Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-04-2017, 13:21   #49
Tabasa
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację


Wyszła z pokoju Virginii i weszła do położonej na końcu korytarza łazienki. Nic podejrzanego nie rzuciło jej się w oczy. Pomieszczenie było czyste, zadbane, nie nosiło śladów walki. Kotara prysznicowa była odsunięta, a ze słuchawki zawieszonej nieco poniżej sufitu leniwie kapała woda. Wychodząc, niemal zamykając już za sobą drzwi, Emma usłyszała dźwięk spuszczanej wody i aż przełknęła ślinę. Weszła raz jeszcze do środka i omiotła niewielką łazienkę wzrokiem. Spłuczka toalety wracała do poprzedniej pozycji, ale w środku nikogo nie było. Nawet przez chwilę! Czy jednak na pewno?

Bijąc się z myślami, wróciła szybko do pozostałych.



Gwen i Seer wyszły z piwnicy, przeszły przez pustą kuchnię i korytarz, kierując się w głąb hotelu, w stronę jadalni. Z góry dochodziły je odgłosy szybkich kroków i przytłumionych głosów, jednak obie kobiety miały swój własny cel. Przeczytać znaleziony w piwnicy dziennik. Ledwo weszły do jadalni, a pierwsze, co rzuciło im się w oczy, był półmrok za oknami. Choć było niemal południe, pogoda na zewnątrz przypominała zbliżający się wieczór. Śnieg za oknami tańczył, zataczał kręgi, momentami miały wrażenie, że sypie nienaturalnie w górę. Paskudna pogoda i choć była to jedynie manifestacja żywiołu, Seer odnosiła wrażenie, że coś z tym wszystkim jest nie tak. Zazwyczaj nie miała aż tak mocnych przeczuć odnośnie danych sytuacji, ale tym razem uporczywe myśli o tym, że to nie może być zbieg okoliczności nie dawały jej spokoju.

Usiadły w końcu przy stoliku pod oknem, Irlandka otworzyła dziennik i akurat w tym momencie światło zamigotało dwa razy. To na pewno były tylko skoki napięcia ze względu na śnieżycę - tak sobie to tłumaczyły. Szybko okazało się, że nadgryziony zębem czasu notatnik należał do Garetha Mossa, czyli pierwszego właściciela domu i przylegających gruntów. Mężczyzna miał ładny charakter pisma i choć niektóre słowa zdążyły się już zatrzeć, albo rozmazać, można było łatwo wychwycić kontekst wypowiedzi. Gwen i Saoirse zdążyły przeczytać tylko dłuższy wstęp o tym, że nabywając grunt słyszał o "żałosnych przesądach" osadników, a od młodego Menomini dowiedział się o uwięzionej pod domem okrutnej istocie. Oczywiście w to nie uwierzył.

Czytanie przerwało im pojawienie się kilku podenerwowanych pracownic hotelu, które energicznie ściągały ze stołów obrusy i połączyły trzy ze sobą. Światło znów zamigotało, gdy jedna z kobiet przybiegła z miską pełną gorącej wody. Chwilę później w jadalni pojawił się Henry, niosąc na rękach nieprzytomną, czarnowłosą kobietę. Gaza na jej łopatce przeszła krwią. Za nimi wbiegli Wes i Emma.

W takich warunkach czytać się nie dało, bo i chwilowo odeszła im nawet na to ochota.



Henry wbiegł z nieprzytomną Virginią Dalber do jadalni i ułożył ją na połączonych stołach plecami do siebie, tak, by zranione miejsce było na górze. Zdjął sterylną gazę, którą zatamował krwawienie i najpierw zdezynfekował rany roztworem soli fizjologicznej. Po dokładnym przyjrzeniu oraz oczyszczeniu, okazały się głębokie, ale nie drążące, co mimo wszystko przyjął z ulgą. Następnie zabrał się do szycia odjałowionymi przyrządami i pracował tak w skupieniu przez kolejne czterdzieści minut. W międzyczasie w jadalni pojawił się Rob, który przyniósł nieciekawe wieści - nie wiadomo było kiedy i czy w ogóle dotrze karetka, gdyż drogi zablokowane były przez wzmagającą się śnieżycę. Wyglądało na to, że w kwestii zajęcia się ranną zdani byli tylko na siebie.

