Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-04-2017, 10:24   #545
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Gdyby dało się zatrzymać czas - zamrozić go i móc trwać po wieczność w jednej sekundzie, Savage wybrałaby właśnie ten moment. Cisza i kojące ciepło przeganiające troski. Dwoje ludzi przytulonych na fotelu. Spokojnych, odprężonych i szczęśliwych. Zamkniętych w bezpiecznym pudełku z drewna, zapachu lawendy i papierosowego dymu.
- Mogę cię o coś spytać, Wilczku? - lekarka niechętnie zburzyła pustkę dźwięków, wplatając w nią stłumiony przez kurtkę szept. Wczepiała się w większe ciało, chowając twarz za pazuchą skórzanej płachty - Coś osobistego.

- No? - zapytał przyzwalająco Guido nadal chyba będąc pogrążonym w odmętach błogiego rozleniwienia z etapu “tuż po”.

- Ukrywasz nazwisko - westchnęła, unosząc dłoń aby móc drapać go po włosach - Kim są twoi rodzice? O nich chodzi? Nie… masz moje słowo honoru, że informacje zachowam dla siebie, nie przekaże nigdzie dalej, a to co powiesz zostanie w tym pokoju i nie wyjdzie dalej. Po prostu… - zawahała się, przekrzywiając głowę, aby móc spojrzeć mu w oczy i dopowiedzieć miękko - Jestem ciekawa, taka babska przywara. Przeszłość niczego nie zmieni, ani tego kim jesteśmy, ani sposobu wzajemnego postrzegania. Tak mało o tobie wiem, wcześniej nie wypadało pytać - między piegami zagościł ciepły uśmiech. - W sumie mam mnóstwo pytań, które chciałam zadać już zimą, kiedy się spotkaliśmy.

- Ja pierdolę Alice… Po obciąganiu bierzesz mnie na spytki? - Guido spojrzał na siedzącą na jego kolanach kobietę i pokręcił głową niezbyt chyba zadowolony akurat z takiego zestawu pytań. Westchnął i zapatrzył się gdzieś w dywan. - Nie żyją. Umarli dawno temu. Nie byli nikim szczególnym żebym musiał się wstydzić czy ukrywać. Po prostu umarli dawno temu. Potem spiknąłem się z Taylorem i resztą i tak poszło. O czym tu opowiadać. - wzruszył ramionami jakby nie było mu na rękę opowiadać o dawnych czasach. - Dobra a ty cwaniaro? Jakim cudem tamten łysy mięśniak z dołu to twój stary? Jak się spiknęliście? - zapytał patrząc na nią koso.

- Korzystam z faktu chwilowego posiadania cię na wyłączność, bez świadków… a także odpowiednio pozytywnego nastroju - lekarka z premedytacją umościła się wygodniej na wilczym fotelu, siadając na nim okrakiem, twarzą do oparcia i obejmując za szyję przez co drobniejszy korpus przykleił się do większego a podobieństwo zużytej gumy. Słuchała go w ciszy, kołysząc powoli w ramionach, a gorzka gula osiadła chłodem między jej żebrami. Wciąż pamiętała opowieść Taylora na łódce, zresztą początek wojny niósł ze sobą tyle okrucieństwa, że ciężko było znaleźć kogoś, kogo nieludzkie szaleństwo nie napiętnowało.
- Tak mi przykro, przyjmij proszę moje najszczersze kondolencje - powiedziała cicho, gładząc zarośnięty policzek od skroni po czubek żuchwy. Wpierw rodzice, ostatnio młodszy brat. Z całej biologicznej rodziny Guido został już tylko on. Na szczęście nie skazał się na samotność, otaczali go kumple i przyjaciele, jak Taylor chociażby. Albo ona.
- Teraz masz mnie - wypaliła nim zdążyła ugryźć się w język i momentalnie poczerwieniała na twarzy, spuszczając wzrok. Brzmiało mało pocieszająco, patrząc na znikomą wartość bojową. Westchnęła cicho, spychając wątpliwości na dalszy plan. Miała w tym wprawę.
- Każdy związek jest domem, do którego klucze znajdują się w rękach mieszkańców. Jeśli zamknie się ich od zewnątrz, dom stanie się więzieniem, a oni więźniami. - zielone oczy wpatrywały się łagodnie w te ciemne, wilcze. Dłoń z wytatuowaną czaszką obróciła twarz gangera, zmuszając aby patrzył prosto na Savage - Czasami wydaje nam się, że mieszka w nas dwóch różnych ludzi. Jeden, który wszystko doskonale czyni i tego człowieka prezentujemy światu. Jest też i ten drugi, którego się wstydzimy, i tego ukrywamy. W każdym z nas istnieje coś takiego jak wewnętrzny dysonans i niespójność. Dlaczego tak jest? Dlatego, że człowiek nie jest Bogiem, nie jest też aniołem, ani jakąś nadistotą, a jedynie małym pielgrzymem w długiej, dalekiej drodze swojego życia. Czuje smutek, żal, gniew. Tęskni, boi się, kocha… żyje. Przyjaźń i miłość to nie tylko dzielenie szczęśliwych chwil, lecz także tych gorzkich. Bliscy nie potępiają w chwilach trudnych, nie odpowiadają zimnym rozumowaniem: gdybyś postąpił w ten czy tamten sposób... Otwierają szeroko ramiona i mówią: “nie pragnę wiedzieć, nie oceniam, tutaj jest serce, gdzie możesz spocząć” - puknęła się w pierś i kontynuowała - Mówiłam ci w vanie: każda opowieść o tobie i chłopakach będzie dla mnie pasjonująca i ciekawa, o ile zechcecie sią nią podzielić. - uśmiechnęła się czule, przeczesując palcami czarne włosy.
- Idąc twoją manierą powinnam powiedzieć, że z tatą spiknęliśmy się na Pustkowiach i tak jakoś poszło, nie ma co opowiadać. Ale nie na tym to polega. - uśmiech na uderzenie serca stał się krzywy, a zakończyło go parsknięcie przez nos. Milczała długo, przypatrując się Runnerowi uważnie. Krew odpływała z piegowatej twarzy, zostawiając ją bladą jak u trupa.
- Dnia zero, jak go nazywam, wolałabym nie pamiętać. Zaczęło się koło północy, gdy większość smacznie spała. Kojarzę... dziwne buczenie i jeżące się na całym ciele włosy, zupełnie jakby człowiek stanął za blisko transformatora. Hałas, krzyki, pojedyncze strzały. Szarpnięcie, po którym oślepiło mnie jasne, ostre światło...a może to ból odebrał mi wzrok? Cokolwiek to było żałuję, że nie odebrało również świadomości. Wiele razy coś mnie tam rwało, nawet kiedyś złamałam nogę...ale nic nie mogło mnie przygotować na coś takiego. Wiesz, to ten rodzaj cierpienia, który paraliżuje ciało. Mięśnie odmawiają współpracy, a przeładowane nerwy przesyłają do mózgu tylko jeden rodzaj impulsów - umierasz z bólu. Chce ci się wyć, ale nie masz nawet jak zaczerpnąć głębszego oddechu, bo wielka para metalowych szczypiec przebija na wylot twoją klatkę piersiową i unoszą wysoko w powietrze, a grawitacja i twój własny ciężar załatwiają resztę. Masz obrzydliwą świadomość… czujesz jak kolejne tkanki z chrzęstem ulegają uszkodzeniom: zostają rozerwane, zmiażdżone. Słyszysz ten paskudny dźwięk i chce ci się wymiotować...a jeszcze bardziej chcesz po prostu umrzeć. Dookoła panuje chaos… znajome głosy płaczą i wyją, ktoś się modli, jeszcze inny klnie. Nie rozróżniasz słów… ale one i tak szybko przechodzą w mokry bulgot zwieńczony łomotem upadającego na ziemię ciała… i ciszą. A potem nastaje ciemność. Chwile przed nią masz nadzieję, że to koniec, już się nie obudzisz. Przestanie boleć… jednak po czasie zmysły powoli wracają. Najpierw obraz, z początku rozmyty, wyostrza się. Do tego dochodzą dźwięki i już wiesz, że wolałbyś pozostać głuchy i ślepy. - obróciła twarz do okna, wodząc nieobecnym wzrokiem po załamaniach światła na szybie. Mówiła mechanicznie, sucho chrypiąc przy wypowiadaniu samogłosek.
- Ból budzi się ostatni, ale dość szybko przyćmiewa resztę zmysłów. Wyjesz, krzyczysz, płaczesz… i obserwujesz. Gdy przyzwyczaisz się do pewnego poziomu cierpienia i nie pogłębia się ono, zaczynasz myśleć. wpierw do głowy dochodzą jedynie strzępki informacji: szybko zmieniający się obraz, zupełnie jak podczas jazdy samochodem. Widzisz swoje przedramię, a w nim dwadzieścia dwie grube, żelazne wenflony, pompujące coś brudnoczerwonego wprost do twojego ciała. Grube… jeszcze grubsze niż te zielone zakładane przy zabiegach wymagających anestezjologa… znaczy takich, przez które podawane są środki usypiające podczas operacji. Wyglądają jak wtopione w skórę, dookoła nich ciało jest poczerniałe, pokryte bąblami odparzeń. Z tych pękniętych baniek cieknie wymieszane z ropą osocze… a potem spoglądasz na swoją klatę piersiową i zamierasz. Już nie krzyczysz, nie płaczesz… zaczynasz się modlić, by ktoś cię dobił, albo żeby nagle jakaś bomba rozerwała zarówno ciebie jak i niosące cię ustrojstwo. Każdy głupi słyszał o porwanych przez Molocha, o tym co dzieje się w stalowych miastach maszyn krążą przerażające legendy. Nie dotarłam tam jak widać. Coś zachrzęściło, zaśmierdziało spalona izolacją i szarpnęło całym konstruktem… i znów zrobiło się ciemno. Nawet przez chwilę nie wierzyłam, że jeszcze się obudzę. Ale obudziłam się i żyłam. - wzruszyła nerwowo ramionami jakby chciała się otrząsnąć ze wspomnień. Zamilkła na dobre pół minuty, opuszczając głowę i wodząc spojrzeniem za błąkającym się po parapecie insektem.

- Kto co i jak? Wtedy to do mnie nie docierało. Wpatrywałam się tępym wzrokiem z wystającą z mojego boku plastykową rurkę, przez którą ściekała krew. Zrobiono mi drenaż opłucnej, bardzo profesjonalny i skuteczny. Sama bym lepszego nie zrobiła. Całkowitą przytomność i zdolność myślenia odzyskałam dopiero w Hope, a raczej tym co z niego pozostało. Znaleźli mnie we dwóch, Tony i Rich… wracali z patrolu, ten drugi miał bystre oko, a prócz snajperki na plecach, nosił też torbę ratownika medycznego i posiadał umiejętności, aby podtrzymać znajdę przy życiu. Zawieźli do domu… tylko - przełknęła ślinę, zamykając piekące oczy. Świat stał się ciemny, tak było łatwiej. - Za bardzo nie wiedzieli co za mną zrobić… odstawałam. W pierwszej osadzie ludzkiej mieszkańcy chcieli mnie powiesić. Nie każdy reaguje na kosmiczne brednie z taką wyrozumiałością jak wy. - skrzywiła nieznacznie wargi i mówiła dalej - Tony… chyba się przejął. Ciągle pamiętam jego minę, kiedy prosto z mostu spytałam dlaczego nie możemy domówić brakujących medykamentów z najbliższej hurtowni? Albo gdzie są wszyscy ludzie, czemu jest tak pusto? Skąd… czemu tu tyle kości. One były najgorsze. Gdzie nie spojrzałam zawsze na jakąś trafiałam… Od początku sprawiałam problemy, robiłam dziwne rzeczy i dziwnie mówiłam. Trochę… wariowałam… pomogli to przetrwać, pierwsze tygodnie. Pierwszy kontakt ze światem zewnętrznym. Pustkowiami. Zabrali do bazy, postawili do końca na nogi. Potem próbował zostawić na Posterunku, ale… bardzo szybko stamtąd odeszliśmy, nie wiem czemu. Tata zawsze bagatelizował, że “to nie miejsce dla małych dziewczynek”. Potem po prostu włączył do swojego oddziału jako medyka. Akurat na tym… znam się odkąd pamiętam - uchyliła powieki, sięgając po stojący na szafce obok prawie pusty dzbanek. Upiła łyk kompotu, stawiając naczynie na stoliku.
- Jakoś tak… zaprzyjaźniliśmy się. Nigdy nie krzyczał, ani nie zbywał kiedy zasypywałam go pytaniami. Wiedział co robić i mówić, ciągle się martwił. Próbował tłumaczyć co i jak teraz działa, po wojnie. Uczył… nie miał nikogo, ja nikogo nie miałam. Razem nie było już tak… pusto i smutno. Było dla kogo żyć, po co się budzić. Do kogo uciekać, kiedy po raz kolejny świat okazywał się… Chronił, opiekował się… chciał, żebym miała normalne dzieciństwo. Wykopywał nie wiem skąd książki i pluszaki. Siedział i czekał aż usnę… i był kiedy budziłam się z krzykiem. Uspokajał… przy nim… to najlepszy tata pod słońcem.

- No to chujowo miałaś. - skomentował po chwili milczenia mężczyzna siedzący w fotelu na którym z kolei siedziała Alice. - Wszyscy mieliśmy chujowo. W ten czy inny sposób. Myślałem, że może chociaż ciebie jakoś to ominęło. - przyznał nieco się krzywiąc i pocieszająco klepiąc ją po dłoni. - Dobrze, że cię wyciągnęli. Nie słyszałem by ktoś wrócił z tamtej strony. No nie jako człowiek w każdym razie. - dodał jakby chciał sobie przypomnieć te wszystkie plotki i informacje jakie słyszał o porwanych przez roboty. - A Plakatowy był wtedy z wami? I ten drugi, ten snajper co był z twoim starym. Co z nim? - zapytał patrząc na siedzącą mu na kolanach kobietę. Wydawał się czuć albo spięty, albo niezręcznie czy może po prostu nie był zbyt pewny co ma odpowiedzieć na taką historię. Czuła jednak jak jego dłonie obejmowały ją gdy przeszła do tej opowieści sprzed kilku lat.
- Ale Brzytewka weź mi nie pieprz nad uchem jak jakiś klecha co? - dłoń dotąd trzymająca pocieszająco jej dłoń teraz odskoczyła nieco na bok w geście mającym podkreślić dezaprobatę dla tego co mówiła Savage. - Te głodne kawałki o dwójce ludzi i domu to sobie zatrzymaj dla siebie. Nie kupuję takich tekstów. Daruj sobie. Nie mnie wciskać taką ciemnotę. - wydawał się być chyba dość zirytowany gdy odpowiedział na to co mówiła trochę wcześniej.
- Co mam ci powiedzieć o moich starych, co? Po prostu nie żyją mówię ci przecież. Ojciec po prostu się zapił, zaćpał czy chuj wie co. Mama umarła. Po prostu umarła. Kładłem się spać wieczorem to spała a wstałem rano już nie żyła. Po prostu nie żyła. A może nie wiem, nie żyła już wieczorem? Nie wiem do cholery! Ale po prostu nie żyją. Żyli i już nie żyją! Koniec pieśni. Nie ma o czym gadać mówię ci, to się do cholery dopatrujesz nie wiadomo czego. - mafiozo zaczął tupać ze zdenerwowania butem co siedząca na jego kolanach Alice czuła dość wyraźnie. Zdenerwowany Runner oglądał chaotycznie ściany sypialni Kate. - Wszyscy mieliśmy chujowo. Ale było. A teraz jest teraz. Trzeba iść do przodu. - burknął nieco chyba się uspokajająco bo but zaczął mu pukać w dywan nieco łagodniej. - Nie bój się teraz jesteś ze mną to ci nic nie będzie. Tylko trzymaj się ze mną. Mamy teraz ten Schron więc jest dobrze. Teraz się wszystko ułoży. Zobaczysz to się jeszcze potoczy jak trzeba. Zrobi się parę trików tu i tam i jeszcze wszyscy kurwa przyjdą do nas w łachę. Właśnie tam w tym Schronie jakieś tam laby są. Rozejrzyj się tam. Skręć jakąś linię do robienia dragów. To co ma TT na długo nie starczy a bez dragów chłopaki się zrobią trochę stentegowani. Ale to potem jak wrócimy. Aha i miej oko na tego ich Barney’a. Jest od nich a nie od nas to mu nie wiara. Pewnie skumasz co on mówi. Ale potem teraz kurwa musimy dorwać te kutry i ich spluwy. Musimy mieć coś na te pierdolone śmigłowce. - w miarę jak mówił o czekających ich zadaniach, o przyszłości wydawał się uspokajać. Pod koniec już mówił całkiem spokojnym, skupionym wzrokiem dotykając Alice raczej machinalnie i rozmyślając już o następnych ruchach na następne godziny, dnie i tygodnie.

