Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-03-2017, 10:44   #254
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Najemnicy wzięli ciało Yarli na nosze i ruszyli w stronę wyjścia z kopalni. Po drodze natknęli się na dwa zabłąkane gnomie lub niziołcze szkielety, lecz w tak małej liczbie nie stanowiły dla nich zagrożenia. Wkrótce stanęli pod urwiskiem, nawołując Slidara i Gundrena by spuścili im linę.
- Na Moradina! Byliśmy pewni, że już po was! Slidar od popołudnia namawiał mnie, żebyśmy wracali do doliny! - wybuchnął Gundren gdy tylko głowa pierwszego najemnika pojawiła się na powierzchni. A gdy zobaczył kudłatą głowę Thardena nie rzekł nic, tylko mocno przytulił brata; potem smutno zadumał się nad ciałem Yarli.
- No! - rzekł, gdy drużyna w komplecie znalazła się już w jaskini. - To opowiadajcie co tam było, bo widać po was, że nieliche przeprawy was na dole spotkały. Macie, naści, gorącą polewkę. Ze złości to żem mało tej waszej Kurmaliny nie uwarzył, ale koniec końców to tylko wieprzowina.

Zmęczony, zziajany Marduk pokręcił tylko głową i rozsiadł się z ulgą - dystans do przeniesienia ciała Yarli był niewielki, ale droga paskudna. Drużyna powinna jak najszybciej odzyskać różdżkę leczenia zanim kolejna bieda wypełznie - dosłownie albo w przenośni - z czeluści kopalni i spróbuje wziąć kogoś na ząb. Czy morgensztern. Ale wizja chwili odpoczynku wygrywała. Spoglądał raz po raz ku lasce zdobytej na drowie… tyle że to nie on pokonał mrocznego krewniaka i gorycz porażki sprawiała że milczał. Przynajmniej głowę przeklętego zdrajcy niósł w worku, choć tyle miał satysfakcji za swą krew i wysiłek. Innym pozostawił zrelacjonowanie wypadków, zamiast tego chętnie przyjął miskę polewki i podziękował skinieniem. Z tego wszystkiego nie grymasił nawet że zupa na świninie jest uwarzona. W innych okolicznościach zapewne znowu by się dołował jak nisko upadł…

Dmuchając w miskę zastanawiał się nad mianem posłyszanym od imć Thardena. “Mormesk” nie pasowało mu na elfie imię, prędzej na goblinie. Byłby to jakiś konkurent drowa do tajemnic kopalni?

Góry nie były dziedziną selunitki. Potwierdzała to jej niewiedza na temat przeżycia w kopalni… potwierdzało zejście po linie, przy którym mało nie spadła na zbity pysk… i potwierdzało wejście do obozu. Wyjątkowo mało efektowne, choć na pewno rozbrajająco śmieszne.
Niczym rozjechana przez karawanę żaba, skrzyżowana z wodnym pająkiem, wdrapała się na półkę skalną dysząc jak rozgrzany parowóz.

Półelfka leżała przez dobrą chwilę tam gdzie padła, po raz kolejny zadając sobie pytanie, CO ONA TU DO CHOLERY ROBIŁA i GDZIE był jej mały ogródek z ziółkami.
Ożywiła się dopiero przy misce ciepłej polewki, którą zjadła z ochotą i apetytem, częstując zebranych placuszkami z czosnkiem, które zapakowała na swoje racje podróżne.
Milczała… jak zwykle zresztą, pozwalając by reszta opowiedziała swoje historie. Jej nie była ciekawa, przynajmniej ta część w której przyszło jej walczyć.
- Dziękuję… - Tori odstawiła pustą miseczkę przy ogniu, rozglądając się żwawiej po obozie.

Kurmalina widząc zainteresowanie półelfki zagdakała butnie, dziobiąc w pręciki swojego małego karcerka. Czyżby i ona szydziła z pierdołowatości Torikhi? Kapłanka wstała powoli, starając się nie wzbudzić zbytniego zainteresowania reszty i rzuciła niemal bezgłośnie czar wykrycia kierunku. Była blisko… bardzo. Krążąc po pomieszczeniu, podeszła do klatki spoglądając na rudopióry drób, łypiący na nią pomarańczowym ślepkiem. Obie z kobiet mierzyły się spojrzeniami.

Widok Gundrena podziałał na Jorisa krzepiąco. Owszem bowiem, przeszło mu przez myśl, że krasnolud nie będzie na nich długo czekał i zwyczajnie postawi na nich krzyżyk. I gdyby nie upór, z którego brodata rasa była znana, pewnie by go i Sildar, który ponownie udowodnił jak patrzy na ich poświęcenie, do powrotu przekonał. Odetchnął więc szczerze i z niekłamaną ulgą gdy już wszyscy byli w jaskini i podziękowawszy przyjął miskę z cieniutkim, ale jakże błogo teraz smakującym gulaszem.
- Kopalnia niczym specjalnym nas nie zaskoczyła - zaczął widząc, że nikt inny do opowiadania się nie kwapił - Szliśmy zachodnią ścianą i do jakiejś świątyni dotarliśmy. Wpadając prosto na Czarnego Pająka i jego zielonych przydupasów. Z początku walka dobrze wyglądała… Wzięliśmy ich z zaskoczenia to i jak muchy padali. Ale nim ostatni zczezł, tośmy się trochę wykrwawić zdążyli, a sam Pająk, pies-by-matkę-jego-srał, umknął. Ani się nie obejrzeliśmy jednak, a wrócił z resztą swojej drużyny. I tu już nam takiego bobu zadał, że cud to i na ołtarz Moradina, Tymory i przede wszystkim Selune dajcie, że nas widzicie. Bo to wszak nasza Tori go roz… Tori? Tori???
W tym też miejscu opowieść przerwał potworny jazgot gdakania i złorzeczenia jaki towarzyszył starciu obu walkirii.

Kura napuszyła sie rozkładając skrzydła i bujając na boki straszyła gotową do ataku selunitkę, która wcisnęła ręce między pręty i zaczęła naparzać się z ptakiem, który podniósł raban na całą jaskinię.
- Oddawaj to czarcie przebrzydły! DAWAJ TO MOJE! - Melune biła się ptakiem, który nie dość, że okazał się całkiem dobrym i celnym dziobaczem, to jeszcze znał tajniki walk wschodu, kopiąc i drapiąc dotkliwie swoimi umięśnionymi nogami. W końcu jednak ptak został wywrócony ze swego “gniazda” a półelfka wyszarpnęła coś, zamierając na chwilę.

Odwróciła się po kilku minutach, z kamiennym wyrazem lica. Jej policzki, szyja, broda, czoło… nawet uszy czerwieniły się na każdym centymetrze odsłoniętej, hebanowej skóry. Starała się zachować… w miarę, jeśli nie dumnie, to… przynajmniej z twarzą. Trzymając w pokrwawionych dłoniach i przyciskając do piersi magiczną różdżkę uzdrowienia.

Joris odstawił miskę i podszedł do kapłanki patrząc chyba najbardziej głupkowatym wzrokiem, na jaki było go stać na obie kombatantki i dzierżoną w zwycięskich dłoniach Torikhi różdżkę.
- Skąd…? Jak... ? Przecież…! Dziewczyno… co to u licha było???
Był pewien, że wtedy z tym szukaniem kury to żartowała…
- Nic nie widziałeś i nic nie słyszałeś… - odpowiedziała całkiem poważnie półelfka, łapiąc myśliwego za przedramię i prowadząc do miejsca w którym siedział.
- Ale…
- Usiądź i… prosze dokończ swą opowieść a ja cię uleczę.
Powiedziała z niekrytą czułością, pochylając się nad Jorisem by uruchomić magiczny przedmiot i zasklepić rany na ciele mężczyzny. Następna w kolejce była geomantka, a później Marduk, którego spojrzenia unikała jak ognia. Chłopak również nie patrzył na nią. Tak było lepiej.
Myśliwy nabrał powietrza, raz jeszcze spojrzał z niedowierzaniem na kurę i kiwnął głową.
- Właściwie to już skończyłem. Gdy już było po wszystkim odgrzebaliśmy z Tori zasypanych. Yarli jednak już nie dało się uratować. Próbowaliśmy dotrzeć do was po pomoc, ale nas po drodze jakieś komarzyska zdybały. Marduka w tym zasługa, że w ogóle dotarliśmy z powrotem do świątyni. A tam nie zostało nam nic innego jak czekać aż bogowie obdarzą nowymi łaskami Tori. Wtedy w zamkniętym pokoju obok świątyni znaleźliśmy Thardena. Coś wam imię Mormesk mówi? - spytał zerkając na Sildara, po czym po chwili zwrócił spojrzenie na khazada. Obaj pokręcili głowami - albo może wiecie jakiej “jej” mógł szukać Czarny Pająk w krasnoludzkiej świątyni?
- Chodziło o Kuźnię - mruknął Marduk pod nosem. Zdał sobie sprawę że odezwał się na głos, podniósł wzrok i dodał głośniej:
- Zdrajca widział że wyrżnęliśmy w pień jego pomocników i nie mógł mieć nadziei na zdobycie Kuźni Czarów nawet gdyby wygrał z nami, więc wolał nas zabić, z czystej złośliwości i żądzy zemsty. A przynajmniej tak mi się wydaje...
- To w stylu czarnych ylfów, tak tak
- Gundren skrzywił się z obrzydzeniem i splunął. - No. To co dalej planujecie? Chcecie dalej dla mnie pracować? Bez wojaków pod ręką nie tylko kuźni, ale nawet kopalni nie otworzymy, póki truposze i inne takie się tu szwędają. No i dawnym górnikom też się godziwy pochówek należy, a nie plątać przez wieczność między goblińskimi truchłami - znów splunął. Tharden gorliwie kiwał głową, przytakując bratu.
- To… znowu schodzimy? - Tori odezwała się w międzyczasie uleczania samej siebie, spoglądając z pewną obawą jak i obrzydzeniem na urwisko skalne, prowadzące w głąb kopalni.
- Zróbmy to - stwierdził krótko Joris.
Też miał dość tej kopalni. Ale myśl o dniu powolnego i milczącego powrotu do Phandalin napawała go niechęcią. Znowu ich okrzykną bohaterami, a oni znowu będą mieli się ochotę upić na smutno. Naprawdę wolał komary i truposze...

Młody Delimbiyra uniósł brew na słowa Gundrena. Jakoś nie przypominał sobie by ten proponował mu pracę, zaś same prawa własności do kopalni - czy Kuźni - były sprawą otwartą.
- Ta kopalnia znów musi być krasnoludzka. Oczyśćmy ją i znajdźmy miejsce godne by pochować Yarlę. Tu pod ziemią z pewnością takie będzie - Turmalina odezwała się po raz pierwszy od śmierci przyszywanej siostry. Wstała, otrzepała spódnicę i otarła łzy z poznaczonych spływającym makijażem policzków.
- Siostra nie chciała przygotowań pogrzebowych, myślę że powinniśmy uszanować jej wolę. Pochowamy ją pod ziemią jak krasnoludzkiego wojownika, którym była. Jestem gotowa ruszać dalej.
- Kopalnia należała raczej do wielu ras, co potwierdzają chociażby szkielety na które się natknęliśmy - sprostował Marduk obojętnie. Kransoludy go zignorowały. - Co do Yarli to zapewne masz rację.
- To twoja i Gundrena decyzja, Turmalino - powiedział Joris - Ale… Sam nie wiem. Skoro są tu szkielety to znaczy, że tu jakieś dzikie, magiczne moce działają. Boję się, że niekoniecznie duch Yarli zazna spokoju w tym miejscu. Przynajmniej nie póki się nie zrobi porządku z tą całą magiczną kuźnią.
- Teraz, gdy Pająk nie żyje, nie ma potrzeby się spieszyć - orzekła Geomantka smutno - Jestem obolała, zmęczona i brudna. Jak mówiłam, jestem gotowa, ale równie dobrze możemy wyruszyć, gdy odpoczniemy i zregenerujemy siły.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline