Wątek: Strefa Junty
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2017, 22:56   #14
Eleanor
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Na początku nie napotkali żywej duszy. Nawet ptaka, ani małego zwierzęcia, jedynie gęste zarośla, drzewa i błoto. To rzeczywiście był trudny teren, a ludzie bywali tu rzadko - ale jednak bywali, bo ta ścieżka musiała być co jakiś czas oczyszczana. Dla samochodu, który jakiś czas potem usłyszeli za swoimi plecami, była to jednakże bardzo ciężka przeprawa. Lloytz wyciskał z wozu ile mógł, a i tak nie poruszał się szybciej niż oni pieszo.
Wreszcie po mniej więcej pięciuset metrach, wydostali się z zarośniętego terenu. Ścieżka prowadziła na wprost. Na lewo mieli jezioro, którego brzeg niemal dotykał miejsca, po którym miał przejechać samochód, na prawo niewielkie wzgórze. Na jego szczycie zauważyli pojedynczą ciężarówkę.
- Oho - Veha zatrzymał się. - Crack, wstrzymaj konie. Dotarliśmy chyba do granicy stref.
Z ich obecnego miejsca trudno było dostrzec ruch na szczycie porośniętym niską i średnio wysoką roślinnością, ale ciężarówka niewątpliwie sugerowała obecność wojska. A to był dobry punkt obserwacyjny.
Shade włączyła mapę w holofonie i przyjrzała się ich dokładnej lokalizacji. Niedaleko, na zachodzie, znajdowała się osada, tak mała, że nawet nie posiadała swojej nazwy. Trochę na północ znajdowała się droga, do której musieli dotrzeć:
- Chyba rzeczywiście czas na plan z dziennikarzami. - Odezwała się po chwili zastanowienia. - Możemy zawsze wciskać kit, że badaliśmy nastroje wśród tutejszej ludności, ale strzały, które słyszeliśmy na wschodzie przekonały nas, że dzieje się coś poważnego i musimy jak najszybciej wydostać się ze strefy wojennej. Ponieważ jesteśmy stronnikami rebeliantów kierunek ewakuacji jest oczywisty. - Uśmiechnęła się do mężczyzn. - Skoro mamy udawać dziennikarzy, przebiorę się ponownie w cywilne ciuchy. Chyba mam gdzieś top z porządnym dekoltem.
- Dobra, schowajcie broń i sprzęt - Veha wyjął miniaturową lornetkę i za jej pomocą przyglądał się wierzchołkowi wzgórza. - Podejdę bliżej. Wątpię, by byli wyjątkowo czujni na tym zadupiu, chyba, że otrzymali ostrzeżenie. Wtedy mogą o nas wiedzieć.
Zniknął w zaroślach, a Shade mogła wrócić do samochodu, który ciągle nie wyjechał na bardziej otwartą przestrzeń. Lloytz wylewał resztę wody.
- Nasze toboły dałem na dach. Trzeba przerzucić te z bronią gdzieś i w razie czego skierować ich uwagę na pozostałe, zwyczajne manele.
- Rzeczy problematyczne spróbujmy upchnąć pod siedzenia, a uwagę skierujemy im na inne cele. - Powiedziała zwiadowczyni przebierając się w krótkie, wystrzępione szorty i obcisły, mocno wydekoltowany top. Nie miała dużego biustu, ale patrzącym na nią od razu rzucał się w oczy fakt, że nie miała pod spodem żadnej bielizny. Długie, pięknie opalone, i doskonale ukształtowane nogi także warte były spojrzenia. Ponieważ jej przeciwnikami zazwyczaj bywali mężczyźni, taki strój przeważnie zapewniał przewagę. Crack organizując ich ekwipunek nie mógł się powstrzymać przed jednym czy dwoma zerknięciami, kiedy się przebierała. To potwierdzało, że w momencie kiedy nikt nie strzelał, taki kamuflaż jak najbardziej działał.

Kiedy wszystko przygotowali, przez komunikator odezwał się głos Samaya. Szeptał.
- Jest ich czterech, mają tu punkt obserwacyjny i radiostację. Co chwilę słychać komunikaty, ale nie wiem co mówią, nie podejdę tak blisko. Ofensywa zaczęła się na dobrego, stąd lepiej widzę. Mam do was wrócić i robić za przewodnika i tłumacza czy trzymać ich na muszce w razie czego?
- Lepiej zostań w ukryciu na wypadek kłopotów. - Poparła tę myśl zwiadowczyni. - Lepiej byśmy przedostali się bez dalszej walki, ale nigdy nic nie wiadomo.
Krytycznym wzrokiem obrzuciła samochód wyładowany bagażem i wsiadła do środka:
- Chyba czas zapalić światła - odezwała się do Desmonda.
- Mam nadzieję, że dobrze poświecisz cyckami i tyłkiem, bo jak zaczną przeszukiwać to znów trzeba będzie strzelać - westchnął, ale nie miała wrażenia, że jest tym faktem szczególnie zdziwiony. Ruszyli, wyjeżdżając z zagajnika i jadąc trochę na około wzgórza. Nie było tu drogi, tak więc Crack wybierał najłatwiejszą - tak jak zrobiłby to każdy udający kamerzystę i kierowcę w jednym. Zauważono ich od razu.
- Wszyscy ładują się do wozu… - meldował Veha - ...nie, jeden został z radiostacją i lornetką. Zostanę przy nim w razie czego.
Wojskowa półciężarówka zjeżdżała tak, że od razu zablokowała im drogę. Lloytz nie próbował objeżdżać, tylko posłusznie się zatrzymał i uniósł dłonie na widok wycelowanych w nich karabinów wyskakujących ze środka żołnierzy. Ich mundury były dość umowne, ale wszyscy mieli chusty.
- Wychodzić! Ręce w górze!
Shade wolno otworzyła drzwi ze swojej strony i najpierw wystawiła na zewnątrz długie nogi, na których miała tylko wygodne buty i wyjątkowo krótkie dżinsowe spodenki, mocno wystrzępione w miejscu nogawek. Potem wysunęła dłonie unosząc je do góry. Ten ruch uniósł do góry, jej nieduże, ale wyjątkowo kształtne piersi, a chłód nocy i otarcie o materiał automatycznie spowodowały stwardnięcie sutków, co przy skąpej i obcisłej tkaninie topu, było mocno widoczne. Wstała, wyprostowała się i spojrzała w kierunku mężczyzn z wyraźnym niepokojem widocznym na twarzy.
To wyjście było dla nich tak zaskakujące, że nawet nie zwrócili uwagi na Desmonda wychodzącego od strony kierowcy. Ciężarówkę zaparkowali tak, że jej światła raziły trochę w oczy, ale rebelianci także musieli patrzeć niemal na wprost reflektorów terenówki.
- Podejdź bliżej! - zażądał jeden z nich, wąsaty i ciągle młody. - Kim jesteście i co tu robicie? To teren zamknięty!
- Nazywam się Pauline Anthons i jestem dziennikarką Reutersa, to to mój kamerzysta i kierowca w jednej osobie Hans Gruber. Przygotowuję artykuł o tym jak próbujecie zmienić tę część świata. - Tu posłała mężczyznom nieco niepewny uśmiech. - Zaskoczyły nas wznowione działania wojenne. Próbujemy właśnie wydostać się z tej strefy.
Gestem kazali zbliżyć się także Lloytzowi. Rebelianci przyglądali się im podejrzliwie, ale Valerie poświęcali o wiele więcej uwagi. Wszyscy byli młodzi, ale nie bardzo młodzi. Dwadzieścia, dwadzieścia kilka lat. Ten, który się odzywał przewiesił karabin przez ramię i zbliżył się.
- Dokumenty! - rozkazał po odsłuchaniu przekładu automatycznego tłumacza. - Wydostać? Z jakiej strefy? Granica jest zamknięta!
- Byliśmy w niedalekiej wiosce gdy zaczęły się strzały. Pomyśleliśmy, że powinniśmy przedostać się w głąb kraju do bardziej spokojnego miejsca. - Powiedziała w odpowiedzi dziennikarka. - Mam dokumenty w tylnej kieszeni szortów. Czy mogę opuścić ręce by je wyjąć?
Wcześniej specjalnie włożyła je dokładnie tam. Jak znała męska naturę, nie oprą się by nie wyjąć ich osobiście i jej przy okazji nie pomacać. Zazwyczaj wtedy mężczyźni robili się zdecydowanie przyjaźniejsi.
- Bezpiecznie jest w drugą stronę - powiedział zdziwiony rebeliant, zbliżając się. Była od niego wyższa, ale to nie robiło mu chyba różnicy, zwłaszcza jak patrzył na jej piersi. - Nie opuszczaj, sam wyjmę.
To było akurat do przewidzenia. Tak jak to, że jego ręka znacznie dłużej niż musiała "szukała" dokumentów, macając mocno zgrabny tyłek. Wreszcie wyjął je i cofnął się, próbując czytać. Cóż, były głównie po angielsku. Zmarszczył brwi i przekazał je drugiemu żołnierzowi. Litery na pewno poznawał.
- Możesz opuścić ręce. Co tu kręcicie? Bez specjalnych zezwoleń nie wolno - mówił do niej, zupełnie ignorując Cracka, na którego zwracał uwagę tylko jeden z rebeliantów.
- Na razie jeszcze nic nie kręcimy. Po prostu rozglądaliśmy się. Chcę napisać artykuł o waszej walce o wolność człowieka. I o nowym, lepszym obliczu Kambodży. - Valerie przypomniała sobie kawałek, który zasunął Desmond poprzedniemu oddziałowi. Takie słowa wyraźnie robiły na nich wrażenie. Opuściła ręce i przestąpiła z nogi na nogę poruszając przy tym ponętnie całym ciałem:
- Musimy wrócić w bardziej na północ. Najwyraźniej zapuściliśmy się za bardzo na południe.
- Zdecydowanie za bardzo - zgodził się rebeliant. - Nie mogę nikogo przepuścić bez wyraźnych rozkazów. Pojedziecie z nami na wzgórze i zgłosimy się do dowództwa.
- Byłoby świetnie, gdyby udało się to załatwić. - Powiedziała Valerie uśmiechając się z nadzieją. - Nie chcemy utknąć w wojennej strefie. Możemy jechać własnym samochodem?
 
Eleanor jest offline