Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-03-2017, 13:26   #101
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
[media]http://avtotravel.com/Portals/0/PropertyAgent/762/Images/1345.jpg [/media]

Z plecakiem na plecach i torbą przepasaną przez tułów uwieszoną na ramieniu szybkim krokiem przemierzała kolejne metry kierując się ku bramie kempingu. Była jedną z niewielu o tej porze osób, które zmierzały w tą stronę gdzie zdecydowana większość szła w przeciwnym kierunku. Blondynka długie włosy o lekko pofalowanych końcówkach miała związane w koński ogon z tyłu głowy. Ręce trzymała schowane w kieszeniach bluzy. Pod łokciem czuła skrytą pod ubraniem kaburę. Może to paranoja wyrobiona na złych doświadczeniach, a może już tylko zwykłe przyzwyczajenie, sprawiało, że czuła się pewniej mając pistolet przy sobie.

Ale teraz było jej zdecydowanie lżej na duchu z zupełnie innego powodu. Wiedząc, że jej córeczka jest bezpieczna i ma zapewnioną najlepszą opiekę czuła się lekko, jakby ktoś zdjął z jej barków olbrzymi ciężar. Oczywiście jej rozbuchany instynkt macierzyński i nadopiekuńczość nadal zajadle gryzły na współę jej sumienie, ale przynajmniej teraz robiły to tak jakby odrobinę mniej, a i ignorowanie tego szło jej łatwiej
Myślami Imogen była skupiona w pełni na rozmowie jaką przeprowadziła z Kate. I to tak bardzo, że zupełnie nie obchodziła ją praca. Już nawet nie irytowała się tym ile czasu zajęło podzielenie obowiązków przez niezdecydowanie Detektywów.

Cieszyło ją niezmiernie to, że przekręt który wymyśliła się udał. Ruscy co prawda byli spod ciemnej gwiazdy, ale to im zawdzięczała swoje życie. Nawet nie chciała myśleć jak ta sytuacja by wyglądała, gdyby wczoraj nie pojechała na wcześniejszą wizytę, tylko została w domu.
- To się musieli na mnie uwziąć skoro aż postarali się o przebranie za policjanta i skrojenie radiowozu - mruknęła pod nosem, widząc oczami wyobraźni jak ten sam policjant odwiedzą ją w domu a ona, ufnie, wpuszcza go do swojego mieszkania. Wtedy Gorelev i jego przydupasy nie mieliby jak jej ochronić. Gdy człowiek często ocierał się o śmierć to takie gesty cholernie zyskiwały na znaczeniu. I tej wdzięczności, choć Immy oddała Ruskowi przysługę przekrętem ze służbami, nie umniejszała nawet wieść o śmierci Tiny. Bo jeśli o nią chodziło... Życie polegało na ciągłym podejmowaniu decyzji, a następnie życiu z ich konsekwencjami. Immy już nawet nie liczyła ile razy jakaś dziunia przechwalała się jakoby "łobuz kochał bardziej". Tak jak nie współczuła losu panny Russov, tak samo bardzo nie chciała by ktokolwiek współczuł jej samej. Dlatego też była zła na Brana, że poruszył z Kate temat jej "samotności". Immy nadal była zła na przyjaciela, że to zrobił, choć zdawała sobie sprawę, że chciał on dobrze.

Nieco zaskoczyło Immy stwierdzenie jej bratowej co do bycia “poważaną” w firmie. Olander zmarszczyła brwi. Aż zaczęła się zastanawiać czy inni Detektywi też mają taki niefart do misji jak ona. Ale z drugiej strony osobiście przestrzegła Szefową gdy zatrzymała statek. To chyba liczy się jako dokonanie. A gdy skończyła rozmyślać o tym jak przyczyniała się dla dobra Firmy, by nie popadać w samozachwyt, w końcu wzięła na tapetę najbardziej problematyczny temat...

Jej rodzina.

Ostatni raz widziała ich przy okazji jej pierwszej misji dla IBPI. Samobójstwa ze Szkocji. Po pomyślnie rozwiązanej sprawie białych zająców, jak później roboczo nazywała swoje pierwsze śledztwo, pozwolono jej wyrwać się na dzień do rodziny w Londynie. Jakie cyrki musiała wtedy odstawiać, żeby matka nie odkryła jej pokaleczonych ramion, które wtedy wciąż jeszcze się goiły. A że skaleczenia po Chupacabrach goić się nieszczególnie chciały to kilka miesięcy mordowała się z bandażami i dziwnymi maściami.
Immy mimowolnie pomasowała się po ramieniu. Teraz po bliznach nie było nawet śladu, podobnie jak po poważnym poparzeniu prawej dłoni.
Prawie dwa lata, a może i więcej, nie widziała się z rodziną. A od prawie roku była martwa. Już nawet zaczynała się zastanawiać jak będzie świętować rocznicę 20 lipca 2009 roku, kiedy to rzekomo umarła w portlandzkim szpitalu po postrzeleniu w trakcie napadu na bank. Nagranie z jej pogrzebu wciąż śniło jej się po nocy.

A teraz...

Imogen zwolniła kroku, od czasu rozmowy z Kate czuła dziwną duszność w piersi. Stresowała się. Niestety nie była w stanie określić czym konkretnie. Czy to chodziło o to, że cała jej rodzina leciała jednym samolotem i to modelu takie, jak tamten polski rządowy co się rozbił w kwietniu tego roku? Raptem dwa miesiące temu...
Olander pokręciła głową chcąc pozbyć się tej wizji z głowy.

Odkąd dowiedziała się o swojej śmierci - czyli w dniu powrotu do "rzeczywistości" - przyzwyczajała się do tej myśli, że jest sama. Początkowo było cholernie ciężko, ale po miesiącu się ogarnęła... Przynajmniej na tyle na ile mogła w swoim stanie krytycznie podwyższonego PWF. A później się zaczęło. Najpierw odwiedziny Dircksa, do którego przecież nic nie czuła, a o którym od czasu pożegnania zupełnie nie była w stanie przestać myśleć… A potem. Odkąd dowiedziała się o ciąży to cholernie żałowała swojej decyzji. Bo od tamtego momentu to nie chodziło już tylko o nią - czarną owcę rodziny Cobhamów - tylko o tą małą istotkę, która nie będzie mogła nigdy poznać swoich dziadków, wujków i kuzynów. Poczucie winy, że córka będzie żyła w kłamstwie co do tego kim jest i skąd pochodzi, było dla Immy najgorsze do wytrzymania.

Immy starała się przywrócić w pamięci twarze swoich rodziców, brata, siostry i tych małych gremlinów, którymi tak bardzo lubiła się zajmować, gdy tylko miała jakiś szczątek wolnego czasu. Obrazy niestety były mgliste. Blondynka skrzywiła się po czym znów przyśpieszyła kroku nie chcąc dać się porwać wzruszeniu.
Nie bała się spotkania z rodziną, ale jak dobrze Kate zauważyła, sama musiała dożyć powrotu. W teorii zajęła się najmniej kłopotliwym z zadań. Choć z doświadczenie podpowiadało, że pewnie niejednego wilka w owczej skórze tam spotka.
"Załatwię wszystko za jednym zamachem, razem z przeniesieniem z Portland" zapewniła siebie samą w myślach. "A i będzie można zorganizować chrzciny Solvi, skoro wszyscy już będą na miejscu" dopiero teraz zdała sobie sprawę, że całkiem o tym zapomniała.

Uśmiechnęła się blado widząc bramę kempingu z wielkim napisem jego nazwy. Dostrzegła jak właśnie jakaś taksówka odjeżdża. Immy zaklęła w duchu, ale po jakimś czasie w oddali pojawiła się kolejna, jadąca do Oittaa. Tak bardzo teraz pragnęła whisky, jak wody gdy przemierzała z Johnem pustynny świat pana Mroczka. Od tamtego czasu miała taki uraz, że nie wzięła do ust soku pomarańczowego, ani makaronu z łososiem.

Immy po tym jak zamachała ręką by dać kierowcy znać, że chce się zabrać, stanęła w oczekiwaniu aż auto podjedzie i wypuści swoich pasażerów. Wtedy nagle zrobiła się blada jak ściana.
“Boże, oby tylko moja matka nie próbowała szukać rodziny Andreasa” przeszło jej przez myśl i aż poczuła dreszcze. W myślach zanotowała sobie, żeby zastosować na Kate groźby karalne by ta nie wygadała się co do personaliów kapitana oficjalnie uznanego za martwego.

Z tego chwilowego przerażenia wytrącił ją dźwięk dobiegający z jej telefonu. Jej myśli samoistnie wtoczyły się na tor tematu pracy.
- Szybko się podzielili - mruknęła mocno zaskoczona, oczekując, że wiadomość jest od którejś z dziewczyn...

Wiadomość od Lotte:
„Przy jeziorze, w samotnie stojącym namiocie doszło do morderstwa. Nie mam broni i próbuję uciec z dzieckiem, które skręciło kostkę. Pomóżcie, tylko weźcie broń!”



...Ale nie, że od tej koleżanki.
Mina Olander natychmiast spoważniała.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=6GxjxrD0HEU [/media]

- Kurwa mać! - warknęła po przeczytaniu smsa mając ochotę rzucić telefonem o ziemię. Przynajmniej by była okazja sprawdzić czy jest taki wstrząsoodporny jak to sprzedawca mówił. - "Zapewnienie wam bezpieczeństwa" kurwa jego mać… - zmełła kolejne przekleństwa wspominając słowa Koordynatora.
Immy rozejrzała się wkoło siebie i jednocześnie sprawdziła na mapach Skorpiona jak duże jest jezioro. Rozszerzyła oczy.
- Ja pierdolę, mniej niedokładna to już być nie mogła - zaklęła ponownie, gdy zdała sobie sprawę z tego, że kobieta nie podała tak naprawdę żadnych wartościowych informacji. Jedyne co Olander miała pewne to ogrom terenu otaczający jezioro oraz zupełny brak informacji o formie zagrożenia jakie napotkała siwowłosa. A biorąc pod uwagę, że Lotte nie było, gdy reszta się obudziła, to tak naprawdę Visser mogła być wszędzie.

Spojrzenie pani Detektw spoczęło na wypożyczalni quadów, znajdującej się po drugiej stronie drogi. Szybko, prawie biegiem, skierowała się tam, w międzyczasie wyciągając z plecaka legitymację policyjną. Ironia losu, że Visser nie chciała nawet kiwnąć palcem by pomóc Imogen w aktywowaniu odznaki.
- Rekwiruję na czas działań operacyjnych - pomachała legitką gościowi zajmującemu się quadami. - A ty dzwoń na policję, jest bójka na terenie kempingu, niech przyślą patrol - dodała tonem prośby do mężczyzny. Mogła co prawda sama zadzwonić, ale to by jej zabrało cenny czas. W każdym razie na tą chwilę nie zamierzała zgłaszać morderstwa, bo cholera wiedziała co też Lotte wyprawia.


Immy sprawnie wypożyczyła pojazd do działań w terenie i wsiadła na niego. Koleś od quadów na szybko zaczął jej mówić co do czego służy, bo w końcu miał przed sobą blondynkę, ale Olander tylko zgromiła go wzrokiem. Wzięła od niego rękawiczki ochronne, ze wzmocnieniem na kostkach oraz czarny kask, który nałożyła na głowę. Pomacała się jeszcze dla pewności czy pistolet nadal był w swojej kaburze, po czym przymocowała plecak i torbę do kosza bagażowego quada. Uprzednio jednak wyciągnęła latarkę, którą uwiesiła na smyczy na ręce. Telefon schowała do plecaka, by się nie zgubił.
Usadowiła się wygodnie na siodełku, włączyła reflektory i ostrożnie ruszyła, by wyczuć maszynę. Niby mogłaby iść pieszo, ale zanim by tam dobiegła to pewnie zadyszka złapałaby ją przy jeziorze i zapewne sama by chciała by ktoś ją dobił. A quadem, choć nie zamierzała jechać szybko, to i tak mogła dzięki niemu dotrzeć na miejsce szybciej niż sprintem.

Wjechała na teren kempingu ostrożnie i uważnie rozglądając się po drode, bo o tej porze wielu wczasowiczów mogło być mocno napranych, a i nie chciała by jakieś nieupilnowane przez rodziców dziecko wyskoczyło jej przed pojazd. Skierowała się asfaltową jezdnią kierując się ku jeziorze. Po treści wiadomości Immy założyła, że Visser wysłała ją nie tylko do niej, więc nie widziała sensu w tym by wracać się do domku po resztę Detektywów. Jeśli przeczytali wiadomość to już byli w drodze.

Imogen zamierzała zacząć poszukiwania Lotte i dzieciaka od plaży.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 30-03-2017, 12:19   #102
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Natalie Douglas


Natalie Douglas powoli zbliżała się do pobliskiego domku. W przypływie impulsu postanowiła, że musi się z nim spotkać. Nawet nie znała imienia, nic nie wiedziała na jego temat. Jednakże rano ich oczy zetknęły się, a teraz po raz kolejny zdołał przykuć jej uwagę. Nie zaszkodzi, jeśli zamienią z sobą kilka zdań, zanim już nigdy się nie zobaczą.

Siedział na schodach prowadzących na werandę. Nie miał na sobie koszulki - ta leżała mokra gdzieś dalej. Widniała na niej ciemna plama po coli - a przynajmniej tak podejrzewała Natalie, gdyż mężczyzna miał przy sobie butelkę napoju gazowanego, a także szklankę oraz pustą butelkę po wódce.

Był młody i klasycznie przystojny. Szczupła, wysportowana sylwetka. Na prawym bicepsie widniało drobne znamię układające się w kształt litery T. Dłuższe włosy w odcieniu ciemnego blondu układały się jak do sesji zdjęciowej. Lekki zarost podkreślał zarys męskiej szczęki, a smukłe ramiona obejmowały kolana. Spoglądał niebieskimi oczami w bliżej nieokreślony punkt… aż podniósł głowę i spojrzał nieco mętnym wzrokiem na Natalie.


Mężczyzna nieoczekiwanie wstał, podbiegł i przytulił Natalie z całej siły. W kącikach jego oczu zalśniła łza.
- Marika! - krzyknął, cały rozedrgany. - To ty, Marika! - Mięśnie klatki piersiowej wydawały się wykute ze stali. Douglas utonęła w nich i mężczyzna zwolnił uścisk dopiero wtedy, gdy zaczęła się wyrywać. Zmrużył oczy, spoglądając na nią, siłą rzeczy, z góry. - Najmocniej panią przepraszam - rzekł po chwili, zrezygnowany. Jednak nie sprawiał wrażenia człowieka, któremu jest przykro. Wydawał się po prostu smutny i zażenowany. - Wygląda pani jak ktoś bardzo bliski mojemu sercu… Ktoś, kto był dla mnie wszystkim… - dodał. - Ktoś, kto już nie żyje.

Wzrok Natalie prześlizgnął się dalej w kierunku książki, którą wcześniej przeglądał mężczyzna. Rzucona z impetem leżała na trawie tylko o krok od Natalie. Nie myśląc wiele, schyliła się i podniosła ją. Okazała się albumem wypełnionym zdjęciami. Na jednym z nich ujrzała przystojnego mężczyznę, kobietę, którą rzeczywiście przypominała wyglądem… oraz małe, co najwyżej roczne dziecko. Nawet ono uśmiechało się do kamery. Zdjęcie zostało wykonane gdzieś w górach. Srebrzysty strumyk majaczył w tle.
Natalie nawet nie zauważyła, że jej komórka piknęła po otrzymaniu wiadomości.

Ujrzała, kiedy podniosła głowę, że mężczyzna obrócił się do niej plecami i wszedł na werandę. Już miał wejść do środka, lecz zawahał się i obrócił do Natalie bokiem.
- Czy chcesz napić się ze mną? - zapytał, eksponując piękny, lewy profil. Zupełnie nieświadomie poruszał się w ten sposób, że każdy kadr jego chodu wyglądał jak ujęcie wprost z okładki drogiego magazynu. - Jestem Kalle - dodał.

Sharif Khalid


Sharif wpadł na całkiem dobry pomysł.
Ruszył na tereny pobliskiej imprezy z powodów głównie kulturoznawczych. Jak się bawią Finowie? Jak wyglądają europejskie imprezy? Dobrze było choć trochę zaznajomić się i przyzwyczaić do tego typu zgromadzeń. Mafijny wątek kasyna w Helsinkach wymagał nieco przygotowań - zwłaszcza dla Sharifa nieprzywykłego do radosnego, ludzkiego zgiełku. Bo taki rzadko kiedy występował w barze z kebabami w Portland, gdzie na co dzień pracował.

[media]http://static1.businessinsider.com/image/568e92ea69bedd9e3afa4dae-1190-625/inside-the-wild-party-on-top-of-a-mountain-where-people-drench-each-other-in-champagne.jpg[/media]

Wewnątrz przestronnego domku skinheadki nie brakowało ludzi. Okrągły stół uginał się pod stertami pustych butelek po szampanie, a jeszcze więcej czekało na otwarcie i skonsumowanie. Ludzie rozmawiali w grupkach, jednak ich skład zmieniał się bardzo dynamicznie. Czasami ktoś wskoczył na kanapę i rzucił jakimś tekstem, po czym wszyscy wybuchali śmiechem. Sharif jednak rzadko kiedy rozumiał te żarty w pełni. Między innymi z powodu nagminnie stosowanej gwary młodzieżowej, która tkwiła poza jego kompetencjami językowymi. Kolejna rzecz do sprawdzenia przed wizytą w kasynie, gdzie zapewne nie stosowano jedynie pięknej, słownikowej mowy.

Na zewnątrz rozbrzmiewał dźwięk trąbek piłkarskich oraz od czasu do czasu radosne okrzyki, lub też buczenia kibiców. Głośniki wibrowały śpiewem Madonny wyznającej, że czuje się jak dziewica dotknięta po raz pierwszy. Wszystko to mieszało się z uogólnionym wrzaskiem dochodzących z wnętrza domku. Sharif zdołał się wmieszać bez żadnych problemów. Nie była to zwarta paczka przyjaciół, lecz raczej zbiorowy konglomerat najbardziej przypadkowych rezydentów campingu.

Irakijczyk wszedł na pierwsze piętro - tutaj robiło się ciszej. Grupka osób grała w gry karciane oraz planszowe otoczona butelkami piwa i cheetosami.


Niespodziewanie usłyszał krzyk na zewnątrz. Tłum zbierał się na zewnątrz domku, wychodząc z parteru. Rozbrzmiewały również śmiechy.
- Irene, zejdź stamtąd! - rozległo się głośne wołanie.
- Nie! - Sharif usłyszał kobiecy głos gdzieś nad sobą. Ktoś znajdował się na dachu… i wszystko wskazywało na to, że była to organizatorka imprezy. - Nie ma mowy!
- Irene, błagam cię, to niebezpieczne!

Sharif dostrzegł w skośnej ścianie otwarte okno. Podszedł do niego i wstał na krześle. W ten sposób jego głowa znalazła się na zewnątrz, ponad domkiem. Ujrzał skinheadkę chwiejnie zmierzającą na sam skraj. Trzymała ręki w balansie, niczym chodząca po linach w cyrku.

- Kocham cię, Aatu! - krzyknęła w dal. - Wierzę, że mnie nie zdradziłeś! Przepraszam za wszystko, co powiedziałam! - wybełkotała. Cały hałas wokół stopniowo gasł. Irene stała się gwiazdą imprezy. Jedynie Madonna śpiewała o tym, że ma cztery minuty na uratowanie świata, nie wiedząc, kiedy przestać. - Aatu, mój kochany!

Wybuchła salwa śmiechu. Jednak druga połowa tłumu, ta bardziej trzeźwa, wydawała się szczerze zaniepokojona.
- Irene, zejdź! - krzyknął łysy mężczyzna w skórzanej kurtce, który wcześniej oglądał mecz z piwem w ręce.
- Mój Aatu! - zapiała Irene. - Ufam ci całą sobą! Rzucę się w twoje ramiona, bo wiem, że mnie złapiesz! To mój manifest! Tylko w ten sposób uwierzysz mi, że naprawdę ci ufam.
- Na miłość boską, Irene! - mężczyzna wydawał się zrozpaczony. - No kurwa!

Kobieta ściągnęła koszulkę. Jako że nie miała biustonosza, to została topless. Rzuciła ubranie w bok, jakby szykowała się bardziej do nurkowania, niż skoku z dachu. Wokół rozległy się męskie gwizdy na widok obfitego, jędrnego biustu Irene.

Komórka Sharifa zapikała.
Wiadomość od Lotte:
„Przy jeziorze, w samotnie stojącym namiocie doszło do morderstwa. Nie mam broni i próbuję uciec z dzieckiem, które skręciło kostkę. Pomóżcie, tylko weźcie broń!”



Wyglądało na to, że na campingu działo się znacznie więcej, niż można byłoby z pozoru podejrzewać.
Przed Sharifem stanął wybór - czy zdecyduje się wejść na dach za Irene i ją powstrzymać? To on był najbliżej i tylko on miał szansę w porę uratować kobietę. Z drugiej strony czy to była jego sprawa? Czy nie powinienem od razu opuścić miejsce i zająć się inną, naglącą kwestią, zgłoszoną przez jedną ze współpracowniczek?

- Złapiesz mnie, Aatu! Wiem, że to zrobisz! - Irene kontynuowała.

Lotte Visser



Lotte obróciła się, aby wziąć chłopca pod pachy i skorzystać z praw fizyki. Następnie ruszyła do tyłu, posiłkując się wypornością ich ciał. Od czasu do czasu czuła posmak słodkiej wody jeziora. Znaleźli się już wystarczająco daleko, choć nie potrafiła określić ile dokładnie metrów od brzegu. Stopy nie znajdowały już gruntu. Czuła, jak szybko bije jej serce. Mocno trzymała chłopca, dbając o to, żeby nie wypuścić go w nieskończoną otchłań pod ich stopami.

- Wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze - powtórzył Ismo na przekór drobnym falom, które obmywały jego podbródek i włosy w kolorze jasnego blondu. Z tego też powodu zamknął oczy, aby nie dostała się do nich woda. - Wieloryb nam pomoże…

Visser odpowiedziałaby na jego słowa, ale podniosła wzrok. Ujrzała, że wilk stanął tuż przy brzegu Jeziora Bodom, by następnie pochylić pysk i obwąchać drobne fale obijające się o piasek. Po chwili położył na nich jedną łapę, potem kolejną. Wtedy podniósł łeb i Lotte mogłaby przysiąc, że wykrzywił kły w najprzeraźliwszym uśmiechu, jaki w życiu ujrzała. Skoczył. Jego lot zdawał się trwać wieczność. W promieniach słońca sierść wydawała się nastroszona i szpiczasta niczym ostrza.

Wilk zaczął płynąć w ich stronę.
- Wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze - modlitwa Ismo nie gasła.
Jednak nie została wysłuchana.

Lotte spojrzała wprost w oczy bestii. Te dziwne, przerażające twory wydające się jednocześnie czarne i jasnoczerwone. Tym razem nie widziała ich w wizji, były przed nią naprawdę. Wdarły się przez jej własne źrenice do umysłu, głęboko w duszę, próbując nią zawładnąć. Jedna bariera pękała za drugą, jak gdyby były co najwyżej z kruchego szkła. Makabryczne mrowienie zaczęło się na twarzy, a następnie przeniosło się na ramiona, tułów, nogi… Visser uświadomiła sobie z przerażeniem, że traci kontrolę nad własnym ciałem! Nie mogła się poruszać! Jedynie palce u stóp wciąż słuchały jej rozkazów…

...aż przestały.

- Proszę pani? Czy słyszy mnie pani? - Ismo powtarzał. Rozpaczliwie szarpnął się, próbując spojrzeć za siebie i ujrzeć twarz swojej wybawczyni.
Lotte jednak straciła władzę nad głosem.
- Proszę pani - powtórzył chłopiec.

Lotte poczuła, że prawo wyporności nie wystarcza. Zaczęła osuwać się, iść na dno. Ismo rozpłakał się, czując słabnące objęcia kobiety. Obrócił się pomimo bolącej kostki i tym razem to on złapał Visser.
- Wszystko… wszystko będzie dobrze - powtórzył.

Jednakże tym razem zabrzmiało to nie jak modlitwa, lecz kłamstwo.
Nawet gdyby był sam, miałby trudności z utrzymaniem się na toni Jeziora Bodom.
Było jedynie kwestią czasu, gdy straci siłę i puści Lotte. I miało to nastąpić raczej prędzej, niż później.




Alice Harper


Alice spieszyła się. Miała coraz gorsze przeczucia. Nie potrafiła ich w żaden sposób wytłumaczyć, jednak narastała w niej pewność, że musi jak najszybciej znaleźć się nad wodą. Rozmowa ze staruszką zdawała się co najmniej niepokojąca. Historia Jeziora Bodom wcale nie była niewinna.

Zapikała komórka. Co prawda środki na koncie były wyczyszczone, jednakże wiadomości wciąż przychodziły.

Wiadomość od Lotte:
„Przy jeziorze, w samotnie stojącym namiocie doszło do morderstwa. Nie mam broni i próbuję uciec z dzieckiem, które skręciło kostkę. Pomóżcie, tylko weźcie broń!”



Szybko uświadomiła sobie, że jej osąd wcale nie był bezzasadny.
Puściła się biegiem. Fluks szybko podchwycił tempo, uznając, że to zabawa. Nieoczekiwanie drogę przebiegł im… biały królik. Mały ssak kicał w stronę poszycia leśnego i wnet zniknął gdzieś w gąstwinie, pomiędzy krzakami. Pies zerwał się z nieposkromioną siłą w jego kierunku i wyszarpnął smycz z dłoni Alice.
Kobieta ruszyła za psem goniącego białego królika.
Musiała złapać Fluksa, a na dodatek - jak sobie uświadomiła - korzystając z tego skrótu mogła znaleźć się szybciej przy brzegu.


Biały królik pędził na złamanie karku, starając się uciec przez kundlem z wywieszonym jęzorem. Harper ledwo nadążała. Przebiegła dobre trzysta metrów, przeprowadziła kilka nieudanych prób pochwycenia smyczy i już miała zrezygnować.

Wtem jednak Fluks zatrzymał się.
Alice zrozumiała, że królik zniknął w norze, kiedy czworonóg próbował wepchnąć do niej łapę. Jednak w tej chwili myślała o czymś zupełnie innym.
O kimś.

Na dużym głazie porośniętym zielonym mchem siedział mężczyzna. Tak właściwie nastolatek. Mógł mieć co najwyżej kilkanaście lat. Oparł łokcie o uda i schował głowę w dłoniach. Miał na sobie proste spodenki, nieco niedopasowane buty i kurtkę. Każda z tych rzeczy była zakrwawiona.
- Dlaczego? - zapytał. Wydawał się nieświadomy obecności Alice, psa oraz królika drżącego w norze ze strachu o własne życie.

Alice była niepewna, czy powinna ruszyć dalej w kierunku jeziora, którego niebieską toń widziała prześwitująca za drzewami. Drobne fale zdawały się być nie dalej, niż kilkadziesiąt metrów. Z drugiej strony… spojrzała na nastolatka.
- Dlaczego się nie udało? - zapytał, płacząc. - Czy jestem niegodny? - załkał. - Bogowie wskażcie mi drogę. Bogowie, nie opuszczajcie mnie.

Lotte potrzebowała jej pomocy. Natychmiast. TERAZ.
Jednak jeżeli zignoruje obecność mężczyzny, zapewne już nigdy więcej go nie spotka.

Fluks wepchnął pysk do nory i głośno warknął, budząc Alice z rozmyślań.

Imogen Cobham


Imogen - teraz znów Cobham - była ostrożna.
Nie chciała wjechać w jakieś Bogu ducha winne dziecko. Ani w żadnego ojca, jak to miało miejsce dzień wcześniej, przed McDonaldem.
Ominęła parking, kwaterę Enni oraz dyżurkę lekarską. Następnie ruszyła w kierunku domku Detektywów - zignorowała go, spoglądając na przedziwne zbiorowisko przed domem sąsiadki. Wydawało się, że impreza przeniosła się w całości na zewnątrz. Jakaś półnaga kobieta podskakiwała na dachu, przyciągając spojrzenia wszystkich.

Jednak Immy miała bardzo poważny powód, aby się nie zatrzymać.
Przejechała obok wydarzenia. Minutę potem o mało co nie wjechała w staruszkę z jamnikiem, która lekkomyślnie wypadła zza grabu, lecz dzięki bezpiecznej jeździe nie doszło do szkód.
Wjechała na szeroką szosę biegnącą pomiędzy skąpym laskiem. Nikogo w zasięgu wzroku. Już nie musiała się powstrzymywać.


Ominęła drzewa, potem znalazła się na krótkiej drodze asfaltowej i wyjechała na otwartą przestrzeń. Zaczerpnęła duży haust powietrza, kontemplując ogrom Jeziora Bodom. Co innego widzieć akwen na mapie wyświetlanej przez moduł Skorpiona, a co innego zobaczyć na własne oczy. Poczuła się zagubiona, nie mając namiotu, ani Lotte w zasięgu wzroku. Gdzie jej szukać? Powinna pojechać w lewo? Czy też raczej prawo?