Kłaczek tak szybko się denerwował, wolał też wycinać straty z przeszłości z pamięci. Nie pogodził się z nimi, wciąż siedziały mu pod skóra, jątrząc i boląc niczym zainfekowana rana. Niektórych koszmarów nie szło się pozbyć. Tkwiły w człowieku aż do końca, wracając w najmniej spodziewanych momentach. Przydałyby mu się piłeczki antystresowe, lecz żadnych pod reką nie mieli. Zostawała improwizacja.
- Rozmawiałam z tatą o tych kutrach. Powiedział, że zachowują się dziwnie… mało standardowo. Nie chodzi im o plądrowanie i rabunek, bo inaczej powinny dobić do brzegu i wysadzić jednostki szabrujące. Destrukcja również nie jest ich priorytetem - płyną spokojnie, póki się ich nie zaatakuje. Dopiero wtedy odpowiadają ogniem. Przejęcie danego wycinka terenu także nie należy do ich celów priorytetowych. Nie zajmują żadnego punktu przynajmniej nie w Cheb. Może gdzieś dalej… tego jednak nie wiemy, gdyż straciliśmy kontakt w połowie osady. Zarówno my jak i miejscowi, oraz Nowojorczycy na równi zostaliśmy zaskoczeni i podejrzewaliśmy pozostałych o kumoterstwo z tym cholernym pływającym arsenałem. Baba wspominał o robotach. Ma termowizję w oczach, obserwował statki. Mógł zauważyć coś, lub brak czegoś innego. Sygnatur cieplnych odpowiadających wielkością ludzkim ciałom? - pokręciła powoli głową, przyznając się do niewiedzy. Z cichym westchnieniem oparła ją o klatkę piersiową mężczyzny - W grę wchodzi też jednostka eksperymentalna Posterunku, najemnicy, piraci… albo nawet Kanadyjczycy. Stan dróg wodnych na drodze do świętego Wawrzyńca podobno jest przyzwoity, istnieje pewne prawdopodobieństwo, że do oceanu również da się nią dostać. - przymknęła oczy i wróciwszy do ostatniej rozmowy z opiekunek, odtworzyła z pamięci jego słowa.
- Ten pierwszy to typowa jednostka bojowa, w porównaniu do dawnych sił pełnomorskich bardzo lekka, ale jak widać na taką naszą skalę, co tu mamy, wystarczająca z zapasem. To jakaś pochodna dawnych kutrów torpedowych, ale bez torped. Jego rola jest dość prosta: zapewnia główną siłę ognia i eskortę tej drugiej jednostce. Druga jednostka jest ciekawsza. Bo to jednostka desantowa czyli transportowiec. Albo więc coś transportuje w sobie albo jest tu po coś… posiadamy zbyt mało danych aby pokusić się o przeprowadzenie optymalnej analizy… zbyt wiele zmiennych i niewiadomych. Przepraszam… chciałabym móc powiedzieć coś więcej - przez bladą twarz przemknął bolesny skurcz, drobne dłonie objęły Runnera za szyję. Trwali tak chwilę, podczas której dziewczyna zbierała myśli.

- Nie przejmuj się Alice, dobrze, że tyle zapamiętałaś co twój starszy powiedział. Spryciula z ciebie wiesz? Tak pomyśleć, co się może nam przydać. - Guido uśmiechnął się obejmując trzymaną kobietę mocniej i całując ją w czoło jakby dla dodania otuchy. - I mówisz, że twój stary mówi, że są dwie i dwie różne tak? Ciekawe. - pokiwał głową z czarnymi włosami i kiwał rudowłosą dziewczynę w ramionach w uspokajającym rytmie. Temat wydawał się go bardzo interesować i teraz pewnie układał sobie w głowie nowe dane. - Więc twój stary zna się też na kutrach tak? A on je widział z bliska? - zapytał gdy wzrok wrócił mu do pełni przytomności i spojrzał wyczekująco na Alice. - Dla nas nieważne kto to jest i skąd. Ważne by dostać to co mają w sobie nim dostanie to ktoś inny. - powiedział wyjaśniając jak widzi sprawę przynależności właścicieli tych pływających jednostek.

- Mam świetnego nauczyciela - uśmiechnęła się radośnie, całując go w czubek nosa. Znała ten błysk w oku i skupienie. Już kombinował co z zasłyszanymi danymi zrobić, prawie mogła zobaczyć pracujące intensywnie pod czarnowłosą kopułą tryby.
- Widziałeś ten płonący budynek przy garażu? Ten zawalony? Tata tam był, walczył z kutrami… próbował w każdym razie, więc widział je z dość bliskiej odległości. Zna się na wielu rzeczach, dużo widział. Był kiedyś z wojsku, jego tata też był żołnierzem. Przed wojną dużo podróżowali, czasem jak ma dobry humor to opowiada co zapamiętał - przymknęła oczy, kładąc głowę na ramieniu Runnera - Kiepski ze mnie… rozmówca do podobnych tematów, próbował tłumaczyć zrozumiale, bez wchodzenia w specyfikację i detale. Ty byś załapał więcej. Wystarczy z nim pogadać. Chcesz pójdziemy oboje… zacznę, potem was zostawię samych. W sumie i tak mieliście pogadać.

- A fakt! Przecież go Hektor, Czacha i ten Śmieszek wyciągali z tego domu! - Guido chyba nagle skojarzył zasłyszane wcześniej fakty bo klepnął się w czoło z głośnym plaśnięciem. - A tak to był blisko. I tak się zna musiał widzieć co mają dokładnie. - kiwnął głową mrużąc już oczy całkiem w nie zabawnym grymasie. - No to zobaczymy co nam o tych kutrach powie. - podniósł do góry brew patrząc na Alice koso. - I spoko, nie bój się, nic mu nie zrobię. Jak będzie rozsądny. Jak ktoś jest rozsądny to wiesz przecież, że ja mu nigdy nic nie robię. No ale jak ktoś się uprze no to co ja mogę jak się który sam doprasza? - rozłożył ramiona i zrobił komicznie zbolałą minę by było oczywiste jak bardzo jest oazą pokoju i spokoju na tym wrednym świecie.

Dziewczyna zachichotała, przybierając współczującą minę i gładząc go po włosach leniwym ruchem. Komediant, żeby go tak przeziębienie dorwało. Liść na tafli jeziora i mistrz Zen w jednym… chyba że coś go zirytowało. Wtedy zmieniał się w wulkan, kipiący między innymi ołowiem.
- Wiem kochanie… przecież nie skrzywdziłbyś muchy, o ile nie podleci i nie zacznie bzykać nad uchem. Wiem że się dogadacie. Wierzę w twoją wrodzoną dobroć, opanowanie i międzyludzką sympatię, a także w jego dobre intencje. - uśmiechnęła się pogodnie, wydymając nieznacznie wargi - Chciałabym aby był na ślubie. Chłopaki też, w końcu to ważny dzień, dobrze mieć rodzinę i przyjaciół w takim momencie obok. - wzięła wdech i dorzuciła szybko - Boomer i Nixa też zaprośmy.

