoczyła się pusta flaszeczka...


Niebo było ciemnobłękitne, oświetlone tylko miękkim światłem srebrnego księżyca w pełni. Ocean szumiał łagodnie, a w pachnącym wilgocią, ciepłym powietrzu unosił się głęboki, basowy pomruk przelatującego gdzieś wysoko wielkiego, skrzydlatego stworzenia.

Zorak leżał na plecach, wpatrując się w ten łagodny krajobraz i pozwalając myślom powoli krążyć. Był całkiem nagi, ale nie było mu wcale zimno; spoglądał na świat dwojgiem zdrowych oczu, a spoglądając na swoje - całe i niespalone - ręce i nogi, zauważył, że skóra jest na nich gładka i świeża, pozbawiona dawniejszych i nowszych blizn.

Ktoś stanął przy nim. Kapłan obrócił głowę w bok i dojrzał wysokiego, siwego mężczyznę z wielkim mieczem u boku, zawiniętego w wzorzyste szaty. Stopy mężczyzny unosiły się kilka centymetrów nad powierzchnią ziemi.

- Znów się spotykamy. Tym razem mam mniej szczęścia, co nie? - westchnął Zorak, przekręcając się znów na wznak - Nie przysłużyłem ci się zbytnio...

- Myślisz, że twoja droga naprawdę się skończyła? - bóg uśmiechnął się w kłębach brody - Faerun to tylko jeden z wielu światów... na jednym z wielu Planów... - spojrzał na leżącego u jego stóp hobgoblina i pokręcił powoli głową - Jedną podróż już zakończyłeś. Pora na następną; ta kraina czeka na odkrycie. Na twoim miejscu nie traciłbym czasu... przypływy bywaj tu nieco zdradliwe. Spytam cię jak wędrowiec wędrowca: gotów jesteś na kolejną wielka przygodę swojego nowego życia? - wyciągnął rękę, jakby zamierzał pomóc Zorakowi wstać.

Mimo wszystko, kapłan wahał się.

Ale tylko chwilę.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 27-03-2017 o 22:23.
Autumm jest offline  
Stary 24-03-2017, 21:16   #143
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Epilog - Samwise

W Enklawie drowów, zapanował pełny chaos. Wszystko wskazywało na to, że nasi bohaterowie, mimo wcześniejszych licznych zwycięstw, w tym najważniejszym momencie nie podołają zadaniu.

Zbyt wiele było nieprzemyślanych ruchów, zbyt wiele wiary we własne możliwości i zbyt wiele indywidualizmu. Zabrakło rozwagi, skromności i ciszy. Tego, co właśnie do drużyny miał wprowadzić Samwise Avaron. Nie wątpię, że tego nie czynił. Być może zadanie jakie przed nim postawiłem, było jednak ponad jego siły. Zawsze trudno było mu się przebić ze swoimi uwagami, czy narzucić swoją wolę i tutaj planowanie ataku na enklawę zniweczył pośpiech, który zebrał poważne żniwa, bowiem pośpiech ów zrodził kolejne błędy.



Już na samym początku walki Samwise został znacząco ranny. Pewnie poległby niezdolny do walki, gdyby nie znakomity refleks. To było starcie, w którym ujrzeli Amandracula. Mrocznego elfa i potężnego czarownika, jednego z dwóch drowów, którego mieli zlikwidować. Mimo rozlicznych poparzeń od jego zaklęcia, arkanobiolog zdołał cisnąć w jego kierunku kamień hukowy, mający go pozbawić słuchu, po czym wycofał się za ścianę. Potrzebował leczenia.

Dla tak doświadczonego maga, jakim niewątpliwie był Amandracul, głuchota okazała się zaledwie niewielkim utrapieniem i mimo jej, skutecznie sformułował zaklęcie zabijając najbardziej wysuniętego awanturnika. Nie dostrzegł, ani nie dosłyszał za to zabójczyni, która zmierzała z drugiej strony po jego życie. W komnacie pojawiły się pająki i istota, którą ciężko jest mi nazwać. Srebrna Gwiazda, mimo chaosu jaki zapanował, walczyła dzielnie. Jednak już po chwili stało się jasne że nawet wygrawszy to starcie, czekały ich kolejne i kolejne, których nie wygrają.

Samwise na własne oczy widział jak pada A’arab Zaraq. Wypiwszy miksturę leczenia, nie zdążywszy nawet złapać za tarczę, podbiegł i ciął dwuręcznie jednego z pająków, nieomal przecinając go na pół. Dostrzegł bezwładne ciało Zoraka Szwędacz. Nie wiedział jak sprawa ma się za ścianą enklawy, gdzie walczyła druga grupa, ale widział, że zostali zepchnięci, a Sherrin najprawdopodobniej otoczona.

- Nie podołamy im wszystkim! Po nich przyjdą następni! – wrzasnął do Revaliona oraz Skowyt, a w głosie Samwise podobno dało się wyczuć niewyobrażalny strach. Jego głos odbił się echem w głowie Sherrin, z którą wciąż dzielił zaklęcie, ułatwiające komunikację na odległość. Usłyszała także, jak przypomina wszystkim słowa teleportujące do siedziby Srebrnej Gwiazdy.
- Mélamar! Odwrót!

Ponoć Samwise pobiegł wtedy jeszcze sprawdzić czy Sherrin udało się bezpiecznie uciec wrogom, którzy ją otaczali. W pośpiechu złapał również ciało martwego Amandracula i raz jeszcze wypowiedział elfickie słowo oznaczające dom. Tym razem ściskając amulet w swej lewej dłoni.
- Mélamar!


W tym miejscu muszę skończyć tę opowieść. Liczyłem, że zakończenie będzie inne, jednak tym razem życie boleśnie zrewidowało moje pragnienie. Wiem, że Samwise po tej wyprawie zrezygnował z dalszego członkostwa w Srebrnej Gwieździe. Wiem, że wypytywany o przebieg wyprawy wybuchnął gniewem, tak rzadko u niego spotykanym. Odszedł z Wyspy Mgieł samemu. Dokąd się udał? Tego nie wiem. Nie zdążyłem się nawet z nim przywitać. Powędrował, tak jak wiatr w sobie tylko znanym kierunku.


Koniec historii Samwise'a Avaron'a


 
Rewik jest offline  
Stary 27-03-2017, 10:28   #144
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Tragedia.

Tak podsumować można było całą akcję awanturników w Enklawie mrocznych elfów. Po szybkim rozprawieniu się ze strażnikami przy pomocy ognistego wybuchu weszli do środka. Później Revaliona nachodziły wątpliwości: czy aby na pewno ta kula ognista była konieczna? Wartownicy z pewnością nie byli zbyt doświadczonymi wojownikami, skoro całą czwórkę zmiotło na raz. Zaklinacz jednak uważał - i nadal uważa - że postąpił słusznie. Że huk niósł się po całej Enklawie i zaalarmował resztę "mieszkańców"? To samo zrobiły otwierane wrota, a już na pewno krzyki mordowanych strażników.

Potem jednak wszystko szlag trafił. Kiedy tylko weszli do środka, zmierzyli się twarzą w twarz z Amandraculem - drowim czarownikiem, jednym z tych po których zostali tutaj wysłani. I tak jak Revalion wcześniej zmiótł wartowników swoją kulą ognia, tak teraz dano mu wypróbować jego własnego lekarstwa. Zdążył jedynie zasłonić się ramionami i paść na ziemię, zanim wszystko dookoła niego ogarnął płomień. Gdyby nie pomoc Zoraka i jego własna mikstura lecznicza, zaklinacz pewnie by zginął tam gdzie stał. To był właśnie ten moment, kiedy przegrali.

A'arab Zaraq padł martwy pod naporem pajęczaków. Chwilę później Zorak i Livenshyia. Przez ten czas Revalion zdążył jedynie wysłać Paskuda z rzuconym wcześniej zaklęciem porażającym na Amandracula i rzucić jeden promień mrożący w jednego z pająków. Czuł się kompletnie bezradny.
- Nie podołamy im wszystkim! Po nich przyjdą następni! - Usłyszał gdzieś obok głos Samwise'a. Zaklinacz nie zamierzał się z nim sprzeczać: nikt ich tutaj nie wysłał, żeby dali się zabić. Mieli misję, zawiedli. Nie było sensu tkwić tutaj dłużej.
- Zbierzcie ciała naszych, wynosimy się stąd! - Krzyknął do pozostałych, którzy byli jeszcze przy życiu. - Aravon, przestań! To koniec, odwrót!
- Mélamar! - Krzyknął któryś z jego towarzyszy i zniknął natychmiast wraz z ciałem kolejnego.

Revalion musiał przetrzeć wciąż poczerwienione oczy, żeby lepiej widzieć okolicę. Z tego co się mógł zorientować to Sherrin zgarnęła ciało Livenshyi, zaś Samwise wziął ze sobą ciało Amandracula. Przywołał do siebie momentalnie Paskuda i chwycił A'arab Zaraqa za fraki, po czym sam krzyknął:
- Mélamar

~*~

To był koniec przygody Revaliona Artemira w Srebrnej Gwieździe. Gadatliwy zaklinacz stał się markotny i małomówny: osobiście doglądał pochówku poległych towarzyszy. Potem odszedł, zostawiając u kwatermistrza swój medalion.
Powiadają, że wyruszył na północ, do Doliny Lodowego Wichru. W sumie nic dziwnego: wszak dokąd mógł udać się mag mrozu chcący zwiększyć swoją moc?
Powiadają też, że nie wyruszył tam, żeby zdobyć moc, a żeby pomagać słabszym. Zadośćuczynić za życia utracone przez jego słabość.
Inni znowu mówili, że widziano go na dalekim Południu, w okolicach Gór Śnieżnych, gdzie miał szukać nauk u potężnego srebrnego smoka.

I wiecie co? Wszyscy mieli rację.

 
Gettor jest offline  
Stary 27-03-2017, 20:27   #145
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
Starcie rozpoczęło się od potężnej eksplozji, której huk rozniósł się po Enklawie. Zaprawdę nie mógłby wymarzyć sobie lepszego rozpoczęcia spektaklu. Nie czekając ruszył na scenę, by wyłonić się zza kurtyny ściany. Nie zwrócił absolutnej uwagi na przedmioty znajdujące się w komnacie drowiego maga, teraz liczył się tylko występ i nic innego!

Z chwilą, gdy wyłonił się na scenę jego twarz zdobiła maska z szaleńczym uśmiechem. Uśmiechem pełnym pasji oraz żądzy mordu. Żądzy, która została podsycona widokiem śmierci największego konkurenta, wielkiego mężczyzny zakutego w masywną płytową zbroję. Nie miał czasu radować się tym widokiem, gdyż musiał skupić się na swej roli, a także czymś, co przedstawiało się na najwspanialszego współaktora jakiego dane mu było do tej pory spotkać. Stworzeniem tym był ponad dwumetrowy czteroręki stwór o ciemnej skórze i białych włosach z przebłyskami brudnej żółci. Parę większych ramion miał zakończoną wielkimi pazurami. Zakrwawionymi pazurami, bowiem w tejże chwili walczył z nim jaszczur orczycy. Był to idealny moment do ataku i ukazania jego kunsztu. Łańcuch zapłonął...

By z wielką prędkością wbić się w cielsko demonicznego stwora. By zatopić w nim swe rozgrzane kły. By rozdzierać mięśnie, ścięgna i skórę. By pociągnąć za sobą ryk bólu przetaczający się po Enklawie. Wokoło spadł krwawy deszczyk. Po masce pociekły karminowe łzy.

Demon wpadł w furię i w kilku przepełnionych pierwotnym szałem ciosach powalił jaszczura, a następnie nabił na swe pazury elfkę i odrzucił skrytobójczynię.

Aravon patrzył jak ciało elfki spada z wielkich pazurów, a oczy pełne bólu zachodzą mgłą... bez życia. Nagle wszystko ucichło. Ta, która miała mu asystować przy kreacji jego trupy oraz w przygotowaniach do występu jego życia ruszyła w drogę w zaświaty... Zaś ten który to uczynił uczynił to szybko jednym ciosem. Bez szans na krzyk, czy reakcję ofiary. Bez krzty scenicznego cierpienia. Zabił ją... Ot tak...

Przez Enklawę przetoczył się krzyk, lecz nie był to tym razem krzyk bólu. Był to krzyk straty i furii. Aktor rzucił się w stronę demona, smagnął łańcuchem okręcając go wokół jego łba. Wskoczył mu na plecy, szarpnął łańcuchem. Zaparł się. Z furią. Z szałem w oczach. Płomienna garota zacisnęła się wokół szyi paląc skórę i włosy. W powietrze uniósł się zapach palonego mięsa, włosów oraz krwi. Kątem oka dostrzegł jak skrytobójczyni dopada do JEGO elfki i znika. Obie znikają! Z gardła wydarł mu się krzyk sprzeciwu zagłuszający chrupot łamanego demonicznego karku. Szarpnął za łańcuch raz jeszcze, z całej siły... Z całą przepełniającego go furią...

W powietrze wylatuje fontanna krwi. Białowłosa głowa toczy się po posadzce. W powietrzu unosi się zapach palonego ciała.

Będąc przepełniony szałem nie dostrzegł jak zbliżają się do niego dwa wielkie pająki. Pająki, które popełniły ostatni błąd swego żywota. Nie zważając już na nic rzucił się w morderczy taniec. Wężowy płomień smagał je raz i drugi nie dając szansy na odpowiedź. Raz tylko jednemu udało się dopaść jego uda, lecz ten nawet tego nie zauważył. Łańcuch pędził dalej, patrosząc kolejno pierwszego i drugiego insekta.

W chwili, gdy oba padły do jego stóp, wzniósł łańcuch oburącz w górę i poparł ten gest donośnym szaleńczym śmiechem wypełnionym euforią i nienawiścią. Kątem oka dostrzegł stojącą i obserwującą go orczycę. W cieniu maski dało się dostrzec błysk szerokiego uśmiechu. Wtedy to też opuścił łańcuch i ciągnąc go za sobą ruszył powolnym krokiem ku bramie do świątyni.

Z transu wyrwało go nagłe szarpnięcie. Wolno odwrócił głowę, by dostrzec małego gada wczepionego zębami w fałd jego nogawki. Wtem przez głowę przetoczyła mu się nawałnica myśli. To był koniec tego występu... Bez trupy. Bez widowni. Nie ma spektaklu... Zwrócił wzrok znów ku jaszczurowi, po czym wyciągnął ku niemu dłoń i wyszeptał jedno słowo. Po masce pociekła mu łza...


 
Zormar jest offline  
Stary 28-03-2017, 14:37   #146
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Kula ognia nie była najlepszym rozpoczęciem tajnego czyszczenia Enklawy, lecz Sherrin z ochotą zabrała się za wykonanie swojej części planu. Skrytobóstwo magów było w końcu tym, czym głównie służyła drużynie. A przynajmniej sądziła, że ekipa ma jakiś plan; do tej pory zawsze tak było. Niestety walka zaczęła się wcześniej niż calishytka zdążyła dotrzeć do drowiego czarownika; zbyt wcześnie. Nim dziewczyna celnym ciosem zgładziła magusa ten zdążył już poczynić w drużynie Srebrnej Gwiazdy znaczne spustoszenia.

Skrytobójczyni nie miała jednak czasu ani sposobności by przyjrzeć się - ani tym bardziej pomóc - ekipie prowadzonej przez paladyna i Skowyt; wielki demon przyzwany nie wiadomo skąd już atakował Livenshyię, która miała ubezpieczać Sherr. Z boku atakował go Avaron, więc Sherrin doskoczyła z drugiej flanki, lecz za późno; elfka padła martwa, rozerwana przez długie szpony szkaradzieństwa. Atakująca demona i równocześnie unikająca żuwaczek pajaków Lolth Sherrin nie miała czasu ani sposobności by pomóc tropicielce; zresztą widziała już, że żadna lecznicza mikstura tu nie zaradzi.

- Nie podołamy im wszystkim! Po nich przyjdą następni! Mélamar! Odwrót! - usłyszała nagle w głowie głos Samwisa. Czyżby reszta... Skrytobójczyni nie miała zamiaru poddawać refleksji słów najmądrzejszego członka drużyny, ani tym bardziej z nimi dyskutować. - Wiejemy!! - wrzasnęła do aktorzyny i szczupakiem skoczyła w stronę ciała Livenshyi, zgrabnie przetaczając się pod pazurami draeglotha.
- Mélamar! - wrzasnęła, łapiąc za nogę elfki. Przynajmniej tyle była jej winna. Gwiazda miała kapłanów i zasoby. Lojalność tropicielki z pewnością zostanie doceniona.



Sherrin siedziała na ciepłym piasku, tępo wpatrując się w morze. Nie mogła uwierzyć, że ich misja tak się zakończyła. I nie chodziło wcale o śmierci, których można było uniknąć lub odwrócić. Po powrocie na Wyspę spodziewała się odpoczynku, przegrupowania i ponownej szarży na Enklawę, a nie... Klapy. Bo to była klapa. Revalion i Samwise odeszli z Gwiazdy w zasadzie z dnia na dzień. Wszyscy wydawali się tak załamani porażką w podziemiach, jakby takie sytuacje nie były wpisane w życie awanturnika. Nikt nie kwapił się do powrotu do krasnoludzkiej twierdzy, wykończenia drowów czy choćby nieumarłych. Dobrze zapowiadająca się drużyna rozpadła się w mgnieniu oka i Sherrin zupełnie tego nie rozumiała. W zamyśleniu obróciła na palcu pierścień, który pozostawił jej paladyn. Nie chciała zastanawiać się czy żyłby gdyby go miał przy sobie. To był jego wybór, który ona zawsze będzie nosić w swoim sercu.

Dziewczyna westchnęła, wstała i otrzepała spodnie z piasku. Nie mogła wiecznie tu siedzieć i użalać się nad sobą. Nowe zlecenia czekały. Nowe zlecenia... i nowa drużyna najemników Srebrnej Gwiazdy.

 
Sayane jest offline  
Stary 30-03-2017, 16:48   #147
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację



Pusta szara równina. Szare niebo, spękana szara ziemia. Szczęk łańcuchów z początku cichy teraz głośny niczym grom. Ból jakiego nie doznał żaden śmiertelnik rozsadzał jego duszę. Łańcuchy winy oplatały jego serce, przebijały pierś, okręcone wokół żeber.
Ciągnęły go, dalej i dalej.
Krok za krokiem po jałowej równinie wysysającej wszelką radość i nadzieję.
Żal za żalem powracające niczym uderzenia kowalskiego młota w czaszkę.
Bolesne wspomnienia straty i winy, lodowaty, palący żywym ogniem jad sączący się w jego żyły.
Ogniwa wykute z jego własnych grzechów, dusza naznaczona i uwięziona na wieczność, resztki boskiej łaski znikające we wszechogarniającej szarości.
W oddali błyskawice rozświetlające szkarłatnie jego przeznaczenie.

Powracało wszystko, bolesne wspomnienia, grzechy, żale… w końcu powróciło jego imię, prawdziwe imię.

Samotna łza, ostatnia jaką był w stanie uronić spłynęła w dół jego policzka. Żałował ostatniej zmarnowanej szansy. Ostatniego promyka nadziei wielkodusznie ofiarowanego mu przez miłosiernego boga. Żałował swych czynów i śmierci swych towarzyszy. Przeklinał się za swą słabość, za to, że nie zdołał ich ochronić. Wspaniałych bohaterów których śmierć stała się kolejnymi ogniwami w łańcuchach jego win.

Gorący wiatr palił skórę, wysuszał oczy i gardło. Smród siarki utrudniał oddychanie i zwiastował okrutne przeznaczenie. W końcu stojąc na skraju stromego klifu A’arab Zaraq ujrzał miejsce swej wiecznej kaźni…
… a łańcuchy win pociągnęły go dalej.


 

Ostatnio edytowane przez Googolplex : 30-03-2017 o 16:56.
Googolplex jest offline  
Stary 08-04-2017, 01:03   #148
 
kinkubus's Avatar
 
Reputacja: 1 kinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputację
Tragiczny koniec.

Niewiele mogło zatrzymać fatalną w skutkach machinę, którą wprowadziła w ruch rozbiegająca się grupa. Ten jeden raz, Skowyt miała plan, a ktoś z planem w sytuacji stresowej, gdy nie ma czasu na układanie planów, zawsze jest potrzebny. Kiedy już nikt nie zdawał się sprzeciwiać, ani wyprowadzić kontrpropozycję, paladyn wyszedł otwarcie, naprzeciw czemukolwiek, co mogło czekać w głównej sali. Za nim pobiegli kolejni głupcy, a kiedy już rozpoczęła się walka, połowa rozpierzchnięta była w nieładzie. Wtedy też druidka postanowiła, że nie pomaga temu, kto nie potrafi pomóc sobie sam i kto winić nie może kogo innego z powodu swojego położenia, jak siebie samego.
Zignorowała, kiedy paladyn padał od nawału przeciwników, nie reagowała gdy rozszarpywali hobgoblina. Konsekwentnie udowadniano jej, że w tej grupie była tylko jedna osoba, na której jej zależało, ale nie mogła po prostu pobiec jej na ratunek. Skończyłaby marnie, czego prezentację miała kilkanaście metrów przed oczami. Musiałą zadbać o siebie, bo martwa nie pomoże już nikomu.

Czuła, jak pada Strzęp. Dotarło do niej, jak gasnęła jego siła, ale więcej nie była w stanie wynieść z łączącej ich więzi, która nie była jeszcze tak silna, jak u niektórych druidów czy posiadaczy chowańców.
Razem z Revalionem i Samem opanowała sytuację i natychmiast pognała do rudej. Biegnąc, uderzając ciężkimi buciorami o posadzkę, dysząc ze zmęczenia, kiedy ledwie dochodziły do niej bodźce. Usłyszała jakieś krzyki, zobaczyła błysk i... Nie znalazła Liv. Obok Strzępa rozlana była jedynie czyjaś posoka, leżało cielsko jakiejś bestii... Była zdezorientowana, co się działo? Dotarło to do niej dopiero, kiedy kolejna osoba wypowiedziała magiczną formułę i powróciła z pomocą medalionu do siedziby Gwiazdy.

Skowyt ocuciła swoje zwierzę i zagarnęła plączącego się niedaleko Żmija, który wyglądał niepewnie zza winkla. Przytuliła oba gady i użyła medalionu, ignorując ostrzeżenie, że wyłącznie jedna istota może zostać z nią zabrana. Zacisnęła zęby tak silnie, jak potrafiła. Jeżeli się myliła i nikt nie zabrał ciała Livenshyi...




Pół-orczyca długo opłakiwała śmierć przyjaciółki. Nie zamierzała się jednak z nią pogodzić. Nie miała również zamiaru odejść ze Srebrnej Gwiazdy, jak inni. Została, a w kniei, gdzie miała swoją siedzibę, stworzyła miejsce pochówku godne baśniowej księżniczki.
Pośród dzikich krzewów i drzew, usłała łoże z kwiatów, które doglądała każdego dnia, dopieszczając w najmniejszych detalach. Na samym środku tego poświęconego miejsca spoczywało ciało Liveshyi. Spokojna i niewzruszona, jakby spała, czekała na lepsze jutro.

To zdarzenie odcisnęło swoje piętno na pół-orczycy. Stała się silniejsza, bardziej zdeterminowana. Niestety, również zamknęła się w sobie, nie ufając już nikomu z kim została przydzielona do grupy. Każdego postrzegała przez cyniczny pryzmat jako nieudacznika, który w każdej chwili może nawalić i pogrążyć całą misję. Nie można było opuścić gardy nawet wśród swoich. Ona miała cel, prywatną misję i nie było tam miejsca na kogoś postronnego.



Przywróci przyjaciółkę do życia,

chociażby miała udać się na drugi koniec multiwersum.

 

Ostatnio edytowane przez kinkubus : 08-04-2017 o 01:09.
kinkubus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172