Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-04-2017, 18:21   #179
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Rozmowy nocą czyli jak Jaksa się przejął rolą szeryfa

Jednooki wyszedł na świeże powietrze rozglądając się za śladami Węgra. Nie chciał sięgać po wzmocnione zmysły, bo hałasy dobiegającej końca uczty i tak dominowały nad wszystkim. Spojrzał za siebie, później przed siebie. O ile Milos nie miał jakiegoś ukrytego celu podróży, to najpewniej maszerował przed siebie w ciemną noc. Toteż i jednooki zdecydował się na podobną wędrówkę. Gdy już wyszedł z kręgu światła rzucanego przez pochodnie wzmocnił swoje zmysły szukając to dźwięku srogich przekleństw i zapachu Włoszki, którą Milos przesiąknął ostatnimi czasy.
Znalazł go wiedziony zapachem świeżej krwi. Węgier pochylał się nad opartym o mur strażnikiem, usta przyciskał do jego szyi. Mogliby wyglądać jak para zbłąkanych kochanków gdyby nie to, że w ruchach Zachach nie było krztyny delikatności, tylko zwierzęca agresja by zaspokoić głód teraz, natychmiast. Nie przeszkadzało to wcale usidlonemu w jego uścisku wojakowi robić maślanych oczu. Pocałunek pijawki, nawet ten zaborczy i niedobrowolny, przysparzał śmiertelników o najwyższą błogość.
Zach usłyszał wreszcie kroki Jaksy. Oswobodził strażnika i odwrócił się do Bożogrobca. W jego oczach nadal lśnił gniew i schowana za tym gniewem bestia. Z otwartych ust skapywały życiodajne strużki czerwieni. Zabarwiły trupi język i szczeliny między potężnymi zębami.
- Idź - rzucił do wojownika a ten poszedł bez słowa, trzymając się za szyję, choć nie pozostała na niej żadna rana po zębach Węgra.
- Czymżeś sprowokował tego Nordsmana do walki? - Jednooki natychmiast zrezygnował ze swoich wyczulonych zmysłów. Choć był opity krwią sług gangrelskich, to intensywny zapach krwi wzbudzał niezdrowe żądze. Jaksa odstawił złowrogo wyglądający dwuręczny miecz i sam oparł się o mur, przy którym znalazł Milosa.
- Wolf rzekł przy wszystkich, żeś wampirzą mocą w głowie tego barbarzyńcy grzebał. Prawda to?
- Nawet jeśli tak było to nie ma na to dowodów. A ja mu racji nie przyznam - Węgier przetarł dłonią usta. - A Bjorna ponoć nie trzeba prowokować niczem. Taka natura.
Dłoń jednookiego powoli zastukała o napięty biceps ukryty pod elegancką koszulą. Ręce skrzyżowane na piersi nie zachęcały do zwierzeń, toteż nie miał żalu do Milosa.
- Mnie nie musisz oszukiwać. Dowiedziałeś się czegoś ciekawego przed tą ekspresją natury Bjorna?
- Że Siwy jest synem swego ojca. A Bjorn nie. Albo jest starszym niż ja wąpierzem a moc mojego klanu ma w tej kwestii ograniczenia. Albo wąpierzem nie jest wcale. Temu miały służyć te spytki tak generalnie rzecz ujmując - wyjaśnił spokojnie Zach. - Podejrzenia są, że kniaź ma wśród synków agenta kościejowego. Vozhda najpewniej, ulepionego na podobieństwo onego. Miałem z tobą wcześniej gadać byś próbował coś podług aur wysondować, o ile twoje moce da się tak ukierunkować.
- Vozhd nie jest zwykłym ghulem. Vozhd to machina bojowa. Wieża oblężnicza. Zbudowana z części ludzi i zwierząt. Owszem, Diabły mogą zmieniać dowolnie kształty swych sług. Ale nawet gdyby Kościej uformował vohzda na podobieństwo człeka, czy wampira, to i tak bestia w izbach kniaziowych się nie zmieści.
Jedno oko skierowało się w podłogę, jakby miało właśnie oceniać aury wokół ciężkich butów Jaksy.
- Aury wszystkich opaczyłem po trzykroć odkąd na dworze gangrelskim jesteśmy. Niczegom nie ujrzał co nam pomóc może. Z aury widzę, kto wampir, a kto ghul. Ale w aurze nie dojrzę czy ghul ów twarzy zmienionej nie ma. Ku temu trza by było w głowy wszystkim zaglądać. A za to nas stąd na widłach wyniosą. Zresztą, trza będzie pomyśleć nad karą dla obu z was, za burdy w kniaziowej domenie.
Przy ostatnim zdaniu głos Jaksy się zmienił. Przywodził na myśl kata proszącego swoją ofiarę o wybaczenie.
- Niekoniecznie. Vozhd nie musi wyglądać jak potwór i nie mieścić się w progu. Tzymnisce może nadać mu kształt jaki mu się podoba. Ale rację masz, że wówczas nie będzie miał aury wampira, a każdy z synów kniazia taką, rozumiem, posiada. Nasuwa się więc myśl, że mógł zmienić wygląd, któremuś z Diabłów, by uchodził za Gangrela.
Zach zaplótł ręce na piersi.
- Co do kar, zdaje mi się, że to tamten zaczął. Nie może mi kniaź zarzucać żem bronił życia. A Wolf może sobie spekulować i jęzorem paplać. Dowodów nie ma. Jest więc jeno słowo Bjorna przeciw mojemu, czyli nic co się da sprawdzić.
Jaksa skinął jedynie głową na znak, że zrozumiał co miał mu do przekazania Węgier.

Reprymenda czyli co zrobić jak ci wyleją na łeb wiadro pomyj

Z początku siedząca w kącie na ławie wampirzyca w pokrwawionych łachmanach wodziła wzrokiem za wykonującymi dramatyczne gesta artystowskimi dłońmi Tyrolczyka. Rychło jednak jej spojrzenie zrobiło się puste, jakby przez srożącego się Wilhelma patrzała na wskroś. Wspartą na kolanie ręką podparła głowę i zamarła w kręgu usypanym z własnych, obciętych na powrót kruczoczarnych włosów, które się walały wokół po podłodze.
Milos poprosił, by odpuściła Brunonowi, a Koenitzowi dała jeszcze jedną szansę. Toteż się zgodziła, jakże się miała nie zgodzić, choć Zach już trzeci raz o to samo prosił, gdy zaklinał, w oczy zaglądał i w ramionach zamykał. Ale jak primogen ukończył swe perory, obnażyła suche, wysunięte kły. Gdzieś z głębin szczupłej piersi dobiegł głos zwierzęcy, nie warkot, lecz narastający syk.
Węgier czekał cierpliwie aż Koenitz dobrnie do końca pełnej pretensji przemowy. Na pytanie czy chcą o coś zapytać Zach tylko pokręcił głową.
- Wyraziłeś się nader jasno.
Schwycił pas z bronią, lamparcią skórę przerzucił przez bark i mruknął przez zaciśnięte zęby.
- Devana, idziem.
Koenitz skinął głową pozwalając obojgu wyjść nie mówiąc nic.

Zach kazał się ludziom pakować a sam, dyskretnie snuł się po osadzie w poszukiwaniu jednego człeka. Gdy go już znalazł nakazał mu za sobą wejść do obórki a tam zaczął.
- Słuchaj mnie teraz dokładnie, powiem ci, krok po kroku, jako zrobisz.

Rozmowy w podróży. Tura pierwsza - klecha Zacha irytuje.

Zebrali się względnie szybko. Ludzi skrzyknęli, konie objuczyli i Węgier zarządził wymarsz. Nikomu nic nie tłumaczył (poza własnymi ludźmi, z którymi gadał po żołniersku w swojej węgierskiej mowie).
Ujechali kawałek drogi nim Zach się zrównał koń w koń z Giaccomo.
- Wiesz po co jedziesz ze mną? - spytał wprost.
- Nie jadę z tobą. Opuszczam tylko tą norę dzikusów.- wyjaśnił krótko Włoch wzruszając ramionami.- Nie wszystko się kręci wokół twych problemów Milosu. Nie będę uczestniczył w twym spotkaniu z rodziną. Po prawdzie… i tak nie byłoby tam ze mnie żadnego pożytku. Jestem człowie...wampirem pokoju, nie lubię rozlewu krwi.-
- To dokąd zmierzasz, skoro nie tam gdzie ja? - Zach przekrzywił głowę i wpatrywał się z księdza jak w zjawisko.
- Wracam do sioła naszej gospodyni. Chciałbym być co prawda być przy Jaksie i szukać relikwii… ale Gangrele Janikowskiego nie potrafią docenić kogoś, kto nie jest tak one.- westchnął smętnie Giacomo.
- Zdaje się, że nie potrafią też docenić kto jako one jest. Choćby… spontanicznie - Węgier uśmiechnął się krzywo spod wąsa. - Czyli… skoro ze mną nie jedziesz - nie odrywał od klechy oczu - jako twierdzisz, to i czemu jedziesz? Chyba, że oczy mi płatają figle?
- Bo wracamy wszyscy razem i wszystkie kroki kierujemy do jednego gospodarstwa. A co potem… -wzruszył ramionami Giacomo.- Mnie zostanie modlitwa.-
Ot… zagwozdka, Milos jakoś nie miał zbyt wielu okazji widzenia modlącego się kalwina. Po prawdzie nie widział ni razu. Z drugiej strony dotąd nie szukał okazji do przebywania z Giacomem i rozmów z nim. A i Włoch więcej uwagi poświęcał Jaksie czy Wilhelmowi, niż Węgrowi.
- Tyle, że ja wcale nie zmierzam do sioła Honoraty. Możeś nieświadom, ale nie wszystko kręci się wokół twoich zamiarów i kierunku podróży - uśmiechnął się parodiując jego wcześniejszy przytyk.
- Na razie jedziemy w jednym kierunku, a potem… ty swoją, ja swoją drogą. - wyjaśnił pokrótce Włoch zerkając za siebie na Marcela.- A i on może ze mną pojedzie.-
- Nikogo siłą nie trzymam. Może jeszcze spróbuj nakłonić Olgę. Mógłbyś ją - Węgier chyba nieźle się bawił - nawracać albo wymyślać pokuty. Nie to powinieneś robić? Poza oczywiście modłami, które muszą być potwornie czasochłonne, bo właściwie nic poza nimi nie robisz. Chociaż… może w ogóle nic nie robisz?
- Doradzam Wilhelmowi i każdemu kto gotów mi swe rozterki duchowe powierzyć w opiekę.- uniósł się dumą Giacomo i rzekł zerkając na Olgę.- Ona za bardzo wpatrzona we własne lustro by mieć rozterki duchowe, a tyś… zbyt dumny i porywczy, by szukać porady. Nawet gdy już za późno na nie… Zresztą, nie wiem czy byś posłuchał, gdybym ci udzielił. Krewkiś...
- A kto tedy tobie doradza? W duchowych rozterkach?
- Mnie nikt… każdy ma swoją dziedzinę w życiu. Ty machasz szabliskiem, Tremere babrze się szatańskich sztuczkach, ja szukam ścieżki do zbawienia. Ja nie uczę cię jak rąbać, więc nie oczekuję że ty mi teologiczne rady dawał będziesz.- wyjaśnił Włoch.
Rzadko się Węgrowi zdarzały przypływy wesołości ale teraz ryknął śmiechem.
- Ja? Radzić w kwestiach duszy? Dobre sobie - jeszcze przez chwilę świecił uśmiechem od ucha do ucha. - Choć dziwi mnie, że ty rad żadnych nie potrzebujesz. Nie ode mnie, ale od innego klechy. Bo skoro jesteś takim ekspertem od zbawienia, znaczy, że nie błądzisz. Sam żeś sobie pasterzem i owcą więc się masz za nieomylnego. Zabawne - wepchnął palce w kąciki oczu gdzie błysnęły krwawe łzy radości.
- Od innego klechy? Od kogo? Tego zghulonego prawosławnego Honoraty… starozakonnych ślepców ze smoleńska, od katolickich niewolników papieża?- burknął Giacomo gniewnie. - Dyć oni wszyscy tkwią w błędach starych obrządków. No i… jak mogą zrozumieć tragedię naszego stanu, skoro sami są żywi. Niee.. Nie ma w Smoleńsku i okolicach nikogo, kto mógłby… zrozumieć.-
- Jaksa mógłby - Węgier spróbował przybrać poważną minę, co mu średnio wychodziło. - Nieżyw jest, jak ty. A i inne duchowe dylemata was łączą. Ja tu widzę bratnią duszę na dłuuuugie wieczory rozmów.
- Ostatnio… się biedaczysko zatracił przez ten diabolizm. Próbowałem mu pomóc, ale… - westchnął smętnie Giacomo.
- Dobrze źeś ty sie przez ten diabolizm nie zatracił - pokiwał Zach z uznaniem. - Tak po prawdzie, to świetnie go znosisz. Kwitnąco.
- Śmiej się śmiej…- burknął urażony Giacomo.- …ale, wierz mi. Łatwo się zatracić w grzechu. Trudniej się mu oprzeć lub z niego wydostać.-
- Ty się nie oparłeś - stwierdził. - A mimo to uważasz, że nie masz duchowych rozterek. Ni ci nie potrzeba rad względem duchowości. Chyba sam sobie waćpan zaprzeczasz. No to miękki jesteś? Czy twardy?
- Oparłem się wpływowi później…- burknał Włoch i wzruszył ramionami.- I wcale nie jestem dumny z tego, że głód zmusił mnie do zdiabolizowania… choćby i wroga.-
- No raczej. Nie ma podług naszych praw gorszej zbrodni. Praw Camarilli - poprawił się. - A to, że się raz zabiło, a za drugim razem oparło, nie przestaje czynić cię mordercą. A ci idą zdaje się do piekła - klepnął Włocha w ramię - nie chcę cię martwić.
- Wąpierz… morderca… jeden los.- odparł obojętnym tonem Giacomo.- Dlatego szukam drogi dla naszego rodzaju. Drogi, która uwolni nas miecza damoklesowego.-
- Nie. Nie jeden los. Jeśli nie widzisz różnicy między wampirem, a diablerystą to ten wasz kalwinizm zaiste duże pozostawia wam pole do manewru.
- Kalwinizm to droga ludzi… nam wąpierzom jak przypisana inna… jaka… tego próbuję właśnie się dowiedzieć.- odparł smętnie Giacomo.
- Jak się już dowiesz jaka, daj mi znać. A natenczas - Zach skinął głową, spiął konia i odjechał.

Rozmowy z podróży. Tura druga - Olga

Po pogadance z klechą przyszedł czas na Olgę. Milos skinął na nią by podjechała do niego na sam niemal przód pochodu, nie licząc dwóch raców, którzy trzymali się przed kawalkadą robiąc za zwiad. Umyślnie chciał by rozmawiali z dala od księdza. Uszy klechów, wiadomo, lepkie są i spragnione wiedzy o ludzkich i nieludzkich grzechach.
- Musimy omówić sprawy - zaczął.
- Jakież to sprawy chcesz omówić?- zapytała cicho Olga uśmiechając się lekko.
Odwzajemnił uśmiech.
- Jeśli dojdzie do walki - zaczął. - To czy będziesz skłonna się w nią zaangażować? Nie będę żywił pretensji jeśli nie zechcesz się w to mieszać.
- Wolałabym nie uczestniczyć w niej otwarcie. Ale mam kilka sztuczek w zanadrzu, które mogą się przydać w takim starciu.- wyjaśniła z uśmiechem Lasombra.- Umiem używać miecza. Nawet we Włoszech samotna kobieta winna umieć broni swej czci.-
- Myślę, że najpierw dojdzie do rozmowy. I chciałbym abyś mi tam towarzyszyła. Chudoba trzyma się zawsze z Wołodią. Nosferatu jest od myślenia, gangrel od bicia, w dużym skrócie. Ten ostatni jest jak zwierzę. Górę nad nim biorą instynkty a ty, Lauro, jesteś nadto utalentowana by właśnie instynkty wyzwalać. Podczas gdy ja będę się rozmawiał z Nosferatu mogłabyś rzucić na Gangrele swoje wampirze uroki. Nie wiem jak mocna jesteś w tej mocy, ale widziałem jak potrafi działać zauroczenie. Ludzie i wampiry robią irracjonalne rzeczy dla czegoś, co w pierwszym odruchu wzięły za miłość.
- Pomyślę…- zamyśliła się Lasombra.- Zobaczę co da się uczynić na miejscu. Jeśli jednak on jak zwierzę, to pamiętaj mój drogi, że to wampir… a nam zew krwi chuć zastępuje. Łatwiej śmiertelników miłością opętać niż nas.-
- Nas podobnie. Tyle, że my nie nazywamy tego miłością - podjął rozważania. - Z Wołodią zrób co możesz, ale się nie narażaj niepotrzebnie. Gdyby zawrzało, wycofaj się.
- Potrafię o siebie zadbać… a jaki właściwie masz plan na tą rozmowę?- zamyśliła się wampirzyca.
- Ocenić siły i możliwości przeciwnika. Wynegocjować jak najlepsze warunki, a jeśli nie będzie to możliwe, być przygotowanym na walkę.
- Wynegocjować… a cóż chcesz uzyskać. I jaka jest twa oferta? - zamyśliła się contessa.- I wreszcie… czemu matka twa, która cię tu posłała, nagle na twój żywot nastaje?-
- To dość skomplikowane. Moja matka nie jest najwyraźniej moją matką. Wszystko grało dopóki odgrywałem zastępstwo według jej oczekiwań. Teraz dba tylko o to - sięgnął po pierścień przerobiony przez Martę. Podał go hrabinie. - Schowaj. Gdyby coś było nie tak będą szukać go przy mnie. Włóż w jakiś… zakamarek garderoby. Nie odważy się tam sięgnąć siłą - a przynajmniej taką miał Milos nadzieję.
- Czemu on ma jakieś czerwone paskudztwo przyklejone w miejsce klejnotu? I czemu przestałeś odgrywać zastępstwo… Kraków daleko, spokój byś miał, gdybyś posyłał jej liściki utwierdzając ją w swym oddaniu?- zapytała Olga przyglądając się krytycznie błyskotce.
- Bo Marta rozłożyła pierścień na dwa. Brzydsze. A przestałem bo… - wzruszył ramionami - na odległość takie decyzje tylko można podjąć. Jakby stala obok i kazała mi tańczyć do swojej melodii to bym pewnie tańczył. Nie potrafiłem jej odmawiać.
Olga spojrzała na niego zdziwiona i zachichotała przykrywając usta dłonią.- Głuptas z ciebie… Nie pytam czemu zerwałeś z nią więź. Pytam o to, czemu ją o tym powiadomiłeś, zamiast trzymać w błogiej niewiedzy.-
- Chyba nie potrafiłem pozbawić się tej satysfakcji - podrapał się za uchem. - Wiem, mało rozsądne. Ale teraz przynajmniej sprawa jest jasna.
- Mężczyźni… i wy wierzycie że władacie światem.- odparła z politowaniem Lasombra i dodała.- Myślisz, że się spodoba jej to jak potraktowałeś skarb, który ceni bardziej niż ciebie?-
- Chyba nie mam już na to wpływu, prawda? Poza tym, sprawia mi radość gdy rzeczy nie idą po jej myśli. - Uśmiechnął się i wskazał na pierścień w jej dłoni. - Gdzie go schowasz?
