|
Krzyki nie ustawały nawet na moment, gdy Emma, Henry oraz Wes ruszyli biegiem w ich kierunku. Wybiegając z piwnicy skoczyli od razu na schody i w chwilę znaleźli się na piętrze. Rozrywający uszy wrzask dochodził z ostatnich drzwi po prawej stronie. Za sobą słyszeli zaaferowane głosy kucharek i pokojówek, które zdecydowały się ruszyć na górę dopiero za trójką znajomych. Wes dopadł do drzwi, naciskając klamkę i wraz z Emmą i Henrym wpadli do pokoju. To, co zobaczyli, zmroziło im krew w żyłach.
Na podłodze, przy łóżku, odwrócona tyłem i niezdarnie okryta ręcznikiem siedziała wrzeszcząca i płacząca młoda kobieta, która z pewnością była panną Dalber o której mówił Robert. Musiała niedawno wyjść spod prysznica, gdyż włosy miała jeszcze mokre, posklejane. Jej plecy, a dokładniej mówiąc prawą łopatkę znaczyły trzy obficie krwawiące, długie rany, wyglądające tak, jakby jej ciało rozerwały pazury jakiegoś drapieżnego zwierzęcia. Tyle tylko, że żadnego tutaj nie było, a rana wyglądała naprawdę paskudnie.
Na widok nieznajomych w pokoju, kobieta zaniosła się jeszcze mocniejszym płaczem i próbowała wczołgać pod łóżko, jednak ostatecznie zaniechała tego pomysłu, sycząc z bólu. Jej utkwiony gdzieś poza rzeczywistością wzrok dawał jasno do zrozumienia, że jest w potężnym szoku. Jej ciałem targały dreszcze, a jedynym pozytywnem było to, że przestała w końcu krzyczeć. Przez tłum gapiów, który ustawił się w drzwiach przecisnął się w końcu Robert. - Co tu się... - Urwał, gdy dojrzał Virginię Dalber. - Ja pierdolę, co się tu wyrabia... - Zszokowany chwycił się za głowę i zbladł. Zaczął chodzić w tę i z powrotem, chyba pierwszy raz w życiu widział takie rany. - Trzeba zadzwonić po karetkę. Trzeba zadzwonić... - Powtarzał sobie.
Po tych słowach rozgonił swoich pracowników i sam wybiegł z pokoju, zostawiając poranioną kobietę sam na sam z trójką znajomych. W jej oczach, prócz szoku, widać było strach. I ktokolwiek, lub cokolwiek ją tak urządziło, musiało zostawić już trwałe piętno w jej psychice.
Kobiety zostały same w piwnicy, nie mając zamiaru sprawdzać, co działo się u źródła krzyku dochodzącego z góry. Seer nie spieszyło się do wyjścia i jeszcze dość szybko, ale starannie przeczesała piwnicę w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogło zwrócić jej uwagę. Nic takiego jednak nie znalazła. Nie mając lepszego pomysłu, wróżka zaproponowała przeczytanie dziennika w jadalni, a Gwen niechętnie przystała na jej propozycję.
Gdy obie ruszyły w kierunku schodów, nagle słoiki z przetworami ustawionymi na półkach w zielarni pospadały na podłogę, jeden za drugim, jakby zrzucane z regałów niewidzialną dłonią. Szkło rozbryzgło się z hukiem i brzękiem po podłodze, a Saoirse i Gwen podskoczyły z przerażenia. Obie czuły, jak serce podchodzi im do gardła.
Moment później usłyszały kolejny huk, tym razem od strony schodów i niemal krzyknęły, zdając sobie sprawę, że to była opadająca, piwniczna klapa. Światło luźno wiszących na kablach żarówek zamigotało na moment i choć po chwili wszystko wróciło do normy, obie kobiety odnosiły wrażenie, jakby pomimo oświetlenia, piwnica pogrążała się w nieprzyjaznym, nienaturalnym półmroku. To było bardzo surrealistyczne odczucie, a obie kobiety poczuły wzbierający w ich wnętrzu pierwotny strach.
|