Po założeniu szwów i zabezpieczeniu rany kompresem gazowym, Wes wraz z Henrym zanieśli nieprzytomną pannę Dalber do jej pokoju, a Robert nakazał zostać z nią jednej ze swoich pokojówek i zaalarmować ich, gdyby działo się coś podejrzanego. Sam Woodward zamknął się w swoim gabinecie, próbując zmobilizować służby medyczne do przyjazdu, choć pozostali zdawali sobie sprawę, że nie niewiele się to zda. Gdy adrenalina i nerwy nieco opadły, hotel znów wrócił do swojego standardowego trybu pracy, a piątka ludzi, których połączyła ta sprawa mogła skupić się na przeczytaniu dziennika. Postanowili zrobić to w pokoju Gwen i tam skierowali swe kroki.

Rozsiedli się wygodnie i dziennikarka zaczęła czytać, nie pomijając początkwego fragmentu o przesądach osadników i opowieści młodego Indiania. Dalej było jeszcze ciekawiej - Moss opisywał dziwną, długą zimę, w czasie której "to coś" zaczęło kontaktować się z nim z wnętrza wzgórza oraz okropną chwilę, kiedy uwolnił istotę, a ta pomordowała wszystkich bliskich znajdujących się w domu. Wszyscy zebrani poczuli się dziwnie zaniepokojeni w duchu, a biorąc pod uwagę różne dziwne zbiegi okoliczności, nikt nie odważył się podważyć słów zapisanych w dzienniku. Gwen w końcu doszła do najciekawszego fragmentu:

- "Aby odświeżyć uszkodzone pieczęcie, w najniższej części domu, w zielarni, pokryj amulet płonącym życiem. Ustaw się pośrodku pomieszczenia i kręć nim wkoło i wkoło, nie ustając. Zejdź po schodach w ciemność, dopóki nie dotrzesz do jamy. Oczyść amulet i kontynuuj rytuał. Dziura znowu się zamknie, a pieczęć zapłonie ognistą mocą. Jeśli rzecz spróbuje uciec, musisz zatrzymać ją w jamie. Jeśli nie wypełnisz swojego zadania, wszystko będzie stracone."

Amulet? Jaki amulet? Nim zdążyli się nad tym zastanowić, usłyszeli na korytarzu kroki, choć to było za dużo powiedziane. Ktoś wlókł się nienaturalnie wolno po drewnianych deskach podłogi, jakby ciągnął za sobą worek kamieni. Dźwięk zbliżał się do drzwi pokoju Gwen, a wraz z nim ponury, niepokojący charkot od którego włosy zjeżyły im się na głowach, a serca przyspieszyły swoją pracę. Zastygli w miejscu, wpatrując się w siebie, gdy właściciel paskudnego głosu zatrzymał się na wprost drzwi.

I nagle charkot się urwał.

Wtem gałka od drzwi zaczęła łomotać energicznie, a wszyscy aż podskoczyli w miejscu z przerażenia. Ktoś próbował dostać się do środka, choć Gwen nie przypominała sobie, żeby zamykała drzwi na klucz. Seer pisnęła, pozostali pobladli ze strachu. Cokolwiek lub ktokolwiek to był, nie odpuszczał, szarpiąc za gałkę z niesamowitą desperacją i zaangażowaniem. Wszystko trwało jakieś dziesięć, dłużących się w nieskończoność, sekund, a potem nagle ustało.

Chwilę potem gałka została przekręcona i drzwi uchyliły się delikatnie z ponurym skrzypnięciem. W tym samym momencie światło w pokoju Gwen i na korytarzu zgasło. Zapanowała nienaturalna cisza przerywana jedynie falami uderzającego o okna śniegu.

 
Tabasa jest offline