- W dekolcie, bo i gdzie…- odparła z uśmiechem Lasombra, póki co jednak chowając do poręcznej sakiewki.-... Gdzie indziej mogłabym?-
- Wolałbym nie odpowiadać na to pytanie - usta mu zadrgały wesoło, ale zaraz spoważniał. - Ostatnie pytanie. Co odpowiesz na propozycję kniazia? I gdzie widzisz swoje miejsce w koterii Koenitza?
- Już ci mówiłam… nie interesuje mnie propozycja kniazia. A od Koenitza oczekuję by zapewni mi milutki status stałego gościa, dopóki nie uznam że czas mi w drogę.- wyjaśniła spokojnie Olga.- Smoleńsk to miłe miasto, ale nie zamierzam w nim tkwić wiecznie. Moje miejsce jest na włoskiej ziemi.-
- Ale na razie z niej uciekłaś, więc rychły powrót chyba nie wchodzi w grę. Co do kniazia… czy to nie jest aby wampir, któremu się nie odmawia?
- Polityka to stan płynny Milosu. Dziś książę mówi tak… jutro może powiedzieć inaczej. Na razie go zwodzę moimi argumentami. A potem… potem sytuacja może być jeszcze inna. Sam widziałeś. Jedna przypadkowa bójka i to co Wilhelm ugrał w jedną noc, w drugą stracił.- wyjaśniła mu wampirzyca wzruszając ramionami.- Może kiedyś nie będę mogła mu odmówić i stanę się primogenką Torreadorów w Smoleńsku. Może tak się stać, ale nie musi… a zabiegać o to nie będę.-
- Wilhelm nic nie ugrał. Otrzymał ochłapy, które kniaź już na wstępie dla niego przyszykował. A potem potraktował mnie jak smarka, który narobił bałaganu. Nawet mnie nie zapytał o moją wersję wydarzeń. Wywalił - zrobił zamaszysty ruch ręką. - Powinienem po takim traktowaniu nadal pałać doń lojalnością?
- Milosu, Milosu…- westchnęła Olga uśmiechając smętnie. - Za bardzo pozwalasz by urażona duma i ambicje dyktowały twe myśli. Tak… z pewnością cię twój przywódca potraktował jak małego chłopca. Widać miał powód… choćby taki, by pokazać kniaziowi, że on rzeczywiście rządzi w tej waszej koterii. Bo dotąd tego widać nie było… a twoja wersja? Wybacz mój drogi… ale twoja wersja nie ma znaczenia. Bo prawda w polityce nie ma znaczenia. Kniaziowi dałeś pozór by mógł postawić Wilhelma pod ścianą. Głupia bójka została rozdmuchana w duży spór. I ty naprawdę sądzisz że ostatecznie chodziło w nim o to czy to twoja czy tego drugiego wina?
- Jestem Ventrue. Duma i ambicja idą nam w parze. Jako Lasombra też powinnaś o tym sporo wiedzieć wyglądał na spokojnego, bynajmniej uraza z niego nie wypływała. - A jeśli prawda nie ma znaczenia, to co ma? Dziś kniaź może zarzucić mi działanie przeciwko jego ludziom, choć wszystkie gwiazdy na niebie i ziemi wskazywały na obronę własną, a jutro rzuci oskarżenia o zdradę Jaksie, Marcie albo tobie. Bo czemu nie? Słowo kniazia jest prawem. A Koenitz właśnie mu pokazał, że taki stan rzeczy akceptuje. Czyli nie jest równoległą siłą. Nie jest negocjatorem z ramienia Camarilli. Jest kolejnym podnóżkiem pod wielką rzycią kniazia, który robi co tamten mu robić każe. Teraz posyła ich przeciw vozdhowi, który może ich roznieść w drobny mak, ale co tam, kniaź każe, trzeba biec.
- Zgadza się. Też mam dumę i ambicję, ale wiem kiedy ją schować. - uśmiechnęła się pobłażliwie Lasombra.- W tym rzecz właśnie. Wilhelm mógłby stanąć przeciw kniaziowi i jego kaprysom, a w twej obronie. Ale co by uzyskał? To samo co ty dobijając się do drzwi jego, gdy ze mną rozmawiał. Nie zauważyłeś tego? Od początku Miszka traktuje was jak posiłki w wojnie z Kościejem. Nie jak partnerów. I stawianie się przeciw niemu okoniem rozsądne nie jest. Poróżnicie się z nim i co wtedy? Przyjdzie wam uciekać do Kościeja… jako żebracy lub walczyć z wściekłym Miszką. Może i wygracie z Gangrelem, ale na starcie z Tzimisce sił już wam braknie.-
- Jeśli ktoś tu jest nierozsądny to Misza, skoro potencjalnych sojuszników traktuje jak niewolników. I Koenitz, że na to pozwala, okazując przy tym brak zaufania swoim ludziom. Nie po to uciekałem z jednego jarzma, żeby teraz włazić spolegliwie w drugie. Pytanie czy ty nie masz nic przeciwko?
