20-02-2017, 22:30 | #171 |
Reputacja: 1 | Jednooki długo milczał. Nie spodziewał się, że Wilhelm zapyta go o radę. Czyżby stracił zaufanie do innych doradców? A może teraz, gdy Gryfita uzyskał pozycję szeryf Wilhelm postanowił mu się przypodobać?
__________________ Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. ”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej. |
23-02-2017, 18:15 | #172 |
Reputacja: 1 | Marta poszukiwała odosobnienia. Moczary stały się wymówką. Marta potrzebowała uwolnić żal, potrzebowała chwili dla siebie. Oddzielona ścianą szuwarów od wszystkich towarzyszy broni, od Milosa, od Miszki i jego Gangreli, mogła wreszcie odprawić właściwe rytuały pogrzebowe.Wybrała jednak wyjątkowo kiepski moment. Wilhelm po przyjęciu i po odprowadzeniu Zosi do Honoraty udał się na kolejne rozmowy z kniaziem w cztery oczy. Młoda Brujah więc spacerowała po włościach ze swoją Primogenką, która przy bliższym poznaniu wydawała się bardziej cywilizowana, niż wszelakie Gangrele. Wszak i Primogenkę mierził prezent złożony kniaziowi przez Martę… i nie o głowę tu chodziło. Co do zaś Lasombry, choć Honorata nie widziała w niej diabła wcielonego, to też niespecjalnie ją lubiła i uważała, że trzeba ją pilnować. Nie ufała jej podobnie jak Zosia, więc miały Brujah wiele wspólnego ze sobą. Sam zaś obiekt ich nieufności po kąpieli odpoczywał w swoich komnatach nie wiedząc o tym, że jest obmawiana. A nawet gdyby wiedziała, czy to ją by obchodziło? Siwy i Swartka nie zajmowali się takimi dylematami. Gdy tylko Milos przestał go nagabywać Siwy zagarnął Swartkę i jeszcze dwie dziewki, by udać się z nimi do stajni i zabawy wśród siana popróbować. Tremere zajęty był przygotowywaniem wywaru z pijawek zdatnego do użytku na vozhda. Albo czymkolwiek innym, co czynił w zaciszu swej komnaty. A noc... ta powoli się kończyła. Wydawało się, że już nic się nie wydarzy. Uczta wydana przez kniazia, mocno się już wyludniła. Większość wampirów już opuściła salę. Pozostał tylko Wolf ze swymi poplecznikami, trochę ghuli i sług, Ryży i… Miszka już się urwał po nagabywaniu Milosa. Za to Björn jeszcze był. Jaksa popijał krew i badał aury, ale im więcej popijał tym mu to zaglądanie w aury gorzej. Dużo było alkoholu we krwi ofiar jaksowego apetytu, więc niełatwo się było skupić na aurach, które to mieszały mu się w jeden kolorowy kilim. Aura jednego krwiopijcy zlewała się z aurą sąsiedniego, albo i śmiertelnika. Co jednak nie psuło Jaksie zabawowego nastroju, podobnie jak i Swartce która w końcu zakręciła się wokół Siwego. Jeno Giacomo siedział gdzieś w kącie nastroszony niczym stary gawron. Potem przybył Milos i swoją gadaniną Siwego spłoszył, choć… po prawdzie ten się wyraźnie się ze Swartką polubił, a ona nie lubiła ścisku. A potem zaczął nagabywać Björna. Nic nie zapowiadało tego co się miało wydarzyć. Czas zwolnił. Odpowie czy przyłoży po ryju? - zawisło w powietrzu gnębiące Milosa pytanie. Odwrócił się powoli z początku, potem coraz szybciej. Przyłoży. Tego Milos się spodziewał. I miał rację. I się mylił. Björn się zamachnął i uderzył, mocno błyskawicznie… z góry. Toporem który nosił przy pasie, ukrywając go pod płaszczem. Bowiem wzorem Wilhelma, Björn nosił ciężką zbroję zawsze, oraz duży płaszcz, który maskował fakt że toporek też nosi przy sobie. I teraz tym toporkiem uderzył z nagła, z wielką siłą i z wprawą. Zgruchotał lewy bark niemal odrąbując lewą rękę Milosowi. Zach poczuł przeszywający ból, patrzył jak krew tryska strumieniami uciekając z jego ciała. Lewa ręka zwisała mu bezwładnie, a przecież Björn nie zamierzał na tym zakończyć. Jego spojrzenie było martwe i szalone zarazem, w ustach widać było krwawą pianę. Björn wpadł w szał jakowyś, choć nie była to emanacja bestii. Pozostali zaś zamarli zaskoczeni wydarzeniem, Wolf siedząc obecnie przy tronie kniazia zauważył jak przerażony Ryży kuśtyka w kierunku drzwi. - A ty gdzie? Kniazia wołać? - warknął.- Ostań, pośpiechu nie ma.- Był to jasny sygnał dla popleczników Wolfa i innych wąpierzy, co by pomocy dla zaatakowanemu Milosowi nie udzielać. Oczywiście… Jaksa nie bał się Wolfa i gotów był pomóc sojusznikowi, który raniony musiał sobie poradzić z lepiej uzbrojonym i zdrowym przeciwnikiem. Jaksa też był lekko odurzony wypitą krwią pijaczków, więc nie był też w idealnej formie. A czując życie wyciekające wraz z krwią dopiero gojącej się rany Milos wiedział, że ciężko mu będzie zwyciężyć wroga… przeżycie było priorytetem w tej sytuacji.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
24-02-2017, 14:52 | #173 |
Reputacja: 1 | Bowiem wzorem Wilhelma, Björn nosił ciężką zbroję zawsze, oraz duży płaszcz, który maskował fakt że toporek też nosi przy sobie. I teraz tym toporkiem uderzył z nagła, z wielką siłą i z wprawą. Zgruchotał lewy bark niemal odrąbując lewą rękę Milosowi. Zach poczuł przeszywający ból, patrzył jak krew tryska strumieniami uciekając z jego ciała. Lewa ręka zwisała mu bezwładnie, a przecież Björn nie zamierzał na tym zakończyć. Jego spojrzenie było martwe i szalone zarazem, w ustach widać było krwawą pianę. Björn wpadł w szał jakowyś, choć nie była to emanacja bestii. - Vozhd - jedno tylko słowo wypadło, wraz z glutem krwi, z ust Zacha. Nie mówił po prawdzie tego do publiki a wyraził spontanicznie myśl, która wydała mu się oczywista. Bo Bjorn nie mógł być pijawką z kilku przyczyn. Dominacja spłynęła po nim jak woda po gęsi a Milos nie poczuł nic, ani porażki, ni zapory silnej woli. Nic z czym wcześniej by się spotkał. Po wtóre zakrawało o magię to jak Bjorn wyciągnął spod obszernego płaszcza topór i sieknął nim z góry jakby się popisywał. Bjornie, Bjornie… czy czym tam jesteś, obróciłeś w niwecz me ramię, reputację i miłość własną. Vozhd czy nie, ta zniewaga krwi wymaga, choćby miało to być ostatnią rzeczą w nieżyciu Milosa Zacha. A teraz myśl. Bjorn miał przewagę pierwszego ciosu, gabarytów i pancerza. Zach za to nadrabiał… wolą przetrwania. Jego ventrowskie manipulacyjne techniki były tu bezużyteczne. Trzeba więc polegać wyłącznie na stali i technice. Może Bjorn tej ostatniej nie ma w nadmiarze? Cztery ciosy. Tyle ma do dyspozycji. Jeśli one tego nie załatwią, nic nie załatwi. Postanowił nie marnować krwi na lewą ręką. Jeśli tego nie przeżyje i tak mu się ona do niczego nie przyda. A miał jeszcze prawą, powinna wystarczyć. Albo i nie. Pożałował, że pozbył się karabeli na rzecz Marcinego ojca. Żal. Szabla musi wystarczyć. Przynajmniej po mistrzowsku się nią posługiwał. Plan był prosty. Spalić krew, tyle ile się da, aby wzmocnić siłę. Wyprowadzić fintę, by zmylić przeciwnika a w rezultacie trafić w szyję, gdzie pozbawiony był zapory zbroi. Ostrze szabliska niczym błyskawica przecięło powietrze i wgryzło się w ciało szalonego … czymkolwiek był Björn. Niestety nie dość celnie.. po drodze nie sięgając szczeliny. Płytko i dość niecelnie. On nie odczuł tego za bardzo i zamachnął się toporem, by