Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2017, 12:30   #180
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Tak, wiem, że to nie byk.


Middenheim
teraźniejszość
Droga do Krudenwaldu była ciężka, bo choć wyruszyli, gdy tylko opady zmniejszyły się, to już kolejnego dnia śnieżyce na nowo zagościły w tym rejonie Middenlandu. Robili postoje, gdy tylko natrafiali przy drodze na choćby niewielką grotę, wyrwę chroniącą przed wiatrem, czy choćby zagajnik tak gęsty, że pozwalał odetchnąć od wiejącego w pysk wiatru. W samej wsi przywitano ich, cóż, chłodno, nikt jednak nie robił im problemów i gdy obudzili się rankiem w karczmie, z Bauer ulgą stwierdził, że nikt ani ich nie okradł, ani nie poderżnął gardeł. Wbrew temu, czego obawiał się Aldric, brak entuzjazmu nie oznaczał wrogości. Chyba stał się zbyt podejrzliwy...

Dalsza droga była już przyjemniejsza, opady znacząco złagodniały, a sam szlak poprawił się - był szerszy, a śnieg nieco rozgarnięty przez przejezdnych. Ostatniego dnia wędrówki śnieg znowu zaczął prószyć, jednak cel majaczył im już w oddali, a to potrafi dodać człowiekowi nadludzkiej siły.

Wspięli się na górę i ustalili, że od tego momentu trójka towarzyszy musi rozdzielić się i udawać nieznajomych. Dobrze było jednak trzymać się blisko i nie zrywać kontaktu, więc ustalili, że ulokują się w tej samej karczmie. Morryta miał oczywiście alternatywę w postaci świątyni swego boga, ale pierwszy dzień postanowili spędzić razem. Tuż za południową bramą było kilku naganiaczy, którzy przedstawili im pełne spektrum tanich karczm, które reprezentowali. Zdecydowali się na "Byczą Juchę", umiejscowioną we wschodniej części dzielnicy w której się znajdowali, czyli dzielnicy południowej.

Gdy na miejscu spytali obsługującą ich dziewkę o nazwę, ta opowiedziała im o ojcu obecnego właściciela, który rzekomo pochodził z Estali i zapewniał ludziom rozrywkę walcząc z dzikimi zwierzętami na arenie. Nie użyła słowa "gladiator", zamiast tego starała się wynieść jego wyczyny do rangi sztuki. Walka, która przyniosła mu rozgłos w dalekiej krainie była jedna z jego pierwszych potyczek, z ogromnym rozwścieczonym bykiem. Właściciel zwierzęcia chciał je wykastrować, jednak ten nie dał się, zabił trzech pracowników i połamał żebra kolejnym czterem. Cudem zwabiono go do klatki i odsprzedano na arenę, gdzie miał ponieść karę. Ojciec właściciela, mimo kilku poważnych ran, nie tylko zdołał ujść z życiem, ale i ubił bestię, przecinając kilka żył i tętnic. Byk wykrwawił się obficie, ponoć krew całkiem wsiąknęła w arenę dopiero następnego dnia, tyle jej było. W ten sposób ojciec właściciela dostał przydomek "Sangre del Perro", czyli "Bycza Krew". Na jego cześć nazwano karczmę właśnie "Byczą Juchą". Historia byłą ciekawa, tyle że właściciel, którego mieli okazję zobaczyć wieczorem, nie miał ni krzty egzotyki w sobie. Aldric nie oczekiwał autentyzmu po tego typu opowieściach, ale też dało się wymyślić coś bardziej... wiarygodnego.

Bauer zobowiązał się pójść do rzekomego ojca jako pierwszy, już dzień po ich przybyciu do miasta. Nie miał większych problemów z odnalezieniem jego posiadłości, każdy mieszkaniec, czy też częsty bywalec miasta, wiedział, gdzie mieszka ta znamienita persona, jednak nie dane mu było zobaczyć się z właścicielem. Służba obejrzała uważnie jego pierścień i poinformowała,, aby przyszedł dopiero w Mondstille, co oznaczało nieco ponad trzy tygodnie wolnego. Pozostałych odprawiono z tą samą informacją, więc pozostało im zająć się sobą.

Miasto było ogromne i tak zróżnicowane, jak tylko mogło. Aldric pierwsze dwa dni poświęcił na zwiedzaniu go i przy okazji, szukaniu pracy. Tę znalazł szybko, chociaż biorąc pod uwagę ilość miejsc, w których odrzucony został przez swój wygląd albo brak obywatelstwa, tracił już powoli nadzieję. Nie był oto nic wyjątkowego, odśnieżanie ulic, posesji, a nawet dachów, za 42 szylingi tygodniowo. Akurat, żeby przeżyć, a i dokładniej zwiedzi miasto, bo zlecenia są na terenie całego Middenheimu.

Nim zaczął pracę, odwiedził świątynię Sigmara, zadbaną, choć nieporównywalnie mniejszą, niż ta poświęcona Ulrykowi. Czemu się jednak dziwić, w końcu to Jego miasto, Młotodzierżca i jego wpływy musiały być tu przez niego przytłumione.

Ze zdziwieniem odkrył też, jaką frajdę dał mu udział w konkursie rzucania śnieżkami. Co prawda odpadł w drugiej rundzie, jednak powrót do czasów dzieciństwa podniósł go na duchu. Jak nie wiele trzeba...

Trzeciego dnia pobytu zaczął pracę i większość dnia spędzał z łopatą w rękach. Rozmyślał o Rolfie von Sternie, jego dziedzictwie i wpływie całego rodu na Middenheim, oraz o losie, który ową dynastię czekał...
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline