Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-03-2017, 05:50   #541
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

Schody wewnątrz domu wydawały się irytująco długie. Nim lekarka postawiła stopę na drugim stopniu rozległ się odgłos uderzenia ciała o ubranie. Pisnęła, podskakując z zaskoczenia i zaraz się roześmiała. Profilaktycznie złapała wielką łapę, ciągnąc jej właściciela za sobą. Najbliższy kąt gwarantujący odrobinę prywatności znajdował się na pięterku, za znajomymi drzwiami sypialni Kate. Co prawda Savage wiele sztywnych zasad odłożyła w kąt, stawiając na mniej rygorystyczne przestrzeganie kodeksu dobrego wychowania, lecz wciąż oddawanie się czynnościom seksualnym na oczach osób trzecich uważała za granicę nie do przekroczenia.
- Preferujesz owacje na stojąco, czy spektakl w fotelu? - spytała nosowym szeptem, odwracając się aby móc spojrzeć na gangera. Krótkofalówkę wyłączyła nie wyjmując jej z kieszeni. Po co ktoś miał im przeszkadzać?

- Oj chyba to ty miałaś do mnie sprawę. I to gardłową. - uśmiechnął się Guido z przymrużeniem oka. Otworzył drzwi i przeszedł parę kroków, rozsiadając się wygodnie na fotelu. - No to gardłuj Alice, gardłuj. - uśmiechnął się wykonując zapraszający gest ręką.

Sformułowana propozycja nie wymagała dopowiedzeń - była jasna i zrozumiała dla obu stron. Skrzypnął zamykany mechanizm zamka. Podłoga w sypialni zaskrzypiała pod ciężarem przemieszczających się wdzięcznie czterdziestu rudych kilogramów, rozbrojonych i rozczulonych jednym prostym słowem. Mało skomplikowanym, lecz wyjątkowo przyjemnym w odbiorze. Niby nic niezwykłego, ot własne imię, słyszane już setki tysięcy razy, lecz padające z ust Guido sprawiało tym większą radość. Potrafił, jeśli tylko chciał, być serdeczny i łagodny… “gdy chciał” - kluczowe stwierdzenie.
- Tak słyszałam - parsknęła, obracając się powoli i robiąc przy tym krok do przodu. Kurtka spadła na ziemię, wzbudzając popłoch wśród drepczących tam insektów. Uciekały w panice, cykając potępiająco, a lekarka podeszła jeszcze o krok, stając nad fotelem. Położyła mężczyźnie dłoń na ramieniu, powoli zsuwając ją wzdłuż ciała. Zatrzymała się dopiero w okolicy paska, za który złapała, uchylając delikatnie spodnie. Wykonała ruch jakby zaglądała pod przykrywkę patery, kryjącej ulubiony deser.
- Wiesz… - powiedziała tonem zwierzenia, robiąc przy tym smutną minę, która szybko przeszła w zębaty uśmiech. Opadła na kolana puszczając pasek i podniosła oczy chwytając jego spojrzenie. Pewnym ruchem rozpięła zamek, zaczynając od guzika i na suwaku kończąc. Szarpnęła w dół, ciuch osunął się na uda, potem na łydki. Ruch zakończył przy kostkach i wtedy dziewczyna straciła nim zainteresowanie.
- Od wczoraj nie miałam nic ciepłego w ustach - mruknęła, kładąc otwartą dłoń na wypukłości ukrytej pod bokserkami. Kolistymi ruchami łagodnie pomasowała owe wybrzuszenie, drapiąc paznokciami o materiał. Drugą ręką wślizgnęła się przez nogawkę do wnętrza bielizny. Wymacała budzący się do życia organ, gładząc go czubkami palców od podstawy aż po koniec. Bawiła się tak trzy długie oddechy, nim zabrała dłonie i pozbyła się ostatniej warstwy ubrania.
- Ale zaraz to nadrobimy - wymruczała, łapiąc członka oburącz i ucałowała sam jego koniec, lekko odchylając wargami skórę. Podniosła wzrok i patrząc mężczyźnie prosto w oczy, pochłonęła człona aż do podstawy. Westchnął. W jednej chwili stwardniał całkowicie, wypełniając jej całe usta. Runner sapnął, przymrużył oczy, rozwalając się wygodniej w fotelu, a ona zacisnęła wargi i powoli uwalniała centymetr po centymetrze, masując językiem główkę. Ruchliwy ozorek przesunął się, dociskając go prawego policzka, gładząc resztę członu ręką. Zaciskała i rozluźniała pulsacyjnie usta co i rusz chowając w nich prącie i wyciągając je aby móc pocałować wrażliwy szczyt. Pomruk zadowolenia u góry motywował do działania. Zwiększyła tempo, zasysając ciepłymi wargami całość aż w do momentu, gdy nos łaskotały sztywne włoski podbrzusza. Oddech kochanka, tak jak i on sam, poddawał się przeprowadzanym zabiegom, reagując na ich przebieg. Drżący wdech towarzyszył pochyleniu rudej głowy do dołu. Donośny wydech, przypominający tłumiony jęk, nad którym powoli zaczynał tracić kontrolę, wiązał się z opuszczaniem gościnnych ust. Savage widziała jak zaciska dłonie na oparciach fotela i odchyla kark do tyłu, wbijając potylicę w zagłówek. Jedna z nich oderwała się od siedziska, przenosząc na jej włosy. Wplątała się w nie, przejmując inicjatywę i nadając odpowiedni rytm, który dziewczyna szybko podchwyciła. Rozpychał się w niej z coraz większym impetem, warcząc przez ściśnięte szczęki.

Czas przestał mieć znaczenie, odszedł na dalszy plan zastąpiony ofiarowywaniem i odbieraniem przyjemności. Coś załaskotało ją w kark, przemykając masą odnóży po napiętej skórze. Z dołu dobiegały krzyki i nawoływania, lecz w sypialnie dominowały inne dźwięki.
Naraz poczuła charakterystyczne pulsowanie, jęk nad głową zmienił tonację. Złapała dłonią za dłoń na meblu, zacisnęła wargi, a usta po brzegi wypełniła sól. Spiła ją, przełykając raz i drugi, lecz mimo to część płynu wyciekła jej kącikiem na brodę. Zwolniła, przejeżdżając językiem raz jeszcze po całości, czyszcząc ją starannie. To samo zrobiła z twarzą, ocierając wilgoć dłonią, którą również zmyła śliną. Wiadomo - higiena rzecz niezwykle istotna.
- Już nie jestem głodna - uśmiechnęła się, całując czerwoną główkę i z wybitnie niewinną miną, oparła policzek o wewnętrzną stronę lewego uda Guido, patrząc jak jego twarz powoli wraca do normy, a oddech się uspokaja. Z naprawdę wielkich wrogów oboje posiadali jednego wspólnego - czas. Zegar tykał, mieląc bezlitośnie ostatnie minuty jakie dało się spędzić razem we względnym spokoju. Jedyne co mogli zrobić to cieszyć się nimi i sobą, nim wojenna zawierucha zmusi ich do rozłąki. Pogoń za kapral sobie poradzi, dostali czas i pole do popisu.
Jeszcze tylko chwila...
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 25-03-2017 o 06:07.
Zombianna jest offline  
Stary 25-03-2017, 23:49   #542
 
Carloss's Avatar
 
Reputacja: 1 Carloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputację
Will przystawił krzesło i usiadł naprzeciw Jednookiego. Omawianie planu dnoa nie przebiegło jednak tak, jak chłopak to sobie zaplanował.

- Tak, znam. Wszyscy znamy - odpowiedział weteranowi i wziął głębszy oddech - A nie sądzisz, że lepszym pomysłem byłoby ubicie tego zmutowanego skurwiela, którego wczoraj zraniliśmy? - spytał pewnym głosem - Nie wiem, czy Guido Ci przekazał co tam robiliśmy, ale jeśli nie zrobimy tego dzisiaj, to pewnie cwaniak się wyleczy i znowu kogoś rozwali... - dokończył chłopak swoją analizę.

Will po rozmowie z Barneyem był mocno podekscytowany i jeśli pojawiła sie szansa na zmianę kulinarnych preferencji z ludzkich mózgów na zwykłe żarcie, to chłopak postanowił za tym iść jak najszybciej się da.

Jeśli jednak Jednooki chciałby więcej informacji o drugim wejściu, chłopak postanowił sugerować mu drogę po powierzchni. Will chętnie by się dowiedział jak wygląda sytuacja na górze, co z Nowojorczykami i czy stracili zapasy żarcia, które wieźli.
 
Carloss jest offline  
Stary 26-03-2017, 07:18   #543
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
- Ok chodźmy zobaczymy co się da zrobić. - Powiedziała Nico do Kate zakładając kurtkę.
- Spróbujcie porozmawiać z szefem. Powinien być na moście. - poradził im Eryk chyba zadowolony, że nie musi wychodzić na ten mżący poranek. Kate z kolei wyglądała na ucieszoną, że ktoś zajął się nią i jej problemem. Gdy wyszli na świat zewnętrzny nieprzyjemnie mżyło. Na dalsze odległości sprawiało wrażenie jakby mgły od zawieszonej w powietrzu drobin wilgoci. Ale ociepliło się na tyle, że choć chłodno to jednak znikneły wszystkie szrony i tafle lodu na kałużach.

Przed biurem szeryfa stał też wojskowy Hummer jakim pewnie żołnierze przywieźli tu wetaryniarę. Chronili się pod dachem biura paląc papierosy i nawet zerknęli bez większego zainteresowania na obydwie wychodzące kobiety. Kate zatrzymała się stawiając mocniej kołnierz swojej kurtki i zakładając czapkę - uszankę. Wyglądała jakby wahała się czy poprosić żołnierzy o podwózkę do mostu czy przejść się. Most było w oddali widać i brakowało im jakieś ćwierć kilometra lub podobnie. Niezbyt daleko ale jednak pogoda nie zachęcała do spacerów.

- Hej przystojniaki, podrzucicie nas do mostu? - Nico uśmiechnęła się najładniej jak umiała.
Nico albo miała ładny uśmiech albo trafiła na dżentelmeńskich żołnierzy. Jeden wciąż z papierosem w zębach wyszedł spod okapu i obszedł maskę terenówki, drugi ruszył za nim ale miał krótszą drogę bo pakował się od strony pasażera. Kierowca wyszczerzył się do nich i machnął przywająco na zachętę. - To wskakujcie dziewczyny. - rzucił do obydwu kobiet i sam wsiadł na miejsce. Silnik zaskoczył po jednym, nerwowym zgrzycie i Kate ruszyła raźno przebywając przestrzeń do w miarę suchego i ogrzewanego wnętrza pojazdu. Samochodem przebyli ten kawałek w mgnieniu oka i zatrzymali się o kilka długości samochodu od wjazdu na most. Przy nim stały dwie sylwetki zatukane w przeciwdeszczowe peleryny z czego jedna miała pod kapturem charakterystyczny kapelusz. - Dziękujemy wam bardzo! - Kate wysiadając uśmiechnęła się promiennie do obydwu żołnierzy a mijając ich pomachała im przez boczną szybę już z zewnątrz. Ci odmachnęli jej podobnie.
- Dzięki chłopaki - Nico pomachała żołnierzom po czym podeszła do stojących przy moście - Jak tam sytuacja? Jest możliwość wybrania się na spacer na tamtą stronę?


Obydwaj żołnierze pomachali jej też tak samo jak Kate i zaczęli rozjeżdżać robale i kałuże gdy zawracali maszynę. - Raczej tak. My tu stoimy by te dwa stadka nie mieszały się ze sobą. - odpowiedział szeryf.

- O to ja bym chciała wrócić do siebie zabrać parę rzeczy. Bo wyleciałam tak na wariata nic nie zdążyłam zabrać. Ale mógłby ktoś pójść ze mną? - Kate wtrąciła się przedstawiając swoja sprawę z jaką przyjechała.

- Chyba powinno być w porządku. Eliott tam był już raz z rana i wrócił cały. Ale uprzedzam cię Kate, że właśnie w twoim domu gangerzy się zatrzymali na noc. - ostrzegł szeryf weteryniarę.

- No i dlaczego? Mnie nikt nie spytał o zdanie? - kobieta nie ukrywała niezadowolenia z tego faktu.

- Pewnie potraktowali jako szpital polowy mieli rannych. Przykro mi Kate. Chyba lepiej by cię tam teraz nie było na stałe. - szeryf odpowiedział wzruszając przy tym nieco ramionami dając znać, że niezbyt coś może poradzić w tej sytuacji.

- No i tak nie zamierzałam tam wracać na stałe. Przywieźli nad ranem Gabby’ego. Był w takim ciężkim stanie. Jakby śpiączka ale nie do końca. A ja nic nie mam bo nic nie wzięłam. Nawet przebrać się nie mam w co tylko to co na grzbiecie. To pójdzie ktoś ze mną?
- wyjaśniła i zapytała Chebanka patrząc na koniec po trójce stróżów prawa.

- Przydałoby się. Nico? Eliott? - szeryf popatrzył na dwójkę swoich zastępców jakby sprawdzając które z nich jak się zachowa.

- Chętnie się przejdę, może poznam jakiegoś przystojnego Runnersa, chociaż słyszałam że najlepsza partia już wzięta… - Nico uśmiechnęła się, po chwili spoważniała - Jak tam kapitan? Jakieś wieści? *

- Uważaj Nico oni niezbyt przyjaźnie reagują na to. - powiedział szeryf wskazując na odznakę jaką cała trójka nosiła wpięte w kurtki. Kanadyjski humor chyba nie do końca przypadł do gustu tubylcom bo nikt się nie roześmiał.

- Gabby? Oh to straszne! - Kate dla odmiany przywitała zmianę tematu z nadmiarem ożywienia. - Nie chcieli mnie do niego dopuścić i musiałam czekać na zewnątrz! - poskarżyła się od razu brunetka. - Dopiero potem jak już było po wszystkim. Ale właściwie nic z nim nie robili. Ale ja też bym nie wiedziała co robić. Był w jakiejś dziwnej śpiączce, trochę majaczył ale nie mogłam zrozumieć o co chodzi. I tak odkąd go przywieźli. Chciałam z nim posiedzieć ale nic mu się nie zmienia a ja nie mam nawet ubrania na zmianę to chciałam wrócić domu po parę rzeczy ale no właśnie i żołnierze i Eryk mówili mi, że jakaś granica jest czy coś to się od razu zdenerwowałam. A jeszcze jak tam mają ci Runnerzy buszować. - Kate mówiła szybko najwyraźniej będąc jesli nie zdenerwowaną to podburzoną co najmniej. Szły obydwie przez główną ulicę już po drugiej stronie rzeki. Nico właściwie nie wiedziała gdzie Kate mieszka więc musiała zdać się na nią.

-Ok jeśli mamy iść to idźmy - Powiedziała Nico poprawiając kaptur
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 27-03-2017, 04:52   #544
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 70

Cheb; rejon zachodni; dom Kate; Dzień 8 - wczesne przedpołudnie; słonecznie; ziąb.




San Marino



Obydwaj mężczyźni wydawali się w pierwszej chwili zaskoczeni nagłym i brutalnym atakiem szamanki tak samo jak zaatakowana żołnierka. Przytrzymywana mocno przez Nix’a w niewygodnej pozycji była łatwym celem. Gdy atak minął i właściwie Pazur musiał postawić uciekinierkę na nogi i wznowić marsz jednak obydwaj popatrzyli na czarnowłosą kobietę w kapturze i obramowaną czaszkami i kośćmi inaczej. Młody Runner chyba był pod wrażeniem tego ataku i chyba obawiał się przebywać zbyt blisko Mówcy. Jakoś to prowadził ich pochód to pomagał Nix’owi przepchnąć żołnierkę między tym kanionem z garażu i czegoś podobnego. Ale jakoś tak się ustawiał by ta dwójka oddzielała go od Czachy.


- Spokojnie Emily nie bój się nic mi nie jest. - Pazur zareagował inaczej od młodziana. Chciał najwyraźniej uspokoić gniew i obawy ukochanej i pomachał do niej uspokajająco ręką. Lewą bo prawą wciąż wykręcał w scyzoryk więźnia. Średnio mu to wyszło i było widać po jego twarzy gdzie zawitała konsternacja bo właśnie w tą rękę chyba oberwał co widać było po rozciętym rękawie munduru i spływającej świeżej krwi. Rana nie była zbyt poważna ale pewnie wtedy co krzyknął tam na dachu Anita musiała go jakoś zaciąć. - Będzie dobrze. - uśmiechnął się w końcu znowu cofając rękę by swobodnie operować więźniem.


- Wiedziałam… Trzeba było uciekać… I tak wam ucieknę! - jeniec w mundurze po pierwszym szoku i nawale ciosów po którym upadła w zimną kałużę zdołała choć mniej więcej dojść do siebie na tyle by wydobyć z siebie głos. Mówiła z wyraźnym trudem przez obite właśnie wargi i rozbity nos i bolącą pewnie przeponę ale mimo to złość i zawziętość udało się usłyszeć w jej głosie. Wyszli akurat na główny plac podwórka gdzie czekał na nich Rewers który nie miał szans się przecisnąć przez wąską szczelinę między budynkami.


- Macie ją. Dobrze. Chodźcie szybko póki czysto. Alice zgarnęła Guido do środka ale nie wiadomo na jak długo. Prowadź młodzieńcze do tego okna w piwnicy. Nie możemy wejść głównym wejściem. - Rewers uniósł brew widząc w jakim stanie jest pobita żołnierka i trzymający ją Nix ale skupił się na priorytetach zadania. Billy Bob skwapliwie kiwnął głową i nastąpił dość nerwowy trucht za młodzikiem przez otwarte podwórze. Nie było jak tego ostatniego kawałka drogi ominąć gdyby teraz jakiś Runner albo co gorsza Guido, wyszedł na ganek albo choćby wyjrzał przez okno sprawa i tak by się rypła. A skoro nie było jak tego ominąć Pazury narzuciły tempo chcąc jak najszybciej pokonać niebezpieczny odcinek.


Dotarli do ściany domu przy którym na dole było otwarte piwniczne okienko. Nie było szans by wielkolud jak Rewers się przez nie przecisnął. Ale taki chudzielec jak Billy Bob i jak widać żołnierka mogli dać radę przecisnąć się w jedną czy drugą stronę. - Młody, wskakuj do środka i przynieś sznur. - Nix kucnął pociągając za sobą żołnierkę. Teraz chociaż z okien domu nie powinni być widoczni. - Emily staniesz na rogu? Jakby ktoś szedł to go zagadaj czy co. - spytał Pazur podnosząc głowę na narzeczoną. Spojrzał na górującego nad nimi wszystkim szefa ale zanim się odezwał ten kiwnął głową.


- Dobrze, ja popilnuję drzwi. - wskazał palcem na ganek gdzie niedawno stali wszyscy w piątkę a jeszcze mniej dawno temu była Alice i Guido a gdzie wciąż ktoś mógł wyjść choćby zapalić czy pogadać.


- Ale tam nie ma chyba sznura. W transporterze został. - Billy Bob popatrzył niepewnie na Nixa nie będąc do końca pewny co ma robić.


- To znajdź coś młody. I pośpiesz się bo ci ją tam po prostu wrzucę i radź sobie dalej z nią sam. - młodszy Pazur na moment zacisnął zęby i wypuścił cicho powietrze przez nie widząc wahanie młodego Runnera. Szef odszedł w stronę ganku. Billy Bob popatrzył na niego, na San Marino, na wyraźnie zirytowanego Nix’a zakrwawioną Anitę i w końcu czmychnął przez okienko do środka. Nastąpiło parę nerwowych chwil, jakieś szuranie i odgłosy jakby ktoś w piwnicy czegoś szybko szukał i w końcu wystrzeliło przez okienko ramię w skórzanej kurtce.


- Znalazłem tylko to. Może być? - spytał niepewnie młody Runner trzymając w dłoniach jakieś stare żelazko.


- Świetnie młody, o to chodziło. - Pazur bez wahania sięgnął po żelazko. Przewalił żołnierkę na błoto podwórka przygniatając ją kolanem do niego a sam sięgnął po nóż. Zakrwawiona twarz Anity spojrzała na niego nerwowo szarpiąc się ale nie dała rady go zrzucić. - Nie rób głupot. Zwiążę cię tylko. - warknął do niej najemnik przyciskając ją mocniej do ziemi. Dziewczyna na moment przestała się szarpać i Nix w parę ruchów odciął kabel od żelazka a potem szybko związał nadgarstki kobiety w przemoczonym mundurze. Potem Nix od góry a Billy Bob od dołu zdołali razem przeciągnąć jeńca przez okienko i wreszcie wyglądało, że gdy Nix wstał z powrotem do pionu to sprawa jest załatwiona.


- Nix. Tu Boomer. Przez most przeszła ta zastępczyni szeryfa. Chyba idzie z tą weteryniarą co ją spotkaliśmy przy moście jak to cholerstwo użarło szefa w porcie. - radio zaskrzeczało trzaskami eteru i głosem Boomer. Pazur zastanowił się chwilę nim złapał za swoją krótkofalówkę.


- Dzięki Boomer. A co robią? Idą tylko we dwie czy jeszcze ktoś? - zapytał patrząc w górę. Jakoś przed chwilą mżawka się skończyła i zaczynało się przejaśniać. Widać było pierwsze promienie słoneczne przebijające się na ten ponury, przemoknięty i wymrożony krajobraz.


- Tylko we dwie. Ale przywiózł ich do mostu Hummer NYA. Ale idą we dwie. Po prostu idą. Runnerzy ich puścili i tak chyba idą w waszą stronę. - odpowiedziała najemniczka przez radio.


- To możliwe. W końcu ta weteryniara tu mieszka. - Nix spojrzał na budynek i okna przez które widać było sylwetki Runnerów jakby zastanawiał się jak Kate zareaguje na ten widok. - Słuchaj Boomer a widzisz tego Hummera jeszcze? I Nowojorczyków? Przywieźli tego kapelana? - słowa najemniczki wydawały się przypomnieć o czymś najemnikowi. Spojrzał na narzeczoną, uśmiechnął się do niej, puścił oczko i wyciągnął dłoń by mogli się złapać.


- Nie widziałam żadnego w koloratce. Ale przy moście to mało ich jest. Więcej jest przy biurze szeryfa. Może tam go przywieźli. Trochę jeżdżą u nich tymi samochodami. - głos Boomer był skupiony jakby mówiła coś co właśnie obserwowała na własne oczy. - A co Alice się niecierpliwi? - zapytała na koniec lżejszym tonem jakby pozwoliła sobie na jakiś żarcik pod adresem wspólnej znajomej. Nix akurat złapał Emily w talii przyciągając ją do siebie uśmiechając się od ucha do ucha. W końcu dopiero trójka osób co stała niedawno na ganku wiedziała o dość istotnej korekcie planów ślubnych na dzisiejszy dzień.


- Nie wiem. Spytam ją jak się pokaże albo sama ją spytał. Ale nam się przyda. Żenię się Emmo. Żenię się z Emily. Chciałbym byś była na naszym ślubie. Ale do tego nam ten kapelan potrzebny. - Nix nie wytrzymał i roześmiał się na głos obwieszczając drugiemu Pazurowi nowinę dnia i skorzystał z okazji by pocałować przyszłą żonę.


- O! Oooo! Oooooo… O rany! Nix ty tak na serio?! - najpierw krótkofalówka zareagowała ciszą i słychać było tylko trzaski eteru. A gdy w końcu odezwał się głos Boomer to brzmiał na wręcz zszokowaną taką zaskakującą wiadomością.


- Serio, serio. Chcesz się Emily spytać? - uśmiechnął się chyba rozbawiony reakcją Boomer Nix i wyjął z przywieszki krótkofalówkę by łatwiej było im we dwójkę rozmawiać z Boomer.



Alice Savage



Guido wydawał się balansować gdzieś na pograniczu błogiego rozleniwienia i optymizmu patrzenia na świat i najbliższą przyszłość. Mówiła o tym jego kiwająca się czasem leniwie głowę, półprzymknięte powieki, leniwe, powolne ruchy tak kontrastujące ze zwyczajową dla niego energią i w pełni wpisywał się w wizerunek szczęśliwego samca. Samca uszczęśliwionego właśnie przez swoją samicę. Mężczyznę zaspokojonego właśnie przez swoją kobietę. Cóż mogło być piękniejszego? No nic. Przynajmniej nie w tej chwili. Dlatego szef gangu pozwolił sobie na chwilę przerwy sadzając sobie Alice na kolanach i tak dobrą chwilę po prostu siedzieli w fotelu w sypialni Kate ciesząc się swoją bliskością.


Piękne chwile jednak nie trwają wiecznie. Znów musieli opuścić sypialnie choć w postawie szefa bandy widać było jaśniepańską nonszalancję co w połączeniu ze scenką jaką odstawili we dwójkę poprzednio pokonując te schody w przeciwną stronę było dość wymowne. Gdy jednak znaleźli się na parterze szef bandy prawie z miejsca musiał być szefem bandy. Ledwo się pokazał zaraz ktoś coś mu meldował, pytał się o coś czy on się kogoś pytał. Wyglądało na to, że banda szykuje się do drogi. W końcu też jakby na koniec szef przypomniał sobie o swoim specjalnym, czarnowłosym gościu w mundurze i bez wahania ruszył do piwnicy. Gdyby strażnikiem Anity był ktoś inny niż Billy Bob sprawa mogła wyglądać inaczej od samego początku. Ale właśnie był nim ten młodzik Runnerów. Ledwo Guido zobaczył jak ten nerwowo podskoczył prawie rzucając równie nerwowo skręta w kąt to z twarzy było widać, że od razu się zjeżył i zrobił podejrzliwy.


- Pokaż mi ją. - rzucił krótko do wyraźnie spietranego młodzika. Ten przełknął ślinę wyraźnie nerwowo i skinął szybko wygoloną głową. Otworzył jakieś drzwi i tam ukazała się przywiązana do kaloryfera sylwetka. Guido wszedł i ujrzał jak wygląda jego gość specjalny. Siniaków i pośpiesznie przemytych krwotoków z nosa, mokrego i ubłoconego munduru, kałuży wody wokół sylwetki no i przede wszystkim balansującego na granicy paniki strażnika więźnia jasno mówiły, że chyba nie wszystko poszło bez problemów. Guido napatrzył się na jeńca wystarczająco długo i gdy odwrócił twarz na młodzika ten wyraźnie zbladł. - Czemu ona tak wygląda Billy Bob? - zapytał podejrzanie grzecznie i spokojnie szef bandy lustrując bacznie młodego gangera.


- Bo… Przyszłem ze śniadaniem… Ale się stawiała… I padało to mokro… Wody pełno wszędzie… Ale ją już przywiązałem do kaloryfera. - wydukał z trudem młodzik patrząc na szefa takim wzrokiem jakby zaraz miał zejść na zawał z tych nerwów. Guido chwilę milczał trawiąc te informację. Nie wyglądało jakby łyknął słowa młodego strażnika jeńca specjalnego.


- Aha. Ale świetnie sobie poradziłeś Billy Bob! Jak prawdziwy chłopak z kręgielni! - Guido wyszczerzył się nagle radośnie zupełnie jakby jednak łyknął ściemę. Położył po przyjacielsku dłoń na ramieniu młodzika i ten teraz wyglądał jakby znów miał zejsć na zawał. Ale tym razem z ulgi. Roześmiał się bardzo nerwowo, że dość mało to podobne do śmiechu wyglądało i brzmiało. - Tak sobie świetnie radzisz sam z Anitką, że chyba dostaniesz tą fuchę na stałe. - Guido nie przestając się uśmiechać przyjaźnie powiedział to patrząc z bliska na twarz młodzieńca w skórzanej kurtce. Ten nagle jednak wyglądał jakby zaczął się krztusić.


- Sam?! Serio? A ten… A nie mógłby mnie ktoś zmienić? Albo pomóc? - spojrzał znowu ze śladami paniki w oczach i głosie patrząc spłoszonym wzrokiem to na Guido to na przywiązaną do kaloryfera kobietę. - Ona cały czas gada, że ucieknie. - dodał wyjaśniając powód dla którego uważał, że potrzebuje pomocy w tej robocie.


- Oj Billy Bob nie przejmuj się tym jej gadaniem. - uśmiechnął się po przyjacielsku Guido machając niedbale ręką. - Takie tam babskie gadanie. Przecież nawet jakby spróbowała się stawiać to sobie poradzisz świetnie sam prawda? - szef dalej miło i po przyjacielsku zwracał się do młodzika. - Ale pomoc mówisz? A nie wiesz może kto by mógł ci w tej robocie pomóc? - zapytał z troską mafiozo nadal patrząc na szeregowego członka gangu. Ten jakoś prawie od razu spojrzał na Brzytewkę ale jednak się zmitygował, że do powstrzymywania ucieczek Anitki to Brzytewka chyba nie jest właścicielką najmocniejszych argumentów.


- Może ten z plakatów? Co się na żartach nie zna? On byłby chyba dobry co? - zapytał niepewnie Billy Bob patrząc uważnie na szefa czy ten zgodzi się na jego pomysł. Guido pokiwał co prawda głową ale jakoś jednak na twarz zaczął mu wyłazić wyraz zawziętości.


- Zobaczymy Billy Bob. Na razie dobrze ci idzie więc zajmij się nią. Oczyść ją bo pewnie trzeba będzie ją pokazać tym sztywniakom Collinsa. - szef mafii szybko zakończył rozmowę i ruszył z powrotem na parter. Alice widziała go z bliska jak przechodził i widziała, że wyglądał na wkurzonego. - Wołać mi tego śmieszka! - krzyknął na Runnerów gdy znaleźli się z powrotem na parterze. Runnerzy widząc w jakim stanie wyszedł z piwnicy szef szybko ruszyli po kątach domu Kate i Nix razem z Czachą i Tonym, szybko spotkali się z szefem bandy.


- Ty! - przywitał się ewidentnie wkurzony Guido wskazując wściekle na młodego Pazura palcem.


- No co?! - Guido na Nixa też najwyraźniej działał podobnie jak Nix na Guido. Gdy zobaczył w jakim stanie jest szef bandy też się zjeżył od razu zupełnie jakby prowokował go do konfliktu swoją bezczelnością.


- Właśnie cię szukaliśmy Guido. Nix ma świetny pomysł na te kutry. Chcielibyśmy go z tobą mówić. - do rozmowy wtrąciła się żywa, łysa góra wkraczając dosłownie jak jakiś sekundant czy sędzią między dwóch wkurzonych na siebie nawzajem mężczyzn. Obydwu chyba zaskoczyły jego słowa. Nix wydawał się być zaskoczony, że ma jakiś plan na kutry tak samo jak Guido.


- O. Śmieszek ma jakiś plan na kutry? Czyżby? Też taki śmieszny jak i on? - szydził szef bandy kładąc pięści na biodrach i patrząc wyzywająco na najemnika.


- Tak i to całkiem ciekawy. Przerabialiśmy swego czasu taktykę walk w terenie ziemnowodnym z użyciem jednostek pływających. - Rewers mówił mentorskim tonem teraz kierując wzrok głównie na podporucznika Pazurów. Brzmiało trochę jakby go nakierowywał bo ten pokiwał głową jakby coś zaczynało mu świtać.


- No. Więc. Jeśli chcemy zatopić i zniszczyć te kutry… - zaczął Pazur gdy chyba zdołał w końcu pozbierać się z zaskoczenia i błyskawiczną zmianą klimatu rozmowy.


- Nie chcemy! Chcę je całe i dla siebie! Ich broń i amunicję! - Guido bezceremonialnie przerwał Nixowi mówiąc ze złością coś jakby to tłumaczył już nie wiadomo ile razy. Pazur wziął głębszy wdech i przetrzymał chwilę powietrze w płucach zirytowany takim zachowaniem szefa bandy.


- Ale zdobycie obiektu czy pojazdu zawsze jest o wiele trudniejsze niż zniszczenie go. - zauważył w miarę spokojnie Pazur. Nie chciał chyba niepotrzebnie wkurzać jeszcze bardziej szefa bandy ale też ie chciał przyjąć bezkrytycznie jego punktu widzenia.


- Myślisz, że tego nie wiem? Ale musimy mieć tą broń na te ich cholerne śmigłowce! Zwykłe maszynówy to im mogą lakier odprysknąć! - prychnął zirytowany Runner. Nawet jakby sfrustrowany, świadom ciężaru walki jaką mają stoczyć.


- Więc w sumie chodzi o śmigłowce? - zapytał raczej retorycznie Pazur. - Można by założyć miny. - powiedział w końcu po chwili zastanowienia.


- Bardzo kurwa śmieszne. Od razu widać, że od ciebie. - prychnął Guido kręcąc do tego głową jakby młody Pazur właśnie potwierdził opinię o sobie.


- Ale takie specjalne miny. Antyśmigłowcowe. Można je rozstawić w pobliżu lądowiska lub obronnie wokół bronionego celu. Zestrzelą lądujące lub lecące nisko śmigłowce. - Nix wyjaśnił szybko dokładniej o co mu chodzi. Guido przestał kręcić głową i spojrzał krytycznie na Pazura.


- Antyśmigłowcowe miny? Masz takie miny? - zapytał po chwili wahania dość neutralnym tonem nadal patrząc krytycznie na oponenta.


- Noo… Niee… Ale znam teorię. Wiem jak je zrobić. Jeśli mamy wyrzutnie rakiet i kilka mikrofonów i czujników optycznych to… - młody Pazur przyznał się do braków sprzętowych w tym wariancie ale zaczął wymieniać co by było potrzebne do jego wykonania.


- Teorię?! Ja pierdolę! Wiesz, czemu mówię na ciebie śmieszek? Bo jesteś śmieszny ale nie zabawny. Co to kurwa ma być? Chcesz nas olśnić mądrymi słówkami? Chcesz mnie wyfrajerzyć? Konkret kurwa! Daj mi kourwa konkret co możemy zrobić tu i teraz! - Guido zjeżył się znowu widocznie biorąc pomysł Nixa za jakąś ściemę i próbę rolowania go. Brzmiało mętnie i jak granie na zwłokę połączone z mydleniem oczu. No i dochodziła jeszcze pewnie ich wzajemna niechęć. W końcu dopiero co prawie skoczyli sobie do oczu.


- No dobra. - Nix pokiwał głową zaciskając i rozluźniając szczęki. Wybuchowy charakter szefa Runnerów najwyraźniej działał mu na nerwy. Zamilkł jednak szukając innych rozwiązań. - Można zatopić kuter co jest łatwiejsze od przejęcia go. A potem podnieść go z dna lub wydobyć sprzęt z zatopionej jednostki. Broni i amunicji krótki pobyt w wodzie nie powinien zaszkodzić. A ta rzeka chyba głęboka nie jest. - Pazur mówił szybko by nie dać sobie przerwać. Guido słuchał tak samo jak i reszta gangerów. Przymrużył oczy patrząc na faceta w panterkowym mundurze jakby szukał podstępu w jego pomyśle.


- No. To jeszcze tylko nie zapomnij o tym detalu jak w genialny sposób zatopić te kutry. - szef bandy na razie słuchał chcąc zobaczyć jak całościowo wygląda pomysł najemnika.


- Wybuch bąbelkowy. - powiedział krótko Nix bez zawahania. Brwi i spojrzenia ludzi wewnątrz domu mówiły dość jasno, że nie mają pojęcia o czym mówi. Chyba tylko Rewers odgadł na czym ma to polegać. Uniesiona w irytacji brew Guido jasno mówiła, że domaga się więcej wyjaśnień póki jeszcze rozmawiają. - Wystarczy umieścić ładunki wybuchowe. Do dna łodzi, jego burt lub jeśli dno jest płytko nawet na nim. Wystarczą zwykłe ładunki najlepiej plastik bo go można ładnie uformować. Mogą być też granaty ale ich już trochę by potrzeba było. Wystarczy z nimi podpłynąć w wodzie pod kuter i zamontować je. Właściwie to pod wodą. - Nix wyjaśnił na czym mniej więcej polega jego pomysł. Szef mafii zmarszczył brwi analizując usłyszane dane i spojrzał pytająco na Krogulca.


- Mamy jeszcze trochę zabawek od Jednookiego. Zależy ile trzeba. Raczej powinny wybuchnąć pod wodą. Ale to Jednooki się na tym najlepiej zna. Kto wie. Może by mogło się udać to co on mówi. - odpowiedział zapytany spojrzeniem szef grupy specjalnej Runnerów. Mówił z zastanowieniem wiedząc, że od jego ekspertyzy zależy pewnie jak zareaguje szef na pomysł Pazura.


- Nie wiem co macie. Musiałbym zobaczyć. Jeśli to plastik i się podpłynie i umieści gdzie trzeba powinno się wam udać. - odpowiedział ostrożnie Nix nie chcąc się wpakować w ciemno w jakieś obietnice.


- Chwila, chwila śmieszku jakie “wy”? - Guido zastopował Pazura od razu wskazując go palcem. - Co jest śmieszku? Boisz się zmajstrować swój genialny plan? Znasz go przecież najlepiej i wiesz co i jak. I taki zajebisty ten twój plan. No to jak? Chyba nie pozwolić go wykonać go nam, jakimś tam gangerskim amatorom co? Zgłaszasz się na ochotnika by tam popłynąć z tymi bombkami pod te kutry prawda? - ganger uśmiechnął się szyderczo spoglądając triumfalnie na nielubianego najemnika. Ten zacisnął zęby ze złości widząc, jak Runner go wmanewrował w niebezpieczną misję. Złapał dłoń Emily patrząc na nią chwilę.


- Dobra. Jeśli macie co trzeba zrobię to. Ale najpierw chcę się ożenić z Emily. I nie będziesz nam w tym przeszkadzał. Jak się z nią ożenię to mogę płynąć. Daj słowo tu przy wszystkich to ja dam swoje, że popłynę z tymi bombkami. - Nix odezwał się po chwili milczenia i spojrzał z napięciem na szefa mafii. Chciał się upewnić chyba, że ten nie będzie robił trudności w ich ślubie. Przerwało im jednak powszechna fala zdziwienia i zaskoczenia gdy ta wieść o kolejnym ślubie na moment zdominowała towarzystwo.


- Czzachaaa! Niee rób tego! Nie z nim! - zawył zrozpaczony Hektor z tragiczną miną i gestem łapiąc się za serce jakby właśnie mu pękło z rozpaczy na tą wieść.


- Dokładnie! Nie rób głupot! Już nawet ten cienias jest lepszy od tego plakatowego! I jeszcze nie mieliśmy rodzinnego trójkącika! - Paul również wydawał się być zdruzgotany nie tylko ślubnymi planami Czachy ale przede wszystkim tego z kim chciała się pohajtać.


- Ja tam miałem z Czachą trójkącik. - Latynos momentalnie przestał być tragiczny by spojrzeć triumfalnie na kumpla i podkreślić kolejny detal w jakim był od niego lepszy.


- Z plakatowym to nie rodzina. A w ogóle to się zamknij. - Paul skrzywił się reagując równie szybko jak Bliźniak ale jednak woląc zmienić temat na bezpieczniejszy.


- Stulcie się obydwaj. - syknął do nich Guido i reszta wilczej sfory też jakoś się uciszyła czekając co powie ich lider. - Dobra. Niech będzie. Nie będę wam szkodził z tym ślubem. Ale potem zasuwasz z nami i tymi bombkami po te kutry. - Guido wskazał znowu palcem na Pazura ale tym razem po to by przyjąć jego warunki. Bliźniaki zareagowały jękiem umęczonego zawodu słysząc zgodę szefa. Nix skinął głową na znak zgody ze swojej strony. - Ale takie ważne dla nas zadanie nie wypada byś sam je wykonywał. - dodał szybko a Pazur i większość towarzystwa wymienili zaskoczone spojrzenia. - Przecież jak cię rozwalą z tymi bombkami to kto je potem znajdzie w tej wodzie i zamontuje gdzie trzeba? No chyba, że ktoś by płynął z tobą nie? - Guido uniósł chytrze brwi uśmiechając się podobnie a Pazur pokiwał głową na znak zgody choć w spojrzeniu widać było, że oczekuje po szefie mafii jakiegoś zakończenia. - No właśnie też tak myślę. A do tak specjalnego i ważnego dla nas zadania kto by się nadawał nie lepiej niż sam ulubiony dowódca pojazdu specjalnego przeznaczenia samego Hollyfielda, prawda? - Guido wyszczerzył się w końcu jakby właśnie sprzedawał wszystkim kawał stulecia.


- Coo?! Jaa?! - starszy wiekiem i brzuchem ganger aż podskoczył wśród zgromadzonych wewnątrz Runnerów. Od razu w jakiś magiczny wręcz sposób zrobiła się wokół niego pusta przestrzeń.


- Tyy?! No tak Hiver! Wspaniały pomysł! Kozacko, że się zgłosiłeś! Wszyscy podziwiamy twoją odwagę, bohaterstwo i poświęcenie dla nas! - Guido podszedł do Hivera szczerząc się równie radośnie co złośliwie ale objął go troskliwie jak rodzonego brata. - Zwłaszcza poświęcenie Hiver podziwiamy. Bo poświęcenie to oznaka lojalności nie? - wyszczerzył się z bliska patrząc wilczo na większego od siebie mężczyznę który wyglądał jakby mafiozo dał mu do przełknięcia coś wybitnie obrzydliwego.


- Ej chłopaki! Jakieś cizie przyszły! - zawołał jakiś Runner i większość bandy odwróciła się w jego stronę patrząc na dwie kobiece sylwetki widoczne od frontu budynku.



Nico DuClare



Nico miała okazję przespacerować się po głównej ulicy Cheb. Pierwszą atrakcję minęły zaraz za mostem. Kilkuosobowa grupka Runnerów w jakimś opustoszałym czy porzuconym budynku pewnie dała się im pokazać. Wyglądało na to, że podobnie jak grupki żołnierzy po drugiej stronie mostu tak i Runnerzy mieli na niego oko od swojej strony. Od strony Runnerów ktoś się roześmiał, ktoś gwizdnął, chyba wymienili między sobą jakieś zwyczajowe, rubaszne uwagi o przechodzących kobietach ale właściwie dali im przejść bez przeszkód.


Na chyba samych mężczyzn w skórzanych kurtkach Kate zareagowała jednak dość lękliwie zerkając nerwowo w ich stronę. Wyglądało na to, że odczuwa ulgę, że nie jest tu sama i to, że tamci zostali na swoim miejscu. Droga trochę dłużyła się bo większość szły po prostej i pustej ulicy. Mżawka zdążyła przestać mżyć a nawet przejaśniło się i wyszło Słońce a one wciąż szły tą ulicą. Te latajace i biegajace insekty ze skrzydłami prócz nich wydawały się jedynymi żywymi istotami w okolicy. Wrażenie było bardzo podobne jakby szły przez jakieś Ruiny bez żadnej, żywej ludzkiej duszy w okolicy. Kate jak się okazała mieszkała średnio daleko bo doszły tam pewnie w jakiś kwadrans przez jaki można było spalić kilka fajek. Niemniej uczucie obcości i wyludnienia osady jakoś wydawało się bardziej odczuwalne niż po przeciwnej stronie mostu gdzie i miały do pokonania o wiele krótszy odcinek z biura szeryfa i pokonały go pojazdem.


Który dom należy do Kate Nico mogła domniemywać gdy stanęły przed żółtym domem. Kate zaniemówiła gdy zobaczyła zaparkowany między domami transporter. Ten sam który Nico widziała już wczoraj a właściwie kilka godzin temu w nocy. Zarówno wewnątrz domu przez okna jak i na zewnątrz widać było sylwetki w szturmowych spodniach i skórzanych kurtkach. Żadne nie były identyczne ale jednak jakiś ogólny trend był zauważalny. Często palili papierosy a właściwie to chyba skręty.


- Co to jest? Co oni zrobili z moim domem? - zapytała Chebanka patrząc na zaparkowany transporter który wyglądał dla niej pewnie jak jakiś wehikuł z niewiadomo skąd. Patrzyła też na ślady gąsienic i rozjechany nimi narożnik swojego ogrodzenia. Mogła nawet nie zorientować się, że to przy czym grzebał jeden z nich na transporterze to karabin maszynowy. Pewnie go czyścił czy co nie przerywając sobie pracy z powodu dwójki kobiet. Nawet widocznych Runnerów było kilkakrotnie więcej od ich dwójki. Teraz w dzień wydawało się to wyjątkowo widoczne. Zachowywali się więc pewnie i swobodnie najwyraźniej nie czując obawy przed dwójką kobiet. Kate zaś widząc ich liczebność wydawała się chyba tracić na pewności siebie na pomyśle wejścia tam do środka i zabrania kilku rzeczy. Obydwie zdawały się rzucać w oczy na tle tych skórzanych kurtek jak dwa rzepy na psiej sierści. Weteryniara zdawała się wyraźnie obawiać i zobaczyć w środku jak jej dom wygląda i znaleźć się tam wśród tych wszystkich gangerów. Wszyscy nie-gangerzy zostali chyba na drugim brzegu rzeki. W tej chwili były tu same z tymi wszystkimi gangerami i nikt by im pewnie nie był w stanie pomóc gdyby sytuacja zrobiła się niebezpieczna.


- O. Nowe foczki. Coś trzeba? - drzwi wejściowe otworzyły się i wyszedł przez nie jakiś facet w ciemnych włosach i ubrany w runnerowym stylu. Za nim i za jego plecami wyszło kilka podobnie ubranych osób. Kate spojrzała niepewnie na niego, potem na Nico a w końcu znów na tą grupkę.


- Ja tu mieszkam. - powiedziała niepewnie weterynarz patrząc nieufnie na rozmówcę w skórzanej kurtce. Ten zareagował uśmiechem i uniesieniem do góry brwi jakby przyjmował te słowa do wiadomości. I tyle.


- Fajnie. Ciekawa chawira. Zwłaszcza sypialnia. Zajebiście wygodne łóżko. Dawno się tak nie wyspałem. I fotel. Nie można zapomnieć o fotelu. - czarnowłosy Runner pokiwał głową jakby chciał dokładniej przypomnieć sobie pomieszczenie o jakim mówił. A coś po śmiechach i uśmiechach reszty chyba i on i oni widzieli coś w tym zabawnego bo zaczęli się chichrać.


- Spałeś w moim łóżku?! - Kate wydawała się nagle rozzłoszczona i oburzona tymi słowami patrząc na okna swojego domu jakby chciała przeniknąć wzrokiem ściany i oszacować stan swojej sypialni.


- Nie. No coś ty. Nie spałem tam sam. - mężczyzna podrapał się po policzku patrząc się na gospodyni chyba świadom jakie emocje i kontrowersje w niej wzbudza.


- To mój dom! - krzyknęła rozzłoszczona brunetka tupiąc nogą i przy okazji rozchlapując i kałużę i jakiegoś pechowego robala ze skrzydłami.


- No. To się pytam co trzeba. - brunet nie wyglądał na jakoś specjalnie przejętego wybuchem Chebanki i splunął na trawnik opanowany przez uskrzydlone insekty.


- Chciałam zabrać kilka swoich rzeczy. I chciałabym byście sobie już stąd poszli. - Kate przez chwilę w milczeniu gryzła się z własną złością ale w końcu odpowiedziała w miarę spokojnie chyba zdając sobie sprawę jak wygląda to realnie pod względem stawiania warunków i dysproporcji sił.


- No pewnie. Czuj się jak u siebie. Zróbcie miejsce chłopaki, wróciła gospodyni i chce zabrać parę rzeczy. - Runner skinął głową na znak zgody i odsunął się a po nim powtórzyła ruch reszta przez co droga do wnętrza domu stanęła otworem. Końcówkę rzucił głośniej gdzieś tam w czeluść domu do gangerów którzy tam przebywali.


- Pójdziesz ze mną? - spytała cicho Kate widząc, że gangerzy choć tak dla oka zrobili wolne wejście dla nich. Chociaż prócz nich dwóch pewnie żadnych nie gangerów w okolicy pewnie nie było.


- No ty przyszłaś po parę rzeczy a twoja kumpela? - zapytał ten sam czarnowłosy Runner patrząc teraz już prosto na Nico.




Wyspa; Schron; poziom szpitalny; Dzień 8 - ?, jasno; chłodno.




Will z Vegas



- No a coś mi tam wspomniał ten Guido. - odezwał się Jednooki. Pozornie wygladało na niedbale rzuconą uwagę jakbu rozmówca był posiadaczem niezbyt lotnego umysłu albo nie do końca orientował się w sytuacji. Leniwie maczał frytkę w keczupie nim ją odgryzł i żuł przez chwilę w milczeniu. Ale jednak delikatny odcień ironii w głosie, ruch brwi sugerujący podobną emocje mówił cwaniakowi z Vegas, że coś chyba Guido rozmówił się z Jednookim w tej sprawie całkiem konkretnie. I kto wie o ilu jeszcze.


- Stworem się nie martw. Znajdziemy go i rozjebiemy, spalimy w razie potrzeby jego i gniazdo gdzie się ukrywa. Bawiłeś się wczoraj miotaczem nie? No. Zajebista sprawa. Nikt po chuju nawet nie zapyta i już nikogo nie wypatroszy jak biedną Mel. Poradzimy z tym sobie, nie bój się. Jak spierdoli gdzieś głębiej no to najwyżej wrócisz do tego czasu i sam się z nim poganiasz. - starszawy facet o niedogolonej siwawej już w sporej części szczecinie na brodzie i policzkach wydawał się bagatelizować problem stwora z którym się wczoraj ganiali. Pewnie od Runnerów wiedział gdzie mogli więc tam zacząć szukać. Użycie miotaczy do polowania którym celem miało być definitywne pozbycie się poczwary rozpłatającej ludzi też pewne miało swoją słuszność. Jeśli brało się za cel likwidację potwora.


Jednooki dokończył z lubością kilka ostatnich frytek i odsunął talerz słuchając w międzyczasie jak Will tłumaczy sprawę odnalezienia drugiego wejścia do Bunkra. Nie przerywał mu i czasem kiwał głową. - Dobrze. Pójdziemy górą. - zgodził się z wnioskami Schroniarza. - Jak znają drogę wszyscy to pomyśl kto jeszcze by mógł od was z nami iść. Naszykujcie się na całą dobę. By potem płaczu nie było, że nie macie czegoś co jest potrzebne. - Runner wskazał na siedzącego naprzeciwko Willa palcem by podkreślić, że nie chce potem słyszeć jakichś wymówek.


- No i taka sprawa Will. Guido mówił, że wyglądasz na rozsądnego chłopaka co umie się ustawić. Zajebiście. Mi na razie też się podobasz. Ale Will ty i ktoś tam od was pójdziecie do tego wejścia. Ale jak sie urwiecie, jakoś dziwnie zaczną ginąć tylko nasi, wrócicie tylko wy czy inne cwaniackie chuje muje to wiesz Will. Reszta z was tu zostaje u nas. Chyba rozumiesz, że to na nich by się odbiło. - Jednooki złożył dłonie w piramidkę na moment opierając na nich swoją brodę. Patrzył uważnie na młodego Schroniarza jakby sprawdzał czy do niego dotarła zasada naczyń powiązanych, że reszta Schroniarzy robi przy takiej eskapadzie za zakładników. Will miał wrażenie, że albo on albo ogólnie Schroniarze chyba swoim bezproblemowym zachowaniem wywarli chociaż na Jednookim przyzwoite wrażenie. Na tyle, by ich status tak gdzieś bardziej zaczął oscylować wokół terminu “gości” niż “więźniów”. Ale jednak gdy przychodziło co do czego nadal dominująca okazywała się zasada braku zaufania do bliźniego.


Na samą wyprawę doba wydawała się aż nadto swobodnym terminem. Na lotnisko było raczej kilka niż kilkanaście kilometrów i było do przejścia w godzinę czy dwie. Nawet z zapasem na nieprzewidziane okoliczności powinno starczyć aż nadto. Trochę mniej było do przewidzenia co sami Runnerzy będą robić jak już dotrą na miejsce. Ani co z Nowojorczykami. W końcu nie miał pojęcia co się dzieje na powierzchni.


Pozostali Schroniarze czekali na jego powrót nadal przy swoim stoliku. Barney przedwojenny naukowiec i największy naukowy autorytet z nich wszystkich. Para nierozłącznych przyjaciół czyli piroman Chomik i były gladiator Pies. Prawie ociemniały zwiadowca Vince i okulawiony zimą sir Erdrik i Nu, jego giermek z wybitymi przednimi zębami. Kumpela Baby Kelly, Juan i Maria z dwójką swoich dzieci i praktycznie przybranym trzecim w postaci albinoski Moniki. Odnaleziona niedawno Cindy i pochwycona na początku walk przez Runnerów Marla. Brakowało tylko ich robotyka ale pewnie jeszcze z ładne parę dni nie będzie na chodzie po wczorajszym ataku bestii. No i tych o których losie teraz nic nie wiedzieli. Baba, Aaron i Harry. Ale ci co byli i siedzieli w stołówce gdzie oko Willa nawet teraz widziało ślady jesiennych walk z dziwnymi pająkoszczurami, czekali w napięciu na wynik jego rozmowy z facetem z niekompletnymi palcami jednej dłoni i opaską na oku.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 07-04-2017, 10:24   #545
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Gdyby dało się zatrzymać czas - zamrozić go i móc trwać po wieczność w jednej sekundzie, Savage wybrałaby właśnie ten moment. Cisza i kojące ciepło przeganiające troski. Dwoje ludzi przytulonych na fotelu. Spokojnych, odprężonych i szczęśliwych. Zamkniętych w bezpiecznym pudełku z drewna, zapachu lawendy i papierosowego dymu.
- Mogę cię o coś spytać, Wilczku? - lekarka niechętnie zburzyła pustkę dźwięków, wplatając w nią stłumiony przez kurtkę szept. Wczepiała się w większe ciało, chowając twarz za pazuchą skórzanej płachty - Coś osobistego.

- No? - zapytał przyzwalająco Guido nadal chyba będąc pogrążonym w odmętach błogiego rozleniwienia z etapu “tuż po”.

- Ukrywasz nazwisko - westchnęła, unosząc dłoń aby móc drapać go po włosach - Kim są twoi rodzice? O nich chodzi? Nie… masz moje słowo honoru, że informacje zachowam dla siebie, nie przekaże nigdzie dalej, a to co powiesz zostanie w tym pokoju i nie wyjdzie dalej. Po prostu… - zawahała się, przekrzywiając głowę, aby móc spojrzeć mu w oczy i dopowiedzieć miękko - Jestem ciekawa, taka babska przywara. Przeszłość niczego nie zmieni, ani tego kim jesteśmy, ani sposobu wzajemnego postrzegania. Tak mało o tobie wiem, wcześniej nie wypadało pytać - między piegami zagościł ciepły uśmiech. - W sumie mam mnóstwo pytań, które chciałam zadać już zimą, kiedy się spotkaliśmy.

- Ja pierdolę Alice… Po obciąganiu bierzesz mnie na spytki? - Guido spojrzał na siedzącą na jego kolanach kobietę i pokręcił głową niezbyt chyba zadowolony akurat z takiego zestawu pytań. Westchnął i zapatrzył się gdzieś w dywan. - Nie żyją. Umarli dawno temu. Nie byli nikim szczególnym żebym musiał się wstydzić czy ukrywać. Po prostu umarli dawno temu. Potem spiknąłem się z Taylorem i resztą i tak poszło. O czym tu opowiadać. - wzruszył ramionami jakby nie było mu na rękę opowiadać o dawnych czasach. - Dobra a ty cwaniaro? Jakim cudem tamten łysy mięśniak z dołu to twój stary? Jak się spiknęliście? - zapytał patrząc na nią koso.

- Korzystam z faktu chwilowego posiadania cię na wyłączność, bez świadków… a także odpowiednio pozytywnego nastroju - lekarka z premedytacją umościła się wygodniej na wilczym fotelu, siadając na nim okrakiem, twarzą do oparcia i obejmując za szyję przez co drobniejszy korpus przykleił się do większego a podobieństwo zużytej gumy. Słuchała go w ciszy, kołysząc powoli w ramionach, a gorzka gula osiadła chłodem między jej żebrami. Wciąż pamiętała opowieść Taylora na łódce, zresztą początek wojny niósł ze sobą tyle okrucieństwa, że ciężko było znaleźć kogoś, kogo nieludzkie szaleństwo nie napiętnowało.
- Tak mi przykro, przyjmij proszę moje najszczersze kondolencje - powiedziała cicho, gładząc zarośnięty policzek od skroni po czubek żuchwy. Wpierw rodzice, ostatnio młodszy brat. Z całej biologicznej rodziny Guido został już tylko on. Na szczęście nie skazał się na samotność, otaczali go kumple i przyjaciele, jak Taylor chociażby. Albo ona.
- Teraz masz mnie - wypaliła nim zdążyła ugryźć się w język i momentalnie poczerwieniała na twarzy, spuszczając wzrok. Brzmiało mało pocieszająco, patrząc na znikomą wartość bojową. Westchnęła cicho, spychając wątpliwości na dalszy plan. Miała w tym wprawę.
- Każdy związek jest domem, do którego klucze znajdują się w rękach mieszkańców. Jeśli zamknie się ich od zewnątrz, dom stanie się więzieniem, a oni więźniami. - zielone oczy wpatrywały się łagodnie w te ciemne, wilcze. Dłoń z wytatuowaną czaszką obróciła twarz gangera, zmuszając aby patrzył prosto na Savage - Czasami wydaje nam się, że mieszka w nas dwóch różnych ludzi. Jeden, który wszystko doskonale czyni i tego człowieka prezentujemy światu. Jest też i ten drugi, którego się wstydzimy, i tego ukrywamy. W każdym z nas istnieje coś takiego jak wewnętrzny dysonans i niespójność. Dlaczego tak jest? Dlatego, że człowiek nie jest Bogiem, nie jest też aniołem, ani jakąś nadistotą, a jedynie małym pielgrzymem w długiej, dalekiej drodze swojego życia. Czuje smutek, żal, gniew. Tęskni, boi się, kocha… żyje. Przyjaźń i miłość to nie tylko dzielenie szczęśliwych chwil, lecz także tych gorzkich. Bliscy nie potępiają w chwilach trudnych, nie odpowiadają zimnym rozumowaniem: gdybyś postąpił w ten czy tamten sposób... Otwierają szeroko ramiona i mówią: “nie pragnę wiedzieć, nie oceniam, tutaj jest serce, gdzie możesz spocząć” - puknęła się w pierś i kontynuowała - Mówiłam ci w vanie: każda opowieść o tobie i chłopakach będzie dla mnie pasjonująca i ciekawa, o ile zechcecie sią nią podzielić. - uśmiechnęła się czule, przeczesując palcami czarne włosy.
- Idąc twoją manierą powinnam powiedzieć, że z tatą spiknęliśmy się na Pustkowiach i tak jakoś poszło, nie ma co opowiadać. Ale nie na tym to polega. - uśmiech na uderzenie serca stał się krzywy, a zakończyło go parsknięcie przez nos. Milczała długo, przypatrując się Runnerowi uważnie. Krew odpływała z piegowatej twarzy, zostawiając ją bladą jak u trupa.
- Dnia zero, jak go nazywam, wolałabym nie pamiętać. Zaczęło się koło północy, gdy większość smacznie spała. Kojarzę... dziwne buczenie i jeżące się na całym ciele włosy, zupełnie jakby człowiek stanął za blisko transformatora. Hałas, krzyki, pojedyncze strzały. Szarpnięcie, po którym oślepiło mnie jasne, ostre światło...a może to ból odebrał mi wzrok? Cokolwiek to było żałuję, że nie odebrało również świadomości. Wiele razy coś mnie tam rwało, nawet kiedyś złamałam nogę...ale nic nie mogło mnie przygotować na coś takiego. Wiesz, to ten rodzaj cierpienia, który paraliżuje ciało. Mięśnie odmawiają współpracy, a przeładowane nerwy przesyłają do mózgu tylko jeden rodzaj impulsów - umierasz z bólu. Chce ci się wyć, ale nie masz nawet jak zaczerpnąć głębszego oddechu, bo wielka para metalowych szczypiec przebija na wylot twoją klatkę piersiową i unoszą wysoko w powietrze, a grawitacja i twój własny ciężar załatwiają resztę. Masz obrzydliwą świadomość… czujesz jak kolejne tkanki z chrzęstem ulegają uszkodzeniom: zostają rozerwane, zmiażdżone. Słyszysz ten paskudny dźwięk i chce ci się wymiotować...a jeszcze bardziej chcesz po prostu umrzeć. Dookoła panuje chaos… znajome głosy płaczą i wyją, ktoś się modli, jeszcze inny klnie. Nie rozróżniasz słów… ale one i tak szybko przechodzą w mokry bulgot zwieńczony łomotem upadającego na ziemię ciała… i ciszą. A potem nastaje ciemność. Chwile przed nią masz nadzieję, że to koniec, już się nie obudzisz. Przestanie boleć… jednak po czasie zmysły powoli wracają. Najpierw obraz, z początku rozmyty, wyostrza się. Do tego dochodzą dźwięki i już wiesz, że wolałbyś pozostać głuchy i ślepy. - obróciła twarz do okna, wodząc nieobecnym wzrokiem po załamaniach światła na szybie. Mówiła mechanicznie, sucho chrypiąc przy wypowiadaniu samogłosek.
- Ból budzi się ostatni, ale dość szybko przyćmiewa resztę zmysłów. Wyjesz, krzyczysz, płaczesz… i obserwujesz. Gdy przyzwyczaisz się do pewnego poziomu cierpienia i nie pogłębia się ono, zaczynasz myśleć. wpierw do głowy dochodzą jedynie strzępki informacji: szybko zmieniający się obraz, zupełnie jak podczas jazdy samochodem. Widzisz swoje przedramię, a w nim dwadzieścia dwie grube, żelazne wenflony, pompujące coś brudnoczerwonego wprost do twojego ciała. Grube… jeszcze grubsze niż te zielone zakładane przy zabiegach wymagających anestezjologa… znaczy takich, przez które podawane są środki usypiające podczas operacji. Wyglądają jak wtopione w skórę, dookoła nich ciało jest poczerniałe, pokryte bąblami odparzeń. Z tych pękniętych baniek cieknie wymieszane z ropą osocze… a potem spoglądasz na swoją klatę piersiową i zamierasz. Już nie krzyczysz, nie płaczesz… zaczynasz się modlić, by ktoś cię dobił, albo żeby nagle jakaś bomba rozerwała zarówno ciebie jak i niosące cię ustrojstwo. Każdy głupi słyszał o porwanych przez Molocha, o tym co dzieje się w stalowych miastach maszyn krążą przerażające legendy. Nie dotarłam tam jak widać. Coś zachrzęściło, zaśmierdziało spalona izolacją i szarpnęło całym konstruktem… i znów zrobiło się ciemno. Nawet przez chwilę nie wierzyłam, że jeszcze się obudzę. Ale obudziłam się i żyłam. - wzruszyła nerwowo ramionami jakby chciała się otrząsnąć ze wspomnień. Zamilkła na dobre pół minuty, opuszczając głowę i wodząc spojrzeniem za błąkającym się po parapecie insektem.

- Kto co i jak? Wtedy to do mnie nie docierało. Wpatrywałam się tępym wzrokiem z wystającą z mojego boku plastykową rurkę, przez którą ściekała krew. Zrobiono mi drenaż opłucnej, bardzo profesjonalny i skuteczny. Sama bym lepszego nie zrobiła. Całkowitą przytomność i zdolność myślenia odzyskałam dopiero w Hope, a raczej tym co z niego pozostało. Znaleźli mnie we dwóch, Tony i Rich… wracali z patrolu, ten drugi miał bystre oko, a prócz snajperki na plecach, nosił też torbę ratownika medycznego i posiadał umiejętności, aby podtrzymać znajdę przy życiu. Zawieźli do domu… tylko - przełknęła ślinę, zamykając piekące oczy. Świat stał się ciemny, tak było łatwiej. - Za bardzo nie wiedzieli co za mną zrobić… odstawałam. W pierwszej osadzie ludzkiej mieszkańcy chcieli mnie powiesić. Nie każdy reaguje na kosmiczne brednie z taką wyrozumiałością jak wy. - skrzywiła nieznacznie wargi i mówiła dalej - Tony… chyba się przejął. Ciągle pamiętam jego minę, kiedy prosto z mostu spytałam dlaczego nie możemy domówić brakujących medykamentów z najbliższej hurtowni? Albo gdzie są wszyscy ludzie, czemu jest tak pusto? Skąd… czemu tu tyle kości. One były najgorsze. Gdzie nie spojrzałam zawsze na jakąś trafiałam… Od początku sprawiałam problemy, robiłam dziwne rzeczy i dziwnie mówiłam. Trochę… wariowałam… pomogli to przetrwać, pierwsze tygodnie. Pierwszy kontakt ze światem zewnętrznym. Pustkowiami. Zabrali do bazy, postawili do końca na nogi. Potem próbował zostawić na Posterunku, ale… bardzo szybko stamtąd odeszliśmy, nie wiem czemu. Tata zawsze bagatelizował, że “to nie miejsce dla małych dziewczynek”. Potem po prostu włączył do swojego oddziału jako medyka. Akurat na tym… znam się odkąd pamiętam - uchyliła powieki, sięgając po stojący na szafce obok prawie pusty dzbanek. Upiła łyk kompotu, stawiając naczynie na stoliku.
- Jakoś tak… zaprzyjaźniliśmy się. Nigdy nie krzyczał, ani nie zbywał kiedy zasypywałam go pytaniami. Wiedział co robić i mówić, ciągle się martwił. Próbował tłumaczyć co i jak teraz działa, po wojnie. Uczył… nie miał nikogo, ja nikogo nie miałam. Razem nie było już tak… pusto i smutno. Było dla kogo żyć, po co się budzić. Do kogo uciekać, kiedy po raz kolejny świat okazywał się… Chronił, opiekował się… chciał, żebym miała normalne dzieciństwo. Wykopywał nie wiem skąd książki i pluszaki. Siedział i czekał aż usnę… i był kiedy budziłam się z krzykiem. Uspokajał… przy nim… to najlepszy tata pod słońcem.

- No to chujowo miałaś. - skomentował po chwili milczenia mężczyzna siedzący w fotelu na którym z kolei siedziała Alice. - Wszyscy mieliśmy chujowo. W ten czy inny sposób. Myślałem, że może chociaż ciebie jakoś to ominęło. - przyznał nieco się krzywiąc i pocieszająco klepiąc ją po dłoni. - Dobrze, że cię wyciągnęli. Nie słyszałem by ktoś wrócił z tamtej strony. No nie jako człowiek w każdym razie. - dodał jakby chciał sobie przypomnieć te wszystkie plotki i informacje jakie słyszał o porwanych przez roboty. - A Plakatowy był wtedy z wami? I ten drugi, ten snajper co był z twoim starym. Co z nim? - zapytał patrząc na siedzącą mu na kolanach kobietę. Wydawał się czuć albo spięty, albo niezręcznie czy może po prostu nie był zbyt pewny co ma odpowiedzieć na taką historię. Czuła jednak jak jego dłonie obejmowały ją gdy przeszła do tej opowieści sprzed kilku lat.
- Ale Brzytewka weź mi nie pieprz nad uchem jak jakiś klecha co? - dłoń dotąd trzymająca pocieszająco jej dłoń teraz odskoczyła nieco na bok w geście mającym podkreślić dezaprobatę dla tego co mówiła Savage. - Te głodne kawałki o dwójce ludzi i domu to sobie zatrzymaj dla siebie. Nie kupuję takich tekstów. Daruj sobie. Nie mnie wciskać taką ciemnotę. - wydawał się być chyba dość zirytowany gdy odpowiedział na to co mówiła trochę wcześniej.
- Co mam ci powiedzieć o moich starych, co? Po prostu nie żyją mówię ci przecież. Ojciec po prostu się zapił, zaćpał czy chuj wie co. Mama umarła. Po prostu umarła. Kładłem się spać wieczorem to spała a wstałem rano już nie żyła. Po prostu nie żyła. A może nie wiem, nie żyła już wieczorem? Nie wiem do cholery! Ale po prostu nie żyją. Żyli i już nie żyją! Koniec pieśni. Nie ma o czym gadać mówię ci, to się do cholery dopatrujesz nie wiadomo czego. - mafiozo zaczął tupać ze zdenerwowania butem co siedząca na jego kolanach Alice czuła dość wyraźnie. Zdenerwowany Runner oglądał chaotycznie ściany sypialni Kate. - Wszyscy mieliśmy chujowo. Ale było. A teraz jest teraz. Trzeba iść do przodu. - burknął nieco chyba się uspokajająco bo but zaczął mu pukać w dywan nieco łagodniej. - Nie bój się teraz jesteś ze mną to ci nic nie będzie. Tylko trzymaj się ze mną. Mamy teraz ten Schron więc jest dobrze. Teraz się wszystko ułoży. Zobaczysz to się jeszcze potoczy jak trzeba. Zrobi się parę trików tu i tam i jeszcze wszyscy kurwa przyjdą do nas w łachę. Właśnie tam w tym Schronie jakieś tam laby są. Rozejrzyj się tam. Skręć jakąś linię do robienia dragów. To co ma TT na długo nie starczy a bez dragów chłopaki się zrobią trochę stentegowani. Ale to potem jak wrócimy. Aha i miej oko na tego ich Barney’a. Jest od nich a nie od nas to mu nie wiara. Pewnie skumasz co on mówi. Ale potem teraz kurwa musimy dorwać te kutry i ich spluwy. Musimy mieć coś na te pierdolone śmigłowce. - w miarę jak mówił o czekających ich zadaniach, o przyszłości wydawał się uspokajać. Pod koniec już mówił całkiem spokojnym, skupionym wzrokiem dotykając Alice raczej machinalnie i rozmyślając już o następnych ruchach na następne godziny, dnie i tygodnie.

Kłaczek tak szybko się denerwował, wolał też wycinać straty z przeszłości z pamięci. Nie pogodził się z nimi, wciąż siedziały mu pod skóra, jątrząc i boląc niczym zainfekowana rana. Niektórych koszmarów nie szło się pozbyć. Tkwiły w człowieku aż do końca, wracając w najmniej spodziewanych momentach. Przydałyby mu się piłeczki antystresowe, lecz żadnych pod reką nie mieli. Zostawała improwizacja.
- Rozmawiałam z tatą o tych kutrach. Powiedział, że zachowują się dziwnie… mało standardowo. Nie chodzi im o plądrowanie i rabunek, bo inaczej powinny dobić do brzegu i wysadzić jednostki szabrujące. Destrukcja również nie jest ich priorytetem - płyną spokojnie, póki się ich nie zaatakuje. Dopiero wtedy odpowiadają ogniem. Przejęcie danego wycinka terenu także nie należy do ich celów priorytetowych. Nie zajmują żadnego punktu przynajmniej nie w Cheb. Może gdzieś dalej… tego jednak nie wiemy, gdyż straciliśmy kontakt w połowie osady. Zarówno my jak i miejscowi, oraz Nowojorczycy na równi zostaliśmy zaskoczeni i podejrzewaliśmy pozostałych o kumoterstwo z tym cholernym pływającym arsenałem. Baba wspominał o robotach. Ma termowizję w oczach, obserwował statki. Mógł zauważyć coś, lub brak czegoś innego. Sygnatur cieplnych odpowiadających wielkością ludzkim ciałom? - pokręciła powoli głową, przyznając się do niewiedzy. Z cichym westchnieniem oparła ją o klatkę piersiową mężczyzny - W grę wchodzi też jednostka eksperymentalna Posterunku, najemnicy, piraci… albo nawet Kanadyjczycy. Stan dróg wodnych na drodze do świętego Wawrzyńca podobno jest przyzwoity, istnieje pewne prawdopodobieństwo, że do oceanu również da się nią dostać. - przymknęła oczy i wróciwszy do ostatniej rozmowy z opiekunek, odtworzyła z pamięci jego słowa.
- Ten pierwszy to typowa jednostka bojowa, w porównaniu do dawnych sił pełnomorskich bardzo lekka, ale jak widać na taką naszą skalę, co tu mamy, wystarczająca z zapasem. To jakaś pochodna dawnych kutrów torpedowych, ale bez torped. Jego rola jest dość prosta: zapewnia główną siłę ognia i eskortę tej drugiej jednostce. Druga jednostka jest ciekawsza. Bo to jednostka desantowa czyli transportowiec. Albo więc coś transportuje w sobie albo jest tu po coś… posiadamy zbyt mało danych aby pokusić się o przeprowadzenie optymalnej analizy… zbyt wiele zmiennych i niewiadomych. Przepraszam… chciałabym móc powiedzieć coś więcej - przez bladą twarz przemknął bolesny skurcz, drobne dłonie objęły Runnera za szyję. Trwali tak chwilę, podczas której dziewczyna zbierała myśli.

- Nie przejmuj się Alice, dobrze, że tyle zapamiętałaś co twój starszy powiedział. Spryciula z ciebie wiesz? Tak pomyśleć, co się może nam przydać. - Guido uśmiechnął się obejmując trzymaną kobietę mocniej i całując ją w czoło jakby dla dodania otuchy. - I mówisz, że twój stary mówi, że są dwie i dwie różne tak? Ciekawe. - pokiwał głową z czarnymi włosami i kiwał rudowłosą dziewczynę w ramionach w uspokajającym rytmie. Temat wydawał się go bardzo interesować i teraz pewnie układał sobie w głowie nowe dane. - Więc twój stary zna się też na kutrach tak? A on je widział z bliska? - zapytał gdy wzrok wrócił mu do pełni przytomności i spojrzał wyczekująco na Alice. - Dla nas nieważne kto to jest i skąd. Ważne by dostać to co mają w sobie nim dostanie to ktoś inny. - powiedział wyjaśniając jak widzi sprawę przynależności właścicieli tych pływających jednostek.

- Mam świetnego nauczyciela - uśmiechnęła się radośnie, całując go w czubek nosa. Znała ten błysk w oku i skupienie. Już kombinował co z zasłyszanymi danymi zrobić, prawie mogła zobaczyć pracujące intensywnie pod czarnowłosą kopułą tryby.
- Widziałeś ten płonący budynek przy garażu? Ten zawalony? Tata tam był, walczył z kutrami… próbował w każdym razie, więc widział je z dość bliskiej odległości. Zna się na wielu rzeczach, dużo widział. Był kiedyś z wojsku, jego tata też był żołnierzem. Przed wojną dużo podróżowali, czasem jak ma dobry humor to opowiada co zapamiętał - przymknęła oczy, kładąc głowę na ramieniu Runnera - Kiepski ze mnie… rozmówca do podobnych tematów, próbował tłumaczyć zrozumiale, bez wchodzenia w specyfikację i detale. Ty byś załapał więcej. Wystarczy z nim pogadać. Chcesz pójdziemy oboje… zacznę, potem was zostawię samych. W sumie i tak mieliście pogadać.

- A fakt! Przecież go Hektor, Czacha i ten Śmieszek wyciągali z tego domu! - Guido chyba nagle skojarzył zasłyszane wcześniej fakty bo klepnął się w czoło z głośnym plaśnięciem. - A tak to był blisko. I tak się zna musiał widzieć co mają dokładnie. - kiwnął głową mrużąc już oczy całkiem w nie zabawnym grymasie. - No to zobaczymy co nam o tych kutrach powie. - podniósł do góry brew patrząc na Alice koso. - I spoko, nie bój się, nic mu nie zrobię. Jak będzie rozsądny. Jak ktoś jest rozsądny to wiesz przecież, że ja mu nigdy nic nie robię. No ale jak ktoś się uprze no to co ja mogę jak się który sam doprasza? - rozłożył ramiona i zrobił komicznie zbolałą minę by było oczywiste jak bardzo jest oazą pokoju i spokoju na tym wrednym świecie.

Dziewczyna zachichotała, przybierając współczującą minę i gładząc go po włosach leniwym ruchem. Komediant, żeby go tak przeziębienie dorwało. Liść na tafli jeziora i mistrz Zen w jednym… chyba że coś go zirytowało. Wtedy zmieniał się w wulkan, kipiący między innymi ołowiem.
- Wiem kochanie… przecież nie skrzywdziłbyś muchy, o ile nie podleci i nie zacznie bzykać nad uchem. Wiem że się dogadacie. Wierzę w twoją wrodzoną dobroć, opanowanie i międzyludzką sympatię, a także w jego dobre intencje. - uśmiechnęła się pogodnie, wydymając nieznacznie wargi - Chciałabym aby był na ślubie. Chłopaki też, w końcu to ważny dzień, dobrze mieć rodzinę i przyjaciół w takim momencie obok. - wzięła wdech i dorzuciła szybko - Boomer i Nixa też zaprośmy.

Guido z zadowoleniem kiwał głową widząc i słysząc, że Alice zgadza się i rozumie jego punkt widzenia. Zgadzał się też na listę proponowanych gości a przynajmniej tak można było sądzić z aprobującego kiwania głową. Wszystko szło dobrze póki Brzytewka nie wymieniła imienia Nixa. Wówczas kiwająca dotąd zgodnie głowa nagle jakby utknęła a łagodny i przyjemny uśmiech zrobił się przez chwilę jakiś sztuczny a w końcu zamarł zupełnie. Pozezował z bliska na twarz okoloną rudowłosymi lokami i wargi mu się zacięły w wąską kreskę. Palce jednej dłoni zaczęły stukać rytm na poręczy fotela a twarz zaczęła oglądać coś za oknem.
- Dobra. Ze względu na Czachę jak się z tym fajfusem nie mam kurwa pojęcia dlaczego hajtać niech kurwa zna łaskę złamas jeden. Ale mówię ci, Alice, że jak mnie wkurwi z jakimś głupim wyskokiem to szybko ją owdowi. I teraz i w ogóle. Niech mi kurwa nie fika! - syknął w końcu Guido wracając rozognionym złością spojrzeniem na twarz Alice. Nix najwyraźniej działał mafiozowi na nerwy jak tylko o nim mu coś przypomniało.

- Miłość bywa ślepa i często występuje, łącząc skrajnie odmienne na pierwszy rzut oka przypadki… pozornie niedopasowane - dłoń z wyszczerzoną czaszką przykryła tą stukającą nerwowo o poręcz, między piegi wkradł się wdzięczy uśmiech. - Widzę, że dużo cię to kosztuje spokoju i higieny psychicznej, tym bardziej dziękuję. Wiesz… nie znamy przyszłości, może kiedyś przestanie być elementem zapalnym. Będzie chodził blisko Milly, miał ją na oku. Chronił, pilnował… jeżeli trzeba podejmie ryzyko i nic nie powstrzyma go przed udzieleniem jej pomocy - zbladła, zmrużyła oczy, po czym poddała się, mrucząc cicho kolejne słowa - Martwię się o nią. Trochę z nią rozmawiałam. Ktoś… zrobił jej krzywdę przez to co potrafi. - zmarszczyła czoło, robiąc dłonią gest jakby próbowała złapać coś czubkami palców - Przyznała że ją torturowano przez rozmowy z Duchami. Metodami jak od Palmera. Jeżeli się tu pokręci, plotki pójdą w świat. Cholernie niedobrze, że Zdravko zrobił te zdjęcia. Trzeba z nim porozmawiać… żeby do gazety dał te bez Milly. Po co ma tu ktokolwiek za nią przyjeżdżać? To dobra dziewczyna, bardzo mądra i wyrozumiała. Silna, z za dużym brzemieniem. Porozmawiam z Barneyem, będę mieć na niego oko. - obiecała, zaczynając kołysać się w przód i w tył na kolanach Guido - Postaram się rozeznać w sytuacji, pociągnąć za język. Zobaczymy co się ostało po tych dwóch dekadach, co da się ukręcić na miejscu. Ojciec Milton zostawił mi w spadku książkę o tutejszych roślinach. Jeżeli któraś ma właściwości halucynogenne, oddziałuje podobnie do znanych nam używek - znajdziemy ją i zaczniemy przerabiać wedle potrzeby. Podobnie z truciznami. Nie znam się na walce, zwłaszcza ziemia-powietrze… pewnie to naiwne, lecz helikoptery nie są niezniszczalne. Gdy podlecą da się je uszkodzić. Nitroglicerynę robi się z produktów zwykle występujących w domowych apteczkach… takich przedwojennych. Prosta mieszanka, choć mało stabilna… a jak wybucha! Wystarczy mocniejszy wstrząs, jak po trafieniu z procy czy katapulty. Albo zwykłym rzucie. Porozmawiam z Jednookim, razem coś wymyślimy. A przyjaciele Baby… myślę, że nie będzie większego problemu na płaszczyźnie komunikacji z ich siłą medyczną. Może w końcu spotkam kogoś, kto nawija równie kosmicznie jak ja - ucieszyła się wyraźnie na samą myśl o podobnym spotkaniu. Im więcej słuchała o panu Patricku, tym mocniej pragnęła go wreszcie poznać.

- No i zajebiście! - uśmiechnął się szef bandy do siedzącej mu na kolanach partnerki. - Jak coś wybucha to Jednooki to zrobi. Ale prochy. No prochy tak. Zajmij się tym. Mów w razie czego co ci trzeba to się zobaczy. - czarnowłosy Runner kiwał z aprobatą głową wydając się zadowolony z zaradności i pomysłowości drugiego Runnera. - Z tym Barneyem i resztą nie bym był taki pewny. Na razie my tam jesteśmy górą ale przed chwilą walczyliśmy z nimi. Na pewno tego nie zapomnieli. Nie ufam im. Póki się nie sprawdzą. Też im nie ufaj. Na razie są słabsi więc są mili i pomocni. Ale jak wyczują moment naszej słabości pewnie rzucą nam się do gardła. Dlatego musimy się zabezpieczyć na taki numer. Więc uważaj jak tam się będą do ciebie uśmiechać i walić miłe słówka. - przestrzegł ją, mówiąc szybkim głosem jak często gdy objaśniał swoje pomysły i podejrzenia. Do Schroniarzy najwyraźniej obecnie miał dość ograniczone zaufanie i ich los jeszcze nie był w którąś ze stron przesądzony. Wyglądało, ze szef bandy na razie im odpuścił i dał w miarę spokój choć nadal był nieufny i miał ich pod lupą czekając czy się jakoś zdradzą ze swoją niechęcią i spiskowaniem przeciw nim czy na odwrót, okażą się lojalni w krytycznym momencie.

- Nie rozmawiać sam na sam, brać ze sobą kogoś przy wycieczkach w rejony zajęte przez Schroniarzy. Uważać, mieć oczy otwarte i słuchać co mówią między wierszami. - przytaknęła grzecznie, zgadzając się z tym co mówi, a przynajmniej nie wnosząc zastrzeżeń. Wsunęła dłonie pod wilczą kurtkę, obejmując Guido w pasie i drapiąc paznokciami po plecach - Co tam się uchowało? System monitoringu, generatory? Jak z dostępem do prądu, jaka część kompleksu jest zdatna do życia? Możemy im założyć podsłuchy, ukryte kamery. W telefonie mam dyktafon, będę go włączać ilekroć znajdę się z Barneyem… jak w filmach szpiegowskich. Jeśli są zarażeni i chcesz wymusić na nich posłuch - znajdźmy lek i im go dawkuj. Albo uzależnij od posiadanego na wyłączność narkotyku… choć wiesz, że będę obstawiać za wyjściem pokojowym - wzruszyła lewym ramieniem.

- Tam nie ma tych robali. - rzekł w odpowiedzi Guido z niesmakiem rozdeptując jakiegoś insekta który podlazł mu za blisko buta. Rozgniótł go z głośnym chrzęstem do jakiego przez ostatnie parę dni dało się już przyzwyczaić bo towarzyszył dosłownie przy każdym kroku. - Znaczy wlazły od góry trochę ale gadałem z Jednookim mówił, że wie, jak je wypalić. Więc nie powinny wleźć na dół. No chyba, że coś się spierdoliło. - brunet w skórzanej kurtce zamilkł i podrapał się pewnie niezbyt świadomie kciukiem po policzku jakby zastanawiał się właśnie jak Jednookiemu poszło z tym wypalaniem robali i co się mogło spierdolić.
- Monitoring nie. Nie do końca. Coś tam jest ale słabo i mało. Ci Schroniarze chyba tego nie ogarnęli tak całkiem. - powiedział wciąż nieco zamyślonym głosem ale nagle jakby się przebudził. - Ale Alice! Tam jest światło! Działają generatory! Są prysznice, woda w kranie, w kiblu, niektóre komputery i telewizory działają, masz światło w kontakcie no kurwa jest zajebiście! - nagle w oczach, minie i głosie zabrzmiała mu satysfakcja i entuzjazm gdy przypomniał sobie jak wygląda Schron i co w nim jest. To już choć w części sprawiało, że jego tak bardzo ryzykowny plan zagrany vabank choć częściowo się sprawdził co też pewnie sprawiało mu satysfakcję.
- Są sektory, że są całkiem opuszczone i martwe. Lepiej tam nie chodzić samemu. Tych Schroniarzy jest dość mało, może z tuzin czy coś koło tego. Paru brakuje. Dwóch na pewno. Aaron taki snajper i Baba taki mutas. Nie wrócili do Schronu. Od paru dni czy tygodnia nawet. I coś tam jest. Zaszlachtowało nam Czarną Mel. Ja pierdolę jaka sieczka. Dorwało ją samą w jednym z tych ciemnych korytarzy. Sieczka. Pewnie poszła się odlać. Myślałem, że to ci Schroniarze coś kurwa knują. To kazałem im to znaleźć i rozwalić. Z paroma naszymi chłopakami. Zobaczymy jak im pójdzie. - szef bandy zaczął mówić już spokojniej o tym co się działo przez ostatnich parę dni w Bunkrze. Płynnie choć trochę chaotycznie poruszał się po bunkrowych tematach zaczepiając o kilka wątków na raz.
- Jaki lek? Jacy zarażeni? Mówię ci, że wyglądali w porządku. Nie licząc rannych. A na razie zastosowałem tradycyjną odpowiedzialność zbiorową. Jedno z nich zacznie fikać to komuś tam połamie się nóżkę czy co. Chyba powinno do nich przemówić wyglądają na dość zżytych. Gadałem głównie z tym ich Willem. Sprawiał rozsądne wrażenie. Nie robił głupot. Jeśli on tak na serio to powinien mieć chyba na nich jakiś wpływ. Jak nie to gorzej dla niego i reszty. Ale ten Barney to zimna ryba. Nie ufam mu najbardziej z nich wszystkich. A jest dla nich ważny. Może nie jak szef ale blisko. Się urobi tych dwóch z resztą chyba powinno być mniej kłopotu. - szef bandy streścił po krotce kto jest kto u Schroniarzy w Bunkrze i jakie ma o nich zdanie. Lekarzowi tamtej grupy wyraźnie nie dowierzał. Choć nie mówił nic o łamaniu ich czy rozwalaniu im głów więc pewnie na razie kończyło się na podejrzeniach i uprzedzeniach. Był z nimi na etapie powolnej weryfikacji i sprawdzania ich zachowania i lojalności.

- Pluskwa, taki podsłuch - Savage dopowiedziała, rozwiewając nieporozumienia i naświetlając sprawę zrozumialej - Mały nadajnik zbierający dźwięki, które potem przesyła na bliską odległość do odbiornika. Dobrze, że nie ma tam insektów… są okropne - westchnęła, wyciągając dłoń i strącając skrzydlatego najeźdźcę, spacerującego po zagłówku fotela. Owad zafurkotał z pretensją skrzydłami i wzbił się w powietrze, nim napotkał podłogę. Podleciał zaraz do okna, by uderzyć w szybę… potem drugi raz i trzeci.
- Prysznice? Tak, będziemy potrzebować pryszniców. Całej reszty też. - dała się porwać fali entuzjazmu, dzieląc z mężczyzną radość idei nowego domu w przedwojennym standardzie, choć gdzieś na dnie serca kołatał smutek. Podobne wyposażenie nie powinno nikogo dziwić, lecz teraz jawiło się niczym spełnienie najskrytszych marzeń o lokum mieszkalnym. Głaskała palcami zarośnięte policzki, spoglądając głęboko w wilcze oczy z jawnym optymizmem - Zobaczysz, przywrócimy całość do pełnej sprawności, podniesiemy podsystemy. Piętro po piętrze naprawimy usterki i będzie jak… będziemy w domu. Korytarze też się oczyści… zimą nie ostrzegałam was o stworach spod ziemi na darmo. Zwierzęta laboratoryjne, zmutowane. Jeszcze dużo pracy przed nami, wysiłek jest jednak tego warty - strzepnęła kolejnego insekta, tym razem z kołnierza skórzanej kurtki - Aaron nie żyje. Wolał popełnić samobójstwo niż się przemienić… zardzewieć. Nie zawsze chorobę widać od razu, moze być stadium utajone. Porozmawiam z Barneyem, spróbuję wywiedzieć co i jak. Skoro Will jest w porządku, daj mu szansę. Hmm...o wiem! - nagle klasnęła w dłonie, znajdując odpowiednie porównanie - Stadium utajone, cichy przebieg. Patrząc na mnie potrafiłbyś stwierdzić, czy jestem albo nie jestem w ciąży? - spytała i szybko dopowiedziała - Nie żebym była… to taki przykład, dobrze? W pierwszych miesiącach nie widać czy kobieta jest w ciąży, brzuch pokazuje się około trzeciego, czasem nawet szóstego miesiące w zależności… każdy przypadek jest indywidualny. Tak samo z chorobami. Możesz być chory, ale tego nie widać. Skoro mają serum spowalniające rdzewienie, nie muszą charczeć krwią i wyglądać podejrzanie… ale nie martw się, tym też się zajmiemy - przytuliła się do niego.

- Brzytewka ja pierdolę, wiem co to jest pluskwa i jak to działa ok? Mamy kino w Det a czasem nawet gdzieś komuś video się uchowało. - dowódca Runnerów prychnął zirytowany - urażonym tonem, że lekarka posądza go o niewiedzę w takich detalach. - I słuchaj co do ciebie mówię. - położył jej obydwie dłonie na jej ramionach patrząc uważnie w jej zielone oczy. - Nie interesuje mnie czy są w ciąży czy mają innego syfa. Jak coś ukrywają przed nami, zwłaszcza ten Barney, to chcę to wiedzieć. Tego od ciebie oczekuję. To twoje zadanie. Zostawiam tobie jak to załatwisz. Tylko kurwa nie daj się przy tym zabić, wyrolować i pamiętaj, że nie jesteś sama. Teraz jarzysz co do ciebie mówię i oczekuję? - zapytał unosząc wyczekująco brew ku górze i czekając na odpowiedź rudowłosej kobiety jaka siedziała mu na kolanach.

- Wiem że wiesz, dlatego nie wyłożyłam ci specyfikacji i całej reszty terminologii, połączonej z zasadami funkcjonowania podobnego sprzętu - dziewczyna odpowiedziała wesoło, poważniejąc po dwóch oddechach - Zawsze słucham… i niezmiernie mi przykro, lecz nie wybieram się na drugą stronę, podobnej aktywności harmonogram nie przewiduje, więc tak łatwo się mnie nie pozbędziesz - na dnie zielonych oczu pojawiła się i zgasła ironia - Będę również niezmiernie ukontentowana, jeśli i ty… nie dasz się zabić. Pamiętaj, że nie jesteś sam - ujęła jego twarz w dłonie, przytrzymując frontem do siebie - Zbieranie informacji, odstawienie w kąt przysięgi lekarskiej i próby… uchronienia cię przed niespodziewanymi zdarzeniami. Działanie prewencyjne… zrobię to co zwykle. Nie pozwolę im cię skrzywdzić, ani oszukać. A owa ciemnota to zwykłe człowieczeństwo. - zmieniła nagle temat o sto osiemdziesiąt stopni - Afekt i troska… gdy nam na kimś zależy. Tak przynajmniej… jestem odrobinę inna, pamiętasz? Gdybym była klechą, mówiłabym o odkupieniu win, pokucie za grzechy, zmianie podejścia i spojrzenia na bliźnich. Ale nie chcę żebyś się zmieniał. Właśnie takiego cię kocham - uśmiechnęła się, opuszczając ramiona i w paru szybkich ruchach pozbywając się habitu i podkoszulki. Odchyliła się do tyłu, przekierowując uwagę wielkich łap z pleców na odkryte piersi.
- Czasem najzwyczajniej w świecie dobrze jest się wygadać, podzielić dźwiganym ciężarem. To nie objaw słabości… tak jest łatwiej. Ludziom daleko do samotnych wysp, a czasy są wystarczająco ciężkie, by nie musieć jeszcze stawiać im czoła w pojedynkę. Nie mówię: zwierzaj się każdemu napotkanemu człowiekowi, ale tym najbliższym, zaufanym. Czasu nie cofniemy, jednak nie oznacza to, że nie możemy o siebie dbać teraz. Wspierać. Miejsce żony jest przy mężu, bez znaczenia gdzie los nas rzuci… tylko mów do mnie, nie zamykaj się. Nie odtrącaj. Pozwól się odwdzięczyć, chronić. Jestem tu dla ciebie... od początku byłam i będę, nie zostawię cię ani nie odejdę. Troska o ciebie to mój odruch bezwarunkowy - ujęła jego twarz w dłonie, kwitując o co jej chodzi pocałunkiem - Szczerze to cię podziwiam. Trochę rozmawiałam z Taylorem. Opowiadał jak u was wyglądało życie za czasów Piekielnego Palmera. Poradziłeś sobie mimo całej kompilacji przeciwności. Tego całego brutalnego terroru, strachu i głodu. Szaleństwa zaraz po wojnie. Potrzeba było wiele odwagi, samozaparcia i hartu ducha, aby przetrwać… pewien mądry człowiek powiedział mi kiedyś, że nim kogoś ocenisz, załóż jego buty i przejdź jego drogę. Przeżyj co on przeżył, poczuj co on poczuł… upadnij tam gdzie on i znajdź tą siłę, którą on znalazł, aby ponownie stanąć na nogi. Postaraj się zrozumieć. Mogliśmy sporo przejść, ale są tacy, którzy oddaliby obie ręce aby znaleźć się na naszym miejscu, bo życie dotknęło ich niepomiernie okrutniej, bez żadnej taryfy ulgowej. Dlatego zawsze was bronię, nie mówię złego słowa - pokręciła głową, a między piegami zamieszkał smutek.
- Ci których kochaliśmy, a których już nie ma… nie przywrócimy im życia i nie cofniemy czasu, nieważne jak bardzo byśmy tego pragnęli - przyłożyła dłoń do serca gangera. Przemawiała cicho, z goryczą aż do momentu w którym sapnęła cicho przez nos i podjęła wątek spokojniej - Ale oni nie odchodzą, nie całkowicie. Zostają w nas… żyją we krwi i wspomnieniach. Pamięć to jedyne co nam pozostaje… te radosne, szczęśliwie chwile, widmo głosu i dotyku. Echo ciepła i siły jaką nam dawali. Ciągle nam pomagają. Wiesz… kiedy się boję, albo nie wiem co zrobić z pacjentem, staram się pomyśleć co zrobiłaby pani Dobson, lub… - fala wątpliwości przelała się przez drobniejszą sylwetkę, z piersi wydostało się chrapliwe westchnienie. Kim była kobieta dotąd uważana przez Savage za matkę? Kolejną niewiadomą, luką w pamięci. - Twoja mama na pewno byłaby dumna widząc jak świetnie sobie poradziłeś… nadal radzisz. Nie poddajesz się, nie spoczywasz na laurach i idziesz do przodu. Wyrosłeś na silnego, zaradnego, przystojnego i czarującego mężczyznę. Jedynego takiego na całym tym parszywym świecie. Jasnego, dobrego… upartego jak nieszczęście - dokończyła z krzywym uśmiechem i otworzyła usta, lecz zamiast słów wydobyło się z nich zduszone sapnięcie.

- Taylor ci coś gadał o palmerowych czasach? - prychnął niezadowolonym głosem brunet w skórzanej kurtce. Całą tą rozmowę o moralności, powinności, emocjach wydawał się od początku być na nie. Nie przerywał siedzącej mu na kolanach kobiecie ale też i wzrok miał chmurny i ponury. Nawet na odkryte piersi spojrzał jakby węszył jakiś podstęp. - Za dużo gada. Nie ma o czym. Było minęło i chuj z tym. - Guido wydawał się być niezłomny w mówieniu o zamierzchłej przeszłości. - I mówię ci nie nawijaj do mnie jak klecha. Wkurza mnie takie klechowe gadanie. Nie chcę by kobieta która ma być ze mną łaziła i bez przerwy trajkotała jak na jakiejś pieprzonej mszy. Po cholerę mi to? Skończ z tym śledztwem wreszcie. Było to było. Chuj z tym. Teraz się trzeba zająć tym co teraz i zaplanować to co jutro. I mówię ci, że każdy z nas miał chujowo ja po prostu umiem utrzymać się na fali tej chujowizny. - był zdenerwowany i tego nie ukrywał. Nie wydawał się skory do zwierzeń o przeszłości i rozmowy o niej wydawały się go denerwować.

Dziewczyna podniosła się i bez słowa zaatakowała skrzywione usta, łącząc je ze swoimi. Całowała zachłannie, dorzucając do zmagań język i zęby. Guido zareagował na pocałunek w pierwszej chwili zaskoczeniem przez co przez moment pocałunkowa aktywność leżała całkowicie po stronie kobiety. Ale na krótko bo zaraz objął jej nagie plecy, kark, szyję i głowę w objęciach i oddał żarliwy pocałunek. Gdy przestali się całować i wrócili do rozmowy milczał. Jedną dłonią położoną luźno na dole wodził po rancie jej bojówek i pleców. Druga bawiła się jej piersiami i sterczącymi sutkami.
Na łódce łysy Misiaczek wspominał o niechęci upartego dupka do poruszania tematów zwykle przez wesoły ogół rodzinki pomijanych. Nie dziwiła się, rozumiała. Jednym z najtrudniejszych do zaakceptowania dla Alice w tych czasach, podstawowych faktów był ten, że każdy lub prawie każdy jest zabójcą - zabijał w obronie siebie, swoich bliskich i dobra materialnego. Zabijał z głodu, zimna, strachu i wściekłości. W imię zemsty, sprawiedliwości… tylko sprawiedliwość, niczym prawda, należała do pojęć względnych i w zależności od tego spod jakiego kąta się na nią patrzyło, takie barwy i odcienie przybierała. Historie od zawsze pisali zwycięzcy, a każdy chciał nim być - widzieć się w wieńcu laurowym zdobiącym skronie. Szkoda tylko że zatrważająco często opadające liście przysłaniały widok, zasłaniając też serce. Jakże łatwo przychodziło ludziom ocenianie innych, nie znając ich historii. Nie wiedząc przez co musieli przejść aby dotrwać do teraźniejszości. Nie potrafiąc spojrzeć obiektywnie na siebie samych, poza czubek prywatnych nosów. Tylko... jak niby ktoś, kto dorasta w powojennym chaosie ma nie zostać przez niego skażony? Gdyby okazał słabość po prostu by umarł. W miejscu takim jak ich teraźniejszy świat nie znajdowało się już miejsce na słabości. Chłopaki wyzbyli się ich więc, odstawili na dalszy tor mniejsze bądź większe marzenia czy pragnienia. Stwardnieli, wypalili zbędne emocje. Nauczyli się jak przetrwać, opanowali tą sztukę do perfekcji.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 07-04-2017, 10:24   #546
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Oswajanie nie zajmowało paru godzin, zwykle trwało długo i należało do procesów powolnych, wypełnionych tysiącami drobnych kroków. Ludzie powinni być zdolni do wyższych emocji, nie ograniczeni do ślepej przemocy - ile razy lekarka słyszała podobny frazes i to wypowiadany przez osoby mające czasem sumienia równie czyste, co pierwszy lepszy z brzegu ganger. Nie różnili się i to chyba otoczenie bolało najmocniej.
- Nie bądź na niego zły, chciał dobrze. Nie powiedział dużo, skupił uwagę na ogólnym obrazie: głodzie, strachu… piekle - wyjaśniła szybko, gdy się od siebie oderwali. Przytknęła czoło do jego czoła, kładąc dłonie na jego barkach. Uciskała je powoli, przybierając łagodny ton i patrzyła mu z bliskiej odległości w oczy - Jest cudowny i cierpliwy… taki Misiaczek. Starszy brat. Nigdy mnie nie spławił tylko pomagał ogarnąć panującą w mieście rzeczywistość. Uzupełniał braki już od zimy, tłumaczył, wyjaśniał. Uczył… opiekował się. Gdy napotykałam problem natury poznawczej, szłam z nim do niego. Kim jest Hollyfield, co to Zakazana Strefa, do kogo należała mijana kolumna Mercedesów, co to jest Liga. Przywykł do oczywistych pytań. Na spotkaniu sztabu przed wyjazdem padło nazwisko Palmer, nie chciałam przerywać planowania aby zaspokoić ciekawość. Nigdy wcześniej o nim nie słyszałam, a wydźwięk kontekstu… budził ciekawość, więc spytałam Taylora w wolnej chwili. - wróciła na poprzednią pozycję, przypatrując mu się uważnie spod rudej grzywki. Trwała tak dobre cztery oddechy, nim przygryzła wargę i wyłożyła wprost, bez owijania w zbędną sofistykę.
- Spytałam czy coś o mnie mówiłeś, że cię irytuję, jestem głupia, zarozumiała. Albo może mnie nie lubisz… uważasz za naiwną idiotkę, użyteczną i chętną. I tyle… bo co ktoś taki jak ty mógłby innego widzieć w czymś takim jak ja. Książe i żebrak. Przed meczem otwarcia bałam się jak cholera. Nie spałam z nerwów nie z powodu braku kondycji, wyszkolenia, ani przez ewentualne obrażenia których można było się nabawić. Aktualnie wszelka wiedza wykraczająca poza przyjęte gangerskie standardy uległa gwałtownej dewaloryzacji. Nowy świat ceni inne wartości niż ten stary, przedwojenny. Na resztę archaicznych bzdur niesłużących ani do walki ani do usprawniania pojazdów wielokołowych szkoda czasu i zachodu. Bałam się, że… sprawię ci zawód, rozczaruję. Że może przestaniesz… Nie potrafiłam cię rozgryźć, wiedziałam tak niewiele. To co widziałam… wygłupiałam się, robiłam zbędne nadzieje? Wtedy tego nie wiedziałam do końca. Coś jak bolące miejsce gdzieś z tyłu głowy. - wzruszyła bezradnie ramionami i ciągnęła cicho - Bez obaw, Taylor nie powiedział niczego kompromitującego. Jest twoim najlepszym przyjacielem, zna cię najlepiej. Domyślił się co do ciebie czuję już wtedy. Powiedział, że nie rozmawiasz na podobne tematy. Nie zdradził żadnego sekretu, ale cię chwalił. Potem powiedział, że za dużo myślę i powinnam zapalić… i przestać irytować niezrozumiałym gadaniem.

- Palmer… - przez twarz Runnera przemknął mu wyraz nienawiści i od razu splunął bez wahania przez ramię fotela. - Krwawy Palmer. - od razu splunął po raz drugi prawie identycznym łukiem. Patrzył przez chwilę na dwa białawe kleksy z których jeden przygwoździł jakiegoś skrzydlatego insekta. - Żeby on i te jego fanatyczne pojeby smażyły się w Piekle do końca czasów! Oni i ta ich fanatyczna wiara! - splunął po raz trzeci w ślad za dwoma poprzednimi plamkami wylądowała trzecia. - Szkoda, że wtedy szczylem byłem. Rzezałbym ich jak nasi starzy. - splunął po chwili po raz kolejny ale wrócił spojrzeniem z powrotem na siedzącą na jego kolanach kobietę najwyraźniej kończąc wątek.
- Spoko z Taylorem. Taylor jest spoko. Nie poradziłbym sobie bez niego. Zwłaszcza na początku. Tak się spiknęliśmy. W sumie nie wiem czemu. Jakoś kiedyś byłem tylko kolejnym siuśkiem z ulicy jakich wielu. Ale przygarnął mnie wtedy. Już nie miałem starego a mama wkrótce umarła. Właściwie więc byłem tylko on i ja. I kurwa wszystkie cwele przeciw nam. Nie mogliśmy odpuścić nikomu i ani na chwilę. Bo by nas zeżarli od razu. Więc nie odpuszczaliśmy. Nikomu i ani na chwilę. I tak jest do dzisiaj. - Guido zapatrzył się gdzieś to poza barkiem Alice to błądził wzrokiem i palcami po jej obojczykach i mówił chyba zatopiony w swoich wspomnieniach. Słowa narzeczonej jakby wzbudziły nim refleksje i właśnie wspomnienia. - A z tym meczem otwarcia wiedziałem, że sobie poradzisz. Jeśli jesteś z nami i nadajesz się na Runnera. I widzisz? Miałem rację! A ten numer z granatem! Ja pierdole jak spierdalali! - roześmiał się nagle na tym razem o wiele świeższe i radośniejsze wspomnienie. Widocznie tym razem znów widział oczami wspomnień ten obraz co siedząca na jego kolanach kobieta też pamiętała. Tych spanikowanych Huronów gdy przez strzelnicę bunkra w Strzelnicy wpadł toczący się granat.

Dziewczyna też się zaśmiała, oddychając lżej przy lżejszym temacie. Pokręciła rudym łbem, spoglądając koso na narzeczonego.
- Zapewne myśleli, że jesteś wystarczająco szalony aby posłać im prawdziwą bombkę. W końcu nie odpuszczasz nikomu i ani na chwilę - oparła łokcie o szerokie barki wciąż się szczerząc - Noooo coooo… w regulaminie nie było nic o atrapach, pomyślałam że się przyda i zobacz. Przydał się… widzisz jakie masz szczęście że cię spotkałam? - Tym razem to ona pozwoliła sobie na bezczelną nonszalancję.
Został ostatni wątek - ten do którego Savage miała mieszane uczucia, woląc chować przemyślenia wewnątrz czaszki i nie wypuszczać ich na światło dzienne. Zimny, kłujący sopel, przeszywający nerwy ilekroć wszelkie rozmowy zaczynały krążyć wokół jej ostatniej wizyty w Hope. Zamarła, sztywniejąc na fotelu. Wątłe ramiona opadły, na dnie źrenic zatańczyła rozpacz. Wszyscy mieli jątrzące się rany, bez szans na zagojenie.
- Kapitan Richard Spinner, poprzedni protegowany taty. Jego przyjaciel. Tata szkolił go tak jak teraz Nixa, do sztabu, planowania. Dowodzenia. Utalentowany, odważny… zabawny, serdeczny i ciepły. Miał przed sobą świetlaną przyszłość, ale spotkaliśmy się - powiedziała drewnianym głosem, spuszczając wzrok i głowę. Zagryzła wargi, walcząc ze zbliżającym się atakiem paniki. Musiała policzyć do dziesięciu i odetchnąć parę razy, nim wznowiła opowieść - Wiedział co zrobić żebym się uśmiechnęła. Potrafił pajacować i narażać Tony’emu, byle się tak stało. Nie policzę ile zrobił karnych okrążeń w OP1 dookoła bazy. Też nie miał nikogo… trzymaliśmy się w trójkę. Nix jest świeżo po szkoleniu, nie było go tam wtedy. Pierwszy raz spotkałam go tu, na wyspie… dobrze, że go tam nie było. Dość… dość ludzi umarło przeze mnie w Hope. Gdy zaginęłam Rich szukał razem z Tonym przez ponad trzy miesiące. Theiss dobrze zacierał ślady, nie chciał żeby mu… przeszkadzano. Ci wszyscy ludzie… moi pacjenci… mordował ich, krzywdził. Torturował i kazał patrzeć… mówić co im robi. Trzy… trzy miesiace, a potem przyjechali. Tata i Rich i… systemy bezpieczeństwa bunkra działały na ich niekorzyść... p-przeciwnik zdążył się przygotować i zabezpieczyć. Zrobiło się... Th-eis… był zły i… zamor… zamordował dzieci… Bił je tak dłu… d-długo aż… prz… przest-t… nie ruszały się. Rich tam… on… dost-dostał kulkę z-zanim… zastrzelił t-t… tego… - im więcej mówiła, tym bardziej się trzęsła, głos począł się jej rwać. Patrzyła na brzuch Guido, ale nie widziała go. Zamiast tego przed oczami przelatywały obrazy z podziemi.
- Potem wszystko zaczęło... płonąć i wybuchać. W-winda. Wepchnął mnie… d-do windy, ale panel… nie działał. Ste… sterowanie manualne. Od zewnątrz… r-ręcz… ręczne. Został tam - przy ostatnich słowach ciałem lekarki wstrząsnął szloch.
- Został, nie mogliśmy wrócić. Potem było za późno. Nie odpowiadał przez system, ani komunikator. Były tylko trzaski. Nie dało się zejść, nie dało się po niego wrócić. Schody się zawaliły, w szybie technicznym szalał pożar. Nie wyszydeł… czekaliśmy, czekaliśmy na niego. Tata był ranny, w ciężkim stanie. W końcu musieliśmy wracać. Z pozostałymi wysadzili wejście. - Przestała się jąkać, wyrzucając kolejne zdania z prędkością karabinu, a po piegowatych policzkach potoczyły się łzy. - Prosiłam, błagałam… żeby nigdy więcej tam nie jechali, ale tata doszedł do siebie i wrócił, z szóstką podkomendnych. Boomer i Nix są ostatni. Zeszli pod ziemię, znaleźli dzienniki i nawiązali kontakt. Przez komputer, z kimś na dole. Krótki, bo ładunki wybuchowe już rozłożyli i odpalili zapaliniki. Czasu uciekał, nie dało się potwierdzić, zweryfikować. Dowiedzieć czegoś więcej. Kontakt… dziwny, nie wiem dokładnie co było w wiadomości, ale nadawca podpisał się Rich… może to błąd systemu, a może… może on ciągle żyje i jest tam uwięziony? Nie wiem jak mógłby to przeżyć, ale jeśli mu się udało i tam siedzi? Zamknięty, odcięty... minęło ponad pół roku, ale… podpisał się Rich. Tata mówi żeby nie robić sobie nadziei. Powiedział też że Hope nie jest tym, co pamiętam… nie wiem już co stamtąd pamiętam! - wyrzuciła wściekle, zgrzytając do taktu zębami - Co to za pieprzone eksperymenty i terapie medyczne, których tata nie potrafi zrozumieć?! Kim jest Miranda Savage, kobieta którą uważałam za matkę?! Pokrewieństwo, rodzina… byłyśmy fizycznie podobne, ale rozstrzał czasowy się nie zgadza! Może Paul ma rację i jestem cholernym psychopatą który zjada ludzi, więc trzymało się go z dala od społeczeństwa?! Rich tam jest przeze mnie… został przeze mnie - zatchnęła się, przełknęła ślinę i uciekła wzrokiem z powrotem do okna.

Mężczyzna trzymający na wpół rozebraną, łkającą coraz bardziej kobietę na kolanach i w ramionach przytulił ją do siebie opiekuńczym gestem starając się ukoić jej ból i wspomnienia. Nie odzywał się dłuższą chwilę ani gdy mówiła ani gdy skończyła. Mruczał coś niezbyt może mądrze, ale uspokajająco. Że już dobrze, że jest ok, by się nie martwiła i jest już bezpieczna. Trzymał ją nadal lekko kołysząc ogrzewając swoim ciałem, jej drobniejsze pokryte piegami ciało. Odezwał się dobrą chwilę po tym jak się uspokoiła.
- Nie pierdol głupot Alice. Tamten koleś nie zginął przez ciebie czy inny chuj. Tamten szmaciarz cię powinął no był popierdolony to go twój stary i ten drugi go rozjebali ale no tyle. Przecież to jak ja bym wziął Taylora by cię odbić i Taylor by miał pecha. Chujowo. Ale to nie twoja wina. Walka to walka. Różnie może być. Nie wiemy kiedy i jaka kula nam jest pisana. Ale każdemu jakaś w końcu jest. - Guido miał własny punkt widzenia na rzecz obwiniana rudej małolaty i czyjąś śmierć. Patrzył na to chyba tak jakby sam był na miejscu Tony’ego i Richa. - I twój stary odebrał w Hope jakąś wiadomość? Co się podpisał ktoś jak ten Rich? Kurwa ale to jest popierdolone… - pokręcił głową i ten fenomen chyba go zafrapował. - Brzmi jak opowieści z Pustkowi o nawiedzonych miejscach. - powiedział w końcu po chwili zastanowienia. - Jak tam pojedziemy musimy wziąć Czachę. Ona jest dobra na nawiedzone miejsca. - pokiwał nieco głową dzieląc się z nią kolejnym pomysłem.

Lekarka trwała zawieszona w kojącej, bezpiecznej przestrzeni, otoczona ciepłem, zapachem i biciem serca. Obecnością, głosem i troską. Szczelnym kokonem odcinającym od strachu, bo jak mogła się bać, skoro był tuż obok? Słowa pociechy, choć nie zgadzała się z tokiem rozumowania, dobre rady do spółki z tym co w Guido kochała najmocniej - nie poddawał się. Zobaczył problem i zaraz zabierał się za szukanie rozwiązania. Planował, pokazaując, że nie ma sie czego obawiać, a sprawa jest do ugryzienia… lecz Alice nie była wilkiem. Nie miała kłów, którymi przebiłaby utkany ze zgrozy kobierzec strachu.
- Moja wina, niczyja inna. Wina i odpowiedzialność. Sama mu się podłożyłam, wygadałam. Zaufałam, chciałam pomóc bo był ranny. Zaczęliśmy rozmawiać, spiłam się. Dlatego unikam alkoholu, kuleję z… ufnością. Gdybym trzymała dziób na kłódkę, robiła co tata kazał. Miałam nikomu nie wspominać skąd się wzięłam, być po prostu lekarzem. Nie pakować w kłopoty i nie ratować świata… bo go nie uratuje, ani nie zmienię. Ale jestem uparta, ciągle próbuję… coś zmienić - mówiła, martwo wpatrzona w jeden punkt. Drobne pięści zaciskały się na ubraniu Runnera, piegowaty policzek wbijał w jego pierś. Przy wizji śmierci uroczego łysola z jej oczach stanęły ponownie łzy. On też miałby zginąć?
- Ciężko w to uwierzyć… wiadomość zza grobu. Czacha będzie miała tam dużo duchów… ale nie chcę aby komuś z was coś się stało. Trzeba… będzie trzeba uważać, wypytać tatę co i jak, jeśli… kiedyś tam wrócimy. Był tam jako ostatni, ma najświeższe informacje - przechodząc do konkretów uspokoiła się. Duża rolę miał w tym Wilk i jego zabiegi. Zacisnęła powieki - Nie chcę żeby coś wam się stało, abyście cierpieli i umarli. Rich… o-on… jeśli ciągle żyje? Myśli że go zostawiliśmy na śmierć…on tam jest. Bo z kim rozmawiał tata? Nawiedzone… raczej przeklęte. Boję się… nie chcę ciebie też stracić - wychrypiała, a przez drobne ciało przeszedł dreszcz.

- Jeeej Alice... weź nie peniaj, dobra? Co miałoby nas ruszyć? No kurwa co? - Guido zareagował impulsywnie i nawet mogło to wyglądać na typową, bandycką zaczepkę. Ale jednak jakoś przebijała się z jego słów i spojrzenia taka wiara i pewność siebie, że ciężko było się oprzeć jego sile. - Jesteśmy Runnerami! - prawie krzyknął unosząc obydwa ramiona pod sufit jakby bycie Runnerem załatwiało wszystko z automatu. - Sama zobacz słyszałaś o żołnierzykach pana prezydenta? Na pewno bo kto nie słyszał! I jacy są mocni i zajebiści. I co? Rzezamy ich już z pół tygodnia i to kurwa my mamy Bunkier a nie oni! To oni ledwo przędą na tej Wyspie! Tu ich dopiero Bliźniaki i Krogulec troszkę poruchali ale jeszcze zobaczymy ile takich pląsów wytrzymają! Damy radę! No to co? W jakiejś dziurze nie damy sobie rady? Właśnie jedną zdobyliśmy a też miało być tak chujowo! I co?! Jest nasza! - z gestów, głosu i postawy szefa Runnerów wyzierała cała wilcza duma i pewność siebie. Mówił jakby nikt i nic nie było w stanie stanąć jemu i im na drodze. Żadna armia, żadne potwory, żadne bunkry i przeszkody. Wyglądał jakby nie obawiał się nikogo ani niczego.
- I kurwa no daj spokój Brzytewka! Obrobimy się tu trochę by nam nie wierzgali te sztywniaki od Collinsa i pojedziemy do tego Hope. Weźmiemy Czachę. Widziałaś jak załatwiła wczoraj tego ich cwaniaczka? To było super! I jest po naszej stronie taka laska co umie takie bajery! No i Bliźniacy. Tylko niech dojdą do siebie. Oni mają łeb na karku ich można wszędzie posłać. No i twój stary. Był tam no i taki mądry to też głupie by było go nie zabrać. A! I jak twój stary i Czacha to oczywiście i Śmieszek! Na wypadek gdyby tutaj się zajebało i nikt go nie zdjął. No to może w tym Hope coś go zeżre wreszcie. A! I Zajebista. Bo co tak tu będzie sama się kręcić, nie? No. To ona też. A kto jeszcze to się pomyśli. I wiesz, nie przejmuj się tam starszy ci nagadał jak tam chujowo ale wyszedł stamtąd, nie? No to kurwa my też damy radę. Nie dygaj Alice pojedziemy tam i obrobimy ten szajs co tam został i przywieziemy do nas. - szef mówił nadal z werwą jakby robił jedne z tych swoich show za jakie uwielbiała go większość bandy. Mówił trochę jak komik, że wiadomo było, że z przymrużeniem oka. Trochę. A jednak skoro tak mówił, to pewnie coś było na rzeczy w tym guście. No i tutaj nie było żadnej bandy tylko on i ona.
- I nie wkurwiaj mnie z tym mazgajstwem co? Co to ma być? Mówię ci, że to nie twoja wina. Nie uratujesz każdego jełopa i kurwa każda śmierć w okolicy to nie jest do chuja twoja wina czy zasługa. To bez sensu i kurwa głupie jak chuj. I przestań tam pod tą rudą kopułką trybić tak bez sensu bo się zapętlisz kiedyś i ci odjebie se w łeb strzelisz, z okna skoczysz albo po prostu cię popierdoli. Po chuja ci to? Po chuja mnie to? I nam? No po chuja? Weź kurwa się ogarnij i nie chrzań sobie sama łba tak bez sensu. I kurwa Taylor ma rację zajaraj. Za mało jarasz zioła i widzisz, że od tego ci odpierdala. Zapal. I częściej pal to się kurwa od razu zacznie wszystko układać. - mężczyzna przyjął na koniec strofujący ton choć na gangerską modłę rodem z ulic Det dość cichy i łagodny. Zaczął grzebać po kieszeniach i wydobył z niej papierośnicę. Tą elegancką i kto wie, może jak Guido to naprawdę srebrną. Jak nie to przynajmniej elegancko błyszczącą i zdobioną. Z niej wyjął dwa skręty i jeden po prostu wetknął w usta Alice a drugi swoje. Za chwilę uruchomił swoją zapalniczkę i odpalił obydwa skręty od jednego płomienia. Odłożył przybory do palenia na ramiona fotela i zaciągnął się głęboko pierwszym gandziowym buchem.

Kiwała mechanicznie rudą głową, chłonąc niczym gąbka pewność siebie i uspokajające słowa, zbywające większość jej lęków. Przymknęła oczy, przełykając głośno ślinę, gdy przemowa doszła do kwestii światopoglądowych. Odpowiedzialność wypisywała się czerwonym, neonowym atramentem na kontrakcie jaki lekarze zawierali ze społeczeństwem, podejmując się pracy… tak było kiedyś, a teraz? Co dalej, zacznie znajdywać usprawiedliwienia dla okrucieństwa, albo morderstw? Patrzyła zahipnotyzowana jak wyciąga papierośnicę, wyłuskując ze środka dwa proste, podobne fabrycznym skręty. Obserwowała grę płomienia zapalniczki, odbijającą się w jego oczach. Miał na nią za duży wpływ, zmieniał i dostosowywał. Kiedyś nazwałaby to manipulacją, teraz jednak owe stwierdzenie nie pasowało ni w ząb. Martwił się, troszczył. Podejmował próby tłumaczenia, aby pomóc, nie zaszkodzić. Milcząc lekarka dopaliła papierosa do połowy, czując pod czaszką znajomy szmer. Mięśnie powoli się rozluźniły.
- Masz rację... uda się, ułoży. - wyszeptała, przymykając oczy. To nie jej wina… dobrze było czasem usłyszeć podobny uniwersalny frazes. Tak samo jak “wszystko będzie dobrze”. Na bladą twarz wróciła część kolorów, a dziewczyna podniosła się z fotela, zatykając fajka miedzy zęby. Szybko rozpięła spodnie, pozbywając się ich razem z bielizną. Potem przyszła kolei na buty. Odrzuciła ubrania na skotłowana pościel, stając nago przed fotelem i rozwalonym w nim półnagim mężczyźnie. Powitała ją para zachłannych łap. Wystarczyło parę chwil, by mebel wszedł w rytmiczne kołysanie, trzeszcząc do taktu jękiem starego drewna. Siedziała na Guido niczym na dzikim koniu, ściskając udami i wpijając paznokcie w skórę napiętych barków. Wciskał się w nią, rozrywał od środka i wierzgał jakby próbował zrzucić, czemu przeczył mocny, pewny chwyt w pasie. Dociskała go coraz mocniej do siedziska, aż do momentu w którym oboje dotarli do mety, dysząc ciężko i uśmiechając się do siebie. Z piętra poniżej docierał do nich coraz głośniejszy rwetes, oddział gotował się do drogi. Niechętnie, ale rozszczepili się, doprowadzając pospieszenie do porządku. Każdy sen, nieważne jak piękną bądź koszmary, kiedyś się kończył. Wstawał dzień, a wraz z nim budził się obowiązki.
Tony i tak... pewnie już przestał się wściekać.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 08-04-2017, 02:06   #547
 
Carloss's Avatar
 
Reputacja: 1 Carloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputację
We współpracy z MG

Will puścił lekką ironię weterana mimo uszu. Informacja, że oni zajmą się stworem lekko go rozbawiła, ale zachował spokojny wyraz twarzy. Być może polecenie od Jednookiego zmotywuje chłopaków bardziej niż ostatnim razem i z większą determinacją podejdą do sprawy.

- Spoko - odpowiedział starszemu facetowi - Tylko jeśli możecie, to nie palcie go więcej niż potrzeba. Barney potrzebuje jego truchła do badań. To ważne - dodał

Chłopak ze spokojem wysłuchał pouczenia Jednookiego. Jeśli Twoi ludzie nie wrócą, to raczej dlatego, że są cipkami... ~ zabrzmiało, na szczęście tylko, w głowie Willa.

- Rozumiem, dla wrażliwej osoby każda śmierć to ogromny cios - odpowiedział zamiast tego - Jedyne co mnie niepokoi, to że na miejscu spotkamy Nowojorczyków. Macie jakąś mapę wyspy albo informacje gdzie są Ci ciule ze stolicy? - dopytał chcąc się przygotować do wszelkich nieprzyjemności.

- Jak go zjaramy to go zjaramy. A co w nim takiego cennego i ważnego? Do czego? - zapytał spokojnie starszy ganger na razie niezbyt wyglądał na przekonanego o potrzebie jakiejś oszczędniejszej eksterminacji stwora niż miotaczami i na śmierć. Ale na razie drążyl temat nie chcąc krępować polowania zbędnymi ograniczeniami jakie sugerował Schroniarz.

- Tak właśnie Will. Jesteśmy bardzo wrażliwi. Jak ktoś z nas ginie bardzo bierzemy sobie do serca. Szukamy wówczas sposobu albo kogoś by się na nim wyładować nasz gniew i żal po naszych bliskich. - powiedział spokojnie facet z przepaską na oku jakoś nie wyglądając na przejętego czy Will uwierzy mu w te jego wrażliwe serce czy nie. Za to gdy mówił o wyładowywaniu agresji spojrzał w stronę siedzących parę stolików dalej Schroniarzy jakby oni właśnie mu przyszli do głowy. - Ciulami ze stolicy się nie przejmuj. Nie umieją chodzić po lesie jak my. Słychać ich z daleka. I działają schematycznie. Mapa dobry pomysł Will. Macie tu jakąś mapę Wyspy jak tyle tu siedzicie? Przydałaby się jak widzisz. - Runner podrapał się po siwawej szczecinie na policzku. Nie wydawał się jakoś specjalnie zaniepokojony obecnością Nowojorczyków na górze. Pytanie o mapę jednak chyba go zaciekawiło na serio. Patrzył na Schroniarza wyczekująco. Willowi coś świtało, że chyba jakąś mapę Wyspy widział w Bunkrze choć była w jednym z pobocznych gabinetów i widocznie Runnerzy jeszcze jej nie znaleźli.

- Podczas początkowych walk, już jakiś czas temu złapaliśmy jakieś świństwo - odpowiedział Will spokojnie, jakby mówił o zwykłym przeziębieniu, a nie zombiźmie - Podobno ten stwór ma jakieś tam przeciwciała i można z jego bebechów zrobić lekarstwo.

- Mapę gdzieś kojarzę, że była. Nie pamiętam dokładnie, ale była w którymś z pokoi. - odpowiedział na zaciekawienie Jednookiego - Powinniście ją bez problemu znaleźć, bo widziałem ją ostatnio. A jeśli nie znajdziecie, to na szybko możemy Wam ogarnąć nową - dokończył.

- Macie syfa? Przykre. Ale to wy macie syfa. - odpowiedział dość obojętnie Jednooki choć Will wyczuwał, że trochę brzmi jak wstęp do handlu czy negocjacji. Za darmo ten starszy już ganger nie zamierzał chyba zwiększać ryzyka poszukiwania i polowania na poczwarę. W końcu gdy Schroniarze mieli syfa to Runnerzy nie mieli żadnego interesu by się bawić w oszczędności w polewaniu szlachtującego ludzi potwora napalmem.

- Mapa była w którymś z pokoi? Szkoda, że nie pamiętasz w którym. Teraz nie możemy pogadać o tej wycieczce nad mapą. No ale trudno, jak to takie łatwe to ją jakoś znajdziemy. Jakby ci się przypomniało albo miał jakąś inną to się nie krepuj. - odparł Jednooki przerzucając piłeczkę mapy na połowę Schroniarza.

Jeśli starszy facet nie miał więcej pytań, chłopak postanowił wrócić do stolika i się przygotować. Jako partnera postanowił wziąć Kelly albo Psa, w zależności od tego kto jest w lepszej kondycji i bardziej chętny na wyprawę.

Pozostawała również kwestia odpowiedniego przygotowania. Tym razem mieli trochę czasu, powinni więc przygotować się lepiej niż ostatnio. Jedzenie, latarki, krótkofalówki, apteczka, noże... Chłopak musiał znaleźć sobie również nowy obrzyn, a także uzupełnić amunicję. Do sprawdzenia zostawała także kamizelka kuloodporna, która była już nieźle podziurawiona po ostatnich walkach. Tak więc rzeczy do ogarnięcia było całkiem sporo.

Po kilku słowach z pozostałymi, ocenie ich zdrowia i chęci do spaceru po świeżym powietrzu, Will podjął decyzję o wyruszeniu razem z Kelly. Gdy skład został wreszcie ustalony i potwierdzony, chłopak wyruszył z powrotem do części mieszkalnej, aby zgromadzić rzeczy, których potrzebował i wyszykować się do drogi.
 
Carloss jest offline  
Stary 08-04-2017, 08:26   #548
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Nico położyła rękę na ramieniu Kate próbując ją uspokoić po czym odpowiedziała Runnerowi
- A ja dla towarzystwa - Nico nawet nie starała się uśmiechnąć, zachowywała obojętny wyraz twarzy.

Weterynarz wydawała się być podniesiona na duchu tym, że nie musi iść w tej chwili do własnego domu sama. - No to towarzysz. - odpowiedział już mniej przyjaźnie Runner wskazując głową na otwarte drzwi do domu. Kate podjęła się roli przewodniczki choć nadal wydawała się iść z duszą na ramieniu. Przeszły kilka nerwowych kroków ulicy, potem z jeden czy dwa po drewnianym chodniku wokół podejścia do domu i znalazły się wewnątrz. Kate zatrzymała się chyba odruchowo rozglądając się po pewnie znajomych kątach. Teraz zewsząd spoglądały na nich obce twarze mężczyzn i kobiet ubranych w tak lubianym przez Runnerów militarno - motocyklowym stylu obwieszonych różnymi koralikami, piórami, naszywkami i pacyfkami. Gangerzy przyglądali się kobietom tak samo jak one przyglądały się im. Ktoś palił papierosa, ktoś pstryknął petem do puszki robiącej chyba za popielniczkę inny przydeptał butem na deskach podłogi. Kate zacisnęła szczęki widząc ten ruch ale chyba nie odważyła się skomentować.
- Muszę zabrać kilka rzeczy. Z góry. - powiedziała przyciszonym głosem niezbyt wiadomo czy do nich czy do Nico. Runnerzy zachowywali obojętność ani ich nie zachęcając ani nie przeszkadzając.

Między postaciami w skórzanych kurtkach pojawiło się drobne poruszenie, gdy niewielka ruda Runnerka przeciskała się między kolejnymi grupkami, rzucając im krótkie przeprosiny za każdym razem i uparcie podążając w stronę schodów - tam gdzie stały weterynarz i zastępczyni szeryfa. Uśmiechała się i próbowała trzymać plecy wyprostowane, lecz mimo tego cienie pod oczami, a także sztywność ruchów wskazywały na zmęczenie.
- Dzień dobry paniom - przywitała się, kiwając lekko głowa, ledwie znalazły się w odległości umożliwiającej komunikację - Proszę wybaczyć, że zajmuję paniom czas, jednak chciałabym spytać - na moment przymknęła oczy, odetchnęła i zaraz podjęła z uprzejmą miną - Rozumiem że ze względu na zaistniałą sytuację osoby po obu stronach rzeki uważane są za frakcje wrogie, lecz… proszę, jeżeli macie jakiekolwiek informacje na temat kapitana Yordy, co z nim, jak się czuje? W jakim jest stanie? Może słyszałyście coś od żołnierzy. To… - zamilkła, zagryzając wargę, by dokończyć wyjątkowo zrezygnowanym tonem - To mój pacjent i odpowiedzialność… lecz status nie pozwala mi na zbliżenie się, ani udzielenie jakiejkolwiek pomocy… ledwo pozwolili zbadać przed zabraniem. Odzyskał przytomność? Tak mi przykro Kate - dodał cicho, skupiając uwagę na poznanej przedwczoraj Chebance. Powiodła dyskretnie dłonią w koło - To nie był mój pomysł, nie miałam nic do powiedzenia. Najwyżej mogę cię przeprosić, choć niewiele to zmieni i jeśli sobie życzysz zostanę obok aby żaden z chłopaków was nie zaczepiał - zakończyła z cieniem optymizmu.

- No chyba cię gnie Brzytewka. Może to i jej kurnik, ale sama z obcymi nigdzie nie latasz. Jeszcze cię ukradną i co wtedy? Znowu kurwa będziemy musieli za tobą latać i szukać. Albo wpadną na inny debilny pomysł. - z drugiej strony do grupki doleciał kolejny kobiecy głos. Ten należał do wysokiej, czarnowłosej kobiety w płaszczy i naszytym na nim mobilnym cmentarzu. Podeszła z rękami wbitymi w kieszenie spodni, szczerząc się i gapiąc spode łba na elementy bez runnerowych kurtek. Stanęła przy małolacie, kładąc opiekuńczo dłoń na jej ramieniu, a wzrok zatrzymała na brunetce, która wcześniej gadała na ganku. - Nix mówił że jesteś spoko. Co potrzeba?


Kate wydawała się zareagować z ulgą na widok jakiegoś choć trochę nie tak obojętnego Runnera. Zwłaszcza, że twarz nie była całkiem obca. Wtrącenie się Czachy jednak chyba trochę ją speszyło bo spojrzała na Nico jakby szukając w niej oparcia, wsparcia i otuchy. Za San Marino wyszedł też podporucznik Pazurów. Stanął z drugiej strony Alice biorąc ją niejako w środek.
- Cześć. - przywitał się młody Pazur z obydwoma przybyłymi kobietami.

- Cześć. - odpowiedziała trochę zmieszana gospodyni chyba ogólnie do całej trójki niż do kogoś z nich w szczególności. - Gabby jest bardzo chory. Ciężko powiedzieć co mu jest. Jakby szok pourazowy albo głęboka trauma. Zapada w śpiączkę, majaczy, śpi, budzi się. A fizycznie nic mu właściwie nie jest. Wojskowi lekarze też są bezradni. Ja nie spotkałam się jeszcze z takim przypadkiem. - westchnęła z ciężkim głosem szczupła brunetka obecnie zatukana w ciężką kurtkę.

- Śmieszek! Gdzie tam się włóczysz? Nie masz zajęcia? - odezwał się wciąż stojący na zewnątrz domu Runner o krótkich, czarnych włosach patrząc nieprzychylnym wzrokiem na młodego Pazura. Temu poruszyły się ciężko mięśnie szczęk i posłał rozmówcy neprzyjemne i prawie jawnie wrogie spojrzenie.

- Dobra ja muszę lecieć. Fajnie was widzieć w jednym kawałku. Trzymajcie się dziewczyny. - Nix pożegnał się pewnie głównie z Nico i Kate po czym gdzieś utnonął wśród wielu otaczających ich grupkę Runnerów. Nie zapomniał jednak przed odejściem pocałować Emily. Kate wydawała się być znowu głównie oszołomiona, zaskoczona i zdekoncentrowana tym wszystkim.

- Możemy pójść na górę? Tam mam swoje rzeczy. - zapytała otaczających ją kobiet delikatnie wskazując palcem gdzieś na sufit.

- Budzi się, nie doszło do wylewu? Obrzęk głowy, wybroczyny pod skórą, źrenice reagują na światło? Da się z nim porozmawiać, reaguje na bodźce zewnętrzne? - Savage szybko wypluła z siebie krótką litanię pytań, nim zmitygowana założyła ręce na piersi i pochyliła głowę - Wiem, byłam tam wczoraj przy całym zajściu. Fizycznie doznał wstrząsu, był w szoku. Jeżeli nie dojdzie do powikłań neurologicznych, powinien z tego wyjśc. Potrzebuje czasu, odpoczynku. Mam nadzieję, że jego podkomendni przekazali lekarzom w obozie raport… i że tamci cokolwiek zrozumieli - westchnęła ciężko, uśmiechając się nagle uprzejmie - Oczywiście, przecież to twój dom. Chodźmy, jeżeli sobie życzysz pomogę ci spakować co potrzeba. Potrzebujesz czegoś z innych części domu, choćby toreb lub ubrań? Milly… Gabby to niezwykle porządny, uprzejmy i czarujący mężczyzna. Na pewno byś go polubiła - obróciła się do kobiety w czerni, ujmując ją pod ramię i kontynuowała z prośbą w oczach, ciągnac ją na schody - Kwestie parapsychiczne mi umykają, da mu się pomóc wrócić do stanu stabilnego?

- Głos Duchów nie dla Żywych… po to są Mówcy - nożowniczka wzruszyła ramionami, przewróciła oczami i pokazała pozostałym na pięterko, dając się holować rudzielcowi - Kontakt ze Światem Popiołu nigdy nie jest przyjemny. Zabiera ci oddech, okupujesz go krwią. Mówcy… są przyzwyczajeni, a pierwszy raz zawsze jest najgorszy. - zamyśliła się, a jej oczy zrobiły się puste - Otrzymał wiadomość od Rose. Powinien się cieszyć, że zapłacił tylko połowę zwyczajowej ceny - prychnęła niechętnie - I tak do nich idę, jeżeli mundury nie będą takie sztywne… zobaczę co z Jastrzębiem. Czas. Czas, wódka i ciepło. Najlepsze remedium na chłód umarłych. Cienie są zimne i martwe.

Grupka kobiet ruszyła po schodach na górę. Kate bez problemu poruszała się po swoim w końcu domu. Widok buszujących po nim obcych w skórzanych kurtkach wydawał się ją peszyć i czuła się nieswojo nawet gdy byli już na dole o kilka kroków od niej. Drzwi sypialni, tej samej w której końcówkę nocy spędziła i Alice i Guido otworzyła pewnie i chyba z mieszaniną niepokoju i nadziei. Zatrzymała się na chwilę z jakiś krok dalej. Obejrzała swoją sypialnię w której dłuższą chwilę przyglądała się skotłowanej pościeli na łóżku z wyraźnie smutną miną. Potem przeniosła spojrzenie na nocny stolik na którym wciąż stał dzbanek z kompotem. Pokręciła głową. - To w piwnicy też już byli. - westchnęła wciąż kręcąc w niezadowoleniu głową. - Muszę zabrać tylko kilka rzeczy. - pokręciła głową ale tym razem energiczniej jakby chcąc odłożyć na bok troski i zmartwienia o swój dom.

Ruszyła do szafy ale wzrok przyciągnął jej rzucone pod oknem i na parapecie pety. Znowu pokręciła głową ale już z wyraźną złością. Otworzyła szafę i ukazały się tam głównie ubrania. Z dołu sydobyła jakąś większa torbę jakąrzuciła na łóżko.

- Ten raport to taka kartka? To jakąś oglądali ci ich lekarze ale ja jej nie widziałam. - rzuciła nagle zdenerwowana brunetka chwytając nerwowymi rękami ubrania z szafy i przekładając je prędko do torby. - Nie wiem czy coś zrozumieli bo nie rozmawiają ze mną. Czyli obcym cywilem co im zaśmieca obóz i do tego wydaje mu się, że jest lekarzem. - prychnęła nie wiadomo czy do swoich myśli czy do swoich wspomnień dorzucając kolejny zestaw ubraniowy do torby. - Nie pozwalali mi się zająć ani obejrzeć Gabbym. Dlatego nie wiem osobiście co z nim. Ale widziałam i słyszałam wystarczająco dużo by wiedzieć, że pewnie nie dam rady mu pomóc. Oni też nie. I bez urazy Alice ale nie sądze bys ty mogła coś wiecej poradzić niż oni. Słuchałam i rozmawiałam z nimi trochę to są lekarze, prawdziwi lekarze z wojska. I nie wiedzą co jest Gabby’emu choć oczywiście nie przyznają tego. Ale ja sama nie wiem co mu jest. Ale chce być przy nim jak się obudzi. I zająć się nim póki się nie obudzi. Gdyby nie Gabby to bym tam pewnie nic nie załatwiła. - Kate chyba skończyła zajmować się ubraniami z szafy bo podeszła do jakiejś szafki, kucnęła i zaczęła wyjmować z niej bardziej osobiste części garderoby. Wyglądało jakby szykowała się do podróży na co najmniej kilka dni z tymi ubraniami.

Nico starała się trzymać blisko Kate i dodawać jej otuchy ale głównie stała i wyglądała ponuro, wychodziło jej to całkiem dobrze, przynajmniej to drugie. Nie uśmiechała się słuchała uważnie i rozglądała starając ocenić ilu jest gangerów jak są uzbrojeni i w jakim stanie spodziewała się że zdążą zamienić dom w melinę gdzie większość będzie zalegać pokotem w kałużach wymiocin. Była zaskoczona, nie pozytywnie bo ktoś taki byłby łatwym przeciwnikiem ale musiała trochę dostosować swoją opinię do zastanych faktów. Skorzystała z chwili gdy brunetka się oddalała i zagadała do lekarki wskazując kciukiem
- Ona tak zawsze?

Kąciki ust Alice wygięły się nieznacznie ku górze. Obróciła głowę, spoglądając na zastępczynię szeryfa, poznaną na wyspie kilkadziesiąt godzin temu. Rozłożyła bezradnie ramiona w uniwersalnym geście bezradności.

- Ciężko stwierdzić - przyznała cicho, wychylając się lekko w jej kierunku - Nie znamy się za dobrze… ale wiesz. Każdy ma swoje przyzwyczajenia i nawyki. Manierę i maniery. Stres również dokłada do kompletu swoje trzy grosze. Moje słowa niewiele znaczą, jednak chciałam wyrazić podziw i ci serdecznie podziękować, że w nocy nie zostawiłaś tych ludzi w rzece… w tamtym domu na brzegu, to było wasze ognisko? Wiele ryzykowaliście… powiedz proszę, udało się wam kogoś wyciągnąć? Ktoś z łodki poza Talbotem przeżył… masakrę zaserwowaną przez te cholerne kutry? Co z Brianem i szeryfem, jak się trzyma Eryk? Udało się wam odpocząć choć trochę? Wiem… noszę kurtkę, jestem gangerem, wrogiem… ale gdybyście potrzebowali bandaży, po prostu przyjdź i powiedz, dobrze? Coś wymyślimy - uśmiechnęła się szybko, wracając do poprzedniej pozycji.

Obserwowała jak Kate pakuje się pospiesznie i choć Savage ssało w dołku, nie spytała Emily, czy ta poczęstuje jej papierosem. Zamiast tego westchnęła ciężko.
- Odrzucili pomoc i konsultacje innego medyka tylko dlatego, że nie ma munduru? - rude brwi skrzywiły się krytycznie. Spoglądała uważnie na gospodynię, kręcąc z naganą głową - Mundur nie jest wyznacznikiem wartości człowieka, tak samo jak papiery i tytuły. Liczy się wiedza, zaangażowanie, doświadczenie i oddanie. Po nich rozpoznaje się dobrych lekarzy, nie po pagonach. Chciałabym zobaczyć który z tych nowojorskich cwaniaczków ma pełne wyższe wykształcenie i odbyty pełnoprawny staż, że tak im muchy w nosach się zalęgły. Nie są wcale tak cudowni jak się im wydaje - prychnęła, opierając się plecami o ścianę i zakładając ręce na piersi. Sposób w jaki Chebanka mówila o Yordzie nie pozostawiał niedomówień. Zaprzyjaźnili się, czemu ruda dziewczyna wcale się nie dziwiła, wszak blondyn z Armii należał do typów gentlemanów wyjętych rodem ze starych filmów: kulturalny, czarujący, szarmancki… i świetnie tańczył. Aby choć odrobinę poprawić drugiej medyczce humor, rozwiać część wątpliwości, postawiła na szczerość i przepływ informacji.

- Zawsze przy przekazaniu pacjenta należy sporządzić raport. Kiedyś to ułatwiało pracę, takie były procedury, dzięki którym w krytycznych sytuacjach nie marnowano czasu na powielanie już wykonanych zadań i skupiano na dalszej, ukierunkowanej na ratowanie życie pracy. W notce napisałam co na tamtą chwilę widziałam. Gabby był przytomny. Po wstępnym badaniu wykluczyłam hipotermię, mimo tachykardii i bladośc powłok skórnych, a także ich ochłodzeniu. Zimny, zlewny pot na powierzchni ciała, płytki oddech, rozszerzenie źrenic potwierdzały, że fizycznie doznał wstrząsu. Ze strony psychicznej doświadczył głębokiego szoku, należało postępować z nim delikatnie. Dać odpocząć, mówić i stworzyć bezpieczną przestrzeń w której poczuje się pewnie. Zbadałam jego odruchy podstawowe, nie okazywał objawów uszkodzeń neurologicznych. Przy wylewie wewnętrzczaszkowym miałby upośledzone podstawowe funkcje psychosomatyczne. To idzie rozpoznać po niekontrolowanych skurczach mięśni, ich sztywności w partiach najmocniej unerwionych: twarzy, dłoniach. Co prawda nie zmienia to faktu, że bez tomografu nie uzyskamy stuprocentowej pewności, istnieje niestety spory margines błędu. Krew mogła się gromadzić stopniowo, z czasem wywierając nacisk na ośrodek koordynujący, bądź asocjacyjny. Mózg, jak wiadomo, jest organem wyjatkowo delikatnym, w toku ewolucji wykształocnym przez większość zwierząt dwubocznie symetrycznych… wybacz, konkrety. - uśmiechnęła się przepraszająco, powstrzymując chęć mielenia ozorem po próżnicy.

- Zaleciłam stałe monitorowanie stanu pacjenta przez najbliższe dwanaście godzin, odpoczynek, sen i posiłek. Ciało należy utrzymać w jak najlepszej kondycji, aby miało siłę zwalczać urazy. Dodatkowo podanie suplementów i witamin, doraźnie kroplówkę z glukozy i środków przeciwbólowych. Zapobiegawcze wykonanie próby krzyżowej i ustalenie dawcy do ewentualnej transfuzji w razie gdyby wystąpił kolejny krwotok, bądź potrzebna stała się operacja. Wtedy leki zmieniające napięcie układu adrenergicznego, alkalizujące, stosowane do wyrównania kwasicy metabolicznej, przeciwbólowe, inotropowe… Prewencja, standardowe procedury, nie ma się czym martwić - dodała szybko, zdając sobie sprawe jak to zabrzmiało. Westchnęła i nagle na jej twarzy pojawił się grymas jaki podpatrzyła u Bliźniaków, gdy właśnie wycinali komuś numer

- Wiesz co Kate? Skoro mają cię za cywila, nie lekarza… pamiętasz książkę, którą ci wczoraj dałam? W drodze do obozu otwórz ją sobie na stronie pięćset dwudziestej siódmej i doczytaj do pięćset trzydziestej drugiej. Masz tam opis zaburzeń neurologicznych i postępowanie w przypadkach zaburzeń percepcji i szoku posttraumatycznego. Procedury, leki, nomenklaturę jaką zna teraz może pare procent lekarzy. To dobra książka - wyszerzyła się wesoło, poruszając lewą brwia w górę i w dół - Poza tym cywilna lekarz, do tego kojarząca się pacjentowi pozytywnie stanowi najlepszą opiekę. Mundury kojarzą się z wojną i traumą, tak samo jak twarze z oddziału. Ty zaś jesteś uroczą, miłą i troskliwą dziewczyną. Gabby cię lubi… gdyby byli tak mądrzy na jakich pozują, wiedzieliby ile znaczy dla chorego pod wpływem wzburzenia odpowiednie zaplecze i warunki rekonwalescencji. Ile konkretnie… masz na to tabelkę na stronie pięćset piętnastej. Będziesz bez broni, w ich obozie… właśnie. Udało ci się znaleźć mikroskop, miałaś chwilę aby zbadać insekty? Wiesz coś nowego na ich temat, poza tym, że wyrosły im skrzydła? - mruknęła ponuro, chwytając jegnego z plastikowych najeźdźców i przyglądając mu się z niechęcią. - Masz rację, chirurg teraz nie pomoże Yordzie… ale ufam San Marino, jej osądowi. Musimy czekać… jednak jeżeli jego stan się nie poprawi, a te osły z Armii… na podanych stronach jest też opis symptomów wylewu i udaru. Nasz metalowy ekwipunek pożerają eukarionty… pod ziemią, w Bunkrze ich nie ma. Gdy zajdzie potrzeba przeprowadzenia operacji, przy użyciu instrumentów medycznych... Gabby je dostanie, mogę też pomóc doraźnie. - zawahała się, a zielone oczy prześlizgnęły się po pobojowisku na łóżku, petach przy parapecie i dzbanku kompotu, do którego z taką lubością Alice przyssała się z samego rana. Weszli do obcego domu, samego centrum… z butami. Przykmnęła oczy i dopowiedziała - Kiedy to wszystko się skończy i wyrazisz takie życzenie, mogę przekazać ci wszystko czego przez… parę ładnych lat się nauczyłam. Wiedzę sprzed wojny przy której już nigdy więcej żaden pajac w maskującym wdzianku nie spojrzy na ciebie z góry. Prium non nocere.

Nożowniczka nie bawiła się w dobre maniery. Bez cienia wyrzutów sumienia wyciągnęła peta i odpaliła go jak gdyby była u siebie. I tak w sypialni już jarali, co szkodził jeden więcej papieros? Najpierw stała przy drzwiach, opierając się barkiem o framugę. Potem przemieściła się w pobliże najwijającej lekarki, robiąc kunurencję w kategorii najbardziej ponura mina we wsi.
- Nowojorczycy lubią zadzierać nosa, pokazywać jacy to nie są wspaniali… pierdolenie. Nix załatwił trzech takich. Tutaj na dole. - wydęła wargi pokazując że o żołnierzach z przeciwnego obozu nie ma najlepszego mniemania. Zmruzyła oczy kiedy zapanowała cisza, a otwór gębowy rudej gangerki w końcu wziął wolne.
- Kolejny Żywy nawijający jak ty? Mało do chuja Stanleya mamy problemów? - popatrzyła na nią wyraźnie niechętna takiemu pomysłowi. W uszach dźwięczała jej podsłuchana rozmową Daltona i Rewersa. - I wybij sobie z głowy że poleziesz do tamtych, nawet jak kurwa połowa padnie, a druga będzie jęczęć na glebie o dobicie. Lepiej siedź z nami i sie nie wychylaj póki… no mało tu lekarzy. Idź zobacz co ze złamasami i Pitbullem. Pogadaj z tym łysym i szefem. Potrzebują cię - pociągnęła faja i z premedytacją machnęła ręką. Z rękawa wyleciał nożyk i szybko zaczął czyścić uwalane błotem paznokcie.
- A ty się tak nie trzęś, Żywa. Każdy z nas kogoś stracił, za kimś tęskni. Jastrząb… Yorda stanął kiedyś przed kapłanem i wypowiedział słowa przysięgi. Wiążące, potężne… jak każda obietnica składana drugiej połowie duszy przed Przedwiecznym. Słowa rodzą więź, której nawet śmierć nie jest w stanie przerwać. Jedna dusza w dwóch częściach, rozłączona, krwawiąca. Chcesz mu pomóc, bądź przy nim. Ciepło Żywych ma wielką moc. Znajdź sposób aby być blisko. Trzymać za rękę. Nie ma mowy żeby dopuścili Mówcę do jego łóżka, jednak Mówca idzie do ich obozu na wymianę. - zazezowała na tą cała Kate - Postara się sprawdzić. Zobaczy co i jak… ma swoje sposoby.

MG:

Nico miała na dole okazję obejrzeć gangerów z bliska. Było ich może z tuzin. Ciężko było oszacować bo widziała pewnie dość małą część domu. Ilu ich było gdzie indziej tego nie była pewna. Runnerzy wydawali się być dość spokojni i chyba bardziej zainteresowani widokiem z bliska dwóch młodych kobiet niż czym innym. Zachowywali się jednak spokojnie pozwalajac sobie na uśmieszki, spojrzenia różnej maści ale jednak właśnie właściwie byli bierni. Pewnie sporo wspólnego miało z tym słowa tego Runnera z czarnymi włosami jaki wyszedł im na spotkanie na zewnątrz.

Gangerzy prezentowali standard uzbrojenia trochę ponad przeciętny. Widziała klamki, automaty, strzelby ale i szturmówki. Jak w każdej bandzie ciężko było o jakiś jednolity standard. No i noże. Każdy z nich wydawał się mieć chociaż jeden nóż i to raczej z tych ładniejszych, solidniejszych i jak najbardziej praktycznych.

Przeciętna grupka Runnerów wydawała się mieć większą siłę ognia, zwłaszcza na bliski dystans niż ci żołnierze NYA z jakimi w nocy jechała. Na dalszy zasieg sprawa siętrochę wyrównywała. Nie widziała też ciężkiej broni u nich poza tymi zamontowanymi na transporterze zaś tutaj NYA zdawała się mieć przewgę. No tylko przeciętnie uzbrojony Chebańczyk poza szeryfem i jego zastępcami, wydawał się o wiele słabszą kategorią przeciwnika od którejkolwiek z tych dwóch grup. No i liczebność. Obydwie grupy przybyszy wydawały się przeważać liczebnie nad jakąkolwiek ekipą gospodarzy. Starcie zbrojne dla Chebańczyków z którąkolwiek z tych dwóch grup musiałby więc być skrajnie rzykowne dla nich bo byli tu najsłabszym elementem w tej triadzie. Między Runnerami zaś a NYA jak jednych widziała i tu i w nocy sprawa wydawała się niepewna. W zależności od sytuacji przewagę mogła zdobyć jedna ze stron lub druga.

- Alice tam są prawdziwi lekarze. Nie sprawili na mnie wrażenia osłów. - brunetka popatrzyła na Alice klęcząc przy szafce i pakując rzeczy do torby. Widać było, że ocena Alice nowojorskich lekarzy była chyba inna niż jej. - Ale jestem na nich zła, że mnie tam nie chcą dopuścić do Gabby’ego. - rzuciła ze złością jakąś koszulkę do torby. Trochę nie trafiła więc złożony dotąd materiał rozsypał się zsuwając się na zewnątrz torby. Weteryniara poptrzyłą na ten ruch i jego koniec przez kilka oddechów. W końcu podniosła się i wsadziła trzymane rzeczy do torby energicznym ruchem. - Ale teraz mam nadzieję skończyli. Więc pozwolą mi się do niego zbliżyć. - powiedziała zdecydowanym głosem podnosząc rzuconą przed chwilą koszulkę by z powrotem ją złożyć.

- A tą książkę. Dziękuję ci za nią będę miała co robić jak będę siedzieć przy Gabbym.
- uśmiechnęła się brunetka przyjemnym, ciepłym uśmiechem rzucając go i podobne spojrzenie nad składaną koszulką do rudowłosej kobiety w skórzanej kurtce i habicie pod spodem. Włożyła ponownie złozoną koszulkę do torby. - No właśnie mam nadzieję, że odpocznie i dojdzie do siebie. Wszyscy mu tego życzymy. On tam jest chyba bardzo lubiany. Ale nie dziwię się bo jest taki sympatyczny. I nie zadziera nosa. No i oficer. Na pewno zrobią wszystko co się da by go obudzić. - Kate zawahała się chwilę stojąc z pustymi dłońmi i patrząc na swoją otwartą torbę zamyślonym nagle wzrokiem. - Ale nie wiem, chyba nikt nie wie, czy się da. To taki nietypowy przypadek. - pokręciła głową przyznając się do swoich zmartwień i troski o kontuzjowanego ostatniej nocy Nowojorczyka.

- Ręcznik. Muszę zabrać jakiś ręcznik. - powiedziała nagle jakby się przebudziła z zamyślenia. Ruszyła do drzwi które prowadziły do jakiejś szafy wmontowanej w ścianę. Otowrzyła ją i cofnęła się ze wstrętem machając dłonią gdy nagle wyleciały prawie wprost na nią latające insekty. Machnęła dłonią po czym zrobiła krok w mroczną wnękę. W środku pewnie prawie nic nie bło widać więc pewnie bazowała na swojej wiedzy i pamięci. W końću była u siebie.

- Ah tak, te insekty. - powiedziała jakby mimochodem przeglądając chyba właśnie jakieś złożone ręczniki albo coś podobnego ułożone na półkach. - Właściwie to anatomicznie bazują na gatunkach pospolitej szarańczy. Przypuszczam, że mogły z niej ewoluować lub ktoś im w tym pomógł. - powiedziała wybierając jakiś ręcznik i odkładając go na bok. szukała jednak dalej. - Potrafią jednak asymilować plastik dzięki swoim enzymon na tyle, że staje się on częścią ich zewnętrznej powłoki. Mają bardzo ciekawe enzymy wewnętrzne. Przypuszczam, że potrafią asymilować bardzo wiele materiałów. Drewno, plastik czy metal. Prawdopodobnie też i białko. Ale każda fala składająca się z kilku czy kilkunastu pokoleń jest nastawiona na jeden typ pokarmu. Przypuszczam, że u nas jest to metal. A tam gdzie były wcześniej być może plastik był ich głównym źródłem pokarmu. - machnęła dłonią wyjmując kolejny ręcznik. Teraz zdawała się być spokojniejsza i bardziej skupiona gdy mówiła o temacie zgodnym ze swojej specjalizacji zawodowej.

- Teraz osiągnęły skrzydlatą, dorosłą formę. Myślę więc, że szykują się do odlotu na następne żerowisko. Ale nie potrafię powiedzieć kiedy by do dokładnie nastąpiło. - powiedziała wybierając ostatecznie kilka ręczników i wychodząc z szafy. Zamknęła ją i znów przeszła przez pokój by rzucić ręczniki na łóżko obok torby. Wzięła pierwszy i zaczęła wkładać go do środka. - Gabby się strasznie ucieszył z tej wiadomości. Mówił, że to bardzo ważne i że bardzo mu pomogłam. - Kate uśmiechnęła się jakby na wspomnienie tej pochwały czy rozmowy z nowojorskim oficerem. - I byłoby mi bardzo mi bardzo miło pracować i uczyć się od kogoś. Tutaj niestety nie mam zbyt dużo takich osób. - Chebanka o kręconych brązowych włosach uśmiechnęła się znowu do Alice i pomysł zdawał się jej przypaść do gustu.

Za to prawie zbladła momentalnie gdy w końcu odezwała się milcząca dotąd San Marino. Przełknęła głośniej ślinę i zasłoniła dłonią usta.
- J… Jaki Nix? Jak to z.. załatwił? Znaczy zabił? Tu? U mnie w domu? - Kate z obawą wydusiła z siebie słowa patrząc po swoje nogi jakby szukała plam krwi na podłodze albo chciała ją przebić wzrokiem i dojrzeć je o poziom niżej. Zdawała się chyba podejrzewać, że jej dom pod jej nieobecność stał się sceną jakiegoś strasznego, potrójnego morderstwa. - I jakiej przysięgi? O czym ty mówisz? Jaka więź? - patrzyła z obawą i dezorientacją na szamankę obwieszoną nożami.

- No Nix. No załatwił, unieszkodliwił. Mój narzeczony, widziałaś go na dole. Taki śliczny jak z plakatu i w czapce - San Marino wydłubała spod paznokcia coś bardzo interesującego i temu poświęciła uwagę. Przerwała tylko po to żeby posłać medyczce kwaśne spojrzenie - Czy Mówca kurwa mówi niewyraźnie? - warknęła i pociągnęła fajka. Wydmuchnęła ze złością dym, wracając do czyszczenia rąk - Miał żonę, wciąż o niej pamięta. A ona pamięta o nim. Tej więzi nie da się zerwać, zostaje w nas… u Żywych i u Duchów. Mówisz że majaczy, z kimś rozmawia. Kogoś woła… chodzi o nią. Rose. Ją widział i uslyszał wczoraj. Wiadomość została przekazana - złagodziła ton, odgryzając kawałek paznokcia i gapiąc się na swoje dzieło z uśmiechem aprobaty - Póki śmierć nas nie rozłączy… gdy należymy do dwóch światów, Więź… nie zrozumiesz - machnęła ręką, ostrze schowało się w rękawie, a ona milczała, dopalając papierosa.
- To było dawno, czas nie stoi w miejscu. Żywi potrzebują Żywych. To nie wbrew naturalnemu porządkowi - rzuciła czymś co chyba miało być pocieszeniem. Otworzyła okno i wywaliła kiepa żeby nie przydeptywać go na podłodze na oczach gospodyni - Mówca powiedział kiedyś Słowa, dziś powie je po raz drugi. Nie zapomni, ale chce żyć. Jastrząb też. Bądź przy nim. - uśmiechnęła się spode łba i wyprostowała plecy - Masz pożyczyć białą kieckę? Dwie kiecki. Ona też się hajta - pokazała palcem na Plamę.

Ta odkaszlnęła w zwiniętą pięść, czerwieniejąc na policzkach i uśmiechająć się nieobecnie. Szybko jednak wróciła na planetę Ziemia i do przyziemnch problemów.
- Nie, nie obawiaj się Kate. Nix ich rozbroił - odpowiedziała spokojnym tonem, unikająć słów takich jak “pobicie” - Dobrze, że zajęłaś się plagą. Świetnie, że tyle się o niej dowiedziałaś - uśmiech stał się ciepły, a ruda westchnęła z ulgą - Czyli są… naturalne, nie grzebał przy nich Moloch. Dziwi mnie tylko… zaatakowały w jednej chwili, jakby na impuls, ale może to tylko paranoja. Mnie również będzie niezmiernie miło, jesli poduczysz mnie o tutejszej faunie i florze. Ojciec Milton miał zielnik, znasz tutejsze tereny. Albo to wężydło - porkręciła głową z pochmurną miną - Ewolucja potrafi iść w dziwnym kierunku… i jeśli zechciałabyś użyczyć wspomnianych ubrań… obiecuję, że oddamy je w stanie bazowym.

Kate wydawała się być coraz bardziej zdezorientowana słowami obydwu rozmówczyń ale chyba głównie San Marino. Patrzyła na nią wyraźnie niepewnie co ma odpowiedzieć czy myśleć o jej wypowiedzi. Raz czy dwa spojrzała pytająco na zastępczynię szeryfa jakby chcąc sprawdzić jak ona reaguje na słowa dwóch Runnerek. Ale w końcu ostatnia informacja, że obydwie wychodzą za mąż chyba do reszty zbiły ją z tropu. Choć już przez chwilę wydawała się, że wyjdzie na prostą z tłumaczeniami o Gabbym i o insektach. To jednak wieść o ślubie ponownie strąciła ją w odmęty zdziwienia i niedowierzania.

- Wychodzicie za mąż?! Teraz?! Tutaj?! Za kogo?! - zapytała zaskoczona brunetka patrząc na przemian to na jedną to na drugą z kobiet w dominującej barwie czerni.

- Jak tutaj i teraz? No bez jaj, tutaj i teraz są same laski. Za naszych facetów, dzisiaj. Nie są stąd, ale widziałaś ich na dole. Mówiłam który jest mój. Myślisz że jak ktoś jest gangerem to tylko ćpa, morduje, klnie i sieje terror? Nie ma sumienia, serca, ludzkich odruchów… nie umie kochać, troszczyć się?
- San Marino odpowiedziała pokrótce na zadane pytania, uśmiechając się szeroko. Rzuciła rudej rozbawione spojrzenie i parsknęła - To ważne z kim konkretnie, pożyczysz kiecki? Jak chcesz to chodź i sama zobacz kto z kim i jak.

-Mazzal tow - mruknęła Nico na wieść o ślubach po czym przeszła do robali - Naturalne? Robale jedzące metal chyba nie są naturalne. Co właściwie było w tym schronie o który cała ta zabawa się toczy? Nie przypadkiem jakiś ośrodek badawczy albo inne cholerstwo? I pewnie ktoś z łomem szukając czegoś fajnego pootwierał jakieś włazy z kolorowymi naklejkami i teraz nowy eksperymentalny robal który miał wpieprzać kałachy talibów czy komu tam akurat US i A chciało dawać wolność w zamian za ropę…

- Aha. Ten w czapce. - skinęła głową Chebanka. Słysząc listę wymienioną przez szamankę ozdobioną kośćmi i czaszkami wydawała się być zaskoczona albo zdziwiona. Raczej chyba gangerzy nie kojarzyli jej się z niczym z tej listy. Jednak po chwili wahania gdy wyglądała, że chciałaby coś się odnieść czy powiedzieć ostatecznie zrezygnowała. Wróciła więc w rozmowie do partnerów obydwu kobiet. - On to wygląda jakoś inaczej niż reszta tamtych na dole. Ma inną kurtkę i w ogóle… - weterynarz miała chyba problemy z nazwaniem tego całego ekwipunku jakim Pazur różnił się od Runnerów więc poza kurtką wykonała ogólne machnięcie dłonią na tą całą resztę.

Kate podeszła do jednej z szaf i otworzyła ją. Zatrzymała się na chwilę mierząc sylwetki obydwu Runnerek.
- No prawdziwej ślubnej sukni to nie mam. Mnie się nigdy żaden nie oświadczył to i nie była mi potrzebna. - powiedziała trochę z zauważalną zazdrością czy żalem. - Ale coś białego bym chyba miała. Ale raczej nie tak krótkiego jak na ciebie Alice. - popatrzyła na rudowłosą gangerkę która była z dobrą głowę niższa od gospodyni. - A ty Alice za kogo wychodzisz za mąż? - spytała sięgając ramionami do wnętrza szafy. Zaraz strzepnęła jakieś latające insekty.

- A co do tych robali. Ehh… - zaczęła odpowiadać Nico ale westchnęła. Ledwo sięgnęła do szafy jeden z wieszaków upadł na dno szafy. Brunetka westchnęła i podniosła go. Gdy wydobyła na światło dzienne okazało się, że insekty widocznie przegryzły metalowy hak i ten właśnie odpadł przy dotknięciu.

- Mamy obecnie taką sytuację, że dość trudno rozróżnić co jak się ulęgło. Kiedyś być może. Ale teraz? Kiedyś to wężydeł nie było. A teraz są. I też nie wiadomo skąd się wzięły. - gospodyni wzruszyła ramionami przekładając ubrania z jednego wieszaka na inne.

- Chodziło mi o to, że mają budowę anatomiczną i zachowanie zbliżone do tego co kiedyś znano przed wojną. Absorbowanie różnych materiałów z otoczenia faktycznie jest dość nietypowe nawet jak na dzisiaj. Pierwszy raz się z czymś takim spotkałam. Ale nie potrafię stwierdzić czy to się samo zmutowało w jakiejś skażonej strefie czy ktoś temu jakoś pomógł kiedyś czy teraz. - Kate uporządkowała zasoby swojej szafy i znów wróciła do przebierania w zasobach ubrań. W końcu wyjęła jakiś kawałek białego materiału który ukazał rozpiętą na wieszaku sukienkę. I była naprawdę biała. Choć na pewno nie to co kiedyś uszłoby za ślubny standard to jednak obecnie chyba by zadowalało większość par w takiej sytuacji.

- Ta by chyba była na twój rozmiar. Właściwie musi bo więcej tak czysto białych nie mam. - powiedziała podchodząc do San Marino i podając jej wieszak z sukienką. - Mam z białego jeszcze parę rzeczy. - wróciła do szafy znów się koncentrując na jej zasobach. - Ale już nie tak całościowo. - powiedziała trochę zamyślonym głosem.

- A w tym Bunkrze na Wyspie to nie wiem co jest. Nie byłam tam nigdy. W ogóle chyba raczej mało ktoś od nas tam był. Ale jaja tych insektów przyniosła burza. Z jakiś tydzień temu. Nie są stąd. Tu nigdy takiego czegoś nie mieliśmy. Dlatego nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. - doprecyzowała Kate jak to widzi sprawę powiązania Bunkra na Wyspie z plagą insektów. Chyba raczej nie przekonywała jej ta teoria. Odwróciła się ponownie znów z jakimiś ubraniami. - Mam jeszcze to. - wyciągnęła ręce z kolejnymi wieszakami. Na jednym wisiała biała, zgrabna kobieca marynarka na drugim sukienka, też biała. Całościowo więc można było dosztukować biały komplet. - No i białe pantofle. Ale nie wiem czy wasz rozmiar. - dodała zerkając w dół na ciężkie, czarne buty obydwu kobiet. Zamilkła na chwilę jakby się nad czymś jeszcze zastanawiała.

- Jest jeszcze Claire. - powiedziała z wahaniem patrząc głównie na Alice. - Ona ma u siebie prawdziwą suknię ślubną. Jak u nas ktoś się żeni to często ją pożycza. Znaczy wynajmuje. Jest bardzo ładna. Mnie się bardzo podoba w każdym razie. Taka prawdziwa suknia ślubna jak kiedyś z jakichś gazet. Jak ja bym miała iść do ślubu to też właśnie bym chciała w takiej sukni. - Kate nawet uśmiechnęła się chyba do swoich marzeń albo na wspomnienie tamtej sukni. - No i Claire to czarodziejka igły i nożyczek. Od ręki może przerobić co trzeba by wyglądało jak trzeba. No jeśli chce. - dodała już przytomniejszym i poważniejszym tonem chyba zdając sobie sprawę jakie relacje łączą Claire, jej rodzinę z Runnerami. Nijak nie wpisywało się to w bezkonfliktowy schemat i wszyscy w Cheb o tym wiedzieli.

Nożowniczka przyjęła kiecke i długo się jej przyglądała. Biała, prosta, na cienkich ramiączkach i z dekoltem, do tego krótka… przy jej wzroście bardzo krótka, ale to jakoś nie robiło różnicy. Co trzeba zasłaniała, musiało wystarczyć.
- Ładna - powiedziała, uśmiechając się pod nosem. Przekładała materiał w rękach i w kończy przyłożyła do siebie. Będzie krótka, ale to i lepiej. Gorzej z górą - A miałabyś szal albo chustę? Na ramiona. Żeby zasłonić plecy… blizny. Wolę ich nie pokazywać - skrzywiła się, patrząc z niechęcią na obandażowane dłonie i westchnęła smutno, mamrocząc pod nosem - Wszystkiego nie ukryję. Kurwa - Warknęła, zgrzytnęła kłami i dorzuciła do Kate- Może jak będziesz się hajtać z Gabbym to Claire ci pożyczy tamtą kieckę i przerobi, my nie mamy czasu. Będzie dobrze… jak jest. Dzięki. O robalach nie wiem co powiedzieć. U nas czegoś takiego nie było, ten wasz Bunkier też… no nie było mnie w środku to nie wiem - wzruszyła ramionami i zmarszczyła czoło - Ale jak one asy… no zmieniają się w to co żrą, może da się je potraktować tym czym traktuje plastik albo metal. Żeby je zniszczyć. Chuj w to, mówiłaś że mogą odlecieć… to niech odlatuję. Jak najszybciej - ściagnęła z pleców ciężki płaszcz, rzucajac go na podłogę. Spojrzała pytająco na gospodynię - a włosy umiesz układać?*

- W tutejszym Bunkrze prowadzono przed wojną eksperymenty medyczne. - Savage skupiła się wpierw na tych ważniejszych sprawach. Przycupnęła na oparciu fotela, opierając plecy o ścianę i z uśmiechem patrzyła na zebrane kobiety - Przechowywano wirusy… coś na podobieństwo centrum epidemiologicznego. Nad czym konkretnie pracowano… brak danych - westchnęła, a humor się jej zwazył - Ale tak, alegoria z otwieraniem klatek jest jak najbardziej trafna. Część przetrzymywanych tam zwierząt laboratoryjnych uciekła, a wystawiona na działanie… masy zarazków i wironów...hm, słyszałam że ewoluowały w sposób dość… morderczy. Dziękuję Kate - przyjęła sukienkę, kiwając w podzięce brunetce głową. Ładna, jeśli się załozy dół i podepnie szpilkami rękawy powinno wygladać w porządku. Złożyła ubranie na pół, kładąc je na kolanach po czym założyła uprzejmą maskę i odpowiedziała na zadane pytanie, wszak i tak wszyscy już wiedzieli - Wychodzę za mąż za Guido.

- Blizny? - Kate powtórzyła pytanie San Marino trochę jakby niepewna czy dobrze usłyszała czy zrozumiała o czym tamta mówi. A trochę jakby zastanawiała się czy ma coś takiego. Podeszła do innej szafki i otworzyła szufladę. Przez chwile w niej grzebała i w końcu odwróciła się trzymając coś białego. - Mam coś takiego. - powiedziała wyciągając w dłoniach białe, satynowe rękawiczki. Powinny sięgać gdzieś do połowy przedramienia. - A coś na górę i plecy… - tu chyba problem był cięższy bo urwała i zamyśliła siez wyrazem konsternacji na twarzy. - Coś białego… - powtórzyła nadal zamyślona. - Mam tą marynarkę. I jeszcze jedną kurteczkę. I biały ręcznik. - wymieniła po kolei wskazując na już wyjętą wcześniej marynarkę, do tego wyjmując z szafy białą kurtkę o torsie zdecydowanie skróconym gdzieś do połowy korpusu więc i o wiele dłuższych wyglądem rękawach. No i jeszcze biały ręcznik który po rozłożeniu, ułożeniu czy złożeniu i przymknięciu oka mógł uchodzić za szal czy chustę.

- I no weź przestań… Gdzie tam do ślubu ja i Gabby… Przecież ledwo się poznaliśmy… Jeszcze nic nie wiadomo… - wybąkała zaczerwieniona nagle wterynarz tracąc wątek i bawiąc się końcówka swoich włosów w z wyraźnym zakłopotaniem nie wiedząc jak odpowiedzieć na zaskakujący pomysł samanki.

- Nie jestem fryzjerką. Alę mogę cię jakoś uczesać. Alee… No wiesz… Łatwiej by było na mokre włosy. No i nie wiem czy ułożę ci tak jakbyś chciała. - Chebanka odpowiedziała na nieco mniej kłopotliwy dla siebie temat choć jej spojrzenie jakie przesuneło się po zachlapanej błotnistymi rozmazami sylwetce Czachy wskazywało, że ma watpliwości czy inacej da się jakkolwiek ułozyć włosy szamanki.

- Ale ta szarańcza to chyba jednak nie z tego Bunkra. - odpowiediała Chebanka na podejrzenia lekarki. - Ale nie wiem co tam jest właściwie. - wzruszyła raionami przyznając się do swojej niewiedzy.

- Alice?! Wychodziszza Guido?! Tego co tu był w zimie?! - ostatnia informacja najwyraźniej komoletnie zaskoczyła i dezorientowała weterynarz.
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 09-04-2017, 04:27   #549
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Więzień wrócił tam gdzie jego miejsce i chyba nikt się nie zorientował, że go nie było. Jedna dobra wiadomość na początek dnia… druga, jeżeli liczyć od momentu przebudzenia, a nie wyjścia z pokoju. Udało się załatwić problem bez wpadania w jeszcze większe tarapaty - choćby napatoczenie się akurat na Guido, albo którego z jego ludzi. Na razie prawie wszyscy Runnerzy grzali się i zbierali siły przed wypadem, rozlokowani w domu chebańskiej weterynarz imieniem Kate. Plama też gdzieś zniknęła, ale po słowach Rewersa o “zajmowaniu” szefa, można było przypuszczać, że kręci sie teraz przy nim i robi dobre wrażenie. San Marino zrobiła dobry uczynek, mogła go sobie odhaczyć na liście i wreszcie zająć swoimi sprawami.
- Krwawisz, niech Plama to obejrzy - mruknęła karcąco do Pazura, dla kontrastu przyciskając się do niego mocniej. Z głową opartą o jego ramię, wpatrywała się w krótkofalówkę. Parsknęła słysząc pytanie Boomer.
- Przerąbał sobie, co nie? - uśmiechnęła się do radyjka, widząc w głowie poruszającą intensywnie szczękami najemniczkę - Schodzi na złą drogę i gubi ją w ciemności. Dał się omotać… nie zrobię mu krzywdy - dokończyła odkładając ironię i przechodząc do powagi.

- No trochę mnie zacięła. Ale trochę. - powiedział Nix patrząc na rozciętą rękę. Sięgnął po coś do bocznej kieszeni spodni i po chwili wydobył z niego bandaż. Rozerwał paczkę zębami i zaczął owijać sobie jedną ręką drugą zranioną. Pracował w skupieniu przekazując krótkofalówkę narzeczonej. Szło mu wolno ale metodycznie raz za razem zawijał zranione miejsce.

- Oo… Znaczy nie. Przepraszam bo zaskoczyliście mnie. Gadam jak głupia! Gratulacje! Nie spodziewałam się. Po prostu… O rany… Ale numer… Tak! Znaczy tak dziękuję za zaproszenie. I że powiedzieliście i w ogóle. No pewnie, że będę! O rany ale numer… - Boomer po drugiej stronie eteru wydawała się wreszcie jakoś przełamać stupor zaskoczenia i chaotycznie zaczęła mówić, tłumaczyć się, dziękować nadal będąc chyba pod wielkim wrażeniem tej nowiny więc wciąż się plątała co chwilę próbując chyba powiedzieć na raz ze sto rzeczy od razu.

- Dziękujemy Emmo. Bez ciebie to by nie było to samo. No ale do tego nam ksiądz potrzebny - San Marino uśmiechnęła się kącikiem ust, patrząc na akrobacje narzeczonego. Radził sobie jakoś i powoli. Włączyła radio i powiedziała ciszej - Ten sierp był zasyfiony Pete… idź do Plamy. Może się zacząć paskudzić i co wtedy? Tak, mhm. To nic. Cięła płytko, gorzej obrywałeś. Nie ma się czym martwić i o co denerwować… ale proszę cię, daj to obejrzeć doktorowi. Skoro masz być moim mężem, muszę zacząć o ciebie dbać… i wybijać z głowy niemądre pomysły - pocałowała go dla podkreślenia słów.

- Nie spokojnie, pójdę do niej ale to tak tylko na teraz. - uspokoił narzeczoną oficer Pazurów ale dość niedbałym tonem bo jednak bandażowanie jedną ręką dość znacznie go absorbowało. Więc pocałunek trochę go zaskoczył ale bardzo przyjemnie. Uśmiechnął się zaraz potem i nie mogąc puścić bandaża puścił Emily chociaż oczko.

- No dziękuję, że pamiętaliście o mnie! I no tak ksiądz! No pewnie! Teraz rozumiem. A ja głupia myślałam, że to dla Alice! - Boomer chyba pacnęła się w czoło albo jakoś złośliwy trzask wciął się w eter co brzmiał bardzo podobnie. Najemniczka zamilkła na chwilę. - Ale naprawdę nie widziałam. - dodała po chwili przepraszającym głosem. - Przy moście nie było żadnego z koloratką. Chyba, żeby zdjął. - zawahała się jakby zastanawiała się nad czymś. - Spróbuję wziąć pod lupę biuro szeryfa. Tam czasem ktoś z NYA przyjeżdża ale nie do samego mostu. Jak jakiś będzie to na pewno wam powiem. I rany. Ale numer. I pamiętaliście o mnie. Tak się cieszę. Ojej… Ale ja nic dla was nie mam… Nie pomyślałam… - Boomer na chwilę jakby odzyskała zdolność racjonalnego myślenia gdy mówiła o obserwacji przeciwnika lub podobnym ale gdy temat jakoś jej zszedł na ślub znów dostawała słownego oczopląsu.

- Wystarczy że będziesz… że będzie ci się chciało przyjść. Będzie nam… bardzo miło - San Marino zapewniła szybko, uśmiechając się zdezorientowana. Prezenty? Po co prezenty? Jakie prezenty? - Pomożesz mi się uczesać i przygotować? Nie mam sukienki to chociaż… no nie będę straszyć jak zwykle - zrobiła się czerwona, wzruszając do Pazur ramionami mimo że ta nie mogla gestu dojrzeć.

- No pewnie, że będę! Za nic bym tego nie przegapiła! - zapewniła szamankę przez trzeszczące radio. - No jasne, że ci pomogę. - dodała łagodniej i uśmiech sympatii dało się słyszeć nawet przez krótkofalówkę. Nix zaś kończył chyba się bandażować, a przynajmniej tak to wyglądało. - Ach tak sukienka… - Boomer jakby znów się zawiesiła gdy uświadomiła sobie brak jednego z najbardziej charakterystycznych elementów ślubów jakim była biała sukienka panny młodej.

- To tylko ciuch… no i teraz to trudno o niego - San Marino straciła trochę zapału. Popatrzyła na Petera czujnie. On nigdy się nie hajtał, pewnie chciałby zobaczyć swoją żonę tak normalnie, jak się dawniej załatwiało śluby. Skrzywiła się i odwróciła głowę - Może ta laska co tu mieszka ma coś w szafie. Zobaczę. Obrączki… to się potem ogarnie. Są ważniejsze rzeczy - nagle wpadła na Pazura, obejmując go mocno.

- No tak, tylko ciuch, masz rację. - Boomer zgodziła się przez radio. Wydawała się zastanawiać nad czymś. Peter zaś przywitał się z przyszłą żoną obejmując ją jednym ramieniem. Drugim akurat właśnie chował końcówkę bandaża do kieszeni spodni skąd ją wyjął. Objął ją tym jednym ramieniem i przytulił uśmiechając się do niej.

- Nie przejmuj się jakimiś kieckami Emi. Dla mnie jesteś najpiękniejsza w tym czym akurat jesteś. - powiedział kończąc odpakowywać bandaż i obejmując jej kibić już pełnym chwytem. - Ale najpiękniejsza jesteś jak jesteś bez niczego. - szepnął jej prosto do ucha tak, że pewnie nawet Boomer nie powinna tego usłyszeć. Otarł się nosem i ustami przez jej szczękę kierując się ku jej ustom. - Ale tak pewnie ksiądz by nam nie dał ślubu. - roześmiał się wesoło a w oczach mieniły mu się wesołe iskierki.

Dziewczyna z Kalifornii wyłączyła radio, skupiając uwagę na Żywym obok. Zaśmiała się zaczepnie, okręcając się w jego ramionach żeby stanąć z nim twarzą w twarz.
- Nie dowiemy się póki nie spróbujemy. Dalton nie będzie robił problemów, ani zasłaniał oczu. Nie ślubował nic, żadnej tam czystości czy czegoś. Pójdę z tobą na łódkę bez niczego - przybliżyła się, szepcząc mu w usta i patrząc w oczy - No dobra, może wezmę nóż, tak dla bezpieczeństwa. Jakoś muszę cię bronić jakby coś nagle wyskoczyło… na przykład jakiś złamas - parsknęła - albo dwa złamasy. Jesteśmy teraz jednej krwi, ja i oni… a obrączki mogą być nawet z zawleczek od grantów. Ważne że od ciebie - pocałowała go krótko.

- Ty? Ty chcesz mnie bronić? - komandos z Pazurów uniósł do góry brwi patrząc rozbawionym i trochę ironicznym wzrokiem. - Och, Emi, jesteś niesamowita! - roześmiał się i bez trudu nagle złapał ją i podrzucił w górę tak, że poszybowała chyba z dobry metr w górę. Opadła zaraz na dół w już czekające dłonie Nixa. Ten płynnie złapał ją i przechylił w tył, wyginając ostro do ziemi, tak, że jej włosy prawie muskały drewniany chodnik w ganku. I pocałował ją wtedy chętnie, mocno i mokro.
- O złamasów się nie martw. Albo raczej tak, chroń, ale ich przede mną. - powiedział podnosząc ją z powrotem do pionu ale wciąż trzymając jakby tańczyli. Machnął tylko ręką gdzieś w stronę domu Kate gdzie pewnie byli Bliźniacy. Chyba uważał, że gdyby było trzeba to poradzi sobie z nimi. Trzymał ją znowu obydwiema dłońmi za jej kibić. - No jakby nie wyszło z księdzem to nie bój się, spróbujemy z szeryfem. Wydaje się być w porządku. - zgodził się na plan rezerwowy z szeryfem udzielającym im ślubu zamiast wojskowego kapelana z NYA.

- Oczywiście że niesamowita! I bystra i jeszcze wieszczy! - zgodziła się łaskawie, wyplątując z jego ramion. Pchnęła go w pierś, odsuwając od siebie i z szerokim wyszczerzem położyła pięści na biodrach - I będę cię bronić, ktoś musi . A co, myślisz że jak ktoś nie ma za sobą treningu u Pazurów i jest z gangerem to od razu go rozłożysz na łopatki jednym pierdnięciem? - udała wzburzenie, mrużąc oczy - No co, panie podporuczniku, my tu wszyscy dla ciebie cywilbanda do kopania rowów, tak?

- Oni wszyscy tak. Na nich bym nawet nie spojrzał i nie pamiętał na drugi dzień. No chyba, żebyśmy się strzelać mieli. - Nix najpierw się trochę zdziwił tym odpychającym ruchem i ironią przyszłej żony ale zaraz uśmiech zadowolenia wrócił mu na twarz. Odezwał się zgadzając się łaskawie ruchem głowy i machając obojętnie w stronę ściany gdzie znajdowali się inni głównie Runnerzy. - Ale ty. - uśmiechnął się szerzej idąc w stronę czarnowłosej kobiety. - Ty sprawiasz, że to miejsce jest wyjątkowe. I jesteś niesamowita. - dodał wciąż chyba będąc w świetnym humorze i wciąż idąc w stronę Otero.

- Zawsze musisz gadać o tym strzelaniu? - przewróciła oczami, podnosząc gardę w pozycji obronno-zaczepnej. - Skoro jestem taka niesamowita, super i wyjątkowa to myślisz że ot tak zaciągniesz mnie przed ołtarz? Musisz się trochę wysilić… tym razem w innym tańcu - Uśmiechała się szeroko - Chyba nie boisz się takiego pojedynczego gangera, co? Spoko, jesteśmy sami, nie narobię ci siary.

- Daj spokój Emi… - Nix zatrzymał się widząc swoją narzeczoną przybierającą bojową postawę. Uniósł brwi kładąc swoje ręce na biodrach. Trochę się uśmiechał a trochę jakby zastanawiał. Ale Runnerka wymusiła na nim reakcję uderzając pierwsza. Pazurowi zostało albo zrejterować albo przyjąć wyzwanie. Wybrał to drugie rozwiązanie i walka zaczęła się na dobre.

San Marino zepchnęła Pazura do defensywy. Ten zasłaniał się przed jej ciosami ale w pewnym momencie kontratakował. Choć niezbyt skutecznie. Chyba chciał stąpnąć na jej buta i prawie mu się udało. Jednak mokre błoto okazało się w tym miejscu nieco bardziej zdradliwe i na ułamek sekundy Nix stracił pełnie kontroli nad balansem swojego ciała. Emily wykorzystała to przebijając się przez jego obronę i uderzając pięścią w żołądek. Najemnik stęknął i oderwał się od niej. Krążyli wokół siebie z pół obrotu gdy Czacha zaatakowała ponownie. Jej pięść poszybowała przez powietrze razem z błyskawicznym wypadem ciała do przodu. Ale teraz przydarzyło jej się prawie to samo co moment temu Nixowi. But zagłębił się w jakimś głębszym miejscu i pięść co prawda sięgnęła celu, ale zeszła po żebrach otulonych kurtką i pancerzem. Czuła, że jej cios ledwo musnął najemnika prawie nie robiąc mu krzywdy i pewnie ledwo go poczuł.

Nix jednak znów spróbował ten swój trik i tym razem mu się udało. Jak szybko przekonała się szamanka nie chodziło o jakieś gówniarskie zabawy tylko początek jakiegoś kombo. Gdy but Pazura przydeptał jej but, jego ramię uderzyło ją w obojczyk a on jakoś przewinął się przy niej napierając jednocześnie na nią tak, że straciła równowagę. Gdyby nie przydeptana noga wystarczyłoby jej cofnąć czy odskoczyć by odzyskać swobodę manewru a tak poleciała na plecy. Nix próbował od razu wykorzystać korzystniejszą sytuację w jakiej się znalazł i rzucił się naprzód by pewnie wsiąść na sparingpartnera. Ale jednak napotkał na barierę z odpychających nóg San Marino której nie mógł sforsować tak lekko więc chwilowo przynajmniej jego atak utknął.
Pazur próbował znów ominąć barierę zrobioną z kopiących i odpychających nóg San Marino gdy szamanka nagle wykonała zaskakujący go wyrzut dolnej połowy ciała i jej nogi oplotły tułów najemnika. Siłą rzeczy prawie od razu zmusiło go to do przyklęknięcia na ziemię gdy wylądował między jej nogami. Emily wyprostowała nagle nogi przez co Nix znalazł się jakby w dziadku do orzechów zrobionym z jej ud. Nacisk na jego boki musiał być ogromny bo stęknął zaciskając zęby i na moment unosząc twarz ku niebu. Ale przezwyciężył słabość i ryzykowny plan Emily by osłabić sparingpartnera teraz obrócił się przeciwko niej. Pozbawione oparcia nogi były trochę słabszą przeszkodą dla ramion najemnika niż gdy były oparte o ziemię. Jego łokcie milimetr po milimetrze zdobywały przewagę, zaczynał się wyślizgiwać z matni, jego jedna noga coraz wyżej i mocniej uwalniała się z objęć ud San Marino i w końcu stało się! Nix się wreszcie uwolnił! Ale to oznaczało, że Emily też już jest wolna. Choć nadal leżała na plecach a Peter klęczał wciąż w pobliżu niej to jednak oboje mieli o wiele większą swobodę manewru niż przed chwilą.

Nożowniczka zarechotała jak szurnięta, czyli bez odchyłu od normy. Szczerzyła zęby przez przyspieszony oddech i gapiła się na Pazura. Nieźle, naprawdę nieźle się spisał. Mogli się tak szarpać jeszcze długo i miała wątpliwości kto by wygrał.
- No może być - powiedziała łaskawie - Popracuj nad refleksem, bo się ruszasz jak emeryt, ale poza tym… no może być. Nie masz się czego wstydzić - zamachała wesoło stopą, zakładając nogę na nogę.

- A ty nad techniką bo machasz odrostami jak paralityk. - Peter wciąż klęcząc w błocie nadal ciężko dyszał uśmiechał się jednak do leżącej przed nim kobiety. Chyba nie miał zamiaru wykorzystywać sytuacji, że odpuściła bo coś nie ruszał do kolejnego ataku widząc, że i ona spasowała. Powiódł oczami po jej położonej przed nim nodze w ubłoconych spodniach i w końcu się ruszył do przodu. Choć znacznie wolniej. - Ale no na tym polu też jesteś świetna - pokiwał głową i przesunął dłonią po jej spodniach zaczynając od okolic buta i kierując się do kolana. - Ale szczerze mówiąc Emi wolałbym z tobą pocić się przy innych ćwiczeniach. - uśmiechnął się i jego dłoń zaczęła wędrować po udzie szamanki kierując się ku jej biodrom.

- Mhmm, dałam ci fory żebyś się nie przestraszył i nie uciekł sprzed ołtarza. Musiałabym cię potem szukać i gonić… a dość się już nalatałam dziś za zbiegami - na bliźniakową modłę sprzedała odpowiednią wersję, obserwując wędrówkę ciepłej ręki. Nagle błoto przestało ziębić plecy, a robale wkurwiać.

- Oj Emi no coś ty! Przecież bym cię nie zostawił! - Nix popatrzył na leżącą na plecach kobietę z wyraźnym wyrzutem w oczach, że tak o nim myśli. Oparł się przy tym piersią o jej kolana zawieszając się trochę na jej nogach swój ciężar.

- W innych.. a niby w jakich? - udała głupią, przekrzywiając kark aż chrupnęło. Przecząc pytaniom powiodła dłońmi po kościanym pancerzu od góry piersi aż do brzucha. Tam zrobiła przystanek, rozpinając spodnie.
- I to ty jesteś świetny… we wszystkim. Przy tobie chce się… zostać żywym - mruknęła czule.

Twarz zawiesiła mu się gdzieś nad biodrami Otero, ale uwagę dość szybko przykuła mu ubłocona dłoń kobiety sunąca po jej czarnym i zachlapanym brązowawym błotem ubraniu.
- E tam, świetny, nie świetny, czegoś tam w tych Pazurach uczą. - mruknął trochę rozkojarzonym tonem pochłonięty obserwacją dłoni narzeczonej rozpinającej swoje spodnie. - I nie wiesz jakie ćwiczenia? - uniósł nieco ironicznie brew chyba świetnie zdając sobie sprawę z flirciarskiej zagrywki Emily. Zaczął przesuwać się niżej ku jej rozpiętym spodniom. - A na przykład takim. - powiedział i pocałował te odsłonięte przez zamek i guzik miejsce. Odsunął palcami co się dało i znów pocałował tym razem z dodatkowym użyciem języka. - No albo takim. - szepnął trochę zachrypniętym głosem gdy przesunął się nad jej ciałem by sięgnąć do jej ust które też pocałował. Najpierw samymi wargami, subtelnie i delikatnie jak na przywitanie wypadało, ale zaraz zrobił się bardziej zdecydowany nasycić swoje pragnienie.
Błoto i kamienie nie przypominały wygodnego łóżka, ani nawet prowizorycznego posłania z kurtek. Zasyczały rozsuwane suwaki, zaklekotały otwierane paski. Skrzypnęły drzwi na ganku, ktoś wyszedł, ale oni już tego nie słyszeli, pochłonięci ćwiczeniami wymagającymi o wiele więcej wysiłku i najbliższego możliwego dystansu.




Cała rozmowa z gospodynią i jej chebańską ochroniarz była dla San Marino... dziwna. Kate co chwila traciła wątek, wystarczyło walnąć czymś innym niż robale, a już robiła wielkie oczy i aż się zatykała, wodząc wybałuszonymi oczami po pozostałych kobietach. Dała im jednak to, co potrzebowały. Otero ostrożnie zawinęła kieckę, marynarkę i rękawiczki, uważając aby ich nie usyfić. Szybki numerek z Peterem zostawił na jej ciuchach warstwę błota, ale to się nie liczyło. Na samo wspomnienie Pazura, skrzywiona gęba złagodniała.
W tym czasie lekarka przyglądała się im z boku, a maska poważnego lekarza skutecznie skrywała wszelkie negatywne emocje.
- Nie, skoro przyniosła je burza raczej nie są z bunkra. Chodziło mi o to, co jest pod ziemią. Coś się tam... zagnieździło, chłopaki i Schroniarze mieli z tym kontakt. Postaram się zrobić zdjęcia i ci podesłać. Konsultacja specjalisty zawsze jest w cenie... i tak, za Guido który był tu w zimie. Przyjaźń, zaufanie, troska, człowieczeństwo, miłość - pewne zwroty nigdy nie powinny ulec dewaluacji, bez względu na pierwiastki otoczenia. - uśmiechnęła się uprzejmie, po czym uniosła nieznacznie brwi - Im więcej w kimś zła, tym bardziej trzeba go kochać. Pokazać inne ścieżki, kompletnie nowe podejście. Alternatywne spojrzenie na drugiego człowieka. Przecież to dla miłości ludzie zostali stworzeni, to ona jest w życiu jedynie najważniejsza i człowiek jest nieszczęśliwy naprawdę tylko przez jej brak. Więc jej szuka - jeśli ma wiarę, że znajdzie, że można ją znaleźć. Więc myli się, więc błądzi, więc bywa często ślepy albo po prostu nie widzi w sposób doskonały. Mylić się jest rzeczą ludzką. Ideały nie istnieją, a on... jest dla mnie taki dobry i ciepły. Szarmancki, cierpliwy, opiekuńczy, mądry i czuły. Nigdy nie podniósł ręki, nie zrobił krzywdy, ani przez niego nie płakałam. Potrafi mnie zaskoczyć, niewielu się to udaje - uśmiech stał się nieobecny, wzrok dziewczyny powędrował do okna.

- No blizny -nożowniczka przewróciła oczami - Nie każdy żyje bezpiecznie na uboczu, ukryty wśród lasów i za plecami ludzi podobnych jej - wskazała brodą ponurą brunetkę - Albo Daltona. Walczysz w pierwszej linii, obrywasz. Zostają ślady... czasem ktoś ci je robi specjalnie. Nie znikają, nie da się ich pozbyć. Po latach już nie da się ich ukryć. Każda jest pamiątką, nauką. Wspomnieniem, ostrzeżeniem. Lekcją na przyszłość - parsknęła, patrząc na owinięte bandażami ręce - Nie no, spoko. Pogadam z Boomer, ona coś wymyśli na te włosy. Wystarczy miednica i wiadro z wodą. I tak zajebiście pomogłaś z tymi ciuchami. Dzięki... i jak chcesz to wpadaj jak się będziemy hajtać. Brzytewka, łap ciuch, idziemy się ogarniać. Znajdź Emmę, ma krótkofalówkę to się dogadacie - uśmiechnęła się prawie jak człowiek, otaczając rudą ramieniem. Sępiła na Kate aż ta wyszła z pokoju i potoczyły się za nią na dół. Tam uwolniła rudą lekarkę spod kurateli, znikając za progiem. Pokręciła się po domu, aż wreszcie znalazła Bliźniaków, rozłożonych na poduchach, kocach i stercie kurtek. Zalegli w bliskim sąsiedztwie pieca, paląc skręty i naradzając się cicho.
- Co wy knujecie, złamasy? - Otero kucnęła przy nich, mrużąc czujnie oczy i gapiąc się podejrzliwie. Splunęła na ścianę i westchnęła - Ogarnijcie się, bo chciałabym żebyście byli obok jak się będę hajtać. Jesteśmy rodziną, nie? I będzie mi w chuj miło... i... ja pierdolę - wyciągnęła zmaltretowanego faja. - Dajcie wódki...
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 10-04-2017, 06:54   #550
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 71

Cheb; rejon zachodni; dom Kate; Dzień 8 - wczesne przedpołudnie; słonecznie; ziąb.




San Marino



- No właśnie Czacha o tobie mówimy. - Paul wydawał się być nienaturalnie jak na niego poważny. Zresztą Hektor też choć przed chwilą obydwaj wydawali się witać przychodzącą szamankę całkiem żwawo i radośnie.

 

- Słuchaj ja cię nawet rozumiem. - powiedział Latynos z troską w głosie i spojrzeniu tak realistyczną, że pewnie jakby San Marino go nie znała i nie słyszała wcześniej to by się dała nabrać, że on tak na serio z tą troską. Położył nawet swoją dłoń na dłoni szamanki by skompletować ten pocieszający gest. - Żal ci go. No z litości chcesz się nim zajmować. Rozumiem. - czarnowłosa głowa Hektora pokiwała ze zrozumieniem by dać znać Marinie jak bardzo rozumie ogrom jej poświęcenia i litości dla tego beznadziejnego Plakatowego.

 

- Dokładnie. Wiesz my nie mamy nic przeciwko niemu nie? - dłoń Paula też powędrowałą ku San ale ta trzymała przy okazji jakąś butelczyna z na-pewno-nie-wodą-źródlaną. - Niech tam sobie żyje póki go coś nie rozwali za te jego frajerzenie. No trzeba się nim zajmować bo sam odwali zaraz kitę. Ale no kurwa San! Hajtać się?! Z nim!? No pojebało cię? - białasowy Bliźniak popatrzył z całym oceanem niedowierzania w oczach gdy oddał butelkę czarnowłosej Runnerce z mnóstwem kościano - czaszkowych rekwizytów. Wyrzucił ręce w geście niezrozumienia i bezradności. Właściwie to jedną bo drugą wciąż miał w temblaku więc machać coś nią było mu nieskoro.

 

- No cienias jak rzadko ale nie pierdoli całkiem bez sensu. - latynoski Bliźniak na swój sposób łaskawie zgodził się z kumplem. - Ja jestem naprawdę kurwa wyrozumiały Marina. - Hektor z powagą przyłożył dłoń do piersi by podkreślić jak bardzo jest poważny i dobro rozmówczyni leży mu na tym sercu. - Chcesz się zabawić. - powiedział drugą dłoń kładąc na barku nożowniczki. - To normalne. Jaki Runner nie lubiłby się zabawić? Przecież jesteśmy z Det! - powiedział jakby bycie Det było tożsame z najlepszą zabawą pod Słońcem. - Ale słuchaj jak chcesz się zabawić to się zabaw ale do chuja po chuja się chajtać do tego?! - dłonie Latynosa rozłożyły się w geście bezradności.

 

- No dokładnie po co? Weź zaraj szluga może ci się rozjaśni co i jak. - Paul poparł wyjątkowo zgodnie Bliźniaka i wyją pomiętą paczkę pomiętych fajek. Paczka od razu przykuła zainteresowane spojrzenie latynoskiego gangera. - Kolo jest beznadziejny. Ani nie jara ani się zabawić nie umie i kurwa bez przerwy wszystkich wkurwia. - podsumował najważniejsze wady Nixa jasnoskóry Bliźniak.

 

- Słuchaj chcesz tam się z nim bujać no chuj mu w oko. Zabaw się i tak dalej a potem puść kantem frajera. Po chua chcesz się z nim właściwie chajtać? - zapytał nadal chyba mający problem ze zrozumieniem zachowania szamanki Hektor. Popatrzył gdzieś na swoją wyprostowaną i sztywną nogę nie mogąc tego pojąć chyba naprawdę.

 

- Właśnie kurwa słuchaj San on ci coś nawciskał kitu? Nabajerzył? Coś ma na ciebie? Jak tak to powiedz, słuchaj nic się nie bój nam możesz powiedzieć nie? - Paul nagle chyba wpadł na pomysł dlaczego szamanka może się tak dziwnie zachowywać i na końcu klepnął Hektora w ramię by ten potwierdził jego słowa.

 

- No kurwa pewnie! Słuchaj Marina jak on ci coś tam nachachmęcił to mów co i my kurwa coś z tym zrobimy. Albo od razu się go załatwi. - Latynosowi też chyba nagle udzieliło się podejrzenie białasa, że może Nix jakoś zachachmęcił coś, że Czacha zaczęła się zachowywać tak niezrozumiale.

 

- No pewnie! Wiesz no jak coś jest nie teges to my to załatwimy. Nie bój się nikt się nie dowie. Ani Brzytewka, ani Guido, ani Taylor. Tylko nasza trójka. W końcu jesteś naszą siostrą krwi nie? - Paul powiedział z przejęciem zapewniając tak komfortowe warunki do wyjawienia o co chodzi z tym "Plakatowym" lub "Śmieszkiem" jak go podzielnie z Guido nazywali i by San Marino nie bała się powiedzieć. W końcu i tak na tym przyjemnie ogrzanym piecu byli właściwie sami, reszta bandy wydawała się zajęta swoimi sprawami.




Alice Savage



Brzytewka i Guido zeszli w końcu na parter. Szukając Tony'ego doszli w końcu do "gabinetu zabiegowego" Kate w którym wisiały tablice z przekrojem anatomicznym krów, koni i psów, był też wystrój całkiem podobny do tego co można było spotkać w podobnych gabinetach przeznaczonych do zajmowania się ludźmi. Widoczne wyposażenie jednak w sporej części było zdecydowanie powojenne i technologią oraz "bogatością" pasowało do wszystkiego co dotąd widziała w Cheb. Teraz jeszcze doszła jeszcze ta plaga insektów co było wymowne po tym jak otwierającemu drzwi metalowa klamka została w dłoni.

 

Zdarzenie może i nawet mające zaczątki zabawnego gdy się widziało minę szefa gangu patrzącego niezbyt mądrym i w sporej mierze zirytowanym wyrazem twarzy na kawałek metalu który powinien nadal być zamontowany do drzwi. Ale prawie od razu atmosfera została przytłumiona przez napiętą atmosferę. Okazało się, że co prawda w gabinecie jest Tony ale jest też i Krogulec. I Nix. Gdy spojrzenia Guido i Nixa skrzyżowały się temperatura wewnątrz niedużego pomieszczenia o razu podskoczyła o parę stopni. Żaden jednak się nie odezwał do siebie nawzajem choć gdy przebywali obok siebie w zasięgu swobodnego głosu przypominało to siedzenie na dynamicie z odpalonym lontem którego jednak się nie widzi więc nie wiadomo ile czasu zostało do wybuchu ale ten musiał w końcu nastąpić.

 

Atmosfera i wzajemne relacje między mafiozem a młodszym Pazurem były najwyraźniej czytelne nie tylko dla Alice. Tony i Krogulec też się nie odzywali i patrzyli jakby sprawdzali, czy któryś z tych dwóch znów coś zacznie mieć do tego drugiego. Gdy Guido i Alice weszli do środka i zamknęli drzwi dowódca Pazurów przejął na siebie mediację i jakoś tak stanął, że jak żywa góra rozdzielał najkrótszą drogę tych dwóch od siebie. Krogulec stał i tak z drugiej strony stołu więc Guido i Alice znaleźli się po przeciwnej stronie tak, że stół rozdzielał ich od młodego Pazura.

 

Na stole zaś leżało coś co dzięki paru wizytom i rozmowom z Jednookim Alice rozpoznawała już dość dobrze. Ładunki wybuchowe. Część jeszcze bez zapalników więc raczej bezpieczne do przenoszenia i oglądania. Część zaś jednak już skompletowana.

 

- No i? - rozmowę zaczął Guido który nie widząc iskry zapalnej od Nixa skupił się na wybuchowych skarbach na stole obrzucając je spojrzeniem.

 

- Sprawa zależy od wielu czynników które w tej chwili trudno oszacować. - Rewers podjął temat który zainteresował mafioza.

 

- Nie czaruj mnie tu staruszku. Jakich czynników? - Guido prawie wciął się w słowa dowódcy Pazurów raczej cierpkim i zirytowanym głosem nie dostając klarownej odpowiedzi.

 

- Zależy w jakim stanie będą kutry. Im bardziej uszkodzone tym łatwiej będzie je dobić. Zależy czy należycie umieści sę ładunki. Czy jakiś nie odpadnie, czy wszystkie eksplodują. - wyjaśnił większy z Pazurów tłumacząc spokojnie techniczne detale wykonania planu z wysadzeniem kutrów.

 

- No to licz połowę ładunków z tych co tu są. I, że będą w takim stanie jak je widziałeś ostatnio. To co? Na co to starczy? - spokój Rewersa jakby uspokoił irytację Runnera. Guido zmarszczył brwi i zmrużył oczy czekając na odpowiedź.

 

- Wtedy pewnie powinno wystarczyć zatopić jeden z nich. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem powinno starczyć na dwa. Ale to mało prawdopodobny wariant i raczej tylko teoretyczny. - odpowiedział Pazur a Guido pokiwał zamyśloną głową.

 

- A ten wybuch nie rozsadzi całej łajby? Jak ją wypieprzy w kosmos to nic mi po takim planie. - zapytał mafioz przeglądając wzrokiem rozłożone ładunki wybuchowe naszykowane jeszcze w Det w pracowni Jednookiego.

 

- Jeśli chodzi o eksplozje to całkowitej pewności mieć nie można. Mogłoby do tego dojść jeśli doszłoby do eksplozji amunicji lub paliwa na pokładzie. Ale jeśli choć trochę są rozmieszczone jak na dawnych schematach jednostek a ładunki zostaną rozłożone prawidłowo to eksplozja powinna rozerwać sam kadłub i jednotka straci pływalność więc pójdzie na dno. - Rewers wydawał się nadal mówić niezmąconym spokojem i być pewny tego co mówi.

 

- Niezły dupochron. - uśmiechnął się Guido słysząc odpowiedź Pazura. Tony lekko skłonił głową przyjmując wyrazy uznania i jakby też uśmiechnął się choć samymi oczami. - Ej, Śmieszek słyszałeś? To z tym prawidłowym rozmieszczeniem ładunków to było co ciebie. - głos mafioza stał się prawie od razu zaczepny i wyzywający gdy zaczął mówić do Nixa. Ten też od razu zjeżył się zaciskając usta w cienką linię i mieląc mięśniami szczęk pod linią wygolonych policzków. - Wiesz gdzie je trzeba podłożyć? - Runner zapytał Pazura zadając mu bezpośrednie pytanie.

 

- Wiem. - Nix odwarknął prawie przez zaciśnięte zęby. Guido i jego styl najwyraźniej nadal działały na niego irytująco tak samo jak to było od pierwszego spotkania w porcie wczoraj w nocy.

 

- No zajebiście. Chujowo by było jakbyś spierdolił własny plan. Oj bardzo by było chujowo. - czarnowłosy mafioz pokręcił z niezadowoleniem głową z niebezpiecznymi błyskami w oczach. Nix tym razem nie odpowiedział.

 

- Bez obaw, na Nixie można polegać. A na tym człowieku od ciebie? - Tony wtrącił się znowu widząc, że lont niebezpiecznie przeskoczył blisko tego dynamitu gdy dwaj młodsi mężczyźni rozdzielani tylko szerokością stołu wyglądali jakby znów już przymierzali się skoczyć na siebie nawzajem w kolejnej odsłonie ich konfliktu.

 

- To nie jest mój człowiek. Mogę posłać do tej misji kogoś nie od siebie to posyłam nie? - Guido przeniósł wzrok na łysego olbrzyma lekko się uśmiechając a dłonie młodszego Pazura ze złości zacisnęły się w pięści. - I on tam popłynie. Jak nie to mu rozwalę łeb od ręki. Wie o tym więc popłynie. Ale na miejscu niech już Śmieszek się z nim użera. Ja chcę mieć od was wysadzone te kutry. Jasne? - mafioz bez ogródek przedstawił jak widzi sprawę i wyglądało, że na Hiverze zależy mu tak samo jak na Nixie. Tony popatrzył na chwilę na swojego byłego podkomendnego a ten na niego.

 

- Jasne. - odpowiedział po chwili Rewers kiwając głową na znak zgody i klarowności sytuacji.

 

- Dobra Staruszki teraz sprawa do ciebie. - Guido spojrzał i wskazał na przybranego ojca Alice palcem by dobitniej zaznaczyć do kogo mówi. - Brzytewka mówiła, że widziałeś te kutry z bliska. - zaczął i przerwał patrząc pytająco na olbrzyma. Ten skinął potakująco głową w odpowiedzi. - No i zajebiście. Co one właściwie mają? - mafioz zadał to pytanie z jakim głównie szukał szefa Pazurów.

 

- Chodzi ci o uzbrojenie? - zapytał Pazur i teraz głowa czarnowłosego Runnera pokiwała potakująco głową. - Ta barka transportowa ma z tyłu nadbudówki dwa oddzielne karabiny maszynowe. Jeśli ma coś jeszcze to nie zauważyłem ale była już noc. Ten patrolowiec zaś ma sporo. Karabiny maszynowe, szybkostrzelne działka, półcalówki, granatnik automatyczny lub podobną broń no i miotacz ognia. Muszą mieć też jakiś system do walki nocnej bo jakoś noc im nie przeszkadzała w prowadzeniu ognia. Trzeba się jednak liczyć z tym, że część tego uzbrojenia mogła już zostać zniszczona lub uszkodzona podczas walk albo zostanie w tych co nastąpią. - Rewers wymienił płynnie zestaw uzbrojenia jaki dostrzegł na obydwu jednostkach a ganger słuchał, przygryzał wargę, mrużył oczy i kiwał głową.

 

- Dobra czaję z tymi zniszczeniami. Lepiej by ich nie było za dużo. A to co tam jest starczy na śmigłowiec? By go zestrzelić w locie? - mafioz zadał kolejne pytanie dalej drążąc temat i korzystając z okazji by zdobyć kolejne informacje o przeciwniku.

 

- Działko i półcalówka jak najbardziej. Choć sporo zależy od ilości trafień, w co się dokładnie trafi, z jakiej odległości, jak długo cel jest widoczny no i jaki to jest helikopter. - major Pazurów wymienił znowu szereg zależności i czynników od jakich zależeć może szansa na zestrzelenie jednostki latającej o jakiej rozmawiali.

 

- A jaki to może być ten śmigłowiec? Taki jak w Wietnamie? - zapytał znowu Guido. W końcu dźwięk śmigłowcowych silników słyszeli chyba wszyscy w okolicy ale mało kto je po nocy widział.

 

- Huey? Nie sądzę. Nie ma takiego zasięgu by tu dolecieć z Nowego Jorku. To musiałby być jakiś ciężki śmigłowiec a i tak albo nie powinien tu dolecieć albo dolecieć na oparach. W linii prostej jest gdzieś z 1000 km z Nowego Jorku a jeszcze jakąś rezerwę trzeba by liczyć. Większość śmigłowców nie ma takiego zasięgu na taką trasę. - Tony wydawał się też być zaciekawiony śmigłowcowym tematem. Wyglądał jak żywy komputer jakby mógł od ręki zacząć sypać potrzebnymi danymi sprzętu. W końcu jednak często też zajmował się planowaniem różnorakich operacji i często brał na siebie opracowanie zaplecza logistycznego.

 

- Co ty chrzanisz staruszku? Jak więc mi wytłumaczysz że doleciały tu te cholerne śmigłowce jak mówisz, że nie dolecą? Więc co jest grane? - Guido podejrzliwie zmrużył oczy wyłapując tą niezgodność między słowami Pazura a tym co wszyscy tu przecież widzieli a właściwie słyszeli.

 

- Dodatkowe zbiorniki paliwa kosztem zmniejszenia przewożonego ładunku. Albo dotankowanie po drodze. - łysa żywa góra ciała odparła spokojnie wyjaśniając tą pozorną niezgodność.

 

- A dlaczego przyleciały od strony jeziora. Od wschodu. Ale odleciały na południe. W głąb lądu. Co jest na południu? - Guido dalej drążył śmigłowcowy temat albo sprawdzał swojego rozmówcę jak to często miał w zwyczaju.

 

- Odleciały na południe? - Tony wydawał się być zaskoczony. - Musiałem to przespać. Ale jeśli nawet to nie wiem dlaczego i co jest na południu. - przyznał się do swojej niewiedzy w tym temacie.

 

- Ale jak jesteś taki sprytny jak mówi Brzytewka to pewnie jakiś pomysł masz. No nie? Przecież mogły odlecieć tak samo jak przyleciały. I po co odlatywały? Przecież chyba ciężko im było znaleźć bezpieczniejsze miejsce niż środek ich obozu. - mafioz nie ustępował w śmigłowcowym temacie i dalej próbował jakoś przeniknąć zamiary przeciwnika.

 

- Być może miały jeszcze jakiś inny cel oprócz tego lotu tutaj. Choć nic mi nie przychodzi do głowy co to mogłoby być. - wielkie bary Rewersa poruszyły się w górę i w dół.

 

- Dobra. Niech ci będzie. - pokiwał głową mafioz patrząc na Tony'ego chyba jednak nie do końca przekonany o jego szczerości. - Szykujcie się bo robimy wypad stąd. Lepiej dorwać te cholerne kutry w dzień niż czekać do kolejnej nocy. Ale wcześniej mamy się z Brzytewką zamiar ohajtać. Więc zapraszamy was na te hajtanie. Nawet ciebie Śmieszek. Jako osobę towarzyszącą San Marino. Tylko nie czuj się, że masz jakiś wiatr w żaglach bo ci się maszt połamie. Tak czy siak zbieramy się stąd. - Guido jednym tchem zmienił temat i poinformował o zmianie lokalizacji grupy, zaproszeniu na ślub i nie zapomniał nawet o specjalnej wersji dla Nixa. Ani przygarnąć do siebie rudzielca w skórzanej kurtce. Reakcja trzech mężczyzn była różna. Najbardziej żywiołowo zareagował Krogulec bez wahania składając im gratulacje i dziękując za zaproszenie. Tony był uprzejmy choć powściągliwy w okazywaniu uczuć. Jak zwykle. Nix wydawał się balansować między ripostą na złośliwość Guido a byciem miłym dla Alice. W efekcie podziękował zdawkowo ale humor mu się poprawił gdy zrewanżował się zaproszeniem na swój ślub. Nawet dla Guido. Jako osobie towarzyszącej Alice.




Wyspa; Centrum Meteorologiczne; parter; Dzień 8 - wczesne przedpołudnie; słonecznie; ziąb.




Will z Vegas



Grupka Schroniarzy przyjęła wiadomości o kolejnej wyprawie z mieszanymi uczuciami. Wydawali się być przede wszystkim niepewni jutra i dalszego zachowania Runnerów i względem Runnerów. Teraz zaś musieli znów się rozdzielić a przewaga skórzanych kurtek i szturmówek owianych zapachem palonych skrętów wydawała się być przytłaczająca na każdym kroku. Ciężko było nie natrafić na jakiegoś gangera nawet pomijając tych co chyba byli im niejako przydzieleni "służbowo". Jednak przyjaciele Willa życzyli i jemu i Kelly powodzenia i prosili by uważali na siebie.


Will po raz kolejny odkrył, że Bunkier jest jednak pełen skarbów. Gdy sprawdził swoją kamizelkę okazało się, że kevlar faktycznie ucierpiał po ostatnich przygodach i zieją w nim dziury i wyrwy. Nie wszystkie na wylot choć nawet bez wiedzy frontowca można było się domyślić, że nie wzmacnia to ochronnych właściwości pancerza. Mimo to na powierzchni czy nawet w rodzimym Vegas byłaby to jeszcze całkiem dobra kamizelka którą warto było nosić czy opchnąć. Ale nie w Schronie. W Schronie po prostu wziął nową. Jeśli tak można było powiedzieć o czymś wyprodukowanym dekady temu.


Z bronią też nie było tak źle. Miał do wyboru dwie "szesnastki". Albo swoją SU z którą kiedyś przybył na Wyspę albo znaleźną w trzewiach Schronu M-kę. Gorzej było z amunicją która była chyba tradycyjną bolączką po obu stronach jeziora. Niemniej obie pukawki używały tej samej amunicji więc miał do nich co załadować. Gorzej było z obrzynem. Nadal był zepsuty a i w Schronie coś za dużo amunicji do strzelb nie było. Właściwie to tutaj mogli pomoc coś przybysze z Detroit bo tych strzelb i obrzynów trochę u nich widział. Amunicję więc chyba też do nich powinni mieć. Ale pewnie trzeba by z nimi jakoś pogadać i się wymienić coś na coś jeśli już myśleć o posiadaniu sprawnej broni gładkolufowej.


Mimo to, gdy cwaniak z Vegas przygotował sobie swoje zabawki na drogę i dźwignął je na siebie doszedł do wniosku, że jako tragarz to chyba nie zrobiłby kariery. Wszystko wydawało się całkiem ciężkie a do przejścia kawałek było na te lotniska. Pewnie z godzina marszu to tak minimum jakby poszło jak wygrać w totka w Vegas.


Kelly za to gdy podobnie naszykowała się do drogi jak i Will wydawała się zachowywać i wyglądać całkiem naturalnie w tym całym pancerzu i bronią i całej reszcie wojskowego ekwipunku. Wyglądała zdecydowanie najbardziej bojowo i wojskowo od kogokolwiek spotkanego na korytarzach Schronu jakie ostatnio Will widział. Runnerzy chyba też bo zerkali na nią ciekawie gdy ich mijali. Najemniczka jednak roztaczała wokół siebie aurę chłodnego profesjonalizmu z czym pewnie wiele wspólnego miał właśnie ten szpej jakim się obwiesiła i poruszała się w tym płynnie.


Znów spotkali się przy wyjściu ze Schronu z czekającymi Runnerami. Przeszli przez te kawałki korytarzy jakie wczoraj wypalali miotaczami. Dziś nadal było widać osmolenia i ślady ognia w postaci spalonych i nadtopionych resztek teraz ciężko rozpoznawalnych sprzętów. Podobnie puste było samo wejście do Bunkra które wczoraj zostało zalane wrzątkiem parowym. Mechanizm musiał jeszcze niedawno działać bo gorące, wilgotne powietrze jak z sauny dało się wyczuć na kilka zakrętów przed wejściem. W samym wejściu nawet teraz było ciężko wytrzymać i prawie każdy przebiegał ten kawałek by jak najszybciej przebyć gorącą strefę.


System parowych zabezpieczeń wspomaganych przez doraźne wczoraj działanie miotaczy ognia wydawał się jednak działać bez zarzutu. Wewnątrz Schronu Will nie dostrzegł żadnego robala za to ledwo wyszli do schronu cywilnego z granicznej gorącej strefy od razu natknęli się na biegające i latające drobiny życia. Gdy weszli na wyższy poziom czyli do piwnic Centrum Meteorologicznego robali było już dość sporo. Przez mijane piwniczne okienka dało się poznać, że był dzień. Choć nie do końca wiadomo który. Chyba kolejny odkąd z takim trudem wracali do Bunkra ale może i następny? Pod ziemią łatwo było stracić w tym rachubę.


Za to Runnerów w piwnicach i budynku Centrum było dość mało. Wyglądało jakby większość bandy przeniosła się do Schronu. Na zewnątrz czekał na nich Jednooki w czymś co chyba można było nazwać ostatnimi wskazówkami czy czymś podobnym.


Starzy wiekiem ganger bez kompletu palców w jednej z dłoni był przyjazny i uśmiechnięty jak i we wcześniejszych rozmowach z Willem. Obrzucił uważnym spojrzeniem dwójkę Schroniarzy i pokiwał głową ale nie skomentował ich wyglądu czy wyposażenia. Mieli udać się na te lotnisko z siódemką Runnerów. Trzech z nich już Will kojarzył z wcześniejszej wyprawy do trzewi Bunkra. Robert, Disco i Cano. Nadal wyglądali na beztroskich, palących skręty wręcz w tempie maszynowym i pomachali wesoło do Willa na przywitanie jakby spotkali kolegę. Widać foch z wczoraj i przeszedł albo jarali się z innego powodu. Do tego jakieś dwie dziewczyny i dwóch obcych których Will widział po raz pierwszy.


- Macie czas by do nas wrócić do świtu. - Jednooki spojrzał wymownie na niebo. Te w przeciwieństwie do dominującej pogody z ostatnich paru dni było pogodne, niebieskie i słoneczne. Obecnie była też ta pora gdzieś między późnym porankiem a wczesnym przedpołudniem. Do następnego świtu jaki im dawał Jednooki była więc prawie cała doba. Powierzchnia okazała się słoneczna i pogodna ale jednak musiało ostatnio sporo padać bo wszędzie były kałuże i błoto. Było też dość chłodno zdecydowanie chłodniej niż w Schronie. Oddech zamieniał się w parę. Ale podczas marszu i to z takim obciążeniem nie powinno być to zbytnio odczuwalne.

 

Prawie jednak od razu wyszła pierwsza trudność. Runnerzy mieli zamiar omijać "sztywniaków prezydenta" ale ci zablokowali drogę na południe. Will zaś znał drogę na lotnisko właśnie idąc po tej drodze. Pewnie dałoby się przejść na przełaj przez las jednak cwaniak z Vegas nie czuł się najpewniej z orientacją po takiej gęstwie. Zostawało chyba albo spróbować przekonać Runnerów by jednak jakoś coś spróbowali z tą drogą albo zdać się na Kelly i liczyć, że ona da radę odnaleźć drogę przez las. Lub zdać się na szczęście. Will wiedział "mniej więcej" że lotnisko jest "gdzieś tam" i w końcu chyba by do niego doszli. Nawet jakby przeszli jakoś obok to akurat na wyspie to w najgorszym razie wyszliby na drugim brzegu. Choć nie był pewny jak gangerzy by zareagowali na tak błądzącego przewodnika w takim wypadku.




Cheb; rejon centralny; główna ulica; Dzień 8 - przedpołudnie; słonecznie; ziąb.




Nico DuClare



Kate zabrała swoje rzeczy które chyba planowała. Wydawała się tymi wszystkimi rewelacjami ślubnymi kompletnie zaskoczona i chyba nie była do końca pewna jak zareagować. Mimo wszystko w swojej sypialni z Nico i dwójką kobiet z gangu wyglądało na to, że czuje się jeszcze jako tako. Ale na dole z tymi wszystkimi rozwydrzonymi i palącymi skręty gangerami znów wyglądała na speszoną i stropioną. Obydwie przyszłe panny młode zostały jednak na górze w jej sypialni. Teraz razem z Kanadyjką przeszła przez parter chcąc chyba jak najszybciej wydostać się z ich towarzystwa.


- I co dziewczynki? Już wychodzicie? Macie co trzeba? Naszpiegowałyście się? - obydwie kobiety musiały zatrzymać się gdyż w przejściu stał ten czarnowłosy ganger blokując drogę do wyjścia na zewnątrz. Stał bezczelnie łypiąc spojrzeniem i szczerząc się szyderczo. Weterynarz wydawała się przestraszona zwłaszcza tą wzmianką o szpiegowaniu. Ten ganger jakoś nagle się wydawał jakby właśnie domknął pułapkę z nimi dwiema pośrodku tych wszystkich gangerów. Od innych Runnerów w środku dobiegły złośliwe chichoty i parsknięcia widząc całą tą scenę chyba bardzo podobnie.

 

- My nic nie szpiegowałyśmy! Chcemy tylko wyjść. Proszę nas puścić. - ładna brunetka spojrzała szybko na zastępczynię szeryfa obdarzając ją płochym spojrzeniem. Nie wytrzymała presji spojrzenia tego blokującego wyjście gangera. Ale Kanadyjka choć panowała nad miną i emocjami bardziej od Chebanki to jednak też w końcu musiała spojrzeć na cokolwiek czy kogokolwiek innego by nie oglądać tego bezczelnie agresywnego spojrzenia tego faceta w skórzanej kurtce.

 

- Nie szpiegowałyście. No jasne. Tak sobie przyszłyście w odwiedziny. - prychnął blokujący wyjście ganger machając ręką. - No ale nie ma co tak zostawiać roboty nie dokończonej nie? - zapytał unosząc do góry jedną brew. Kate nie była pewna co to ma znaczyć więc znów zerknęła to a niego to a stojącą obok Nico. - Nie doszpiegowałyście się najważniejszego a przecież zastępczyni szeryfa wypada zdać raport odpowiedniej jakości nie? - dopowiedział ganger szyderczo wskazując na odznakę jaką widać było u DuClare. Dał znak i część gangerów ruszyła się z miejc i niejako torując drogę to prowadząc obydwie kobiety do piwnicy. Wydawali się być zaciekawieni tym co tam będzie lub jak obydwie kobiety zareagują na to co się tam znajduje.

 

Runnerzy zaprowadzili i gospodynię i jej opiekunkę do jednego z pomieszczeń w piwnicy. Tam znajdowała się kobieta o krótkich, czarnych włosach. Ubrana zdecydowanie nie po runnerowemu za to świetnie wpisującym się w schemat ubioru preferowanym przez NYA. Kobieta była jeńcem co dość jasno świadczyły o tym więzy jakimi przywiązano ją do jakichś rur przy ścianie. Widząc jak drzwi się otwierają kobieta podniosła głowę w stronę ruchu. W półmroku pomieszczenia widać było młodą i bardzo posiniaczoną twarz pociętą jakimiś skaleczeniami.

 

- Cześć Anitko! Zobacz gości ci przyprowadziłem! Przedstaw się jak to zawsze ślicznie robisz! - zawołał z wesołą szyderą czarnowłosy Runner opierając się plecami o framugę przez co znów blokował swobodne wejście do wnętrza pomieszczenia. W środku i tak był jakiś podgolony młokos w skórzanej kurtce robiący chyba za strażnika więźnia.

 

- Jestem kapral Anita Swiger z NYA! Numer identyfikacyjny 529 43 1326! - odkrzyknęła głośno skrępowana brunetka z wyraźnie słyszalną złością i buntem w głosie. Szarpnęła przy tym więzami ale najwyraźniej trzymały mocno.

 

- O jak ładnie. Dzięki Anitko, jak zwykle można na ciebie liczyć. - wyszczerzył się z zadowoleniem Runner i reszta gangerów w korytarzu piwnicy też zaczęła się chichrać i rechotać a mówiący zaczął zamykać drzwi do pomieszczenia.

 

- I tak wam ucieknę! W końcu mi się uda! I nie jestem Anitka! - krótko ostrzyżona czarnowłosa dziewczyna była już słabiej słyszalna przez domykane drzwi ale jednak jej bunt i furia były jednak nadal świetnie widoczne.

 

- Oj nie przesadzaj Anitko gdzie ci będzie lepiej? W końcu nasz opuścisz to ci będzie smutno. - odkrzyknął jej w odpowiedzi ten czarnowłosy Runner jawnie drwiąc ze słów jeńca i ruszyli z powrotem ku wyjściu z piwnicy. - Straszna z niej kawalara. - dodał przepraszającym tonem jakby rodzić tłumaczył się za niesfornego dzieciaka. - No więc widziałyście same dziewczyny. Anitka żyje i ma się dobrze. Bo waszych nowojorskich przyjaciół na pewno będzie to interesować więc teraz będziecie im mogły powiedzieć to same. - powiedział gdy wyszli z piwnicy z powrotem na parter. Teraz już nikt nie blokował wyjścia na ulicę więc droga była wolna.

 
Kate najwyraźniej starała się skorzystać z tego wyjścia jak najszybciej. Początkowo wydawała się być przytłoczona całą tą wizytą w swoim w końcu domu. - O rany. Ta dziewczyna w piwnicy. W mojej piwnicy. I ci bandyci. I ten ślub! No nie mogę uwierzyć. Zwłaszcza Alice. Nie było mnie tu w zimie ale słyszałam, że ją porwali i zabrali ze sobą. Ale próbowała coś powstrzymać rozlew krwi ale w zamian pojechała z nimi. A teraz? Nosi ich kurtkę i chce się żenić z tym ich szefem. Jaki on tam słodki i dobry? Może dla niej. On i jego banda w zimie wycięli i spalili nas równo. Tak samo jak tamte dzikusy z północy. Ale dała mi wcześniej lekarstwa i tą książkę. Nie wiem. Nie rozumiem tego wszystkiego. Może naprawdę ze mnie tylko zwykła wieśniara jak Lynx widocznie uważa. - emocje kobieta próbowała jakoś upłynnić chyba przez rozmowę i mówiła ni to do siebie ni to do idącej obok Kanadyjki. Oczy i spojrzenia miała dość rozbiegane po tej kulminacji zaskakujących wieści i wydarzeń jakie właśnie miały miejsce. Mimo wszystko zdawała się uspokajać gdy oddalały się coraz bardziej od domu opanowanego przez gangerów a zbliżały coraz bardziej do granicznego obecnie mostu. - Dobrze, że nas puścili. Już się przez chwilę bałam, że coś nam tam zrobią. - westchnęła z ulgą dosłownie wydychając powietrze. Szła z dwiema torbami. W jednej miała zabrane "swoje rzeczy" z których większość zabrała ze swojej sypialni a z dołu zabrała jeszcze swoją torbę służbową. Szła więc z jedną ciemną, skórzaną torbą i drugą bardziej kolorową podróżno - służbową. Buty rozgniatały kolejne robale zbyt wolne lub głupie by się odsunąć w porę. Podobnie chlupotały mijane kałuże. W powietrzu zaś pełno było latających insektów. Latały jednak tu i tam we wszystkie strony ciężko było powiedzieć czy szykują się do generalnego odlotu czy tak tam latają po przypadkowym tu i tam.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172