Guido z zadowoleniem kiwał głową widząc i słysząc, że Alice zgadza się i rozumie jego punkt widzenia. Zgadzał się też na listę proponowanych gości a przynajmniej tak można było sądzić z aprobującego kiwania głową. Wszystko szło dobrze póki Brzytewka nie wymieniła imienia Nixa. Wówczas kiwająca dotąd zgodnie głowa nagle jakby utknęła a łagodny i przyjemny uśmiech zrobił się przez chwilę jakiś sztuczny a w końcu zamarł zupełnie. Pozezował z bliska na twarz okoloną rudowłosymi lokami i wargi mu się zacięły w wąską kreskę. Palce jednej dłoni zaczęły stukać rytm na poręczy fotela a twarz zaczęła oglądać coś za oknem.
- Dobra. Ze względu na Czachę jak się z tym fajfusem nie mam kurwa pojęcia dlaczego hajtać niech kurwa zna łaskę złamas jeden. Ale mówię ci, Alice, że jak mnie wkurwi z jakimś głupim wyskokiem to szybko ją owdowi. I teraz i w ogóle. Niech mi kurwa nie fika! - syknął w końcu Guido wracając rozognionym złością spojrzeniem na twarz Alice. Nix najwyraźniej działał mafiozowi na nerwy jak tylko o nim mu coś przypomniało.

- Miłość bywa ślepa i często występuje, łącząc skrajnie odmienne na pierwszy rzut oka przypadki… pozornie niedopasowane - dłoń z wyszczerzoną czaszką przykryła tą stukającą nerwowo o poręcz, między piegi wkradł się wdzięczy uśmiech. - Widzę, że dużo cię to kosztuje spokoju i higieny psychicznej, tym bardziej dziękuję. Wiesz… nie znamy przyszłości, może kiedyś przestanie być elementem zapalnym. Będzie chodził blisko Milly, miał ją na oku. Chronił, pilnował… jeżeli trzeba podejmie ryzyko i nic nie powstrzyma go przed udzieleniem jej pomocy - zbladła, zmrużyła oczy, po czym poddała się, mrucząc cicho kolejne słowa - Martwię się o nią. Trochę z nią rozmawiałam. Ktoś… zrobił jej krzywdę przez to co potrafi. - zmarszczyła czoło, robiąc dłonią gest jakby próbowała złapać coś czubkami palców - Przyznała że ją torturowano przez rozmowy z Duchami. Metodami jak od Palmera. Jeżeli się tu pokręci, plotki pójdą w świat. Cholernie niedobrze, że Zdravko zrobił te zdjęcia. Trzeba z nim porozmawiać… żeby do gazety dał te bez Milly. Po co ma tu ktokolwiek za nią przyjeżdżać? To dobra dziewczyna, bardzo mądra i wyrozumiała. Silna, z za dużym brzemieniem. Porozmawiam z Barneyem, będę mieć na niego oko. - obiecała, zaczynając kołysać się w przód i w tył na kolanach Guido - Postaram się rozeznać w sytuacji, pociągnąć za język. Zobaczymy co się ostało po tych dwóch dekadach, co da się ukręcić na miejscu. Ojciec Milton zostawił mi w spadku książkę o tutejszych roślinach. Jeżeli któraś ma właściwości halucynogenne, oddziałuje podobnie do znanych nam używek - znajdziemy ją i zaczniemy przerabiać wedle potrzeby. Podobnie z truciznami. Nie znam się na walce, zwłaszcza ziemia-powietrze… pewnie to naiwne, lecz helikoptery nie są niezniszczalne. Gdy podlecą da się je uszkodzić. Nitroglicerynę robi się z produktów zwykle występujących w domowych apteczkach… takich przedwojennych. Prosta mieszanka, choć mało stabilna… a jak wybucha! Wystarczy mocniejszy wstrząs, jak po trafieniu z procy czy katapulty. Albo zwykłym rzucie. Porozmawiam z Jednookim, razem coś wymyślimy. A przyjaciele Baby… myślę, że nie będzie większego problemu na płaszczyźnie komunikacji z ich siłą medyczną. Może w końcu spotkam kogoś, kto nawija równie kosmicznie jak ja - ucieszyła się wyraźnie na samą myśl o podobnym spotkaniu. Im więcej słuchała o panu Patricku, tym mocniej pragnęła go wreszcie poznać.

- No i zajebiście! - uśmiechnął się szef bandy do siedzącej mu na kolanach partnerki. - Jak coś wybucha to Jednooki to zrobi. Ale prochy. No prochy tak. Zajmij się tym. Mów w razie czego co ci trzeba to się zobaczy. - czarnowłosy Runner kiwał z aprobatą głową wydając się zadowolony z zaradności i pomysłowości drugiego Runnera. - Z tym Barneyem i resztą nie bym był taki pewny. Na razie my tam jesteśmy górą ale przed chwilą walczyliśmy z nimi. Na pewno tego nie zapomnieli. Nie ufam im. Póki się nie sprawdzą. Też im nie ufaj. Na razie są słabsi więc są mili i pomocni. Ale jak wyczują moment naszej słabości pewnie rzucą nam się do gardła. Dlatego musimy się zabezpieczyć na taki numer. Więc uważaj jak tam się będą do ciebie uśmiechać i walić miłe słówka. - przestrzegł ją, mówiąc szybkim głosem jak często gdy objaśniał swoje pomysły i podejrzenia. Do Schroniarzy najwyraźniej obecnie miał dość ograniczone zaufanie i ich los jeszcze nie był w którąś ze stron przesądzony. Wyglądało, ze szef bandy na razie im odpuścił i dał w miarę spokój choć nadal był nieufny i miał ich pod lupą czekając czy się jakoś zdradzą ze swoją niechęcią i spiskowaniem przeciw nim czy na odwrót, okażą się lojalni w krytycznym momencie.

- Nie rozmawiać sam na sam, brać ze sobą kogoś przy wycieczkach w rejony zajęte przez Schroniarzy. Uważać, mieć oczy otwarte i słuchać co mówią między wierszami. - przytaknęła grzecznie, zgadzając się z tym co mówi, a przynajmniej nie wnosząc zastrzeżeń. Wsunęła dłonie pod wilczą kurtkę, obejmując Guido w pasie i drapiąc paznokciami po plecach - Co tam się uchowało? System monitoringu, generatory? Jak z dostępem do prądu, jaka część kompleksu jest zdatna do życia? Możemy im założyć podsłuchy, ukryte kamery. W telefonie mam dyktafon, będę go włączać ilekroć znajdę się z Barneyem… jak w filmach szpiegowskich. Jeśli są zarażeni i chcesz wymusić na nich posłuch - znajdźmy lek i im go dawkuj. Albo uzależnij od posiadanego na wyłączność narkotyku… choć wiesz, że będę obstawiać za wyjściem pokojowym - wzruszyła lewym ramieniem.

- Tam nie ma tych robali. - rzekł w odpowiedzi Guido z niesmakiem rozdeptując jakiegoś insekta który podlazł mu za blisko buta. Rozgniótł go z głośnym chrzęstem do jakiego przez ostatnie parę dni dało się już przyzwyczaić bo towarzyszył dosłownie przy każdym kroku. - Znaczy wlazły od góry trochę ale gadałem z Jednookim mówił, że wie, jak je wypalić. Więc nie powinny wleźć na dół. No chyba, że coś się spierdoliło. - brunet w skórzanej kurtce zamilkł i podrapał się pewnie niezbyt świadomie kciukiem po policzku jakby zastanawiał się właśnie jak Jednookiemu poszło z tym wypalaniem robali i co się mogło spierdolić.
- Monitoring nie. Nie do końca. Coś tam jest ale słabo i mało. Ci Schroniarze chyba tego nie ogarnęli tak całkiem. - powiedział wciąż nieco zamyślonym głosem ale nagle jakby się przebudził. - Ale Alice! Tam jest światło! Działają generatory! Są prysznice, woda w kranie, w kiblu, niektóre komputery i telewizory działają, masz światło w kontakcie no kurwa jest zajebiście! - nagle w oczach, minie i głosie zabrzmiała mu satysfakcja i entuzjazm gdy przypomniał sobie jak wygląda Schron i co w nim jest. To już choć w części sprawiało, że jego tak bardzo ryzykowny plan zagrany vabank choć częściowo się sprawdził co też pewnie sprawiało mu satysfakcję.
- Są sektory, że są całkiem opuszczone i martwe. Lepiej tam nie chodzić samemu. Tych Schroniarzy jest dość mało, może z tuzin czy coś koło tego. Paru brakuje. Dwóch na pewno. Aaron taki snajper i Baba taki mutas. Nie wrócili do Schronu. Od paru dni czy tygodnia nawet. I coś tam jest. Zaszlachtowało nam Czarną Mel. Ja pierdolę jaka sieczka. Dorwało ją samą w jednym z tych ciemnych korytarzy. Sieczka. Pewnie poszła się odlać. Myślałem, że to ci Schroniarze coś kurwa knują. To kazałem im to znaleźć i rozwalić. Z paroma naszymi chłopakami. Zobaczymy jak im pójdzie. - szef bandy zaczął mówić już spokojniej o tym co się działo przez ostatnich parę dni w Bunkrze. Płynnie choć trochę chaotycznie poruszał się po bunkrowych tematach zaczepiając o kilka wątków na raz.
- Jaki lek? Jacy zarażeni? Mówię ci, że wyglądali w porządku. Nie licząc rannych. A na razie zastosowałem tradycyjną odpowiedzialność zbiorową. Jedno z nich zacznie fikać to komuś tam połamie się nóżkę czy co. Chyba powinno do nich przemówić wyglądają na dość zżytych. Gadałem głównie z tym ich Willem. Sprawiał rozsądne wrażenie. Nie robił głupot. Jeśli on tak na serio to powinien mieć chyba na nich jakiś wpływ. Jak nie to gorzej dla niego i reszty. Ale ten Barney to zimna ryba. Nie ufam mu najbardziej z nich wszystkich. A jest dla nich ważny. Może nie jak szef ale blisko. Się urobi tych dwóch z resztą chyba powinno być mniej kłopotu. - szef bandy streścił po krotce kto jest kto u Schroniarzy w Bunkrze i jakie ma o nich zdanie. Lekarzowi tamtej grupy wyraźnie nie dowierzał. Choć nie mówił nic o łamaniu ich czy rozwalaniu im głów więc pewnie na razie kończyło się na podejrzeniach i uprzedzeniach. Był z nimi na etapie powolnej weryfikacji i sprawdzania ich zachowania i lojalności.

- Pluskwa, taki podsłuch - Savage dopowiedziała, rozwiewając nieporozumienia i naświetlając sprawę zrozumialej - Mały nadajnik zbierający dźwięki, które potem przesyła na bliską odległość do odbiornika. Dobrze, że nie ma tam insektów… są okropne - westchnęła, wyciągając dłoń i strącając skrzydlatego najeźdźcę, spacerującego po zagłówku fotela. Owad zafurkotał z pretensją skrzydłami i wzbił się w powietrze, nim napotkał podłogę. Podleciał zaraz do okna, by uderzyć w szybę… potem drugi raz i trzeci.
- Prysznice? Tak, będziemy potrzebować pryszniców. Całej reszty też. - dała się porwać fali entuzjazmu, dzieląc z mężczyzną radość idei nowego domu w przedwojennym standardzie, choć gdzieś na dnie serca kołatał smutek. Podobne wyposażenie nie powinno nikogo dziwić, lecz teraz jawiło się niczym spełnienie najskrytszych marzeń o lokum mieszkalnym. Głaskała palcami zarośnięte policzki, spoglądając głęboko w wilcze oczy z jawnym optymizmem - Zobaczysz, przywrócimy całość do pełnej sprawności, podniesiemy podsystemy. Piętro po piętrze naprawimy usterki i będzie jak… będziemy w domu. Korytarze też się oczyści… zimą nie ostrzegałam was o stworach spod ziemi na darmo. Zwierzęta laboratoryjne, zmutowane. Jeszcze dużo pracy przed nami, wysiłek jest jednak tego warty - strzepnęła kolejnego insekta, tym razem z kołnierza skórzanej kurtki - Aaron nie żyje. Wolał popełnić samobójstwo niż się przemienić… zardzewieć. Nie zawsze chorobę widać od razu, moze być stadium utajone. Porozmawiam z Barneyem, spróbuję wywiedzieć co i jak. Skoro Will jest w porządku, daj mu szansę. Hmm...o wiem! - nagle klasnęła w dłonie, znajdując odpowiednie porównanie - Stadium utajone, cichy przebieg. Patrząc na mnie potrafiłbyś stwierdzić, czy jestem albo nie jestem w ciąży? - spytała i szybko dopowiedziała - Nie żebym była… to taki przykład, dobrze? W pierwszych miesiącach nie widać czy kobieta jest w ciąży, brzuch pokazuje się około trzeciego, czasem nawet szóstego miesiące w zależności… każdy przypadek jest indywidualny. Tak samo z chorobami. Możesz być chory, ale tego nie widać. Skoro mają serum spowalniające rdzewienie, nie muszą charczeć krwią i wyglądać podejrzanie… ale nie martw się, tym też się zajmiemy - przytuliła się do niego.

- Brzytewka ja pierdolę, wiem co to jest pluskwa i jak to działa ok? Mamy kino w Det a czasem nawet gdzieś komuś video się uchowało. - dowódca Runnerów prychnął zirytowany - urażonym tonem, że lekarka posądza go o niewiedzę w takich detalach. - I słuchaj co do ciebie mówię. - położył jej obydwie dłonie na jej ramionach patrząc uważnie w jej zielone oczy. - Nie interesuje mnie czy są w ciąży czy mają innego syfa. Jak coś ukrywają przed nami, zwłaszcza ten Barney, to chcę to wiedzieć. Tego od ciebie oczekuję. To twoje zadanie. Zostawiam tobie jak to załatwisz. Tylko kurwa nie daj się przy tym zabić, wyrolować i pamiętaj, że nie jesteś sama. Teraz jarzysz co do ciebie mówię i oczekuję? - zapytał unosząc wyczekująco brew ku górze i czekając na odpowiedź rudowłosej kobiety jaka siedziała mu na kolanach.

- Wiem że wiesz, dlatego nie wyłożyłam ci specyfikacji i całej reszty terminologii, połączonej z zasadami funkcjonowania podobnego sprzętu - dziewczyna odpowiedziała wesoło, poważniejąc po dwóch oddechach - Zawsze słucham… i niezmiernie mi przykro, lecz nie wybieram się na drugą stronę, podobnej aktywności harmonogram nie przewiduje, więc tak łatwo się mnie nie pozbędziesz - na dnie zielonych oczu pojawiła się i zgasła ironia - Będę również niezmiernie ukontentowana, jeśli i ty… nie dasz się zabić. Pamiętaj, że nie jesteś sam - ujęła jego twarz w dłonie, przytrzymując frontem do siebie - Zbieranie informacji, odstawienie w kąt przysięgi lekarskiej i próby… uchronienia cię przed niespodziewanymi zdarzeniami. Działanie prewencyjne… zrobię to co zwykle. Nie pozwolę im cię skrzywdzić, ani oszukać. A owa ciemnota to zwykłe człowieczeństwo. - zmieniła nagle temat o sto osiemdziesiąt stopni - Afekt i troska… gdy nam na kimś zależy. Tak przynajmniej… jestem odrobinę inna, pamiętasz? Gdybym była klechą, mówiłabym o odkupieniu win, pokucie za grzechy, zmianie podejścia i spojrzenia na bliźnich. Ale nie chcę żebyś się zmieniał. Właśnie takiego cię kocham - uśmiechnęła się, opuszczając ramiona i w paru szybkich ruchach pozbywając się habitu i podkoszulki. Odchyliła się do tyłu, przekierowując uwagę wielkich łap z pleców na odkryte piersi.
- Czasem najzwyczajniej w świecie dobrze jest się wygadać, podzielić dźwiganym ciężarem. To nie objaw słabości… tak jest łatwiej. Ludziom daleko do samotnych wysp, a czasy są wystarczająco ciężkie, by nie musieć jeszcze stawiać im czoła w pojedynkę. Nie mówię: zwierzaj się każdemu napotkanemu człowiekowi, ale tym najbliższym, zaufanym. Czasu nie cofniemy, jednak nie oznacza to, że nie możemy o siebie dbać teraz. Wspierać. Miejsce żony jest przy mężu, bez znaczenia gdzie los nas rzuci… tylko mów do mnie, nie zamykaj się. Nie odtrącaj. Pozwól się odwdzięczyć, chronić. Jestem tu dla ciebie... od początku byłam i będę, nie zostawię cię ani nie odejdę. Troska o ciebie to mój odruch bezwarunkowy - ujęła jego twarz w dłonie, kwitując o co jej chodzi pocałunkiem - Szczerze to cię podziwiam. Trochę rozmawiałam z Taylorem. Opowiadał jak u was wyglądało życie za czasów Piekielnego Palmera. Poradziłeś sobie mimo całej kompilacji przeciwności. Tego całego brutalnego terroru, strachu i głodu. Szaleństwa zaraz po wojnie. Potrzeba było wiele odwagi, samozaparcia i hartu ducha, aby przetrwać… pewien mądry człowiek powiedział mi kiedyś, że nim kogoś ocenisz, załóż jego buty i przejdź jego drogę. Przeżyj co on przeżył, poczuj co on poczuł… upadnij tam gdzie on i znajdź tą siłę, którą on znalazł, aby ponownie stanąć na nogi. Postaraj się zrozumieć. Mogliśmy sporo przejść, ale są tacy, którzy oddaliby obie ręce aby znaleźć się na naszym miejscu, bo życie dotknęło ich niepomiernie okrutniej, bez żadnej taryfy ulgowej. Dlatego zawsze was bronię, nie mówię złego słowa - pokręciła głową, a między piegami zamieszkał smutek.
- Ci których kochaliśmy, a których już nie ma… nie przywrócimy im życia i nie cofniemy czasu, nieważne jak bardzo byśmy tego pragnęli - przyłożyła dłoń do serca gangera. Przemawiała cicho, z goryczą aż do momentu w którym sapnęła cicho przez nos i podjęła wątek spokojniej - Ale oni nie odchodzą, nie całkowicie. Zostają w nas… żyją we krwi i wspomnieniach. Pamięć to jedyne co nam pozostaje… te radosne, szczęśliwie chwile, widmo głosu i dotyku. Echo ciepła i siły jaką nam dawali. Ciągle nam pomagają. Wiesz… kiedy się boję, albo nie wiem co zrobić z pacjentem, staram się pomyśleć co zrobiłaby pani Dobson, lub… - fala wątpliwości przelała się przez drobniejszą sylwetkę, z piersi wydostało się chrapliwe westchnienie. Kim była kobieta dotąd uważana przez Savage za matkę? Kolejną niewiadomą, luką w pamięci. - Twoja mama na pewno byłaby dumna widząc jak świetnie sobie poradziłeś… nadal radzisz. Nie poddajesz się, nie spoczywasz na laurach i idziesz do przodu. Wyrosłeś na silnego, zaradnego, przystojnego i czarującego mężczyznę. Jedynego takiego na całym tym parszywym świecie. Jasnego, dobrego… upartego jak nieszczęście - dokończyła z krzywym uśmiechem i otworzyła usta, lecz zamiast słów wydobyło się z nich zduszone sapnięcie.

- Taylor ci coś gadał o palmerowych czasach? - prychnął niezadowolonym głosem brunet w skórzanej kurtce. Całą tą rozmowę o moralności, powinności, emocjach wydawał się od początku być na nie. Nie przerywał siedzącej mu na kolanach kobiecie ale też i wzrok miał chmurny i ponury. Nawet na odkryte piersi spojrzał jakby węszył jakiś podstęp. - Za dużo gada. Nie ma o czym. Było minęło i chuj z tym. - Guido wydawał się być niezłomny w mówieniu o zamierzchłej przeszłości. - I mówię ci nie nawijaj do mnie jak klecha. Wkurza mnie takie klechowe gadanie. Nie chcę by kobieta która ma być ze mną łaziła i bez przerwy trajkotała jak na jakiejś pieprzonej mszy. Po cholerę mi to? Skończ z tym śledztwem wreszcie. Było to było. Chuj z tym. Teraz się trzeba zająć tym co teraz i zaplanować to co jutro. I mówię ci, że każdy z nas miał chujowo ja po prostu umiem utrzymać się na fali tej chujowizny. - był zdenerwowany i tego nie ukrywał. Nie wydawał się skory do zwierzeń o przeszłości i rozmowy o niej wydawały się go denerwować.

Dziewczyna podniosła się i bez słowa zaatakowała skrzywione usta, łącząc je ze swoimi. Całowała zachłannie, dorzucając do zmagań język i zęby. Guido zareagował na pocałunek w pierwszej chwili zaskoczeniem przez co przez moment pocałunkowa aktywność leżała całkowicie po stronie kobiety. Ale na krótko bo zaraz objął jej nagie plecy, kark, szyję i głowę w objęciach i oddał żarliwy pocałunek. Gdy przestali się całować i wrócili do rozmowy milczał. Jedną dłonią położoną luźno na dole wodził po rancie jej bojówek i pleców. Druga bawiła się jej piersiami i sterczącymi sutkami.
Na łódce łysy Misiaczek wspominał o niechęci upartego dupka do poruszania tematów zwykle przez wesoły ogół rodzinki pomijanych. Nie dziwiła się, rozumiała. Jednym z najtrudniejszych do zaakceptowania dla Alice w tych czasach, podstawowych faktów był ten, że każdy lub prawie każdy jest zabójcą - zabijał w obronie siebie, swoich bliskich i dobra materialnego. Zabijał z głodu, zimna, strachu i wściekłości. W imię zemsty, sprawiedliwości… tylko sprawiedliwość, niczym prawda, należała do pojęć względnych i w zależności od tego spod jakiego kąta się na nią patrzyło, takie barwy i odcienie przybierała. Historie od zawsze pisali zwycięzcy, a każdy chciał nim być - widzieć się w wieńcu laurowym zdobiącym skronie. Szkoda tylko że zatrważająco często opadające liście przysłaniały widok, zasłaniając też serce. Jakże łatwo przychodziło ludziom ocenianie innych, nie znając ich historii. Nie wiedząc przez co musieli przejść aby dotrwać do teraźniejszości. Nie potrafiąc spojrzeć obiektywnie na siebie samych, poza czubek prywatnych nosów. Tylko... jak niby ktoś, kto dorasta w powojennym chaosie ma nie zostać przez niego skażony? Gdyby okazał słabość po prostu by umarł. W miejscu takim jak ich teraźniejszy świat nie znajdowało się już miejsce na słabości. Chłopaki wyzbyli się ich więc, odstawili na dalszy tor mniejsze bądź większe marzenia czy pragnienia. Stwardnieli, wypalili zbędne emocje. Nauczyli się jak przetrwać, opanowali tą sztukę do perfekcji.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline