Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-04-2017, 17:58   #104
Morri
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
Natalie była nieco oszołomiona wylewnością mężczyzny, jednak wszystkie elementy, który widziała, pozwalały jej szybko wybaczyć jego zachowanie i zdecydowanie nie chodziło tu o to, że był przystojny. Przede wszystkim był w żałobie, jak mogła wywnioskować z jego słów, a do tego niewątpliwie pod wpływem alkoholu.
- Mogę się napić drinka - odpowiedziała - Mam na imię Nathalie - przedstawiła się fińską wersją swojego imienia, zgodnie z jej nowymi papierami i weszła po schodkach na werandę, kładąc na stole rzucony album, pilnując aby był zamknięty.
Oczywiście nie była obojętna na to, że przystojny facet bez koszulki zaproponował jej alkohol, ale nie łudziła się, że zrobiłby to, gdyby nie jej podobieństwo do jego… żony? Dziewczyny? Z drugiej strony on sam przypominał jej… braci. Connor… Connor też miał bujną czuprynę i linię szczęki, za którą szalały kobiety w różnym wieku. Kto wie, czy nie wyglądałby tak, jak Kalle za parę lat, może nawet szybciej.
- Też mi kogoś przypominasz - dodała nagle, w przypływie dziwnej szczerości, kiedy Fin wrócił z nową butelką gazowanej wódki i innymi napojami. Podniósł wzrok i spojrzał na Natalie tak intensywnie i badawczo, że przez moment wydawał się wręcz na nią zły. Wszystko wskazywało jednak, że było to tylko złudzenie, gdyż od razu uśmiechnął się i westchnął.
- Widziałem cię rano - odparł. - Myślałem, że to omamy. Że moja zmarła żona - przerwał na chwilę, by pociągnąć prosto z butelki - ukazuje mi się, że już całkiem zwariowałem. Co prawda wciąż tego nie wykluczam - roześmiał się. Nalał do dwóch wysokich szklanek soku limonkowego, Schweppesa, alkoholu, po czym zamieszał łyżeczką. Dodał kilka kostek lodu wyjętych z chłodziarki. Na sam koniec podał mieszaninę i usiadł ciężko na jednym z krzeseł. Słońce padało na jego muskulaturę w ten sposób, że wyglądał jak model obrazu namalowanego światłocieniem. - Kogo ci przypominam? - zapytał nagle. - Ktoś jeszcze mógł stoczyć się tak nisko, jak ja?
Krótkim skinieniem głowy podziękowała za szklankę napełnioną płynem. Nim odpowiedziała, zamoczyła usta i zrobiła mały łyk. Chłód przesunął się przez jej gardło i wylądował gdzieś w żołądku, aby po chwili zniknąć.
- Może jesteśmy jakoś spokrewnione, mój ojciec jest bardzo radosnym rozsiewaczem spermy na prawo i lewo - rzuciła od niechcenia. Kalle zakrztusił się drinkiem, jednak po kilku sekundach uspokoił się i spojrzał z dodatkowym zaciekawieniem na rozmówczynię. Po drugim łyku Natalie przeszła już do konkretnej odpowiedzi na poprzednio zadane przez Kallego pytanie:
- Umarł mi wczoraj brat. Mógłby być jak ty. Przystojny, męski, z tą waszą linią szczęki - uniosła szklankę, niczym wskaźnik, ku jego twarzy. - Nie przekonamy się już o tym. - Szybko zrobiła kolejny łyk. - A twoja żona… chcesz o tym pogadać? Bo pewnie bzdety, że kiedyś ból rzekomo minie, albo że nie będziesz jej odnajdywał w twarzach obcych kobiet słyszałeś milion razy.
Mężczyzna uśmiechnął się kwaśno.

- Znasz się na chorobach genetycznych? - zapytał. - Otóż… - westchnął, po czym zaczął wodzić opuszką palca po krawędzi szklanki. A mało co jej nie wywrócił. Zawstydzony pijacką niezdarnością zdecydowanym ruchem odstawił ją od siebie, przy okazji wylewając nieco na stół. - Li Fraumeni - rzekł szybko i jakby ochrypłym głosem. Jak gdyby same te słowa sprawiały mu ból. - To taki zespół genetyczny… - przerwał na chwilę, marszcząc czoło i próbując sformułować zdanie. - Charakteryzuje się zwiększoną zapadalnością na najróżniejsze nowotwory i to przedwczesne, nie na starość. Matka mojej żony umarła na raka sutka, nigdy jej nawet nie poznałem. Marika już od dwudziestego roku życia z tego powodu regularnie badała się ginekologiczne i kiedy zachorowała, szybko wdrożona terapia okazała się skuteczna. Byliśmy tacy szczęśliwi - zamyślił się. - Myśleliśmy, że oszukaliśmy przeznaczenie. Założyliśmy rodzinę, urodziła się nam najcudowniejsza dziewczynka pod słońcem. Pewnego dnia Marika źle się poczuła, trafiła do szpitala, wszystko potoczyło się tak szybko, tak bezlitośnie. Tydzień tkwiła podpięta do aparatury, po czym… - Kalle gorzko przełknął ślinę - zmarła z powodu kostniakomięsaka. Zostałem samotnym ojcem. Gdyby nie Erika, moja córeczka, nie poradziłbym sobie, dzięki niej… Wciąż miałem dla kogo żyć. Miesiąc temu umarła na białaczkę - zakończył. Emocje wezbrały się w nim błyskawicznie. Do oczu podeszły łzy, złapał się za głowę i rozpłakał jak małe dziecko. Następnie przykrył twarz dłońmi, wstydząc się niespodziewanego wybuchu. - Tak długo walczyliśmy, tak bardzo starałem się być dla niej silny. Położyłem ją ubraną w… - jego ręce drżały, kiedy ocierał kropelkę potu - ...taką śliczną, niebiesiutką sukienie... - w połowie słowa zamilkł i zamarł z otwartymi ustami, nie mogąc wykrztusić kolejnych sylab. Drżał, jak w gorączce. Słońce przesunęło się, a jego sylwetkę objął cień. Już nie wydawał się przystojny, lecz bardziej… wykończony, zdesperowany i półżywy.


Douglas zadrżała, tak jakby cień obejmujący mężczyznę, objął ją. Nie było jej zimno, a dreszcze trwały tylko moment, ale zauważyła, że włoski na jej przedramieniu podniosły się ponad gęsią skórką. Położyła delikatnie i powoli dłoń na ręce Kallego. Poczuła, że zasłużył na odrobinę bliskości.
Chyba musiała, w przenośni, dostać w twarz od losu, poznając kogoś takiego. Śmierć Connora to była wielka tragedia, to było tak, jakby ktoś wyrwał kawałek jej serca. Ale to, co przeżywał siedzący przed nią mężczyzna, musiało być stokroć gorsze. Nie było co porównywać niczyich tragedii, jednak ciężko było nie pomyśleć o tym w takiej kategorii.
- I to też słyszałeś setki razy, ale… bardzo, bardzo mi przykro. Ciężko jest ubrać w słowa, to co czuję teraz, jak mi o tym opowiedziałeś. - Natalie zastanawiała się przy tym, jak bardzo byłby chętny do opowiadania tej historii, gdyby był trzeźwy. Z drugiej strony nie wyglądał, jakby owa trzeźwość zdarzała mu się szczególnie często ostatnimi czasy.
- Rozmawiałeś z kimś o tym? Ja wiem, że to głupio brzmi - dodała szybko - ale naprawdę rozmowa z profesjonalistą mogłaby pomóc. Choćby trzymać się resztek, a potem powoli wokół tych resztek budować coś. Pamięć, pomnik dla twoich ukochanych kobiet. - Boże, nie miała pojęcia, jak ma pocieszyć kogoś pogrążonego w takim smutku. Czy on w ogóle będzie pamiętać rozmowę z obcą kobietą? Z drugiej strony Finowie mieli tak samo rozsądne podejście do zdrowia mentalnego i higieny umysłu, jak większość Amerykanów. To nie był kraj, który udawał, że takie rzeczy się nie zdarzały.

- Chyba powinienem pójść porozmawiać z kimś takim, masz rację - Kalle skinął głową. - Już nawet myślałem o tym, ale uznałem, że żaden psycholog nie odda mi z powrotem sensu życia. Bo wiesz - mężczyzna zamyślił się. - Jestem rodzinnym człowiekiem. Planowałem dużo dzieci, a wyobrażając sobie przyszłość, miałem przed oczami mnie, Marikę i mnóstwo wnucząt… i nagle to wszystko zostało mi odebrane. Czuję się zepsuty - dodał, po czym spojrzał i wskazał na grupę świętujących osób daleko, pod domkiem ich sąsiadki Irene. Jakaś kobieta nawet podskakiwała półnaga na dachu. - Czuję jakąś ogromną barierę pomiędzy mną, a resztą ludzi. Cieszą, są szczęśliwi, radośni… a we mnie rośnie zgorzkniałość - westchnął. - Ale dobrze mi z tym, że opowiedziałem ci o tym dramacie. Jesteś chyba pierwszą osobą… - zamyślił się. - To pewnie dlatego, że jestem pijany, ty wyglądasz, jak kogoś, kogo bardzo dobrze znam… znałem, a poza tym… masz umiejętność słuchania - uśmiechnął się i na moment życie wróciło na jego twarz. - Dziękuję ci za to, naprawdę. To bardzo dużo znaczy - dodał. - Chcesz opowiedzieć mi o swoim bracie? - zapytał z pewną czułością w głosie.
- To… to chyba za świeże. Jeszcze trochę to do mnie nie doszło. Zapytaj mnie za tydzień - odpowiedziała bardzo cicho.
Dopiła swojego drinka, prawie duszkiem. Bo choć wolałaby tu siedzieć z nieznajomym i rozmawiać o życiu, wiedziała, że nie może sobie na to pozwolić. Przecież powinna jeszcze porozmawiać z Arthurem i mamą. Dowiedzieć się, co z Peterem. Trzeba było zająć się żywymi, w jej Firmowym życiu też. Żywi zawsze mieli pierwszeństwo nad umarłymi. Tym bardziej, kiedy ci drudzy mogli zagrażać pierwszym.
- Uciekłam w pracę przed tą tragedią. Każdy chyba ma swój sposób. - Zawahała się. - Słuchaj, może wymienimy się numerami telefonów? Nie jestem z okolicy, ale chciałabym wiedzieć co u ciebie. Bo wiem, że da się ciebie naprawić, może nieprędko, ale na pewno. Chciałabym wiedzieć, że spróbujesz.
- Dobrze, tak zrobimy. Postaram się nie dzwonić po pijaku - mężczyzna wyciągnął telefon. Tylko zdołali wymienić się numerami, a Natalie nadal trzymała w ręce telefon, rejestrując jakiegoś sms-a, kiedy uogólniony krzyk i poruszenie sięgnęło maksimum przy domku sąsiadki.
- O mój Boże, ona spadła - mężczyzna rzekł i wskazał dłonią na dach, na którym teraz nikogo nie było. Co prawda nie widzieli ciała rozpłaszczonego na ziemi, jednakże najpewniej to tłum je zasłaniał. - Musimy pomóc - wstał i ruszył do przodu… kiedy nagle przewrócił się i o mało co nie upadł. Był stanowczo zbyt pijany na przeprowadzenie jakiejkolwiek akcji ratunkowej.
Douglas pomogła mężczyźnie wstać, sadzając go ciężko na krzesełku.
- Ja to pójdę zbadać, okej? A ty tu zostań, pilnuj chatki, jakby nie wiedziała karetka gdzie jechać, to im machaj, tu się bardziej przydasz. - Nie mogła mu przecież powiedzieć, że do niczego się nie przyda, to na pewno by mu nie pomogło. - Jak tylko będę mogła, to wrócę zdać ci relację - rzuciła jeszcze za siebie i nie czekając na jego odpowiedź, zbiegła po schodkach i energicznym krokiem skierowała się ku zbiegowisku, po drodze kątem oka odczytując wreszcie sms.
- Ja pierdolę - oznajmiła sama sobie, wpychając telefon do kieszeni.
Postanowiła najpierw sprawdzić co się stało z osobą, która spadła z dachu oraz czy ktoś zadzwonił na pogotowie, to nie powinno zająć jej dużo czasu. A potem skierować swe kroki ku ich chatce, aby zaopatrzyć się w broń, a potem ku Lotte, która wzywała pomocy - dodatkowe pięć minut nie powinno zmienić sytuacji, w końcu i tak odebrała swojego sms-a o wiele za późno.
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners
Morri jest offline