- Nazywanie Miszy nierozsądnym nie zmieni faktu, że jest silny i ma liczną sforę.- westchnęła Olga i wzruszyła ramionami.- Wolę więc Koenitza fałszywą spolegliwość niż dumę i gniew twój… za często widziałam gdzie one prowadzą. Nigdy nie były to przyjemne miejsca.
Uśmiechnęła się smutno do Milosa.- Lubię cię mój drogi, dlatego mówię ci wprost w oczy całą prawdę. Twoje podejście narobi ci kłopotów. I chyba już narobiło. Czasami więc trzeba zacisnąć zęby i uśmiechać po prostu.
Spojrzała z uśmiechem na Zacha.- Pomyśl też o tym, co będzie musiał dać Kościej by przebić ofertę Miszki. O której z pewnością się dowie od swych smoleńskich szpiegów.-
- Nie jest trudno przebić NIC - zaakcentował ostatnie słowo i zgodnie z prośbą się uśmiechnął. - I nie wiem jak ty, ale ja jestem skłonny to niewiele więcej wziąć.
- Przedtem to nic było trzema gospodarstwami od razu. Teraz jest jednym… o ile Giacomo niczego nie pokręcił jak mi mówił. - stwierdziła z uśmiechem Olga i wzruszyła ramionami.- Swoją drogą… Wilhelm rzeczywiście ufa niewielu z was. Giacomo, Zofii… może Jaksie. Ciekawe czemu, czyżby coś się wydarzyło po drodze do Smoleńska? Albo później?-
- To już bez znaczenia. Masz racje. Nie ufa mnie i Marcie. I to się już nie zmieni więc to wszystko przestaje mieć sens.
Przeczesał dłonią osełedec.
- Dzięki. Za rady i twoją przyjaźń.
- Niepotrzebnie dramatyzujesz…- westchnęła ironicznie Olga.- Nadal jedziecie wszak na jednym wozie. I gdyby nie liczył się z waszym zdaniem, po co Wilhelm w ogóle by organizował te wspólne rozmowy. To… takie mało książęce podejście z jego strony.-
- Rozmowy, z których nigdy nic nie wynika - skwitował Zach. - Równie dobrze mogłoby ich nie być.
- Masz rację. - wzruszyła ramionami.- Każde z was oczekuje, że zostanie wysłuchane. Ale żadne nie słucha pozostałych. Nie ma tu nikogo bez winy wśród was. Ni-ko-go.-
- Ale to dowódca podejmuje ostateczną decyzje. I ponosi za nie konsekwencje.
- A ty się obraziłeś na Wilhelma, gdy ten w końcu zachował się jak dowódca.- odparła żartobliwym tonem wampirzyca. - Przy czym jedynie ubiegł to co i tak by pewnie kniaź zrobił. No cóż… i to jest jeden powód dla którego wolę trzymać się z boku. Na razie… nie wiem czy zdołacie osiągnąć to co planujecie. A uczestniczyłam już w zbyt wielu przegranych sprawach, by… ryzykować ponownie.-
- Obrażają się małe dziewczynki, Olgo. Czy ja ci wyglądam na dziewczynkę? - ściągnął brwi.
- Niee… wyglądasz kusząco. Co prawda bardziej kusząco, gdy nic nie okrywa ciebie.. ale…- oblizała usta mówiąc wesołym tonem. Po czym wzruszyła ramionami.- Tak czy siak… za bardzo dajesz się ponosić swym emocjom. Już ci mówiłam, prawda? Popełniasz wtedy błędy, które potem wracają do ciebie. Tak jak twoja matka.-
- Wolę popełniać błędy niż dawać sobą manipulować. A co do emocji… Muszę nadrabiać za ciebie - uśmiechnął się zawadiacko. - Jesteś do bólu rozsądna. Powinnaś czasem dać się ponieść. Marnujesz to piękne ciało.
- Moje piękne ciało jest moją bronią cny rycerzu i wierz mi… nie marnuje się.- wypięła dumnie piersi do przodu i dodała już poważniej.- Wiedz też Milosu, że… dając się ponosić emocjom, jesteś łatwy do manipulowania. Spójrz na to oczami innych. Miszka ma was tam gdzie chciał… skłóconych i nieufnych. Zagniewanych na siebie nawzajem. Może wyłuskać co wartościowsze orzeszki, a resztę ubić. Tutejszych Torreadorów zmienił w garstkę jęczących tchórzy. Więc nie dziw się, że nie poddaję się emocjom. Gdy patrzę chłodno na świat, wiem że nikt mną nie manipuluje, bo intencje innych mogę przejrzeć na wylot.-
- A jak myślisz, co zrobi Camarilla jeśli wysłana przez nich ekipa rozpłynie się w powietrzu i już nie wróci? Przyślą tu kolejnych. W większej liczbie. Jeśli kniaź myśli, że pozbywając się nas pozbędzie się problemu to żyje złudzeniami.