odpowiedzieć na atak Zach warknął w reakcji wielce wkurwion na obrót sprawy. Spalił ćwierć z całej krwi żeby dodać sobie sił, a sztych ledwie gnoja smyrnął. Uniósł szablę by sparować następny cios. Zamaszysty cios toporem jaki wykonał Björn, zadziwiał finezją. Niewątpliwie w jego rękach ten typ oręża był bardzo skuteczny. Ale nie był dość szybki, dość zwinny… na doświadczonego w bojach Milosa. Zach przyjął jego cios na szablę i poczuł jak mu ręka zdrętwiała od uderzenia. Silny był on potwornie. Gdyby cios doszedł celu… byłoby z Zachem ciężko. Odepchnął się od przeciwnika i zastosował ponownie fintę zmieniając błyskawicznie tor szabli i tnąc nisko, po kulasach. Tym razem znów sięgnął po krew by wzmocnić swą wytrzymałość. Ryknął przy tym jak tur, bo krew uderzała do głowy sprawiajac, że się czuł jak bóg, co dość zabawnie kontrastwoało z mizernymi rezultatami jego wysiłków, z których sobie Björn nic nie robił. Musiał być zaprawdę starym wampirem, vohzdem czy czymś innym. Czy ostatnim przeciwnikiem w żołnierskiej karierze Zacha? Chyba po raz pierwszy wziął wtedy Milos pod uwagę taką możliwość. Uderzenie raniło Björna w udo.. widoczną szczelinę zbroi. Rana była głęboka, krew trysnęła jak z gejzera. Zach mógł co prawda zaryzykować i uderzyć niżej, ale byłoby to głupotą. Przeciwnik okazał się zbyt niebezpieczny, by choć na chwilę spuszczać go z oka. A choć ranę odczuł, to jak wszystkie tutaj Gangrele, nie zwrócił na nią uwagi. Gios z góry! Jeden milimetr bliżej. I topór Björna zdekapitowałby Zacha. Zach jednym susem przeskoczył zastawiony gangrelami stół aby nabrać obrobinę dystansu i dać sobie czas. Krew przekuł na wyleczenie rannego ramienia. Z kopa potraktował nogę od stołu i wyrwał ją lewą ręką tak, że jeden koniec był ostry i poszarpany. Stół zachwiał się i przechylił. Milos splunął krwią gotów na kolejną rundę. Rozpędzony wampir zaszarżował niczym byk, tnąc toporem na oślep nie dając Zachowi czasu na odpoczynek. Cios znów… udało się Milosowi przyjąć na szablę. Znów miał wrażenie, że ręka mu odpadnie… Björn miał krzepę, olbrzymią, krzepę… ale Zach miał plan uderzył prowizorycznym kołkiem. Pchnął wprost w pierś z całą siłą i… zmusił przeciwnika do uskoczenia. Niestety zbroja przyhamowała nieco impet ciosu i Milos nie zdołał go zakołkować. Ale drewno przebiło pancerz i tkwiło w ciele… zapewne blisko wampirzego serca. To dawało szansę aby sprawę dokończyć. Jeśli nie pchnie głębiej Bjorn na pewno wyrwie drzewce z piersi. Milos z całą siłą kopnął w pierś przeciwnika. To była ta chwila, szansa jedna na milion… łut szczęścia potrzebny do zwycięstwa. Jedno kopnięcie…. celne… mocne… trafione. Kosztowało go to co prawda okaleczanie nogi, bo Björn zdołał jeszcze zahaczyć toporem łydkę niemal odrąbują nogę od ciała Milosa. Ale były to już ostatnie drgawki. Sparaliżowany Björn opadł jak kłoda na ziemię, ku niezadowoleniu Wolfa i jego kliki. Zach pociągnął za sobą pokiereszowaną nogę. Zawisł nad unieruchomionym truchłem Bjorna i uniósł ponad głowę szablę by ostatecznie sprawę zakończyć i odciąć głowę od ciała. I został zaatakowany… nagle inne wampiry przypomniały sobie że są w tej sali i hurmem rzuciły się na okaleczonego Zacha powalając go na ziemię i odbierając mu szablę. - Walka skończona.. to nie arena. To już zabójstwo jest. Kniaziowe prawo chcesz łamać?- warknął gniewnie Wolf. Zach miotał się jak węgorz, a że krew dodawała mu animuszu potrzeba było kilku wąpierzy żeby go powalić na ziemię, co wcale nie osłabiało zapędów pierwszego. Pierwszy dostał z kopa, drugi z bani. - Trzeba było o tym wcześniej pomyśleć, nim kazałeś Ryżego wstrzymać - warknął Zach. Mało zostało w nim manier, bestia wyglądała zza drugiej strony źrenic. - Walczyć pozwoliłeś, to i daj dokończyć. - Trzeba go było zabić zwyczajnie... to by to uszło tobie, a na pewno jemu. Ale egzekucyja… przy świadkach? To co innego. Chcesz go zabić? Arena będzie czekać na was obu.- odparł Wolf. Wielu Miosa przytrzymywało, a choć jego wzmacniała spalone już krew, to i oni sięgać mogli po swe rezerwy. Uspokoił się, oczy przymknął. - Puszczać parchy - splunął. Poczekał aż zlezą z niego. W tym czasie wyleczył swoje rany więc kiedy poderwał się ponownie na nogi był już w pełni zdrów. Wygładził włos i ubranie na sobie. - Mam wątpliwości czy byście wykazali podobną gorliwość gdyby sytuacja była odwrotna i ja bym zdychał na podłodze. - Może i masz rację waść, ale Björn rzadko kiedy interesuje się powalonymi przeciwnikami. Jego gniew popycha ku kolejnym wrogom. -stwierdził Wolf zerkając na unieruchomionego Spokrewnionego. Z mieszaniną strachu i pogardy. - W dupie mam waszą arenę. I w dupie mam twoją opinię, więc ją zachowaj dla siebie Normanie. Zach przepchnął się w stronę drzwi piorunując wściekłym wzrokiem każdego mijanego Zwierza. |
03-03-2017, 15:09 | #174 |
Reputacja: 1 | Siedziała w kucki na krawędzi tratwy pogrążona w modlitwie, wiatr przedzierający się przez szuwary poruszał strzępami jej odzienia. Całą wyprawę zrzuciła bez słów na ramiona Soroki i nie wcinała się w jego przewodnictwo. Do czasu. Ostatnio edytowane przez Asenat : 03-03-2017 o 15:31. |
14-03-2017, 18:42 | #175 |
Reputacja: 1 | Przed Przyjęciem. Towarzystwo Honoraty okazało się przyjemniejsze niż się tego spodziewała. Do tej pory, mimo że mieli w krótce zostać kuzynkami, niewiele mieli czasu dla siebie. Zosi zrobiło się z tego powodu aż lekko niezręcznie – i co w teorii miało pomóc jej zabić czas, zamieniło się wielogodzinne spacery. Czas jednak płyną nieubłaganie, i Zosia musiała w końcu poruszyć kwestie, która leżała jej na sercu. – Umm… Honorato… – byłoby dziwne ciągle tytułować ją Panią, jeżeli będą rodzina. - … Podczas narady Pani Marta mówiła, że może udałoby się dla ciebie wytargować potomstwo u kniazia… Rozumiem że… Nie jestem taką Brujah, jaką miałaś nadzieje mieć tutaj w Smoleńsku… – Nie wydawała się zbyt przybita tym stwierdzeniem… Przynajmniej nie bardziej niż zwykle. Przywykła do tego, że nie spełniała standardów innych wampirów, zwłaszcza Brujah. Skonfundowana Honorata przyjrzała się Zosi i podrapała po karku.- Nooo… bardziej Jaksa jest Brujah niż ty… z pozoru przynajmniej. Bo widać naszą krew w tobie. Nawet jeśli ty tego nie zauważasz. – Naprawdę? – zamrugała zaskoczona. – Um… Dziękuje? Sama tego faktycznie nie widziała. Brujah byli odważni, zdecydowani – mieli charyzmę, i determinację by zmieniać świat. Ona.. Pełna była strachu i wątpliwości. Kiepska była z niej i Brujah, i wampir… Chociaż z tego drugiego trochę się cieszyła. - Chciałam potomka, ale cóż… poradzę. Nie przejmuj się tym, że spodziewałam się czegoś innego.- uśmiechnęła się Honorata i przyjacielsko zmierzwiła włosy Zosi.-Zobaczysz… gały im wyjdą z oczodołów, gdy zalśni moja krewniaczka podczas jej pierwszego przyjęcia. – Ha ha, obawiam się że tego nie potrafię … – odparła niezręcznym uśmiechem dziewczyna. – Mój stwórca mawiał, że prezencja nie będzie mi nigdy potrzebna…… A, ma Pani na myśli zwykłe błyszczenie… To… Um… Zrobię, co w mojej mocy? – zaproponowała. Nie napawało to optymizmem. -O to się nie martw.- uśmiechnęła się równie ciepło co złowieszczo Honorata. Brujah miała jakiś plan. Uczta Na uczcie Zofii przypadło zaszczytne miejsce u boku Wilhelma… I Miszki. Mogła więc przez cały wieczór słuchać o wielce chwalebnych pojedynkach starego Gangrela… O tym jak rozłupywał na pół sługi Kościeja… Wampiry, Vozhdy, Ghule, ludzi… A wojownicy Tzimicse odpowiadali tym samym. Jak wielu umarło by zaspokoić ambicje tych dwóch wampirów? Jak wielu jeszcze z tego powodu umrze? Nic więc dziwnego że im bardziej przyjęcie się ciągnęło, tym markotniejsza była dziewczyna. Jak bardzo by się nie starała tego ukryciu, po jakimś czasie nie sposób było nie zauważyć jej jawnego niezadowolenia. Wilhelm robiąc zapewne dobrą minę do tej całej sytuacji i przysłuchując się, zapewne z grzeczności, gospodarzowi, od czasu do czasu głaskał dłonią żelaznej rękawicy dłoń dziewczęcia starając się dodać jej otuchy. A Miszka rozgadywał się coraz bardziej z dziewką od Marty na kolanach swych, którą kąsał od czasu do czasu. Po kolejnej już historii o chwalebnej potyczce z Tzimicse, tym razem na ulicach Smoleńska, i bez wątpienia przerysowanej przez gospodarza, Zosia nie była w stanie powstrzymać języka. – Ludzie Smoleńska muszą być bardzo szczęśliwi mając Pana za opiekuna, Panie Janikowski. – skomentowała zgryźliwie… Choć niewykluczone że gorycz w jej głosie umknęła staremu wampierzowi. -Ano.. są bardzo szczęśliwy. Bronię ich przed ruskim knutem.- walnął się dłonią w szeroką pierś.-Prawda, że chciałabyś mieć takiego obrońcę kwiatuszku? Tu zwrócił się do nieco podpitej w obu znaczeniach Halszki, którą gościł na swych kolanach. Rozmemłane po ostatnim ukąszeniu spojrzenie Halszki skrystalizowało się w jednej chwili, jak zawsze, gdy markietanka usłyszała odległy brzęk monet. - W taborach to zawsze powiadały starsze niewiasty, że męża prawdziwego po werwie na polu poznać można. Bo jak jaki z ogniem w oczach do walki skacze, to taki sam będzie w barłogu - oceniła rezolutnie. - I że jak bije właściwą stronę, nikczemników i zdrajców, to i w czas spokoju sprawiedliw będzie. A jak zwycięża, to i hojnym ma za co być! -Ano… prawda najprawdziwsza…- zaśmiał się Miszka i już ciężką łapę pod giezło dziewczęcia ją pakować, by pierś ucapić. I to mimo kwaśnej miny Wilhelma, który takiej otwartego pokazu rozpusty niespecjalnie pochwalał. Dziewce za to chyba się spodobało, bo pisnęła dziewczęco i wysoko, by zaraz przekomarzać się zacząć, że puchar opróżniony trza najpierw napełnić, nim się znów po niego sięgnie. I zaiste sięgnęła, po opleciony wikliną gąsiorek miodu. Piła przeplatając łyki śmiechem, ale widać było, że pić umie nie jak dziewczątko, a jak warchoł. -Ot… słodka bestyjka. Aż kusi, by podkarmić i dla siebie zagarnąć.- rzekł z śmiechem Miszka, co tylko sprawiło że Wilhelm wtrącił.-Nie godzi się jednak czyjejś hojności nadużywać. -Prawda, prawda…- zgodził się z nim, acz niechętnie, Janikowski. O ile Zofia mogła zrozumieć chęć doboru męża po tym czy gotów jest walczyć za słuszną sprawę… To z innymi zaletami jakie winien posiadać w oczach Halszki już niekoniecznie się zgadzała. Posłałaby by jej pełne dezaprobaty spojrzenie, gdyby bezwstydne zachowanie Miszki nie sprawiło że nie odwróciła wzroku. Czy ci ludzie nie mieli wstydu? Powinna… Poczuła jak Wilhelm delikatnie ściska ją za dłoń. … Nie mogła obrazić gospodarcza. Nawet jeżeli jego zachowanie, i nieustanne celebrowanie przemocy. było jej niesmaczne, to jako partnerka Wilhelma - poczuła ciepło w sercu na samą myśl o tym – miała pewne obowiązki. – To… Jak Smoleńska porównuje się do Rzymu? Stamtąd Pan jest, tak? – spróbowała niezbyt subtelnie skierować rozmowę na inne tory. W innych okolicznościach temat antycznego Rzymu z pewnością niezwykle by ją zainteresował, i poruszyłaby go bez powodu, ale teraz to głównie chciała, by Miszka przestał w końcu opowiadać o dwunastu metodach dekapitacji Vozhda… I zabrał ręce spod koszuli Halszki. -A tak… Roma… gdziem był szlachetnie urodzonym legionere...Sallustius ad Carthaginem...takiem żeśmy gadali i Est prope wysokum celeberrima silva Krakovum,Quercubus insignis, multo miranda żołędzio. Istuleam spectans wodam Gdańskumąue gościńcum.- zaczął się popisywać znajomością rzymskiego języka. Szkoda tylko, że jego własny język plątał się przy tym niemiłosiernie. Jednak kiepska Łacina Miszki zupełnie Zosi nie przeszkadzała – wręcz przeciwnie! Dzięki temu że nic z pijackiej plątaniny obcego jezyka Zocha zrozumieć nie potrafiła, mogła w pełni szczerze przytakiwać słowom kniazia, utrzymując uprzejmy, przyjacielski uśmiech przez cały czas. *** Kiedy Koenitz poprosił ją do tańca, z typową dla siebie nieśmiałością wzbraniała się przed tym jak mogła. Żadna z niej była tancerka, a do tego ani myślała ściągać na siebie wzrok wszystkich zebranych gangreli. Jednak jak na złość, była to jedna z pierwszych rzeczy wobec której Wilhelm okazał zdecydowanie, i wszystkie jej protesty spełzły na niczym. Czerwona jak pomidor, dała się zaciągnąć na środek komnaty. – Nie umiem tańczyć. Znaczy, coś tam umiem, a-ale nic to imponującego. Czy naprawdę- – Koenitz położył palce na jej ustach, uciszając znerwicowaną partnerkę. – Spokojnie. Naśladuj moje ruchy, I wszystko będzie dobrze. - Nie mając wyboru, przytaknęła niemrawo. Głowę spuściła nisko, skupiając się na stopach Koenitza i usilnie unikając spojrzeń zebranych Gangreli. Gdy zabrzmiała muzyka, miast wiejskich pląsów Koenitz zaczął ją prowadzić do jednego z wiedeńskich, dworskich tańców. Nie potrafiła powiedzieć, jakiego. Nie miała zresztą czasu myśleć o takich rzeczach – próbując wsłuchać się w nuty grajka, oddała się partnerowi. Dla obserwujących wampirów, najbardziej imponujące musiało być to, że pomimo bycia zakutym w tonę stali Koenitz potrafił poruszać się z gracją, która nie powinna być możliwa w takim pancerzu. Jego krok był pewny i zdecydowany, i mimo że nie był zawodowym tancerzem, to widać było, że wprawę ma – nie żeby zebrani gangrele byli w stanie to docenić. Natomiast Zofia… Nie miała doświadczenia, i nie lubiła uwagi, jaką na siebie ściągali. Miała jednak bezgraniczne zaufanie dla swojego partnera, gibkie ciało, i dobry refleks – i dzięki temu w rękach Koenitza błyszczała niczym profesjonalna baletnica. W we właściwych rękach młoda Brujah potrafiła być wspaniałym narzędziem. Ponownie, fakt ten umknął pewnie większości zgromadzonych wampirów… Ale ci co taniec trenowali, jak, oh, z pewnością Olga, musieli zauważyć jaką nowicjuszką była Zofia, i jak bardzo nadrabiać to musiała szybkością reakcji… A była to przecież zdolność tak samo użyteczna w tańcu, jak i na polu bitwy. Strach było pomyśleć, co ta dziewczyna będzie w stanie zrobić jeżeli kiedykolwiek przestanie bać się miecza… Albo jeżeli kiedykolwiek straci panowanie nad bestią.