Wtem ujrzała drobny ruch daleko, po prawej stronie… tyle że w wodzie! Czy to możliwe, że tam znajdowała się Visser? Cobham zmrużyła oczy, próbując dostrzec szczegóły. Była prawie pewna, że widziała dwójkę topiących się ludzi… Ale to niemożliwe! Lotte pisała o morderstwie w namiocie. Nie wspominała nic o kąpielach w Jeziorze Bodom.
Wszystko wskazywało na to, że okoliczności zmieniły się od czasu wysłania wiadomości.

Cobham nie dostrzegła ani namiotu, ani zabójcy, ani śladów krwi. W oczy Imogen nie wpadło nic niepokojącego prócz topiących się, którzy rozbryzgiwali powierzchnię Jeziora Bodom.
Jednakże… być może to zmysły i percepcja Cobham były niewystarczające.

Stała na szczycie skarpy. Pod nią układały się bezpieczne, wyciosane schody prowadzące w dół, na plażę. Mogła porzucić quada, zejść, a potem pobiec po piasku. Minus tej opcji był jasny - musiałaby przebyć pieszo znaczną odległość, męcząc się na trudnym terenie. Zanim dobiegłaby do biedaków, mogłaby już być wykończona.
Inna możliwość zakładała dalszą jazdę po skarpie, prostopadle do linii jeziora. Tyle że wtedy musiałaby zejść bo nieprzystosowanym do tego, w gruncie rzeczy niebezpiecznym zboczu.

Inną kwestią była taktyka przeprowadzenia akcji ratunkowej. Imogen mogła polegać na własnych umiejętnościach ratowniczych i wpław popłynąć do topielców - to jest kiedy już znajdzie się przy brzegu.
Dostrzegła jednak w oddali zwykłą, drewnianą łódkę wywróconą do góry nogami oraz parę wioseł. Mogła spróbować przewrócić ją i pociągnąć do jeziora. Opcja na pewno bezpieczniejsza, jednakże czasochłonna i powodzenie zdawało się niepewne. Cobham nie była strongmenką i mocując się z łódką mogła po prostu stracić czas.

Cobham rozejrzała się. Dostrzegła jeszcze trzecią możliwość.
Daleko, tuż przy Oittaan Kartano, ujrzała grupkę ludzi. Biwakowicze stali na plaży i rozmawiali przy motorówce. Znajdowali się trzysta metrów w linii prostej i trzeba było doliczyć do tego jeszcze więcej, aby tam dojechać. Immy mogła spróbować udać się do nich i poprosić o wypożyczenie motorówki oraz ewentualną pomoc. W ten sposób najmniej narażałaby własne zdrowie… jednakże znajdowali się w kierunku zupełnie przeciwnym od topielców.

Co powinna zrobić?


[media]http://i.imgur.com/b1bQmuR.png[/media]

 
Ombrose jest offline  
Stary 03-04-2017, 14:40   #103
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=vZds2v8e3-U [/media]

Nie było ani namiotu, ani niczego co by wskazywało na morderstwo. Nie było ani pociachanych trupów, konających we własnej krwi, ani psychopatycznego mordercy w masce hokeisty rodem z horroru Piątek Trzynastego - jakiego to wizję miała przed oczami Immy od czasu przeczytania wiadomości od Lotte.
Nie było nic co by pasowało do wiadomości Visser.

Była za to w oddali, w jeziorze, para osób.

W pierwszej chwili Cobham założyła, że topią się. Ale równie dobrze mogli to być tylko wygłupiający się wczasowicze, bo nie docierały do niej żadne krzyki o pomoc - czego jednak Detektyw nie brała za dobrą monetę, bo wiatr mógł nie pozwalać by głos tych ludzi dotarł do jej uszu albo zwyczajnie mogli nie mieć siły już krzyczeć.
Cobham stojąc na quadzie rozglądała się w poszukiwaniu opcji. Szybkie oględziny okolicy nie dawały pocieszających rozwiązań. Łódkę szybko przekreśliła. Trzeba było ją zatargać do wody a wątpiła, że będzie miała na to siłę.

Miała jeszcze drogę po schodach i bieg wzdłuż plaży, by zakończyć go płynięciem wpław w nie wiadomo jak głęboką wodę. Gdyby dodać do tego jeszcze jazdę na rowerze to miałaby istny triathlon. A Imogen nie minął nawet miesiąc odkąd urodziła dziecko i choć po porodzie bardzo szybko została wypisana ze szpitala to nadal nie czuła się by była w pełni kondycji. Na pewno nie na tyle, by przebiec ten kawałek, przepłynąć do tonących, wyciągnąć ich i jeszcze cholera wie jak długo prowadzić resuscytację. Z tym, w pojedynkę, problem miałby nawet zawodowy ratownik. Z tego też samego powodu odpadała opcja podjechania na wysokość tych dwóch osób i późniejsze gimnastykowanie się by zejść stromym urwiskiem. Chyba głupszym pomysłem było tylko gdy rozważała zmienianie piętra na Poesii przez przechodzenie między balkonikami na rufie płynącego na pełnej prędkości statku wycieczkowego.

Do tego Skorpion skrupulatnie podawał jej dane o odległości, wysokości i obliczenia możliwych czasów dotarcia. Jedyne co pozostawało z rozsądnych i bezpiecznych rozwiązań to pojechanie do dostrzeżonej przez nią motorówki. Imogen prędko skojarzyła w głowie, że skoro kemping znajduje się nad wodą, to muszą mieć również ratownika wodnego. Przynajmniej wypadałoby, żeby mieli chociaż w sezonie.

Ostatni raz rzuciła spojrzeniem po okolicy by zapamiętać charakterystyczne punkty, które będą zbawienne przy tłumaczeniu dokąd trzeba przypłynąć i dwa razy sprawdziła czy punkt, który uznała na mapach Skorpiona za miejsce zdarzenia, był właśnie tym miejscem, na które patrzyła. Bez zwłoki Imogen ruszyła przed siebie ku przystani motorówek. Jechała przede wszystkim ostrożnie, wypatrując przed sobą kamieni czy korzeni wystających na ścieżce.

Choć skupiła się w pełni na drodze to nie mogła przestać próbować zrozumieć co też tam robiła Lotte. Jeśli rzeczywiście była to ona. I czemu do cholery była tam z jakimś dzieckiem? Jakim cudem jej ucieczka przed mordercą zamieniła się w topienie się w jeziorze. Bo przecież to nie możliwe, żeby wskoczyła do jeziora uznając to za sposób na ratunek przed mordercą. No może gdyby ten morderca był na łodzi z której mogła wyskoczyć.

"Ale skąd do jasnej cholery byłaby łódź skoro mówiła o namiocie, który nie istnieje?!" przeszło Immy przez myśl, gdy z zaciętą miną jechała leśną ścieżką. “Mam nadzieję, że nie przewidziało jej się coś z jej wizjami…” zmartwiła się. Zdała sobie sprawę, że poprzednia misja mogła mieć negatywny wydźwięk na zdrowie Visser tak samo jak to było w jej przypadku. Czy więc możliwym było, że Lotte oszalała w wyniku przekroczenia wartości krytycznych PWF i to o czym pisała w SMSie było tylko jej wizją... czegoś co nie było realne?
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 03-04-2017, 17:58   #104
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
Natalie była nieco oszołomiona wylewnością mężczyzny, jednak wszystkie elementy, który widziała, pozwalały jej szybko wybaczyć jego zachowanie i zdecydowanie nie chodziło tu o to, że był przystojny. Przede wszystkim był w żałobie, jak mogła wywnioskować z jego słów, a do tego niewątpliwie pod wpływem alkoholu.
- Mogę się napić drinka - odpowiedziała - Mam na imię Nathalie - przedstawiła się fińską wersją swojego imienia, zgodnie z jej nowymi papierami i weszła po schodkach na werandę, kładąc na stole rzucony album, pilnując aby był zamknięty.
Oczywiście nie była obojętna na to, że przystojny facet bez koszulki zaproponował jej alkohol, ale nie łudziła się, że zrobiłby to, gdyby nie jej podobieństwo do jego… żony? Dziewczyny? Z drugiej strony on sam przypominał jej… braci. Connor… Connor też miał bujną czuprynę i linię szczęki, za którą szalały kobiety w różnym wieku. Kto wie, czy nie wyglądałby tak, jak Kalle za parę lat, może nawet szybciej.
- Też mi kogoś przypominasz - dodała nagle, w przypływie dziwnej szczerości, kiedy Fin wrócił z nową butelką gazowanej wódki i innymi napojami. Podniósł wzrok i spojrzał na Natalie tak intensywnie i badawczo, że przez moment wydawał się wręcz na nią zły. Wszystko wskazywało jednak, że było to tylko złudzenie, gdyż od razu uśmiechnął się i westchnął.
- Widziałem cię rano - odparł. - Myślałem, że to omamy. Że moja zmarła żona - przerwał na chwilę, by pociągnąć prosto z butelki - ukazuje mi się, że już całkiem zwariowałem. Co prawda wciąż tego nie wykluczam - roześmiał się. Nalał do dwóch wysokich szklanek soku limonkowego, Schweppesa, alkoholu, po czym zamieszał łyżeczką. Dodał kilka kostek lodu wyjętych z chłodziarki. Na sam koniec podał mieszaninę i usiadł ciężko na jednym z krzeseł. Słońce padało na jego muskulaturę w ten sposób, że wyglądał jak model obrazu namalowanego światłocieniem. - Kogo ci przypominam? - zapytał nagle. - Ktoś jeszcze mógł stoczyć się tak nisko, jak ja?
Krótkim skinieniem głowy podziękowała za szklankę napełnioną płynem. Nim odpowiedziała, zamoczyła usta i zrobiła mały łyk. Chłód przesunął się przez jej gardło i wylądował gdzieś w żołądku, aby po chwili zniknąć.
- Może jesteśmy jakoś spokrewnione, mój ojciec jest bardzo radosnym rozsiewaczem spermy na prawo i lewo - rzuciła od niechcenia. Kalle zakrztusił się drinkiem, jednak po kilku sekundach uspokoił się i spojrzał z dodatkowym zaciekawieniem na rozmówczynię. Po drugim łyku Natalie przeszła już do konkretnej odpowiedzi na poprzednio zadane przez Kallego pytanie:
- Umarł mi wczoraj brat. Mógłby być jak ty. Przystojny, męski, z tą waszą linią szczęki - uniosła szklankę, niczym wskaźnik, ku jego twarzy. - Nie przekonamy się już o tym. - Szybko zrobiła kolejny łyk. - A twoja żona… chcesz o tym pogadać? Bo pewnie bzdety, że kiedyś ból rzekomo minie, albo że nie będziesz jej odnajdywał w twarzach obcych kobiet słyszałeś milion razy.
Mężczyzna uśmiechnął się kwaśno.

- Znasz się na chorobach genetycznych? - zapytał. - Otóż… - westchnął, po czym zaczął wodzić opuszką palca po krawędzi szklanki. A mało co jej nie wywrócił. Zawstydzony pijacką niezdarnością zdecydowanym ruchem odstawił ją od siebie, przy okazji wylewając nieco na stół. - Li Fraumeni - rzekł szybko i jakby ochrypłym głosem. Jak gdyby same te słowa sprawiały mu ból. - To taki zespół genetyczny… - przerwał na chwilę, marszcząc czoło i próbując sformułować zdanie. - Charakteryzuje się zwiększoną zapadalnością na najróżniejsze nowotwory i to przedwczesne, nie na starość. Matka mojej żony umarła na raka sutka, nigdy jej nawet nie poznałem. Marika już od dwudziestego roku życia z tego powodu regularnie badała się ginekologiczne i kiedy zachorowała, szybko wdrożona terapia okazała się skuteczna. Byliśmy tacy szczęśliwi - zamyślił się. - Myśleliśmy, że oszukaliśmy przeznaczenie. Założyliśmy rodzinę, urodziła się nam najcudowniejsza dziewczynka pod słońcem. Pewnego dnia Marika źle się poczuła, trafiła do szpitala, wszystko potoczyło się tak szybko, tak bezlitośnie. Tydzień tkwiła podpięta do aparatury, po czym… - Kalle gorzko przełknął ślinę - zmarła z powodu kostniakomięsaka. Zostałem samotnym ojcem. Gdyby nie Erika, moja córeczka, nie poradziłbym sobie, dzięki niej… Wciąż miałem dla kogo żyć. Miesiąc temu umarła na białaczkę - zakończył. Emocje wezbrały się w nim błyskawicznie. Do oczu podeszły łzy, złapał się za głowę i rozpłakał jak małe dziecko. Następnie przykrył twarz dłońmi, wstydząc się niespodziewanego wybuchu. - Tak długo walczyliśmy, tak bardzo starałem się być dla niej silny. Położyłem ją ubraną w… - jego ręce drżały, kiedy ocierał kropelkę potu - ...taką śliczną, niebiesiutką sukienie... - w połowie słowa zamilkł i zamarł z otwartymi ustami, nie mogąc wykrztusić kolejnych sylab. Drżał, jak w gorączce. Słońce przesunęło się, a jego sylwetkę objął cień. Już nie wydawał się przystojny, lecz bardziej… wykończony, zdesperowany i półżywy.


Douglas zadrżała, tak jakby cień obejmujący mężczyznę, objął ją. Nie było jej zimno, a dreszcze trwały tylko moment, ale zauważyła, że włoski na jej przedramieniu podniosły się ponad gęsią skórką. Położyła delikatnie i powoli dłoń na ręce Kallego. Poczuła, że zasłużył na odrobinę bliskości.
Chyba musiała, w przenośni, dostać w twarz od losu, poznając kogoś takiego. Śmierć Connora to była wielka tragedia, to było tak, jakby ktoś wyrwał kawałek jej serca. Ale to, co przeżywał siedzący przed nią mężczyzna, musiało być stokroć gorsze. Nie było co porównywać niczyich tragedii, jednak ciężko było nie pomyśleć o tym w takiej kategorii.
- I to też słyszałeś setki razy, ale… bardzo, bardzo mi przykro. Ciężko jest ubrać w słowa, to co czuję teraz, jak mi o tym opowiedziałeś. - Natalie zastanawiała się przy tym, jak bardzo byłby chętny do opowiadania tej historii, gdyby był trzeźwy. Z drugiej strony nie wyglądał, jakby owa trzeźwość zdarzała mu się szczególnie często ostatnimi czasy.
- Rozmawiałeś z kimś o tym? Ja wiem, że to głupio brzmi - dodała szybko - ale naprawdę rozmowa z profesjonalistą mogłaby pomóc. Choćby trzymać się resztek, a potem powoli wokół tych resztek budować coś. Pamięć, pomnik dla twoich ukochanych kobiet. - Boże, nie miała pojęcia, jak ma pocieszyć kogoś pogrążonego w takim smutku. Czy on w ogóle będzie pamiętać rozmowę z obcą kobietą? Z drugiej strony Finowie mieli tak samo rozsądne podejście do zdrowia mentalnego i higieny umysłu, jak większość Amerykanów. To nie był kraj, który udawał, że takie rzeczy się nie zdarzały.

- Chyba powinienem pójść porozmawiać z kimś takim, masz rację - Kalle skinął głową. - Już nawet myślałem o tym, ale uznałem, że żaden psycholog nie odda mi z powrotem sensu życia. Bo wiesz - mężczyzna zamyślił się. - Jestem rodzinnym człowiekiem. Planowałem dużo dzieci, a wyobrażając sobie przyszłość, miałem przed oczami mnie, Marikę i mnóstwo wnucząt… i nagle to wszystko zostało mi odebrane. Czuję się zepsuty - dodał, po czym spojrzał i wskazał na grupę świętujących osób daleko, pod domkiem ich sąsiadki Irene. Jakaś kobieta nawet podskakiwała półnaga na dachu. - Czuję jakąś ogromną barierę pomiędzy mną, a resztą ludzi. Cieszą, są szczęśliwi, radośni… a we mnie rośnie zgorzkniałość - westchnął. - Ale dobrze mi z tym, że opowiedziałem ci o tym dramacie. Jesteś chyba pierwszą osobą… - zamyślił się. - To pewnie dlatego, że jestem pijany, ty wyglądasz, jak kogoś, kogo bardzo dobrze znam… znałem, a poza tym… masz umiejętność słuchania - uśmiechnął się i na moment życie wróciło na jego twarz. - Dziękuję ci za to, naprawdę. To bardzo dużo znaczy - dodał. - Chcesz opowiedzieć mi o swoim bracie? - zapytał z pewną czułością w głosie.
- To… to chyba za świeże. Jeszcze trochę to do mnie nie doszło. Zapytaj mnie za tydzień - odpowiedziała bardzo cicho.
Dopiła swojego drinka, prawie duszkiem. Bo choć wolałaby tu siedzieć z nieznajomym i rozmawiać o życiu, wiedziała, że nie może sobie na to pozwolić. Przecież powinna jeszcze porozmawiać z Arthurem i mamą. Dowiedzieć się, co z Peterem. Trzeba było zająć się żywymi, w jej Firmowym życiu też. Żywi zawsze mieli pierwszeństwo nad umarłymi. Tym bardziej, kiedy ci drudzy mogli zagrażać pierwszym.
- Uciekłam w pracę przed tą tragedią. Każdy chyba ma swój sposób. - Zawahała się. - Słuchaj, może wymienimy się numerami telefonów? Nie jestem z okolicy, ale chciałabym wiedzieć co u ciebie. Bo wiem, że da się ciebie naprawić, może nieprędko, ale na pewno. Chciałabym wiedzieć, że spróbujesz.
- Dobrze, tak zrobimy. Postaram się nie dzwonić po pijaku - mężczyzna wyciągnął telefon. Tylko zdołali wymienić się numerami, a Natalie nadal trzymała w ręce telefon, rejestrując jakiegoś sms-a, kiedy uogólniony krzyk i poruszenie sięgnęło maksimum przy domku sąsiadki.
- O mój Boże, ona spadła - mężczyzna rzekł i wskazał dłonią na dach, na którym teraz nikogo nie było. Co prawda nie widzieli ciała rozpłaszczonego na ziemi, jednakże najpewniej to tłum je zasłaniał. - Musimy pomóc - wstał i ruszył do przodu… kiedy nagle przewrócił się i o mało co nie upadł. Był stanowczo zbyt pijany na przeprowadzenie jakiejkolwiek akcji ratunkowej.
Douglas pomogła mężczyźnie wstać, sadzając go ciężko na krzesełku.
- Ja to pójdę zbadać, okej? A ty tu zostań, pilnuj chatki, jakby nie wiedziała karetka gdzie jechać, to im machaj, tu się bardziej przydasz. - Nie mogła mu przecież powiedzieć, że do niczego się nie przyda, to na pewno by mu nie pomogło. - Jak tylko będę mogła, to wrócę zdać ci relację - rzuciła jeszcze za siebie i nie czekając na jego odpowiedź, zbiegła po schodkach i energicznym krokiem skierowała się ku zbiegowisku, po drodze kątem oka odczytując wreszcie sms.
- Ja pierdolę - oznajmiła sama sobie, wpychając telefon do kieszeni.
Postanowiła najpierw sprawdzić co się stało z osobą, która spadła z dachu oraz czy ktoś zadzwonił na pogotowie, to nie powinno zająć jej dużo czasu. A potem skierować swe kroki ku ich chatce, aby zaopatrzyć się w broń, a potem ku Lotte, która wzywała pomocy - dodatkowe pięć minut nie powinno zmienić sytuacji, w końcu i tak odebrała swojego sms-a o wiele za późno.
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners
Morri jest offline  
Stary 03-04-2017, 18:04   #105
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice po raz kolejny w ciągu tych kilku dni podążała za białym królikiem. Tym razem jednak, był on dosłownie zwierzątkiem, a nie jedynie metaforycznie określoną osobą. Fluks dał jej popalić tym biegiem i gdy wreszcie się zatrzymała, miała wrażenie, że płuca jej się palą. Widząc i słysząc osobę na kamieniu, Harper spojrzała w tamtą stronę i uniosła brwi w górę, zaskoczona. Słysząc słowa chłopaka wyprostowała się, już trzymając ponownie smycz Fluksa
- Bogowie? A to nie jest tylko jeden Bóg? - odezwała się do chłopaka i ostrożnie próbowała odciągnąć Fluksa od dziury w ziemi, bo królik już dawno na pewno zwiał tunelami. Nie chciała psu zrobić krzywdy, więc robiła to nader ostrożnie. Ponownie zerknęła na zakrwawione rzeczy chłopaka. Szukała rany. Miała nadzieję, że to nie jej urojenie. Ale jeśli nie, to czemu ten chłopak miał na sobie krew? Może miało to związek z wiadomością od Lotte? Zaraz połączyła kropki: na pewno jakiś związek miało. Chciała więc dobrze zapamiętać wygląd chłopaka i jednocześnie nie mogła sobie pozwolić na długą rozmowę z nim. W końcu nie wiedziała co zastanie na plaży, która była całkiem niedaleko.

Tymczasem nieznajomy poruszył się nagle i niespodziewanie. Rozejrzał się bacznie dookoła. Jego wzrok prześlizgiwał się między krzewami, drzewami, gałęziami… aż wreszcie spojrzał wprost na Alice, lecz zdawał się jej nie zauważać. Dalej kręcił głową, starając się zidentyfikować źródło dźwięku.
- Ktoś tu jest? - zapytał zdenerwowany. - Kto szepce we wietrze?
Być może czystym zbiegiem okoliczności jako wzrok wreszcie zatrzymał się… w miejscu, w którym stała Harper. Jednak wciąż spoglądał na nią, jak niewidomy. Był stosunkowo przystojnym młodzieńcem. Ciemne włosy nosił wygolone na bokach, a dłuższe sterczały na czubku głowy. Wydawały się wyciągnięte na żelu, albo gumie. Mógłby z powodzeniem uchodzić za bywalca wioskowych dyskotek, jednak było w nim coś takiego… że Alice odnosiła wrażenie, że pochodzi z innej epoki.
- To prawda, że najprawdziwszy jest tylko jeden. Ma jednak dwa oblicza. Złe i dobre - rzekł. - A ty, duchu? - zawahał się przy ostatnim słowie, adresując się w ten sposób do Alice. - Jaka jest twoja natura? Czy zabierzesz mnie do zaświatów? - dodał lekko drżącym tonem. Choć starał się pozostać dzielny, to zdradzał go głos.
Alice zorientowała się, że ten niewidzący jej wzrok, rzeczywiście jej nie widzi. Czyżby była dla niego duchem? A może to on był dla niej. Harper szybko przekalkulowała. Czy może to on umarł na plaży? Lotte napisała coś o morderstwie.
- Moja natura jest niejasna, ale nie jest też ciemna. Powiedz mi, jak się nazywasz? Co robisz tu sam? - zapytała i spróbowała ponownie odciągnąć Fluksa od dziury, gdy zauważyła, że pies się już chyba zorientował, że z polowania nici. Widziała, że nie pasuje do tych czasów, może więc jeśli rozwiąże zagadkę jego obecności tu, rozjaśni się coś więcej? Alice zerknęła w stronę wody. Oby Lotte i chłopiec, o którym Alice przypuszczała, że to ten, którego szuka, byli cali.

Niespodziewanie nastolatek skoczył na równe nogi, a przez jego twarz przemknął grymas złości. Z furią kopnął gałąź, która pofrunęła w niebo i odbiła się od drzewa.
- Kim jestem?! - wrzasnął. - Widać nie tym, kim powinienem! Przepowiednia mówiła… ta głupia przepowiednia pieprzonego Alvara… jak to było - zamyślił się. - Ogar piekielny, co złym ogniem zionie; zrodzony w nędzy w przaśnej kurwy łonie; zgniła macica na świat go wydała; prawość skreśliła, z demonem sypiała - wyrecytował. - Myślałem, że to o mojej matce i że ja… - złość z niego zeszła i z powrotem usiadł na głazie. - Ale może to jeszcze nie koniec? Może bogowie wysłali cię do mnie? Ale czemu nie znasz mojego imienia w takim razie? - chłopiec próbował dojść do prawdy. - Czy to dlatego, bo zabiłem ich zbyt wcześnie? Zostało jeszcze dwadzieścia dni, czy zbyt bardzo się pospieszyłem?
Alice słuchała słów chłopaka i zapamiętała je, jakby były wierszem, lub monologiem jednego z bohaterów na scenie. Rudowłosa popatrzyła na swego rozmówcę i miała mieszane uczucia. Zabił? Zabił za wcześnie? Może powinna… Przyjęła bardziej poważną postawę.
- Dlaczego sądzisz, że ja odpowiem ci na te pytania. Twój rachunek sumienia powinien ci odpowiedzieć. Nie powinieneś był popełniać tego grzechu, odbieranie życia nigdy nie jest czymś, co w jakikolwiek sposób ci pomoże. Jakie jest twe imię? - powiedziała, mając nadzieję, że dobrze zagrała rolę ducha sądnego, a przynajmniej tak to sobie wyobraziła, że takim teraz jest.
- Imiona mają dużą moc - odparł zamyślony nastolatek. - Obiecasz mi swoją pomoc i mądrość, jeżeli ci je zdradzę? Tak właściwie myślę, że już teraz w twoich słowach dostrzegłem pomoc, dziękuję ci za nią - dodał.
Alice uniosła lekko brwi, ale podeszła parę kroków bliżej chłopaka.
- Widzisz. To jak brzmi twoje imię? - powtórzyła pytanie po raz kolejny, mając nadzieję, że tym razem jej posłucha. Obserwowała go uważnie, po czym rozejrzała się nieco, licząc że dostrzeże jeszcze coś, co by jej pomogło zrozumieć co widzi.
- Mam na imię Nils - dodał chłopiec. - Nils Gustafsson. Tak sobie myślę… - zastanowił się. - Nie powinienem brać z sobą tych rzeczy - dodał, po czym wyjął z kieszeni portfel i zaczął kopać niedaleko kamienia, aby tam schować własność. Następnie wyzuł zakrwawione buty i je również zdeponował w kryjówce. Potem znów usiadł na głazie i spojrzał w przestrzeń, w której znajdowała się Alice. - Czy myślisz o mnie źle, duchu? - nagle rzekł. - Prawda jest taka, że każdy by zabił, aby tylko zdobyć duchowe “coś więcej”, coś co go wzniesie ponad tę smutną Ziemię - dodał. - Ja właśnie tak postąpiłem. Osiągnąć wyższy plan, na którym i ty znajdujesz się - wyjaśnił. - Ja i moja matka… Moja przeszłość… Myślę, że… - zaczynał kolejne zdania, lecz nie kontynuował. Dopiero po chwili zebrał myśli. - Uważam, że urodziliśmy się po to, by dowieść, że jesteśmy warci czegoś więcej, niż tylko życia. Jeżeli ludzie wokół mnie bez wyrzutów sumienia podcinają gardła dopiero co narodzonym stworzeniem po to, by nazwać je cielęciną i następnie zjeść bez okazji… to czy nie są warci tego, aby postąpić tak samo z nimi? - zapytał. - Tyle że ja mam okazję. I ona zbliża się, aż znów odejdzie... na pięćdziesiąt lat. Kiedy stanę się zbyt stary, by móc stać się tym, kim powinienem.
Alice zapamiętała sobie dane chłopaka, oraz gdzie zagrzebał swój dobytek.
- Uważam, że zabijanie drugiej istoty jest złe. Ludzie to łowcy i zjadają zwierzęta. A czy ty zabiłeś po to, by zaspokoić swój głód? Chciałbyś zjeść człowieka, dlatego że zjadł świnkę? - zapytała go. Nie rozmawiała nigdy z nikim, kto zabił kogoś. Cóż, sama kogoś zabiła, ale to było w samoobronie i nie chciała go uśmiercić. A ten chłopak… Zabijał z tak błahych powodów. To nie było dobre.
- Każdy ma jakiś cel w swym istnieniu, ale uważam, że ci, którzy odbierają życia dzieciom Boga, bardzo zabłądzili… - powiedziała jak czuła.
- Twierdzisz duchu, że gdybym był głodny i ich zjadł, jako kanibal, aby zaspokoić głód, wtedy powiodłoby mi się? - Nils chłonął każde kolejne słowo Alice, interpretując je po swojemu. Chyba niechcący Harper przekazała mu tym fragmentem o łowcach, że zjadanie ludzkiego mięsa to coś dobrego. - Ale to trochę obrzydliwe - zasępił się. - Jednak nie jestem dzieckiem. Mężczyzna musi robić to, co musi być zrobione - skinął głową, choć wciąż niepewnie. - Co jeszcze powinienem wiedzieć, duchu?
Alice skrzywiła się, orientując że najwyraźniej źle zinterpretował jej słowa.
- Nigdy nie jedz, ani nie zabijaj człowieka Nils. To jest złe. Słuchaj mnie uważniej. - powiedziała do niego i spróbowała podejść trochę bliżej, zerkając na Fluksa.
- Czemu chcesz być lepszy od innych, przecież to że jesteś sobą już czyni cię wystarczająco indywidualnym - Harper spróbowała przerzucić jego uwagę na coś innego, miała bowiem przeczucie, że wpajanie mu do głowy, że kanibalizm jest tym, czego potrzebuje, może mieć jakieś straszne konsekwencje. A skoro miał ją dalej za ducha, mogła wmówić mu nawet, że Niebo jest zrobione z cukierków i mógłby w to uwierzyć. Cóż za władzę oto właśnie dostała! Zaczęła sobie to uświadamiać.
- Ty nic nie rozumiesz - Nils zmarszczył brwi. - Tutaj nigdy nie chodziło o moje poczucie wartości, lecz końcowy rezultat. Co nie znaczy, że nie zależy mi na tym, aby mieć w tej grze swoją rolę - dodał. - Zastanawiam się, czy nie zostałeś zesłany, duchu, aby zasiać we mnie ziarno zwątpienia i odciągnąć od przeznaczenia - nagle nastolatek zdawał się jakby nieco mniej przychylnie nastawiony. Fluks w tym czasie dał spokój nieszczęsnemu królikowi i podszedł powoli do głazu, na którym siedział nastolatek. Zaczął węszyć w powietrzu i Harper nie była do końca pewna, czy pies widzi Nilsa, czy też nie. Sama podeszła do niego na tyle blisko, że nastolatek był już na wyciągnięcie ręki.
Alice lekko przygryzła dolną wargę, słysząc co powiedział. ‘Cholera’, pomyślała. Nie milczała jednak długo, by nie potwierdzić jego słów.
- Możesz co najwyżej tego domniemywać. Nie byłoby mnie tu, gdyby moja obecność nie niosła ze sobą jakiegoś celu. Moje słowa to wskazówki, jak się do nich zastosujesz, leży w twoim sercu. Czy jest ono jak smoła, czy ma w sobie krew to tylko ty wiesz - wymyśliła na prędko odpowiedź, której nadała chłodnego wydźwięku. Widząc jak reaguje Fluks, pokuszona ciekawością wyciągnęła rękę i spróbowała dotknąć Nilsa w ramię.

Nastolatek odsunął się nieco. Nie widział Alice, więc jej głos wydawał się z jego perspektywy coraz głośniejszy i ten fakt niepokoił go. A co, jeśli stanie się tak przeszywający, że aż śmiertelny? Podobne myśli krążyły w głowie Nilsa, a przynajmniej takie wrażenie odniosła Alice.
- To jest odwieczna walka o tego jedynego, najważniejszego z bogów, o którym mówiłaś i obawiam się, że moje sumienie i dusza…
Wtedy dłoń Alice dotknęła jego ramienia i kobieta mrugnęła. Kiedy ponownie otworzyła oczy, Nilsa już nie było. Rozpłynął się w ułamku sekundy i tylko Fluks zadarł pysk, żeby spojrzeć na swoją panią. Wydawał się bardzo zdezorientowany.
Alice była ciekawa, co Nils odpowie. Gdy więc zniknął, aż ją zatkało. Rozejrzała się, jakby mając nadzieję, że gdzieś tu jest. Że po prostu zmienił miejsce pobytu na jakieś inne. Że nie zauważyła jak wstał. Rozglądała się uważnie i mrugała, chcąc dostrzec go choćby kątem oka, albo wyczuć. W tym drugim była dobra. Przełknęła ślinę. Nie dostrzegła go nigdzie, więc podeszła do miejsca, gdzie zagrzebał swoje rzeczy. Zaczęła tam chwilę grzebać. Fluks również kopał, jak gdyby chcąc pomóc swojej pani. Minęło tylko kilka sekund, aby Alice przekonała się, że w ziemi nie ma żadnej z pozostawionych przez Nilsa rzeczy. Nie mogła też nic wyczuć. Jak gdyby dotknęła bańki mydlanej, a to momentalnie prysła. Wszystko równie dobrze mogło być snem Alicji z Krainy Czarów.
Alice sapnęła i grzebała w ziemi jeszcze chwilę, ale gdy nic nie dostrzegła westchnęła ciężko.
- Mam nadzieję, że twa dusza nie została stracona Nilsie… - powiedziała w powietrze, po czym podniosła się i jeśli kompletnie nic nie znalazła, spojrzała na Fluksa.
- Chodź, musimy biec - oznajmiła pieskowi, po czym poprowadziła go ponownie w stronę wody, żwawym tempem.
Wyjęła komórkę, idąc. Zauważyła nieodebrane połączenia od Sharifa oraz SMS o treści:

Cytat:
“Jestem w drodze nad jezioro”
Z tego wynikało, że nie tylko ona otrzymała wiadomość od Lotte. Chyba że Irakijczyk był mimo wszystko nieświadomy morderstw i zmierzał tam tylko w celach rekreacyjnych. Tak czy tak sama nie miała środków i nie mogła do niego oddzwonić.
Alice widząc połączenie i wiadomość od Sharifa, sprawdziła tylko czas kiedy próbował się z nią skontaktować. Była zbyt zajęta pogonią za pieskiem, żeby zauważyć że jej telefon świruje. Widząc, że i on był w drodze na plażę, uznała, że jest opcja że spotkają się już na miejscu. Pamiętała, że Sharif ciągle trzymał wsadzoną gdzieś przy sobie broń, więc uznała, że jeśli nawet udał się na plażę nieświadom tego co się działo, i tak będzie mógł więcej zdziałać niż ona. Bo co ona mogła zrobić, tutaj mosiężnych statuetek przedstawiających syrenki nie było... Czym prędzej udała się na plażę.
Fluks jakby instynktownie wyczuwał kierunek. Ciągnął Alice do przodu. Razem rozwinęli całkiem szacowną prędkość, niestety dwa razy o mało co nie potknęła się i przewróciła. Wnet ujrzała jezioro w całej swojej rozpiętości.

[media]http://blog.keijosavolainenphotography.com/wp-content/uploads/2013/06/24.6.2013_D7000_6261_PS7_web_B.jpg[/media]


[Proszę nie zwracać uwagi na moje zaćmienie umysłu. Rzut w jeszcze poprzednim poście X"D]
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...

Ostatnio edytowane przez Vesca : 06-04-2017 o 01:40.
Vesca jest offline  
Stary 03-04-2017, 18:21   #106
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Sharif nawet się nie zawahał. Po odebraniu wiadomości odsunął się od okna i ruszył szybko w stronę schodów. Zbiegł na dół i wyleciał przed budynek. Przeciskając się przez zebrany tłumek gapiów, pobiegł do wynajmowanego przez Detektywów domku wypoczynkowego.
Wpadając do środka, udał się prosto do zajmowanego przez niego pokoju. Wyciągnął spod łóżka obszerną torbę sportową i położył ją na materac. Sięgnął po leżący nieopodal mały plecak turystyczny, odłożył go tuż obok. Gwałtownymi ruchami zaczął przerzucać część sprzętu z torby do plecaka. Na pierwszy ogień poleciała apteczka oraz latarka. Następnie dorzucił jeszcze opaski zaciskowe oraz granat hukowo-błyskowy, tak na wszelki wypadek. Do tego wcisnął UMP 45 ze złożoną kolbą, którego wyjąć miał zamiar dopiero na miejscu. Na koniec zapiął jeszcze do pasa kaburę z SIG Sauer’em, do tylnej kieszeni wkładając zapasowy magazynek. Zastanawiał się jeszcze przez chwilę i ostatecznie zdecydował się na przytroczenie do prawej łydki pokrowca ze sztyletem Jagdkommando.
Irakijczyk spojrzał po sobie, sprawdzając czy niczego nie zapomniał i zarzucił sobie na grzbiet plecak. Całość pakowania nie trwała długo, kiedy wiedziało się, co gdzie było. Teraz zwarty i gotowy ruszył ponownie do wyjścia. Wiedząc, gdzie znajdowało się jezioro, pobiegł w tamtym kierunku.

Sharif Khalid był Detektywem. I przysięgał osłaniać swoich kolegów, kiedy ci potrzebowali pomocy. Mogło się zdawać, że był to dla niego najwyższy priorytet.

Irakijczyk był całkiem dobrym sprintowcem. Biegł szybko w kierunku Jeziora Bodom. Niestety jednak miał przy sobie dużo ciężkiego sprzętu i musiał kilka razy zatrzymywać się, kiedy pieczenie w mięśniach nie pozwalało na kontynuowanie wyścigu z czasem. Sprawnie obliczył sobie w głowie, że spóźni się, jeżeli nie znajdzie lepszego rozwiązania. I rzeczywiście, sto metrów dalej dostrzegł pojazd zmierzający niespiesznie w stronę pola golfowego. Był to typowy wózek, za którego kierownicą siedział zblazowany staruszek w lśniącej, bawełnianej koszuli. Miał na nosach okulary ze złotymi oprawkami i wpatrywał się ze znudzeniem przed siebie. Z drugiej strony Khalid zaobserwował kobietę jadącą na rowerze w kierunku campingu. Znajdowała się naprzeciwko Irakijczyka i z każdą chwilą zbliżała się do niego.

Sharif bez zastanowienia ruszył pędem w stronę wózka golfowego. Będąc już kilkadziesiąt metrów przed nim, wyciągnął z kieszeni swój portfel. Wyjął z niego nieaktywowany identyfikator SUPO i wymachując nim przed sobą, wykrzykiwał:
- Policja, proszę się zatrzymać!
Staruszek tak właściwie nie zareagował. Irakijczyk dostrzegł w jego uszach aparat słuchowy, więc głuchota musiała być przyczyną braku reakcji. Jednakże jechał na tyle wolno, że Khalid bez większego problemu mógłby go dogonić.
Nie zniechęcony brakiem odpowiedzi, Sharif wycisnął z siebie ostatnie poty, by dogonić starszego mężczyznę. Zabiegł mu drogę i zgiął się wpół, dysząc ciężko.
Wózek golfowy zahamował w ostatniej chwili. Kierowca poprawił na nosie okulary. Grube szkła powiększały jego oczy. Z powodu zdziwienia wymalowanego na twarzy wydawały się jeszcze większe.
- Jak mogę ci pomóc, dobry człowieku? - zapytał z pewną dozą nieufności.
Irakijczyk wyprostował się w końcu, łapiąc oddech. Zmierzył mężczyznę stanowczym spojrzeniem i ponownie wyciągnął przed siebie swój identyfikator.
- Funkcjonariusz Abul, tajna policja. Jestem zmuszony poprosić pana o podwiezienie mnie nad jezioro. Doszło tam do przestępstwa.
Kiedy Khalid zaczął wymachiwać odznaką, staruszek wyraźnie się przestraszył. Bardzo niedyskretnie spojrzał na skrytkę przy kierownicy, ale uspokoił się, kiedy dowiedział się o braku nakazu przeszukania pojazdu.
- Oczywiście, od osiemdziesięciu lat służę narodowi fińskiemu - odpowiedział. - Nie ma powodu, dlaczego dzisiaj miałoby być inaczej. Proszę wsiadać - wskazał na drzwi po drugiej stronie. Wszystko wskazywało na to, że mężczyzna był gotów zgodzić się na wszystko tak długo, jak temat skrytki nie będzie poruszany. Co chwilę rzucał wzrokiem w jej kierunku, stresując się obecnością rzekomego policjanta.
Ruszyli. Mężczyzna wyraźnie przyspieszył. Jechali trzydzieści kilometrów na godzinę, co dla staruszka musiało być prędkością rajdową.
- Mogę zapytać, o jakie przestępstwo chodzi? - odezwał się. - Czy to coś, co postawi nas w niebezpieczeństwie? - znienacka włączył mu się instynkt przetrwania.
Sharif poprawił się na siedzeniu i schował portfel z powrotem do kieszeni. Westchnął z ulgą, mogąc na chwilę odpocząć od biegania. Nie omieszkał również podziękować starszemu mężczyźnie za jego pomoc.
Sam również zerknął na skrytkę w pojeździe, ale postanowił kompletnie zignorować ten temat. I tak już stąpał po cienkiej linie.
- Przepraszam, nie mogę zdradzać szczegółów śledztwa. Mogę jednak zapewnić, że wszystko jest pod kontrolą - odparł dyplomatycznie. - Jednak po dotarciu na miejsce proszę, by dla własnego bezpieczeństwa oddalił się pan jak najprędzej - dodał uspokajającym tonem.
- Rozumiem, tak zrobię - odparł mężczyzna. - Myślałem, że może ktoś utopił się. Co roku policja wyławia topielców z jeziora. Ale jeżeli to poważne śledztwo, to nie będę zadawał więcej pytań - staruszek przyrzekł. - O, widzę moją żonę ze Stefanią - rzekł, wskazując podbródkiem kobietę z psem w odległości dobrze przekraczającej pół kilometra. Pomimo grubych okularów staruszek wcale nie był tak ślepy, jak można byłoby początkowo sądzić.
Sharif jednak spoglądał w innym kierunku. Wózek golfowy nieznacznie zboczył z głównej drogi, wjeżdżając w trawy. Irakijczyk ujrzał drobny, biały cień, który zapewne musiał być królikiem. Wystraszone zwierzę wyskoczyło na drogę i błyskawicznie pokicało naprzód. Nie byłoby w tym nic interesującego, gdyby nie to, że w chwilę potem wózek golfowy skręcił zgodnie z zakrętem i Sharif ujrzał Fluksa, który zaczął gonić królika. A za nim pobiegła Alice! Zniknęła gdzieś między drzewami zanim Irakijczyk zdążył w jakikolwiek sposób zareagować.
- Przyjaciółka mojej żony umarła przy tym jeziorze - staruszek tymczasem kontynuował. - Myślę, że to miejsce przyciąga nieszczęścia.

Sharif spoglądał zaaferowany za Alice. Nie wiedział, co się tutaj dzieje. Czy rudowłosa również biegła na pomoc Lotte? A może sama potrzebowała pomocy? Mężczyzna zmarszczył czoło. Nie był pewien, czy powinien porzucić podwózkę, jaką oferował starszy jegomość. Postanowił więc na początek po prostu do niej zadzwonić.
- Współczuję pańskiej żonie - zwrócił się do staruszka, wyrwany z zamyślenia. Wyjął telefon i wybrał numer Alice. - Przepraszam pana na chwilę, muszę zatelefonować do mojej partnerki.
- Za mundurem panny sznurem - mężczyzna rzucił. - Tak też zdobyłem moją kobietę - dodał.
Tymczasem Harper nie odbierała. Być może miała wyciszony telefon i nie zauważyła wibracji, biegnąc? A może też miała jakieś znacznie większe problemy? Sharif mógł jedynie zgadywać.
- Tego kwiatu jest pół światu - staruszek rzucił kolejnym powiedzeniem.
Sharif odłożył telefon od ucha i zerknął zdenerwowany na wyświetlacz. Mruknął coś pod nosem i napisał tylko krótkiego SMS’a: “Jestem w drodze nad jezioro”.
Porzucając wózek golfowy ryzykował, że nie dotrze na miejsce na czas. Miał tylko nadzieję, że Alice walczyła jedynie z niesfornym psem, a nie pakowała się w kolejne kłopoty.
- Przepraszam? - zerknął na mężczyznę, unosząc brew. Pokręcił głową. - Nie, nie. Partnerka z pracy - wyjaśnił, w duchu przeklinając. Dlaczego wszyscy na świecie ubzdurali sobie, że oni są razem?
- Nie mam czasu na te rzeczy - dodał jeszcze, samemu nie wiedząc czemu.
Staruszek otworzył usta, jak gdyby chcąc dać jakąś dobrą radę, ale zawahał się i tylko rzekł:
- To zrozumiałe.

Jechali drogą o nazwie Rantaojantie w kierunku jeziora, aż jego niebieska toń zaczęła prześwitywać między drzewami. Dojechali na sam koniec trasy, aż ta rozwidliła się w dwie ścieżki oplatające jezioro z obu stron.
- I co teraz? - zapytał mężczyzna. - W prawo, czy w lewo?
- Niech pan chwilkę poczeka - odpowiedział Sharif i wyskoczył szybko z wozu. Podbiegł kawałek w lewo, a następnie w prawo, wyglądając uważnie czegokolwiek, co zwróciłoby jego uwagę. Stanął na ściętym pniaku i ujrzał ruch w jeziorze po prawej stronie. Zdawało się, że ktoś się w nim topił! Ale nie zaobserwował żadnych morderców, namiotów, czy innych bezeceństw. Czy to możliwe, że w Jeziorze była Lotte? Choć mrużył oczy, nie był tego pewny. Obok większego ciała znajdowało drugie, mniejsze. Jakby dziecka.

- Hara - mruknął pod nosem Irakijczyk. Szybko wrócił do wózka golfowego, wskakując do środka.
- Proszę jechać w prawo, wzdłuż linii brzegu. Ktoś tam potrzebuje pomocy - powiedział, rozgorączkowany.
- Tak jest - staruszek poprawił okulary w złotych oprawkach i ruszył we wskazanym kierunku. - Czy zawiadomił pan już jakieś służby? - zapytał. - Warto zadzwonić do właścicielki ośrodka, być może na terenie Oittaa są jacyś ratownicy - zastanowił się. - Jest środek lata, to całkiem prawdopodobne. Tak myślę. Sam zadzwoniłbym, jednakże prowadzę i moja koordynacja nie jest taka dobra, jak za młodych lat - wytłumaczył. - Wysadzić pana jak najbliżej topiących? Wtedy pan musiałby schodzić po stromym zboczu. Czy może raczej przy bezpiecznym zejściu? Wtedy natomiast musiałby pan przebiec odpowiedni dystans - dodał.
- Niech pan podjedzie najbliżej, jak się da - powiedział stanowczo Sharif, zaciskając dłoń na udzie. - Tak, proszę się nie martwić, moje wsparcie jest w pobliżu. Tonący są powiązani z naszą sprawą - odpowiedział, nie siląc się na więcej wyjaśnień.
Wezwanie ratowników było kuszącą propozycją, ale Irakijczyk nie wiedział, w co się wpakowała Lotte. Nie chciał jej tym samym zdemaskować. A jeśli jego założenia były prawidłowe, to pozostała część grupy i tak właśnie tutaj zmierzała. Więcej ludzi nic by nie zmieniło.

Miał zamiar zsunąć się po zboczu, porzucić na plaży plecak i rzucić się do wody, na ratunek tonącym.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 05-04-2017, 21:16   #107
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=8L4CP9QD1oU[/media]

Staruszek siedzący za kierownicą zatrzymał pojazd.
- Proszę się pospieszyć, oni zaraz się potopią! - krzyknął, a Sharifowi nie trzeba było dwa razy powtarzać.
Mężczyzna wyskoczył z wózka golfowego i pobiegł nad skarpę. Ocenił najlepszą drogę zejścia ze stromych skał. Zmarszczył czoło. Postawił pierwszy krok, potem następny. Starał się schodzić tak szybko, jak to tylko możliwe - przecież ci ludzie topili się! Był już w połowie zejścia, kiedy jego noga trafiła na śliski mech. Stracił równowagę i chwycił się wystającego konara… tyle że nie tą ręką, którą powinien! Niepełnosprawna kończyna nie zadziała tak, jak powinna, odmówiła posłuszeństwa. Sharif poleciał w dół niczym bezsilna, licha kłoda.
Obijał się o twarde kamienie, rozciął sobie wargę, policzek, posiniaczył prawe udo, o mało co nie skręcił kostki, rozdał spodnie, stracił prawego buta, a na dodatek plecak utkwił w załomie skalnym w połowie drogi. Głowa go bolała, migrena naskoczyła na niego niczym błyskawica. Przypomniał sobie, że dzień wcześniej już miał uraz głowy i zdarł sobie z niej kawałek skóry. Na dodatek całe jego ciało było w siniakach, mięśnie wciąż paliły po wcześniejszym wysiłku, w ustach czuł żwir; nie mógł złapać oddechu.

Jednak Khalid miał duszę komandosa i poczuł przypływ adrenaliny. Półżywy ruszył do jeziora, jakby na spotkanie śmierci. Skoczył do wody. Zaczął płynąć.

Tymczasem Alice - wcale nie tak daleko - prowadziła interesującą konwersację z Nilsem Gustaffsonem. Wcielała się w rolę ducha, jako że nastolatek nie widział Harper, a jedynie słyszał jej głos - w rezultacie wziął ją za istotę nadnaturalną, z innego planu astralnego. Była zupełnie nieświadoma faktu, jak blisko jest Sharif. Nie myślała również o Imogen, która podążała w kierunku Oittaan Kartano.

Cobham stawiała na ostrożność. Korzystała z map, które Skorpion wyświetlał w jej umyśle. Niestety były na nich zaznaczone jedynie te większe drogi. Mniejsze ścieżki wśród leśnego poszycia nie zostały uwzględnione… co okazało się niezwykle mylące. Potem zdarzyło się kolejne nieszczęście. Pasek torby zerwał się i w rezultacie cała torba w międzyczasie zsunęła się i wylądowała gdzieś na drodze. Cobham nawet tego nie usłyszała - głośny warkot quada wszystko zagłuszył. Skończyło się tak, że Imogen musiała przyznać się przed samą sobą, że zgubiła się.

Na domiar złego quad zatrzymał się. Czyżby zepsuł się? Po chwili zrozumiała, że nie było już w nim paliwa. Cisza i spokój otoczyły ją zewsząd. Samotna sarenka spojrzała na nią spomiędzy drzew. Było to przepiękne zwierzę. Kiedy jednak Cobham mrugnęła, rozpłynęło się w powietrzu.

Została sama.

Natomiast Natalie Douglas osamotniona nie była. Ruszyła w kierunku tłumu. Czy mogła jakoś pomóc? Przypomniała sobie, że nie tak dawno w Portland opatrywała kogoś, Liama. A teraz znów musiała wykazać się umiejętnością pierwszej pomocy. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo będzie miała więcej doświadczenia w ratowaniu ludzi, niż jej brat lekarz.

Kiedy jednak znalazła się tuż przy domku, okazało się, że sprawa wcale nie jest tak poważna, jak myślała. Półnaga Irene tkwiła w uścisku łysego mężczyzny w skórzanej kurtce.
- Wiedziałam, że mnie złapiesz - powiedziała, całując go namiętnie.
Krzyki wokół nich okazały się być ekspresją nie przerażenia, lecz swoistej ekscytacji.
- Aww - takie dźwięki wydawały z siebie niektóre kobiety. Inne, i wcale nie była to wąska grupa, wpatrywały się z zazdrością.
- Nasi strzelili! - tymczasem wrzeszczeli kibice.

- Przepraszam - któraś kobieta zaczepiła Natalie. - Czy dobrze widziałam? Zna pani mężczyznę w tym domku? - zapytała, wskazując przystań Kallego.
Była niska i szczupła. Mysie włosy nosiła zawiązane w kitkę, a przetłuszczona cera nosiła na sobie ślady po trądziku.

Dokładnie w momencie zadania tego pytania, pół kilometra dalej Sharif spostrzegł, że rany na jego ciele palą żywym ogniem, a fale wokół mają słony smak. Jak w morskiej wodzie! Jezioro Bodom powinno być słodkowodne, więc jak to możliwe? Czyżby zmysły go zawodziły? Bez problemu unosił się na tafli; to woda go unosiła. Musiał jedynie nieznacznie ruszać rękami i nogami, żeby płynąć do przodu. Wnet pochwycił jednym ramieniem Visser, a drugim chłopca. Położył się na plecach i dzięki pracy nóg wracał na plażę.

Udało się.
Dobił brzegu.
Zemdlał z wyczerpania i rozdzierającego bólu.

Ostatnią rzeczą, jaką ujrzał przed utratą przytomności, była majacząca w oddali postać na skarpie. Piękna kobieta o długich, rudych włosach. Rozpoznał ją. Alice.

Harper ujrzała Sharifa, Lotte oraz chłopca. Cała trójka leżała nieprzytomna i mokra tuż przy tafli Jeziora Bodom. Na dodatek spostrzegła, że Sharif jest zakrwawiony, a kostka dziecka tkwi pod nienaturalny kątem. Jej uwagę przykuł również inny ruch - tyle że na skarpie. W odległości stu metrów od niej stał wózek golfowy. Wyszedł z niego staruszek, który wygramolił się na skraj zejścia i niezwykle powoli zaczynał schodzić. W jednej ręce trzymał apteczkę.

Fluks zaszczekał dwa razy, po czym obrócił pysk na Alice. Mogłaby przysiąc, że znowu spogląda na nią pytająco.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 17-04-2017 o 00:05. Powód: Sharif zgubił plecak, w której była broń, ale sztylet ma przy sobie
Ombrose jest offline  
Stary 09-04-2017, 01:57   #108
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- P-pragnę…

https://www.youtube.com/watch?v=pS-gbqbVd8c


Pośród drzew było tak spokojnie. Strzeliste topole, wysokie buki, smukłe olchy. Gałęzie ich wszystkich powiewały na wietrze niczym tancerki odziane w szmaragdowe szaty z liści. Za muzyków miały świerszcze, które wygrywały swoje pieśni w wysokich kniejach otulających Jezioro Bodom. A także szum wiatru.
Wzmagał się z każdą chwilą.

Imogen Cobham przeszła już pół kilometra. Znalazła porzuconą torbę, naprawiła pasek i kontynuowała przechadzkę. Krok za krokiem oddalała się od quada, kierując w stronę cywilizacji.

Minęło kilka sekund. Duży, czarny motor wychynął zza zakrętu za jej plecami. Odskoczyła od niego, obawiając się staranowania. Już myślała, że machina będzie kontynuować swoją szaleńczą jazdę, jednakże zatrzymała się. Przeniosła wzrok na kierowcę. Był nim wysoki, szczupły mężczyzna. Pod jego oczami wykwitły cienie, a włosy w odcieniach jasnego blondu utraciły dawny blask… jednakże to był on.

Andreas Dircks.
Niegdysiejszy kapitan MSC Poesii.
Człowiek, którego wprowadziła w świat paranormalny pełen strzyg i potworów.
Członek Kościoła Konsumentów.
Ojciec jej dziecka.

- Imogen - wychrypiał. Uśmiechnął się z ulgą. W jego oczach tliła się wilgoć oraz blask zachodzącego słońca. - Znalazłem cię!

Jednak Cobham milczała.
Nawet wtedy, kiedy mężczyzna opuścił motocykl i podszedł, aby przytulić ją mocno.

- Jesteś w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Tak, znowu - zażartował. Jednak spoważniał, kiedy na twarzy kobiety nie pojawił się ślad uśmiechu. - Usłyszałem, że… Ponieważ… To znaczy... - westchnął, po czym zaczął od początku. - Kościół Konsumentów jest w Helsinkach. I ma kontakty z tutejszą mafią… lecz to jest mafia straszniejsza od wszystkich innych. Valkoinen - dodał. - Macie kreta w Oddziale w Portland, członka Kościoła Konsumentów. Skontaktował się z Lotte Visser i dał jej dodatkową, fałszywą misję. Niczego nie mogła podejrzewać! Imogen, w tych wytycznych napisano, że jesteś podejrzewana o zdradę IBPI i konszachty z nami, a ja… nasza wspólna przeszłość jakoby ma to potwierdzać - dodał. - Lotte Visser miała bacznie się tobie przyglądać i reagować, gdybyś uczyniła coś podejrzanego na szkodę IBPI. Mogłaby cię nawet zabić. Nie mogła podejrzewać, że ta misja była tylko manipulacją! I że nie została ona zlecona przez faktyczne IBPI, lecz przez wrogów oddziału. Kościół Konsumentów stworzył ten plan, żeby was skłócić i spętać ręce wam obojgu. A może nawet całej waszej drużynie. Oni boją się ciebie i Lotte po tym wszystkim, co miało miejsce na Wyspie Wniebowstąpienia. A jako że Kościół Konsumentów ma tutaj swoje cele, to obawia się, że mogłybyście je nam pokrzyżować, działając razem. Z tego właśnie powodu postanowił napuścić was na siebie - Andreas mówił to wszystko jednym tchem. - Koniecznie muszę wiedzieć od kogo Lotte dostała tę misję! Kto jest członkiem Kościoła Konsumentów w Portland! To ktoś na wysokim stanowisku… i prawdopodobnie to on rok temu wpisał do Zbioru Legend Russela Hayesa, dając mu fałszywe uprawnienia. Wtedy wszystko się zaczęło. Imogen, pomóż mi!

Jednak Cobham milczała.
Nawet wtedy, kiedy mężczyzna wpatrywał się w nią… wpierw przenikliwie, a potem znowu z uczuciem.

- Valkoinen ma oczy wszędzie w Helsinkach - Andreas kontynuował. - Spostrzegł, że Lotte Visser wcale nie inwigilowała cię tak wnikliwie, jak było w planach. Po tym, jak wyszliście z muzeum i skierowałaś się do sklepu… zupełnie straciła cię z oczu. To nie uszło uwadze Valkoinen. Miała napuścić na ciebie tak wnikliwe sidła, że nie powinnaś nawet ruszyć się, nie mając jej gdzieś za plecami. Takie otrzymała polecenia od kogoś, kogo uważała za przedstawiciela IBPI. W każdym razie nie była wystarczająco ostra względem ciebie. Mafia uznała, że pierwotny plan zawiódł i trzeba was po prostu zlikwidować. Kościół Konsumentów wzbraniał się przed takim rozwiązaniem, bo… oficjalnie dlatego, bo nie chcieliśmy przyciągać specjalnej uwagi waszej centrali do Helsinek, a śmierć dwóch detektywów mogłaby to zrobić. A nieoficjalnie z tego powodu, gdyż… ja na to naciskałem. Bardzo mocno - dodał i właśnie tak pochwycił zimną dłoń Imogen. - Jednakże teraz Valkoinen nie wierzy, że Lotte Visser będzie mogła efektywnie blokować twoje działania. W rezultacie spuścili swojego ogara ze smyczy - dodał. - Dobrze się czujesz? Może powinienem wpierw zabrać nas w jakieś bezpieczniejsze miejsce?

Jednak Cobham milczała.
Nawet wtedy, kiedy przez twarz mężczyzny przebiegł cień złości, że jest przez nią ignorowany.

- Ich ogar miał zaatakować Lotte Visser i ją zabić, pewnie już to zrobił - dodał. - A potem… skierować się na ciebie. Może być tu lada moment! On cię szuka! Uciekłem z naszej kwatery i przeszukałem cały camping, całe Oittaa, aby cię pierwszy znaleźć. Na szczęście udało mi się… - jego mowa plątała się ze szczęścia. - Tak bardzo się cieszę, że dałem radę… dałem radę znaleźć cię na czas. Ochronię cię, Imogen. Obiecuję ci to.

Jednak Cobham milczała.
Nawet wtedy, kiedy spostrzegła diabelskiego ogara na drodze przed nimi.

Andreas obrócił się w ostatniej chwili. Nienaturalnej wielkości monstrum skoczyło.
- Imogen, uciekaj!
Mężczyzna padł na kolana i uderzył dłońmi o ziemię. Spomiędzy jego pięści zaczęły rosnąć ogromne, krystaliczne sople. Jeden za drugim, błyskawicznie powstawały, tworząc szlak biegnący na spotkanie ogarowi. Momentalnie zrobiło się zimno, kiedy autostrada lodu wyrosła przed dwójką ludzi. Wnet trafiła wilka. Niestety wystarczyła tylko chwila, aby ogar wyswobodził się z niej.
- Do cholery, Imogen! - wrzasnął Dircks. - Jak nie uciekasz, to mi chociaż pomóż. Na pewno masz przy sobie broń!

Jednak Cobham milczała.
Nawet wtedy, kiedy po dwóch minutach walki okazało się, że mężczyzna sam nie wygra.

Andreas dyszał ciężko. Otarcia na ramionach, kolanach, udach, wielorakie siniaki, rany, z których sączyła się krew… pomimo tego wszystkiego wciąż bronił Imogen przed ziejącym ogniem stworem. Z trudem utrzymywał się na nogach, jednakże nie pozwolił, by włos spadł z głowy Cobham. Szeroko rozstawił nogi i zaczerpnął powietrza. Ostatkiem sił zionął strugą zera absolutnego. Minus dwieście siedemdziesiąt trzy coma piętnaście stopni Celsjusza. Ogar zawył z bólu. Jego tułów złapany w strudze mrozu oplotła błękitna skorupa oparzenia. Dircks opadł na przedramienia. Był asem Kościoła Konsumentów po utracie przez stowarzyszenie Katariny Romanovej, którą własnoręcznie zatłukła Imogen. Jednak nawet on nie mógł równać się ze stworem z czeluści piekieł. Z nozdrzy i pyska wilka buchała para, a ogromne słupy ognia, które z siebie zionął mogłyby stopić Słońce. Jednakże lód Andreasa do tej pory zdołał go powstrzymać.
- Cobham, do cholery - mężczyzna plunął krwią. - Jeżeli kiedykolwiek, cokolwiek dla ciebie znaczyłem, to odezwij się wreszcie! I uciekaj stąd, długo go nie powstrzymam.

Jednak Cobham milczała.
Nawet wtedy, kiedy spomiędzy kłów buchnął kolejny obłok inferna.

Andreas rozpłakał się. Wyciągnął z kieszeni scyzoryk i przesunął jego ostrzem po swoim ramieniu. Głęboko ciął w skórze, mięśniach i tkance. Wystrzeliła fontanna krwi. A kiedy mężczyzna na nią spojrzał, skrystalizowała się z niej burza maleńkich kolibrów. Skrzydła z cieniutkiej tafli szkarłatu trzepotały gorączkowo. Przepiękne, pozornie delikatne, jasnoczerwone stwory pofrunęły w przestworza. Światło zachodzącego słońca dodawało im koloru. Otuliły Andreasa. Jeden z nich przysiadł na ramieniu Imogen i wpatrzył się w nią wyczekująco.

Jednak Cobham milczała.
Nawet wtedy, kiedy flotylla szkarłatnych kolibrów natarła na ogara.

Ich cienkie, ostre niczym diamenty skrzydełka bezlitośnie cięły ciało istoty z koszmarów. Wilk próbował się od nich opędzić, waląc na oślep łapami, lecz nie był w stanie. Andreas padł bez życia na ziemię tuż obok Imogen.

- Pragnę… - wychrypiał.

Wysunął z kieszeni kurtki szkarłatną fiolkę. Podsunął ją Imogen.

- Rz-rzuć nią… - wychrypiał. - O-osłabiłem go. T-to go z-znisz.. z-zniszczy…

Jednak Cobham milczała.

- P-podobno… s-słyszałem, że urodziłaś dz-dziecko. M-moje dziecko - mężczyzna jąkał się z bólu i wyczerpania. Z jego oczu płynęły łzy… które już nie zamarzały. Jako Paranormalium wyczerpał ostatnią porcję energii, jaką posiadał. Teraz Imogen mogłaby dotknąć go bez obaw, że poparzy ją zimnem. Jednak tego nie zrobiła. Nic nie zrobiła.

- P-pragnę j-ją kiedyś przytulić - rzekł. Jego wzrok przesunął się na niebo. Wyglądał dokładnie tak, jak wtedy, kiedy byli razem torturowani przez Romanovą. - W-wziąć ją na r-ręce.

Jednak Cobham milczała.
Nawet wtedy, kiedy Andreas próbował jej dotknąć, lecz nie był w stanie. Jego wysiłki przypominały udręczonego Parkinsonem starca.


- D-dlaczego? - zapytał ją.
- Los uwziął się na mnie - Imogen przemówiła. - Notorycznie nic mi nie wychodzi. Cokolwiek spróbuję, kończy się porażką.
- T-to nieprawda - rzekł mężczyzna. - S-spróbuj. P-proszę cię. Dla mnie. Dla nas. Dla naszej dziewczynki.
Podsunął jej fiolkę, jednak Cobham nie pochwyciła jej.
- Cz-czyli… przez cały czas t-to nie miało dla ciebie ż-żadnego znaczenia - Dircks wychrypiał.

Ogar roztaczał wokół siebie ciepło. Wył z bólu, kiedy kryształowe kolibry cięły jego ciało, jednakże… były stworzone z lodu.
Topniały.

- D-dla nas - łzy Andreasa wsiąkały w grunt. Spoglądał na fiolkę, której już nie był w stanie utrzymać w dłoni. Upadła na drogę i potoczyła się gdzieś dalej. - D-dla nas mogłabyś próbować raz za razem. N-nawet, gdyby nie wychodziło. M-mogłabyś znajdować siłę, m-myśląc o mnie i o n-naszej c-córc… - jednak nie dokończył, gdyż to słowo było dla niego zbyt bolesne. - T-tak łatwo ci to p-przekreślić? Tak łatwo… zrezygnować?
Na tym etapie Andreas już nie oczekiwał odpowiedzi.

Jednak tym razem Cobham nie milczała.

- Rezygnuję - rzekła.
Jej słowo zabrzmiało, jak dzwon.

Ogar wyswobodził się.
Posłał falę zniszczenia.
Obróciła wszystko na swej drodze w proch.

- P-pragnę… - Andreas wychrypiał po raz ostatni.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 09-04-2017 o 03:28.
Ombrose jest offline  
Stary 12-04-2017, 15:12   #109
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
[media]http://www.youtube.com/watch?v=1FH-q0I1fJY[/media]

- Może usiądziemy? - nieznajoma kobieta zaproponowała, wskazując pobliską ławkę, która stała na terenie wspólnym campingu, nieco na uboczu. - Tutaj nikt nie powinien nam przeszkadzać - dodała, spoglądając na zastęp mężczyzn przylepionych do telewizora. - Co za hałastra - dodała co najmniej jak arystokratka. A następnie przeniosła wzrok z powrotem na Natalie, oczekując na odpowiedź.
- Eee… nie mogę zostać, koleżanka potrzebuje pomocy - pokazała kobiecie swój telefon, jakby na potwierdzenie, że chwilę temu odczytała sms. - A faceta stamtąd przed chwilą poznałam - odpowiedziała na zadane wcześniej pytanie. - Myślałam, że trzeba będzie dzwonić po pogotowie dla tej laski. - Tym razem wskazała na półnagą kobietę, która nadal tonęła w objęciach tego, który ją złapał.
Mimowolnie zacisnęła usta w dezaprobacie. Nie, nie czuła się lepsza, ale nigdy nie była wielką fanką ludzi pod wpływem używek, którzy zamiast spokojnego korzystania ze środków… poprawiających nastrój robili cyrk. Czy to chodziło o narażanie czyjegokolwiek życia, czy niszczenie przedmiotów.
- Jak się nie umie korzystać z alkoholu, czy narkotyków, to nie powinno się w to bawić - oznajmiła spokojnie, jakby zgadzając się ze wcześniejszym stwierdzeniem nieznajomej i odwróciła się powoli z zamiarem odejścia do ich domku po jakąś broń.
- Tak, jak najbardziej zgadzam się - dodała kobieta. - Nie wymagam, żeby wszyscy zachowali się jak panowie i damy, ale minimum kultury i stylu należy oczekiwać od każdego.
Zrównała się z Douglas, nie chcąc jej odpuścić.
- Powiem wprost. Nazywam się Eva Pojkinen i jestem reporterką Lupy Finlandii - dodała dumnym tonem, jak gdyby była to bardzo prestiżowa gazeta. Jej kolejne słowa wskazywały jednak na to, że jest to bardziej tabloid, czy kolorowy magazyn. - Sugeruje pani, że nie jest przyjaciółką Kallego Vanhanena, ale w jaki sposób poznała pani tego sławnego aktora? Czy zaprosił panią do siebie? Czy opowiadał o tragedii rodzinnej? Co może pani powiedzieć? Mogę zagwarantować pełną dyskrecję, ochronę źródeł, sowite wynagrodzenia, a także… moją reporterską przyjaźń - dodała. - Czy zgodziłaby się pani na wywiad? Koleżanka na pewno może zaczekać.
Natalie przyspieszyła kroku.
- Koleżanka potrzebuje mnie pilnie, więc nie może i pojęcia nie miałam, że gość z tamtego domku to jakiś aktor. A jak chce pani coś o nim wiedzieć, to polecam się tam udać i porozmawiać.
Niedługo potem była już przy domku.
Przekręciwszy klucz w zamku, energicznie otworzyła drzwi, zamykając je przed nosem reporterki, po czym starannie zasłoniła wszystkie możliwe okna i sięgnęła do telefonu.

Cytat:
Laska, która spadła z dachu ma się znakomicie. A ta baba, która ze mną lazła to reporterka, wypytywała o ciebie, więc może póki co weź się schowaj do domku, zasłoń okna, zamknij drzwi. Prześpij. Jak tylko będę mogła to do ciebie zajrzę. Nie wiedziałam, że jesteś sławny Przepraszam? :P
Kiedy otrzymała raport doręczenia, ruszyła ku swojej torbie, wydobywając z niej kaburę i broń, które przyczepiła pod swoją bluzą. Do kieszeni wcisnęła zestaw z dokumentami i skierowała się do wyjścia. Na szczęście wścibska reporterka zniknęła. A może czaiła się gdzieś w pobliskich krzakach? W każdym razie Natalie jej nie zauważyła. Istniała całkiem duża możliwość, że Eva Pojkinen posłuchała rady Douglas i rzeczywiście udała się do Kallego.

Natalie dokładnie zamknęła drzwi na klucz i obeszła domek, sprawdzając, czy wszystko pozamykane. Upewniła się, że nikt niepożądany nie wejdzie do środka pod nieobecność detektywów. Komórka piknęła, obwieszczając o otrzymaniu nowej wiadomości.

Cytat:
HEH tak. Dhatego midz innymi dobr mi się z Toba gadalo. Traktpwalas mmnie jak kogos normalne.zABarykadujje sie. dziki zacynk
Tymczasem Douglas musiała zdecydować w jaki sposób dostanie się na plażę tak, aby było najszybciej. Bieg z bronią przez cały camping i kolejne drogi nie wchodził w rachubę. Nawet gdyby miała wystarczającą kondycję, trwałoby to stanowczo zbyt długo.

Pierwszą myślą Natalie był powrót do Kallego, ale szybko wykluczyła ten pomysł. Nawet jeśli miał gdzieś na podorędziu jakiś pojazd, wolała go nie angażować w nic, a na pewno nie w tej chwili. Zaraz rzuciłby się pomagać, co nie było głupie, zważając na jego przejścia i zajęcie myśli czymś innym, ale nie było rozsądne z powodu jego upojenia. Ale za to zapytanie o jakieś pojazdy, czy sposób szybkiego poruszania się po okolicy, obecnych na kempingu ludzi na pewno było dobrym pomysłem.
Upewniwszy się jeszcze raz, że domek zostawiła dokładnie zamknięty, znowu skierowała swoje kroki ku imprezie. Znalezienie kogoś z samochodem do wypożyczenia, albo chociaż zdobycie rad. wydawało się dobrym pomysłem.
Domek Kallego wydawał się zamknięty, a pobieżne spojrzenie pozwoliło jej stwierdzić, że namolnej reporterki nie było nigdzie w jego najbliższej okolicy. Kiedy jednak przyjrzała się dokładniej, ujrzała że choć co prawda dziennikarka - podobnie jak Kalle - nie znajdowali się na werandzie, to kobieta z aparatem stała z boku i tyłu domku. Fotografowała przez okna wnętrze. Całkiem prawdopodobne, że pijany mężczyzna nie zasłonił ich wszystkich.
Zatem błyskawicznie wyjęła telefon i znowu napisała sms:

Cytat:
Zasłoń WSZYSTKIE okna. PORZĄDNIE. Bo baba robi fotki. Tylko NIE WYCHODŹ ABSOLUTNIE. Bo zrobi się awantura. Potem ich pozwiemy!
Douglas dostrzegła ruch za oknem, kiedy mężczyzna delikatnie odsunął zasłonę. Jego wzrok skoncentrował się na Natalie. Przymrużył oczy i szybko ją rozpoznał. Na jego twarz bił blask jasnego światła, zapewne z komórki. Uśmiechnął się delikatnie do kobiety i pokiwał dwa razy głową, dając tym samym znać, że zastosuje się niezwłocznie do jej dobrych poleceń.
Odpowiedziała szybkim kiwnięciem i uśmiechem, kontynuując swoją wędrówkę.

Natalie, wchodząc głębiej w tłum, oparła lewą rękę tak, żeby czuć pistolet ukryty pod bluzą. Nie chciałaby się nagle przekonać,że ktoś w przypływie pijackich żartów postanowił jej podpieprzyć broń.
Douglas przesunęła wzrokiem po znajdujących się przed domkiem ludziach. Szukała kogoś, kto na pierwszy i drugi rzut oka wyglądał na w miarę trzeźwego. To na pewno dawało jakieś szanse na podjęcie konwersacji.

Ujrzała łysego mężczyznę, chłopaka Irene. Tym razem był bez dziewczyny. Wychodził z domku i jakiś jego kumpel zaczepił go. Natalie stała co najwyżej dwa metry obok, lecz Finowie nie zwracali na nią uwagi.
- I co? - zapytał ten, którego Douglas nie znała.
- Położyłem ją spać - rzekł skinhead. - Może będzie chwila spokoju - dodał. Niby żartował, ale sprawiał wrażenie człowieka, który nie chce ponownie łapać kobiet spadających z dachu. Już nigdy więcej. - Tak sobie myślę, że wiele powodów, dlaczego ją kocham pokrywa się z tymi, dlaczego tak trudno z nią żyć - uśmiechnął się.
- A co zamierzasz teraz?
- Zapewne po przebudzeniu będzie mieć migrenę, jak zawsze. Może już teraz pojadę do apteki i coś jej kupię. Poza tym wstąpię po wodę mineralną dla tej całej zgrai. Inaczej jak się obudzą, to wysuszą całe jezioro.
- Nie piłeś? Możesz jeździć?
- Wysączyłem co najwyżej jedno piwo, które dawno już wyparowało. Jestem trzeźwy.

Mężczyzna sprawiał wrażenie, że chce choć na chwilę uciec od imprezy i uspokoić się po skoku swojej dziewczyny. Natalie spostrzegła, że być może właśnie on jest osobą, której szukała.
- Przepraszam - zaczęła od razu. - Ale słyszałam, że jedziesz, czy mogłabym się z tobą kawałek zabrać? Dostałam bardzo niepokojącego sms-a od koleżanki i muszę ją znaleźć i dowiedzieć się, czy wszystko jest w porządku. Dorzucę się do benzyny, jak trzeba - dodała szybko, żeby pokazać, że jest poważna.
Mężczyźni spojrzeli po sobie.
- Oczywiście, nie ma problemu - odparł. - Jestem Aatu - przedstawił się.
Ruszyli w stronę stojącego nieopodal parkingu vana.
- To będzie po drodze?
- Dzięki - ucieszyła się szczerze. - Nie wiem, ważne, że bliżej do jeziora. Bo tam moja koleżanka natknęła się na jakiś eee.. namiot i chłopca, który zabłądził - ubarwiła swoją historię. Dzieci przecież zawsze działały na ludzi inaczej. Zawsze odpalał się im jakiś instynkt obronny. Podobno większość gatunków w królestwie zwierząt tak miała.
- Nie wiem za dużo jeszcze, bo sms był dość enigmatyczny i chyba szybko pisany. Późno go też zauważyłam - głos jej drgnął, bo naprawdę czuła się nieco winna. - Dlatego muszę się tam dostać, dowiedzieć się, czy wszystko w porządku. - Zakończyła nieco dramatycznie, wsiadając na tylną kanapę, nie próbując sobie nawet uzurpować prawa do siedzenia obok kierowcy.
- Ach, to trzeba było tak od razu! - rzekł Aatu. - Słyszałem pogłoski, że jakaś kobieta chodzi po campingu i szuka chłopca. Może to o niego chodzi. Apteka może poczekać, najpierw pojedziemy nad plażę - dodał z pewnością w głosie. Wyjechali na szeroką drogę, biegnącą na północ wśród traw i drzew. - Jak byłem małym chłopcem, to uciekłem z domu. Fajnie było przez kilka godzin, ale potem zapadł zmrok i wszyscy moi kumple, którzy zarzekali się, że mnie nigdy nie opuszczą… wrócili na kolację - zaśmiał się. - Zostałem sam w domku na drzewie, kompletnie zdradzony i porzucony. Zrobiło się ciemno i zimno, a wokół szeleściły gałęzie. Złamałem się, kiedy zaczęły wyć wilki… jednak na tym etapie już za bardzo bałem się, aby zejść. Bracia znaleźli mnie po północy drżącego ze strachu pod kocem. Przysięgałem, że już więcej tak nie postąpię i dochowałem tajemnicy. Jednakże dusza buntownika we mnie została - uśmiechnął się półgębkiem. - Zapewne nasz młody delikwent poszedł moją drogą.
- O matko, wilki?! - zadziwiła się szczerze. - To było tu? Czy w twoich rodzinnych stronach? I naprawdę bardzo, bardzo dziękuję za podrzucenie. Jeśli coś się dzieje, to dwóch dodatkowych towarzyszy, w dodatku płci męskiej zdecydowanie może pomóc - dodała, rzeczywiście zadowolona z tego nieco niespodziewanego daru od losu. Z drugiej strony, jeśli działy się rzeczy nie do końca… normalne, nie powinna brać do pomocy cywilów. Ale teraz nie było już wyjścia. - Może to była matka tego chłopca? - Zastanowiła się na głos. - I mam szczerą nadzieję, że ta historia skończy się równie dobrze, jak twoja.
Aatu spojrzał na siedzącego obok niego kolegę. Przysypiał, nieco pijany. Pozostawało kwestią sporną, jak bardzo może im się przydać.
- Tak, to było niedaleko - odparł Aatu. - Jestem z krwi i kości z Espoo, dokładnie z jego obrzeży… a wokół miasta mamy zdrowe lasy. A pani skąd pochodzi? - zapytał. Zanim jednak Natalie zdążyła odpowiedzieć, dojechali na sam skraju lasu. Dalej widniała skarpa, a także plaża rozciągająca się nad ogromnym jeziorem.
- I gdzie teraz? - zapytał, dociekając, czy podążyć prawą, czy lewą odnogą okalającą Bodom.
Natalie dostrzegła dwieście metrów dalej błyski światła przy brzegu. Kiedy skoncentrowała wzrok, zauważyła kobietę o rudych włosach, drugą o srebrnych, chłopca, starszego mężczyznę oraz drugiego młodszego i o ciemniejszej karnacji. To musieli być oni!
- Tam - pochyliła się obok kierowcy, pomiędzy siedzeniami, pokazując mu palcem błyski, które sama zauważyła. - To oni! Ruda to moja siostra! - Dodała zupełnie zbędną w tym momencie informację, jednak spodziewając się, że to podkreśli jej… przynależność? Możesz podjechać tam bliżej?
Aatu zmrużył oczy, próbując dostrzec siostrę Natalie.
Zajechał białym vanem tuż na sam skraj skarpy. Niestety stromy stok uniemożliwiał dalszą jazdę. Pozostali Detektywi oraz cywile znajdowali się dole, tuż przy plaży.
- I co teraz? - zapytał Aatu. Wyszedł z samochodu i stanął na samym skraju. Założył ręce o biodra, spoglądając na sylwetki rysujące się w oddali. Jego zaspany kolega również wyszedł z vana, pocierając oczy. Jednak rozbudził się zupełnie kilka sekund później, kiedy wokół nich zrobiło się jasno jak w południe.

A także owionęły ich gorące podmuchy powietrza, jak gdyby płynące z czeluści piekieł.
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners

Ostatnio edytowane przez Morri : 17-04-2017 o 14:47.
Morri jest offline  
Stary 14-04-2017, 03:01   #110
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice widząc trójkę nieprzytomnych, zrobiła minę pełną zdumienia i niepokoju. Przyspieszyła swe kroki ile miała jeszcze sił. Będąc już blisko na skarpie, gdy wraz z Fluksem zatrzymali się, a pies posłał jej ‘To’ spojrzenie, popatrzyła na niego, podniosła ręce w bezradnym geście i pokręciła głową.
- Nie pytaj mnie, też nie rozumiem - odpowiedziała psu i znów wróciła uwagą do reszty. Zauważyła powoli schodzącego ze spadzistej skarpy dziadka
- Tylko niech pan uważa! - rzuciła do niego, mając nadzieję, że się nie rozproszy i nie zabije. Przełykając ślinę, Alice rozejrzała się za najłagodniejszym, względem reszty przestrzeni, kawałkiem skarpy w najbliższej okolicy, po czym podeszła do niego. Zerknęła na Fluksa i na dzierżoną smycz. Kurczę, no bała się go sprowadzić ze sobą.
- To chyba nie da rady przyjacielu, nie chcę żeby coś ci się stało. - oznajmiła zwierzakowi, po czym cofnęła się do najbliżej połozonego drzewa, ale oddalonego tak by psiak sobie nic nie zrobił próbując ruszyć za nią, po czym przywiązała go.
- Poczekaj tutaj grzecznie, to potem jak wrócimy, dostaniesz więcej smakołyków, dobrze? Fluksik? - obiecała pieskowi, po czym pogłaskała go i dopiero z powrotem ruszyła do brzegu skarpy, by po upolowanym ‘bezpieczniejszym’ kawałku spróbować ostrożnie zejść na dół, krzyżując mentalnie palce, by nie spaść.
Ostrożnie stawiała kolejne kroki, omijała podejrzane mchy, stroniła od niepewnych, niebezpiecznych uskoków. Minęła staruszka, któremu z rąk wypadła apteczka. Podniosła ją i dalej kontynuowała zejście. Umordowana, lecz w jednym kawałku - znalazła się na plaży. Pięćdziesiąt metrów dalej leżała trójka ludzi potrzebujących jej pomocy.
- Proszę się nie martwić - staruszek wychrypiał, znajdując się w połowie drogi. - Od dawna nie czułem się tak żywy! - dodał z animuszem mającym zamaskować napięcie i strach. Jednakże dalej posuwał się w dół i jak na swoje lata radził sobie wyśmienicie.
Alice, gdy tylko znalazła się na dole, zerknęła na staruszka.
- Tylko proszę bardzo uważać! - powiedziała, bo nie chciała mieć tu kolejnej rannej/nieprzytomnej osoby. Podeszła z apteczką do całej trójki i nie wiedziała za kogo się brać najpierw. W pierwszej kolejności wzięła głęboki wdech.i przypomniała sobie zasady pierwszej pomocy. Po chwili pochyliła się i przytknęła każdemu z leżących palce do szyi w miejscu gdzie powinien, mniej więcej być puls. Sprawdziła też, czy oddychają. Klękając na piasku zaczęła oglądać kto miał jakie oznaki zranień. Spróbowała lekko poruszyć Sharifa za ramię, mając nadzieję, że może go to obudzi. Zaraz tak samo uczyniła z Lotte i chłopcem. Temu ostatniemu przyjrzała się, czy to nie Ismo, którego obiecała spróbować znaleźć.
Alice spostrzegła, że wszyscy mają wyczuwalny puls na szyi, co było uspokajające. Kiedy dotknęła chłopca, ten nagle otworzył szeroko oczy i zaczął krztusić się. Usiadł gwałtownie i ze strachem rozejrzał się dookoła.
- Wieloryb pomógł nam! - krzyknął do Lotte, ta jednak pozostawała nieprzytomna. Następnie zwrócił oczy na Alice. - Wilk! Czy widziała pani wilka?! - dodał spanikowany.
Tymczasem staruszek zdołał zejść ze skarpy. Miał tylko otarcie na ramieniu. Podbiegł z zadyszką do Irakijczyka i złapał go za to same ramię, co wcześniej Alice.
- Panie policjancie! - wychrypiał. - Czy słyszy mnie pan?!
Chłopiec jakby dopiero wtedy ujrzał Sharifa. Chwycił go mocno za dłoń, niczym tonący tratwy.
- Dziękuję panu, uratował nas pan! - wdzięczność wylewała się z niego. - Jest pan bohaterem!
Sharif tylko jęknął. Jego powieki zadrżały, co sugerowało, że był na skraju świadomości. Alice natomiast spostrzegła drobne, płytkie rany, z których sączyła się krew. Zapewne powstały w trakcie schodzenia ze skarpy. Mogłaby spróbować je opatrzeć, jako że miała przy sobie apteczkę.
Alice lekko drgnęła, gdy chłopiec poderwał się, odkaszlnął i zaczął mówić o wielorybie. Natomiast gdy wspomniał o wilku, kobieta uniosła brew. Rozumiała jego uczucia, zmrużyła oczy. Nie widziała wilka, ani wieloryba, ale nie chciała też by ten poczuł się niezrozumiany
- Nie widziałam wilka, musiał już stąd uciec. Spokojnie, jesteście już bezpieczni. - gdy wszyscy zwrócili swą uwagę na Sharifa i ona to zrobiła. Pochyliła się nad Sharifem i przebiegła wzrokiem po płytkich ranach, kręcąc głową.
- Ty to lubisz się obijać, prawda? - powiedziała niemal rozczulonym i troskliwym tonem, widząc że Sharif zaczyna reagować na głosy. Dotknęła ciepłą ręką jego policzka, po czym w końcu zajrzała do apteczki, by zorientować się co jest w środku. Na pewno przyda się woda utleniona i milion plasterków. A może powinna go okleić jak mumię, tak zapobiegawczo, przed następnymi urazami? Uśmiechnęła się lekko do tej myśli, jednak zaraz wróciła do niego uwagą. Wyciągnęła wacik i nasączyła go wodą utlenioną, po czym zaczęła leciusieńko przytykać do nowych ran Sharifa. Zerknęła również na Lottę, która nie wymagała interwencji. Miarowo oddychała, jej puls zdawał się w normie… jedynie nie wybudzała się.
- Jak się czujesz? - zapytała chłopca, bo musiała teraz poświęcić uwagę całej trójce, a pielęgniarką to nigdy nie była. Cały czas zadawała sobie pytanie, czy to on może być poszukiwanym synem. Kiedy uśmiechnął się w odpowiedzi, nabrała pewności. Nagle wyglądał jak znacznie starsza wersja chłopca, którego ujrzała na zdjęciu. Był wyższy, szczuplejszy, a jego włosy miały nieco ciemniejszy odcień. Chyba pytanie Alice sprawiło mu przyjemność.
- Dziękuję, dobrze - odpowiedział Ismo. Wydawało się, że obecność Alice uspokajała go. Kobieta wykazywała mu pełne zrozumienie i dostrzegała jego istnienie. Nie mógłby prosić o więcej. Niespodziewanie ściągnął z siebie koszulkę i podał go Alice. - Proszę spróbować, woda jest słona! - rzekł, jak gdyby oczekując, że Harper zacznie próbować smaku materiału. - W jeziorze! Normalnie powinna być słodka! A jest słona! - kilka razy powtarzał.
Alice sięgnęła po koszulkę i ścisnęła ją nieco.
- Ty jesteś Ismo, prawda? Po drodze tutaj spotkałam twoją mamę, bardzo się o ciebie martwiła… - powiedziała do niego spokojnie, a potem przytknęła dłoń na krótką chwilkę do ust, by zobaczyć, czy rzeczywiście jest słona. Tak, była!
- Mama - chłopiec mruknął do siebie. Powtórzył te dwie sylaby, jak gdyby były zupełnie obcym słowem. Spojrzał gdzieś daleko w zadumie.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172