W odpowiedzi na te słowa Lasombra wybuchła śmiechem. Po czym westchnęła głośno dodając.- Żyjesz złudzeniami Milosu… Obawiam się, że tak… dobrze to nie jest.
Spojrzała na niego wyliczając na palcach.- Na Tremere poluje francuski książę, co sam jest Camarillą. Ty zadarłeś z własną matką, która jest dość wpływową osobą w krakowskiej domenie. Włoch i Jaksa to diaboliści. Marta jest córką Gangrela który ma na pieńku z krzyżackimi wampirami. Zosia i Wilhelm… nie mają właściwie protektorów. A sama Camarilla ma w tej chwili pewnie ważniejsze problemy niż ratować swych wysłanników. Poza tym... - uniosła palec w górę.- Nie mówię o tym, że kniaź wybije was wszystkich, tylko tych których nie skaptuje na swą stronę. Jaksie już dał wszak pozycję szeryfa. Rozbije was od środeczka. Taki był jego plan. Nie mów mi, że nie przewidywaliście tego?-
- Camarilla może i ma poważniejsze problemy, ale o Smoleńsk się wreszcie upomni. Może nas już tu nie będzie ale kniaź owszem. Więc odwleka tylko problem w czasie. Co do rozbijania od środka… nie wiem czy kiedykolwiek byliśmy całością. Kiepsko to wygląda.
- Więc zacznijcie być jednością. To moja rada Milosu, bo czy ci się to podoba czy nie… Wilhelm i pozostali są twoim jedynym wsparciem tutaj.- zerknęła na Włocha. Nawet jeśli niektórzy marnym. Poza, tym tutejszy kniaź mieni się być członkiem Camarilli… a choć ta szajka może kiedyś upomnieć się o te ziemie, to jestem pewna że o was już niekoniecznie. Spokrewnieni to kłębowisko jadowitych żmij. Czy zwią siebie Sabatem, czy Camarillą.-
- Przemyślę to - uciął. - Choć rzeczywiście jest to przygnębiające - nie wyjaśnił co dokładnie jest takie przygnębiające. Przez chwilę jechał w milczeniu, w końcu dodał:
- Popracuj nad Wołodią.
Musiał porozmawiać jeszcze z Marcelem zanim dotrą do gospody.
- Nie znam go więc… ciężko mi pracować nad metodą.- odparła z uśmiechem wampirzyca.
- Jesteś zmyślna. Poradzisz sobie.

Rozmowy w podróży. Tura trzecia - Marcel czyli jak pęcznieje w Zachu urażona duma i jak bardzo ma dość wszelkiego towarzystwa.

Na koniec odłożył sobie rozmowę z Tremerem.
- Jestem ci winien przeprosiny - słowa poparł miną winowajcy. - Marta zrobiła mi burę, że cię zastraszam. I że nie mam prawa, bo to jej sprawa z kogo krew pije i z kim się swoją dzieli. Wybacz, że byłem wrogo nastawiony. Poniosło mnie. To się więcej nie zdarzy.
- Mham nadziehę… bo choć obiehcałesz mi pohmóc, to na rhazie ty mojeh pohmocy wymagarz… taksze w zakhesie ochhony. Tyle sze ja do kahrczmy nie wehdę, nie luhbię… zamkhniętych przestszeni pohdczas walk.- wyjaśnił Marcel krótko.
- Nie przesadzaj. Raz pogrzebałeś mi w głowie, niewielki to koszt naszej znajomości - podsumował optymistycznie. - Ale masz rację. Źle zaczęliśmy. Kobiety tak na nas, idiotów, wpływają. Gdyby nie one szło by nam żyć w braterskiej komitywie. Przemyślałem sobie wszystko Marcelu i rób z Martą co tam chcecie.-Nie wtrącę się.
Wyjął z sakwy przy jukach niewielką buteleczkę, odkorkował, upił łyk i podał Tremerowi.
- A to dowód moich pokojowych intencji. Wspólny toast.
Czarownik powąchał krew nieufnie… Oblizał się odruchowo rozpoznając zapc, walczył ze sobą długo, ale w końcu odmówił grzecznie bojąc się zapewne uwiązania do Gangrelki.
Zach ściągnął brwi w niedowierzaniu.
- Drwisz ze mnie czy jak? O to była cała chryja przecie. Obraziłeś się jak panienka bo ci robię sceny zazdrości i nie pozwalam pić z mojej lubej. Bura mi się dostała. Przeprosiłem. Rękę wyciągam a ty nosem kręcisz? Już ci się Martusia nagle nie podoba? Jak boga kocham, teraz to potwarz czynisz mnie i jej zarazem.
Przytknął buteleczkę do ust i pociągnął łyk. Dreszcz przyjemności przepełzł po ciele Węgra od czubków palców aż po kraniec osełedca. Wzrok mu zmętniał od ekstazy a czerwone krople kusząco zalśniły w kącikach ust roztaczając wokół metaliczno słodką woń.
- Żoną moją się dzielę - podsunął butelkę pod sam nos Tremera. - Najlepszym co mam. Do rodziny spraszam bo ona cię w niej chce. Znaczy, ufa ci.
- Ja to whiem… i… poczychtuję to sohbie za honor, acz… wiesz dobsze jak tak częste podhpijanie wpłyhwa na Spokhewnionego. A i…- mruknął Marcel nieco udobruchany słowami.-... chocz tahmta chwila byhwa zaszczythem… to i moim bhendem. Nie chcem budowacz zaufahnia na wiezi khrwi. Ta powinna bycz szczyhtem, a nie poczontkiem.
- Nie myślałeś o tym jakżeś z niej sączył za moimi plecami - Węgier oblizał usta. - A jak chcę sprawę zlegalizować to cię nagle rozsądek przytłoczył? Czyli masz Martę za taką, co można raz jeden wziąć? Jak panienkę w karczmie?
- Niech myszlachłem… ot co… Sytuahcja mnie zahskoczyłha i instnkhta wziełchy górhe… - odparł niechętnie Marcel spoglądając ponuro do przodu. - Takosz jako i ciebie wtedy… zahzdroszcz niepochtrzebna. Winienesz nie martwicz siem tym kogo tchwa luba khrwiom obdasza, a raczej tym kto jom spoicz swojom khrwiom pruchbuje. Myszlisz jak człek Milosu. A nim nie jestesz… takosz ani ja.
- Dzielenie krwią to nie jest ludzka sprawa, bzdury gadasz. A tak samo jej branie jak dawanie rozkosz niesie.
Spojrzał jeszcze raz na butelkę w swych rękach, pokręcił głową smętnie.
- Dyshonor mi czynisz, Marcelu. Czuję się jakbyś żonę moją wyrzucił z alkowy. Przypomnij sobie tę scenę gdy znów będziesz narzekał, żem za mało przyjacielski. Wzgardziłeś moją dobrą wolą.
- Nie myszl, sze nie doceniam ghestu, ani jego znaczechnia. Ani sziły khrwi.- odparł spolegliwie Marcel. - Bo docehniam i wiem ile czem ten ghest muszał kosztohwacz. Niehmniej wole uniknocz komplikacyi miehdzy nami. Lepiehj bedzie jeszli wspomnienie jej khrwi wywietszeje mi z czuba. I dla mnie i dla ciebie i dla niej.-
- Jak tak stawiałem sprawę, toś się do żywego obruszył. Jak kark zgiąłem, to zmieniasz naraz zdanie. Jak ja mam z wami Marcelu się układać, skoro strony zmieniasz jak wiatr?
Wcisnął butelkę za dekolt kurtki.
- Twoja decyzja. Chociaż zła decyzja, wierz mi. Smutkiem me serce napełnia.
Zach zamilkł ewidentnie urażony.
Marcel przyglądał się przez chwilę Zachowi jakby chciał coś rzec, ale nie powiedział. Zamiast tego rzekł. - Wystahrczyło rzec, sze urazhy nie chowasz i błąd móchj zapohmisz. Hojnoszcz twom doceniam, acz…
- Acz nie myślisz o Marcie poważnie - dokończył Zach. - Zabawiłeś się i wystarczy. Sam widzisz jak źle to brzmi?
Machnął ręką aby uciąć temat bo chyba wszystko co można było w tej kwestii zrobić alboż powiedzieć zostało zrobione i powiedziane.
- I z wrogami moimi też mi nie pomożesz? Bo nie lubisz zamkniętych pomieszczeń? - upewnił się.
- Pszez okienko pomoge… Pszez drzwia... Pszeca i tak mieczem machacz nie potrafie. Wole z daleka razicz.- wyjaśnił Marcel. - Z bliska i siebie narasze niepotszebnie, a i tobie niewiele pomoge, pszed wrogiem pomykajoc.-
- Niech będzie po twojemu - odparł Milos. - Jaką dysponujesz mocą poza ogniem? Coś jeszcze mogłoby się nam przydać?
- Kilkoma innymi sztukhami taumaturgicznymi, zwionzanymi z krwiom i wodom.- wyjaśnił enigmatycznie Tremere.
- Największym problemem będzie Nosferatu. Trzeba będzie zaatakować naraz, wszystkim co mamy bo jeśli przeżyje pierwsze uderzenie na pewno będzie próbował ratować się ucieczką. Rozpłynie się w powietrzu albo co gorsza, zamieni w mgłę a wtedy nie tyle nie zobaczymy jego ciała co się go pozbawi i zakończy całe starcie. Kiedy zadam cios ciśnij w niego swoje najpotężniejsze zaklęcie. Zrobisz to dla mnie, Marcelu?
- Nie jestem Merlinem. Ale zobacze co da siem zrohbicz.- stwierdził ugodowo Marcel.
- Dobrze. Odłączysz się od grupy nieco wcześniej aby pozostać niezauważonym. Niech myślą, że jest nas mniej niż w rzeczywistości.
- Dohbsze.- stwierdził krótko Marcel.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 04-04-2017 o 18:34.
liliel jest offline