__________________ "I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be." |
19-03-2017, 15:37 | #176 |
Reputacja: 1 | Nadchodził wróg bezlitosny i niepokonany. Wróg którego moce wampirze nie potrafiły pokonać. Słońce. Czas nieumarłych się kończył. Wszelkie sprawy wampirów zeszły pod ziemię. Tak jak i oni sami. Nadchodził czas słońca przypominając Spokrewnionym, że w obliczu blasku oka bożego są tylko marnym prochem niegodnym jego spojrzenia. Nadchodził czas snu. Dla Milosa… czas jego koszmarów. Pobudka dla Zacha również miła nie była. Brunon z Gleisdorf stał samotrzeć pod jego drzwiami z przykazania Wilhelma. Koenitz wagą słowa primogena Ventrue nakazywał Milosowi pozostać w komnacie i nie opuszczać jej. Nie pozwolił też przyjmować mu gości. Obecność Marty wielce skonfundowała Brunona. Ghul jednak uznał, że Gangrelica może pozostać na miejscu. Jeśli jednak zdecyduje się wyjść, to nie będzie dopuszczona do Milosa przed Wilhelmem. Bowiem pan Brunona udał się na pilne spotkanie z kniaziem i kazał pilnować Wilhelma do swego powrotu. Zakrawało to na areszt… i z pewnością czymś takim było. Brunon jednak zalecał spokój do czasu powrotu Wilhelma. A Milos posłuchał. Rycerz przybył po godzinie i nie ukrywał swego zagniewania. Spojrzał gniewnie na Milosa i rzekł powoli.- Ja przymykałem oczy na twe... na wasze knowania za moimi plecami. Bo cóż… jeśli z własnej woli nie staniecie za mną, to siłą przymuszać was nie mogę. Ale… - przez cały czas jego prawica była mocno zaciśnięta.-... to już poszło trochę za daleko. Wasze działania uderzają i w was i mnie. Chcieliście skrawek ziemi na siebie od razu? Wytargowałem wczoraj… Ale dziś...Oto twe nagrody…- otworzył prawą dłoń i pozwolił pyłowi rozsypać się między jego palcami.- Dwa nadania ziemskie, które wczoraj z trudem udało mi się wycisnąć z Miszki dziś wieczorem spłonęły na moich oczach. Kniaź zarzuca nam… a tobie szczególnie, niewdzięczność i działanie za jego plecami. Napaść na swego syna, magią podżeganie go do ataku… swoją drogą cóżeście się wszyscy na tego Björn uparli: ty, Marta i Zośka? Cóż ma takiego w sobie, żeście uwiesiliście się na nim jak psy w rui?- Splótł ręce razem dodając.- Jak wspomniałem pókiście się przeciw mnie zmawiali, problemem to nie było. Ino nie widzę nikogo, kto by mnie na miejscu wodza zastąpił. A najmniej widzę ciebie Milosu. Bo kłopoty ściągasz do siebie niczym miód muchy. Ostała nam się jeno jedna wioska, to co ją Miszka Szafrańcowi przyobiecał. I nic z jego zaufania. Teraz wszystko przyjdzie nam je od nowa na polowaniu budować. A ty… wyjeżdżasz stąd. Od razu, masz trzy pacierze na przygotowania. Zabierzesz ze sobą Giacoma i Marcela oraz Olgę ze sobą, Góra was zaprowadzi do sioła Honoraty. I załatw tedy swe sprawy ze swoją stworzycielką. A i nie wolno ci… pod żadnym pozorem wjeżdżać w mury Smoleńska czy w granice kniaziowej domeny. Uznaj to za próbę lojalności wobec mnie. Nie mogę cię powstrzymać, ale dowiem jeśli swe słowo złamiesz. I wyciągnę odpowiednie wnioski.- Spojrzał na Martę czającą się obok.- A i ty zabieraj się z Soroką w puszczę, póki kniaź jeszcze zezwolenia swego nie cofnął. Oj… nie spodobał mu się wybryk twego kochanka. Gniewny jest, więc lepiej będzie dla wszystkich, jeśli szybko znikniecie mu sprzed oczu. Nie macie więc oboje czasu do stracenia, więc jeśli macie coś do mnie, to mówcie teraz. - Pojawienie się Wilhelma w komnacie Zosi było wyjątkowe. Rycerz w zasadzie nie wchodził do niewieścich komnat. Nie uchodziło mu to. Ich krwawy pocałunek nie zmienił w zasadzie tej sytuacji. Nadal Wilhelm był rycerski aż do bólu. Szarmancki i szlachetny i uprzejmy, Wilhelm nadal unikał sytuacji które mogłyby narazić jej dobre imię na szwank. Koenitz choć wychowany na europejskich dworach, był przeciwieństwem rozpustnej Olgi. Możliwe też że takie podejście sprawiało, że rycerz był letni w swych emocjach. Spokojny i zazwyczaj opanowany. Miało to swoje wady i miało zalety. A teraz sprawiało, że jego inicjatywa było niespodzianką dla Zosi. Oczywiście, grzecznie czekał na jej pozwolenie do wejścia do jej komnaty i wyraźnie nie czuł się komfortowo w tej sytuacji. Rozglądał się przez chwilę nim rzekł. - Mam do ciebie prośbę i liczę na to, że ją spełnisz. Otóż…- spojrzał wprost w oczy Brujah mówiąc stanowczo.-... unikaj tego Björna szerokim łukiem. Nie podchodź do niego, nie odzywaj się. Wystarczy nam już kłopotów, jakie sprawiły kontakty z nim. Obiecasz mi to?- Kniaź i Wilhelm po przebudzeniu od razu spotkali się na rozmowie w cztery oczy. Bardzo ważnej zapewne rozmowie z czego Jaksa szybko zdał sobie sprawę. W całej miszkowej siedzibie czuć było bowiem napięcie. Swego rodzaju ciszę przed burzą. Najwyraźniej burda między Björnem a Milosem miała większe konsekwencje niż można byłoby sądzić. - Słyszałem, że Wolf poniesie karę za swoje zachowanie.- wtrącił nagle Giacomo podchodząc do Jaksy. - Za to że nie wezwał Miszki na czas. Ryżemu też się dostanie pewnie. I nam… Björnowi już kołek wyjęli.- Włoch spojrzał na Jaksę mówiąc.- Liczymy że jako szeryf zachowasz należną temu stanowisku bezstronność. Problem w tym, że kniaź Janikowski również na to liczy. I z pewnością inaczej tą bezosobowość definiuje on, inaczej Wilhelm… inaczej ja czy ty.- Uśmiechnął się smutno.- Nie chciałbym teraz w twojej skórze. Jesteś wojownikiem, a teraz potrzeba dyplomaty.- Zebranie wojenne odbyło się dość późno w nocy. Kniaź zasiadł na swym tronie przyglądając się zebranym. Był tu Wilhelm i Honorata, była Zosia i był Jaksa. Był Wolf, Björn i Siwy… ale nie było Jaźwca. Zamiast niego był Żmij, dumny niczym paw iż zaliczono go do tych najlepszych wojaków. Wolf miał minę strutą i wyraźnie był nie w humorze. Björn wydawał się być nieobecny, bowiem jego spojrzenie mętne. A on sam siedział w kącie sali z dala od reszty. - Jako żem był jedyny, który przeżył ostatnie spotkanie z Leszym… winienem kilka słów wyjaśnień. Leszy jest potężniejszy i większy niż vozdhy używane przez przez Kościeja. Jest też nieco sprytniejszy niż one. Co prawda nie jest coś z czym można się rozmówić, niemniej nie są tak bezmyślny jak Kościejowe stwory. Niemniej wampirze talenty nie działają na niego. Nie można go też wyczuć, bo pachnie jak las dookoła niego i potrafi się niemal całkowicie stopić z okolicą. Możecie mu wejść na grzbiet i nie zauważyć tego. Leszy jest wysoki …- Miszka zamilkł szukając właściwego porównania.-... jak dach monastyru ? Tak, to będzie dobre. Ma masywną ludzką posturę. Jest też bardzo silny i jednym uderzeniem łapy może zmienić co słabsze wampiry w krwawą miazgę i wyssać ich krew. Tak zresztą zabija swe ofiary. Choć sam nie jest dość szybki, to jego pnącza wyrastające nagle z dowolnego obszaru jego ciała atakują błyskawicznie jak węże. Oplatają ciało i wgryzają się w skórę. Jego ciało jest masywne, jego skóra gruba i trudna do przebicia. Leszy nie lubi ognia i boi się go, ale to niewielka pociecha… bo ogień który mógłby przestraszyć Leszego, nasz rodzaj wprawi w panikę. To wszystko co wiem na temat naszego wroga. Nie bierzcie go lekko, wielu mych synów poświęciłem, a zdołałem jeno wykrwawić i uśpić bestię.-
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
24-03-2017, 09:56 | #177 |
Reputacja: 1 | Soroka miał ubogą komórkę, żadnych wygód czy też żadnych ozdób na ścianach. Dzielił ją jeszcze z innym wąpierzem, bo łóżka były dwa. Bez opieszałości poderwał się za Martą, gdy oznajmiła, że się do podstarościego wybiera na rozmowę. |
30-03-2017, 20:23 | #178 |
Reputacja: 1 | Poczuła się lepiej, gdy tylko kniaziowe siedliszcze zniknęło jej z oczu, paradoksalnie, bo i Milosa za plecami zostawiała, na pocieszenie mając bukłak śpiewającej czarownie i kusząco krwi i szmatkę z porwanej sukni. Jednego ni drugiego nie wyciągnęła, pozwalała drzewom ukołysać rozedrganą duszę. I tylko jedno jej w tej zielonej ciszy przeszkadzało. Spojrzenie Soroki palące jej kark. Czuła je, tak jak czuła, że Gangrel nie zdzierży i w politykowanie posunie, kwestią było tylko, czy prędzej, czy później. Słabą silną wolę musiał mieć, lubo wielka potrzeba go goniła, bo wytrzymał do pierwszego popasu. |
04-04-2017, 18:21 | #179 |
Reputacja: 1 | Rozmowy nocą czyli jak Jaksa się przejął rolą szeryfa Jednooki wyszedł na świeże powietrze rozglądając się za śladami Węgra. Nie chciał sięgać po wzmocnione zmysły, bo hałasy dobiegającej końca uczty i tak dominowały nad wszystkim. Spojrzał za siebie, później przed siebie. O ile Milos nie miał jakiegoś ukrytego celu podróży, to najpewniej maszerował przed siebie w ciemną noc. Toteż i jednooki zdecydował się na podobną wędrówkę. Gdy już wyszedł z kręgu światła rzucanego przez pochodnie wzmocnił swoje zmysły szukając to dźwięku srogich przekleństw i zapachu Włoszki, którą Milos przesiąknął ostatnimi czasy. Znalazł go wiedziony zapachem świeżej krwi. Węgier pochylał się nad opartym o mur strażnikiem, usta przyciskał do jego szyi. Mogliby wyglądać jak para zbłąkanych kochanków gdyby nie to, że w ruchach Zachach nie było krztyny delikatności, tylko zwierzęca agresja by zaspokoić głód teraz, natychmiast. Nie przeszkadzało to wcale usidlonemu w jego uścisku wojakowi robić maślanych oczu. Pocałunek pijawki, nawet ten zaborczy i niedobrowolny, przysparzał śmiertelników o najwyższą błogość. Zach usłyszał wreszcie kroki Jaksy. Oswobodził strażnika i odwrócił się do Bożogrobca. W jego oczach nadal lśnił gniew i schowana za tym gniewem bestia. Z otwartych ust skapywały życiodajne strużki czerwieni. Zabarwiły trupi język i szczeliny między potężnymi zębami. - Idź - rzucił do wojownika a ten poszedł bez słowa, trzymając się za szyję, choć nie pozostała na niej żadna rana po zębach Węgra. - Czymżeś sprowokował tego Nordsmana do walki? - Jednooki natychmiast zrezygnował ze swoich wyczulonych zmysłów. Choć był opity krwią sług gangrelskich, to intensywny zapach krwi wzbudzał niezdrowe żądze. Jaksa odstawił złowrogo wyglądający dwuręczny miecz i sam oparł się o mur, przy którym znalazł Milosa. - Wolf rzekł przy wszystkich, żeś wampirzą mocą w głowie tego barbarzyńcy grzebał. Prawda to? - Nawet jeśli tak było to nie ma na to dowodów. A ja mu racji nie przyznam - Węgier przetarł dłonią usta. - A Bjorna ponoć nie trzeba prowokować niczem. Taka natura. Dłoń jednookiego powoli zastukała o napięty biceps ukryty pod elegancką koszulą. Ręce skrzyżowane na piersi nie zachęcały do zwierzeń, toteż nie miał żalu do Milosa. - Mnie nie musisz oszukiwać. Dowiedziałeś się czegoś ciekawego przed tą ekspresją natury Bjorna? - Że Siwy jest synem swego ojca. A Bjorn nie. Albo jest starszym niż ja wąpierzem a moc mojego klanu ma w tej kwestii ograniczenia. Albo wąpierzem nie jest wcale. Temu miały służyć te spytki tak generalnie rzecz ujmując - wyjaśnił spokojnie Zach. - Podejrzenia są, że kniaź ma wśród synków agenta kościejowego. Vozhda najpewniej, ulepionego na podobieństwo onego. Miałem z tobą wcześniej gadać byś próbował coś podług aur wysondować, o ile twoje moce da się tak ukierunkować. - Vozhd nie jest zwykłym ghulem. Vozhd to machina bojowa. Wieża oblężnicza. Zbudowana z części ludzi i zwierząt. Owszem, Diabły mogą zmieniać dowolnie kształty swych sług. Ale nawet gdyby Kościej uformował vohzda na podobieństwo człeka, czy wampira, to i tak bestia w izbach kniaziowych się nie zmieści. Jedno oko skierowało się w podłogę, jakby miało właśnie oceniać aury wokół ciężkich butów Jaksy. - Aury wszystkich opaczyłem po trzykroć odkąd na dworze gangrelskim jesteśmy. Niczegom nie ujrzał co nam pomóc może. Z aury widzę, kto wampir, a kto ghul. Ale w aurze nie dojrzę czy ghul ów twarzy zmienionej nie ma. Ku temu trza by było w głowy wszystkim zaglądać. A za to nas stąd na widłach wyniosą. Zresztą, trza będzie pomyśleć nad karą dla obu z was, za burdy w kniaziowej domenie. Przy ostatnim zdaniu głos Jaksy się zmienił. Przywodził na myśl kata proszącego swoją ofiarę o wybaczenie. - Niekoniecznie. Vozhd nie musi wyglądać jak potwór i nie mieścić się w progu. Tzymnisce może nadać mu kształt jaki mu się podoba. Ale rację masz, że wówczas nie będzie miał aury wampira, a każdy z synów kniazia taką, rozumiem, posiada. Nasuwa się więc myśl, że mógł zmienić wygląd, któremuś z Diabłów, by uchodził za Gangrela. Zach zaplótł ręce na piersi. - Co do kar, zdaje mi się, że to tamten zaczął. Nie może mi kniaź zarzucać żem bronił życia. A Wolf może sobie spekulować i jęzorem paplać. Dowodów nie ma. Jest więc jeno słowo Bjorna przeciw mojemu, czyli nic co się da sprawdzić. Jaksa skinął jedynie głową na znak, że zrozumiał co miał mu do przekazania Węgier. Reprymenda czyli co zrobić jak ci wyleją na łeb wiadro pomyj Z początku siedząca w kącie na ławie wampirzyca w pokrwawionych łachmanach wodziła wzrokiem za wykonującymi dramatyczne gesta artystowskimi dłońmi Tyrolczyka. Rychło jednak jej spojrzenie zrobiło się puste, jakby przez srożącego się Wilhelma patrzała na wskroś. Wspartą na kolanie ręką podparła głowę i zamarła w kręgu usypanym z własnych, obciętych na powrót kruczoczarnych włosów, które się walały wokół po podłodze. Milos poprosił, by odpuściła Brunonowi, a Koenitzowi dała jeszcze jedną szansę. Toteż się zgodziła, jakże się miała nie zgodzić, choć Zach już trzeci raz o to samo prosił, gdy zaklinał, w oczy zaglądał i w ramionach zamykał. Ale jak primogen ukończył swe perory, obnażyła suche, wysunięte kły. Gdzieś z głębin szczupłej piersi dobiegł głos zwierzęcy, nie warkot, lecz narastający syk. Węgier czekał cierpliwie aż Koenitz dobrnie do końca pełnej pretensji przemowy. Na pytanie czy chcą o coś zapytać Zach tylko pokręcił głową. - Wyraziłeś się nader jasno. Schwycił pas z bronią, lamparcią skórę przerzucił przez bark i mruknął przez zaciśnięte zęby. - Devana, idziem. Koenitz skinął głową pozwalając obojgu wyjść nie mówiąc nic. Zach kazał się ludziom pakować a sam, dyskretnie snuł się po osadzie w poszukiwaniu jednego człeka. Gdy go już znalazł nakazał mu za sobą wejść do obórki a tam zaczął. - Słuchaj mnie teraz dokładnie, powiem ci, krok po kroku, jako zrobisz. Rozmowy w podróży. Tura pierwsza - klecha Zacha irytuje. Zebrali się względnie szybko. Ludzi skrzyknęli, konie objuczyli i Węgier zarządził wymarsz. Nikomu nic nie tłumaczył (poza własnymi ludźmi, z którymi gadał po żołniersku w swojej węgierskiej mowie). Ujechali kawałek drogi nim Zach się zrównał koń w koń z Giaccomo. - Wiesz po co jedziesz ze mną? - spytał wprost. - Nie jadę z tobą. Opuszczam tylko tą norę dzikusów.- wyjaśnił krótko Włoch wzruszając ramionami.- Nie wszystko się kręci wokół twych problemów Milosu. Nie będę uczestniczył w twym spotkaniu z rodziną. Po prawdzie… i tak nie byłoby tam ze mnie żadnego pożytku. Jestem człowie...wampirem pokoju, nie lubię rozlewu krwi.- - To dokąd zmierzasz, skoro nie tam gdzie ja? - Zach przekrzywił głowę i wpatrywał się z księdza jak w zjawisko. - Wracam do sioła naszej gospodyni. Chciałbym być co prawda być przy Jaksie i szukać relikwii… ale Gangrele Janikowskiego nie potrafią docenić kogoś, kto nie jest tak one.- westchnął smętnie Giacomo. - Zdaje się, że nie potrafią też docenić kto jako one jest. Choćby… spontanicznie - Węgier uśmiechnął się krzywo spod wąsa. - Czyli… skoro ze mną nie jedziesz - nie odrywał od klechy oczu - jako twierdzisz, to i czemu jedziesz? Chyba, że oczy mi płatają figle? - Bo wracamy wszyscy razem i wszystkie kroki kierujemy do jednego gospodarstwa. A co potem… -wzruszył ramionami Giacomo.- Mnie zostanie modlitwa.- Ot… zagwozdka, Milos jakoś nie miał zbyt wielu okazji widzenia modlącego się kalwina. Po prawdzie nie widział ni razu. Z drugiej strony dotąd nie szukał okazji do przebywania z Giacomem i rozmów z nim. A i Włoch więcej uwagi poświęcał Jaksie czy Wilhelmowi, niż Węgrowi. - Tyle, że ja wcale nie zmierzam do sioła Honoraty. Możeś nieświadom, ale nie wszystko kręci się wokół twoich zamiarów i kierunku podróży - uśmiechnął się parodiując jego wcześniejszy przytyk. - Na razie jedziemy w jednym kierunku, a potem… ty swoją, ja swoją drogą. - wyjaśnił pokrótce Włoch zerkając za siebie na Marcela.- A i on może ze mną pojedzie.- - Nikogo siłą nie trzymam. Może jeszcze spróbuj nakłonić Olgę. Mógłbyś ją - Węgier chyba nieźle się bawił - nawracać albo wymyślać pokuty. Nie to powinieneś robić? Poza oczywiście modłami, które muszą być potwornie czasochłonne, bo właściwie nic poza nimi nie robisz. Chociaż… może w ogóle nic nie robisz? - Doradzam Wilhelmowi i każdemu kto gotów mi swe rozterki duchowe powierzyć w opiekę.- uniósł się dumą Giacomo i rzekł zerkając na Olgę.- Ona za bardzo wpatrzona we własne lustro by mieć rozterki duchowe, a tyś… zbyt dumny i porywczy, by szukać porady. Nawet gdy już za późno na nie… Zresztą, nie wiem czy byś posłuchał, gdybym ci udzielił. Krewkiś... - A kto tedy tobie doradza? W duchowych rozterkach? - Mnie nikt… każdy ma swoją dziedzinę w życiu. Ty machasz szabliskiem, Tremere babrze się szatańskich sztuczkach, ja szukam ścieżki do zbawienia. Ja nie uczę cię jak rąbać, więc nie oczekuję że ty mi teologiczne rady dawał będziesz.- wyjaśnił Włoch. Rzadko się Węgrowi zdarzały przypływy wesołości ale teraz ryknął śmiechem. - Ja? Radzić w kwestiach duszy? Dobre sobie - jeszcze przez chwilę świecił uśmiechem od ucha do ucha. - Choć dziwi mnie, że ty rad żadnych nie potrzebujesz. Nie ode mnie, ale od innego klechy. Bo skoro jesteś takim ekspertem od zbawienia, znaczy, że nie błądzisz. Sam żeś sobie pasterzem i owcą więc się masz za nieomylnego. Zabawne - wepchnął palce w kąciki oczu gdzie błysnęły krwawe łzy radości. - Od innego klechy? Od kogo? Tego zghulonego prawosławnego Honoraty… starozakonnych ślepców ze smoleńska, od katolickich niewolników papieża?- burknął Giacomo gniewnie. - Dyć oni wszyscy tkwią w błędach starych obrządków. No i… jak mogą zrozumieć tragedię naszego stanu, skoro sami są żywi. Niee.. Nie ma w Smoleńsku i okolicach nikogo, kto mógłby… zrozumieć.- - Jaksa mógłby - Węgier spróbował przybrać poważną minę, co mu średnio wychodziło. - Nieżyw jest, jak ty. A i inne duchowe dylemata was łączą. Ja tu widzę bratnią duszę na dłuuuugie wieczory rozmów. - Ostatnio… się biedaczysko zatracił przez ten diabolizm. Próbowałem mu pomóc, ale… - westchnął smętnie Giacomo. - Dobrze źeś ty sie przez ten diabolizm nie zatracił - pokiwał Zach z uznaniem. - Tak po prawdzie, to świetnie go znosisz. Kwitnąco. - Śmiej się śmiej…- burknął urażony Giacomo.- …ale, wierz mi. Łatwo się zatracić w grzechu. Trudniej się mu oprzeć lub z niego wydostać.- - Ty się nie oparłeś - stwierdził. - A mimo to uważasz, że nie masz duchowych rozterek. Ni ci nie potrzeba rad względem duchowości. Chyba sam sobie waćpan zaprzeczasz. No to miękki jesteś? Czy twardy? - Oparłem się wpływowi później…- burknał Włoch i wzruszył ramionami.- I wcale nie jestem dumny z tego, że głód zmusił mnie do zdiabolizowania… choćby i wroga.- - No raczej. Nie ma podług naszych praw gorszej zbrodni. Praw Camarilli - poprawił się. - A to, że się raz zabiło, a za drugim razem oparło, nie przestaje czynić cię mordercą. A ci idą zdaje się do piekła - klepnął Włocha w ramię - nie chcę cię martwić. - Wąpierz… morderca… jeden los.- odparł obojętnym tonem Giacomo.- Dlatego szukam drogi dla naszego rodzaju. Drogi, która uwolni nas miecza damoklesowego.- - Nie. Nie jeden los. Jeśli nie widzisz różnicy między wampirem, a diablerystą to ten wasz kalwinizm zaiste duże pozostawia wam pole do manewru. - Kalwinizm to droga ludzi… nam wąpierzom jak przypisana inna… jaka… tego próbuję właśnie się dowiedzieć.- odparł smętnie Giacomo. - Jak się już dowiesz jaka, daj mi znać. A natenczas - Zach skinął głową, spiął konia i odjechał. Rozmowy z podróży. Tura druga - Olga Po pogadance z klechą przyszedł czas na Olgę. Milos skinął na nią by podjechała do niego na sam niemal przód pochodu, nie licząc dwóch raców, którzy trzymali się przed kawalkadą robiąc za zwiad. Umyślnie chciał by rozmawiali z dala od księdza. Uszy klechów, wiadomo, lepkie są i spragnione wiedzy o ludzkich i nieludzkich grzechach. - Musimy omówić sprawy - zaczął. - Jakież to sprawy chcesz omówić?- zapytała cicho Olga uśmiechając się lekko. Odwzajemnił uśmiech. - Jeśli dojdzie do walki - zaczął. - To czy będziesz skłonna się w nią zaangażować? Nie będę żywił pretensji jeśli nie zechcesz się w to mieszać. - Wolałabym nie uczestniczyć w niej otwarcie. Ale mam kilka sztuczek w zanadrzu, które mogą się przydać w takim starciu.- wyjaśniła z uśmiechem Lasombra.- Umiem używać miecza. Nawet we Włoszech samotna kobieta winna umieć broni swej czci.- - Myślę, że najpierw dojdzie do rozmowy. I chciałbym abyś mi tam towarzyszyła. Chudoba trzyma się zawsze z Wołodią. Nosferatu jest od myślenia, gangrel od bicia, w dużym skrócie. Ten ostatni jest jak zwierzę. Górę nad nim biorą instynkty a ty, Lauro, jesteś nadto utalentowana by właśnie instynkty wyzwalać. Podczas gdy ja będę się rozmawiał z Nosferatu mogłabyś rzucić na Gangrele swoje wampirze uroki. Nie wiem jak mocna jesteś w tej mocy, ale widziałem jak potrafi działać zauroczenie. Ludzie i wampiry robią irracjonalne rzeczy dla czegoś, co w pierwszym odruchu wzięły za miłość. - Pomyślę…- zamyśliła się Lasombra.- Zobaczę co da się uczynić na miejscu. Jeśli jednak on jak zwierzę, to pamiętaj mój drogi, że to wampir… a nam zew krwi chuć zastępuje. Łatwiej śmiertelników miłością opętać niż nas.- - Nas podobnie. Tyle, że my nie nazywamy tego miłością - podjął rozważania. - Z Wołodią zrób co możesz, ale się nie narażaj niepotrzebnie. Gdyby zawrzało, wycofaj się. - Potrafię o siebie zadbać… a jaki właściwie masz plan na tą rozmowę?- zamyśliła się wampirzyca. - Ocenić siły i możliwości przeciwnika. Wynegocjować jak najlepsze warunki, a jeśli nie będzie to możliwe, być przygotowanym na walkę. - Wynegocjować… a cóż chcesz uzyskać. I jaka jest twa oferta? - zamyśliła się contessa.- I wreszcie… czemu matka twa, która cię tu posłała, nagle na twój żywot nastaje?- - To dość skomplikowane. Moja matka nie jest najwyraźniej moją matką. Wszystko grało dopóki odgrywałem zastępstwo według jej oczekiwań. Teraz dba tylko o to - sięgnął po pierścień przerobiony przez Martę. Podał go hrabinie. - Schowaj. Gdyby coś było nie tak będą szukać go przy mnie. Włóż w jakiś… zakamarek garderoby. Nie odważy się tam sięgnąć siłą - a przynajmniej taką miał Milos nadzieję. - Czemu on ma jakieś czerwone paskudztwo przyklejone w miejsce klejnotu? I czemu przestałeś odgrywać zastępstwo… Kraków daleko, spokój byś miał, gdybyś posyłał jej liściki utwierdzając ją w swym oddaniu?- zapytała Olga przyglądając się krytycznie błyskotce. - Bo Marta rozłożyła pierścień na dwa. Brzydsze. A przestałem bo… - wzruszył ramionami - na odległość takie decyzje tylko można podjąć. Jakby stala obok i kazała mi tańczyć do swojej melodii to bym pewnie tańczył. Nie potrafiłem jej odmawiać. Olga spojrzała na niego zdziwiona i zachichotała przykrywając usta dłonią.- Głuptas z ciebie… Nie pytam czemu zerwałeś z nią więź. Pytam o to, czemu ją o tym powiadomiłeś, zamiast trzymać w błogiej niewiedzy.- - Chyba nie potrafiłem pozbawić się tej satysfakcji - podrapał się za uchem. - Wiem, mało rozsądne. Ale teraz przynajmniej sprawa jest jasna. - Mężczyźni… i wy wierzycie że władacie światem.- odparła z politowaniem Lasombra i dodała.- Myślisz, że się spodoba jej to jak potraktowałeś skarb, który ceni bardziej niż ciebie?- - Chyba nie mam już na to wpływu, prawda? Poza tym, sprawia mi radość gdy rzeczy nie idą po jej myśli. - Uśmiechnął się i wskazał na pierścień w jej dłoni. - Gdzie go schowasz? - W dekolcie, bo i gdzie…- odparła z uśmiechem Lasombra, póki co jednak chowając do poręcznej sakiewki.-... Gdzie indziej mogłabym?- - Wolałbym nie odpowiadać na to pytanie - usta mu zadrgały wesoło, ale zaraz spoważniał. - Ostatnie pytanie. Co odpowiesz na propozycję kniazia? I gdzie widzisz swoje miejsce w koterii Koenitza? - Już ci mówiłam… nie interesuje mnie propozycja kniazia. A od Koenitza oczekuję by zapewni mi milutki status stałego gościa, dopóki nie uznam że czas mi w drogę.- wyjaśniła spokojnie Olga.- Smoleńsk to miłe miasto, ale nie zamierzam w nim tkwić wiecznie. Moje miejsce jest na włoskiej ziemi.- - Ale na razie z niej uciekłaś, więc rychły powrót chyba nie wchodzi w grę. Co do kniazia… czy to nie jest aby wampir, któremu się nie odmawia? - Polityka to stan płynny Milosu. Dziś książę mówi tak… jutro może powiedzieć inaczej. Na razie go zwodzę moimi argumentami. A potem… potem sytuacja może być jeszcze inna. Sam widziałeś. Jedna przypadkowa bójka i to co Wilhelm ugrał w jedną noc, w drugą stracił.- wyjaśniła mu wampirzyca wzruszając ramionami.- Może kiedyś nie będę mogła mu odmówić i stanę się primogenką Torreadorów w Smoleńsku. Może tak się stać, ale nie musi… a zabiegać o to nie będę.- - Wilhelm nic nie ugrał. Otrzymał ochłapy, które kniaź już na wstępie dla niego przyszykował. A potem potraktował mnie jak smarka, który narobił bałaganu. Nawet mnie nie zapytał o moją wersję wydarzeń. Wywalił - zrobił zamaszysty ruch ręką. - Powinienem po takim traktowaniu nadal pałać doń lojalnością? - Milosu, Milosu…- westchnęła Olga uśmiechając smętnie. - Za bardzo pozwalasz by urażona duma i ambicje dyktowały twe myśli. Tak… z pewnością cię twój przywódca potraktował jak małego chłopca. Widać miał powód… choćby taki, by pokazać kniaziowi, że on rzeczywiście rządzi w tej waszej koterii. Bo dotąd tego widać nie było… a twoja wersja? Wybacz mój drogi… ale twoja wersja nie ma znaczenia. Bo prawda w polityce nie ma znaczenia. Kniaziowi dałeś pozór by mógł postawić Wilhelma pod ścianą. Głupia bójka została rozdmuchana w duży spór. I ty naprawdę sądzisz że ostatecznie chodziło w nim o to czy to twoja czy tego drugiego wina? - Jestem Ventrue. Duma i ambicja idą nam w parze. Jako Lasombra też powinnaś o tym sporo wiedzieć wyglądał na spokojnego, bynajmniej uraza z niego nie wypływała. - A jeśli prawda nie ma znaczenia, to co ma? Dziś kniaź może zarzucić mi działanie przeciwko jego ludziom, choć wszystkie gwiazdy na niebie i ziemi wskazywały na obronę własną, a jutro rzuci oskarżenia o zdradę Jaksie, Marcie albo tobie. Bo czemu nie? Słowo kniazia jest prawem. A Koenitz właśnie mu pokazał, że taki stan rzeczy akceptuje. Czyli nie jest równoległą siłą. Nie jest negocjatorem z ramienia Camarilli. Jest kolejnym podnóżkiem pod wielką rzycią kniazia, który robi co tamten mu robić każe. Teraz posyła ich przeciw vozdhowi, który może ich roznieść w drobny mak, ale co tam, kniaź każe, trzeba biec. - Zgadza się. Też mam dumę i ambicję, ale wiem kiedy ją schować. - uśmiechnęła się pobłażliwie Lasombra.- W tym rzecz właśnie. Wilhelm mógłby stanąć przeciw kniaziowi i jego kaprysom, a w twej obronie. Ale co by uzyskał? To samo co ty dobijając się do drzwi jego, gdy ze mną rozmawiał. Nie zauważyłeś tego? Od początku Miszka traktuje was jak posiłki w wojnie z Kościejem. Nie jak partnerów. I stawianie się przeciw niemu okoniem rozsądne nie jest. Poróżnicie się z nim i co wtedy? Przyjdzie wam uciekać do Kościeja… jako żebracy lub walczyć z wściekłym Miszką. Może i wygracie z Gangrelem, ale na starcie z Tzimisce sił już wam braknie.- - Jeśli ktoś tu jest nierozsądny to Misza, skoro potencjalnych sojuszników traktuje jak niewolników. I Koenitz, że na to pozwala, okazując przy tym brak zaufania swoim ludziom. Nie po to uciekałem z jednego jarzma, żeby teraz włazić spolegliwie w drugie. Pytanie czy ty nie masz nic przeciwko? - Nazywanie Miszy nierozsądnym nie zmieni faktu, że jest silny i ma liczną sforę.- westchnęła Olga i wzruszyła ramionami.- Wolę więc Koenitza fałszywą spolegliwość niż dumę i gniew twój… za często widziałam gdzie one prowadzą. Nigdy nie były to przyjemne miejsca. Uśmiechnęła się smutno do Milosa.- Lubię cię mój drogi, dlatego mówię ci wprost w oczy całą prawdę. Twoje podejście narobi ci kłopotów. I chyba już narobiło. Czasami więc trzeba zacisnąć zęby i uśmiechać po prostu. Spojrzała z uśmiechem na Zacha.- Pomyśl też o tym, co będzie musiał dać Kościej by przebić ofertę Miszki. O której z pewnością się dowie od swych smoleńskich szpiegów.- - Nie jest trudno przebić NIC - zaakcentował ostatnie słowo i zgodnie z prośbą się uśmiechnął. - I nie wiem jak ty, ale ja jestem skłonny to niewiele więcej wziąć. - Przedtem to nic było trzema gospodarstwami od razu. Teraz jest jednym… o ile Giacomo niczego nie pokręcił jak mi mówił. - stwierdziła z uśmiechem Olga i wzruszyła ramionami.- Swoją drogą… Wilhelm rzeczywiście ufa niewielu z was. Giacomo, Zofii… może Jaksie. Ciekawe czemu, czyżby coś się wydarzyło po drodze do Smoleńska? Albo później?- - To już bez znaczenia. Masz racje. Nie ufa mnie i Marcie. I to się już nie zmieni więc to wszystko przestaje mieć sens. Przeczesał dłonią osełedec. - Dzięki. Za rady i twoją przyjaźń. - Niepotrzebnie dramatyzujesz…- westchnęła ironicznie Olga.- Nadal jedziecie wszak na jednym wozie. I gdyby nie liczył się z waszym zdaniem, po co Wilhelm w ogóle by organizował te wspólne rozmowy. To… takie mało książęce podejście z jego strony.- - Rozmowy, z których nigdy nic nie wynika - skwitował Zach. - Równie dobrze mogłoby ich nie być. - Masz rację. - wzruszyła ramionami.- Każde z was oczekuje, że zostanie wysłuchane. Ale żadne nie słucha pozostałych. Nie ma tu nikogo bez winy wśród was. Ni-ko-go.- - Ale to dowódca podejmuje ostateczną decyzje. I ponosi za nie konsekwencje. - A ty się obraziłeś na Wilhelma, gdy ten w końcu zachował się jak dowódca.- odparła żartobliwym tonem wampirzyca. - Przy czym jedynie ubiegł to co i tak by pewnie kniaź zrobił. No cóż… i to jest jeden powód dla którego wolę trzymać się z boku. Na razie… nie wiem czy zdołacie osiągnąć to co planujecie. A uczestniczyłam już w zbyt wielu przegranych sprawach, by… ryzykować ponownie.- - Obrażają się małe dziewczynki, Olgo. Czy ja ci wyglądam na dziewczynkę? - ściągnął brwi. - Niee… wyglądasz kusząco. Co prawda bardziej kusząco, gdy nic nie okrywa ciebie.. ale…- oblizała usta mówiąc wesołym tonem. Po czym wzruszyła ramionami.- Tak czy siak… za bardzo dajesz się ponosić swym emocjom. Już ci mówiłam, prawda? Popełniasz wtedy błędy, które potem wracają do ciebie. Tak jak twoja matka.- - Wolę popełniać błędy niż dawać sobą manipulować. A co do emocji… Muszę nadrabiać za ciebie - uśmiechnął się zawadiacko. - Jesteś do bólu rozsądna. Powinnaś czasem dać się ponieść. Marnujesz to piękne ciało. - Moje piękne ciało jest moją bronią cny rycerzu i wierz mi… nie marnuje się.- wypięła dumnie piersi do przodu i dodała już poważniej.- Wiedz też Milosu, że… dając się ponosić emocjom, jesteś łatwy do manipulowania. Spójrz na to oczami innych. Miszka ma was tam gdzie chciał… skłóconych i nieufnych. Zagniewanych na siebie nawzajem. Może wyłuskać co wartościowsze orzeszki, a resztę ubić. Tutejszych Torreadorów zmienił w garstkę jęczących tchórzy. Więc nie dziw się, że nie poddaję się emocjom. Gdy patrzę chłodno na świat, wiem że nikt mną nie manipuluje, bo intencje innych mogę przejrzeć na wylot.- - A jak myślisz, co zrobi Camarilla jeśli wysłana przez nich ekipa rozpłynie się w powietrzu i już nie wróci? Przyślą tu kolejnych. W większej liczbie. Jeśli kniaź myśli, że pozbywając się nas pozbędzie się problemu to żyje złudzeniami. W odpowiedzi na te słowa Lasombra wybuchła śmiechem. Po czym westchnęła głośno dodając.- Żyjesz złudzeniami Milosu… Obawiam się, że tak… dobrze to nie jest. Spojrzała na niego wyliczając na palcach.- Na Tremere poluje francuski książę, co sam jest Camarillą. Ty zadarłeś z własną matką, która jest dość wpływową osobą w krakowskiej domenie. Włoch i Jaksa to diaboliści. Marta jest córką Gangrela który ma na pieńku z krzyżackimi wampirami. Zosia i Wilhelm… nie mają właściwie protektorów. A sama Camarilla ma w tej chwili pewnie ważniejsze problemy niż ratować swych wysłanników. Poza tym... - uniosła palec w górę.- Nie mówię o tym, że kniaź wybije was wszystkich, tylko tych których nie skaptuje na swą stronę. Jaksie już dał wszak pozycję szeryfa. Rozbije was od środeczka. Taki był jego plan. Nie mów mi, że nie przewidywaliście tego?- - Camarilla może i ma poważniejsze problemy, ale o Smoleńsk się wreszcie upomni. Może nas już tu nie będzie ale kniaź owszem. Więc odwleka tylko problem w czasie. Co do rozbijania od środka… nie wiem czy kiedykolwiek byliśmy całością. Kiepsko to wygląda. - Więc zacznijcie być jednością. To moja rada Milosu, bo czy ci się to podoba czy nie… Wilhelm i pozostali są twoim jedynym wsparciem tutaj.- zerknęła na Włocha. Nawet jeśli niektórzy marnym. Poza, tym tutejszy kniaź mieni się być członkiem Camarilli… a choć ta szajka może kiedyś upomnieć się o te ziemie, to jestem pewna że o was już niekoniecznie. Spokrewnieni to kłębowisko jadowitych żmij. Czy zwią siebie Sabatem, czy Camarillą.- - Przemyślę to - uciął. - Choć rzeczywiście jest to przygnębiające - nie wyjaśnił co dokładnie jest takie przygnębiające. Przez chwilę jechał w milczeniu, w końcu dodał: - Popracuj nad Wołodią. Musiał porozmawiać jeszcze z Marcelem zanim dotrą do gospody. - Nie znam go więc… ciężko mi pracować nad metodą.- odparła z uśmiechem wampirzyca. - Jesteś zmyślna. Poradzisz sobie. Rozmowy w podróży. Tura trzecia - Marcel czyli jak pęcznieje w Zachu urażona duma i jak bardzo ma dość wszelkiego towarzystwa. Na koniec odłożył sobie rozmowę z Tremerem. - Jestem ci winien przeprosiny - słowa poparł miną winowajcy. - Marta zrobiła mi burę, że cię zastraszam. I że nie mam prawa, bo to jej sprawa z kogo krew pije i z kim się swoją dzieli. Wybacz, że byłem wrogo nastawiony. Poniosło mnie. To się więcej nie zdarzy. - Mham nadziehę… bo choć obiehcałesz mi pohmóc, to na rhazie ty mojeh pohmocy wymagarz… taksze w zakhesie ochhony. Tyle sze ja do kahrczmy nie wehdę, nie luhbię… zamkhniętych przestszeni pohdczas walk.- wyjaśnił Marcel krótko. - Nie przesadzaj. Raz pogrzebałeś mi w głowie, niewielki to koszt naszej znajomości - podsumował optymistycznie. - Ale masz rację. Źle zaczęliśmy. Kobiety tak na nas, idiotów, wpływają. Gdyby nie one szło by nam żyć w braterskiej komitywie. Przemyślałem sobie wszystko Marcelu i rób z Martą co tam chcecie.-Nie wtrącę się. Wyjął z sakwy przy jukach niewielką buteleczkę, odkorkował, upił łyk i podał Tremerowi. - A to dowód moich pokojowych intencji. Wspólny toast. Czarownik powąchał krew nieufnie… Oblizał się odruchowo rozpoznając zapc, walczył ze sobą długo, ale w końcu odmówił grzecznie bojąc się zapewne uwiązania do Gangrelki. Zach ściągnął brwi w niedowierzaniu. - Drwisz ze mnie czy jak? O to była cała chryja przecie. Obraziłeś się jak panienka bo ci robię sceny zazdrości i nie pozwalam pić z mojej lubej. Bura mi się dostała. Przeprosiłem. Rękę wyciągam a ty nosem kręcisz? Już ci się Martusia nagle nie podoba? Jak boga kocham, teraz to potwarz czynisz mnie i jej zarazem. Przytknął buteleczkę do ust i pociągnął łyk. Dreszcz przyjemności przepełzł po ciele Węgra od czubków palców aż po kraniec osełedca. Wzrok mu zmętniał od ekstazy a czerwone krople kusząco zalśniły w kącikach ust roztaczając wokół metaliczno słodką woń. - Żoną moją się dzielę - podsunął butelkę pod sam nos Tremera. - Najlepszym co mam. Do rodziny spraszam bo ona cię w niej chce. Znaczy, ufa ci. - Ja to whiem… i… poczychtuję to sohbie za honor, acz… wiesz dobsze jak tak częste podhpijanie wpłyhwa na Spokhewnionego. A i…- mruknął Marcel nieco udobruchany słowami.-... chocz tahmta chwila byhwa zaszczythem… to i moim bhendem. Nie chcem budowacz zaufahnia na wiezi khrwi. Ta powinna bycz szczyhtem, a nie poczontkiem. - Nie myślałeś o tym jakżeś z niej sączył za moimi plecami - Węgier oblizał usta. - A jak chcę sprawę zlegalizować to cię nagle rozsądek przytłoczył? Czyli masz Martę za taką, co można raz jeden wziąć? Jak panienkę w karczmie? - Niech myszlachłem… ot co… Sytuahcja mnie zahskoczyłha i instnkhta wziełchy górhe… - odparł niechętnie Marcel spoglądając ponuro do przodu. - Takosz jako i ciebie wtedy… zahzdroszcz niepochtrzebna. Winienesz nie martwicz siem tym kogo tchwa luba khrwiom obdasza, a raczej tym kto jom spoicz swojom khrwiom pruchbuje. Myszlisz jak człek Milosu. A nim nie jestesz… takosz ani ja. - Dzielenie krwią to nie jest ludzka sprawa, bzdury gadasz. A tak samo jej branie jak dawanie rozkosz niesie. Spojrzał jeszcze raz na butelkę w swych rękach, pokręcił głową smętnie. - Dyshonor mi czynisz, Marcelu. Czuję się jakbyś żonę moją wyrzucił z alkowy. Przypomnij sobie tę scenę gdy znów będziesz narzekał, żem za mało przyjacielski. Wzgardziłeś moją dobrą wolą. - Nie myszl, sze nie doceniam ghestu, ani jego znaczechnia. Ani sziły khrwi.- odparł spolegliwie Marcel. - Bo docehniam i wiem ile czem ten ghest muszał kosztohwacz. Niehmniej wole uniknocz komplikacyi miehdzy nami. Lepiehj bedzie jeszli wspomnienie jej khrwi wywietszeje mi z czuba. I dla mnie i dla ciebie i dla niej.- - Jak tak stawiałem sprawę, toś się do żywego obruszył. Jak kark zgiąłem, to zmieniasz naraz zdanie. Jak ja mam z wami Marcelu się układać, skoro strony zmieniasz jak wiatr? Wcisnął butelkę za dekolt kurtki. - Twoja decyzja. Chociaż zła decyzja, wierz mi. Smutkiem me serce napełnia. Zach zamilkł ewidentnie urażony. Marcel przyglądał się przez chwilę Zachowi jakby chciał coś rzec, ale nie powiedział. Zamiast tego rzekł. - Wystahrczyło rzec, sze urazhy nie chowasz i błąd móchj zapohmisz. Hojnoszcz twom doceniam, acz… - Acz nie myślisz o Marcie poważnie - dokończył Zach. - Zabawiłeś się i wystarczy. Sam widzisz jak źle to brzmi? Machnął ręką aby uciąć temat bo chyba wszystko co można było w tej kwestii zrobić alboż powiedzieć zostało zrobione i powiedziane. - I z wrogami moimi też mi nie pomożesz? Bo nie lubisz zamkniętych pomieszczeń? - upewnił się. - Pszez okienko pomoge… Pszez drzwia... Pszeca i tak mieczem machacz nie potrafie. Wole z daleka razicz.- wyjaśnił Marcel. - Z bliska i siebie narasze niepotszebnie, a i tobie niewiele pomoge, pszed wrogiem pomykajoc.- - Niech będzie po twojemu - odparł Milos. - Jaką dysponujesz mocą poza ogniem? Coś jeszcze mogłoby się nam przydać? - Kilkoma innymi sztukhami taumaturgicznymi, zwionzanymi z krwiom i wodom.- wyjaśnił enigmatycznie Tremere. - Największym problemem będzie Nosferatu. Trzeba będzie zaatakować naraz, wszystkim co mamy bo jeśli przeżyje pierwsze uderzenie na pewno będzie próbował ratować się ucieczką. Rozpłynie się w powietrzu albo co gorsza, zamieni w mgłę a wtedy nie tyle nie zobaczymy jego ciała co się go pozbawi i zakończy całe starcie. Kiedy zadam cios ciśnij w niego swoje najpotężniejsze zaklęcie. Zrobisz to dla mnie, Marcelu? - Nie jestem Merlinem. Ale zobacze co da siem zrohbicz.- stwierdził ugodowo Marcel. - Dobrze. Odłączysz się od grupy nieco wcześniej aby pozostać niezauważonym. Niech myślą, że jest nas mniej niż w rzeczywistości. - Dohbsze.- stwierdził krótko Marcel. Ostatnio edytowane przez liliel : 04-04-2017 o 18:34. |
09-04-2017, 16:48 | #180 |
Reputacja: 1 | Przyglądała się swojej ręce na ramieniu Gangrela, przykrytej dłonią porośniętą gęstą, krótką sierścią. Próbowała sobie przypomnieć, czy ojciec kiedykolwiek jej dotknął. Musiał, w końcu ją zabił, przemienił, a potem wmusił więzy. Ale tego nie była świadoma, zamroczona nie pamiętała. Pamiętała za to, że kilka razy wyciągała dłoń do pleców odwróconego do niej tyłem rodzica, i nigdy się nie odważyła doprowadzić gestu do końca. |